Pol wojny - Joe Abercrombie

Szczegóły
Tytuł Pol wojny - Joe Abercrombie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Pol wojny - Joe Abercrombie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Pol wojny - Joe Abercrombie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Pol wojny - Joe Abercrombie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Dla Teddy'ego Strona 5 Wyjścia wszystkie, zanim się wejdzie, Trzeba obejrzeć, Trzeba zbadać, Bo nie wiadomo, gdzie wrogowie Siedzą w świetlicy Edda poetycka, Háv àmal, Pieś ń Najwy żs zeg o w p rzek ład zie Ap o lo n ii Zału s k iej-Stro mb erg Strona 6 Strona 7 Darmo we eBo o k i: www.eBo o k 4 me.p l UPADEK lęs k a. – Kró l Fy n n s mętn ie p atrzy ł w p u ch ar. K Sk ara o g arn ęła wzro k iem p u s tą s alę. Tru d n o Po p rzed n ieg o lata żąd n i k rwi wo jo wn icy n iemal p o d erwali d ach b y ło p rzech wałk ami, p ieś n iami o ch wale i o b ietn icami, że zwy ciężą h ałas trę Najwy żs zeg o zap rzeczy ć. Kró la. Ty le że, jak to częs to b y wa, o k azali s ię mo cn i w g ęb ie, ale n ie n a p o lu walk i. Po k ilk u n iech lu b n y ch i b ezczy n n y ch mies iącach zaczęli ch y łk iem u my k ać, aż w k o ń cu zo s tała zaled wie g ars tk a n ies zczęś n ik ó w, k tó rzy zeb rali s ię teraz wo k ó ł wielk ieg o p alen is k a. Og ień s y czał i p rzy g as ał, p o d o b n ie jak fo rtu n a Th ro v en lan d u . Dawn iej k o lu mn o wą s alę zwan ą Las em wy p ełn iał tłu m wo jó w, teraz ro iły s ię tu jed y n ie cien ie. I ro zczaro wan ia. Klęs k a. Przeg rali, ch o ć n ie d o s zło d o an i jed n ej b itwy . M atk a Ky re jak zwy k le p atrzy ła n a to in aczej. – Zawarliś my p o ro zu mien ie, n ajjaś n iejs zy p an ie – s p ro s to wała, b ez p rzek o n an ia s k u b iąc mięs o , jak s tara k lacz b elę s ian a. – Po ro zu mien ie? – Sk ara z fu rią d źg n ęła n ietk n ięte jed zen ie. – M ó j o jciec zg in ął, b ro n iąc twierd zy Baila, a teraz ty b ez walk i o d d ałaś k lu cz d o n iej Bab ce Wex en . Po zwo liłaś armii Najwy żs zeg o Kró la p rzep rawić s ię p rzez n as ze ziemie. Wed łu g cieb ie to n ie k lęs k a? M atk a Ky re s p o jrzała n a Sk arę ze s p o k o jem, k tó ry zaws ze iry to wał d ziewczy n ę. – Twó j martwy d ziad p o d ś wieżo u s y p an y m k u rh an em, k o b iety z Yaleto ftu o p łak u jące ś mierć s y n ó w, ta s ala zamien io n a w p o p ió ł, a ty , k s iężn iczk o , w n iewo ln iczej o b ręczy p rzy k u ta d o tro n u Najwy żs zeg o Kró la. Tak wed łu g mn ie wy g ląd ałab y k lęs k a. Dlateg o mó wię o p o r o z u m i e n i u . Strona 8 Od arty z d u my k ró l Fy n n wy g ląd ał jak p o zb awio n y mas ztu żag iel. Sk ara d o tąd u ważała, że d ziad jes t n iep o k o n an y jak s am Ojciec Ziemi. Nie mo g ła zn ieś ć jeg o wid o k u w tak im s tan ie. A mo że n ie mo g ła s ię p o g o d zić z ty m, jak d ziecin n a b y ła jej wiara w n ieg o . Fy n n wy ch y lił tru n ek d o d n a, b ek n ął i cis n ął p o złacan y p u ch ar s łu g o m, ab y p o n o wn ie g o n ap ełn ili. – A ty co p o wies z, Sin y J en n erze? – W to warzy s twie k ró ló w s taram s ię mó wić jak n ajmn iej. Sin y J en n er b y ł p rzewro tn y m s tary m wy g ą, b ard ziej k o rs arzem n iż k u p cem. Og o rzała twarz o g ru b o cio s an y ch ry s ach p rzy p o min ała ciemn e i p o p ęk an e o b licze wiek o wej fig u ry d zio b o wej. Gd y b y d ecy zja n ależała d o Sk ary , n ig d y n ie p rzy jęłab y k o g o ś tak ieg o w s wo im p o rcie, a co d o p iero p rzy s to le. M atk a Ky re jak zwy k le p atrzy ła n a s p rawy in aczej. – Kap itan jes t jak k ró l, ty le że wład a o k rętem, a n ie k ró les twem. Two je d o ś wiad czen ie mo że s ię p rzy d ać k s iężn iczce Sk arze. Co za zn iewag a. – M iałab y m b rać lek cje p o lity k i o d p irata – b u rk n ęła d ziewczy n a p o d n o s em. – I to o d tak ieg o , k tó ry n ie mo że s ię p o ch walić s u k ces ami. – Nie mamro cz, p ro s zę. Ile g o d zin p o ś więciłam n a u czen ie cię, jak p o win n a p rzemawiać k s iężn iczk a? Przy s zła k ró lo wa. – M atk a Ky re wy s u n ęła p o d b ró d ek . Ech o jej g ło s u o d b iło s ię o d s tro p u , ch o ć mó wiła b ez wy s iłk u . – J eś li u ważas z, że two je o p in ie warte s ą wy s łu ch an ia, wy g łas zaj je z d u mą, ab y d o tarły w k ażd y zak amarek k o mn aty . Wy p ełn ij s alę s wo imi n ad ziejami i p rag n ien iami. Natch n ij n imi o b ecn y ch ! J eżeli n ato mias t ws ty d zis z s ię s wo ich my ś li, lep iej zach o waj milczen ie. Uś miech n ic n ie k o s ztu je. M ó w d alej, J en n erze. – Hm… – Sin y J en n er p rzes u n ął p alcami p o n ieliczn y ch s iwy ch k o s my k ach , k tó re jes zcze trzy mały s ię o p alo n ej s k ó ry n a jeg o g ło wie. Najwy raźn iej n ie wied ziały , czy m jes t g rzeb ień . – Bab k a Wex en zd o łała s tłu mić b u n t n a Nizin ach . – Zap ewn e zro b ił to za n ią ten p ies , Yillin g , k tó ry n ie czci żad n eg o b o g a p ró cz Śmierci. – Dziad Sk ary złap ał za p u ch ar, zan im n iewo ln ik s k o ń czy ł g o n ap ełn iać, i tru n ek ro zlał s ię p o s to le. – Po d o b n o wzd łu ż całej d ro g i d o Sk ek en ro zs tawił s zu b ien ice z wis ielcami. – Najwy żs zy Kró l p atrzy teraz n a p ó łn o c – p o wied ział Sin y J en n er. – Ch ce zmu s ić Uth ila i Gro m-g il-Go rma d o p o s łu ch u , a Th ro v en lan d … Strona 9 – J es t p o d ro d ze – d o k o ń czy ła M atk a Ky re. – Nie g arb s ię, Sk aro , k s iężn iczce n ie wy p ad a. Sk ara g n iewn ie zmars zczy ła b rwi, ale ramio n a p o d s u n ęła n ieco w g ó rę o p arcia k rzes ła, ab y jej p o s tawa b ard ziej p rzy p o min ała s zty wn ą, n ap in ającą k ark i p o two rn ie n ien atu raln ą p o zy cję, jak ą ap ro b o wała min is ter. „Sied ź tak , jak b y ś miała p rzy s tawio n y n ó ż d o g ard ła”, p o wtarzała częs to M atk a Ky re. „Ro la k s iężn iczk i n ie p o leg a n a s zu k an iu wy g ó d ”. – J es tem czło wiek iem, k tó ry p rzy wy k ł d o wo ln o ś ci, i n ie p ałam miło ś cią d o Bab k i Wex en , jej J ed n o b ó s twa, p o d atk ó w an i zas ad . – Sin y J en n er żało ś n ie p o tarł k rzy wą s zczęk ę. – Lecz g d y M atk a Wó d s mag a mo rze s zto rmem, k ap itan ro b i to , co mu s i, ab y o calić jak n ajwięcej. Wo ln o ś ć n ie ma żad n ej warto ś ci d la tru p a. A d u ma jes t warta n iewiele n awet d la ży weg o . – M ąd re s ło wa. – M atk a Ky re p o g ro ziła Sk arze p alcem. – Po k o n an i mo g ą n as tęp n eg o d n ia o d n ieś ć zwy cięs two . M artwi n ie zwy ciężą ju ż n ig d y . – Czas em tru d n o o d ró żn ić mąd ro ś ć o d tch ó rzo s twa – b u rk n ęła Sk ara. M in is ter zacis n ęła zęb y . – Przy s ięg am, że u czy łam cię lep s zy ch man ier. Nie g o d zi s ię o b rażać g o ś ci. O s zlach etn o ś ci czło wiek a n ie ś wiad czy s zacu n ek , jak i o k azu ją mu wy s o k o u ro d zen i, lecz p o ważan ie, jak im d arzy o n o s o b y n iżs zeg o s tan u . Sło wa s ą jak o ręż. Trzeb a s ię n imi p o s łu g iwać z n ależy tą o s tro żn o ś cią. J en n er mach n ięciem ręk i d ał d o zro zu mien ia, że n ie czu je s ię u rażo n y . – Ks iężn iczk a Sk ara ma rację. Zn ałem wielu o d ważn iejs zy ch o d e mn ie. – Uś miech n ął s ię ze s mu tk iem, o d s łan iając rząd k rzy wy ch zęb ó w z liczn y mi lu k ami. – I wid ziałem, jak jed en p o d ru g im trafiają d o p iach u . – Od wag a i d łu g ie ży cie rzad k o id ą w p arze – o zn ajmił k ró l, p o n o wn ie o p ró żn iając p u ch ar. – Po d o b n ie jak k ró lo wie i p iwo – wtrąciła Sk ara. – Ty lk o o n o mi zo s tało , wn u czk o . M o i wo jo wn icy zrejtero wali. So ju s zn icy mn ie o p u ś cili. Przy p ięk n ej p o g o d zie zło ży li p rzy s ięg i, k tó re ro s ły mo cn e w b las k u M atk i Sło ń ca, lecz g d y zeb rały s ię ch mu ry , s zy b k o zwięd ły . Nik t n ie ro b ił z teg o tajemn icy . Każd eg o d n ia Sk ara n iecierp liwie wy g ląd ała o k rętó w Żelazn eg o Kró la Uth ila, wład cy Gettlan d u , i wo jo wn ik ó w, k tó ry ch miał tu p rzy wieś ć s ły n n y Gro m-g il-Go rm, wład ca Van s terlan d u . Na d rzewach liś cie wy s trzeliły z p ąk ó w, p o tem d łu g o rzu cały n a ziemię p lamias te cien ie, aż w k o ń cu zb rązo wiały i o p ad ły . Nik t s ię n ie zjawił. Strona 10 – Lo jaln o ś ć jes t cech ą p o ws zech n ą u p s ó w, lecz rzad k ą u lu d zi – zau waży ła M atk a Ky re. – Plan , k tó ry o p iera s ię n a lo jaln o ś ci, jes t g o rs zy n iż żad en . – Co więc n am zo s taje? – s p y tała Sk ara. – Plan , k tó ry o p iera s ię n a tch ó rzo s twie? J ak że s taro wy g ląd ał jej d ziad , k ied y s p o jrzał n a n ią zmętn iały m wzro k iem i p o czu ła o d n ieg o zap ach p iwa. Stary i zmęczo n y . – Nig d y n ie b rak o wało ci o d wag i, Sk aro . M as z jej więcej o d e mn ie. Nik t n ie wątp i, że w two ich ży łach p ły n ie k rew Baila. – W two ich tak że, k ró lu ! Nieraz p o wtarzałeś , że wo jn ę jed y n ie w p o ło wie mo żn a zwy cięży ć o rężem. Dru g a p o ło wa ro zg ry wa s ię tu . – Sk ara p rzy cis n ęła p alec d o s k ro n i tak mo cn o , że p o czu ła b ó l. – Zaws ze b y łaś zmy ś ln a, Sk aro . Zmy ś ln iejs za n iż ja. Bo g ó w mam za ś wiad k ó w, że p o trafis z n amó wić p tak i, ab y s fru n ęły z n ieb a, k ied y ci n a ty m zależy . Ro zeg raj więc tę p o ło wę wo jn y . Daj d o wó d n iezwy k łej p rzeb ieg ło ś ci. Po wied z, jak p rzep ęd zić armię Najwy żs zeg o Kró la i o calić n as ze ziemie i lu d p rzed mieczem Yillin g a. J ak u n ik n ąć h ań b y , jak ą jes t zg o d a n a waru n k i Bab k i Wex en ? Sk ara s p o jrzała p o d n o g i n a p o k ry tą s ło mą p o d ło g ę. J ej twarz p ło n ęła. – Ch ciałab y m, ale n ie p o trafię. – M iała d o p iero s ied emn aś cie zim i n awet k rew Baila n ie mo g ła jej p o mó c. Do g ło wy n ie p rzy ch o d ziły jej żad n e b o h aters k ie ro związan ia. – Tak mi p rzy k ro , d ziad k u . – M n ie ró wn ież, mo je d zieck o . – Kró l Fy n n p o n o wn ie o p ad ł n a o p arcie i k azał d o lać s o b ie p iwa. – M n ie ró wn ież. – Sk aro . Czy jś g ło s wy rwał ją z n ies p o k o jn y ch s n ó w p ro s to w ciemn o ś ć. W n ik ły m b las k u mig o czącej ś wiecy twarz M atk i Ky re wy g ląd ała jak o b licze d u ch a. – Sk aro , ws tawaj. Zas p an a, n iezd arn ie zs u n ęła z s ieb ie p rzy k ry cie ze s k ó r. Z zewn ątrz d o b ieg ały d ziwn e o d g ło s y . Krzy k i i ś miech y . Przetarła o czy . – Co s ię d zieje? – M u s is z iś ć z Sin y m J en n erem. Do p iero teraz d o s trzeg ła k u p ca, k tó reg o s y lwetk a majaczy ła w d rzwiach jej s y p ialn i. Czarn a p o s tać, s terczące k o s my k i wło s ó w i wzro k wlep io n y w p o d ło g ę. – J ak to ? Strona 11 M atk a Ky re p o ciąg n ęła ją za ręk ę. – M u s icie n a t y c h m i a s t s tąd iś ć. Sk ara zaws ze s ię b u n to wała. Teraz też zamierzała s ię s p rzeciwić, ale zo b aczy ła min ę min is ter i b ez s ło wa wy p ełn iła p o lecen ie. Nig d y wcześ n iej n ie wid ziała, ab y M atk a Ky re s ię b ała. Hałas y d o b ieg ające z zewn ątrz ju ż n ie p rzy p o min ały ś miech u . Bard ziej p łacz. Gro źn e k rzy k i. – Co s ię d zieje? – zd o łała wy ch ry p ieć. – Po p ełn iłam s tras zn y b łąd . – M atk a Ky re s trzeliła wzro k iem w s tro n ę d rzwi, a p o tem zn o wu s p o jrzała n a p o d o p ieczn ą. – Zau fałam Bab ce Wex en . – Zd jęła zło tą b ran s o letę z ramien ia Sk ary . Tę s amą, k tó rą Bail Bu d o wn iczy wk ład ał, g d y ru s zał d o b o ju . W b las k u p ło mien ia ś wiecy ru b in zalś n ił czarn o n iczy m ś wieżo p rzelan a k rew. – To d la cieb ie. – Wy ciąg n ęła k lejn o t d o Sin eg o J en n era. – J eś li p rzy s ięg n ies z, że Sk ara b ezp ieczn a d o trze d o Th o rlb y . Na twarzy k o rs arza malo wało s ię s k ręp o wan ie, g d y b rał b ran s o letę. – Przy s ięg am. Na s ło ń ce i k s ięży c. M atk a Ky re b o leś n ie ś cis n ęła d ło n ie Sk ary . – Co k o lwiek s ię s tan ie, mu s is z p rzeży ć. To teraz twó j o b o wiązek . M u s is z p rzeży ć i o d zy s k ać tro n . Walczy ć w o b ro n ie Th ro v en lan d u . Bro n ić s wo jeg o lu d u … g d y zab rak n ie in n y ch . Strach tak mo cn o ś cis n ął g ard ło Sk ary , że g ło s led wie s ię p rzez n ie p rzecis k ał. – Walczy ć? Ale… – Uczy łam cię jak . Pró b o wałam. Two im o rężem s ą s ło wa. – M in is ter o tarła łzy z twarzy p o d o p ieczn ej. Sk ara d o p iero teraz p o czu ła, że p łacze. – Twó j d ziad s ię n ie my lił. J es teś o d ważn a i mąd ra. A teraz mu s is z b y ć tak że s iln a. Two je d zieciń s two s ię s k o ń czy ło . Zaws ze p amiętaj, że w two ich ży łach p ły n ie k rew Baila. Id źcie ju ż. Sk ara b o s o ru s zy ła p rzez ciemn o ś ć w ś lad za Sin y m J en n erem, d y g o cząc w n o cn ej k o s zu li. Nau k i M atk i Ky re tak g łęb o k o zap ad ły jej w p amięć, że ch o ć b ała s ię o s wo je ży cie, n ie mo g ła p rzes tać my ś leć, że jes t n ieo d p o wied n io u b ran a. Blas k p ło mien i wp ad ał d o ś ro d k a p rzez wąs k ie o k n a i rzu cał o s tre cien ie n a zas łan ą s ło mą p o d ło g ę. Us ły s zała k rzy k i p rzerażen ia. Szczek an ie p s a g wałto wn ie u milk ło . Ro zleg ł s ię ło mo t, jak g d y b y g d zieś n ied alek o ś cin an o d rzewo . J ak g d y b y to p o ry rąb ały b ramę. Zak rad li s ię d o g o ś cin n ej k o mn aty . Przed k ilk o ma mies iącami wo jo wn icy s p ali Strona 12 w n iej jed en p rzy d ru g im. Teraz leżał tu jed y n ie wy tarty k o c Sin eg o J en n era. – Co s ię d zieje? – wy s zep tała Sk ara. J ej g ło s zab rzmiał tak p is k liwie, że z tru d em g o ro zp o zn ała. – Yillin g i jeg o k o mp an i p rzy b y li wy ró wn ać rach u n k i w imien iu Bab k i Wex en . Yaleto ft s to i w o g n iu . Przy k ro mi, k s iężn iczk o . Sk ara d rg n ęła, g d y zało ży ł jej co ś n a s zy ję. Ob ro żę ze s k ręco n eg o s reb rn eg o d ru tu . Tak ą s amą, jak ą n o s iła d ziewczy n a z p lemien ia In g lin g ó w, k tó ra co ran o u p in ała jej wło s y . Cien k i łań cu ch s zczęk n ął cich o . – J es tem n iewo ln icą? – s p y tała s zep tem, g d y J en n er o p ló tł d ru g i k o n iec łań cu ch a wo k ó ł s wo jeg o p rzeg u b u . – M u s i tak wy g ląd ać. Sk ara d rg n ęła, g d y z zewn ątrz d o b ieg ł p o two rn y h u k i s zczęk metalu . J en n er p rzy cis n ął ją d o ś cian y i zd mu ch n ął ś wiecę. Wto p ili s ię w ciemn o ś ć. Zo b aczy ła, że d o b y ł n ó ż. Ojciec Ks ięży c o d b ił s ię w o s trzu . Wy cie ro zleg ło s ię tu ż za d rzwiami, p rzeciąg łe i p o two rn e. Bard ziej p rzy p o min ało ry k zwierząt n iż lu d zk i g ło s . Sk ara zacis n ęła p o wiek i, p o czu ła p o d n imi p iek ące łzy i zaczęła s ię mo d lić. J ąk ając s ię, mamro tała b ezs en s o wn e p ro ś b y . Do ws zy s tk ich b o g ó w i d o żad n eg o . Nietru d n o o o d wag ę, g d y Os tatn ie Wro ta majaczą w o d d ali i n a ich p ro g u s to ją in n i. Sk ara p ierws zy raz p o czu ła ch ło d n y o d d ech Śmierci n a k ark u . M iała wrażen ie, że zmro ził całą jej o d wag ę. Z tak ą s wo b o d ą i b eztro s k ą mó wiła p o p rzed n ieg o wieczo ru o tch ó rzo s twie. Do p iero teraz p o jęła, czy m o n o jes t. J es zcze jed en p rzeciąg ły wrzas k , a p o n im cis za, k tó ra wy d awała s ię g o rs za n iż wcześ n iejs ze h ałas y . Po czu ła lek k ie p o ciąg n ięcie i n ieś wieży o d d ech J en n era n a p o liczk u . – M u s imy ru s zać. – Bo ję s ię – wy s zep tała. – J a ró wn ież. Ale jeś li o d ważn ie wy jd ziemy im n ap rzeciw, b y ć mo że u d a n am s ię wy win ąć g ład k ą mo wą. Bo jak zn ajd ą n as u k ry ty ch … „Staw czo ło lęk o m, jeś li ch ces z je p o k o n ać”, częs to mawiał jej d ziad ek . „Kry j s ię p rzed n imi, a o n e p o k o n ają cieb ie”. Drzwi zatrzes zczały , g d y J en n er je u ch y lił, i Sk ara n iech ętn ie ru s zy ła za n im. Ko lan a d rżały jej tak b ard zo , że n iemal u d erzały jed n o o d ru g ie. Bo s a s to p a p o ś lizg n ęła s ię n a czy mś mo k ry m. Ob o k d rzwi s ied ział tru p . Wo k ó ł Strona 13 n ieg o s ło ma p o czern iała o d k rwi. Bo rid , tak miał n a imię. By ł wo jo wn ik iem o jca Sk ary . Sad zał ją s o b ie n a ramio n ach , k ied y b y ła mała, żeb y mo g ła d o s ięg n ąć b rzo s k wiń w s ad zie p o d mu rami twierd zy Baila. Piek ące o czy mimo wo ln ie s k iero wały s ię w s tro n ę g ło s ó w. Przemk n ęły n ad p o łaman y mi d rzewcami b ro n i i ro złu p an y mi tarczami. Nad tru p ami s k u lo n y mi alb o ro zciąg n ięty mi n a p o d ło d ze międ zy rzeźb io n y mi filarami, o d k tó ry ch s alę jej d ziad a zwan o Las em. Wo k ó ł mig o tliwy ch p ło mien i p alen is k a majaczy ły s y lwetk i. Bo h atero wie p ieś n i. Ich k o lczu g i, o s trza i k o ło -mo n ety lś n iły b arwami o g n ia. Dłu g ie cien ie s ięg ały aż k u n iej. Po ś ro d k u s tała M atk a Ky re, a o b o k n iej d ziad Sk ary w p o s p ies zn ie wciąg n iętej, źle d o p as o wan ej k o lczu d ze i z ro zczo ch ran y mi s iwy mi wło s ami. Smu k ły wo jo wn ik , o mięk k ich ry s ach twarzy b eztro s k iej jak u d zieck a, u ś miech ał s ię o b o jętn ie d o d wo jg a jeń có w. Otaczał g o k rąg wo ln ej p rzes trzen i, k tó rej n aru s zy ć n ie ś mieli n awet p o zo s tali zab ó jcy . Yillin g Ws p an iały . Ten , k tó ry n ie czcił żad n eg o b o g a p ró cz Śmierci. Ech o jeg o s łó w ro zch o d ziło s ię p o wielk iej s ali. – Liczy łem, że b ęd ę miał o k azję o s o b iś cie zło ży ć wy razy u s zan o wan ia k s iężn iczce Sk arze. – Wy b rała s ię z wizy tą d o s wo jej k u zy n k i, k ró lo wej Laith lin – p o wied ziała M atk a Ky re. Gło s , k tó ry co d zien n ie s p o k o jn ie p o u czał, p o p rawiał i u p o min ał Sk arę, teraz d rżał n iezn ajo mą n u tą s trach u . – Tam jej n ie d o p ad n ies z. – Och , n awet tam d o trzemy – o zn ajmił o lb rzy mi wo jo wn ik z k ark iem g ru b y m jak u b y k a. – I to ju ż n ied łu g o , M atk o Ky re – d o rzu cił in n y , z d łu g ą włó czn ią i zawies zo n y m u p as a ro g iem. – Kró l Uth il p rzy b ęd zie n am z p o mo cą – s twierd ziła min is ter. – Sp ali was ze o k ręty i p o to p i was w mo rzu . – J ak że zd o ła to zro b ić, s k o ro mo ja flo ta jes t b ezp ieczn a za mo cn y mi łań cu ch ami w p o rcie twierd zy Baila? – zd ziwił s ię Yillin g . – Ty mi, d o k tó ry ch s ama d ałaś n am k lu cz. – Gro m-g il-Go rm też s ię zjawi. – Gło s Ky re b y ł teraz led wie s zep tem. – M am n ad zieję, że s ię n ie my lis z. – Yillin g d elik atn ie o d g arn ął jej wło s y za ramio n a. – Ale d la cieb ie b ęd zie ju ż za p ó źn o . – Do b y ł miecza, k tó ry zamias t g ło wicy Strona 14 miał wielk i d iamen t u więzio n y w zło ty ch s zp o n ach . Gład k a jak lu s tro s tal b ły s n ęła w mro k u . Sk ara p rzez d łu żs zą ch wilę miała p rzed o czami b iałą s mu g ę. – Śmierć czek a ws zy s tk ich . – Kró l Fy n n wciąg n ął n o s em p o wietrze i d u mn ie s ię wy p ro s to wał. Wy g ląd ał teraz n iemal tak jak za d awn y ch lat. Ro zejrzał s ię p o s ali i międ zy k o lu mn ami d o s trzeg ł Sk arę. M iała wrażen ie, że leciu tk o s ię u ś miech n ął. Po tem o s u n ął s ię n a k o lan a. – Dziś zab ijes z k ró la – o zn ajmił. – Kró lo wie czy wieś n iacy . Przed o b liczem Śmierci ws zy s cy jes teś my ró wn i. Yillin g d źg n ął d ziad a Sk ary n ad o b o jczy k iem. Gło wn ia b ły s k awiczn ie wes zła w ciało aż p o ręk o jeś ć i tak s amo s zy b k o s ię co fn ęła, s zy b k a i ś miercio n o ś n a n iczy m b ły s k awica. Kró l Fy n n zd o łał d o b y ć z s ieb ie jed y n ie s u ch y s k rzek , zan im p ad ł twarzą w p alen is k o . Zg in ął w mg n ien iu o k a. Sk ara s tała jak s k amien iała. Nie b y ła w s tan ie zaczerp n ąć tch u . Nie b y ła w s tan ie my ś leć. M atk a Ky re s p o jrzała n a zamo rd o wan eg o k ró la. – Bab k a Wex en d ała mi s ło wo – wy jąk ała. Kap , k ap , k rew s k ap y wała ze s zty ch u miecza Yillin g a. – Sło wa wiążą jed y n ie s łab y ch . Ob ró cił s ię wo k ó ł włas n ej o s i z wd zięk iem tan cerza. Lś n iąca s tal ro zp ru ła cien ie. Blu zn ęła ciemn a k rew i g ło wa M atk i Ky re p o to czy ła s ię p o p o d ło d ze, a jej ciało u p ad ło , jak g d y b y n ie p o d trzy my wał g o s zk ielet. Sk ara zd u s iła jęk . To mu s iał b y ć jak iś s en n y k o s zmar. M ajak i wy wo łan e g o rączk ą. M iała o ch o tę s ię p o ło ży ć. J ej p o wiek i zad rżały , a mięś n ie zwio tczały , ale Sin y J en n er b o leś n ie mo cn o zacis n ął d ło ń wo k ó ł jej ramien ia. – J es teś n iewo ln icą – wy s y czał, p o trząs ając n ią s zty wn o . – M as z milczeć. Ro zu mies z? M ilczeć. Pró b o wała zap an o wać n ad jęk liwy m o d d ech em, g d y u s ły s zała zb liżające s ię cich e k ro k i. Gd zieś w o d d ali k to ś zaczął wy ć i n ie milk ł. – Pro s zę, p ro s zę – ro zleg ł s ię ak s amitn y g ło s Yillin g a. – Ci d wo je s ą tu ch y b a o b cy . – Nie, p an ie. Zwą mn ie Sin y m J en n erem. – Sk ara n ie miała p o jęcia, jak mó g ł mó wić tak p rzy jaźn ie i s p o k o jn ie. Gd y b y o n a o two rzy ła teraz u s ta, d o b y łb y s ię z n ich jed y n ie mo k ry s zlo ch . – J es tem k u p cem z licen cją Najwy żs zeg o Kró la. Nied awn o p rzemierzy łem s zlak Bo s k iej Rzek i. Pły n ęliś my d o Sk ek en , ale s zto rm zep ch n ął n as z k u rs u . – Kró l Fy n n u ważał cię zap ewn e za wielk ieg o p rzy jaciela, s k o ro u g o ś cił cię Strona 15 w s wo jej s ied zib ie. – M ąd ry k u p iec jes t p rzy jacielem ws zy s tk ich , p an ie. – Po cis z s ię, Sin y J en n erze. – Bo b u d zis z we mn ie s tras zn y lęk . – Rzeczy wiś cie jes teś mąd ry . Ob ca d ło ń d elik atn ie d o tk n ęła p o d b ró d k a Sk ary i u n io s ła jej g ło wę. Sp o jrzała w o b licze czło wiek a, k tó ry ch wilę wcześ n iej zamo rd o wał d wo je n ajb liżs zy ch jej lu d zi. J eg o o b o jętn y u ś miech zn aczy ły cętk i ich k rwi. By ł tak b lis k o , że mo g ła p o liczy ć b lad e p ieg i n a jeg o n o s ie. Yillin g wy d ął p ełn e warg i i g wizd n ął p rzeciąg le. – I h an d lu jes z p rzed n im to warem. – Przes u n ął d ło n ią p o jej wło s ach , o win ął p as mo wo k ó ł s wo ich d łu g ich p alcó w i o d s u n ął je z twarzy d ziewczy n y . Op u s zk a jeg o k ciu k a o tarła s ię d elik atn ie o jej p o liczek . M u s i s z ż y ć . M u s i s z o d z y s k a ć t r o .nZd u s iła s trach . Zd ławiła n ien awiś ć. Nad ała twarzy o b o jętn y wy raz. Ob licze n iewo ln icy , k tó re n ie zd rad za żad n y ch u czu ć. – M o że mi ją s p rzed as z, k u p cze? – s p y tał Yillin g . – Zap łacę ci n a p rzy k ład two im ży ciem. – Bard zo ch ętn ie, p an ie – u s ły s zała o d p o wied ź Sin eg o J en n era. Wied ziała, że M atk a Ky re p o s tąp iła n iero zważn ie, u fając temu czło wiek o wi. Zaczerp n ęła tch u , ab y g o p rzek ląć, lecz jeg o s ęk ate p alce mo cn iej wp iły s ię w jej ramię. – Lecz to n iemo żliwe. – Wiem z d o ś wiad czen ia, a jes t o n o s p o re i wy jątk o wo k rwawe… – Yillin g p o d n ió s ł czerwo n y miecz i d o tk n ął n im p o liczk a, tak jak d zieck o , k tó re p rzy tu la u lu b io n ą lalk ę. Diamen to wa g ło wica b ły s n ęła o g n iem is k ier czerwien i, o ran żu i żó łci. – … że jed n o o s trze p o trafi p rzeciąć s zn u r wielu „n iemo żliwo ś ci”. Grd y k a n a s zczecin ias tej s zy i J en n era d rg n ęła, g d y p rzełk n ął ś lin ę. – Nie mo g ę jej s p rzed ać. Nie n ależy d o mn ie. J es t d arem k s ięcia Varo s lafa z Kaly iv u d la Najwy żs zeg o Kró la. – Ach tak . – Yillin g p o wo li o p u ś cił miecz, zo s tawiając d łu g ą czerwo n ą s mu g ę n a s wo im p o liczk u . – Sły s załem, że Varo s laf jes t wład cą, k tó reg o mąd ry czło wiek s ię lęk a. – Nie s ły n ie z p o czu cia h u mo ru i wielk o d u s zn o ś ci, to p rawd a. – W miarę jak ro ś n ie p o tęg a wład cy , jeg o wielk o d u s zn o ś ć s ię k u rczy . – Yillin g zmars zczy ł b rwi, p rzy g ląd ając s ię s zlak o wi czerwo n y ch ś lad ó w, k tó re zo s tawił Strona 16 międ zy filarami. M ięd zy tru p ami. – Najwy żs zy Kró l jes t p o d ty m wzg lęd em p o d o b n y . Niero ztro p n a b y łab y k rad zież d aru . – Przez całą d ro g ę z Kaly iv u p o ws trzy mu je mn ie właś n ie ta my ś l – p rzy zn ał J en n er. Yillin g p s try k n ął p alcami tak g ło ś n o , jak b y s trzelił z b ata, a o czy zalś n iły mu mło d zień czy m en tu zjazmem. – M am p o my s ł! Niech zad ecy d u je rzu t mo n etą. J eś li wy p ad n ie rewers , zab ierzes z tę ś liczn o tk ę d o Sk ek en , żeb y my ła n o g i Najwy żs zemu Kró lo wi. J eś li awers , zab iję cię i zn ajd ę d la n iej lep s ze zajęcie. – Plas n ął J en n era w ramię. – Co ty n a to , mó j n o wy p rzy jacielu ? – Po d ejrzewam, że Bab ce Wex en s ię to n ie s p o d o b a. – J ej n ic s ię n ie p o d o b a. – Yillin g u ś miech n ął s ię s zero k o . Na g ład k iej s k ó rze wo k ó ł jeg o o czu p o jawiły s ię p rzy jazn e zmars zczk i. – J es tem s k ło n n y u g iąć s ię p rzed wo lą jed n ej jed y n ej p an i. Nie Bab k i Wex en , n ie M atk i Wó d an i n awet n ie M atk i Wo jn y . – Po d rzu cił mo n etę wy s o k o , n iemal p o d s tro p Las u . Zło to b ły s n ęło . – Ty lk o Śmierci. Po ch wy cił k rążek . – Kró l czy wieś n iak , wy s o k o czy n is k o u ro d zo n y , s iln y czy s łab y , mąd ry czy g łu p i. Śmierć czek a k ażd eg o . – Otwo rzy ł d ło ń , p o ś ro d k u k tó rej lś n iła mo n eta. – He. – Sin y J en n er s p o jrzał n a n ią, wy s o k o u n o s ząc b rwi. – Na mn ie jes zcze tro ch ę p o czek a. W p o ś p iech u p rzemy k ali wś ró d ru in Yaleto ftu . Pło n ące źd źb ła s ło my u n o s ił g o rący wiatr. No c wrzała k ip ielą k rzy k ó w, b łag ań i jęk ó w. Sk ara s zła ze s p u s zczo n y m wzro k iem, jak n a n iewo ln icę p rzy s tało . J u ż n ik t jej n ie p o u czał, żeb y s ię n ie g arb iła. Strach to p n iał, wy p ieran y p rzez p o czu cie win y . Ws k o czy li n a p o k ład ło d zi J en n era i n aty ch mias t o d b ili o d k ei. Zało g a mamro tała mo d litwy d o Ojca Po k o ju , d zięk u jąc mu , że u n ik n ęli rzezi. Wio s ła trzes zczały w miaro wy m ry tmie. Po wo li min ęli cu mu jące w p o rcie o k ręty i wres zcie wy p ły n ęli n a p ełn e mo rze. Sk ara s k u liła s ię międ zy ład u n k ami. Po czu cie win y p o wo li ro zp ły wało s ię w żalu , k ied y p atrzy ła, jak p ło mien ie trawią p rzep ięk n ą s ied zib ę k ró la Fy n n a, a wraz z n ią jej d awn e ży cie k s iężn iczk i. Pięk n ie rzeźb io n y wiązar jes zcze p rzez jak iś czas o d zn aczał s ię czern ią n a tle o g n ia, a p o tem ru n ął, s y p iąc wk o ło wiru jący mi is k rami. Strona 17 Og ień , k tó ry trawił ws zy s tk o , co d o ty ch czas zn ała, s to p n io wo malał, aż w k o ń cu Yaleto ft s tał s ię n iewielk ą p lamk ą p o żo g i n a mro czn y m h o ry zo n cie. Żag iel zało p o tał, g d y J en n er n ak azał zawró cić n a p ó łn o c, w s tro n ę Gettlan d u . Sk ara d łu g o p atrzy ła za ru fę, w p rzes zło ś ć. Łzy p o wo li wy s y ch ały n a jej p o liczk ach , a żal tężał w zimn e i tward e żelazo g n iewu . – J es zcze zo b aczę wo ln y Th ro v en lan d – wy s zep tała, zacis k ając p ięś ci. – Każę o d b u d o wać s ied zib ę mo jeg o d ziad a, a n a tru p ie Yillin g a Ws p an iałeg o b ęd ą u czto wać wro n y . – Na razie s k u p my s ię n a ty m, żeb y zach o wać cię p rzy ży ciu , k s iężn iczk o . – J en n er zd jął z jej s zy i o b ręcz n iewo ln icy , a p o tem o tu lił p elery n ą jej d rżące ramio n a. Sp o jrzała n a n ieg o , o s tro żn ie ro zcierając ś lad y , k tó re zo s tawił n a jej s k ó rze s reb rn y d ru t. – Źle cię o cen iłam, Sin y J en n erze. – Two ja o cen a n a p ewn o jes t trafn a. Do p u s zczałem s ię o wiele g o rs zy ch rzeczy , n iż s o b ie wy o b rażas z. – Dlaczeg o więc ry zy k o wałeś ży cie, żeb y mn ie o calić? Przez ch wilę s ię zas tan awiał, d rap iąc s ię p o b ro d zie, a w k o ń cu wzru s zy ł ramio n ami. – Bo wczo rajs zeg o d n ia n ie d a s ię o d mien ić. Ty lk o ju tro . – Wcis n ął co ś w jej d ło ń . Ru b in w b ran s o lecie Baila zalś n ił w b las k u k s ięży ca. – To ch y b a n ależy d o cieb ie. Strona 18 NIE BĘDZIE POKOJU ied y o n i s ię zjawią? K Ojciec Yarv i s ied ział zg arb io n y p o d d rzewem, ze s k rzy żo wan y mi n o g ami i s tarą k s ięg ą n a k o lan ach . Niewtajemn iczo n emu mo g ło s ię wy d awać, że ś p i. J ed y n ie jeg o źren ice d rg ały p o d p ó łp rzy mk n ięty mi p o wiek ami, ś led ząc litery . – J es tem min is trem, Ko llu – mru k n ął. – Nie jas n o wid zem. Ko ll ze zmars zczo n y m czo łem s p o jrzał n a o fiary . Bezg ło we p tak i, p u s te d zb an y p o p iwie i wiązk i k o ś ci n a s zn u rk ach . Pies , k ro wa i cztery o wce zawies zo n e d o g ó ry n o g ami n a k o n arach , w k tó ry ch wy ry to ru n y . M u ch y p rzy p o d erżn ięty ch g ard łach . By ł tam ró wn ież czło wiek . Niewo ln ik – s ąd ząc p o ś lad ach o tarć n a s zy i – z p ierś cien iem ru n n ak reś lo n y ch k rzy wo n a p lecach . Dło ń mi n iemal d o s ięg ał p rzes iąk n iętej k rwią ziemi. J ak aś b o g ata k o b ieta p rag n ąca d zieck a zło ży ła g o w o fierze Temu , d zięk i k tó remu n as io n o k iełk u je. Ko ll n ie lu b ił tak ich ś więty ch miejs c. Sp rawiały , że czu ł s ię s tale o b s erwo wan y . Wp rawd zie u ważał s ię za u czciweg o czło wiek a, ale k ażd y ma jak ieś s ek rety . Każd y wątp i. – Co to za k s ięg a? – s p y tał. – Trak tat o elfich artefak tach n ap is an y d wieś cie lat temu p rzez Sio s trę Slo d d z Reers k o ftu . – Więcej zak azan y ch tajemn ic? – J es zcze z czas ó w, k ied y M in is ters twu zależało n a g ro mad zen iu wied zy , a n ie n a jej u k ry wan iu . – Ko n tro lo wać mo żemy jed y n ie to , co jes t n am zn an e – wy s zep tał Ko ll. – Wied za jes t jak wład za. W n iewłaś ciwy ch ręk ach mo że s ię o k azać n ieb ezp ieczn a. Najważn iejs zy jes t cel, w jak im s ię ją wy k o rzy s tu je. – Ojciec Yarv i p o ś lin ił k o ś lawy p alec p rzy k u rczo n ej lewej d ło n i i o d wró cił k artk ę. Ko ll z p o ch mu rn ą min ą zap atrzy ł s ię w n ieru ch o my las . – Po co p rzy s zliś my tu tak wcześ n ie? Strona 19 – Bitwę zwy k le zwy cięża ta ze s tro n , k tó ra p ierws za p rzy b y wa n a miejs ce. – Sąd ziłem, że mamy ro zmawiać o p o k o ju . – Neg o cjo wan ie p o k o ju jes t p lacem b o ju min is tra. Ko ll wes tch n ął tak , że zafu rczały mu warg i. Przy s iad ł n a p ień k u n a s k raju p o lan y , w b ezp ieczn ej o d leg ło ś ci o d o fiar, p o czy m wy jął k o zik i k lo cek jes io n o weg o d rewn a. Wcześ n iej zd ąży ł n ad ać mu z g ru b s za k s ztałt fig u rk i Tej, k tó ra u d erza w k o wad ło , z u n ies io n y m mło tem. Zamierzał p o d aro wać ją Rin ie, k ied y wró ci d o Th o rlb y … jeś li wró ci, a n ie zawiś n ie n a jed n y m z d rzew wo k ó ł p o lan y . J eg o warg i p o n o wn ie zafu rczały . – Bo g o wie o b d arzy li cię wielo ma talen tami – p o wied ział cich o Ojciec Yarv i, n ie o d ry wając o czu o d k s ięg i. – M as z zręczn e ręce i b y s try u my s ł. Pięk n ą s zo p ę jas n y ch wło s ó w i p o czu cie h u mo ru , ch o ć jes teś n ieco zb y t s k o ry d o ś miech u . Ale czy n ap rawd ę ch ces z zo s tać wielk im min is trem i trwać u b o k u k ró ló w? Ko ll p rzełk n ął ś lin ę. – Wies z, że tak , Ojcze Yarv i. Po n ad ws zy s tk o . – W tak im razie mu s is z s ię jes zcze wiele n au czy ć. Przed e ws zy s tk im cierp liwo ś ci. Po s taraj s ię s k u p ić ten s wó j o wad zi mó żd żek , a p ewn eg o d n ia b ęd zies z mó g ł zmien iać ś wiat. Teg o p rag n ęła d la cieb ie matk a. Ko ll s zarp n ął rzemień n a s zy i i p o czu ł, jak zawies zo n e n a n im o d ważn ik i u d erzają jed en o d ru g i p o d k o s zu lą. Dawn iej n ależały d o jeg o matk i, Safrity , k tó ra jak o o ch mis trzy n i czu wała n ad s p rawied liwy m ważen iem i mierzen iem. Wciąż p amiętał jej s ło wa: „Nie trać o d wag i, Ko llu . Staraj s ię b y ć jak n ajlep s zy m czło wiek iem”. – Na b o g ó w, ależ mi jej b rak u je – wy s zep tał. – M n ie ró wn ież. A teraz weź s ię w g arś ć i u ważaj n a to , co ro b ię. Ko ll p u ś cił o d ważn ik i. – Nie o d ry wam o d cieb ie o czu , Ojcze Yarv i. – Zamk n ij je. – M in is ter o d ło ży ł k s ięg ę, ws tał i o trzep ał ty ł p elery n y z s u ch y ch liś ci. – I s łu ch aj. Kro k i. Kto ś s zed ł k u n im p rzez las . Ko ll s ch o wał fig u rk ę, a n ó ż ws u n ął w ręk aw o s trzem w k ieru n k u d ło n i. Właś ciwe s ło wa ro związu ją więk s zo ś ć p ro b lemó w, lecz z d o ś wiad czen ia wied ział, że o s tra s tal p o mag a u p o rać s ię z res ztą. Sp o międ zy d rzew wy s zła k o b ieta w czarn y m s tro ju min is tra. M iała o g n iś cie ru d e wło s y p o d g o lo n e p o b o k ach . Res ztę zaczes y wała n a s ad ło d o g ó ry , n ad ając fry zu rze k s ztałt ry b iej p łetwy . Wo k ó ł u s zu wid n iały tatu aże ru n . Su ro we ry s y twarzy s tawały Strona 20 s ię jes zcze o s trzejs ze, g d y n ap in ała mięś n ie s zczęk , żu jąc k o rę d rzewa s n ó w, k tó ra b arwiła jej warg i fio letem. – Wcześ n ie p rzy b y łaś , M atk o Ad wy n . – Nie tak wcześ n ie jak ty , Ojcze Yarv i. – M atk a Gu n d rin g zaws ze p o wtarzała, że temu , k to p rzy ch o d zi n a miejs ce s p o tk an ia jak o d ru g i, b rak u je o g ład y . – W tak im razie mam n ad zieję, że mi wy b aczy s z. – To zależy o d wieś ci, jak ie p rzy n o s is z o d Bab k i Wex en . M atk a Ad wy n d u mn ie wy s u n ęła p o d b ró d ek . – Twó j p an , k ró l Uth il, o raz jeg o s o ju s zn ik , Gro m-g il-Go rm, n ie d o trzy mali p rzy s ięg i zło żo n ej Najwy żs zemu Kró lo wi. Od trącili d ło ń , k tó rą wy ciąg n ął d o n ich w g eś cie p rzy jaźn i, i d o b y li p rzeciwk o n iemu b ro n i. – J eg o p rzy jazn a d ło ń o g ro mn ie n am ciąży ła – p rzy zn ał Yarv i. – M ijają d wa lata, o d k ąd wy mk n ęliś my s ię s p o d jej b rzemien ia i zaczęliś my s wo b o d n iej o d d y ch ać. Dwa lata. W ty m czas ie Najwy żs zy Kró l n ie zajął żad n eg o mias ta, n ie zwy cięży ł w żad n ej b itwie… – A w jak ich b itwach walczy li Uth il i Go rm? Oczy wiś cie n ie licząc ty ch , k tó re co d zien n ie to czą międ zy s o b ą. – Ad wy n k ącik iem u s t wy p lu ła s o k , a Ko ll n ies p o k o jn ie s zarp n ął lu źn ą n itk ę p rzy ręk awie. O mało n ie trafiła. – M ieliś cie s zczęś cie, b o u wag ę Najwy żs zeg o Kró la zap rzątała reb elia n a Nizin ach . Po d o b n o p rzy czy n iłeś s ię d o jej ws zczęcia, Ojcze Yarv i. M in is ter Gettlan d u zamru g ał n iewin n ie. – J ak miałb y m z o d leg ło ś ci s etek mil n ak ło n ić lu d zi d o b u n tu ? Uważas z mn ie za czaro wn ik a? – Niek tó rzy twierd zą, że n im jes teś , lecz teraz n ie p o mo g ą ci an i czary , an i s zczęś cie, an i n awet wy jątk o wa p rzeb ieg ło ś ć. Reb elia zo s tała zd ławio n a. Yillin g Ws p an iały p o jed y n k o wał s ię z trzema s y n ami Ho k o n a i k o lejn o ich p o k o n ał. W fech tu n k u n ie ma s o b ie ró wn y ch . Ojciec Yarv i p rzy jrzał s ię p azn o k cio wi p alca zd efo rmo wan ej d ło n i, jak g d y b y s p rawd zał, czy d o b rze wy g ląd a. – Kró l Uth il mo że s ię z ty m n ie zg o d zić. Zap ewn e p o k o n ałb y o wy ch trzech b raci n araz. M atk a Ad wy n p u ś ciła p rzech wałk i mimo u s zu . – Yillin g Ws p an iały jes t czło wiek iem, jak ieg o d o tąd n ie zn an o . Wy zn acza n o we