Pod konarami starej czereśni nowela na tle baśni
Szczegóły |
Tytuł |
Pod konarami starej czereśni nowela na tle baśni |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pod konarami starej czereśni nowela na tle baśni PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pod konarami starej czereśni nowela na tle baśni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pod konarami starej czereśni nowela na tle baśni - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Dr Br oni sła w Ś w i d e r s k i .
l.Tod konarami
starej cz
N akładem autora
Strona 2
Strona 3
D r B ro nisław Ś w iderski.
‘Tod kona
starej czereśni
N ow ela na tle baśni o śpigcych rycerzach
na górach osieckich.
N a kład em autora
Strona 4
T -0 ,
O d b ito czc ion kam i D ru k a rni Le s z c z y ń s k ie j
„ G ł o s L e s z c z y ń s k i"
Strona 5
Poświąca dawnej parałii świepczyńskiej
mm
Strona 6
Siary, niękny kościółek parafialny w św ierczynie
Strona 7
P ^ o c ią g daw no m inął Zgorzelec*) i p ę
dził, jak w idm o, w ynurzając się chw i
lami z ognistych kłębów dym u i p a
ry, ku śląskim nizinom . Już łag o d n iej
sze kreślił serpentyny przez łużyckie
parow y, m ieniące się w ierzchołkam i
m odrzew i w złocistych barw ach g a s n ą
cego słońca. P oza oknam i w agonu,
przyćm ionym i tu i ówdzie w itrażem
opalizujących kryształków lodu, m aja
czyła sm ętkiem grudniow ego w ieczo
ru śnieżna zadym ka. W jednym z p rze
działów siedział A dam Z aw irski, na
którego sennej tw arzy m alow ało się
zm ęczenie w skutek długiej podróży.
W ysm ukły m łodzieniec w racał, po ca
łorocznych stu d jach w niemieckim
S trassb u rg u , w strony rodzinne, by
w zacisznym zakątku W ielkopolski sp ę
dzić św iąteczne w akacje w dom u stry
ja, starszego, pełnego zacności, ple
b an a. K ilkugodzinną drzem kę w p rze
dziale p u stego w agonu przerw ał Zaw ir-
skiem u m iarow y stuk zw alniającego
kuriera. P ociąg dobiegał kresu swej
*) Z g o rz e le c — p o n iem iec k u G ó rlitz ,
5
Strona 8
jazdy. Z łoskotem, odbijającym się głu
chem echem, b o c z y ł się dysząc na
dworzec leszczyński. Nagle przystanął
po krótkiem szam otaniu się w bufo
rach. G łośny okrzyk konduktora „Lis-
sa, alles aussteigen"*) wyw ołał z w a
gonu tylko jednego pasażera. Adam
Zawirski, nie ujrzawszy nikogo na pu
stym peronie, ruszył ku wyjściu i w
tern usłyszał podniesiony głos zbliża
jącego się stryja, jeszcze chwila a obaj
padli sobie serdecznie w ramiona.
— „W ybacz, że cię nie powitałem
już na peronie, kochany chłopaku. Nie
m oja w tern wina; zaczepił mnie pe
wien Niemiec i ot powód mego opóź
nienia. — Strasznie to niepoprawni lu
dzie ci Niemcy — odezwał się jeszcze
zirytowany jegomość.
— Toć i u nas stryju, nie inaczej.
Nie m a dnia, by w restauracji po fran
cusku mówiącego Alzatczyka Prusak
nie zaczepił.
Lodowe podm uchy śnieżycy nie po
zwoliły im dokończyć na wietrznym
dziedzińcu dworca dalszej pogawędki.
Doszli więc szybko do słom ą przepla
tanych sań, na których koźle siedzia-
" # .... Tan*
*) L eszn o , w szyscy w y iia d a ć l
6
Strona 9
ła w baran iej czapie i obszernym ko
żuchu sk u lo n a postać starego w oź
nicy.
— „Jazd a W alenty! Przez m iasto o-
strożnie, a za opłotkam i popuścić lej-
cy!" rozkazał jegom ość. O szronione
konie raźnym kłusem popędziły głu -
chemi ulicam i, zasłanem i g ru b ą w a r
stw ą śniegu. Jedynie m onotonny o d
gło s dzw onków od b ijał się stokrotnem
echem o m arzące w skąpem ośw iet
leniu m ury kamienic. N iebaw em m łode
kasztany znalazły się poza m iastem
i ruszyły ku O siecznie z kopyta. N oc
b y ła ciem na. W ich u rn a śnieżyca chło-
szcząc tw arze jadącym , zapierała o d
dech swem m roźnem tchnieniem , m i
m o w ilczury stry ja i ciepłej odzieży
A dam a. D opiero gw ałtow ne pochyle
nie sań n a ostrym zakręcie drogi p o
łożyło kres dotychczasow em u milcze
niu, gdyż w yrw any z zadum y stryj
zagrzm iał w stro n ę woźnicy:
— „N ie sp ać W alenty! — m aluczko,
a w row ie byśm y leżeli."
— „A cóż więcej, stryjaszku, sp o
w odow ało n a stacji za ta rg z N iem ca
m i?" zag ad n ął teraz A dam , o d etch n ą
wszy sw obodniej i zaciekaw iony koń-
7
Strona 10
ca p rzerw anego n a dw orcu opow ia
dania.
— „A ch, chłopcze 'kochany, już tu
u nas niem al każde polskie słow o d ra
żni ucho N iem ca. Ledw om dojechał
n a dw orzec i przem ów ił do W alentego,
rzucił nam w tw arz przechodzący o-
bok kolejarz bu tn e słow a: „In Lissa
w ird n u r deutsch g esp ro ch en ". •) O czy
wiście, spraw iłem m u nienajgorszą m a
ło k ap łań sk ą reprym endę. Tak, mój
drogi, nie m a dnia, by nam nie d o k u
czano, ubliżając naszej godności n a ro
dow ej i depcąc w szystko, co polskie.
Ju ż i dzieciom nie d ają w szkołach ^ ~
spokoju, karząc za m ow ę a naw et za
pacierz w ojczystym języku. O statnio
żandarm ow i naw et przydrożne wierz
by polskie u m nie zaw adą były, gdyż
m ów ił, że gałęzie zagrażają strąceniem
jego pikelhaubie. T ak gaw ędząc w je
chali w osiecki las sosnow y, którego
korony drzew uginały się pod cięża
rem śnieżnych płatów , oblanych p o
św iatą księżycowej nocy.
Z ad y m ka już ustąpiła. — N iebo, w y
iskrzone tysiącym gw iazd, rzucało zło
tą sm ugę n a zbiegającą się w dali szo-
*) W L eszn ie m ów i się ty lk o p o niem iecku!
8
Strona 11
sę, p o k ry tą lśniącym w m iljardach d ia
m entów całunem białego puchu. P o
n ad d ro g ą oszklonym i w isioram i oki-
ści m róz ju ż okrył płaczące brzozy.
F iligranem zaś ich sopli, m ieniących
się w różn o b arw nej grze prom ieni księ
życa, stw arzał m iraż cudow nej nocy
g ru dniow ej. W łaśnie w ynurzali się z
lasu, gd y W alenty m achinalnie uchylił
czapkę i m rucząc pacierze m ocniej ścią
g n ą ł konie, które, strzyżąc uszam i, n a
gle jak o p ętan e w bok uderzyły, o k rą
żając pień olbrzym iej czereśni. Zw ie
rzęta, lichem jakiem ś spłoszone, n e r
w ow ym i p o d skokam i popędziły z góry
ku sylwetkom w dolinie rysującej się
wsi T rzebani.
— „W szelki duch P a n a B oga chw a
li" — jęk n ął z pod sum iastych wą-
sów, ro b iąc znak krzyża świętego, prze
rażo n y w oźnica, oglądając się trw ożli
wie za tajem niczem drzew em , w yciąga-
jącem swe nagie konary, jakby straszne
macki, ku oddalającym się saniom .
— „A cóż tam , W alenty, zn o w u ?"
— odezw ał się zaniepokojony ksiądz
S tanisław . — „P rzy łonem drzew ie ja
kieś licho kusi, z przeproszeniem księ
d za jegom ości. Jeszcze chłopakiem b ę
dąc, zaw sze tu, kiedym je c h a ł jak dziś
9
Strona 12
p rzed północą, konie d ęb a staw ały.
A n a łow ych pagórkach w idyw ali nie
jeden raz ludziska całe grom ady cu
dacznych koni, naw et bez łbów i ło-
gonów , pędzące w bory łoniew skie
przed ch m arą strasznych upiorów ."
— „T o śpiący rycerze"! — przerw ał
m u pleban. — „A jęki dochodzące
często z k o narów tej starej czereśni
tow arzyszą zjaw isku m rożącem u krew
w żyłach przechodzącego tędy czło
w ieka" — zakończył W alenty.
— „T o b ard zo ciekawe p o d an ie" —
za g ad n ął dotychczas milczący Z aw ir-
ski. — „C iekaw e i b ard zo prorocze4'
— odpow iedział n a d o b re ro zb u d zo
ny stryj, który, nie wierząc, w s tra
chy, z zapałem podchw ycił baśń o
śpiących rycerzach.
— „P rzejeżdżałem dość często o-
bok tej tajem niczej czereśni i m yśla
łem nieraz o legendzie ludu polskiego,
w której wiele w yroczni, jak sądzę,
się mieści. Z apam iętaj A dam ie: „Ci
śpiący rycerze, o których lud w spom i
na, odżyją jeszcze w synach w ielkopol
skiej ziemi, gdyż raz przecież dopełnić
się m usi czara cierpień n aro d u pod
jarzm em P rusaka. C hw ila ta wcześniej
10
Strona 13
nastąpi, jak przypuszczamy, gdyż sam
ją sobie Niemiec zgotuje, bo zgotować
swoją butą musi. Nie dożyję może tej
godziny, kiedy tu na tych wzgórzach
stoczą nasi bracia bój przeciw odwiecz
nym wrogom naszej Ojczyzny".
— „Oby przepowiednia stryja wcze
śnie czynem się stała. — N aw et
dziś burowie*) w Afryce szczęśli
wie za broń chwycili przeciw potędze,
jaką jest A nglia". O dparł wzruszony
Zawirski. Zamilkli w senności... — Ja
dąc pod górę, zbliżali się stępa do
majaczących z lewej strony drogi wia
traków. Wi tej chwili księżyc, przy
ćmiony rozstrzępioną chmurą, zasłał
podosieckie wzgórza ze sterczącymi nań,
jak rycerze — olbrzymy, wiatrakami,
oraz cmentarzysko pobliskie zastępem
tajemniczych cieni, błądzących na kur
hanach jak d u c h y . . .
Snać już się budzą śpiący ry
cerze! A zdała, łagodnie szumiące lasy
i konary starej' czereśni, nuciły uro
czystą pieśń o przyszłych bohaterach
i Zm artwychwstaniu Polski!...
Północ w ybiła w Osiecznie, gdy ja-
*) B urow ie. k o lo n iśc i w A fry c e p o ł„ 1898 r-
c h w y cili za b ro ń p rz ec iw A n g lik o m .
11
Strona 14
dącym przyśnił się sen o szpadzie
p o ls k ie j. . .
*
A dam ju ż nazajutrz, w św ięto P a l
m ow ej, zaszedł z plebanii n a uroczy
stą m szę św. N iem ym i znakam i ra d o
ści pow itał go, zm iatając ścieżynę, d a
w ny p astuch plebański, którego we
wsi z po w o d u kalectw a G łuchem n a
zyw ano. O d m łodości p rz y g arn ą ł go
jegom ość do siebie. 'Zaw irski, om ija
jąc zw ały śnieżne, boczną fu rtą prze
d o stał się z dziedzińca n a cm entarz
kościelny. D rew niany kościółek świer-
czyński nic się w m iędzyczasie nie
zm ienił. Te sam e w iekow e lipy szu
m iały nad sta rą m chem p o ro słą św ią
tynią, a z śnieżnej bieli jej dachów
w yzierały w śród w irującej zadym ki pla
m y n am urszałych gontów . Jak zw ykł
daw niej to czynić, u d ał się przez kruch-
tę po skrzypiących ze starości sch o
dach n a c h ó r kościelny, zalany św ia
tłem b arw nego w itrażu. S późnił się
m im o przedługiej, w palm ow ą niedzie
lę, ew angelii, gdyż przed ołtarzem
ksiądz S tanisław ju ż się zbliżał do
ofiary ciała i krwi P ańskiej. K siędzu
przy śpiewie, jak zwykle w Swierczy-
nie,. zaw tórow ały najpierw tajem nicze
12
Strona 15
stuki nieco piskliwych miechów, nady
m anych przez starego kalkalistę, a do
piero po chwili odezwała się w tej
samej oktawie odpowiedź organisty.
Skinieniem głowy w itał Zawirski zna
jomych. Byli to przeważnie nauczy
ciele z parafii, otoczeni m łodzią chóru
śpiewaczego św. Cecylii. Przy orga
nach, bacznie śledząc wielki ołtarz ko
ścioła, siedział podstarzały pan Szy
mon a obok niego pan Stachu Gla-
piński, szanowany nauczyciel i m alarz-
artysta z G arzyna, praw a ręka księdza
proboszcza. A teraz dopiero, gdzieś
w mrocznej głębi, zarysow ała się, jak
zjawa w powietrzu zawisła, postać g ar
batego .Walentego, przestępującego z
nogi na nogę na wyniosłych pedałach.
Ponad nawą kościoła siedział na bel
ce ten sam św. Łukasz, rzeźbiony kie
dyś w drzewie lipowem dom orosłym
kunsztem M ajchrzaków z Karchowa.
Z wysoka, niemal z pułapu, św. pa
tron kościoła zdał się błogosław ić roz
m odlonej rzeszy parafian.
Adam w blasku świec, płonących
nad nawą, dogodnie ogarniał w zro
kiem barw ne wnętrze kościoła i wszę
dy w śród wiernych poznaw ał twarze i
postacie przybyłych. Tuż pod chórem,
Strona 16
wśród kumów i licznej rodziny, stał
pełen godności, z grubym „D u n in e m "
pod pachą, Walenty Filipowski, do
rodnym i otoczony synami. Zaraz w
pobliżu, siedząc na wsuniętej pod ścia
nę ławie przesuwał sjary Konieczny z
Swierczyny w nabożnym skupieniu
ziarnka różańca, przywiezionego mu,
jak się chwalił, ze samej ziemi świę
tej przez dawno zmarłego proboszcza,
ks. Theinerta. Krocząc przez wieś w
czarnej sukmanie i w palonych butach,
zawsze przypom inał raczej plebana, niż
gospodarza z Swierczyny. A od ołtarza
z prawej strony przed baldachimem
siedział z dwoma synami, dobrodziej
kościoła, dziedzic p. Ponikiewski z Bry-
lewa. — Kolatorską zaś ławę, czer
wono wybijaną, zajmowała zeszła
właścicielka Swierczyny, z ułom ną cór
ką, którą p. Nisią zwano. Dawna dzie
dziczka przypom inała wiernym lepsze
dla niej lata, kiedy jeszcze czwórka
rasowych siwoszów podwoziła ją z po
bliskiego pałacu pod sam ‘kościół
świerczyński. U nikali jej ludzie, od
kąd obcym przefrymarczyła tysiące
morgów ziemi krwawicą ludu polskie
go od wieków uprawnej. Głębiej z
lewej strony, wpatrzony w ołtarz Prze-
14
Strona 17
mienienia Pańskiego, m odlił się W aw
rzyn Pawłowski, znany gawędziarz i
m ówca weselny z Łoniewa, a obok
niego, klęcząc n a posadzce, bił się
żarliwie w piersi, poważany w dozorze
Wojciech Skrobała, także z Łoniewa.
M ądry był t o gospodarz, a mówiono
na ucho, że bogacz nielada. Sam
landrat z Leszna stawiał go, o czem
ksiądz proboszcz często wspom inał, ja
ko w zór niemieckim kulturtraegerom ,
przybyłym z Westfalii. Bliżej ołtarza,
już pod chorągwiami bractw i tow a
rzystw, odbierała insza starszyzna z
rąk przybranego w komżę kowala, Ja
na Banacha, olbrzymie świece wosko
we. Stali tu grom adą Kozica i Prałat
z Grodziska, pełen powagi stary T o
masz Skorupka z żoną Zuzanną aż
z samego Kosowa, Bartkowiak z ku
motrem Maciejem Klupsią i Józefem
Szyszkowiakiem z Łoniewa, dalej Ga-
bryszczak z szwagrem Ptaszyńskim i
Musielakiem ze Zbytków; zaś z Ga-
rzyna stał opodal Pazoła, dalej w ą
saty Kasiński, i chłop olbrzym Jan
Katarzysńki z bratem z D robnina. 1
tak wszędzie, gdzie tylko okiem spoj
rzał, poznawał znajomych. Już w
kruchcie powitali Adam a nawet z da-
15
Strona 18
lekiego Hersztupową. przybyły znany
koniarz, Dzik Franciszek z bratem W a
lentym i świątkarzem Andrzejem M aj
chrzakiem z Karchowa. Z abrał ich po
drodze, gdyż po onegdajszej śnieży
cy zaspy śnieżne w lesie do kolan się
gały. Mówił też Adamowi kościelny
Buchwald, że zima, jak rzadko kiedy w
Polsce, dokucza długo i srogo. W sty
czniu saniami z U stronia przez*) Go-
dziebel do Osieczny jechano a w głę
bokim ominińskim jeziorze**) już przed
Godam i niewodem ryby chwytano.
Dziwowali się ludziska, że jeszcze
po św. Józefie pokrył śnieg drogi za
spami, a mróz chwytał ponownie, choć
za pasem była Wielkanoc. W pra.wdzie,
w dniach Słonecznych, już dawno sły
szano śpiewne firlanie skowronka. Co-
praw da, dziś niezgorzej było w koś
ciele. Podczas sumy, nawet rękawice
ściągano, tak wielka była ciżba p ara
fian. G dyż też jeszcze, przy końcu na
bożeństwa, spóźniona skutkiem cięż
kiej przez śnieg przeprawy, grom ada
*) P a trz K e. K o z iero w sk i: G o d z ie b e l je
z io ro n a a w ie rc z y n ie o d B e rd y cb o w a .
**) O m in in o jez io ro w p o b liż u C h m ielk o
w a p o d B ojanicam i.
16
Strona 19
ludu z Kaczejgórki, a nawet z Krze
mieniewa i Frankowa, w kożuchach
wozami i sanną na sumę zjechała.
Nie dziwota, — szeptały między so
bą w kruchcie baby kościelne, — boć,
w dzień Palmowej, w kościele się po
kazać koniecznie wszystkim wypadało.
Nawet znana latawica Helyna, ta od
Mrozików z Kleszczewa, którą ksiądz
przed rokiem z kościoła wyżynił, od
now a do kruchty przybyła. Dyć było
wiadomo, źe, choć Jegomość równą
swych parafian otacza miłością, u każ-
... dego surowo baczy na wypełnianie
Bożych przykazań. Każdy więc p ra
gnął, jadąc dziś do parafialnego, nie
tylko własnem u sumieniu przedstawić
się w świetle najlepszem . Zresztą
ksiądz proboszcz bacznem śledził o-
kiem z kazalnicy i zapam iętał wszy
stkich, którzy omijali nabożeństwo w
tym dniu uroczystym. Znał w parafii
każdego, gdyż z każdym chętnie przy-
sposobności, choćby na drodze wdaw ał
się w pogawędkę. Zbliżała się W iel
kanoc, z nią zaś przy spowiedzi dla
tyluż ludzi grzechów odpuszczenie.
Tak sobie przez całą mszę św. o
wszystkiem rozprawiały, przykucnięte w
17
Strona 20
ciem nym kącie kruchty znane plotkarki
św ierczyńslde, kulaw a M aryna z p leb a
nii i s ta ra Jag n a ze dw oru, k tórą m ą
d rą zw ano, gdyż suchoty kołtunem spę
d z a ła a wszelkie choroby w ykadzać u-
m iafa. N a A gnus D ei tłu m kobiet
dotychczas stojący z pękam i rózg p al
m ow ych w przedniej naw ie kościoła,
unosząc barw ne spódnice przykląkł lub
p rzysiadł przed wielkim ołtarzem ,
z którego się uśm iechała cudow na M at
ka B oska św ierczyńska. O taczające o-
b raz w o ta m ów iły każdem u o cudach
tu d oznaw anych. Kute z sre b ra serca,
ręce, nogi, naw et złote oczy i ucho,
bu d ziły u każdego w spom nienia, u-
słyszane za m ło d u o tiieuleczalnych
chorobach w iernych, zaw dzięczających
swe uzdrow ienie świerczyńskiej P a
nience.
S kończyła się m sza św. a po niej
n astąp iło uroczyste w ystaw ienie P rze
najśw iętszego S akram entu. Ks. p ro
boszcz o d d aw ał ostatn ią cześć Z baw i
cielowi, utajonem u w złocistej m o n
strancji, prom ieniującej zdała w b la
sku świec n a o łtarz u gorejących. J a
kaś tajem nicza cisza zaległa całą św ią
tynię, p rzery w an a jedynie pokaszliw a-
niem dzieci i w zdychaniem ludzi, szep-
18