Pod Kopula - KING STEPHEN
Szczegóły |
Tytuł |
Pod Kopula - KING STEPHEN |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pod Kopula - KING STEPHEN PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pod Kopula - KING STEPHEN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pod Kopula - KING STEPHEN - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
Pod Kopula
Przelozyli Agnieszka Barbara Cieplowska i Tomasz WiluszTytul oryginalu: UNDER THE DOME
Pamieci Surendry Dahyabhaia Patela. Brakuje nam Ciebie, przyjacielu
Kogo szukasz?
Jak sie nazywa?
Pewnie go znajdziesz
Na boisku
Miasto nie jest wielkie
Lapiesz, w czym rzecz?
Miasto nie jest wielkie, kotku
I wszyscy gramy razem
James McMurtry
NIEKTORZY SPOSROD OBECNYCH W CHESTER'S MILL W DNIU POWSTANIA KLOSZA
Wladze miastaAndy Sanders - przewodniczacy Rady Miejskiej
Jim Rennie - zastepca przewodniczacego Rady Miejskiej
Andrea Grinnell - czlonkini Rady Miejskiej Pracownicy restauracji Sweetbrair Rose
Rose Twitchell - wlascicielka
Dale Barbara - kucharz
Anson Wheeler - pomywacz
Angie McCain - kelnerka
Dodee Sanders - kelnerka Policja
Howard Perkins, Duke - komendant
Peter Randolph - zastepca komendanta
Marty Arsenault - funkcjonariusz policji
Freddy Denton - funkcjonariusz
George Frederick - funkcjonariusz
Rupert Libby - funkcjonariusz
Toby Whelan - funkcjonariusz
Jackie Wettington - funkcjonariuszka
Linda Everett - funkcjonariuszka
Stacey Moggin - funkcjonariuszka, obsluga radiostacji
Junior Rennie - funkcjonariusz policji kryzysowej
Georgia Roux - funkcjonariuszka policji kryzysowej
Frank DeLesseps - funkcjonariusz policji kryzysowej
Melvin Searles - funkcjonariusz policji kryzysowej
Carter Thibodeau - funkcjonariusz policji kryzysowej Opieka duchowa
Lester Coggings - wielebny Kosciola Chrystusa Odkupiciela
Piper Libby - wielebna Pierwszego Kosciola Kongregacyjnego Personel medyczny
Ron Haskell - lekarz Eric Everett,
Ryzy - asystent medyczny
Ginny Tomlinson - pielegniarka
Dougie Twitchell, Twitch - pielegniarz
Gina Buffalino - pielegniarka ochotniczka
Harriet Bigelow - pielegniarka ochotniczka Dzieciaki z miasta
Joe McClatchey, Chudzielec
Norrie Calvert Benny Drake, Brzytwa
Judy i Janelle Everest
Ollie i Rory Dinsmore Istotniejsi mieszkancy miasta
Tommy i Willow Anderson - wlasciciele Karczmy Dippera
Stewart i Fernald Bowie - wlasciciele zakladu pogrzebowego
Joe Boxer - stomatolog
Romeo Burpee - wlasciciel sklepu wielobranzowego
Phil Bushey, Kucharz
Samantha Bushey - jego zona
Jack Cale - kierownik supermarketu Food City
Ernie Calvert - kierownik supermarketu Food City (emerytowany)
Johnny Carver - kierownik stacji benzynowej Mill Gas & Grocery
Alden Dinsmore - farmer, mleczarz
Roger Killian - wlasciciel kurzej farmy
Lissa Jamieson - bibliotekarka
Claire McClatchey - mama Joego Chudzielca
Alva Drake - mama Benny'ego
Charles Norman, Gruby - handlarz antykami
Brenda Perkins - zona komendanta Perkinsa
Julia Shumway - wlascicielka i redaktorka lokalnej gazety
Tony Guay - dziennikarz sportowy
Pete Freeman - fotograf prasowy
Sam Verdreaux, Niechluj - pijaczyna Osoby spoza miasta
Alice i Aidan Appleton - osieroceni z powodu klosza
Thurston Marshall - czlowiek piora z uzdolnieniami medycznymi
Carolyn Sturges - absolwentka uczelni Psy
Horace - pies Julii Shumway
Clover - suka Piper Libby
Audrey - suka Everettow
SAMOLOT I SWISTAK
1
Z wysokosci szesciuset metrow, gdzie Claudette Sanders brala lekcje latania, miasteczko Chester's Mill polyskiwalo w porannym swietle jak swiezo powstala i dopiero co ustawiona makieta. Samochody toczyly sie po Main Street, odbijajac promienie slonca, iglica kosciola kongregacyjnego wydawala sie dosc ostra, by przekluc niebo bez jednej chmurki. Seneca V leciala nad rzeka, razem z nia przecinajac miasto po przekatnej.-Chuck, chyba widze dwoch chlopcow przy moscie! Lowia ryby! - Claudette zasmiala sie uszczesliwiona.
Nauke latania zafundowal jej maz, przewodniczacy Rady Miejskiej. Andy calkowicie zgadzal sie z twierdzeniem, ze gdyby Bog chcial, aby czlowiek latal, toby mu dal skrzydla, lecz latwo ulegal perswazji, wiec Claudette w koncu dostala, czego chciala. Zachwycala sie nowym doznaniem od pierwszej chwili. Nie byla to zwykla radosc, lecz prawdziwe szczescie. Dzis wreszcie zrozumiala, dlaczego latanie jest swietne. Dlaczego jest fantastyczne.
Chuck Thompson, instruktor, musnal wolant i wskazal panel kontrolny.
-Wierze, wierze. Ale mimo wszystko uwazaj, co robisz, dobrze?
-Jasne, przepraszam. - Nie ma za co.
Uczyl latania od wielu lat, lubil takich zapalencow jak Claudie, zafascynowanych nowoscia. Andy Sanders niedlugo pewnie wyda okragla sumke, bo jego zona pokochala senece i stwierdzila, ze chce miec taki samolocik na wlasnosc. Taki sam, tylko nowszy. Co oznaczalo wydatek okolo miliona dolarow. Claudie Sanders nie byla rozwydrzona, ale niezaprzeczalnie miala kosztowne zachcianki, ktore Andy, prawdziwy szczesciarz, najwyrazniej zaspokajal bez trudu.
Chuck lubil tez dni takie jak dzisiaj: widocznosc nieograniczona, zero wiatru, doskonale warunki do nauki. Seneca lekko zakolysala sie dopiero wtedy, gdy Claudie przesadzila z korekta.
-Niepotrzebnie sie spielas - powiedzial. - Przejdz na jeden dwadziescia. Ustaw sie nad sto dziewietnasta i zejdz na trzysta
metrow.
Uczennica wykonala polecenia, samolot znow lecial idealnie rowno. Chuck pozwolil sobie na chwile relaksu.
Przelecieli nad autokomisem Jima Renniego i zostawili miasto za soba. Po obu stronach szosy numer sto dziewietnascie rozciagaly sie pola, drzewa plonely intensywnymi barwami jesieni. Cien w ksztalcie krzyza sunal po asfalcie, jedno z ciemnych skrzydel musnelo malego jak mrowka czlowieka z plecakiem. Czlowiek ten spojrzal w gore i pomachal reka, a Chuck odpowiedzial mu tym samym, choc wiedzial, ze tamten tego nie zobaczy.
-Jasny szlag, ale rewelacja! - zasmiala sie Claudie. Chuck jej zawtorowal.
Zostalo im czterdziesci sekund zycia.
2
Swistak dazyl swoja droga wzdluz szosy sto dziewietnascie, w strone Chester's Mill. Miasto bylo oddalone jeszcze dobre dwa kilometry, nawet komis Jima Renniego jawil sie tylko jako rzedy slonecznych blyskow ustawionych rowno w miejscu, gdzie droga skrecala w lewo. Swistak planowal - o ile mozna powiedziec, ze swistak cos planuje - juz dawno temu zawrocic do lasu. Tylko ze okolica byla obiecujaca. Odszedl znacznie dalej od nory, niz zamierzal, ale slonce grzalo go w grzbiet, a w nozdrzach mial rzeskie wonie, ktore budzily w mozgu jakies skojarzenia, nie calkiem uswiadomione.Zatrzymal sie, stanal slupka. Wzrok mial juz nie tak dobry jak kiedys, mimo wszystko dosc ostry, by zobaczyc czlowieka idacego w jego strone przeciwleglym poboczem.
Postanowil pojsc kawalek dalej. Ludzie czasami zostawiali rozne smakowite kaski.
Byl stary, tlusty i swego czasu odwiedzil niejeden smietnik. Znal droge na miejskie wysypisko rownie dobrze jak trzy tunele swojej nory, bo tam zawsze znalazlo sie cos pysznego. Ruszyl kaczkowatym chodem zadowolonego z siebie starego wyjadacza, zerkajac na czlowieka po drugiej stronie szosy.
Czlowiek sie zatrzymal. Swistak zdal sobie sprawe, ze zostal zauwazony. Niedaleko, ciut na prawo, lezala brzoza. Pod nia mozna sie schowac, przeczekac, az czlowiek sobie pojdzie, potem sprawdzic, czy moze cos smacznego...
Tyle zdazyl pomyslec, robiac nastepne trzy kroki, nim zostal przeciely na pol. Rozpadl sie na dwie czesci. Krew trysnela z niego jak z sikawki, wnetrznosci wylaly sie na ziemie, tylne lapy drgnely dwukrotnie, po czym zastygly w bezruchu.
Zanim ogarnela go ciemnosc, czekajaca nas wszystkich, swistaki tak samo jak ludzi, w lebku blysnela mu ostatnia mysl:
Co sie stalo?
3
Wszystkie zegary kontrolne wysiadly.-Cholera, co jest? - spytala Claudie Sanders.
Oczy miala wielkie, ale nie ze strachu, tylko ze zdumienia.
Nie bylo czasu na strach.
Chuck nie zdazyl spojrzec na kontrolki. Zobaczyl natomiast, jak nos seneki sie marszczy. Potem oba smigla znikaja.
I tyle zobaczyl. Na nic wiecej nie starczylo czasu. Seneca nad droga sto dziewietnascie wybuchla. Spadla na ziemie ognistym deszczem. Razem z nia - rozne czesci ciala. Dymiace przedramie Claudette lupnelo w pobocze, tuz obok rowno podzielonego na pol swistaka.
Byl dwudziesty pierwszy pazdziernika.
BARBIE 1
Barbie poczul sie lepiej, gdy tylko zostawil za soba centrum miasta i minal supermarket Food City Zobaczywszy znak z napisem CHESTER'S MILL ZEGNA ZAPRASZAMY PONOWNIE - poczul sie jeszcze lepiej. Chetnie ruszal w droge, i nie tylko dlatego, ze w Mill dostal niezly wycisk. Ot, lubil byc w ruchu. Wlasciwie zbieral sie najmarniej dwa tygodnie przed bojka na parkingu przed Karczma Dippera.-Wloczykij ze mnie, co tu kryc - powiedzial i zasmial sie glosno. - Wloczykij w drodze do Big Sky.
Albo do piekla, a co? Montana! Moze Wyoming? Niech bedzie nawet cholerne Rapid City w Dakocie Poludniowej. Wszystko jedno, byle jak najdalej stad.
Uslyszal warkot silnika, obrocil sie i idac tylem, uniosl kciuk. Zobaczyl piekny duet: brudnego starego forda z odkryta paka i sliczna mloda blondynke za kierownica. Popielata blondynke! Takie podobaly mu sie najbardziej. Zaprezentowal swoj najsympatyczniejszy usmiech. Dziewczyna odpowiedziala usmiechem. Dobry Boze, jesli miala chociaz dzien powyzej dziewietnastki, gotow byl zjesc swoj ostatni czek za prace w restauracji Sweetbriar Rose. Niewatpliwie za mloda dla dzentelmena w trzydziestej wiosnie zycia, ale super na legalu, jak to sie mawialo za jego mlodosci w kukurydzianym stanie Iowa.
Samochod zwolnil, Barbie przyspieszyl, a wtedy dziewczyna dodala gazu. Mijajac go, rzucila mu spojrzenie pelne skruchy. "Chwilowe zacmienie umyslu - zdawal sie mowic wyraz jej twarzy - ale juz wszystko w normie".
Barbie odniosl wrazenie, ze rozpoznaje dziewczyne, choc oczywiscie nie mogl miec pewnosci - niedzielne poranki w Sweetbriar Rose przypominaly dom wariatow. Chyba jednak widzial ja tam ze starszym mezczyzna, moze ojcem. Oboje ledwo wystawali zza stron "Sunday Timesa". Gdyby teraz mogl sie do niej odezwac, rzucic uwage, kiedy go mijala, powiedzialby: "Skoro zaufalas mi na tyle, ze jadlas kielbaski i jajka, ktore ja smazylem, tym bardziej mozesz mnie wpuscic na miejsce dla pasazera i podwiezc pare kilometrow".
Oczywiscie nie mial jak jej tego powiedziec, wiec tylko podniosl reke w oszczednym salucie oznaczajacym "Nie ma sprawy".
Blysnely czerwone swiatla stopu, jakby dziewczyna zmienila zdanie. Potem jednak zgasly, a woz przyspieszyl.
Przez nastepne dni, kiedy w Mill robilo sie coraz gorzej, Barbie ciagle na nowo przypominal sobie te scene w cieplym pazdzierni-kowym sloncu. Myslal zwlaszcza o tym drugim blysnieciu stopow. Chyba jednak go wtedy rozpoznala. "Czy to nie kucharz ze Sweetbriar Rose? Moze go mimo wszystko...?".
Dobrymi checiami jest pieklo wybrukowane. Gdyby rzeczywiscie zmienila zdanie, jego zycie wygladaloby inaczej. Bo musialo jej sie udac. Juz nigdy wiecej nie zobaczyl popielatej blondynki o nieskazitelnej cerze ani starego brudnego forda F - 150. Wobec tego wyjechala z Chester's Mill doslownie minuty, a nawet sekundy przed zamknieciem granicy. Gdyby go zabrala ze soba, tez bylby poza miastem, bezpieczny.
Chyba ze ten przystanek trwalby za dlugo. W takim razie rowniez jego by tu nie bylo. Ani jej. Bo na sto dziewietnastej jest ograniczenie do osiemdziesieciu kilometrow na godzine. A osiemdziesiat kilometrow na godzine...
Tak myslal, kiedy nie mogl zasnac.
A potem nieodmiennie zaczynal myslec o samolocie.
2
Seneca 5 przeleciala nad nim zaraz po tym, jak minal komis Jima Renniego, miejsce, do ktorego nie czul sentymentu. Nie to, zeby tam kupil jakiegos grata, bo nie mial samochodu juz ponad rok, ostatni sprzedal w Punta Gorda na Florydzie. Chodzilo o to, ze Jim Rennie Junior byl jednym z tych, ktorych spotkal na parkingu przed Karczma Dippera. Mlody gnojek chcial cos udowodnic, a poniewaz nie dawal sobie rady z udowadnianiem w pojedynke, udowadnial z grupa. Z doswiadczenia Barbiego wynikalo, ze tak wlasnie zalatwiaja interesy wszelkie Jimy Juniory tego swiata.Ale to juz przeszlosc. Autokomis, Jim Junior, Sweetbriar Rose (Nasza specjalnosc - smazone malze! Zawsze swieze, zawsze smaczne!), Angie McCain, Andy Sanders. Cala paczka, wliczajac tych z karczmy. (Nasza specjalnosc - gwarantowane pobicie na parkingu!). Wszystko to juz przeszlosc. A przyszlosc? Coz, szeroko otwarte bramy Ameryki! Zegnaj miasteczko w Maine, witaj Big Sky. A moze lepiej na poludnie? Hm... Dzien byl piekny, ale zima juz sie przyczaila na kartkach kalendarza. Moze lepiej na poludnie. Jeszcze mu sie nie zdarzylo zahaczyc o Muscle Shoals, a nazwa brzmiala interesujaco. Prawdziwa poezja: Muscle Shoals.
Ta mysl wprawila go w tak dobry nastroj, ze gdy uslyszal nad glowa warkot samolotu, podniosl wzrok i szerokim gestem pozdrowil lecacych. Mial nadzieje na odpowiedz w postaci kiwniecia skrzydlami, ale sie jej nie doczekal, choc maszyna obnizala lot. Domyslal sie, ze na pokladzie byli wycieczkowicze, w taki dzien az sie prosilo, zeby popatrzec z gory na plonace jesienia drzewa. Ale moze
pilotowal jakis dzieciak pod okiem instruktora, zbyt przejety kontrolkami, zeby zwracac uwage na tych, co na dole - chocby tam z plecakiem szedl sam Dale Barbara. Tak czy inaczej zyczyl im wszystkiego dobrego. Wycieczkowicze czy dzieciak poltora miesiaca przed pierwszym samodzielnym lotem - obojetne. Barbie wszystkim zyczyl dobrze. Dzien byl piekny, a on z kazdym krokiem, ktory oddalal go od Chester's Mill, czul sie lepiej. Stanowczo za duzo dupkow mieszkalo w Mill. Zreszta podroz jest dobra dla duszy.
Moze powinno byc takie prawo, pomyslal, ktore by kazalo w pazdzierniku ruszac w droge. Nowe motto narodowe: "W pazdzierniku wszyscy ruszaja w droge".
W sierpniu dostajemy pozwolenie na pakowanie, w polowie wrzesnia oddajemy tygodniowe zgloszenie, a potem...
Przystanal. Niedaleko, po drugiej stronie czarnej wstegi asfaltu zobaczyl swistaka. Spasionego, lsniacego i bezczelnego. Zamiast smignac w trawe, nadal truchtal przed siebie. Tuz obok pobocza lezala zlamana brzoza, Barbie gotow byl dac w zaklad wlasna glowe, ze swistak tam sie schowa, zeby przeczekac, az dwunozny sobie pojdzie. A jesli nie, mina sie jak dwoch wloczegow, ktorymi w koncu byli. Ten na czterech pojdzie dalej na polnoc, a ten na dwoch - swoja droga na poludnie. Barbie mial nadzieje, ze tak sie stanie. Byloby fajnie.
Wszystkie te mysli przebiegly mu przez glowe w ulamki sekund, cien samolotu nadal kladl sie czarnym krzyzem na szosie miedzy nim a swistakiem.
Potem dwie rzeczy zdarzyly sie niemal rownoczesnie.
Po pierwsze - swistak. Najpierw byl caly, a potem w dwoch kawalkach. Oba drgaly i krwawily. Barbie stanal, szeroko otworzyl usta, bo dolna szczeka sama mu opadla. Swistak wygladal, jakby go przecielo ostrze niewidzialnej gilotyny. Wtedy, dokladnie nad przedzielonym swistakiem, eksplodowal samolot.
3
Barbie spojrzal w gore. Z nieba spadal sliczny samolocik, ktory przed chwila go minal, tyle ze w zgniecionej wersji rodem z komiksow o swiecie Bizarra. Poskrecane czerwono - pomaranczowe platki ognia zawisly w powietrzu, rozkwitala katastrofa w ksztalcie rozy. Nurkujacy samolot ciagnal za soba chmure dymu.Cos huknelo o ziemie, wzbijajac fontanne grudek asfaltu, potem wirujac pijana spirala, odtoczylo sie w wysoka trawe. Smiglo.
Gdyby poszlo w moja strone...
Oczami wyobrazni zobaczyl siebie samego w dwoch czesciach, calkiem jak pechowego swistaka. Obrocil sie i ruszyl biegiem. Cos walnelo w ziemie tuz przed nim, krzyknal glosno. Nie bylo to jednak drugie smiglo, to byla noga w dzinsowej nogawce. Nie widzial krwi, ale boczny szew sie rozdarl, odslaniajac biale cialo i sztywne czarne wlosy.
Brakowalo stopy.
Barbiemu wydawalo sie, ze biegnie w zwolnionym tempie. Widzial swoja noge w zniszczonym traperze: wysunela sie do przodu, lupnela o asfalt, potem przesunela sie do tylu i zniknela, gdy w polu widzenia pojawila sie druga. Wolno, ciagle za wolno, jak na telewizyjnej powtorce rozgrywki baseballowej, kiedy zawodnik stara sie zyskac choc sekunde.
Za plecami Barbiego cos przerazliwie brzeknelo, potem rozlegl sie huk drugiej eksplozji, fala goraca zalala go od stop do glow, pchnela do przodu jak goraca dlon. Wtedy mozg sie wylaczyl. Zostal tylko instynkt samozachowawczy.
Dale Barbara biegl, by ocalic zycie.
4
Jakies sto metrow dalej goraca dlon puscila, natomiast wcale nie zelzal smrod benzyny i slodszy zapach stopionego plastiku oraz spalonego miesa. Barbie przebiegl jeszcze jakies piecdziesiat metrow, wreszcie zatrzymal sie i odwrocil. Dyszal. Raczej nie z powodu biegu. W koncu nie palil i w sumie byl w niezlej formie... mniej wiecej, bo szczerze mowiac, zebra po prawej stronie ciagle go bolaly po bojce na parkingu przed Karczma Dippera. Dyszal raczej ze strachu, z przerazenia. Ledwo uciekl przed kawalkami samolotu. Bo spadlo nie tylko smiglo.Mogl tez splonac. Ocalal dzikim fartem.
Wtedy zobaczyl cos, co sprawilo, ze stracil oddech. Wyprostowal sie, przyjrzal uwazniej miejscu wypadku. Szose zasypaly kawalki samolotu... rzeczywiscie cud, ze wyszedl z tego bez zadrapania. Po prawej stronie lezalo skrecone skrzydlo, drugie wystawalo z trawy po lewej, niedaleko od miejsca, gdzie zatrzymalo sie smiglo. Poza noga w niebieskim dzinsie widzial samotne ramie. Dlon zdawala sie wskazywac w kierunku glowy, jakby chciala powiedziec: "Moja". Glowa, sadzac po wlosach, nalezala do kobiety. Biegnace wzdluz szosy linie wysokiego napiecia zostaly zerwane. Lezaly na poboczu, podrygujac i sypiac iskrami.
Za ramieniem i glowa znajdowal sie kadlub samolotu. Mozna bylo na nim odczytac NJ3. Jesli kiedys bylo tam cos wiecej, przepadlo.
Ale nie o to szlo. Nie to przyciagnelo wzrok Barbiego i przyprawilo go o bezdech. Ognista roza juz zniknela, lecz na niebie ciagle plonal ogien. Plonace paliwo, jasna sprawa, tylko...
Tylko ze splywalo z nieba cienka warstwa. Jak ognista plachta. Za ta plachta widac bylo krajobraz Maine - spokojny i choc nie zamarly w bezruchu, to obojetny na splywajacy ogien, polyskliwy, drgajacy niczym powietrze nad krematorium albo rozpalona blaszana beczka. Calkiem jakby ktos spryskal benzyna tafle szkla i ja podpalil.
Jak zahipnotyzowany Barbie ruszyl z powrotem ku miejscu wypadku.
5
W pierwszym odruchu chcial zakryc czesci cial, ale bylo ich za duzo. Zobaczyl druga noge, w kepie jalowca. Oczywiscie mogl zdjac koszule, oslonic nia glowe kobiety, tylko co dalej? Wprawdzie mial w plecaku jeszcze dwie koszule...Od strony Motton, nastepnej miejscowosci na poludnie, zblizal sie samochod. Jakis nieduzy suv, jechal dosc szybko. Ktos albo zobaczyl katastrofe, albo uslyszal wybuch. Pomoc. Dzieki Bogu! Barbie stanal okrakiem nad biala linia. Trzymal sie w bezpiecznej odleglosci od ognia, nadal schodzacego z nieba w ten dziwaczny sposob przywodzacy na mysl splywanie wody po szybie, i podniosl rece nad glowe, krzyzujac je w znak X.
Kierowca nacisnal klakson, dajac do zrozumienia, ze widzi prosbe o pomoc, i wcisnal pedal hamulca, zostawiajac na asfalcie dziesiec metrow gumy. Wyskoczyl z auta, niemal zanim zielona toyota na dobre sie zatrzymala, i ruszyl biegiem. Duzy facet z dlugimi siwymi wlosami, spadajacymi na plecy spod baseballowej czapki z logo Sea Dogs. Biegl poboczem, zeby ominac ognisty wodospad.
-Co tu sie stalo?! - krzyknal. - Co do jasnej...
O cos uderzyl. Mocno. Nic tam nie bylo, a jednak Barbie zobaczyl, jak facet lamie o cos nos, jak mu go cos przesuwa w bok. Najwyrazniej gosc odbil sie od niczego. Rozbil sobie nos, usta i czolo. Padl na plecy, po chwili z trudem dzwignal sie na nogi. Patrzyl na Barbiego skolowany, z wielkim znakiem zapytania w oczach. Krew splywala mu na koszule szerokim strumieniem. Barbie tez nic nie rozumial.
JUNIOR I ANGIE 1
Dwoch chlopcow przy moscie nie podnioslo wzroku na przelatujacy samolot, zrobil to natomiast Junior Rennie. Znajdowal sie jedna przecznice dalej, na wysokosci Prestile Street i rozpoznal znajomy dzwiek. Tak pomrukiwala seneca V Chucka Thomsona. Popatrzyl w gore, spojrzal na samolot i szybko spuscil glowe, bo promienie slonca przeswiecajace przez liscie wbily mu w oczy mordercze ostrza. Znowu bol glowy. Ostatnio nachodzil go coraz czesciej. Czasami pomagaly leki. Kiedy indziej, zwlaszcza od jakichs trzech, czterech miesiecy, coraz czesciej nic nie dawaly.Zdaniem doktora Haskella byly to migreny. Junior wiedzial tylko, ze boli jak diabli, a jasne swiatlo pogarsza sprawe, szczegolnie kiedy bol sie dopiero zaczyna. Czasami przychodzily mu na mysl mrowki, ktore przypalali z Frankiem DeLessepsem, gdy jeszcze byli mali. Wystarczy miec szklo powiekszajace, skupic promienie sloneczne na wybranym punkcie mrowiska i w rezultacie otrzymuje sie pieczone mrowki. Teraz, kiedy rodzil sie bol glowy, mozg Juniora zmienial sie w mrowisko, a oczy w blizniacze szkla powiekszajace.
Skonczyl dwadziescia jeden lat. Czy naprawde musial czekac mniej wiecej do czterdziestki, zeby to przeszlo? Tak uwazal doktor Haskell.
Kto wie?
Tego ranka bol nie przeszedl i nie zanosilo sie, zeby ustal. Gdyby Junior zobaczyl na podjezdzie terenowca Henry'ego McCaina albo toyote prius nalezaca do LaDonny McCain, moglby wrocic do domu, polknac jeszcze jeden imitrex i polozyc sie przy zaciagnietych zaslonach, z mokrym recznikiem na czole. Moze wtedy bol by zelzal. A moze nie. Czarne pajaki szalejace w glowie mialy niezlego kopa...
Raz jeszcze spojrzal w gore, tym razem mruzac oczy przed nienawistnym blaskiem, ale seneca juz zniknela, ucichl nawet warkot motoru, tez trudny do zniesienia, bo wszystkie dzwieki mu przeszkadzaly, kiedy sie zaczynalo to upierdliwe dranstwo. Na pewno Chuck Thompson z jakims uczniem albo z uczennica. Chociaz Junior nie mial nic przeciwko Chuckowi, w zasadzie prawie go nie znal, nagle z dziecieca zloscia zapragnal, zeby pupilek Chucka spieprzyl sprawe i rozwalil samolot.
Najlepiej nad autokomisem ojca.
Kolejna fala bolu zalala mu glowe, powodujac mdlosci, ale juz byl na schodach prowadzacych do domu. Jak trzeba, to trzeba. Nie ma sie co zastanawiac. Angie musi dostac za swoje.
Nauczke i tyle. Spokojnie, bez nerwow.
Jak na zawolanie uslyszal glos matki. Milusi, az sie noz w kieszeni otwieral.
Junior zawsze byl nadpobudliwy, ale nauczyl sie panowac nad soba, prawda, syneczku?
Ojejku, jejku. Ale nauczyl sie, fakt faktem. Pomogl mu futbol. A teraz nie bylo futbolu, nie bylo nawet college'u. Tylko bole glowy. Przez te bole robil sie z niego podly skurczysyn.
Spokojnie, bez nerwow.
Jasne.
Ale pogadac z nia musi, bez wzgledu na bol glowy.
Moze nawet pogada z nia recznie, jak to sie ladnie ujmuje, kto wie? Mozliwe, ze im gorzej ona sie bedzie czula, tym lepiej bedzie sie czul on.
Zadzwonil do drzwi.
2
Angie McCain akurat wyszla spod prysznica. Wlozyla szlafrok, sciagnela go paskiem, mokre wlosy owinela recznikiem.-Juz ide! - krzyknela.
Schody na parter pokonala dosc szybko, choc nie biegiem. Byla calkiem pewna, ze przyszedl Frankie. Wreszcie zaczynalo sie ukladac. Ten bezczelny kuchta, chociaz taki przystojny, to jednak dran, pewnie juz zniknal z miasta. A rodzice byli poza domem. Wystarczylo dodac dwa do dwoch, by otrzymac znak od Boga, ze wszystko szlo ku dobremu. Beda mogli z Frankiem zapomniec o glupich nieporozumieniach i zaczac od poczatku.
A jak zaczac, to ona juz doskonale wiedziala. Najpierw otworzy drzwi, potem rozsunie szlafrok. W sobotni poranek, na progu domu, gdzie kazdy przechodzacy moze ja zobaczyc. Jeszcze sie tylko upewni, ze to faktycznie Frankie - nie miala zamiaru prezentowac swoich wdziekow staremu grubemu panu Wickerowi, ktory mogl sie pojawic z jakas paczka albo poleconym, chociaz na niego bylo jeszcze dobre pol godziny za wczesnie.
To na pewno Frankie.
Otworzyla drzwi. Lekko uniesione kaciki ust zwiastowaly szeroki usmiech powitalny. Moze nie byl to najszczesliwszy pomysl, skoro miala zeby wielkie jak u krolika. Jedna reke polozyla na pasku szlafroka, ale go nie pociagnela. Bo za drzwiami nie byl Frankie. Tylko Junior. I w dodatku strasznie zly.
Widywala go w podlym nastroju niejeden raz, ale takiego wscieklego - ostatnio chyba w osmej klasie podstawowki. Wtedy zlamal reke temu malemu Dupree. Fakt, pedzio byl bezczelny - przywlokl swoj tlusty tylek na publiczne boisko koszykowki i chcial grac. Podejrzewala tez, ze Junior mial tak samo ponura twarz w tamta noc na parkingu przed karczma, ale tego rzecz jasna nie wiedziala, bo jej tam nie bylo, tylko o tym slyszala. Wszyscy w Mill slyszeli. Zostala wezwana na rozmowe do komendanta Perkinsa, ten cholerny Barbie tez tam byl i w koncu wszystko wyszlo na jaw.
-Junior, co sie... Junior?
Uderzyl ja i w zasadzie przestal myslec.
3
Pierwszy cios nie byl bardzo mocny, bo Junior ciagle stal w progu i nie mial jak sie zamachnac. Wlasciwie moglby jej wcale nie uderzyc, a przynajmniej nie zaczynac od bicia, gdyby nie ten usmiech. Boze, na widok jej zebow przechodzily go ciarki, nawet w podstawowce. No i na dodatek nazwala go "Junior".Jasne, cale miasto go tak nazywalo, on sam myslal o sobie "Junior", ale nie zdawal sobie sprawy, jak bardzo, jak potwornie, jak cholernie go to wkurza, dopoki nie uslyszal tego slowa wydobywajacego sie spomiedzy konskich zebow tej suki, przez ktora mial tyle klopotow.
Jak na takie machniecie na pol gwizdka i tak wyszlo niezle. Angie zatoczyla sie do tylu, az na slupek podtrzymujacy schody, recznik zlecial jej z glowy. Brazowe pasma mokrych wlosow opadly wokol twarzy, wygladala jak Meduza. W miejsce usmiechu pojawil sie wyraz oglupialego zaskoczenia, z kacika ust poplynal strumyczek krwi. I dobrze. Bardzo dobrze. Nalezalo sie suce. Za wszystko, co zrobila. Za klopoty, jakie na nich sciagnela. Nie tylko na niego, ale na Frankiego, Mela i na Cartera.
Znowu glos matki w myslach.
Spokojnie, bez nerwow, kochanie.
Chociaz nie zyla, ciagle udzielala mu rad.
Mozesz jej dac nauczke, ale sie nie zapominaj.
I pewnie dalby sobie rade, gdyby nie to, ze szlafrok sie rozsunal, a pod spodem ona nic nie miala. Zobaczyl ciemne wlosy na kuciapie, a wlasnie przez te cholerna kuciape zaczely sie klopoty i w ogole, jak sie tak chwile zastanowic, to wszystkie pieprzone problemy na calym swiecie zaczynaly sie od smierdzacej kuciapy! W glowie mu pulsowalo, dudnilo, wylo i gwizdalo, jakby za chwile mialo tam dojsc do eksplozji jadrowej. Doskonale uksztaltowane grzybki chmurek wystrzela mu z uszu, a potem glowa wybuchnie i wtedy Junior Rennie, ktory nie wiedzial, ze ma nowotwor mozgu, bo dychawiczny doktor Haskell nawet nie wzial takiej mozliwosci pod uwage (niby skad u mlodego zdrowego czlowieka taka choroba?), otoz wtedy Junior Rennie wpadl w szal.
Tamten ranek nie byl szczesliwy ani dla Claudette Sanders, ani dla Chucka Thompsona. Bogiem a prawda nie byl szczesliwy dla zadnego z mieszkancow Chester's Mill.
Ale malo kto mial az takiego pecha jak byla dziewczyna Franka DeLessepsa.
4
Zdazyly jej sie uksztaltowac w glowie jeszcze dwie na wpol zborne mysli. Wtedy gdy patrzyla na Juniora, ktory mial wybaluszone oczy i zatopil zeby we wlasnym jezyku.Zwariowal. Musze wezwac pomoc, zanim bedzie za pozno.
Rzucila sie do kuchni, tam na scianie wisial telefon. Wcisnie 911 i zacznie krzyczec. Zrobila dwa kroki i zaplatala w recznik. Szybko zlapala rownowage. W gimnazjum byla cheerleaderka, jeszcze to i owo pamietala. Niestety juz bylo za pozno. Junior zlapal ja za wlosy, szarpnal, glowa poleciala do tylu, nogi, sila rozpedu, do przodu.
Przycisnal ja do siebie. Parzyl - jak czlowiek z wysoka goraczka. Czula bicie jego serca, pospieszny rytm, jakby samo przed soba uciekalo.
-Ty zalgana dziwko! - Wrzasnal jej prosto w ucho.
Skulila sie z bolu. Krzyknela rozdzierajaco, ale ten dzwiek wydal sie nikly w porownaniu z glosem Juniora. Napastnik chwycil ja w talii, w szalenczym tempie przepchnal przez korytarz, tylko czubkami palcow stop dotykala chodnika. Przemknela jej przez glowe mysl,
ze jest jak znaczek firmowy na masce pedzacego auta, i zaraz znalezli sie w kuchni rozjarzonej slonecznym blaskiem. Junior zawyl glosno. Tym razem nie z wscieklosci, ale z bolu.
5
Swiatlo go torturowalo, prazylo jego skowyczacy mozg, lecz go nie powstrzymalo. Na to juz bylo za pozno.Z rozpedu rzucil Angie na kuchenny blat. Przylozyl jej w brzuch, potem zlapal ja za ramiona, zsunal z blatu i huknal nia o sciane. Cukiernica, solniczka i pieprzniczka zlecialy na podloge. Z pluc Angie powietrze ucieklo z glosnym swistem. Junior chwycil ja jedna reka za wlosy, druga objal wpol i cisnal z obrotu. Dziewczyna odbila sie od lodowki, stracajac wiekszosc magnesow. Na jej kredowobialej twarzy malowalo sie oslupienie. Teraz krwawila juz nie tylko z dolnej wargi, ale i z nosa. Lsnila czerwien na bialej skorze. Angie przeskoczyla wzrokiem na stojak z nozami, wiec kiedy zaczela sie podnosic, z calej sily wyrznal ja kolanem w twarz. Rozleglo sie stlumione chrupniecie, jakby w innym pomieszczeniu ktos upuscil duzy przedmiot z porcelany, na przyklad polmisek.
Szkoda, ze to nie Dale Barbara, pomyslal Junior.
Odsunal sie o krok, palcami scisnal tetniace bolem skronie. Z oczu poplynely mu lzy. Przygryzl jezyk, krew sciekla po brodzie, kapala na podloge, ale nie zdawal sobie z tego sprawy. Bol byl calym swiatem.
Angie lezala na brzuchu miedzy magnesami. Na najwiekszym napis glosil: CO DZISIAJ WLOZYSZ DO UST, JUTRO ZOBACZYSZ NA TYLKU. Junior pomyslal, ze stracila przytomnosc, lecz nagle zaczela sie cala trzasc. Najpierw palce, jakby sie szykowala do zagrania trudnego utworu na pianinie.
Jedyny instrument, na jakim gralas, to flet meski, pomyslal.
Nastepnie zaczely jej podrygiwac nogi i zaraz potem rece. Wygladala, jakby usilowala od niego odplynac. Najwyrazniej miala jakis atak.
-Przestan! - krzyknal.
Nie przestala. Malo tego, wyproznila sie.
-Przestan wreszcie, ty zasrana krowo!
Opadl na kolana, mial jej glowe miedzy udami. Czolem uderzala rytmicznie w terakote jak Arab oddajacy czesc Allachowi.
-Przestan, do kurwy nedzy! Dosyc!
Z jej gardla wydobyl sie dziwaczny charkot, zaskakujaco glosny.
Jezu, a jesli ktos ja uslyszy? Przeciez go zlapia! A to juz nie to samo co tlumaczenie ojcu, dlaczego przestal chodzic do szkoly -zreszta tego nawet sobie nie potrafil wytlumaczyc. Tym razem nie skonczy sie na obcieciu siedemdziesieciu pieciu procent kieszonkowego, jak po tamtej cholernej bojce z kuchta. Bojke tez sprowokowala ta bura suka. Tym razem Duzy Jim Rennie nie przegada komendanta ani tych jego kutasow. Tym razem moze byc...
Nagle wykwitl mu przed oczami obraz jednolicie zielonych scian wiezienia stanowego Shawshank. Nie. Nie da sie zamknac, mial przed soba cale zycie. A jednak. Nawet jesli ona teraz sie uciszy, i tak go zapuszkuja. Bo powie pozniej. I jej twarz, ktora wygladala teraz znacznie gorzej niz twarz Barbiego po bojce na parkingu, bedzie mowila swoje.
Chyba zeby ja uciszyc skutecznie.
Chwycil Angie za wlosy i mocniej lupnal jej glowa o podloge. Mial nadzieje, ze dziewczyna straci przytomnosc, zeby mogl dokonczyc... to, co musial zrobic, ale nic z tego, tylko drgawki staly sie silniejsze. Angie kopala w lodowke, posypala sie reszta magnesow.
Puscil wlosy, zlapal ja za szyje.
-Przykro mi, Angie - powiedzial - nie tak mialo byc.
W rzeczywistosci wcale nie bylo mu przykro. Bal sie, bolala go glowa i zaczynal nabierac przekonania, ze ta szarpanina w potwornie jasnej kuchni nigdy sie nie skonczy. Juz mu slably palce. Skad mial wiedziec, ze tak trudno kogos udusic?
Gdzies daleko, chyba na poludniu, cos poteznie huknelo. Jakby ktos wypalil z bardzo duzej spluwy. Junior nie zwrocil na to uwagi. Wzmocnil uscisk i w koncu Angie zaczela sie uspokajac. Duzo blizej, w domu, i to na tym samym pietrze, rozleglo sie niskie buczenie. Podniosl wzrok, przekonany, ze to dzwonek do drzwi. Ktos uslyszal halas i wezwal gliniarzy. Glowa mu pekala, mial wrazenie, ze wylamal sobie palce, a tu wszystko na nic. W wyobrazni zobaczyl koszmarny obraz: Junior Rennie eskortowany do sadu powiatowego w Castle Rock. Ma kurtke naciagnieta na glowe. Prowadza go na lawe oskarzonych...
Rozpoznal ten dzwiek. Tak samo buczal komputer, kiedy wysiadl prad i musial sie przelaczyc na zasilanie awaryjne.
Buuu... Buuu... Buuu...
Junior dusil dalej. Angie juz sie nie ruszala, ale i tak przytrzymal ja jeszcze z minute. Glowe odwrocil na bok, bo strasznie cuchnela. Cala ona! Piekny prezent pozegnalny! Wszystkie sa takie same! Baby! Suki! I te kuciapy! Jak owlosione mrowiska! A podobno to mezczyzni sprawiaja problemy!
6
Stal nad jej zakrwawionym, umazanym odchodami i niewatpliwie pozbawionym zycia cialem, zastanawiajac sie, co robic dalej. Akurat wtedy z poludnia dobiegl nastepny wybuch. Tym razem na pewno nie spluwa, na spluwe to bylo o wiele za glosne. Eksplozja. Moze ten zabawny samolocik Chucka Thompsona jednak faktycznie sie rozbil. Nie bylo to takie znowu niemozliwe, zwlaszcza w dzien, kiedy masz zamiar komus wygarnac, co o nim myslisz, nawrzeszczec i dac nauczke, nic wiecej, a w efekcie te osobe zabijasz. W taki dzien wszystko jest mozliwe.Zawyla syrena policyjna i Junior juz wiedzial, ze po niego jada. Ktos zajrzal przez okno, zobaczyl, jak dusi Angie. Ostre wycie spielo go jak ostroga. Junior rzucil sie do wyjscia, dotarl do miejsca, gdzie na podlodze lezal recznik, ktory spadl z wlosow Angie przy pierwszym uderzeniu, i tam stanal jak wryty. Wlasnie tedy wejda. Zatrzymaja sie przed frontowymi drzwiami, swiecacy kogut przeszyje skowyczacy mozg strzalami bolu...
Pobiegl z powrotem do kuchni. Spojrzal na cialo Angie, gdy nad nim przechodzil - nie mogl sie powstrzymac. W pierwszej klasie podstawowki razem z Frankiem ciagneli ja czasem za warkocze. Wtedy wywalala jezyk i robila zeza. Teraz oczy jej wyszly z oczodolow jak szklane kulki, a usta miala pelne krwi.
Ja to zrobilem? Naprawde ja?
Tak. On to zrobil. Przelotne spojrzenie wystarczylo, by wyjasnic dlaczego. Przez te cholerne zeby. Konskie.
Do pierwszej syreny dolaczyla druga, potem trzecia. Ale po chwili sie oddalily. Dzieki Bogu, pojechali dalej. Gdzies na poludnie, Main Street, w strone miejsca, gdzie doszlo do wybuchu.
Mimo wszystko Junior nie zwolnil. Skulony przemknal podworzem, calkiem nie myslac o tym, ze gdyby go ktokolwiek teraz zobaczyl, od razu domyslilby sie w nim winowajcy. Za krzewami pomidorowymi LaDonny znajdowalo sie wysokie drewniane ogrodzenie z furtka. Wisiala na niej klodka, ale nigdy nie byla zamknieta. Odkad Junior pamietal, zawsze mozna bylo tamtedy przejsc bez przeszkod.
Otworzyl furtke. Za nia zaczynal sie zagajnik i sciezka prowadzaca do cicho szemrzacej rzeki Prestile. Gdy mial trzynascie lat, zobaczyl na tej sciezce Angie i Franka. Calowali sie. Ona obejmowala go za szyje, a on mial dlonie na jej piersiach. Wtedy Junior zrozumial, ze dziecinstwo sie konczy.
Pochylil sie, zwymiotowal do rzeki. Sloneczne plamy na wodzie zlosliwie kluly go w oczy. Kiedy zaczal widziec troche wyrazniej, dostrzegl po prawej stronie most Pokoju. Chlopcow, ktorzy tam wczesniej lowili ryby, juz nie bylo, ale zobaczyl dwa wozy policyjne pedzace w dol Town Common Hill.
Odezwala sie syrena miejska. Generator w ratuszu zaskoczyl, zgodnie z przewidywaniami. W czasie awarii elektrycznosci glosnym wyciem oznajmial katastrofe. Junior jeknal, zaslonil uszy.
Most Pokoju w rzeczywistosci wcale nie byl mostem, tylko kladka dla pieszych, zadaszona i obudowana drewnianymi scianami, juz od dawna mocno zniszczona. W zasadzie nosila ona nazwe mostu Alvina Chestera, a mostem Pokoju stala sie w roku 1969, gdy jakies dzieciaki (wtedy jeszcze z plotek mozna sie bylo dowiedziec, ktore konkretnie) namalowaly na boku mostka duza niebieska pacyfe. Znak w dalszym ciagu byl widoczny, choc bardzo zbladl, niewiele z niego zostalo. Przez ostatnie dziesiec lat most Pokoju byl wylaczony z ruchu. Oba jego konce zamykaly zolte iksy policyjnej tasmy z napisem WSTEP WZBRONIONY. Mimo wszystko byl, rzecz jasna, uzywany. Dwa razy w tygodniu, czasem trzy, podwladni komendanta Perkinsa przychodzili noca i robili duzo szumu, swiecac przy tym latarkami. Zawsze tylko z jednego konca. Nie mieli zamiaru lapac podrostkow, ktorzy przychodzili tutaj z jakas butelka czy puszka i z dziewczyna, tylko ich przegonic. Co roku na walnym zgromadzeniu mieszkancow miasta ktos proponowal rozebranie mostu, a ktos inny postulowal jego renowacje. Oba wnioski skrupulatnie zapisywano. Najwyrazniej jednak miasto jako takie mialo wlasne zdanie na ten temat i most Pokoju pozostawal bez zmian.
Akurat dzisiaj bylo to Juniorowi bardzo na reke.
Przemknal polnocnym brzegiem rzeki do mostu. Syreny policyjne cichly w oddali, natomiast miejski sygnal alarmowy zawodzil niezmordowanie. Junior minal znak z informacja SLEPA ULICA. MOST ZAMKNIETY, zanurkowal pod skrzyzowana zolta tasma i zniknal w cieniu. Co prawda slonce przefiltrowane przez dziurawy dach kladlo sie na startych deskach jasnymi cetkami, ale w porownaniu z jaskrawym blaskiem w kuchni, tutaj panowal blogoslawiony polmrok. Pod belkami gruchaly golebie. Wzdluz drewnianych bokow kladki walaly sie puszki po piwie i butelki po brandy.
Tym razem mi sie nie upiecze, myslal Junior. Moze ma moja skore pod paznokciami? Tak czy inaczej pelno tam mojej krwi. I odciskow palcow. Wlasciwie to mam dwa wyjscia: uciekac albo sie przyznac.
A, nie. Bylo jeszcze trzecie wyjscie. Mogl sie zabic.
Musial sie dostac do domu. Zaciagnac zaslony w sypialni, zmienic ja w jaskinie. Wziac imitrex, polozyc sie, moze przespac. Potem chyba uda mu sie zastanowic. A jesli przyjda po niego, kiedy bedzie spal? No coz, to by rozwiazalo problem wybierania miedzy mozliwoscia pierwsza, druga i trzecia.
Przecial plac miejski. Jakis staruszek, ktorego mgliscie rozpoznawal, chwycil go za ramie.
-Junior, co sie dzieje? Co sie stalo?
Potrzasnal glowa, odtracil reke starego i poszedl dalej.
Miejski sygnal alarmowy wyl, jakby obwieszczal koniec swiata.
DROGI I BEZDROZA
1
Tygodnik wychodzacy w Chester's Mill nosi tytul "Democrat", co stanowi dezinformacje, poniewaz szefowa redakcji i wlascicielka pisma - a w obu rolach wystepuje mocarna Julia Shumway - to zaprzysiezona zwolenniczka republikanow. Na pierwszej stronie zawsze widnialo:DEMOCRAT
od 1890 roku w sluzbie Chester's Mill
"miasteczka w ksztalcie buta"
Owo motto rowniez wprowadzalo w blad. Chester's Mill nie wygladalo jak but. Przypominalo raczej dziecieca skarpetke, tak brudna, ze mozna by ja postawic. Od poludniowego zachodu, czyli od strony piety, stykalo sie ze znacznie wiekszym i bogatszym Castle Rock, ale w zasadzie otoczone bylo przez cztery miasta o wiekszym obszarze, lecz mniej licznej populacji: Motton od poludnia i poludniowego wschodu, Harlow od wschodu i polnocnego wschodu, TR - 90 od polnocy oraz Tarker's Mills od zachodu. Chester's i Tarker's identyfikowane byly niekiedy jako Twin Mills, czyli Blizniacze Mlyny. Kiedy fabryki tekstylne srodkowej i zachodniej czesci stanu Maine pracowaly pelna para, rzeke Prestile przeksztalcono w martwy sciek chemiczny, ktory zmienial kolor niemal codziennie i zaleznie od miejsca. W tamtych czasach mozna bylo wyruszyc w kanoe z Tarker's po zielonej wodzie, a z Chester's Mill do Motton plynac juz po jaskrawozoltej. Przy tym, jesli lodz byla zrobiona z drewna, ponizej linii wody mogla stracic farbe.Ostatnia z fabryk zanieczyszczajacych srodowisko zostala zamknieta w tysiac dziewiecset siedemdziesiatym dziewiatym roku. Z Prestile zniknely dziwaczne kolory, natomiast wrocily do niej ryby, chociaz czy nadawaly sie do spozycia, pozostawalo ciagle tematem dyskusyjnym. "Democrat" wolal glosno "Tak!".
Populacja miasta zmieniala sie zaleznie od sezonu. Miedzy Memorial Day, swietem zawsze obchodzonym w ostatni poniedzialek maja, a Labor Day, czyli pierwszym poniedzialkiem wrzesnia, zblizala sie do pietnastu tysiecy. Przez pozostala czesc roku nieco przekraczala dwa tysiace, zaleznie od bilansu narodzin i zgonow prowadzonego w szpitalu imienia Catherine Russell, uwazanym za najlepsza placowke na polnoc od Lewiston.
Gdyby zapytac letnikow, ile drog prowadzi do Chester's Mill, wiekszosc z nich odrzeklaby, ze dwie: sto siedemnasta, wiodaca do Norway i South Paris, oraz sto dziewietnasta, ktora jechalo sie do Lewiston, przecinajac po drodze Castle Rock.
Ci, co mieszkaja w Chester's Mill od jakichs dziesieciu lat, potrafia wymienic jeszcze co najmniej osiem innych drog, wszystkie asfaltowe, po jednym pasie w kazda strone, poczawszy od Black Ridge Road i Deep Cut Road, prowadzacych do Harlow, po Pretty Valley Road, ktora rzeczywiscie byla tak ladna, jak sugerowala jej nazwa, skrecajaca na polnocy do TR - 90.
Mieszkancy zakorzenieni w Mill od trzydziestu lat lub dluzej, jesli mieli czas sie spokojnie zastanowic, na przyklad na zapleczu sklepiku polaczonego ze szczatkowa knajpka, zwanego od nazwiska wlasciciela sklepem Browniego, gdzie przetrwal piec do opalania drewnem, wymieniliby jeszcze z dziesiec, o nazwach uswieconych, jak God Creek Road, lub wulgarnych, chocby Little Bitch Road, ktore na lokalnych mapach oznaczone byly tylko numerami.
W dniu, ktory mial zostac nazwany Dniem Klosza, najstarszym obywatelem Chester's Mill byl Clayton Brassey, rownoczesnie najstarszy obywatel powiatu Castle, a co za tym idzie, wlasciciel jednej ze slynnych lasek ofiarowywanych z inicjatywy czasopisma "Boston Post" najstarszym obywatelom wybranych miast. Niestety, nie wiedzial juz, co to jest laska "Boston Post", a nawet nie mial calkowitej pewnosci, kim jest on sam. Czasami mylil swoja praprawnuczke Nell z zona, ktora od czterdziestu lat nie zyla. "Democrat" przestal przeprowadzac z nim coroczny wywiad przed trzema laty, bo ostatnim razem zapytany o tajemnice swej dlugowiecznosci odpowiedzial pytaniem: "Gdziez jest moj obiad, u licha ciezkiego?". Starosc zaczela mu sie dawac we znaki tuz po setnych urodzinach, a w ten dzien, dwudziestego pierwszego pazdziernika, mial lat sto piec. Swego czasu byl cenionym ciesla specjalizujacym sie w kredensach, tralkach i ozdobnych listwach wykonczeniowych, natomiast w ostatnich latach wprawial sie w jedzeniu budyniu bez pakowania go sobie do nosa oraz zdazaniu do lazienki, zeby tam, a nie gdzie indziej zostawic kilka poznaczonych krwia bobkow.
Kiedys jednak, mniej wiecej wowczas, gdy mial lat osiemdziesiat piec, potrafil nazwac chyba kazda droge prowadzaca do Chester's Mill, a znal ich trzydziesci cztery. Wiekszosc z nich stanowily drogi gruntowe, o wielu dawno zapomniano, a wszystkie te, ktore zatonely w ludzkiej niepamieci, wily sie przez gestwe bogatego poszycia lasu stanowiacego wlasnosc firm Diamond Match, Continental Paper Company oraz American Timber.
W Dzien Klosza, na krotko przed poludniem, wszystkie przejscia zostaly zamkniete. Co do jednego.
2
Na wiekszosci drog nie doszlo do zdarzen tak spektakularnych jak eksplozja seneki V, ale nie obylo sie bez klopotow. Nic dziwnego. Jesli cos w rodzaju niewidzialnego kamiennego kregu spada nagle na miasto, klopoty byc musza.Dokladnie w tym samym momencie, gdy swistak zostal podzielony na pol, to samo stalo sie ze strachem na wroble na polu dyniowym Eddiego Chalmersa, niedaleko Pretty Valley Road. Strach na wroble stal rowno na linii granicznej Chester's Mill i TR - 90. Jego pozycja zawsze smieszyla Eddiego, wiec nazwal kukle Miedzymiastowym Strachem na Wroble, w skrocie MSW. Polowa pana MSW przypadala na strone Mill, druga "na TR", jak to ujmowali miejscowi.
Kilka sekund pozniej stado wron przymierzajace sie do dyn Eddiego - a trzeba nadmienic, ze wrony nigdy sie nie baly pana MSW - uderzylo w cos, czego wczesniej w tym miejscu nie bylo. Wiekszosc ptakow ze zlamanymi karkami spadla czarna stertka na Pretty Valley Road oraz na okoliczne pola.
Martwe ptaki po obu stronach klosza pozwolily w swoim czasie okreslic polozenie bariery.
Na God Creek Road Bob Roux wykopywal ziemniaki. Akurat zawrocil do domu na obiad, czyli, jak to mawiano w okolicy, zeby wrzucic cos na zab. Siedzial okrakiem na starym traktorze Deere i sluchal muzyki dobiegajacej z nowiutkiego iPoda, ktory dostal od zony w prezencie na urodziny. Nie wiedzial, ze obchodzil je po raz ostatni. Z pola do domu mial jakis kilometr z nieduzym okladem, niestety, samo pole znajdowalo sie w Motton, a dom w Chester's Mill. Uderzyl w niewidzialna przeszkode z predkoscia trzydziestu kilometrow na godzine, sluchajac, jak James Blunt spiewa "Your're Beautiful". Kierownice przytrzymywal ledwo - ledwo, bo doskonale widzial droge az do samego domu - nie bylo na niej zadnej przeszkody. Dlatego tez, kiedy traktor zatrzymal sie w miejscu jak wryty, a kopaczka stanela deba, po czym z gluchym loskotem opadla znowu na ziemie, Bob polecial do przodu i poszybowal nad blokiem silnika. Nowiutki iPod eksplodowal w szerokiej kieszeni na piersi ogrodniczek, ale wlasciciel juz tego nie poczul. Skrecil kark i rozbil czaszke o nic, w ktore wyrznal. Chwile pozniej lezal martwy na polu, tuz obok jednego z wielkich kol traktora, ktory nadal pracowal na wolnych obrotach. Bo, jak wiadomo, na maszyny Deere nie ma mocnych.
3
Motton Road w rzeczywistosci nigdzie nie biegla przez teren Motton. Prowadzila tuz przy wewnetrznej stronie granicy Chester's Mill. W okolicy, ktora mniej wiecej od roku 1975 nazywana byla Eastchester, staly przy niej nowe ladne domy. Jakies trzydziesci rodzin mieszkalo i pracowalo w Chester's Mill, czterdziesci kilka dojezdzalo codziennie do Lewiston czy Auburn, gdzie jako czlonkowie klasy bialych kolnierzykow otrzymywali calkiem przyzwoite stawki. Wszystkie te domy znajdowaly sie na terenie Mill, ale wiele z nich mialo podworka w Motton. Tak wlasnie wygladala sytuacja z domem Jacka i Myry Evans, zamieszkalych przy Motton Road pod numerem 379. Myra zaprowadzila na tylach domu ogrodek warzywny i choc wiekszosc plonow zdazyla juz zebrac, ciagle jeszcze zostalo kilka naprawde imponujacych dyn odmiany Blue Hubbard Squashe - tuz za solidnie nadgnilymi resztkami zwyklych dyn. W chwili gdy miasto okryl klosz, Myra jak raz siegala po jedno z warzyw. Chociaz kolana miala w Chester's Mill, to upatrzona dynia znajdowala sie ze trzydziesci centymetrow za granica miasta, po stronie Motton.Myra Evans nie krzyknela, bo nawet nie poczula bolu, w kazdym razie z poczatku. Ciecie bylo szybkie i czyste.
W kuchni Jack Evans ubijal jajka na frittate. W tle LCD Soundsystem spiewali "North American Scum" i Jack nucil razem z nimi, gdy raptem za plecami uslyszal cicho wypowiedziane swoje imie. W pierwszej chwili nie rozpoznal glosu kobiety, z ktora byl zonaty od czternastu lat, bo brzmial jak glos dziecka. Odwrocil sie i zobaczyl Myre. Stala w progu, prawa reke przyciskala do brzucha. Naniosla do kuchni blota, co bylo do niej calkiem niepodobne. Zwykle zostawiala robocze obuwie na stopniach przed drzwiami. Lewa reka, obciagnieta brudna rekawica ogrodowa, podtrzymywala prawa, a spomiedzy palcow cieklo jej cos czerwonego. Uznal, ze to sok zurawinowy, ale juz po sekundzie zrozumial, ze popelnil blad. To byla krew. Upuscil miske z jajkami. Rozprysnela sie na podlodze.
Myra powtorzyla jego imie tym samym drzacym, dzieciecym glosikiem.
-Co sie stalo?! Myra, co ci jest?!
-Wypadek - powiedziala i pokazala mu prawa dlon.
Tyle ze prawej dloni nie bylo. Jedynie chlustajacy krwia kikut. Myra usmiechnela sie slabo.
-Auc - powiedziala.
Wywrocila oczy, widac bylo same bialka. Zwilzone moczem dzinsy pociemnialy w kroku. Kolana sie pod nia ugiely, upadla. Krew tryskajaca z nadgarstka ucietego czysto i rowno, jak na lekcji anatomii, zmieszala sie z rozlanymi na ziemi jajkami.
Jack opadl na kolana, kawalek szkla z rozbitej miski wbil mu sie gleboko w noge. Prawie nic nie poczul, choc z powodu tego skaleczenia mial utykac do konca zycia. Scisnal reke zony. Przerazajaco silny strumien krwi tryskajacy z nadgarstka oslabl nieco, ale nie ustal. Jack wyszarpnal pasek ze szlufek spodni i zacisnal petle wokol przedramienia. Pomoglo, lecz nie mogl paska zapiac, petla byla o wiele
za waska.
-Jezu! - poskarzyl sie bezdusznej kuchni. - Jezu Chryste!
Uswiadomil sobie, ze zrobilo sie ciemniej. Zabraklo pradu. Komputer w gabinecie popiskiwal alarmujaco. LCD Soundsystem nadal spiewali, bo przenosny odtwarzacz stojacy na blacie dzialal na baterie. Jackowi zreszta i tak bylo to obojetne, kompletnie stracil zainteresowanie muzyka techno.
Tyle krwi.
Nawet sie nie zastanowil, w jaki sposob Myra stracila dlon. Mial wazniejsze sprawy na glowie. Nie mogl puscic paska, bo zona by sie wykrwawila, a zaciskajac go, nie siegal do telefonu. Musial ja zabrac ze soba. Zlapal za koszule, ale najpierw tylko wyciagnal ja ze spodni, a potem zorientowal sie po chrapliwym oddechu, ze dusi Myre kolnierzykiem. W koncu chwycil zone za wlosy, dlugie, ciemne, mocne, i niczym jaskiniowiec zaciagnal do telefonu.
Byl to telefon komorkowy. Dzialal. Jack wystukal 911. Numer zajety.
-Niemozliwe! - krzyknal w pustej kuchni, gdzie swiatla zgasly, a nadal plynela muzyka z przenosnego odtwarzacza. - Do
cholery, ten numer nie moze byc zajety!
Wcisnal powtorne wybieranie.
Zajety.
Jack siedzial na podlodze w kuchni, oparty o szafke, z calej sily zaciskal pasek na przedramieniu zony, patrzyl na krew na podlodze i systematycznie wciskal w telefonie przycisk ponownego wybierania numeru. Za kazdym razem odpowiadal mu ten sam urywany sygnal. Calkiem niedaleko rozlegl sie glosny wybuch, ale Jack nawet go nie uslyszal wyraznie, bo zagluszala go muzyka, naprawde niezle zakrecona. Eksplozji seneki nie uslyszal wcale. Chetnie by wylaczyl muzyke, ale zeby siegnac do odtwarzacza, musialby podniesc Myre. Albo rozluznic pasek na jakies dwie, moze trzy sekundy. Ani jedno, ani drugie nie wchodzilo w rachube. Dlatego siedzial i wciskal guziki telefonu, a muzyka grala. Skonczylo sie "North American Scum", zaczelo "Someone Great", pozniej "Ali My Friends", potem jeszcze kilka nagran i w koncu plyta CD zatytulowana "Sound of Silver" dobiegla konca. Wtedy zapanowala cisza, przerywana tylko odleglym jekiem syren policyjnych i popiskiwaniem komputera, a Jack zorientowal sie, z