Pławski Paweł - A jednak kochany
Szczegóły |
Tytuł |
Pławski Paweł - A jednak kochany |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pławski Paweł - A jednak kochany PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pławski Paweł - A jednak kochany PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pławski Paweł - A jednak kochany - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Paweł Pławski
A jednak kochany
-Rok przesiedział w zakładzie psychiatrycznym. Badania nad jego psychiką trwały
bardzo długo. Sąd orzekł, iż
człowiek ten popełnił zbrodnię z premedytacją, w związku z czym został
przeniesiony do zakładu karnego o
zaostrzonym rygorze. Tam odsiedział 2 lata. Wczoraj sędzia Jan Z. stwierdził, że
należy zlikwidować go. Kary śmierci
nie wykonuje się od dawien dawna jednakże dla tego człowieka prezydent,
społeczeństwo i konstytucja zrobiły
wyjątek. Ma zostać przeniesiony do bloku A-tam, gdzie niegdyś siedzieli skazani
na śmierć.
-Przecież ten blok jest zamknięty. Możemy umieścić go w innym sektorze.
-Proszę pana-rzekł śledczy Aleksander R.-Ja panu niczego nie będę tłumaczył.
Dałem panu wszystkie papiery.
Proszę teraz otworzyć ten sektor. Zamknąć więźnia i podwoić straże.Jutro
przyjedzie tu prezydent, premier rządu i
jeszcze kilka innych ważnych osobistości w celu dokładnego omówienia kwestii
wyroku. Rozumiemy się?
-Tak jest-odparł naczelnik.
-Dziękuję za współpracę-rzekł detektyw. Kiwnął głową i wyszedł z biura. Założył
ciemne okulary i zapiął na
środkowy guzik grafitową marynarkę, dopasowaną kolorem do eleganckich spodni
wyprasowanych "na
kancik".Wychodząc z budynku przystanął w drzwiach. Zamyślił się. Po chwili
zapalił papierosa i odwrócił się.
Spostrzegł go - mordercę, Henryka S. Bandyta miał skute kajdankami ręce i nogi.
Był ubrany w niebieski kombinezon,
podobny do takich, których używają mechanicy. Obok niego stało kilku strażników.
Czekali na naczelnika.
Śledczy popatrzył na twarz bandyty. Wyglądała jak gdyby była wyryta w kamieniu.
Nic nie mógł z niej wyczytać;
żadnych uczuć, emocji i co najgorsze żadnych... wyrzutów sumienia.
***
Cała ściana wraz z drzwiami wejściowymi do celi wykonana była z pordzewiałych
prętów ciągnących się w
kierunku: od sufitu ku podłodze. Naprzeciwko krat znajdowało się małe okienko.
Szyba w nim była tak brudna, że nie
można było zobaczyć co jest po jej drugiej stronie. Całe pomieszczenie ogarniała
ciemność. Ściany, sufit i podłogę
pokrywał kruszący się już, ciemnoszary tynk. Pod oknem w jednym kącie celi stało
stare, skrzypiące łóżko nakryte
brązowym, mocno sfatygowanym kocem. Obok łóżka znajdowała się niewielka szafka,
drewniany stolik i rozklekotane
krzesło. W drugim kącie celi była wmurowana w podłogę brudna muszla klozetowa.
Nie miała deski sedesowej i
spłuczki. Odchody zalewało się wodą z pomocą wiadra. Obok sedesu był wmontowany
w ścianę zlew i zardzewiały
kran, z którego płynęła tylko zimna woda. Pod zlewem stało wiadro, a obok miska,
w której więzień mógł się myć. W
celi nie było światła i ogrzewania. Na jej środku, na podłodze była brązowa
plama-zschnięta krew. W całym
pomieszczeniu czuć było stęchłe powietrze.
Na łóżku siedział Henryk S.
Był to człowiek ogromnej postury-wysoki, szeroki w barkach. Sprawiał wrażenie
niesamowicie silnego. Jego twarz
zdawała się przybierać kształt kwadratu. Spowodowane to było kształtem żuchwy,
która była bardzo duża w
porównaniu do reszty głowy i jak gdyby "kanciasta".
Więzień miał na sobie ten sam niebieski kombinezon, w którym został
przywieziony do zakładu karnego.
Wiadomo było o nim tylko tyle, iż wychował się w domu dziecka. Wyobcowanie oraz
indywidualizm sprawiały, że
nikt go nie lubił. Jego wychowawcy twierdzili, że był bardzo inteligentny i
małomówny. Rzeczywiście nie odzywał się
do nikogo, nawet na przesłuchaniach.
Tak naprawdę nikt do końca nie był przekonany, że to on popełnił te morderstwa.
Ludzie musieli być spokojni o
siebie, więc policja złapała "kozła ofiarnego". W taki oto sposób Henryk S.
wylądował w więzieniu, w celi śmierci.
***
Morderca siedział i milczał. Rozmyślał. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
Co 15 minut zaglądali do niego strażnicy.
-Potrzeba ci czegoś?-pytali.
On na nich spoglądał. Mierzył ich wzrokiem. Nic nie odpowiadał.
Strażnicy 4 razy dziennie przynosili mu jedzenie. Kawał czerstwego chleba i
zimną herbatę. Na kolację zamiast
herbaty dostawał szklankę gorącego mleka. O tym czy jest noc czy dzień mógł
dowiedzieć się spoglądając na
zabrudzone okno. Jeżeli było zaciemnione oznaczało, iż jest noc.
Henryk S. całkowicie stracił poczucie czasu jak również kontakt z
rzeczywistością. Zdarzało się, że spał w dzień, a
rozmyślał nocą.
Dwa miesiące przed egzekucją kiedy to siedział na swoim łóżku i dumał
spostrzegł, że coś zza ściany się wysunęło.
Był to ryjek-ryjek szczura. Zwierzątko spojrzało mu w oczy. Patrzyli tak na
siebie jakiś czas. Henrykowi S. wydawało
się, że szczurek był smutny, że płakał. Po pewnym czasie zwierz ukazał mu się w
całej okazałości. Był biały i
wygłodzony-miał zapadnięte boki. Morderca powoli wstał. Podszedł do stolika.
Wziął miskę z chlebem, garnuszek z
wodą i wolno zbliżył się do szczura. Zwierzątko się trochę speszyło. Henryk S.
postawił jedzenie na podłodze, na
środku celi i wrócił na łóżko. Szczurek ostrożnie podszedł do jedzenia i zaczął
obgryzać chleb. Następnie popił wodą i
jeszcze przez długi czas siedział w celi i wpatrywał się w więźnia. Przychodził
codziennie. Za każdym razem zostawał
dłużej, aż w końcu zamieszkał z mordercą. Zaprzyjaźnił się z nim.
***
W drugi dzień przed egzekucją Henryk S. został powiadomiony o dacie wykonania
kary śmierci. Zaczął intensywnie
rozmyślać. Zastanawiał się nad spowiedzią. Robił rachunek sumienia. Spowiedź i
Eucharystia miały odbyć się przed
samą egzekucją.
Morderca nie mógł się skupić.
-Co się ze mną dzieje?-spytał sam siebie przerażony i popatrzył się na szczura,
jak gdyby chciał usłyszeć od niego
odpowiedź.
"To przez świadomość, że za dwa dni umrzesz"-przyszło mu do głowy. Zaczął
zastanawiać się, czy aby to nie
zwierzę w jakiś niezwykły, telepatyczny sposób mu to przekazało.
Długo po tym jeszcze zastanawiał się nad sensem swojego życia, nad cierpieniem,
nad moralnością, aż w końcu
zasnął.
***
Otworzył oczy.
-Co się stało? - szepnął zalękniony. -Wszędzie jest biało!
Zamknął oczy i ponownie je otworzył. "Dalej biało. Czy to sen, czy jestem już w
niebie?"
Wstał i popatrzył na siebie. Miał na sobie strój więzienny.
W pomieszczeniu nie było podłogi, ścian , sufitu... nie było niczego, tylko ten
kolor.
Henryk S. zauważył, że nie mógł się przemieszczać. Zaczął wrzeszczeć
przerażony. Nic.Zaczął krzyczeć jeszcze
głośniej. Nic. Zaczął płakać. Wtenczas ujrzał zarys postaci, również ubranej na
biało, jednakże wyróżniało ją to, iż
kolor jej ubrania był jak gdyby bielszy od całej bieli- bardziej raził w oczy,
jakby świecił.
-Zły-powiedziała postać kobiecym, delikatnym głosem. -Zły nie ma wstępu do
królestwa wiecznego i
nieskończonego szczęścia!
***
Henryk S. obudził się zlany potem.
-To tylko sen-rzekł cichym, drżącym głosem. Spojrzał przez okno.
-Już dzień-stwierdził. -Ciekawe jak długo spałem?-zapytał sam siebie.
Pościelił łóżko i doprowadził się do porządku.
Szczurek spał w swoim mieszkanku, które morderca sporządził z miski, kępki
siana i piór z poduszki. Bandyta usiadł
na łóżku. Popatrzył na zwierzątko. Uśmiechnął się i zamyślił. Tego białego
gryzonia kochał jak własnego syna i
dlatego dał mu takie samo imię-Franciszek.
Zwierzątko po chwili również się obudziło.
Jak zwykle przez pierwsze dwie godziny Henryk S. nic nie mówił do swojego
towarzysza. Później zaczął opowiadać
różne historie ze swojego życia. Strażnicy nie reagowali na to, co się działo w
celi. W końcu Henryk S. miał wyrok
śmirci. Pozwalali mu na takie rozmowy ze zwierzętami. Przecież nie było to
zakazane przez prawo.
Przyszła noc. Więzień długo myślał zanim zasnął. Miał świadomość, że jutro
umrze, a o dacie wykonania wyroku
więźnia się nie powiadamia.
***
Wszędzie ciemno, czarno.
-Co się dzieje!-krzyknął spanikowany morderca. Zaczął wrzeszczeć. -Czyżby to
było piekło?
-Nie-szepnął miły, lecz lekko zachrypnięty, kobiecy głos.
-Kim jesteś?Pokaż się!Dlaczego się ukrywasz?
W tem ujrzał dwie, przekrwione gałki oczne w odległości dwóch metrów przed
sobą. Ciało Henryka S. zaczęło
dygotać ze strachu.
-Ty się nas boisz?-spytał cynicznie niewidzialny ktoś.
-Kim jesteś?-powtórzył pytanie bandyta.
-Nie ważne kim ja jestem. -odrzekł głos. -Ty tu na pewno nie zostniesz-
dorzycił. -Ani... go nie poznasz. Nie poznałeś
przeciwnika mojego pana i nie poznasz mojego pana-mówił coraz ciszej głos...
ucichł.
***
"Nie wiele czasu zostało do egzekucji"-pomyślał Henryk S.
-Niedługo się rozstaniemy-powiedział do Franciszka, gdy nagle przed kratami
celi stanął
wyraźnie zdenerwowany straż8nik.
-Nie będziesz już rozmawiał z tym szczurem!-wykrzyczał klawisz.
"Nadszedł czas egzekuji!"-pomyślał sobie morderca. "Przecież wyrok ma zostać
wykonany jutro"-uzmysłowił sobie
po krótkiej chwili!Spostrzegł, iż strażnik zaczął iść w kierunku szczura. "On
chce zabić Franciszka"-pomyślał
przerażony.
-Nie!-wydarł się bandyta i rzucił się na strażnika. Spóźnił się jednak. Stażnik
uderzył szczurka pałką w głowę i zabił
go.
Henryk S. zaczął bić klawisza. Ten wzywał pomocy. Odgrażał się mordercy:
-Będziesz zdychał długo i w ogromnych cierpieniach!-wydzierał się. Henryk S.
przyparł go do ściany i bił gdzie
popadnie dopóki z pomocą strżnikowi nie przyszli inni.
Gdy sytuacja została opanowana, ten który zabił Franciszka, powiedział do
Henryka S.:
-Na pewno dotrzymam słowa-uśmiechnął się przy tym szyderczo.
Po całym incydencie Henryk S. położył się na kanapie. Rozmyślał nad
Franciszkiem, którego zwłoki strażnicy
zabrali i wyrzucili gdzieś na zewnątrz. Mordercy szkoda było zwierzątka.
***
Przyszło po niego sześciu strażników. Skuli mu ręce i nogi kajdanami. Zaczęli
go prowadzić do sali, w której miał
umrzeć. Mijali puste cele. Henryk S. nie wyrywał się. Jego twarz nie zdradzała
żadnych uczuć. Doszli do sali śmierci.
Weszli do niej. Na jej środku stało krzesło elektryczne. Samo pomieszczenie było
niewielkie - rozmiarów przeciętnego
pokoju gościnnego.
Stażnicy posadzili Henryka S. na krześle. Przypięli go skórzanymi pasami.
Nałożyli mu na głowę coś w rodzaju
rondla kuchennego. Wyszli.
"Dlaczego nie ma księdza przy mnie"-myślał morderca.
***
...i nie było przy nim księdza, jak umierał.
***
-Biało. Wszędzie biało. Co się stało?Czyżby to był sen?Znowu?-pytał nie wiadomo
kogo Henryk S. Odpowiedzi nie
było. Jedynie echo powtarzało jego słowa. Pytał, krzyczał. Zaczął płakać. Nagle
zobaczył, że ktoś w tej całej bieli
porusza się, tylko że był on jak gdyby bielszy od wszystkiego. Mordercy
przypomniał się sen.
"Przecież mnie tu nie chcieli."
-Witaj Henryku S. -odezwał się do niego Franciszek.
Dla Izabeli Janeckiej