Piesn Elfa - CUNNINGHAM ELAINE
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Piesn Elfa - CUNNINGHAM ELAINE |
Rozszerzenie: |
Piesn Elfa - CUNNINGHAM ELAINE PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Piesn Elfa - CUNNINGHAM ELAINE pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Piesn Elfa - CUNNINGHAM ELAINE Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Piesn Elfa - CUNNINGHAM ELAINE Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Elaine Cunningham
Piesn Elfa
Piesni i Miecze - Ksiega II
GTW
PIESN ELFA
Tytul oryginalu: ELFSONG Copyright (C) 1994, 2002 Wizards. Prawa do wydania polskiego naleza do ISA Sp. z o.o., Warszawa 2002. Ilustracja na okladce: Daniel Horne Wszystkie postacie wystepujace w tej ksiazce sa fikcyjne. Jakiekolwiek podobienstwo do osob prawdziwych, zyjacych lub nie, jest calkowicie przypadkowe. Loga FORGOTTEN REALMS, DUNGEONS&DRAGONS i Wizards of the Coast sa zastrzezonymi znakami handlowymi nalezacymi do Wizards of the Coast, Inc. Wszystkie postacie z Wizards of the Coast, imiona i wyrazne do nich podobienstwa sa znakami handlowymi Wizards of the Coast, Inc.
U.S., CANADA EUROPEAN HEADQUARTERS
ASIA, PACIFIC, & LATIN AMERICA Wizards of the Coast, Belgium Wizards of the Coast, Inc. PB. 2031 P.O. Box 707 2600 Berchem Renton, WA 98057-0707 Belgium +1-800-324-6496 +32-70-233277
Wydanie I
Wydawca: ISA Sp. z o.o.
Tlumaczenie: Natalia Lajszczak
Korekta: Ewa Polanska
Sklad: Jaroslaw Polanski
Informacje dotyczace sprzedazy hurtowej, detalicznej i wysylkowej
ISA Sp. z o.o Al. Krakowska 110/114 02-256 Warszawa tel./fax (0-22) 846 27 59 e-mail: [email protected] ISBN: 83-88916-51-3
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony internetowej www.isa.pl
Dla Volo, ktory byl moim przewodnikiem po Waterdeep. Gdy znow sie spotkamy, masz u mnie piwo!
Prolog W samym sercu Polnocnych Krain, kilka dni drogi od wspanialego miasta Waterdeep, lezy rozlegla i dziewicza puszcza zwana Wysokim Lasem. Nieliczni smialkowie, ktorzy odwazyli sie tam zapuscic, wracali opowiadajac o napotkanych tam dziwnych zjawiskach i magicznych stworach. O pieknie tego miejsca i czyhajacych tam niebezpieczenstwach mowilo wiele legend i piesni. Ale jedna z tych opowiesci nie przewijala sie wsrod ogniskowych gawed, ani nie uczyli sie jej bardowie.
Zlym bohaterem owej nieznanej opowiesci byl zielony smok o imieniu Grimnoshtadrano, przez przyjaciol i ofiary zwany po prostu Grimnosh. To, ze prawie nikt nie wiedzial o jego istnieniu, uniemozliwialo mu oddawanie sie jego ulubionej rozrywce. Grimnosh bowiem z taka sama zachlannoscia, z jaka gromadzil skarby, kolekcjonowal zagadki. Napadal i wyzywal na pojedynek wszystkich, ktorzy mijali jego lesna kryjowke, obiecujac darowac im zycie w zamian za zagadke. Podroznych jednak bylo niewielu i zaden z nich nie znal zagadki, na ktora Grimnosh nie potrafilby odpowiedziec. Pomimo to smok pozwolil ujsc z zyciem dwom czy trzem z nich, majac nadzieje, ze ich opowiesci moga zwabic do lasu bardziej wartosciowych przeciwnikow: mistrzow zagadek i bardow szukajacych slawy i przygod. Oczywiscie, zgodnie ze swoja natura, smok zamierzal pozrec wszystkich tych uczonych mezow czy niewiasty, zaraz po tym, jak ograbilby ich z zagadek.
Na nieszczescie dla smoka podrozni, ktorych puscil wolno, pograzyli sie w morzu anonimowosci i juz ponad sto lat minelo od ostatniego pojedynku. Tym wieksze bylo teraz jego zdziwienie, gdy zobaczyl samotna podrozniczke, ktora przybyla do lasu, by rzucic mu wyzwanie i za pomoca magii, na tyle silnej, by pokonac labirynt jego jaskin, wybudzila go z zimowego snu.
Grimnosh wypelzl ze swojej kryjowki i spojrzal na otaczajacy go krajobraz pelen kontrastow i oslepiajacej bieli. Byl to dzien zimowego przesilenia i las przykryty byl gruba, nienaruszona warstwa sniegu. Za wyjatkiem malej polanki znajdujacej sie u wejscia do jaskini i waskiej drogi biegnacej nieopodal, drzewa rosly wszedzie bardzo gesto i nawet zima przeslanialy niebo. Ich splatane ciemne galezie polyskiwaly od lodu i obwieszone byly tak wieloma soplami, ze las przypominal jaskinie wyrzezbiona z diamentu i obsydianu.
Smok zmruzyl oczy, tak, ze spod powiek widoczne byly jedynie waskie zlote paski, i przyjrzal sie uwaznie kobiecie, ktora odwazyla sie zapuscic w te posepna kraine. Owinieta w szary plaszcz i przygarbiona ze starosci siedziala na nieduzej, pieknie zbudowanej bialej klaczy. Niewiele ja bylo widac - obszerny kaptur oslanial jej glowe i skrywal twarz - ale czule nozdrza smoka wyczuwaly zapach elfiej krwi. W pierwszym odruchu chcial po prostu pozrec nierozwazna elfke, ktora wywolala go z cieplej jaskini na snieg, ale przypomnial sobie sile czaru, ktorym go obudzila. Grimnosh nie mial juz od dluzszego czasu zadnej rozrywki, a elfia czarodziejka wygladala obiecujaco.
Smok sluchal, wiec, co mowila, i bacznie obserwowal, przez caly czas zataczajac wokol niej male kolka i zwinnym, falistym, zielonym ogonem kreslac w powietrzu zlowieszcze wzory, niczym tajemne gesty czarodzieja. Kiedy przedstawila do konca swoja bezczelna propozycje, Grimnosh przysiadl na tylnich lapach i wybuchl szyderczym smiechem. Ogluszajacy ryk wstrzasnal rosnacymi nieopodal starymi debami - jak harfa rozbrzmiewajaca dzwiekiem zerwanej struny, las odbil echem gleboki i donosny glos smoka. Nagie zimowe galezie zatrzesly sie, zrzucajac na ziemie sople, ktore roztrzaskiwaly sie wokol elfki, niby tysiace spadajacych klow.
-Wielki Grimnoshtadrano nie prowadzi interesow z elfami - ze zlowieszczym blyskiem w zlotych oczach powiedzial smok. - On je zjada.
-Czy naprawde sadzisz, ze najlepsza rzecza, jaka mam ci do zaoferowania jest lekka przekaska? - zapytala stanowczym, choc nieco ochryplym ze starosci glosem. - W swoim czasie bylam bardem i mistrzem zagadek, a teraz jestem czarodziejka. - Nieznaczny ironiczny usmiech poglebil zmarszczki, ktore okrywaly jej twarz, i dodala kwasno - A nim dostaniesz klopotow z trawieniem, powinienes wiedziec, ze jestem pol-elfka.
-Naprawde? - zagrzmial smok, podchodzac blizej. Ta kobieta, ktora najwyrazniej nie czula przed nim strachu, jednoczesnie go intrygowala i denerwowala. - Ktora z twoich polowek powinienem zjesc? - Koncem ogona machnal w jej strone i blyskawicznym ruchem zrzucil jej z glowy kaptur, chcac sie lepiej przyjrzec.
Jako przekaska kobieta nie wygladala w ogole zachecajaco. Elfy w najlepszym razie byly smaczne, ale chude, a ze stojacej przed nim polelfki zostaly po wielu latach zycia tylko skora i kosci. Byla stara, nawet wedle smoczej rachuby. Trojkatna twarz miala odcien i wyglad wiekowego pergaminu. Glowe pokrywaly cienkie pasemka szarych jak dym wlosow, zas oczy byly tak wyblakle, ze prawie bezbarwne. Lecz moc otaczala ja, tak jak poranna mgla otula lesne jezioro.
Smok przestal bawic sie czarodziejka i przeszedl do interesow.
-Chcesz, bym dal ci Skowronka. Co oferujesz w zamian? - bez ogrodek zapytal Grimnosh.
-Zagadke, ktorej nikt nie odgadnie.
-To nie powinno byc trudne, zwazywszy na ilosc i poziom ludzi, ktorzy ostatnio tedy przejezdzali. - zauwazyl smok, niedbale przygladajac sie pazurom swojej przedniej zielonej lapy.
-To sie zmieni. Starozytna legenda o wielkim Grimnoshtadrano zainspiruje ambitnych bardow do odszukania ciebie.
-Czyzby? Jak dotad tego nie uczynila.
-Jeszcze nie zostala napisana - powiedziala z nutka rozdraznienia w glosie. - Do tego wlasnie potrzebny mi jest Skowronek.
Przez dluga chwile smok patrzyl zlowieszczo na pewna siebie polelfke.
-Jakkolwiek wydawaloby sie to dziwne, nie mam nastroju na zagadki. Wyjasnij, co masz na mysli.
-Dla ciebie Skowronek jest po prostu kolejna elfia harfa, magiczna blyskotka, ktora lezy na szczycie gory twoich skarbow. - Czarodziejka uniosla dlugie i zadbane dlonie. - Za pomoca takich instrumentow moge wladac rzadko spotykanym rodzajem elfiej magii zwanej piesnia czaru. Gdy polacze moja moc z moca tej harfy, bede mogla rzucic czar, ktory wplecie nowa ballade w pamiec kazdego barda znajdujacego sie w obrebie murow miasta. Kazdy zaczarowany bard bedzie przekonany, ze od dawna wie o poteznym Grimnoshtadrano. Kazdy z nich bedzie chcial zmierzyc sie z toba w pojedynku na zagadki. Oni wlasnie rozslawia te ballade po wszystkich krainach. Wielu pozna twoje imie, a najlepsi i najodwazniejsi tu przybeda.
-Hmmm - smok skinal w zamysleniu - A o czym bedzie opowiadac ta ballada?
-Rzuci wyzwanie tym, ktorzy, sa jednoczesnie Harfiarzami i bardami. Beda musieli przejsc trzy testy: rozwiazac zagadke, odczytac zwoj i zaspiewac piesn.
-A co ta ballada bedzie obiecywac bardom, jesli im sie powiedzie? Zwykla slawe i bogactwo jak przypuszczam?
-To nie ma znaczenia. - Grimnosh parsknal, posylajac w strone polelfki klab cuchnacej pary.
-Latwo ci narazac skarb, ktory nie nalezy do ciebie.
-Twoje skarby sa bezpieczne - powiedziala twardo. - Zagadke wybierzesz sam, a powiedz szczerze, jak wielu osobom udalo sie, jak dotad, dac prawidlowa odpowiedz na twoje pytania?
-Nie chce sie chwalic, ale nikomu.
-Ktokolwiek przejdzie ten pierwszy test, co jest zreszta wysoce nieprawdopodobne, bedzie musial zmierzyc sie z drugim. Zwoj, ktory ci dam, bedzie wielowarstwowa zagadka. Moge cie zapewnic, ze zaden Harfiarz nie bedzie w stanie odgadnac jej w calosci. Z cala pewnoscia moge stwierdzic, ze zaden z nich nie wlada magia piesni czaru. Magia jest potrzebna, by odczytac prawdziwe znaczenie zwoju oraz, aby zaspiewac piesn.
Grimnosh zamyslil sie, a jego falisty ogon powedrowal w strone konia polelfki. Smok bezwiednie zakrecil splecionym ogonem zwierzecia, niby dziecko bawiace sie opadajacym na czolo lokiem. Klacz zarzala nerwowo, ale nie ruszyla sie z miejsca. Po dluzszej chwili smok odezwal sie.
-Jesli wszystko, o czym mowisz jest prawda, to skad czerpiesz te wiedze?
Kobieta rozchylila poly plaszcza, ukazujac nieduza srebrna broszke przypieta do kamizelki: malenka harfe wpisana w polksiezyc.
-Bylam Harfiarzem przez ponad trzy stulecia i wiem, kim sie stali. - Twarz jej stezala, oddech stal sie dlugi i ciezki. - Dzisiaj Harfiarze predzej uzyja broni niz piesni. Zjedz ich tylu, ilu bedziesz chcial.
-Zdrada! - wykrzyknal Grimnosh, ze zdumieniem i rozbawieniem przypatrujac sie wiekowej polelfce.
Wzruszyla ramionami i uniosla wzrok, by spojrzec prosto w utkwione w niej oczy wielkiego jaszczura.
-To zalezy od punktu widzenia.
-Dobra odpowiedz. - Smok umilkl na chwile, jakby sie nad czyms zastanawial. - Jak mi sie zdaje, mozesz wiele zyskac rzucajac taki czar. Co zatem, poza dostarczeniem mi od czasu do czasu popoludniowej rozrywki, chcesz osiagnac?
-A co kazdy Harfiarz chce osiagnac? - W jej glosie mozna bylo wyczuc gorycz. - We wszystkim musi byc rownowaga.
***
Zima byla dluga i ciezka. Juz dwukrotnie nad Polnocne Krainy zawitala pelnia, a potem now ksiezyca, a snieg nadal gromadzil sie w wysokich zaspach wzdluz murow Silverymoon. Jednakze, wewnatrz cudownego miasta, Wiosenny Jarmark zdobily tysiace kwitnacych kwiatow.Z okna swojej wiezy polelfia czarodziejka spogladala na ruchomy dywan kolorow i dzwiekow. Dokladnie u jej stop znajdowal sie dziedziniec Muzycznego Konserwatorium Utrumma, gdzie wokol stojacej pod golym niebem sceny tloczyli sie teraz bardowie z wielu krain, chcac podzielic sie swoim kunsztem i uczcic uprawiana przez siebie sztuke. Do jej uszu dolatywaly strzepy melodii, niesione przez pachnacy kwiatami i ogrzany poteznymi czarami lekki wietrzyk. Na tylach szkoly rozciagal sie rynek, na ktorym roilo sie dzis od ludzi. Mozna tam bylo kupic wszelkie towary i skarby, jakie zwykle dostepne sa na tego typu jarmarku, a takze przedmioty bedace specjalnoscia Silverymoon: rzadkie ksiazki, zwoje, komponenty czarow oraz wszystkie rodzaje muzycznych i magicznych instrumentow. Wzrok przykuwali takze mieszkancy Silverymoon. Jasno odziani w najlepsze szaty, radowali sie odwiecznym rytualem wiosny, smiejac sie, tanczac i szepczac miedzy soba o nadchodzacej radosci.
Dluzsza chwile patrzyla na rozradowany tlum. Wiosenny Jarmark byl wydarzeniem tak barwnym i wesolym, tak widowiskowym i obiecujacym, ze nie bylo nikogo, komu nie dodawalby otuchy. Nawet jej serce zaczelo bic razniej, chociaz poruszalo sie w piersi juz od ponad trzystu wiosen. Znowu targnela nia ta bolesna radosc, podobnie jak kazdego innego roku, kiedy umierajaca zima ustepowala nadchodzacej porze odrodzenia. Odczuwala to wszystko tak mocno, jak wtedy, kiedy byla mloda dziewczyna.
Wkrotce mieszkancy Silverymoon beda tanczyc do innej muzyki, a wszyscy bardowie w miescie beda spiewac tylko te piesni, ktore ona sama napisala. Cieszylo ja, ze utwory te rozbrzmia z niemych, srebrnych strun Harfiarza.
Zwiedlymi palcami odszukala broszke Harfiarzy przypieta na ramieniu, niegdys wymarzona odznake, ktora nosila, pomimo wszystkiego, co sie stalo, przez tak wiele lat. Odpiela ja i zacisnela w dloni, jakby chciala, aby kazdy najdrobniejszy szczegol wyrytego w srebrze talizmanu pozostawil na niej slad.
Z westchnieniem obrocila sie w strone magicznego ognia, ktory plonal posrodku pokoju. Z trudem wytrzymujac buchajacy oden zar, podeszla jak tylko mogla najblizej i wrzucila harfiarska broszke do wiszacego na nim kociolka. Patrzyla w ciszy, jak srebrny znak zamienial sie w mala blyszczaca kaluze.
Pozostala jeszcze tylko jedna rzecz, ktora musiala przygotowac do rzucenia swojego najwiekszego czaru: lata odebraly jej glos, a musiala zaspiewac piesn. Poswiecila resztki rodzinnej fortuny, by kupic magiczny napoj, ktory mial przywrocic piekno jej glosu i postaci. Wyjela z rekawa flakonik i stanela przed lustrem. Zamykajac oczy wypowiedziala slowa zaklecia i wypila do dna zawartosc buteleczki. Poczula jak wywolane przez eliksir cieplo rozplywa sie po jej czlonkach, niszczac objawy starosci i powodujac, zapierajacy dech w piersiach, bol. Chwycila sie ramy lustra, bojac sie, ze upadnie, a gdy znikla jej sprzed oczu czerwona mgla, rozchylila powieki i z przerazeniem zobaczyla, co sprawil rzucony przez nia czar.
W lustrze ujrzala kobiete niezbyt juz mloda. Figure, niegdys wiotka, miala pulchna i okragla. Z cudownych rudych wlosow, ktore za jej mlodosci byly jak plomien i jedwab, pozostaly matowe brazowe kosmyki przetykane siwizna. Tylko stare wyblakle oczy odzyskaly swoj mlodzienczy wyglad, stajac sie ciemnoniebieskie i, jak mowili kiedys jej kochankowie, podobne do dwoch szafirow. W pierwszej chwili poczula zawod, ale po krotkim czasie przyznala sama przed soba, ze byla to najlepsza mozliwa postac. Piekna kobieta, ktorej uroda kojarzyla sie z rubinami i szafirami, zwrocilaby na siebie zbyt duzo uwagi, a w obecnym wcieleniu nie mogla zostac rozpoznana. Jednak ostatecznym testem powodzenia czaru mial sie okazac jej glos. Wziela gleboki oddech i zaspiewala wers elfiej piesni zalobnej. Glos brzmial czysto i prawdziwie, byl to ten sam dzwieczny sopran, za ktory byla niegdys tak bardzo chwalona. Zadowolona, po raz kolejny przyjrzala sie swojemu odbiciu i nieznaczny usmiech zagoscil na jej ustach. Harfiarze znali ja jako Iriador, co po elfiemu oznaczalo rubin. Teraz wlasciwsze byloby dla niej imie Garnet, bowiem jej obecny wyglad kojarzyl sie raczej z granatem, kamieniem rownie szlachetnym, ale bedacym matowym cieniem blasku i ognia rubinu. Podobalo jej sie to porownanie do ciemniejszego klejnotu. Od dzisiaj bedzie nazywac sie Garnet.
Odwrocila sie, by spojrzec na stojaca obok okna harfe. Na pierwszy rzut oka niczym sie nie wyrozniala. Byla mala i wystarczajaco lekka, by nosic ja bez trudu i miala jedynie dwadziescia strun. Wykonano ja z ciemnego drewna; faliste ksztalty i delikatnie wyrzezbione wzory zdradzaly elfie pochodzenie. Jednak, gdy ktos na niej gral, malenki skowronek wyryty w drewnie zaczynal sie poruszac, jakby spiewajac do akompaniujacej mu muzyki. Trudno to bylo dostrzec, bowiem wzor, od ktorego harfa wziela swoja nazwe wyrzezbiony zostal na obudowie instrumentu w miejscu, ktore bylo widoczne jedynie dla harfiarza i to tylko wtedy, gdy ow wiedzial, gdzie dokladnie ma patrzec.
Garnet usiadla przed Skowronkiem, poruszyla palcami, cieszac sie z odzyskanej sprawnosci, po czym zagrala kilka nut. W koncu zaczela spiewac, a glos i dzwiek harfy zlaly sie w jedno, tworzac potezny czar. Muzyka dosiegla niewidzialnymi dlonmi ostatniego komponentu czaru: rozpuszczonego, wrzacego srebra w magicznym kociolku. Gdy Garnet spiewala, ciecz uniosla sie ponad kociolek tworzac malenki wir, a nastepnie wijac sie cienka, dluga wstega, poleciala prosto ku harfie czarodziejki, owijajac sie wokol jej struny. Przywarla do niej tak ciasno, jakby sie w nia wtopila. Czar zostal rzucony. Starozytna melodia umilkla i ostatni dzwieczny akord rozplynal sie w ciszy.
Z usmiechem triumfu na twarzy czarodziejka zaczela znowu grac i spiewac. Jej piesni zeglowaly nad miastem, niosac wraz z kazdym podmuchem wiatru niszczaca, zlowieszcza magie. Grala tak przez cala noc, poki glos calkiem jej nie oslabl, a palce nie poczely krwawic. Kiedy pierwsze promienie slonca wdarly sie przez okno wiezy, Garnet zarzucila harfe na ramie i wyruszyla, aby zobaczyc efekty swej pracy.
***
Wyn Ashgrove poczul silne uderzenie w plecy, ktore zrzucilo mu z ramienia magiczna lire. W pierwszym odruchu elfi minstrel chcial siegnac po lezacy na ziemi instrument, lecz lata podrozy nauczyly go, by postapic inaczej. Jednym zwinnym ruchem obrocil sie, stajac twarza w twarz z napastnikiem i zaciskajac palce na rekojesci dlugiego miecza.Odetchnal z ulga, gdy spojrzal w gore, wysoko w gore, w rozpromieniona, okolona brazowymi bokobrodami twarz Kerigana Smialego.
Kerigan, czlowiek z Polnocy, skald i pirat, zaprzyjaznil sie z Wynem jakies dziesiec lat temu, po tym jak obrabowal i zatopil statek, ktorym Wyn podrozowal z Wysp Moonshae. Ludzie z Polnocy obdarzaja bardow wielkim szacunkiem, wiec Kerigan darowal elfowi zycie i nawet zaoferowal mu, ze dowiezie go do dowolnego portu, jaki sobie wybierze. Wyn mial jednak lepszy pomysl. Zadny kazdej wiedzy o ludziach i ich muzyce, nawet o prymitywnej i przyziemnej muzyce polnocnych skaldow, elf zaproponowal Keriganowi, ze zostanie jego uczniem. Wyn wspominal ten czas jako pelen awanturniczych przygod i barwnych opowiesci. Kerigana uwazal za jednego z ciekawszych nauczycieli, jakich mial w zyciu
-Wyn, zuchu! Widze, ze jestes juz troche spozniony, ale lepiej pozno niz wcale! Witaj! - zawolal Kerigan, przekrzykujac panujacy dookola zgielk i, by dac wyraz swej radosci, jeszcze raz walnal przyjaciela po plecach.
-Ciesze sie, ze cie znow widze, Kerigan - powiedzial Wyn szczerze, pochylajac sie, by podniesc lire.
-Klopoty na drodze, co? - zapytal skald.
Oczy blyszczaly mu z ciekawosci, o jakich nowych przygodach opowie przyjaciel.
Wyn pokrecil glowa i usmiechnal sie przepraszajaco.
-Lod na rzece. To nas zatrzymalo na wiele dni.
-To niedobrze - powiedzial Kerigan. - No coz, przynajmniej zdazyles na wielkie przedstawienie. Nie wolno go opuscic, nawet gdyby to mialo oznaczac odlozenie na pozniej wlasnego pogrzebu. Chodzmy, predko.
Wyn przytaknal skinieniem glowy i podazyl za przyjacielem. Najwazniejszym wydarzeniem Wiosennego Jarmarku w Silverymoon byl zawsze koncert pod golym niebem na rozleglym terenie, nalezacym do Muzycznego Konserwatorium Utrumma. Szkola ta stala na wysokim poziomie i cieszyla sie zasluzona slawa. Zbudowano ja na gruzach starszej bardowskiej uczelni. Wszyscy, co lepsi bardowie studiowali tu w jakims momencie swojej kariery, a podczas wiosennej pielgrzymki powracali tu z calego Faerunu i bardziej odleglych krajow. Przybywali tu tez inni artysci, by grac, by nauczyc sie nowych piesni lub, by zakupic instrumenty. Ostatni koncert ballad byl prawdziwie mistrzowskim pokazem, o tak roznorodnym programie, ze prozno by szukac drugiego mu podobnego nawet w takim miescie, jakim bylo Silverymoon.
Przebijajacy sie przez falujacy tlum skald i elf stanowili dziwna pare. Kerigan mial szerokie ramiona, byl silnie umiesniony i prawie na siedem stop wysoki, nogi mial jednak nieproporcjonalnie chude i palakowate. Helm zdobily mu rozlozyste rogi jelenie, co w polaczeniu z bulwiastym nosem i ozdobiona bokobrodami twarza czynilo go podobnym do dwunoznego losia. Skald podspiewywal sobie w marszu, a jego glos, donosny ryk, doskonale harmonizowal z dzikim wygladem. Wyn poruszal sie w tlumie po cichu i z gracja, a doskonale maniery pozwalaly mu nie zauwazac ani zdumionych spojrzen utkwionych w jego nieokrzesanym przyjacielu, ani tez wzroku tych, ktorzy z zachwytem przygladali sie pieknemu elfowi. Wyn mial zlocista skore i czarne wlosy charakterystyczne dla elfow wysokiego rodu, a jego duze oczy w ksztalcie migdalow byly w kolorze soczystej zieleni wiekowego lasu. Hebanowe loki mial krotko przystrzyzone, a na jego elegancki ubior skladaly sie spodnie z miekkiej skory i pikowana jedwabna koszula o barwie mlodych lisci. Nawet instrumenty mial niezwykle. Oprocz srebrnej liry niosl ze soba maly flet z ciemnozielonego krysztalu, przywieszony u pasa w torbie uszytej ze srebrnej siateczki.
Dwoch tak roznych od siebie muzykow przedarlo sie na dziedziniec w chwili, gdy rog herolda oglaszal poczatek koncertu.
-Gdzie chcialbys usiasc? - huknal Kerigan, zagluszajac dzwiek rogu.
Wyn rozejrzal sie wokol siebie. Wszystkie lawki byly zajete, a i nielatwo bylo znalezc miejsce stojace. Wiedzial jednak, ze nie bedzie to stanowilo przeszkody dla zuchwalego skalda.
-W nawie bocznej, kilka rzedow od przodu? - zaproponowal, wymieniajac miejsce, ktore Kerigan i tak by wybral.
Czlowiek Polnocy usmiechnal sie bezczelnie i zaczal przedzierac sie przez tlum. Pochylil sie nad dwoma polelfimi bardami i pogrozil im szeptem. Bardowie uprzejmie zwolnili swoje miejsca, cieszac sie w duchu, ze tak latwo udalo im sie uniknac niebezpieczenstwa. Westchnawszy, Wyn ruszyl w strone machajacego ku niemu przyjaciela. Przynajmniej Kerigan zdobyl miejsca bez uzywania broni, zapewne po raz pierwszy w swoim zyciu, pomyslal z odrobina zdziwienia i dezaprobaty Wyn.
Gdy zapowiedziano pierwszy utwor, twarz Wyna rozpogodzila sie: byla to cyganska ballada o dawnym sojuszu Harfiarzy z czarownicami z Rashemen. Historia byla opowiadana tylko przy uzyciu muzyki i tanca, i niewielu bylo artystow, ktorzy potrafiliby wykonac wszystkie skomplikowane kroki i gesty, zeby przemawialy tak jasno jak slowa.
Widownia wybuchla brawami, gdy muzycy pojawili sie na scenie - niewysocy, sniadzi ludzie trzymajacy w rekach skrzypce, proste instrumenty perkusyjne i trojkatne lutnie znane jako balalajki. Solistka byla mloda rashemicka kobieta, drobna, o natchnionym spojrzeniu, ubrana jak to bylo w zwyczaju w szeroka czarna spodnice i biala haftowana bluzke. Stopy miala bose, a glowe okalala jej misternie spleciona korona z wlosow. Stala nieruchomo posrodku sceny, gdy muzyka zaczela brzmiec niskimi dzwiekami duzej basowej balalajki. Poczatkowo solistka opowiadala historie jedynie czarujacymi oczami i nieznacznymi ruchami dloni, ale po chwili zaczely dolaczac sie jeden po drugim instrumenty, a ruchy kobiety staly sie szybsze, az przeszly w taniec pelen magii i intryg, walki i smierci. Taneczne opowiesci rashemickich cyganow mialy w sobie niepowtarzalna magie, a ta kobieta byla jedna z najlepszych, jakie Wyn widzial. Jednak cos w wykonaniu ballady zdawalo mu sie nieprawidlowe.
Problemy byly na poczatku ledwie zauwazalne: niewlasciwy gest dloni, zlowrozbna nuta w lamencie skrzypiec. Wyn nie mogl zrozumiec, jak to sie moglo zdarzyc - wykonawcow wystepujacych podczas jarmarku dokladnie przesluchiwano i wybierano tylko najlepszych, opowiadajacych historie w ich autentycznej wersji.
Po jakims czasie Wyn zdal sobie sprawe, ze pierwotne opowiadanie zostalo znacznie zmienione. Watek Harfiarzy, nieregularne arpeggio grane zazwyczaj na sopranowej balalajce zostalo calkowicie usuniete, a zamiast tego szelmowska, wykonana w basowej tonacji melodia Elminstera, medrca z Cienistej Doliny, zostala wpleciona w rwaca sie melodie wywolujaca niedorzeczny strach i niepewnosc. Na oczach zdumionego elfa tancerka zachwiala sie, gubiac krok, po czym znow podjela snucie opowiesci. Wirowala coraz szybciej i szybciej, a jej bose stopy migaly w takt nowej opowiesci.
Wyn oderwal wzrok od sceny i zerknal na Kerigana. Z jego wyszczerzonej w szerokim usmiechu twarzy nie mozna bylo wyczytac, czy dostrzegl cos wiecej niz wirujace spodnice i gole nogi. Zaklopotany elf przyjrzal sie widowni, liczac, ze zobaczy oburzenie w oczach, co znamienitszych bardow. Ku jego zdumieniu wszyscy przysluchiwali sie balladzie z radosnymi minami, ktore swiadczyly o zadowoleniu i, co bylo bardziej niepokojace, znajomosci utworu. Gdy cyganski taniec zostal zakonczony, tlum zaczal wiwatowac i entuzjastycznie bic brawa. Stojacy obok Kerigan klaskal i tupal z zachwytu.
Elf zapadl sie w swoje siedzisko, zbyt zszokowany, by przylaczyc sie do oklaskow i by zauwazyc, kiedy umilkly. Silne szturchniecie wymierzone mu lokciem przez skalda skierowalo jego uwage znow na scene, gdzie chor pieknych kaplanek spiewal ballade, wychwalajaca Sune, boginie milosci. Wyn spostrzegl, ze ta piesn rowniez zostala zmieniona.
Koncert trwal dalej i wszystkie prezentowane ballady roznily sie znacznie od tych, ktore Wyn poznal jako tradycje bardow, przekazywana niezmiennie z pokolenia na pokolenie. Jednak ani razu elf nie zauwazyl, by jakis inny bard zdradzal jakiekolwiek objawy niepokoju. Dalszy ciag przedstawienia minal mu jak sen, z ktorego nie mogl sie obudzic. Albo on zwariowal, albo pamiec o przeszlosci zostala zmieniona w umyslach setek najbardziej utalentowanych i wplywowych bardow Polnocy.
Wyn Ashgrove nie wiedzial, co przerazalo go bardziej.
Rozdzial pierwszy W samym sercu Waterdeep, w gospodzie znanej z piwa i tajemnic, szescioro starych przyjaciol zebralo sie przy kolacji w przytulnym, prywatnym pokoju. Grube kamienne mury i stare belki tlumily odglosy dochodzace z pobliskiej kuchni i baru. Posrodku kazdej z czterech scian znajdowaly sie mocne debowe drzwi. Nad kazdymi wisiala lampka, swiecaca bladym niebieskim swiatlem. Lampy, magiczne przedmioty, ktore uniemozliwialy wydostanie sie na zewnatrz jakiegokolwiek dzwieku, zabezpieczaly takze przed ewentualnymi probami podgladania przez ciekawskich magow. Na srodku stal okragly, gladki stol z chultyjskiego drewna tekowego, a ustawione wokol niego, wylozone poduszkami i porzadnie wytarte juz krzesla, swiadczyly, ze mialo tu miejsce niejedno dlugie spotkanie. Bladoblekitna poswiata, oslaniajaca kopula stol, tlumila prowadzone przy nim rozmowy. W miescie, ktore zylo pieniadzem i intrygami, takie drobne prywatne czary nie byly czyms niespotykanym. Scena przedstawiala sie zwyczajnie, niezwykli byli jednak zebrani przy stole przyjaciele.
-Dowiedzialam sie o tym wczoraj wieczorem - powiedziala Larissa Neathal, oszalamiajaco piekna rudowlosa kobieta, ubrana mimo wczesnej pory w biale jedwabie i sznury perel. Smuklym palcem przesunela od niechcenia po krawedzi kieliszka, dobywajac z misternego krysztalu upiorny, wysoki dzwiek. - Dotrzymywalam towarzystwa Wyneadowi ap Gawyn, jednemu z ksiazat panujacych w jakims mniej waznym krolestwie na Moonshae, ktory opowiedzial mi o klesce nieurodzaju na jednej z tamtejszych wysp. Pola i laki roztaczajace sie wokol Caer Callidyrr uschly nagle, niemal w ciagu jednej nocy!
-Nie watpie, ze to przykre, ale poki nie dotyka to Waterdeep, nie jest to nasz problem - zauwazyl Mirt Lichwiarz, splotlszy dlonie na poplamionym jedzeniem ubraniu, z mina, jakby jego slowa ostatecznie rozwiazywaly problem.
Kitten, najemniczka, ktorej potargane brazowe wlosy przypominaly miotle, a skorzany ubior byl w kilku miejscach pociety, pochylila sie do przodu i z rozbawieniem wycelowala wskazujacy palec w kierunku ogromnego brzuszyska Mirta.
-To twoje slowa, Panie Piwoszu-Brzuchaczu. Ci z nas, ktorzy obdarzeni sa bardziej przenikliwym umyslem - tu przerwala, rzucajac niepewne, szybkie spojrzenie dookola stolu - wiedza, ze te wiesci sa zwiazane z Waterdeep na wiecej sposobow, niz Elminster ma fajek. - Zaczela wyliczac na palcach z paznokciami pomalowanymi czerwonym lakierem. - Po pierwsze slynny ogrod zielny obok starej uczelni. Rosnace tam marzanny uzywane sa do wyrobu moonshaenskiego wiosennego wina, ktore cieszy sie tak duzym powodzeniem podczas Letniego Jarmarku. Nie ma marzanny, nie ma wina, proste, prawda? Z tamtych okolic pochodza tez nasze najlepsze welny, a jesli owcom bedzie brakowac paszy, wiosenne postrzyzyny wypadna bardzo mizernie. Sprobuj tylko powiedziec tkaczom, kusnierzom i krawcom z Waterdeep, ze to nie twoja sprawa. A co z gildiami kupieckimi? W Moonshae nie mozesz nawet kichnac, nie szkodzac jednemu z wielu drobnych wladcow, ktorzy za wszelka cene chca przescignac pozostalych, kupujac od nas najbardziej wyszukane towary. Oczywiscie tylko wtedy, jesli maja pieniadze. Jesli plony nie byly udane, z pewnoscia im ich zabraknie. - Uniosla jedna z pociagnietych tuszem brwi. - Moglabym mowic tak dalej.
-Tak, jak to masz w zwyczaju - burknal Mirt, mrugajac jednak wesolo do Kitten.
-Mamy problemy tez w Poludniowej Dzielnicy - powiedzial cicho Brian, kladac na stole spracowane dlonie. Brian Platnerz byl jedynym z ich grona, ktory zyl i pracowal posrod prostych mieszkancow Waterdeep. Praktyczny umysl i bystre oko czynily go najtrzezwiej myslacym sposrod tajnych Lordow. - Karawany rabowane sa przez zbojcow. Poza murami miasta znajdowano ciala podroznych i cale rodziny chlopskie rozszarpane na kawalki, ale bez sladow walki. Wyglada to na robote potworow i to magicznych. Zwierzyna ucieka z lasow na poludnie, wiec ludziom brakuje miesa. Rybacy tez maja klopoty: porwane sieci, rabowane polowy, poprzecinane liny od zasadzek. Co ty powiesz o tym, Czarnokiju? Czyzby podmorski lud zawiodl i dopuscil tych morderczych sahuaginow zbyt blisko portu?
Wszystkie oczy zwrocily sie w strone Khelbena "Czarnokija" Arunsuna, najpotezniejszego, a zarazem najmniej okrytego tajemnica Lorda Waterdeep. Trudno bylo okreslic, w jakim jest wieku, ale jego czarne wlosy i gesta ciemna broda przetkane byly srebrnymi nitkami, a nad czolem rysowaly sie duze zakola. Przez srodek brody bieglo wyraznie widoczne siwe pasemko, ktore podkreslalo uczony, dystyngowany wyglad czarodzieja. Wysoki i silnie umiesniony, wyroznial sie sposrod pozostalych, nawet, gdy siedzial. Tego dnia arcymag wydawal sie czyms bardzo zafrasowany. Nie tknal nawet stojacego przed nim pucharu wina i prawie nie zwracal uwagi na to, o czym mowili pozostali Lordowie.
-Sahuagin? Z tego, co wiem, to nie, Brian. Nie doszly mnie sluchy o zadnym sahuaginie - odparl roztargnionym glosem Khelben.
-Co ci sie dzisiaj stalo, czarodzieju? - zapytal stanowczym glosem Mirt. - Mamy juz, co prawda duzo klopotow, ale mozesz do nich dorzucic takze swoj problem.
-Mam do opowiedzenia najbardziej niepokojaca rzecz - powiedzial powoli Khelben. - Mlody elfi minstrel byl swiadkiem tajemniczego zjawiska podczas Wiosennego Jarmarku w Silverymoon i przez ostatnie trzy miesiace szukal kogos, komu moglby o tym opowiedziec. Wszystko wskazuje na to, ze starozytne melodie wykonywane podczas tamtego swieta, a szczegolnie te napisane o Harfiarzach lub przez nich, zostaly zmienione.
Larrisa wybuchla dzwiecznym, srebrzystym smiechem.
-A to dopiero wiadomosc! Kazdy spiewak na ulicy czy w gospodzie zmienia opowiesci, przerabiajac melodie i slowa wedle wlasnej fantazji i gustu publicznosci.
-No wlasnie - zgodzil sie arcymag. - To jest zwyczaj tych, ktorzy wystepuja w gospodach lub na ulicy. Prawdziwi bardowie to zupelnie inna sprawa. Ich nauka obejmuje zapamietywanie tradycji i historii, ktore jak cenny klejnot przekazywane sa w niezmienionym stanie z pokolenia na pokolenie. To, dlatego tak wielu Harfiarzy jest bardami: aby zachowac pamiec o naszej przeszlosci.
-Rzadko zdarza mi sie z toba nie zgadzac, Czarnokiju. - Durnan, stary lowca przygod i wlasciciel gospody, w ktorej sie spotkali, odezwal sie po raz pierwszy. - Zdaje mi sie, ze mamy wystarczajaco duzo biezacych problemow, by sie nimi martwic. Niech przeszlosc sama o siebie zadba. - Pozostali Lordowie przytakneli nieznacznym skinieniem glowy.
-Gdyby to bylo takie proste - powiedzial Khelben. - Wydaje sie, ze bardowie stali sie ofiara jakiegos poteznego czaru. Tak silna magia moze tylko oznaczac nadchodzace klopoty. Musimy dowiedziec sie, kto rzucil czar, z jakiego powodu i co przez to chcial osiagnac.
-To twoja dzialka, czarodzieju - przypomnial Mirt. - Tylko ty sposrod nas znasz sie na magii.
-Magia nie moze dac odpowiedzi - przyznal Khelben. - Badalem kilku dotknietych tym bardow. Oni opowiadaja prawde taka, jaka znaja, magiczne dochodzenie nie prowadzi do niczego. Bardowie sa przekonani, ze ballady sa takie jak zawsze.
Kitten ziewnela szeroko.
-Zatem, o co chodzi? Bardowie jako jedyni przejmuja sie takimi sprawami, a jesli oni sa szczesliwi, to, w czym lezy problem?
-Wielu z nich moze umrzec szczesliwymi - powiedzial Khelben. - Nie tylko stare ballady zostaly zmienione, ale ktos zaszczepil w pamiec bardow nowe utwory. Elfi minstrel zwrocil moja uwage na nowa piesn, ktora moze zaprowadzic wielu Harfiarzy na niechybna smierc. Zacheca ona, by bardowie-Harfiarze odszukali Grimnoshtadrano i staneli z nim do jakiegos szalonego pojedynku na zagadki.
-Stary Grimnosh? Zielony smok? - Mirt skrzywil sie. - Wiec jest to cos wiecej niz fantazyjny kawal; to fantazyjna pulapka. Czy ktos sie domysla, kto za tym stoi?
-Obawiam sie, ze nie - przyznal arcymag. - Ballada jednak wspomina o zwoju. Gdyby jakis bard odebral go smokowi, moglibysmy wytropic tworce czaru.
-A zatem mamy rozwiazanie - powiedziala Kitten. - O bardow nie jest trudno.
Khelben potrzasnal glowa.
-Uwierzcie mi, probowalem. Wszyscy przebywajacy w Polnocnych Kramach bardowie wydaja sie dotknieci czarem i dlatego kazdy z nich moze okazac sie mimowolnym narzedziem w rekach tego, kto rzucil zaklecie. W tym tkwi problem. Jaka mamy gwarancje, ze zaczarowany bard nie zaniesie zwoju swemu ukrytemu mistrzowi? Zadnej i dlatego potrzebujemy barda, ktorego rozum i pamiec nie sa od nikogo zalezne.
-A co z elfem, ktory ci o tym opowiedzial? - zasugerowala Larissa.
-To niemozliwe z jednego powodu: on nie jest Harfiarzem - powiedzial arcymag. - A co jest jeszcze wazniejsze, by poszukiwania zakonczyly sie sukcesem, ow bard musi znac sie zarowno na muzyce, jak i na magii. Zwoj wspomniany w balladzie jest najprawdopodobniej czarodziejskim zwojem, a jesli tak, to jego odczytanie oznacza rzucenie zaklecia. Elfi minstrel nie ma do tego odpowiedniego przygotowania. A poza tym wiecie, co zapewne sie stanie, jesli wysle elfa przeciw zielonemu smokowi.
-Sniadanie, obiad lub kolacja - beznamietnym glosem powiedziala Kitten - zaleznie od pory dnia. A zatem co zamierzasz zrobic?
-Rozeslalem goncow w nadziei, ze gdzies dalej uda sie znalezc kogos, kogo umiejetnosci pozostaly niezmienione. - Po glosie arcymaga mozna bylo poznac, ze i te dzialania zawiodly.
Przyjaciele siedzieli przez chwile w ciszy. Brian stuknal sie w czolo, jakby przyszla mu do glowy jakas mysl.
-Wydaje sie, ze bedziesz musial postapic, jak zwykli sobie radzic pozostali z nas; zadowolic sie tym, co dostepne. Moze wsrod Harfiarzy jest mag, ktory moglby podac sie za barda. Znasz kogos takiego?
Khelben Arunsun patrzyl na platnerza przez dluzsza chwile. Potem pochylil sie, ukryl twarz w dloniach i pokrecil glowa, jakby odpedzajac od siebie zle mysli.
-Milosierna Mystro, obawiam sie, ze tak.
***
Daleko na poludnie od Waterdeep, mlody mezczyzna wszedl gwizdzac do holu Purpurowego Minotaura, najlepszego zajazdu w stolicy Tethyru. Skinal rozpromienionemu wlascicielowi i ruszyl przez zatloczona sale gier na eleganckie pierwsze pietro gospody.Odprowadzalo go wiele ciemnych oczu, jako ze Danilo Thann byl czyms osobliwym w tym zamknietym i niechetnym przybyszom poludniowym miescie. Jego wyglad i maniery wyraznie swiadczyly o polnocnym pochodzeniu: byl wysoki i szczuply, a jasne wlosy opadaly mu w gestych puklach na ramiona. Szare oczy rzucaly figlarne spojrzenia, a na twarzy malowal sie zawsze szeroki, mlodzienczy, przyjacielski usmiech. Pomimo niepowaznego wygladu, Danilo byl powazanym i odnoszacym sukcesy czlonkiem gildii kupcow handlujacych winem. Byl tez ogromnie bogaty i bardzo hojny. Wielu jego stalych klientow podnioslo wzrok znad kart lub kosci i pozdrowilo go ze szczera radoscia, a kilku zawolalo nan, by sie do nich przysiadl. Ale tego wieczoru Danilo byl obladowany starannie owinietymi pakunkami i spieszno mu bylo obejrzec swiezo nabyte skarby. Odpowiadajac na powitania i zartujac po drodze, pospieszyl w strone kretych marmurowych schodow z tylu sali gier i przeskakujac po trzy schody, wbiegl na gore.
Gdy wszedl do sypialni, zrzucil zakupy na haftowane poduszki, ulozone w sterte na calimshanskim dywanie. Chwycil dlugi, cienki pakunek i rozpakowal go, wyjmujac blyszczacy miecz. Pozachwycal sie przez chwile jego blaskiem i misternym wykonaniem, po czym stanal w pozycji obronnej i wykonal kilka efektownych pchniec w niewidocznego przeciwnika. W tym samym momencie dal sie slyszec nosowy, monotonny dzwiek i magiczny miecz rozpoczal turmishanska piesn bojowa. Mlody mezczyzna upuscil bron jak oparzony.
-Bogowie! Zaplacilem dwa tysiace sztuk zlota za spiewajacy miecz, a on ma glos jak osiol Deneiry! A moze raczej tesciowa Milil? - zastanowil sie i podrapal sie w czolo, rozwazajac, ktory z bardowskich bogow lepiej bedzie pasowac w tej sytuacji. Po chwili wzruszyl ramionami.
-No coz, ogolnie wiesz, o co chodzi - powiedzial kwasno do porzuconego miecza. - Wiec co ja mam z toba zrobic?
Miecz nie mial w tej sprawie zdania. Zostal wykonany, by spiewac, gdy ktos nim wladal, i by zachecac walczacych do wiekszych poswiecen i okrucienstwa. Chronil tez przed magia stworow, ktore obezwladniaja przeciwnikow muzyka, takich jak syreny czy harpie. Nie stworzono go do prowadzenia rozmow.
Danilo przeszedl przez pokoj, podchodzac do zawalonego ksiazkami biurka. Podniosl cienki tom, oprawiony w szkarlatna skore i przekartkowal go.
-Tego warto sprobowac - wymruczal do siebie, przygladajac sie czarowi, ktory wymyslil, by dodac dodatkowe melodie do repertuaru magicznej pozytywki. Skinawszy zywo, odlozyl ksiazke i szybkimi ruchami dloni rozpoczal rzucanie czaru. Uczyniwszy to, zdjal z haka wiszaca na scianie lutnie, ze skrzyzowanymi nogami usiadl na dywanie obok miecza i zaczal grac i spiewac nieprzyzwoita ballade. Po kilku minutach miecz zaczal rowniez nucic. Przylaczajac sie do Danila, nasladowal nie tylko melodie i slowa, ale tez dzwieczny, donosny i dobrze wyszkolony tenor mlodzienca.
-Jestes barytonem, ale obawiam sie, ze na to nie mozna nic poradzic - skomentowal mlody mag, zadowolony z odniesionego sukcesu. Danilo uczyl sie magii pod czujnym okiem wuja Khelbena Arunsuna od momentu, gdy skonczyl dwanascie lat. Poczatkowo studiowal w tajemnicy, zeby uniknac publicznych protestow - pierwsze proby opanowania tej sztuki zakonczyly sie seria barwnych pomylek - zdradzal jednak ogromny talent i wkrotce Khelben chcial go oficjalnie oglosic swoim uczniem. Danilo sprzeciwil sie. Nawet wtedy wydawalo mu sie, ze moze osiagnac wiecej, jesli jego prawdziwe umiejetnosci pozostana tajemnica. Bogactwo i pozycja spoleczna - rodzina Thannow nalezala do kupieckich elit Waterdeep - dawaly mu dojscie do sfer niedostepnych dla wiekszosci Harfiarzy. Niewielu podejrzewalo, ze jest on kims wiecej niz tym, na kogo wygladal: dyletantem i strojnisiem, zabawnym amatorem w magii i muzyce, fircykiem i troche glupcem.
Siedzac na misternie tkanym dywanie, posrod haftowanych poduszek, Danilo przegladal partie, ktora wybral, by zagrac. Otaczajace go luksusy bardzo mu odpowiadaly. Nawet jego ubior komponowal sie z intensywna purpurowa barwa, ktora przewazala w wystroju komnaty. Obcisle spodnie, jedwabna koszula i aksamitna kurtka byly w kolorze ciemnofioletowym, podobnie ufarbowane zostaly tez wysokie zamszowe buty. Stroj ten, zdaniem jego harfiarskiej towarzyszki, czynil go podobnym do chodzacej kisci winogron, jednak Danilowi bardzo sie on podobal. Z okazji przystapienia do gildii kupcow handlujacych winem, zamowil sobie zupelnie nowa garderobe, uszyta w roznych odcieniach purpury, ulubionego koloru Tethyru.
Noszenie szkarlatu bylo oznaka zyczliwosci i ujmowalo wielu krawcow, szewcow i jubilerow, ktorych klientem byl Danilo. Mowilo sie, ze nowa garderoba i maly zbior ametystowej bizuterii bylo niewysoka cena za popularnosc, jaka cieszyl sie mlodzieniec w tym kraju.
Danilo spiewal, dopoki na niebie nie ukazal sie cienki sierp ksiezyca. Gdy umiejetnosci magicznego miecza wydaly sie mu satysfakcjonujace, mlodzieniec schowal bron z powrotem do pochwy i przyczepil do pasa. To uczyniwszy, znow wzial do reki lutnie i zaczal grac i spiewac. Znany byl wsrod arystokracji Waterdeep z zabawnych piesni, ktore komponowal, lecz gdy nie bylo nikogo w poblizu, gral muzyke, ktora podobala mu sie najbardziej: piesni i ballady wielkich bardow z dalekiej przeszlosci.
Nagle dal sie slyszec uporczywy pulsujacy dzwiek magicznego alarmu, wyrywajac Danila z zamyslenia i zagluszajac piesn. Ostry, przenikliwy pisk ostrzezenia wydawal sie byc dziwnie nie na miejscu, ale mlodzieniec natychmiast odlozyl lutnie i poderwal sie na rowne nogi. Jeden z magicznych czujnikow, ktore umiescil dookola gospody, zostal poruszony przez intruza. Podszedl do stolu stojacego obok otwartego okna i podniosl mala kule. Pod wplywem jego dotyku alarm uciszyl sie, a w sercu krysztalu pojawil sie obraz. To, co zobaczyl, sprawilo, ze mlody mag usmiechnal sie mimowolnie. Wiotka, kobieca postac przemykala ukradkiem po dachu dwa pietra wyzej, trzymajac w rekach odmierzona line. Poruszala sie bezszelestnie i trudno ja bylo dojrzec na tle ciemnego nieba, jedynie magia krysztalu umozliwiala mu zobaczenie potencjalnego napastnika. Wolna reka Danilo siegnal po karafke elverquissta, ktora trzymal na takie okazje.
Nalal do dwoch pucharow duze porcje rubinowego elfiego likieru, nie spuszczajac z oka magicznego krysztalu. Gdy patrzyl, widoczna w kuli drobna postac, skoczyla w ciemnosc nocy. Lina, ktora trzymala, napiela sie i wahadlowym ruchem pociagnela kobiete ku otwartemu oknu. Danilo odlozyl alarm i wzial do reki napelnione kielichy.
Polelfia kobieta wyladowala przed nim na ugietych nogach, cicho i zwinnie jak kot. Blekitnymi oczami rozejrzala sie bacznie po pokoju, trzymajac w szczuplej dloni blyszczacy sztylet. Upewniwszy sie, ze nic jej nie grozi, wsunela noz za cholewe buta i podniosla sie z przysiadu. Byla wysoka - mierzacy szesc stop Danilo przewyzszal ja tylko o jakies trzy cale.
Arilyn Ksiezycowa Klinga byla jego przyjaciolka i wspolniczka od prawie trzech lat, jednak Danilo nigdy nie przestal zachwycac sie jej talentami i niewymuszonym pieknem. Kruczoczarne loki miala teraz potargane przez wiatr i ubrana byla tak, by nikt nie mogl jej dostrzec w cieniu nocy: blada owalna twarz pomalowala na ciemno, a luzna koszula i obcisle spodnie, ktore nosila, mialy niewyrazna szara barwe cienia. Jednakze, zdaniem Danila, polelfka przewyzszala uroda wszystkie wystrojone damy z Waterdeep, jakie kiedykolwiek spotkal. Po raz kolejny mlodzieniec musial sobie przypomniec, jak wazna byla praca, ktora ich laczyla.
-Piekna noc na skradanie sie po dachach - zauwazyl wesolo i podal jej puchar. - Ten skok byl najbardziej zdumiewajacy. Powiedz mi szczerze, czy nigdy nie zdarzylo ci sie zle obliczyc dlugosc liny?
Arilyn pokrecila glowa, po czym jakby mimochodem oproznila zawartosc kielicha. Danilo otwarl szeroko oczy. Elfie trunki mialy moc znacznie wieksza, niz kopniecie wierzchowca palladyna, ale jego delikatna towarzyszka wygladala jakby pila wode.
-Opuszczamy Tethyr - powiedziala, rzucajac pusty puchar na stol Danila.
Harfiarski mag postawil swoj kielich obok.
-Naprawde? - zapytal ostroznie.
-Ktos wyznaczyl nagrode za twoja glowe - powiedziala ponuro, podajac mu ciezka zlota monete. - Taka jak ta dostaje kazdy, kto podejmuje sie zadania. Ten, komu sie powiedzie otrzyma ich jeszcze sto.
Danilo wprawna dlonia zwazyl moneta i gwizdnal przeciagle. Wydawala sie trzy razy ciezsza niz te uzywane w handlu. Suma, o ktorej mowila Arilyn, byla juz pokaznym majatkiem. Spojrzal na znaki wybite na awersie monety. Byla kunsztownie zdobiona niespotykanym wzorem run i symboli.
-Wyglada na to, ze obecnie przyciagam ku sobie wrogow stojacych o klase wyzej - zauwazyl ostroznie.
-Posluchaj! - Arilyn chwycila go za ramiona i potrzasnela. Powaga malujaca sie w blyszczacych niebieskich oczach odebrala Danilowi resztki dobrego humoru. - Slyszalam, jak ktos spiewal twoja ballade o zabojcy Harfiarzy.
-Milosierna Milil - zaklal z cicha, zdajac sobie sprawe z zaistnialej sytuacji.
Napisal te ballade, przerazajaco mizerna rymowanke, o ich pierwszej wspolnej podrozy. Prawdziwe postaci i wydarzenia byly w niej odpowiednio ukryte i chociaz piesn nie identyfikowala ani jego, ani Arilyn jako Harfiarzy, kazde wspomnienie o spoleczenstwie tych "wtracajacych sie w nie swoje sprawy polnocnych barbarzyncow" moglo wzbudzic nieprzyjazne nastroje w nekanym problemami Tethyrze. Od miesiecy on i Arilyn pracowali, by unieszkodliwic spisek gildii wymierzony w rzadzacego obecnie pasze, on wsrod cechu kupcow, ona w ciemnym polswiatku gildii zabojcow. I wszystko to zostalo zaprzepaszczone przez jedna nierozwaznie napisana ballade. Danilo przeklal w duchu wlasna glupote, ale jak to mial w zwyczaju, skryl emocje za frywolnym zartem.
-Tutejsi ludzie daja wyraz swoim muzycznym gustom w sposob nader gwaltowny, nie uwazasz? - Podniosl dlon, nie dajac wscieklej Arilyn czasu na odpowiedz. - Przepraszam, moja droga. Sila przyzwyczajenia. Masz oczywiscie racje. Musimy zaraz jechac na polnoc.
-Nie. - Wyciagnela dlon i dotknela jednego z pierscieni Danila, magicznego podarunku od jego wuja, Khelbena Arunsuna. Przy jego pomocy mozna bylo teleportowac do trzech osob naraz do bezpiecznej kryjowki, jaka byla Wieza Czarnokija, albo gdziekolwiek indziej, zgodnie z wola wladajacej czarodziejskim przedmiotem osoby.
Danilo wiedzial z doswiadczenia, jak Arilyn nienawidzila magicznych podrozy. Skoro chciala teraz sie do tego uciec, sytuacja musiala byc rzeczywiscie powazna. Szybkim ruchem pochwycil swoj pas i przytroczyl don magiczna sakwe, w ktorej trzymal ubrania i zapasy na droge, dorzucajac do niej trzy ksiazki z czarami. W rozpedzie wrzucil jeszcze zlota monete zabojcy i wyciagnal dlon w strone Arilyn.
Polelfka cofnela sie o krok i potrzasnela glowa.
-Nie ide z toba.
-Arilyn, to nie pora na marudzenie!
-To nie o to chodzi. - Wziela gleboki oddech, jakby chciala sie uspokoic. - Przyszly dzis wiesci z Waterdeep. Dostalam nowa misje. Wyjezdzam rano. - Magiczny alarm zaczal znow pulsowac. Arilyn chwycila czarodziejski krysztal i zajrzala do wnetrza. Trzy cienie zblizaly sie do krawedzi dachu, dokladnie dwa pietra nad nimi. Arilyn odrzucila na bok alarm i wyjrzala przez otwarte okno. - Nie ma czasu na wyjasnienia. Idz juz!
-I mam zostawic ciebie sama w walce przeciw tym trzem typom? Nawet o tym nie mysl.
Usmiechnela sie nieszczerze i dotknela zawiazanej u pasa szarej jedwabnej szarfy, ktora byla znakiem jej pozycji w tethyrskiej gildii zabojcow.
-Jestem jednym z nich, pamietaj o tym. Nikt nie bedzie ze mna walczyc.
-Alez oczywiscie, ze bedzie - powiedzial krotko. Zabojcy w Tethyrze awansowali w szeregach swojej gildii, zabijajac kogos, kto nosil szarfe oznaczajaca wyzsza range.
Arilyn juz nie raz zmuszona byla bronic swej niechetnie noszonej odznaki.
Lina, ktora zostawila wiszaca za oknem zaczela sie hustac pod ciezarem spuszczajacej sie po niej osoby.
-Idz - powiedziala Arilyn blagalnie
-Chodz ze mna - zazadal. Potrzasnela stanowczo glowa. Danilo pochwycil uparta polelfke w ramiona. - Jesli myslisz, ze cie zostawie, to jestes wiekszym glupcem niz ja - wyrzucil z siebie predko, widzac zblizajace sie niebezpieczenstwo. - Nie jest to moze najodpowiedniejsza chwila, by to wyznac, ale niech to. Kobieto, ja cie kocham.
-Wiem - odpowiedzial miekko Arilyn, przywierajac do niego w odpowiedzi i przez sekunde skupiajac wzrok na jego twarzy, jakby chcac utrwalic ja sobie w pamieci.
Arilyn uwolnila sie z jego objec i uniosla szczupla dlon, by pogladzic go po policzku. Potem zacisnela druga piesc i wymierzyla mu silny cios w brzuch. Danilo zgial sie, jak sciety siekiera dab.
Walczac, by odzyskac oddech, poczul na dloni jej palce, obracajace pierscien teleportacji, ktory mial go przeniesc do Waterdeep. Rzucil sie gwaltownie do przodu, by chwycic ja za nadgarstek, majac nadzieje, ze uda mu sie zabrac ja ze soba w bezpieczne miejsce. Jednak czar teleportacji juz go otoczyl i palce zacisnely mu sie w wirujacej bialej mgle.
***
Gdy Danilo stanal w holu bezpiecznej Wiezy Czarnokija, w pierwszym odruchu chcial natychmiast wracac do Tethyru. Jednak magiczny pierscien nie mogl go tam przeniesc przed switem, Danilo przypomnial sobie, ze odeslac moglby go wuj Khelben. Odczekal chwile, by uspokoic oddech i chwiejnym krokiem wszedl po kretych kamiennych schodach do prywatnych komnat arcymaga. Khelbena nie bylo w domu; Danilo nie zastal tez jego przyjaciolki, czarodziejki Laeral. Mlodzieniec przeszukal szybko wieze, ale nikogo nie znalazl. Byl sam, uwieziony w Waterdeep.Harfiarz pognal z powrotem do holu i opadl na krzeslo, stojace obok malego biurka. Napisal wujowi krotka notatke o tym, co zdarzylo sie w Tethyrze i wypowiedzial zaklecie, ktore sprawilo, ze kartka papieru zawisla na wysokosci wzroku obok wejscia do pokoju. By byla lepiej widoczna i Khelben jej nie przegapil, mlody mag umiescil ja w aureoli migoczacych rozowych swiatelek. Tymczasem Arilyn byla sama w Tethyrze i Danilo nic nie mogl na to poradzic.
Bezradnosc przerodzila sie we wscieklosc i nagle Danilo poczul, ze dluzej nie zniesie symbolicznej purpury, w ktora byl odziany. Zsunal z palcow ametystowe pierscienie i cisnal je do wiszacej u pasa magicznej sakwy, ale faktem bylo, ze nadal wygladal jak "chodzaca kisc winogron". Szybkim krokiem wyszedl z wiezy i przeszedl przez drugie niewidzialne drzwi w gladkim czarnym kamieniu, z ktorego zbudowany byl mur otaczajacy siedzibe arcymaga. Potem puscil sie pedem ku domowi, ktory niedawno kupil. Tam mogl sie pozbyc purpurowych pozostalosci swojej misji w Tethyrze i spokojnie oczekiwac na wezwanie wuja. Przez ostatnie dwa lata zarowno Danilo, jak i Arilyn ot