Piechowski_Jerzy_-_Sekretarz_Pilata_scr

Szczegóły
Tytuł Piechowski_Jerzy_-_Sekretarz_Pilata_scr
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Piechowski_Jerzy_-_Sekretarz_Pilata_scr PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Piechowski_Jerzy_-_Sekretarz_Pilata_scr PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Piechowski_Jerzy_-_Sekretarz_Pilata_scr - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 J ERZY P IECHOCKI S EKRETARZ P IŁATA Strona 2 Hegezynos stał na tarasie. Pod stopami miał Jerozolim˛e. Sze´scienne domki i białe pałace wygladały ˛ z tej wysoko´sci jak pudełka uło˙zone jedne na drugich, wbite w z˙ ółta- wy pył oraz w ziele´n gajów. Trzy serpentyny dróg zbiegajace ˛ z Góry Oliwnej do potoku Cedron, by przekroczy´c go i dotrze´c do miasta, znaczyły ruchome c˛etki, które rosły ´ atyni. w oczach, gdy wychylił si˛e przez balustrad˛e i spojrzał w dół, na portyki Swi ˛ Ludzie zebrali si˛e podobni do olbrzymiego roju much — czy te˙z pszczół — huczacy ˛ s´miechem, s´piewem i krzykami. Szum szedł od miasta ku górze Moria i schodami ku ´ atyni Swi ˛ Salomona, łacz ˛ ac˛ si˛e z głosami spod portyków, by dotrze´c wreszcie, w wysu- blimowanej ju˙z przez przestrze´n formie jednostajnego szumu, do uszu Hegezynosa. 2 Strona 3 Szli znad Jordanu, z Perei i Galilei, z miast fenickich Tyru i Gazy, szli z diaspor aleksandryjskiej i antioche´nskiej, z zasi˛egu wzroku Wielkiej Diany Efeskiej, a nawet z Rzymu — z orszakiem bankiera Agrykoli, wyzwole´nca rodem z Jerycho, który zrobił ´ atyni w stolicy s´wiata karier˛e na dostawach dla dworu cesarskiego, teraz za´s niósł Swi ˛ jako wotum złoty s´wiecznik siedmioramienny. Szli z Ekbatany przez granic˛e partyjska˛ i z Armenii, szli przez góry Zagros, ze- wszad, ˛ gdzie tylko Pan wziawszy ˛ ich w gar´sc´ jak piasek rozrzucił lub jak owe gwiazdy, które ukazał Abrahamowi, bodaj˙ze tu wła´snie, na górze Moria po dokonaniu bezkrwa- ˛ z˙ e b˛edzie ich tyle˙z wła´snie, ile gwiazd. Szli na s´wi˛eto do wej ofiary Izaaka, obiecujac, Jerozolimy, wołajac: ˛ „Bad´ ˛ z błogosławiony, Panie, i w tym roku, podobnie jak co rok, przez swój lud, z˙ e´s go wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Wołali tak˙ze po dro- gach: „Hosanna” i s´piewali: „Wszystkie narody klaskajcie r˛ekoma, wykrzykujcie Bogu głosem wesela”, która to pie´sn´ pochwycona pod portykami, rozszerzajac ˛ si˛e, zmieniła rzekomy rój pszczół czy much w chór — nie tak melodyjny wprawdzie i mniej rytmicz- ny — pomy´slał Hegezynos — jak nasze Bakchylidesa czy Stesichora, niemniej jednak bardziej z˙ ywiołowy ni˙z tamte precyzyjne, wyszkolone chóry. Wtem zagłuszył wszystko 3 Strona 4 podwójny ryk. To garnizon Antonia trabami ˛ drugiej stra˙zy dziennej dał Jerozolimie znak zmiany warty przed północno-zachodnim skrzydłem Swi ´ atyni. ˛ Głos komendy wdarł si˛e w wycie trab ˛ niczym walni˛ecie pałkami w b˛ebny. W tym za´s momencie przed bram˛e pretorium zajechał kurier z Cezarei, a uderzenia kopyt, cho´c przygłuszone, dały si˛e jednak słysze´c, tworzac ˛ z poprzednimi d´zwi˛ekami osobliwy kontrapunkt. Hegezynos wybiegł z tarasu, by po chwili podnie´sc´ r˛ece i klasna´ ˛c. — Poczta? — przyło˙zył do oka polerowany szmaragd. Stał przed nim urz˛ednik drugiego stopnia, Trasyllos, przywołany kla´sni˛eciem. — Tylko prywatna — odpowiedział specyficznym tonem urz˛edników w legaturach: swobodnym, a jednocze´snie uni˙zonym — w tym dwa listy do z˙ ony przyjaciela cesar- skiego. Jeden do ciebie z Cezarei, z pie´sniami Horacjusza. — Informacje? — Brak w zasadzie. Wła´sciwie tylko plotki. Jedna od kuriera i druga z komen- dantury wi˛ezienia. Obie równie błahe. Pierwsza, to z˙ e ów Jezus nazywajacy ˛ siebie bar Nash — Synem Człowieczym, jeden z tych fanatyków b˛edacych, ˛ jak sadz˛ ˛ e, czcicielami Sabazjosa, tyle z˙ e na swój, z˙ ydowski, to znaczy s´miertelnie powa˙zny sposób. . . 4 Strona 5 — Wiem, znam tre´sc´ tych meldunków. Wcia˙ ˛z za Nim chodza? ˛ — Tłum Go nie opuszcza. Wła´snie przekroczył Jordan w okolicy Jerycha i kieruje si˛e w stron˛e Jerozolimy. Prawdopodobnie zmierza tu na Pasch˛e. — To wła´snie jest ta wiadomo´sc´ ? — Rzekłe´s, a druga, z˙ e Syn Ojca, bar Abba, ten sam terrorysta i morderca Barucha, którego raczyłe´s osobi´scie przesłucha´c, zamierzał przegry´zc´ sobie z˙ yły na wiadomo´sc´ , z˙ e przyjaciel cesarski skazał go na krzy˙z, co jednak nie przeszkodzi w zaprowadzeniu go ˛ e, przed s´wi˛etem, bowiem odratowany na Wzgórze Czaszki Trupiej i to jeszcze, jak sadz˛ czuje si˛e zupełnie nie´zle. — Na mie´scie wcia˙ ˛z spokojnie? — Bez zmian. — Ka˙z przygotowa´c lektyk˛e. Jad˛e do pałacu Heroda. Zło˙ze˛ raport przyjacielowi cesarskiemu. Brama otworzyła si˛e. Krzyk nie oliwionych zawiasów był niby ptak tłukacy ˛ si˛e o biel s´cian i o niebo rozpi˛ete nad ta˛ cz˛es´cia˛ ziemi jak jaskrawy z˙ ółty parasol. Usły- szał zgrzytni˛ecie czterech par kaligów o z˙ wir i miarowy stuk takich˙ze samych kaligów 5 Strona 6 z˙ ołnierzy, wchodzacych ˛ szeregiem na schody i schodzacych ˛ po nich, niczym anioło- ˙ wie — u˙zył Hegezynos w my´slach blu´znierczego dla Zydów porównania — na drabinie Jakuba, tyle z˙ e aniołowie rzymskiego pokoju, majacy ˛ pod opieka˛ doj´scie do cytadeli: Antonia górowała nad Swi ´ atyni ˛ a˛ tak, jak ona sama górowała nad miastem, wyrastała z jej naro˙znika pot˛ez˙ nym, gro´znym bastionem. Goraco ˛ owin˛eło mu nos i krta´n jak gdyby szmata˛ unurzana˛ w zjełczałej oliwie pie- czonych placków, których zapach niósł si˛e od miasta i od portyków okalajacych ˛ Dom Pa´nski na zewnatrz. ˛ Hegezynos schodził wzdłu˙z szpaleru z˙ ołnierzy na plac, gdzie cze- kała ju˙z lektyka. Za soba˛ miał teraz bram˛e i portyk królewski a w nim — pomi˛edzy ka˙zda˛ z owych słynnych stu sze´sc´ dziesi˛eciu dwu kolumn — mas˛e chałatów brazowych, ˛ z˙ ółtych, granatowych, gładkich i pasiastych poruszajacych ˛ si˛e jak ciasto w jakiej´s ol- brzymiej dzie˙zy, co podnosiło si˛e i opadało, spływajac ´ atyni ˛ na plac przed Swi ˛ a.˛ Krzyk bramy sprawił, z˙ e znieruchomiały rz˛edy głów i oczu skierowanych na niego. Ka˙zde z tych oczu i ust mówiło mu: „przekl˛ety!” 6 Strona 7 Idac ˛ nie mógł pozby´c si˛e wra˙zenia, z˙ e zbudzona z drzemki owym krzykiem za- wiasów nienawi´sc´ czołga si˛e ku niemu, czujna, niekiedy trwo˙zna, nale˙zaca ˛ bowiem do podbitego narodu, niemniej jednak nieprzejednana. Zbyt wiele narosło urazów i obelg. Uprzytomnił sobie, z˙ e jeszcze nie minał ˛ miesiac, ˛ jak po´sliznał ˛ si˛e naraz — nie na tym wprawdzie placu, po´spieszył doda´c w my´slach, lecz w uliczce bocznej, ciemna- wej — Baruch bar Symeon, zi˛ec´ samego bankiera Agrykoli, człowiek o du˙zym majatku ˛ i wpływach. Po´sliznał ˛ si˛e wprawdzie tak, jak zdarzy´c si˛e to mo˙ze ka˙zdemu przecho- dniowi, mało obeznanemu z niedogodno´sciami drogi, zwłaszcza wyboistej i zarzuconej skórkami owoców, który wstałby zaraz, jednak Baruch bar Symeon nie wstał. Nie pró- bował nawet oprze´c si˛e o mur. Zobaczył w my´slach sal˛e w pretorium — zwanym inaczej Antonia — sal˛e wy- chodzac ˛ a˛ na taras, ten wła´snie, z którego jeszcze przed chwila˛ patrzył na Jerozolim˛e. Zobaczył siebie le˙zacego ˛ na sofie naprzeciw przedsionka, z którego wchodza˛ przesłu- chiwani s´wiadkowie zaj´scia wraz z eskorta.˛ Oparty o sof˛e siedzi na posadzce tłumacz Aramejczyk — watły, ˛ niepozorny chłopiec — i szybko zapisuje zeznania na woskowej 7 Strona 8 tabliczce. Widzi równocze´snie, z˙ e eskorta lektyki i tragarze, dotychczas zbici w dwie odr˛ebne grupki, na jego widok staja˛ w szyku. DOWÓDCA STRAZY ˙ W DZIELNICY MIASTA, GDZIE POPEŁNIONO MOR- DERSTWO, KTÓREGO IMIENIA HEGEZYNOS JUZ˙ TERAZ NIE PAMIETA: ˛ — Nie wstał, jak sadz˛ ˛ e, z tej przyczyny, z˙ e upadłszy na plecy, wbi´c sobie musiał jeszcze gł˛ebiej nó˙z, jaki mu potem sam własnor˛ecznie wyjałem. ˛ ´ SWIADEK PIERWSZY, KTÓREGO WYGLAD ˛ MYLI SIE˛ JUZ˙ HEGEZYNOSO- ´ WI ZE SWIADKAMI DRUGIM I TRZECIM: — Po´sli´zni˛ecie si˛e Barucha wydało mi si˛e niewinnym potkni˛eciem. HEGEZYNOS z ironia,˛ która zdaje si˛e do s´wiadka nie dociera´c: — Tote˙z dopiero po godzinie po´spieszyłe´s z pomoca.˛ Doprawdy s´pieszyłe´s si˛e! War- to by ci˛e nagrodzi´c! ´ SWIADEK ´ TAKZE ˙ BYC DRUGI, KTÓRY WSZELAKO MOZE ´ ˙ SWIADKIEM PIERWSZYM LUB TRZECIM: 8 Strona 9 — Baruch bar Symeon? Wszyscy w mie´scie szanowali go, wr˛ecz czcili jako tego, kto bogactwo zdobywał droga˛ najbardziej ze wszystkich legalna.˛ Czy nie legalna˛ droga˛ jest bowiem. . . HEGEZYNOS zastanawiajac ˛ si˛e, czy u˙zyte słowo w pełnym łaci´nskim brzmieniu — „collaboratio”, miało tu oznacza´c celowa,˛ bezczelna˛ zło´sliwo´sc´ wobec człowieka zna- nego niegdy´s z bliskich kontaktów z Rzymianami — do s´wiadka dziewiatego, ˛ któremu potkni˛ecie si˛e Barucha wydało si˛e równie˙z niewinne: — Czy kiedy widzisz ten nó˙z, kojarzy ci si˛e w dalszym ciagu ˛ upadek Barucha bar Symeona ze skórka,˛ jak powiedziałe´s, figi? ´ SWIADEK DZIEWIATY ˛ rozdzierajac ˛ chałat i podnoszac ˛ obie r˛ece do nieba: — Kojarzy mi si˛e, i owszem, tym razem jednak z ta˛ banda˛ przekl˛eta,˛ która spokoju nie daje nam, wiernym cesarskim poddanym! Oburzenie ich, wszystkich trzydziestu dwóch, tylu ich bowiem przesłuchał tego ˙ dnia, było gło´sne, nie widzieli jednak mordercy i nie moga˛ pomóc władzom. Załuj a.˛ ˛ a˛ rado´sc´ . I oto, podchodzac Hegezynos dostrzega w ich wzroku osobliwa˛ triumfujac ˛ do 9 Strona 10 lektyki, przypomina sobie Barucha bar Symeona, jak ten, grzmocac ˛ si˛e w owłosiona˛ czarnymi kłakami pier´s, s´miał si˛e: — Hegezynosie, jeszcze ze dwa lata pociagn˛ ˛ e tu, w Jerozolimie, a potem zwin˛e cały ten kram i przenios˛e si˛e do Aleksandrii. Tam dopiero mo˙zna zbi´c majatek! ˛ Przy czym za´s, s´miejac ˛ si˛e, obna˙zał z˛eby tym bardziej białe, z˙ e odcinały si˛e od s´niadej cery i czarnej brody bez jednego siwego włosa. Rechotał, ten za´s s´miech wy- dobywajac ˛ si˛e z pot˛ez˙ nych płuc, huczał wplatajac ˛ si˛e teraz w zgrzyt zawiasów bramy garnizonu Antonii, kra˙ ˛zacy ˛ po cichym dotad ˛ placu i czy to upał sprawił, z˙ e serce He- gezynosa pocz˛eło bi´c mocniej, niczym wła´snie — to porównanie przemkn˛eło mu przez głow˛e — młot Wulkana, gdy ten w swej upalnej ku´zni wali w kowadło: ha, ha, ha, ha? Natychmiast przypomniał sobie: te z˛eby widział obna˙zone raz jeszcze, wtedy to wła- s´nie, gdy s´ciagni˛ ˛ eto płaszcz z twarzy Barucha, podajac ˛ zarazem na tacy nó˙z zwyczajny, ordynarny, wykuty w ku´zni podrz˛ednego zapewne jakiego´s wulkana, o ostrzu jednak˙ze cienkim i z rowkiem na spływanie krwi — taki wła´snie, jaki w r˛ekawach chałatów nosza˛ sztyletnicy, a po rzymsku siccari, znani te˙z jako gorliwcy, czyli, po z˙ ydowsku z kolei, zeloci. 10 Strona 11 Pomy´slał, z˙ e ma racj˛e prokurator Poncjusz, inaczej si˛e o Judei nie wyra˙zajac, ˛ jak „kraj przekl˛ety, niewdzi˛eczny i niebezpieczny”. Jezus bar Nash przekroczył Jordan na wysoko´sci Jerycha i zbli˙za si˛e do Jerozolimy. Jest wi˛ec oddalony o dwa dni drogi od miasta, podczas gdy bar Abba pojutrze, a ju˙z najdalej za pi˛ec´ dni potwierdzi raz jeszcze groz˛e nazwy Golgota, Wzgórza Czaszki — przekładajac ˛ to słowo semickie na grek˛e — przez co padnie postrach na całe stronnictwo siccarich. W atmosferze Jerozolimy wy- czuwa jednak co´s złego, co trudno byłoby nazwa´c nastrojem buntu czy nawet tylko niezadowolenia, co jednak okre´slał w my´slach jako niepokój przed nadej´sciem. Czego nadej´sciem jednak? Nie było powodu, by spodziewa´c si˛e wydarze´n bardziej kłopotliwych ni˙z zazwy- ´ at czaj w czasie Swi ˛ Paschy czy zgoła gro´znych, a wi˛ec takich, które mogłyby wzbudzi´c szczególna˛ czujno´sc´ namiestnictwa Judei, zwłaszcza za´s jego — Hegezynosa, sekreta- rza prokuratora i urz˛ednika odpowiedzialnego za pokój rzymski, a jednak spokój był pozorny. Tłumy zalegały portyki i plac; były jak gdyby czym´s podra˙znione — nie stra- chem bynajmniej ani tym bardziej panika,˛ lecz wła´snie owym nieokre´slonym uczuciem 11 Strona 12 niepokoju przed czym´s, co nadejdzie, co ju˙z si˛e wyczuwa, nie wiedzac ˛ nawet, co by to by´c miało. Dyskretnie wytarł dłonie o tunik˛e, spotniałe naraz — skutkiem jedynie upału, jak starał si˛e sobie wmówi´c. Wszedł na plac, zbyt mo˙ze tylko niedbałym, a wi˛ec troch˛e podrygujacym ˛ krokiem, słyszac ˛ za soba˛ zgrzyt kaligów czterech z˙ ołnierzy, z których dwóch wysun˛eło si˛e naprzód, podczas gdy czterej wartownicy zatrzasn˛eli bram˛e gar- nizonu, tak i˙z jej zgrzyt ponownie zakołował nad placem — i teraz wydało mu si˛e, z˙ e plac naje˙zył si˛e głowami nawet tych, którzy dotad ˛ le˙zeli oboj˛etnie, i z˙ e te głowy sa˛ jak las powstałych nagle pi˛es´ci. Spokojnie tylko — pomy´slał, dotykajac ˛ palcami pancerza ukrytego pod toga,˛ co mógł uczyni´c bez wzbudzenia podejrze´n o strach, wsiadał bo- wiem wła´snie do lektyki, która˛ uniosło czterech tragarzy nie w stron˛e Bramy Owczej, czyli w kierunku owej uliczki, gdzie tak nieszcz˛es´liwemu po´sli´zni˛eciu si˛e uległ Baruch bar Symeon, lecz w kierunku wprost przeciwnym, w ulic˛e wprawdzie szeroka,˛ obecnie jednak zatłoczona.˛ Naraz stracił pewno´sc´ , czy ów niepokój przed czym´s, co nie dawało si˛e okre´sli´c, rzeczywi´scie przenikał tłum, czy po prostu był w nim samym, jako uczucie 12 Strona 13 niepewno´sci, tym bardziej nie do zniesienia, z˙ e ciagłe, ˛ a ju˙z wr˛ecz przytłaczajace, ˛ gdy tylko wyjdzie si˛e za mury pałacu Heroda lub Antonii i wejdzie w ulice Jerozolimy. Lektyka zacz˛eła teraz przeciska´c si˛e powoli i Hegezynos pomy´slał, z˙ e utknie na dobre. Tragarze i z˙ ołnierze szli jak du˙ze opancerzone w blachy z˙ ółwie. — Wsparcia, o panie! Ujrzał w otworze, umy´slnie wyci˛etym w zasłonie, tak jednak, by nie był on wi- doczny z zewnatrz, ˛ jedna˛ z owych ludzkich ohyd, na twarzy której jakby si˛e rozlała ˛ s´wiata, tu za´s kolonia koralowców, jakie za´s spotka´c mo˙zna w ka˙zdym prawie zakatku na Wschodzie i w afryka´nskich koloniach Rzymu szczególnie, jakby ju˙z sam klimat i brud sprzyjały tworzeniu si˛e n˛edzy, tym bardziej rzucajacej ˛ si˛e w oczy skutkiem ty- siaca ˛ chorób skóry oraz oczu, chorób nie spotykanych ani w Grecji, ani w Italii, ani nawet w siedlisku wszystkich ludów s´wiata — w Rzymie. N˛edzy gro´znej, bowiem z˙ ad- ˛ nej, jak podejrzewa´c to ju˙z zaczał ˛ w porcie Cezarei, odwetu na owym gigantycznym polipie czerpiacym ˛ swoje siły z˙ ywotne z niezliczonego mnóstwa swych prowincji — na Rzymie. 13 Strona 14 ˙ Zebraczka przysun˛eła si˛e do samej lektyki, z˙ ołnierz odrzucił ja˛ kopni˛eciem. Kro- pla — powiedział w my´slach Hegezynos — w morzu owej niewiadomej, która zacz˛eła wciaga´ ˛ c go w siebie niczym bagnisko zatapiajace ˛ stopniowo, łagodnie. Czy˙zby i mnie miała zatopi´c, jak tylu innych przede mna? ˛ Lektyka stan˛eła. Ataraxia — pomy´slał — upragniony stan sennego spokoju, który osiagn ˛ a´˛c chce tu departament prowincji Syrii i Azji, którego za´s nigdy chyba nie osia- ˛ gnie. Zestawianie planów i mrzonek urz˛edników w dalekim Rzymie z rzeczywisto´scia˛ tu, na Wschodzie, nie deformowana˛ przez zbyt optymistyczny styl oficjalnych raportów, jakie w imieniu prokuratora wysyłał do stolicy s´wiata, mogło by by´c dla kpiarza zabaw- ne. Nie był usposobiony do kpin. Pracował tu zaledwie kilka lat, a ju˙z nie ulegało dla´n watpliwo´ ˛ sci, z˙ e Piłat był ostatnia˛ osoba,˛ która˛ nale˙zało przysła´c na stanowisko prokura- tora Judei. Tu potrzebny był kto´s gi˛etki jak spr˛ez˙ yna, cierpliwy i subtelnie wyczuwajacy ˛ nastroje swoich wrogów: króla Judei, obu arcykapłanów, niezłomnie prawych peruszim, gawiedzi miejskiej i chłopów z Galilei, sztyletników, na koniec własnych urz˛edników i z˙ ołnierzy — innymi słowy wszystkich, z którymi si˛e stykał — a najwa˙zniejsze, kto´s 14 Strona 15 z du˙zym poczuciem taktu. Je´sli nawet mo˙zna było dopatrze´c si˛e w Piłacie cech tamtych, to tej ostatniej z pewno´scia˛ nie posiadał. Na Hermesa! — pomy´slał — tu w ogóle nie powinni przysyła´c rdzennych Rzymian, chyba w ostateczno´sci, do tłumienia powsta´n! Zastanawiało go, w jaki sposób mo˙ze wy- ˙ trzyma´c tu Piłat w ogniu nieustannych konfliktów z Zydami? Chyba trzymany w sztucz- nej wytrwało´sci przez nienawi´sc´ , jaka˛ z˙ ywili obaj wraz z ministrem Sejanem do tego niespokojnego narodu, tak odr˛ebnego od wszystkich, które spotykało si˛e na Wschodzie, a zarazem tak pełnego owej specyfiki Azji, jaka˛ wcia˙ ˛z zgł˛ebiał, jakiej jednak wcia˙ ˛z nie potrafił zrozumie´c. Patrzac ˛ przez wyci˛ety w zasłonie otwór, dojrzał nagle, jak z˙ ołnierz, idacy ˛ wprost na linii jego wzroku, si˛egnał ˛ za pas, wyjmujac ˛ stamtad ˛ zwitek niewielki, podłu˙zny i po- dał go dyskretnie tragarzowi. Ten za´s — znów owym niedbałym, jakby przypadkowym ruchem — uchyliwszy nieco zasłon˛e, rzucił zwitek na kolana Hegezynosa. Zasłona spa- dła. Hegezynos oddzielony od spojrze´n ulicy rozwinał ˛ go i przeczytał zdanie z´ le napi- sane po grecku: „Faroras spotkał si˛e dzi´s rano z Herodiada.˛ "Sprawa Apollo"„. 15 Strona 16 W tym momencie lektyka zakołysała si˛e. Tragarze pop˛edzili w luk˛e utworzona˛ ba- togami z˙ ołnierzy. Hegezynos nagle wytracony ˛ z rozwa˙za´n o spisku, którego faz˛e miał oto na owym zwitku przed soba,˛ pomy´slał sobie naraz o sytuacji podobnej, nie jego samego jednak dotyczacej, ˛ lecz Epifanesa, swojego poprzednika na stanowisku sekreta- rza Piłata i szefa policji rzymskiej na Jude˛e, gdy ten przebywał t˛e sama˛ i równie tłumna˛ jak dzisiaj ulic˛e, te˙z bodaj w czasie poprzedzajacym, ˛ ´ slej za´s, o owym jakie´s s´wi˛eto. Sci´ momencie, gdy papirusowy zwitek przedostał si˛e z tłumu — tak jak przed chwila˛ wła- s´nie — do z˙ ołnierza czy te˙z ju˙z mo˙ze od tragarza do Epifanesa. Moment ten zapewne podchwycił czyj´s wzrok, gdy bowiem wreszcie lektyka dotarła do pierwszego skrzy- z˙ owania ulic, padł na nia˛ — z dachu którego´s z owych białych domów bez okien — ˛ dach lektyki do s´rodka, zarazem wgniatajac kamie´n czy te˙z złom muru, wgniatajac ˛ — jak to wyja´snił osobisty lekarz Poncjusza — w mózg Epifanesa potrzaskane miejscami ko´sci czaszki. Na skutek tego sekretarz Piłata miał z˙ y´c wprawdzie, jednak˙ze z˙ yciem po- zornym czy s´ci´slej — bez´swiadomym, powtarzajac ˛ w równych odst˛epach czasu wcia˙ ˛z jedno — chyba nie tyle słowo, co raczej d´zwi˛ek „ont”, nie przynale˙zny do z˙ adnego j˛e- zyka, podobny do j˛eku. Cały wi˛ec w˛ezeł intryg, tajemnic i szanta˙zy, b˛edacych ˛ metoda˛ 16 Strona 17 wzajemnych stosunków pomi˛edzy prokuratura˛ a Judejczykami, nie mówiac ˛ ju˙z o wie- dzy szkolnej czy filozoficznej, a tak˙ze — rzecz jasna — o tym, co mógł zawiera´c zwitek przekazany wówczas z tłumu z˙ ołnierzowi — rozpłynał ˛ si˛e naraz jakby w jakiej´s nocy bez z˙ adnego s´wietlnego punktu — w nico´sci, w niepami˛eci, w czym´s, czego wła´sciwie nie mo˙zna nazwa´c, co za´s wyra˙zało si˛e w owym „ont”, dajacym ˛ s´wiadectwo krucho´sci osoby ludzkiej, powtarzanym, nie wiadomo dlaczego, z regularno´scia˛ pisku kół tocza- ˛ cego si˛e wozu, a˙z do chwili, kiedy z Epifanesa wyjdzie i ta ostatnia resztka z˙ ycia. Byłoby — rozmy´slał Hegezynos — osobliwym zbiegiem okoliczno´sci, gdyby słowa na owym zwitku miały tre´sc´ t˛e sama,˛ która˛ ja sam odczytałem przed chwila,˛ o spotkaniu Farorasa z Herodiada,˛ która to tre´sc´ nie powinna była w z˙ adnym wypadku dosta´c si˛e do wiadomo´sci Rzymian, do wiadomo´sci wówczas wi˛ec Epifanesa, jego samego za´s — Hegezynosa — obecnie. Zwitek przekazano mi niedostrzegalnie dla wielu, lecz — przeraził si˛e — czy z pew- no´scia˛ dla wszystkich oczu w tłumie zalegajacym ˛ ulic˛e? Ten list pochodził od CIII, to było jasne, podczas gdy tamten zginał ˛ w tłoku, jaki si˛e naraz wytworzył w´sród zamieszania, gdy lektyka wypuszczona z rak ˛ tragarzy ugrz˛ezła 17 Strona 18 nagle pod ci˛ez˙ arem, przewrócona na bok przez tłum miotajacy ˛ si˛e w przera˙zeniu, i gdy w ko´ncu wypluła z siebie ciało Epifanesa zaplatanego ˛ w jej zasłony. Na wszelki wypa- dek znikn˛eło raz na zawsze owych o´smiu ludzi: z˙ ołnierzy i tragarzy, z których dwóch miało w palcach zwitek, kto wie, czy nie przekazany z rozmy´slna˛ niezr˛eczno´scia˛ — co te˙z przecie˙z trzeba było bra´c w rachub˛e — podchwycona˛ natychmiast przez czyje´s czujne oczy. Teraz wi˛ec ida˛ obok lektyki Hegezynosa jacy´s inni — z tamtymi, rzecz jasna, nic nie majacy ˛ wspólnego, nie Judejczycy — Samarytanie. Powinni wi˛ec — rozwa˙zał — by´c wierni, zwłaszcza z˙ e zmienia si˛e ich co tydzie´n. Ciekawe tylko — komu wierni? Cieka- we tak˙ze, czy zdaja˛ sobie spraw˛e, z˙ e ich tak˙ze niechybnie by zabito, gdyby i na lektyk˛e Hegezynosa spa´sc´ miał jaki´s kamie´n czy odłamek muru? Warto by to wiedzie´c, cho´cby po to, by czu´c si˛e pewniej. Nigdy nie b˛edzie tego wiedział. Do Rzymian nie powinna si˛e wi˛ec dosta´c ta wiadomo´sc´ o spotkaniu Farorasa z Herodiada.˛ Tak zapewne mo˙zna by twierdzi´c uto˙zsamiajac ˛ Epifanesa, nast˛epnie za´s jego, Hegezynosa, z Rzymianami, a wi˛ec poniekad ˛ i z samym Poncjuszem. A jednak był tu pewien element szczególny. Co do Epifanesa, wiedzie´c tego wprawdzie nie mo˙zna, ale co si˛e tyczy jego, Hegezyno- 18 Strona 19 sa, to zarówno tre´sc´ zwitka dopiero co mu dostarczonego, jak i tre´sc´ innych, dotycza- ˛ cych spotka´n Farorasa z Herodiada˛ w sprawie zwanej „Apollo”, nie zostanie Piłatowi udost˛epniona, lecz zachowa si˛e ja˛ na wyłaczny ˛ u˙zytek. . . U˙zytek? — powtórzył w my- s´lach. To niewła´sciwe słowo. Raczej rzec by trzeba: bezu˙zytek, bowiem wiadomo´sc´ o F. i H. w sprawie „A” zło˙zona zostanie do najbardziej sekretnego, równocze´snie za´s naj- bardziej pewnego schowka, jakim mógł rozporzadza´ ˛ c, a jakim mogła by´c tylko jego własna pami˛ec´ . Jej waga bowiem polega´c miała — dla niego przynajmniej — wła´snie na bezu˙zyteczno´sci, z która˛ wysłannik Partów — zgoła tego nawet nie podejrzewajac, ˛ jak i nikt chyba w całym imperium rzymskim! — mógł spokojnie spotyka´c si˛e z z˙ ona˛ króla Galilei wbrew interesom, a nawet z przypuszczalna˛ szkoda˛ dla cesarstwa, czyli bez jakiegokolwiek przeciwdziałania ze strony Hegezynosa. Co wi˛ecej: wbrew wiedzy Poncjusza Piłata, prokuratora Judei. O tym jednak — natychmiast podszepnał ˛ mu niepokój — nie mógł wiedzie´c po- siadacz czujnych oczu w tłumie czy te˙z miotacz kamieni z dachu domu, czy wresz- cie rozkazodawca ich obu. Czy te˙z mo˙ze przeciwnie wła´snie: wiedział? Gdyby mie´c 19 Strona 20 pewno´sc´ — pomy´slał — kto naprawd˛e kryje si˛e za wypadkiem Epifanesa: Partowie, Herodiada czy sam Piłat? O˙zyły mu w pami˛eci port i miasto Cezarea, do której przybiła wojenna pentera idaca ˛ z Syrakuz przez Kret˛e i Cypr, panorama budynków nadbrze˙znych i bulwarów z gma- chami giełdy, a tak˙ze ludzie biegnacy ˛ na spotkanie okr˛etu, ich wrzask w kilkunastu j˛e- zykach, w´sród których przewa˙za aramejski, dopiero potem — i to znacznie rzadziej — grecki, nie mówiac ˛ ju˙z o łacinie, która˛ słyszy si˛e tak omal rzadko, jak j˛ezyki egipski czy te˙z perski, cho´c wi˛ekszo´sc´ z tych ludzi zachwalajacych ˛ swój towar to przecie˙z pod- dani Rzymu. Równocze´snie za´s o˙zywaja˛ w pami˛eci uczucia, jakich doznawał wówczas i jeszcze wcze´sniej, gdy w Syrakuzach wchodził po trapie na ów kolos rzymskiej floty wojennej z pi˛ecioma rz˛edami wioseł poruszajacych ˛ si˛e równomiernie, wraz z niestru- ´ dzonym s´piewem niewolników, przez cała˛ drog˛e wzdłu˙z morza zwanego Sródziemnym lub Naszym. Czuł pod palcami nominacj˛e na urzad ˛ w Judei wszyta˛ na przedzie tuniki i odebrana˛ w stolicy s´wiata, w której´s z niezliczonych ciemnawych cesarskich kancela- rii tak podobnych do siebie, wypełnionych pi˛ecioma szeregami niewolników ciemno´sci 20