Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych

Szczegóły
Tytuł Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Joan Elliott Pickart Miłość z lat szkolnych Tłumaczyła Weronika Żółtowska Strona 2 PROLOG Nareszcie w domu, pomyślał Mark, stawiając na podłodze ciężką walizkę. Wrócił do Bostonu z Pary- ża, gdzie pracował przez cały rok. Czas dłużył mu się tam w nieskończoność. Został zaproszony do udziału w niezwykle cieka- wym programie badawczym, który był dla niego ogromnym wyróżnieniem i prawdziwym wyzwa- niem. Nie praca, ale miasto, w którym ją wykonywał, dało mu się we znaki. Trudność polegała na tym, że obiegowe sądy Amerykanów na temat Paryża okazały najzupełniej prawdziwe. Markowi wydawało się, że gdziekolwiek poszedł, wszędzie otaczały go zakocha- ne pary. Zapewne w Bostonie również ich nie brakowa- ło, ale raczej nie zwracał na to uwagi, natomiast magia Paryża sprawiła, że stał się pod tym wzglę- dem bardziej spostrzegawczy. Co gorsza, z jaw- nym obrzydzeniem stwierdził, że uporczywie wra- ca myślą do czasu, gdy sam był zakochany i z mło- dzieńczą naiwnością oddał serce pewnej dziew- czynie o promiennym uśmiechu i roziskrzonych piwnych oczach. Strona 3 6 JOAN ELLIOTT PICKART Planowali wspólną przyszłość, zawsze mieli być razem, rozmawiali godzinami o wspólnym domu, dzieciach i szczęśliwym życiu, które będą wiedli, pó- ki śmierć ich nie rozłączy. Okazało się jednak, że to były puste słowa... przynajmniej dla dziewczyny Marka. Złamała mu serce, więc zdumiony i rozgory- czony postanowił, że nigdy już się nie zakocha. Był przekonany, że uporał się z bolesnymi wspo- mnieniami, że nie pamięta już o niej i o doznanym rozczarowaniu, ale w Paryżu wszędzie otaczały go pary, tandemy, parki, dwójeczki, więc usłużna pamięć zaczęła podsuwać obrazy z przeszłości. Tam uświa- domił sobie, że nie przebaczył swojej dziewczynie ani o niej nie zapomniał. Przez salon wszedł do otwartej kuchni. Przed wy- jazdem do Paryża wynajął mieszkanie Erykowi, świe- żo rozwiedzionemu lekarzowi. Pracowali w tym sa- mym szpitalu. Gdy rozmawiali przez telefon, Eryk powiedział, że w lodówce jest trochę jedzenia, a cza- sopisma i nieliczne listy znajdowane od czasu do cza- su w skrzynce leżą na blacie w rogu kuchni. Mark rozgrzał patelnię, wbił cztery jajka, a potem dorzucił garść startego żółtego sera oraz pokrojoną szynkę. Z przyjemnością wciągnął w nozdrza miłą woń smażącej się jajecznicy, ale radość nie trwała długo. Po chwili znowu spochmurniał. Z pełnym ta- lerzem i szklanką mleka podszedł do kuchennego sto- łu, usiadł i mimo przykrych myśli z wilczym apety- tem zabrał się do gorącego posiłku. Tego mi było trzeba, uznał przekonany, że gdy Strona 4 MŁOŚĆ Z LAT SZKOLNYCH 7 napełni żołądek i porządnie się wyśpi, znów będzie sobą i przestanie myśleć o głupstwach. Mimo to jadł z ponurą miną, powoli i metodycznie żując każdy kęs. Znów będzie sobą... Właściwie nie ma się z czego cieszyć. Doktor Mark Maxwell, od prawie czternastu lat samotny z wyboru, całkowicie zaabsorbowany pracą, w wieku zaledwie trzydziestu dwóch lat uzna- ny za geniusza w dziedzinie eksperymentalnych nauk medycznych - sam jak palec tak w Paryżu, jak i w Bostonie. Dopiero teraz to sobie uświadomił. - Cholera jasna - powiedział głośno, nabierając kolejną porcję jajecznicy. Był wyczerpany, dlatego nie panował nad swoją uczuciowością i oddawał się przykrym rozmyśla- niom. Rozżalony i wściekły, chwilowo nie potrafił też przyjąć do wiadomości, że nie ma czasu spotykać się z kobietami, ponieważ jest całkiem zaabsorbowany karierą naukową. Udało mu się urzeczywistnić wszystkie marzenia i nadzieje. Pod tym względem rzeczywistość przeszła jego najśmielsze oczekiwania, natomiast jeśli chodzi o życie emocjonalne... Szkoda mówić. Mark nadal czuł się jak skrzywdzony osiemnastolatek, rozzłosz- czony, pozbawiony złudzeń, zgorzkniały i wściekły jak diabli. - Fantastycznie, prawda? - wymamrotał, z obrzy dzeniem kiwając głową. - I co dalej, Maxwell? Jak zamierzasz się od niej uwolnić? Nie znał odpowiedzi na to pytanie, ale postanowił Strona 5 8 JOANELLIOTTPICKART o tym pomyśleć, kiedy się porządnie wyśpi. Jednego był pewny: nie zamierzał z jej powodu reszty życia spędzić samotnie. Nie ma mowy. - Później się z tym uporam - oznajmił, wstając. - Na pewno to zrobię, ale teraz nie będę się nad tym zastanawiać, bo mózg mi się lasuje. Z gazetnika stojącego w rogu wziął kolorowe plot- karskie czasopismo leżące na samym wierzchu, otwo- rzył je i zaczął kartkować. Nagle znieruchomiał wpa- trzony w tytuł jednego z artykułów. - Ventura w Kalifornii: romantyczny ślub i bajko we wesele - przeczytał głośno. Serce waliło mu jak młotem, gdy popatrzył na barwną fotografię przedstawiającą sporą grupę roze- śmianych ludzi. Z podpisu można się było dowie- dzieć, że to goście weselni z obu rodzin. Jedna miała swe korzenie na wyspie Wilshire, druga w kalifornij- skiej Venturze. Mark jak urzeczony gapił się na kobietę stojącą za dwiema parami szczęśliwych nowożeńców. To przecież ona! Zerwał się na równe nogi tak nagle, że krzesło z łoskotem upadło na podłogę. Wpatrzony w zdjęcie nie słyszał hałasu. Jakie to dziwne, pomyślał, wręcz niesamowite. Przed chwilą wspominał tę swoją uko- chaną i toczył wewnętrzną walkę, żeby się od niej uwolnić, a teraz patrzy na jej zdjęcie. Panuj nad sobą, skarcił się surowo. Podniósł krzes- ło i usiadł na nim ciężko. Może to wcale nie jest takie dziwne? A jeśli los daje mu... swego rodzaju znak Strona 6 MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 9 albo wskazówkę, podpowiadając, że trzeba po raz ostatni spojrzeć dawnej dziewczynie prosto w oczy, żeby definitywnie uwolnić się od niej, zamknąć pe- wien rozdział życia i nie wracać do wydarzeń sprzed lat. Dopiero wtedy Mark będzie w stanie pójść dalej: spotka wspaniałą kobietę o dobrym sercu, pokochają, zacznie cieszyć się życiem, założy rodzinę i uwolni się od przykrej samotności. Postanowił najpierw wyspać się porządnie. Jeśli po przebudzeniu nie zmieni zdania, poleci do tej choler- nej Ventury. Naprawdę warto tłuc się samolotem na drugi koniec Stanów, żeby odzyskać serce, które daw- na ukochana wbrew jego woli jakimś sposobem zdo- łała przy sobie zatrzymać. Mark wziął czasopismo i z bliska przyjrzał się zdjęciu, a właściwie jednej spośród utrwalonych na nim osób. Doskonale pamiętał jej uśmiech, rude wło- sy, wielkie piwne oczy, usta... te cudowne usta, które miały smak boskiego nektaru. Śliczna jak cholera, pomyślał. Zamiast siedemna- stolatki o dziewczęcej figurze widział dojrzałą kobie- tę. Z wiekiem trochę przytyła, ale to jej tylko dodało uroku i... Naprawdę była piękna, bardzo piękna i... Rzucił czasopismo na stół i wskazując palcem zdjęcie powiedział ze złością do uśmiechniętej ko- biety: - Wkrótce będziesz miała gościa. Odpłacę ci za wszystko, Emily MacAllister. Strona 7 ROZDZIAŁ PIERWSZY - Babciu! - zawołała Emily MacAllister, wcho- dząc do słonecznej kuchni. - Przywiozłam obiecane sadzonki! Są prześliczne. Na pewno ci się spodobają. Usiądziesz w ogródku i będziesz nadzorować sadze- nie. Babciu? - Jestem w salonie, dziecinko - odparła Margaret MacAUister. Emily minęła tradycyjnie urządzoną jadalnię, szeroko uśmiechnięta weszła do salonu i stanęła jak wryta. Po- bladła straszliwie, nie mogła złapać tchu, a serce kołatało jak oszalałe. Gdy szeroko otwartymi oczyma wpatrywa- ła się w postawnego mężczyznę, który wstał na jej wi- dok, czas cofnął się nagle, jakby wszystkie minione lata w ogóle nie istniały. Emily zamiast trzydziestu jeden lat miała ich zno- wu siedemnaście. Nie była pulchną kobietką z okrąg- łymi policzkami i widoczną skłonnością do podwój- nego podbródka, tylko szczuplutką dziewczyną o wspaniałej figurze budzącej zazdrość. Zamiast wor- kowatych szmat przypominających żebraczy strój no- siła markowe dżinsy z uznaną metką, które opinały zgrabną, jędrną pupę. Emily zrobiło się słabo, więc zacisnęła dłoń na Strona 8 MŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 11 oparciu fotela. Pokój wirował jej przed oczami. To nieprawda, myślała gorączkowo, mam omamy. Do- padły mnie nocne koszmary, ale obudzę się zaraz i będzie dzień jak co dzień. Wykluczone, żeby to Mark Maxwell stał w głębi pokoju, obserwując ją z kamienną twarzą. Nie i już. - Wspaniała niespodzianka, prawda, Emily? - do dała z radością Margaret. - Po tylu latach Mark po stanowił nas odwiedzić. Tylko nie to, pomyślała Emily. Dlaczego budzik nie dzwoni? Nie, wykluczone, nie zgadzam się, żeby Mark Maxwell tutaj był! - Cześć, Emily - powiedział cicho. A więc naprawdę tu jest, przyznała zrezygnowana i dotknęła ręką czoła. Zmienił się bardzo. Nie przy- pominał kościstego, zabiedzonego, uroczo gapowate- go nastolatka. Ten nowy Mark mierzył ponad metr osiemdziesiąt, miał regularne rysy twarzy, prawdzi- wie męską urodę, szerokie ramiona. Poza tym był świetnie ubrany. Doskonale skrojone ciemne spodnie leżały jak ulał. Gdzie zostawił swój cudny tandetny piórnik z pla- stiku, zawsze wypchany długopisami i wystający z kieszeni bluzy? Gdzie niesforna czupryna z wicher- kami ciemnych włosów sterczącymi na czubku gło- wy? Gdzie kościste ramiona i nogi, gdzie stopy nieproporcjonalnie duże w porównaniu z rosnącym wciąż ciałem? - Emily? - odezwała się Margaret. - Nie przywi tasz się z Markiem? Jestem świadoma, że wasze roz- Strona 9 12 JOAN ELLIOTT P1CKART stanie było, że tak się wyrażę, całkowitym zaskocze- niem dla nas wszystkich, ale to przecież miało miej- sce wiele lat temu. Prehistoria, jak mówią nastolatki. Więcej taktu, dziecinko. - Aha. - Emily nabrała powietrza. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech. - Przepra- szam. Jasne. Więcej taktu. Cześć... Mark. - Zmruży- ła oczy. - Czego tu szukasz? - Emily, na miłość boską! - jęknęła Margaret. - Zachowujesz się okropnie! - Nic nie szkodzi, Margaret. Moja niezapowie- dziana wizyta z pewnością jest dla Emily sporym za- skoczeniem. Emily... Jej imię brzmiało mu w uszach. Stała przed nim. Wierzyć mu się nie chciało, że dzieli ich niespełna metr. Patrzył na rude włosy, delikatne jak jedwab, które dawniej przesypywał między palcami. Falowały lekko i sięgały ramion. Spoglądał w śliczne piwne oczy - znak rozpoznawczy MacAllisterów. Czasami skrzyły się z radości albo zasnuwały mgłą pożądania, a pod wpływem wielkiego szczęścia albo głębokiego smutku zachodziły łzami. Emily była fatalnie ubrana. Istna reklama marnej ciuchami. Ważyła trochę więcej niż w czasach pierw- szej młodości i w ogóle się nie malowała. Na nogach miała znoszone tenisówki. Duży palec wystawał z ogromnej dziury. Emily MacAllister we własnej osobie. To naprawdę ona. Jaka śliczna... Strona 10 MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 13 Najchętniej podbiegłby, chwycił ją w ramiona, ca- łował do utraty tchu, a potem... Wybij to sobie z głowy, Maxwell, skarcił się Mark. Masz przed sobą Emily MacAllister, tę spryciarę, któ- ra na wiele lat zawładnęła twoim sercem. Przyleciałeś do Ventury, żeby je odzyskać. - Mark wrócił niedawno do Stanów po roku spę- dzonym w Paryżu, gdzie pracował w doborowym ze- spole badawczym prowadzącym naukowe ekspery- menty medyczne - opowiadała Margaret. - Stanowi- sko, które zajmował przedtem w Bostonie, jest zajęte, więc postanowił zrobić sobie wakacje, nim zdecydu- je, czym się będzie zajmować. Kto wie, może nawet opuści Boston i znajdzie posadę w innym mieście. Na początek wpadł do Ventury, żeby odwiedzić starych znajomych. Miło z jego strony, prawda? - Tak, tak, po prostu brak mi słów... - wyma- mrotała z roztargnieniem Emily, obeszła fotel i opad- ła na niego bezwładnie, bo kolana się pod nią uginały. Mark usiadł na kanapie dość swobodnie, opierając stopę na kolanie. Emily ukradkiem obserwowała grę mięśni rysujących się pod cienką tkaniną spodni. Ty- powo męska poza świadczyła o wielkiej pewności siebie. Emily zamrugała powiekami, odwróciła wzrok i utkwiła go w swoich paznokciach z taką uwagą, jakby po raz pierwszy zobaczyła własną dłoń i odkry- wała jej fascynujący kształt. - Z dwu powodów wybrałem się do Ventury - od parł Mark. - Jednym była chęć usprawiedliwienia się przed tobą i Robertem. Zbyt rzadko się do was odzy- Strona 11 14 JOAN ELLIOTT PICKART wałem. Kartka świąteczna na Boże Narodzenie nie wystarczy. Gdybyście mnie nie przygarnęli, gdy oj- ciec zginął w wypadku samochodowym, pewnie tu- łałbym się po domach dziecka i rodzinach zastęp- czych, popadając w coraz większą rozpacz i bezna- dzieję. Tak dużo wam zawdzięczam, a mam wrażenie, że nigdy nie wyraziłem należycie swojej wdzięczności. - Bardzo się cieszyliśmy, że wszedłeś do naszej rodziny, Mark - zapewniła Margaret. - Nawet gdyby wróżka przepowiedziała nam, jak się ułożą sprawy między tobą i... - Babciu - przerwała Emily - po co wracać do wspomnień? Było, minęło. - Popatrzyła na Marka. - Wspomniałeś o dwu powodach przyjazdu do Ven- tury, prawda? - Gdy kiwnął głową, spodziewała się, że odpowie. Milczał, więc machinalnie liczyła mija- jące sekundy: jedna, dwie, trzy... - Mam zgadywać? Ile jest czasu na odpowiedź? - zapytała wreszcie, marszcząc brwi. - Zdradzisz nam, jaka jest ta druga przyczyna? - Wszystko w swoim czasie - odparł Mark i do- dał po chwili: - Margaret wspomniała, że wybrałaś ciekawy zawód i robisz karierę. Ostatnio wynajęłaś biuro w śródmieściu, chociaż dawniej wolałaś praco- wać w domu. O ile dobrze zrozumiałem, dokumentu- jesz historię najstarszych budynków w tym regionie i pilnujesz ich renowacji w duchu epoki, współpracu- jąc z kuzynami prowadzącymi firmę architektonicz- ną. Zabytki restaurowane pod nadzorem twojej pra- Strona 12 MIŁOŚĆ Z LAT SZKOLNYCH 15 cowni trafiają do annałów towarzystwa historyczne- go. Na całym wybrzeżu mówi się o tych dokonaniach. - Wszystko mu wypaplałaś, babciu. - Emily zna- cząco spojrzała na babcię i dodała: - Pewnie usłyszał nawet, że zawsze myję zęby dwa razy dziennie, rano i wieczorem. - Nie mów głupstw. - Margaret parsknęła śmie- chem. - Mark zapytał, co u ciebie, więc mu opowie- działam. Babcia ma prawo, a nawet obowiązek do słusznej dumy z osiągnięć wnuczki. Tak piszą w po- radnikach, a ich autorzy wiedzą swoje. Nawiasem mówiąc, kiedy przyszłaś, zaczynałam się właśnie za- chwycać ślubem Maggie i Alice oraz ich nowym ży- ciem na wyspie Wilshire. - Aha, naprawdę ciekawy temat. Na monotonię codzienności nie ma to jak podwójne wesele, zwłasz- cza jeśli w żyłach młodych małżonków płynie kró- lewska krew. - Wyobraź sobie, Mark, że Jessika również wyszła za mąż. Robi karierę w adwokaturze i jest zakochana do szaleństwa w swoim policjancie, który ma na imię Daniel. Szybko została mamą, a jej córeczka nazywa się Tessa. Ostatnio MacAllisterowie często bywają na ślubach i weselach, które... - Ale ty nie wyszłaś za mąż? - przerwał Mark przyciszonym głosem, spoglądając Emily prosto w oczy. - Ja? - odparła, kładąc rękę na sercu. - Na miłość boską, tylko nie to! Kiedy byłam młoda, naiwna i pa- trzyłam na świat przez różowe okulary, wydawało mi Strona 13 16 JOAN ELLIOTT PICKART się, że jestem stworzona do życia rodzinnego, ale z czasem doszłam do wniosku, że nie nadaję się do tego i... - Zamachała ręką. - Doskonale wiesz, o czym mówię, bo przecież byliśmy nierozłączni od twojej przeprowadzki do Ventury aż do wyjazdu na studia, kiedy postanowiłeś szukać szczęścia w Bosto- nie. Naprawdę okazaliśmy się strasznymi idiotami, wierząc, że łączy nas prawdziwa... Byliśmy młodzi i głupi, prawda? No pewnie! Dość o tym. Zmieńmy temat. Bardzo słusznie, pomyślał Mark, bo serce mi się kraje, gdy ona mówi to samo, co napisała w liście wysłanym przed laty do Bostonu. Po jego otrzymaniu początkowo chciał pierwszym samolotem wrócić do Ventury i sprawdzić, czy Emily stojąc przed nim twa- rzą w twarz będzie w stanie powtórzyć wszystko, co do niego napisała. Problem w tym, że nie miał zła- manego' centa, więc nie mógł sobie pozwolić na ku- pno biletu lotniczego. Gdy ochłonął, uderzyło go, że w tym cholernym liście bez cienia wątpliwości dała mu do zrozumienia, że między nimi wszystko skoń- czone, więc po co miałby się poniżać? Po kilkunastu latach siedział z nią w dobrze zna- nym pokoju i słuchał podobnych argumentów, któ- rych wówczas użyła na piśmie. Cierpiał tak samo, jak dawniej. Bolało okropnie. Trzeba przyznać, że bardzo efektywnie spożytko- wał czas, bo już pierwszy poranek spędzony w Ven- turze przyniósł spotkanie z Emily, które sprawiło, że musiał stawić czoło nieubłaganym faktom. Teraz po- Strona 14 MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 17 zostało mu jedynie odebrać zbolałe serce dziewczy- nie, której wcale na nim nie zależało. Z drugiej strony jednak... W wynurzeniach Emily było pewne przekłamanie. Słuchając jej, można by pomyśleć, że oboje przyznali, jakoby przed laty błędnie określili wzajemne uczucia oraz zgodnie doszli do wniosku, że to nie była miłość. Tu stanowczo mijała się z prawdą. Przed wyjazdem do Bostonu Mark zapewniał z rę- ką na sercu, że ściągnie ją tam, gdy tylko wykombi- nuje, jak zarobić na utrzymanie rodziny, kontynuując studia. Sam dzięki otrzymanemu stypendium byt miał zapewniony. Emily przyrzekła czekać na niego, póki będzie trzeba, ale już po miesiącu przyszedł koszmar- ny list i... - Już jestem! - Dobiegający z oddali głos wyrwał Marka z zamyślenia. - Mogę kopać, jak chciałyście. Emily szeroko otworzyła oczy i zerwała się jak oparzona. - Wykluczone. Nie będzie dziś żadnego kopania. Wybacz, babciu. Głowa mnie rozbolała. Muszę ucie kać. Wpadłam tylko, żeby powiedzieć... Pa, Mark, miłego urlopu i... Rozległ się trzask zamykanych drzwi wejścio- wych, a po chwili do salonu wpadł chłopiec, z wy- glądu nastolatek. - O Boże miłosierny - szepnęła Emily. - Nie. - Cześć - rzucił. - Nie słyszałyście, że wołałem? Jak tylko po powrocie z basenu zobaczyłem twoją kartkę, mamo, zaraz wskoczyłem na rower i przyje- Strona 15 18 JOAN ELLIOTT PICKART chałem tutaj. Cześć, prababciu. Skopiemy ziemię i posadzimy ci zielsko, jak się należy. - Dopiero teraz spostrzegł wysokiego mężczyznę wstającego powoli z kanapy. - Ojej, dzień dobry panu. Przepraszam, nie wiedziałem, że macie gościa. - Pytająco spojrzał na matkę. - Tak, rzeczywiście - powiedziała Emily, z tru- dem chwytając oddech. - Ja... Mark... chciałam ci przedstawić... - Westchnęła głęboko. - To... mój... mój syn. Trevor. Trevor MacAllister. Trevor, przywi- taj się z doktorem Maxwellem, moim... serdecznym przyjacielem ze szkolnych czasów. - Ale super - ucieszył się chłopiec i kiwnął głową. - Dzień dobry panu. - Jesteś synem... Emily? - zapytał wpatrzony w niego Mark. Mówił zduszonym głosem, który na- wet jemu wydał się dziwny. - No, we własnej osobie. Oto jej genialny poto- mek. Pan widzi, że już ją przerosłem? Fajnie, co? - Naturalnie - przytaknął Mark. - He... Ile masz lat, Trevor? Nie! Synku, nie odpowiadaj, pomyślała rozpaczli- wie Emily, robiąc krok w stronę Trevora. - Tak, nadeszła wreszcie ta chwila - szepnęła do siebie Margaret. - Dwanaście, niedługo skończę trzynaście - od- parł Trevor. - Niewiele brakuje. Prawdziwy ze mnie nastolatek. Wygląda identycznie jak ja w tym wieku, myślał gorączkowo Mark. Wysoki, kościsty, stopy jak kajaki, Strona 16 MIŁOŚĆ Z LAT SZKOLNYCH 19 kończyny nieproporcjonalnie długie w porównaniu z tułowiem, piwne oczy, ciemne włosy, niesforne wi- cherki sterczące uparcie na czubku głowy. Dlaczego mówicie, że to syn Emily, chciał krzyk- nąć. Nie wątpił, że go urodziła, ale, do jasnej cholery, ten chłopiec stojący na progu salonu był nie tylko jej dzieckiem. Żadnych wątpliwości. Miał absolutną pewność. Mark Maxwell wiedział, że jest ojcem Trevora! Strona 17 ROZDZIAŁ DRUGI Wieczorem tego samego dnia tuż po dziesiątej Emily stała przed długim lustrem umieszczonym na wewnętrznej stronie drzwi jej sypialni. Z westchnie- niem przyjrzała się swojemu odbiciu. Okropność, myślała ponuro. W workowatych dżinsach i obszernej bluzie wyglądała jak zwycięż- czyni zawodów w jedzeniu pączków na czas, która długo i ofiarnie trenowała przed występem. Policzki miała okrągłe, no i ten koszmarny podbródek. Umyła włosy i zrobiła dyskretny makijaż, chcąc podkreślić urodę piwnych oczu stanowiących znak rozpoznawczy wszystkich MacAllisterówien, ale nie znała sposobu, żeby w mgnieniu oka zlikwidować dziesięciokilową nadwagę. Była z siebie dumna, bo przez kilka ostatnich mie- sięcy zrzuciła piętnaście kilo, ale powinna stracić je- szcze dziesięć, które sprawiały, że jej uda, brzuch i pośladki wyglądały jak obwieszone woreczkami z piaskiem, a twarz była okrągła niczym księżyc w pełni. - Przestań się zadręczać - mruknęła do siebie, zgasiła światło i wyszła z sypialni. Powlokła się do niewielkiego saloniku. Nasłuchi- Strona 18 MŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 21 wała przez moment, czy z pokoju Trevora dobiega muzyka. Miał w swoim pokoju miniwieżę. Ale za drzwiami panowała cisza, a w szparze pod nimi nie widać było smugi światła. Lada chwila Mark zapuka do drzwi, pomyślała, opadając na kanapę. Nie potrzebowała kryształowej kuli, żeby przewidzieć, co wkrótce nastąpi. Mark za- puka do jej drzwi, gdy tylko upewni się, że Trevor... czyli jego syn, zasnął na dobre. Dziś po południu domyśliła się, że czekają ją niezbyt miłe odwiedziny, kiedy ujrzała minę Marka wpatrzonego w kościstego nastolatka, który był jego sobowtórem w wersji sprzed kilkunastu lat. Wzdrygnęła się, zacisnęła dłonie na łokciach, prze- sunęła się na brzeg kanapy i lekko pochyliła do przo- du. Doznała wrażenia, że stoi obok i obserwuje samą siebie, zaciekawiona dramatem rozgrywającym się na jej oczach scena po scenie. Do tej pory umiała prze- widzieć jego treść, ale nie miała pojęcia, co będzie dalej. W pierwszym akcie główną rolę grała ładna, szczu- pła dziewczyna, a partnerował jej trochę niezdarny nastolatek. Bardzo się kochali, a owocem ich miłości był synek, o którego istnieniu młody ojciec nie miał pojęcia. Pomijając mniej istotne wątki, przejdźmy do aktu drugiego. Główny bohater jest teraz cenionym leka- rzem i uczonym prowadzącym ważne badania nauko- we, a bohaterka zmieniła sie w otyłą, nieładną kobietę walczącą desperacko, żeby zachować szacunek dla Strona 19 22 JOAN ELLIOTT PICKART samej siebie i niedawno odzyskane poczucie własn wartości. A co z wielką miłością? Jakaś cząstka serca głównej bohaterki zawsze bę dzie należeć do Marka Maxwella, który opuścił Ven turę, żeby urzeczywistnić swoje marzenia. We wczes- nej młodości był poważny jak na swój wiek i zdecy- dowany osiągnąć pozycję zawodową, która pozwoli mu utrzymać Emily na takim poziomie, do którego wedle jego opinii przywykła, bo pochodziła z dość zamożnej rodziny. Nie uwierzyłby, choćby zapewnia- ła, że nie potrzebuje eleganckiego domu i mnóstwa rzeczy, bo chce po prostu zostać jego żoną, na dobre i na złe. Naprawdę nie liczyło się dla niej, czy będą opływać w dostatki, czy klepać biedę. Tak, przyznała w duchu Emily, tamtego Marka nie przestałam nigdy kochać. A co z jego nowym wcie- leniem, które pojawiło się w drugim akcie? Szczerze mówiąc, czuła się nieco zagubiona i nie wiedziała nawet, jak rozmawiać z mężczyzną przystojnym, do- brze zbudowanym, pewnym siebie, odnoszącym sa- me sukcesy. Taki facet może mieć każdą ślicznotkę, która wpadnie mu w oko, więc nawet nie spojrzy na pulchną kobietę w typie Emily. Wielka miłość? Aha, wolne żarty! Mark, który wkrótce zastuka do drzwi tego domu, nienawidzi jej z równą mocą, jak dawniej kochał. Usłyszała ciche pukanie, wzdrygnęła się i zacisnę- ła kurczowo dłonie, obejmując mocniej łokcie. - Mark czytał scenariusz - mruknęła, parskając Strona 20 MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 23 histerycznym śmiechem. - Kolej na dramatyczną sce- nę z wyzwiskami, oskarżeniami i... Pukanie zabrzmiało po raz drugi. Emily na moment zacisnęła powieki, odetchnęła głęboko, żeby nabrać odwagi, wstała, otworzyła drzwi i natychmiast zaczęła mówić. - Cześć, Mark. - Odsunęła się, żeby przepuścić gościa. - Domyśliłam się, że przyjdziesz. - To oczywiste - odparł ponuro i wszedł do środ- ka. Gdy zamykała za nim drzwi, odwrócił się, żeby na nią popatrzeć. - Czekałem w samochodzie, aż u Trevora zgaśnie światło. Wyliczyłem sobie, gdzie jest okno jego sypialni. Odsiedziałem jeszcze dwa- dzieścia minut, aby mieć pewność, że zasnął. Mój syn już śpi, prawda? Emily skinęła głową. Nagle poczuła się tak wy- czerpana, że z trudem znalazła siły, żeby podejść do fotela i opaść bezwładnie. Wpatrzony w nią Mark usiadł w rogu kanapy. Minęło kilka chwil i atmosfera w salonie zgęstniała do tego stopnia, że Emily niemal czuła narastającą presję. Ze zdenerwowania nie mog- ła złapać tchu. - Jedno pytanie - odezwał się w końcu Mark. - Tylko jedno krótkie pytanie, Emily. - Zawiesił głos. - Dlaczego? Czemu nie poinformowałaś mnie, że mam syna? Skąd przekonanie, że masz prawo ukry wać to przede mną? Tak postanowiłam, bo kochałam cię, a twoje życie było dla mnie ważniejsze od mojego, pomyślała roz- gorączkowana. Wszystko dlatego, że byłam zbyt mło-