Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych
Szczegóły |
Tytuł |
Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Pickart Elliott Joan- Miłość z lat szkolnych - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Joan Elliott Pickart
Miłość z lat szkolnych
Tłumaczyła Weronika Żółtowska
Strona 2
PROLOG
Nareszcie w domu, pomyślał Mark, stawiając na
podłodze ciężką walizkę. Wrócił do Bostonu z Pary-
ża, gdzie pracował przez cały rok. Czas dłużył mu się
tam w nieskończoność.
Został zaproszony do udziału w niezwykle cieka-
wym programie badawczym, który był dla niego
ogromnym wyróżnieniem i prawdziwym wyzwa-
niem. Nie praca, ale miasto, w którym ją wykonywał,
dało mu się we znaki. Trudność polegała na tym, że
obiegowe sądy Amerykanów na temat Paryża okazały
najzupełniej prawdziwe. Markowi wydawało się, że
gdziekolwiek poszedł, wszędzie otaczały go zakocha-
ne pary.
Zapewne w Bostonie również ich nie brakowa-
ło, ale raczej nie zwracał na to uwagi, natomiast
magia Paryża sprawiła, że stał się pod tym wzglę-
dem bardziej spostrzegawczy. Co gorsza, z jaw-
nym obrzydzeniem stwierdził, że uporczywie wra-
ca myślą do czasu, gdy sam był zakochany i z mło-
dzieńczą naiwnością oddał serce pewnej dziew-
czynie o promiennym uśmiechu i roziskrzonych
piwnych oczach.
Strona 3
6 JOAN ELLIOTT PICKART
Planowali wspólną przyszłość, zawsze mieli być
razem, rozmawiali godzinami o wspólnym domu,
dzieciach i szczęśliwym życiu, które będą wiedli, pó-
ki śmierć ich nie rozłączy. Okazało się jednak, że to
były puste słowa... przynajmniej dla dziewczyny
Marka. Złamała mu serce, więc zdumiony i rozgory-
czony postanowił, że nigdy już się nie zakocha.
Był przekonany, że uporał się z bolesnymi wspo-
mnieniami, że nie pamięta już o niej i o doznanym
rozczarowaniu, ale w Paryżu wszędzie otaczały go
pary, tandemy, parki, dwójeczki, więc usłużna pamięć
zaczęła podsuwać obrazy z przeszłości. Tam uświa-
domił sobie, że nie przebaczył swojej dziewczynie ani
o niej nie zapomniał.
Przez salon wszedł do otwartej kuchni. Przed wy-
jazdem do Paryża wynajął mieszkanie Erykowi, świe-
żo rozwiedzionemu lekarzowi. Pracowali w tym sa-
mym szpitalu. Gdy rozmawiali przez telefon, Eryk
powiedział, że w lodówce jest trochę jedzenia, a cza-
sopisma i nieliczne listy znajdowane od czasu do cza-
su w skrzynce leżą na blacie w rogu kuchni.
Mark rozgrzał patelnię, wbił cztery jajka, a potem
dorzucił garść startego żółtego sera oraz pokrojoną
szynkę. Z przyjemnością wciągnął w nozdrza miłą
woń smażącej się jajecznicy, ale radość nie trwała
długo. Po chwili znowu spochmurniał. Z pełnym ta-
lerzem i szklanką mleka podszedł do kuchennego sto-
łu, usiadł i mimo przykrych myśli z wilczym apety-
tem zabrał się do gorącego posiłku.
Tego mi było trzeba, uznał przekonany, że gdy
Strona 4
MŁOŚĆ Z LAT SZKOLNYCH 7
napełni żołądek i porządnie się wyśpi, znów będzie
sobą i przestanie myśleć o głupstwach. Mimo to jadł
z ponurą miną, powoli i metodycznie żując każdy
kęs.
Znów będzie sobą... Właściwie nie ma się z czego
cieszyć. Doktor Mark Maxwell, od prawie czternastu
lat samotny z wyboru, całkowicie zaabsorbowany
pracą, w wieku zaledwie trzydziestu dwóch lat uzna-
ny za geniusza w dziedzinie eksperymentalnych nauk
medycznych - sam jak palec tak w Paryżu, jak i w
Bostonie. Dopiero teraz to sobie uświadomił.
- Cholera jasna - powiedział głośno, nabierając
kolejną porcję jajecznicy.
Był wyczerpany, dlatego nie panował nad swoją
uczuciowością i oddawał się przykrym rozmyśla-
niom. Rozżalony i wściekły, chwilowo nie potrafił też
przyjąć do wiadomości, że nie ma czasu spotykać się
z kobietami, ponieważ jest całkiem zaabsorbowany
karierą naukową.
Udało mu się urzeczywistnić wszystkie marzenia
i nadzieje. Pod tym względem rzeczywistość przeszła
jego najśmielsze oczekiwania, natomiast jeśli chodzi
o życie emocjonalne... Szkoda mówić. Mark nadal
czuł się jak skrzywdzony osiemnastolatek, rozzłosz-
czony, pozbawiony złudzeń, zgorzkniały i wściekły
jak diabli.
- Fantastycznie, prawda? - wymamrotał, z obrzy
dzeniem kiwając głową. - I co dalej, Maxwell? Jak
zamierzasz się od niej uwolnić?
Nie znał odpowiedzi na to pytanie, ale postanowił
Strona 5
8 JOANELLIOTTPICKART
o tym pomyśleć, kiedy się porządnie wyśpi. Jednego
był pewny: nie zamierzał z jej powodu reszty życia
spędzić samotnie. Nie ma mowy.
- Później się z tym uporam - oznajmił, wstając.
- Na pewno to zrobię, ale teraz nie będę się nad tym
zastanawiać, bo mózg mi się lasuje.
Z gazetnika stojącego w rogu wziął kolorowe plot-
karskie czasopismo leżące na samym wierzchu, otwo-
rzył je i zaczął kartkować. Nagle znieruchomiał wpa-
trzony w tytuł jednego z artykułów.
- Ventura w Kalifornii: romantyczny ślub i bajko
we wesele - przeczytał głośno.
Serce waliło mu jak młotem, gdy popatrzył na
barwną fotografię przedstawiającą sporą grupę roze-
śmianych ludzi. Z podpisu można się było dowie-
dzieć, że to goście weselni z obu rodzin. Jedna miała
swe korzenie na wyspie Wilshire, druga w kalifornij-
skiej Venturze.
Mark jak urzeczony gapił się na kobietę stojącą za
dwiema parami szczęśliwych nowożeńców.
To przecież ona!
Zerwał się na równe nogi tak nagle, że krzesło
z łoskotem upadło na podłogę. Wpatrzony w zdjęcie
nie słyszał hałasu. Jakie to dziwne, pomyślał, wręcz
niesamowite. Przed chwilą wspominał tę swoją uko-
chaną i toczył wewnętrzną walkę, żeby się od niej
uwolnić, a teraz patrzy na jej zdjęcie.
Panuj nad sobą, skarcił się surowo. Podniósł krzes-
ło i usiadł na nim ciężko. Może to wcale nie jest takie
dziwne? A jeśli los daje mu... swego rodzaju znak
Strona 6
MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 9
albo wskazówkę, podpowiadając, że trzeba po raz
ostatni spojrzeć dawnej dziewczynie prosto w oczy,
żeby definitywnie uwolnić się od niej, zamknąć pe-
wien rozdział życia i nie wracać do wydarzeń sprzed
lat. Dopiero wtedy Mark będzie w stanie pójść dalej:
spotka wspaniałą kobietę o dobrym sercu, pokochają,
zacznie cieszyć się życiem, założy rodzinę i uwolni
się od przykrej samotności.
Postanowił najpierw wyspać się porządnie. Jeśli po
przebudzeniu nie zmieni zdania, poleci do tej choler-
nej Ventury. Naprawdę warto tłuc się samolotem na
drugi koniec Stanów, żeby odzyskać serce, które daw-
na ukochana wbrew jego woli jakimś sposobem zdo-
łała przy sobie zatrzymać.
Mark wziął czasopismo i z bliska przyjrzał się
zdjęciu, a właściwie jednej spośród utrwalonych na
nim osób. Doskonale pamiętał jej uśmiech, rude wło-
sy, wielkie piwne oczy, usta... te cudowne usta, które
miały smak boskiego nektaru.
Śliczna jak cholera, pomyślał. Zamiast siedemna-
stolatki o dziewczęcej figurze widział dojrzałą kobie-
tę. Z wiekiem trochę przytyła, ale to jej tylko dodało
uroku i... Naprawdę była piękna, bardzo piękna i...
Rzucił czasopismo na stół i wskazując palcem
zdjęcie powiedział ze złością do uśmiechniętej ko-
biety:
- Wkrótce będziesz miała gościa. Odpłacę ci za
wszystko, Emily MacAllister.
Strona 7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Babciu! - zawołała Emily MacAllister, wcho-
dząc do słonecznej kuchni. - Przywiozłam obiecane
sadzonki! Są prześliczne. Na pewno ci się spodobają.
Usiądziesz w ogródku i będziesz nadzorować sadze-
nie. Babciu?
- Jestem w salonie, dziecinko - odparła Margaret
MacAUister.
Emily minęła tradycyjnie urządzoną jadalnię, szeroko
uśmiechnięta weszła do salonu i stanęła jak wryta. Po-
bladła straszliwie, nie mogła złapać tchu, a serce kołatało
jak oszalałe. Gdy szeroko otwartymi oczyma wpatrywa-
ła się w postawnego mężczyznę, który wstał na jej wi-
dok, czas cofnął się nagle, jakby wszystkie minione lata
w ogóle nie istniały.
Emily zamiast trzydziestu jeden lat miała ich zno-
wu siedemnaście. Nie była pulchną kobietką z okrąg-
łymi policzkami i widoczną skłonnością do podwój-
nego podbródka, tylko szczuplutką dziewczyną o
wspaniałej figurze budzącej zazdrość. Zamiast wor-
kowatych szmat przypominających żebraczy strój no-
siła markowe dżinsy z uznaną metką, które opinały
zgrabną, jędrną pupę.
Emily zrobiło się słabo, więc zacisnęła dłoń na
Strona 8
MŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 11
oparciu fotela. Pokój wirował jej przed oczami. To
nieprawda, myślała gorączkowo, mam omamy. Do-
padły mnie nocne koszmary, ale obudzę się zaraz
i będzie dzień jak co dzień.
Wykluczone, żeby to Mark Maxwell stał w głębi
pokoju, obserwując ją z kamienną twarzą. Nie i już.
- Wspaniała niespodzianka, prawda, Emily? - do
dała z radością Margaret. - Po tylu latach Mark po
stanowił nas odwiedzić.
Tylko nie to, pomyślała Emily. Dlaczego budzik
nie dzwoni? Nie, wykluczone, nie zgadzam się, żeby
Mark Maxwell tutaj był!
- Cześć, Emily - powiedział cicho.
A więc naprawdę tu jest, przyznała zrezygnowana
i dotknęła ręką czoła. Zmienił się bardzo. Nie przy-
pominał kościstego, zabiedzonego, uroczo gapowate-
go nastolatka. Ten nowy Mark mierzył ponad metr
osiemdziesiąt, miał regularne rysy twarzy, prawdzi-
wie męską urodę, szerokie ramiona. Poza tym był
świetnie ubrany. Doskonale skrojone ciemne spodnie
leżały jak ulał.
Gdzie zostawił swój cudny tandetny piórnik z pla-
stiku, zawsze wypchany długopisami i wystający
z kieszeni bluzy? Gdzie niesforna czupryna z wicher-
kami ciemnych włosów sterczącymi na czubku gło-
wy? Gdzie kościste ramiona i nogi, gdzie stopy
nieproporcjonalnie duże w porównaniu z rosnącym
wciąż ciałem?
- Emily? - odezwała się Margaret. - Nie przywi
tasz się z Markiem? Jestem świadoma, że wasze roz-
Strona 9
12 JOAN ELLIOTT P1CKART
stanie było, że tak się wyrażę, całkowitym zaskocze-
niem dla nas wszystkich, ale to przecież miało miej-
sce wiele lat temu. Prehistoria, jak mówią nastolatki.
Więcej taktu, dziecinko.
- Aha. - Emily nabrała powietrza. Dopiero teraz
uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech. - Przepra-
szam. Jasne. Więcej taktu. Cześć... Mark. - Zmruży-
ła oczy. - Czego tu szukasz?
- Emily, na miłość boską! - jęknęła Margaret. -
Zachowujesz się okropnie!
- Nic nie szkodzi, Margaret. Moja niezapowie-
dziana wizyta z pewnością jest dla Emily sporym za-
skoczeniem.
Emily... Jej imię brzmiało mu w uszach. Stała
przed nim. Wierzyć mu się nie chciało, że dzieli ich
niespełna metr. Patrzył na rude włosy, delikatne jak
jedwab, które dawniej przesypywał między palcami.
Falowały lekko i sięgały ramion. Spoglądał w śliczne
piwne oczy - znak rozpoznawczy MacAllisterów.
Czasami skrzyły się z radości albo zasnuwały mgłą
pożądania, a pod wpływem wielkiego szczęścia albo
głębokiego smutku zachodziły łzami.
Emily była fatalnie ubrana. Istna reklama marnej
ciuchami. Ważyła trochę więcej niż w czasach pierw-
szej młodości i w ogóle się nie malowała. Na nogach
miała znoszone tenisówki. Duży palec wystawał z
ogromnej dziury.
Emily MacAllister we własnej osobie.
To naprawdę ona.
Jaka śliczna...
Strona 10
MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 13
Najchętniej podbiegłby, chwycił ją w ramiona, ca-
łował do utraty tchu, a potem...
Wybij to sobie z głowy, Maxwell, skarcił się Mark.
Masz przed sobą Emily MacAllister, tę spryciarę, któ-
ra na wiele lat zawładnęła twoim sercem. Przyleciałeś
do Ventury, żeby je odzyskać.
- Mark wrócił niedawno do Stanów po roku spę-
dzonym w Paryżu, gdzie pracował w doborowym ze-
spole badawczym prowadzącym naukowe ekspery-
menty medyczne - opowiadała Margaret. - Stanowi-
sko, które zajmował przedtem w Bostonie, jest zajęte,
więc postanowił zrobić sobie wakacje, nim zdecydu-
je, czym się będzie zajmować. Kto wie, może nawet
opuści Boston i znajdzie posadę w innym mieście. Na
początek wpadł do Ventury, żeby odwiedzić starych
znajomych. Miło z jego strony, prawda?
- Tak, tak, po prostu brak mi słów... - wyma-
mrotała z roztargnieniem Emily, obeszła fotel i opad-
ła na niego bezwładnie, bo kolana się pod nią uginały.
Mark usiadł na kanapie dość swobodnie, opierając
stopę na kolanie. Emily ukradkiem obserwowała grę
mięśni rysujących się pod cienką tkaniną spodni. Ty-
powo męska poza świadczyła o wielkiej pewności
siebie. Emily zamrugała powiekami, odwróciła wzrok
i utkwiła go w swoich paznokciach z taką uwagą,
jakby po raz pierwszy zobaczyła własną dłoń i odkry-
wała jej fascynujący kształt.
- Z dwu powodów wybrałem się do Ventury - od
parł Mark. - Jednym była chęć usprawiedliwienia się
przed tobą i Robertem. Zbyt rzadko się do was odzy-
Strona 11
14 JOAN ELLIOTT PICKART
wałem. Kartka świąteczna na Boże Narodzenie nie
wystarczy. Gdybyście mnie nie przygarnęli, gdy oj-
ciec zginął w wypadku samochodowym, pewnie tu-
łałbym się po domach dziecka i rodzinach zastęp-
czych, popadając w coraz większą rozpacz i bezna-
dzieję. Tak dużo wam zawdzięczam, a mam wrażenie,
że nigdy nie wyraziłem należycie swojej
wdzięczności.
- Bardzo się cieszyliśmy, że wszedłeś do naszej
rodziny, Mark - zapewniła Margaret. - Nawet gdyby
wróżka przepowiedziała nam, jak się ułożą sprawy
między tobą i...
- Babciu - przerwała Emily - po co wracać do
wspomnień? Było, minęło. - Popatrzyła na Marka.
- Wspomniałeś o dwu powodach przyjazdu do Ven-
tury, prawda? - Gdy kiwnął głową, spodziewała się,
że odpowie. Milczał, więc machinalnie liczyła mija-
jące sekundy: jedna, dwie, trzy... - Mam zgadywać?
Ile jest czasu na odpowiedź? - zapytała wreszcie,
marszcząc brwi. - Zdradzisz nam, jaka jest ta druga
przyczyna?
- Wszystko w swoim czasie - odparł Mark i do-
dał po chwili: - Margaret wspomniała, że wybrałaś
ciekawy zawód i robisz karierę. Ostatnio wynajęłaś
biuro w śródmieściu, chociaż dawniej wolałaś praco-
wać w domu. O ile dobrze zrozumiałem, dokumentu-
jesz historię najstarszych budynków w tym regionie
i pilnujesz ich renowacji w duchu epoki, współpracu-
jąc z kuzynami prowadzącymi firmę architektonicz-
ną. Zabytki restaurowane pod nadzorem twojej pra-
Strona 12
MIŁOŚĆ Z LAT SZKOLNYCH 15
cowni trafiają do annałów towarzystwa historyczne-
go. Na całym wybrzeżu mówi się o tych dokonaniach.
- Wszystko mu wypaplałaś, babciu. - Emily zna-
cząco spojrzała na babcię i dodała: - Pewnie usłyszał
nawet, że zawsze myję zęby dwa razy dziennie, rano
i wieczorem.
- Nie mów głupstw. - Margaret parsknęła śmie-
chem. - Mark zapytał, co u ciebie, więc mu opowie-
działam. Babcia ma prawo, a nawet obowiązek do
słusznej dumy z osiągnięć wnuczki. Tak piszą w po-
radnikach, a ich autorzy wiedzą swoje. Nawiasem
mówiąc, kiedy przyszłaś, zaczynałam się właśnie za-
chwycać ślubem Maggie i Alice oraz ich nowym ży-
ciem na wyspie Wilshire.
- Aha, naprawdę ciekawy temat. Na monotonię
codzienności nie ma to jak podwójne wesele, zwłasz-
cza jeśli w żyłach młodych małżonków płynie kró-
lewska krew.
- Wyobraź sobie, Mark, że Jessika również wyszła
za mąż. Robi karierę w adwokaturze i jest zakochana
do szaleństwa w swoim policjancie, który ma na imię
Daniel. Szybko została mamą, a jej córeczka nazywa
się Tessa. Ostatnio MacAllisterowie często bywają na
ślubach i weselach, które...
- Ale ty nie wyszłaś za mąż? - przerwał Mark
przyciszonym głosem, spoglądając Emily prosto
w oczy.
- Ja? - odparła, kładąc rękę na sercu. - Na miłość
boską, tylko nie to! Kiedy byłam młoda, naiwna i pa-
trzyłam na świat przez różowe okulary, wydawało mi
Strona 13
16 JOAN ELLIOTT PICKART
się, że jestem stworzona do życia rodzinnego, ale
z czasem doszłam do wniosku, że nie nadaję się do
tego i... - Zamachała ręką. - Doskonale wiesz, o
czym mówię, bo przecież byliśmy nierozłączni od
twojej przeprowadzki do Ventury aż do wyjazdu na
studia, kiedy postanowiłeś szukać szczęścia w Bosto-
nie. Naprawdę okazaliśmy się strasznymi idiotami,
wierząc, że łączy nas prawdziwa... Byliśmy młodzi
i głupi, prawda? No pewnie! Dość o tym. Zmieńmy
temat.
Bardzo słusznie, pomyślał Mark, bo serce mi się
kraje, gdy ona mówi to samo, co napisała w liście
wysłanym przed laty do Bostonu. Po jego otrzymaniu
początkowo chciał pierwszym samolotem wrócić do
Ventury i sprawdzić, czy Emily stojąc przed nim twa-
rzą w twarz będzie w stanie powtórzyć wszystko, co
do niego napisała. Problem w tym, że nie miał zła-
manego' centa, więc nie mógł sobie pozwolić na ku-
pno biletu lotniczego. Gdy ochłonął, uderzyło go, że
w tym cholernym liście bez cienia wątpliwości dała
mu do zrozumienia, że między nimi wszystko skoń-
czone, więc po co miałby się poniżać?
Po kilkunastu latach siedział z nią w dobrze zna-
nym pokoju i słuchał podobnych argumentów, któ-
rych wówczas użyła na piśmie. Cierpiał tak samo, jak
dawniej. Bolało okropnie.
Trzeba przyznać, że bardzo efektywnie spożytko-
wał czas, bo już pierwszy poranek spędzony w Ven-
turze przyniósł spotkanie z Emily, które sprawiło, że
musiał stawić czoło nieubłaganym faktom. Teraz po-
Strona 14
MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 17
zostało mu jedynie odebrać zbolałe serce dziewczy-
nie, której wcale na nim nie zależało.
Z drugiej strony jednak...
W wynurzeniach Emily było pewne przekłamanie.
Słuchając jej, można by pomyśleć, że oboje przyznali,
jakoby przed laty błędnie określili wzajemne uczucia
oraz zgodnie doszli do wniosku, że to nie była miłość.
Tu stanowczo mijała się z prawdą.
Przed wyjazdem do Bostonu Mark zapewniał z rę-
ką na sercu, że ściągnie ją tam, gdy tylko wykombi-
nuje, jak zarobić na utrzymanie rodziny, kontynuując
studia. Sam dzięki otrzymanemu stypendium byt miał
zapewniony. Emily przyrzekła czekać na niego, póki
będzie trzeba, ale już po miesiącu przyszedł koszmar-
ny list i...
- Już jestem! - Dobiegający z oddali głos wyrwał
Marka z zamyślenia. - Mogę kopać, jak chciałyście.
Emily szeroko otworzyła oczy i zerwała się jak
oparzona.
- Wykluczone. Nie będzie dziś żadnego kopania.
Wybacz, babciu. Głowa mnie rozbolała. Muszę ucie
kać. Wpadłam tylko, żeby powiedzieć... Pa, Mark,
miłego urlopu i...
Rozległ się trzask zamykanych drzwi wejścio-
wych, a po chwili do salonu wpadł chłopiec, z wy-
glądu nastolatek.
- O Boże miłosierny - szepnęła Emily. - Nie.
- Cześć - rzucił. - Nie słyszałyście, że wołałem?
Jak tylko po powrocie z basenu zobaczyłem twoją
kartkę, mamo, zaraz wskoczyłem na rower i przyje-
Strona 15
18 JOAN ELLIOTT PICKART
chałem tutaj. Cześć, prababciu. Skopiemy ziemię
i posadzimy ci zielsko, jak się należy. - Dopiero teraz
spostrzegł wysokiego mężczyznę wstającego powoli
z kanapy. - Ojej, dzień dobry panu. Przepraszam, nie
wiedziałem, że macie gościa. - Pytająco spojrzał na
matkę.
- Tak, rzeczywiście - powiedziała Emily, z tru-
dem chwytając oddech. - Ja... Mark... chciałam ci
przedstawić... - Westchnęła głęboko. - To... mój...
mój syn. Trevor. Trevor MacAllister. Trevor, przywi-
taj się z doktorem Maxwellem, moim... serdecznym
przyjacielem ze szkolnych czasów.
- Ale super - ucieszył się chłopiec i kiwnął głową.
- Dzień dobry panu.
- Jesteś synem... Emily? - zapytał wpatrzony
w niego Mark. Mówił zduszonym głosem, który na-
wet jemu wydał się dziwny.
- No, we własnej osobie. Oto jej genialny poto-
mek. Pan widzi, że już ją przerosłem? Fajnie, co?
- Naturalnie - przytaknął Mark. - He... Ile masz
lat, Trevor?
Nie! Synku, nie odpowiadaj, pomyślała rozpaczli-
wie Emily, robiąc krok w stronę Trevora.
- Tak, nadeszła wreszcie ta chwila - szepnęła do
siebie Margaret.
- Dwanaście, niedługo skończę trzynaście - od-
parł Trevor. - Niewiele brakuje. Prawdziwy ze mnie
nastolatek.
Wygląda identycznie jak ja w tym wieku, myślał
gorączkowo Mark. Wysoki, kościsty, stopy jak kajaki,
Strona 16
MIŁOŚĆ Z LAT SZKOLNYCH 19
kończyny nieproporcjonalnie długie w porównaniu
z tułowiem, piwne oczy, ciemne włosy, niesforne wi-
cherki sterczące uparcie na czubku głowy.
Dlaczego mówicie, że to syn Emily, chciał krzyk-
nąć. Nie wątpił, że go urodziła, ale, do jasnej cholery,
ten chłopiec stojący na progu salonu był nie tylko jej
dzieckiem.
Żadnych wątpliwości. Miał absolutną pewność.
Mark Maxwell wiedział, że jest ojcem Trevora!
Strona 17
ROZDZIAŁ DRUGI
Wieczorem tego samego dnia tuż po dziesiątej
Emily stała przed długim lustrem umieszczonym na
wewnętrznej stronie drzwi jej sypialni. Z westchnie-
niem przyjrzała się swojemu odbiciu.
Okropność, myślała ponuro. W workowatych
dżinsach i obszernej bluzie wyglądała jak zwycięż-
czyni zawodów w jedzeniu pączków na czas, która
długo i ofiarnie trenowała przed występem. Policzki
miała okrągłe, no i ten koszmarny podbródek.
Umyła włosy i zrobiła dyskretny makijaż, chcąc
podkreślić urodę piwnych oczu stanowiących znak
rozpoznawczy wszystkich MacAllisterówien, ale nie
znała sposobu, żeby w mgnieniu oka zlikwidować
dziesięciokilową nadwagę.
Była z siebie dumna, bo przez kilka ostatnich mie-
sięcy zrzuciła piętnaście kilo, ale powinna stracić je-
szcze dziesięć, które sprawiały, że jej uda, brzuch
i pośladki wyglądały jak obwieszone woreczkami
z piaskiem, a twarz była okrągła niczym księżyc
w pełni.
- Przestań się zadręczać - mruknęła do siebie,
zgasiła światło i wyszła z sypialni.
Powlokła się do niewielkiego saloniku. Nasłuchi-
Strona 18
MŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 21
wała przez moment, czy z pokoju Trevora dobiega
muzyka. Miał w swoim pokoju miniwieżę. Ale za
drzwiami panowała cisza, a w szparze pod nimi nie
widać było smugi światła.
Lada chwila Mark zapuka do drzwi, pomyślała,
opadając na kanapę. Nie potrzebowała kryształowej
kuli, żeby przewidzieć, co wkrótce nastąpi. Mark za-
puka do jej drzwi, gdy tylko upewni się, że Trevor...
czyli jego syn, zasnął na dobre. Dziś po południu
domyśliła się, że czekają ją niezbyt miłe odwiedziny,
kiedy ujrzała minę Marka wpatrzonego w kościstego
nastolatka, który był jego sobowtórem w wersji
sprzed kilkunastu lat.
Wzdrygnęła się, zacisnęła dłonie na łokciach, prze-
sunęła się na brzeg kanapy i lekko pochyliła do przo-
du. Doznała wrażenia, że stoi obok i obserwuje samą
siebie, zaciekawiona dramatem rozgrywającym się na
jej oczach scena po scenie. Do tej pory umiała prze-
widzieć jego treść, ale nie miała pojęcia, co będzie
dalej.
W pierwszym akcie główną rolę grała ładna, szczu-
pła dziewczyna, a partnerował jej trochę niezdarny
nastolatek. Bardzo się kochali, a owocem ich miłości
był synek, o którego istnieniu młody ojciec nie miał
pojęcia.
Pomijając mniej istotne wątki, przejdźmy do aktu
drugiego. Główny bohater jest teraz cenionym leka-
rzem i uczonym prowadzącym ważne badania nauko-
we, a bohaterka zmieniła sie w otyłą, nieładną
kobietę walczącą desperacko, żeby zachować
szacunek dla
Strona 19
22 JOAN ELLIOTT PICKART
samej siebie i niedawno odzyskane poczucie własn
wartości.
A co z wielką miłością?
Jakaś cząstka serca głównej bohaterki zawsze bę
dzie należeć do Marka Maxwella, który opuścił Ven
turę, żeby urzeczywistnić swoje marzenia. We wczes-
nej młodości był poważny jak na swój wiek i zdecy-
dowany osiągnąć pozycję zawodową, która pozwoli
mu utrzymać Emily na takim poziomie, do którego
wedle jego opinii przywykła, bo pochodziła z dość
zamożnej rodziny. Nie uwierzyłby, choćby zapewnia-
ła, że nie potrzebuje eleganckiego domu i mnóstwa
rzeczy, bo chce po prostu zostać jego żoną, na dobre
i na złe. Naprawdę nie liczyło się dla niej, czy będą
opływać w dostatki, czy klepać biedę.
Tak, przyznała w duchu Emily, tamtego Marka nie
przestałam nigdy kochać. A co z jego nowym wcie-
leniem, które pojawiło się w drugim akcie? Szczerze
mówiąc, czuła się nieco zagubiona i nie wiedziała
nawet, jak rozmawiać z mężczyzną przystojnym, do-
brze zbudowanym, pewnym siebie, odnoszącym sa-
me sukcesy. Taki facet może mieć każdą ślicznotkę,
która wpadnie mu w oko, więc nawet nie spojrzy na
pulchną kobietę w typie Emily.
Wielka miłość? Aha, wolne żarty! Mark, który
wkrótce zastuka do drzwi tego domu, nienawidzi jej
z równą mocą, jak dawniej kochał.
Usłyszała ciche pukanie, wzdrygnęła się i zacisnę-
ła kurczowo dłonie, obejmując mocniej łokcie.
- Mark czytał scenariusz - mruknęła, parskając
Strona 20
MIŁOSC Z LAT SZKOLNYCH 23
histerycznym śmiechem. - Kolej na dramatyczną sce-
nę z wyzwiskami, oskarżeniami i...
Pukanie zabrzmiało po raz drugi.
Emily na moment zacisnęła powieki, odetchnęła
głęboko, żeby nabrać odwagi, wstała, otworzyła
drzwi i natychmiast zaczęła mówić.
- Cześć, Mark. - Odsunęła się, żeby przepuścić
gościa. - Domyśliłam się, że przyjdziesz.
- To oczywiste - odparł ponuro i wszedł do środ-
ka. Gdy zamykała za nim drzwi, odwrócił się, żeby
na nią popatrzeć. - Czekałem w samochodzie, aż
u Trevora zgaśnie światło. Wyliczyłem sobie, gdzie
jest okno jego sypialni. Odsiedziałem jeszcze dwa-
dzieścia minut, aby mieć pewność, że zasnął. Mój syn
już śpi, prawda?
Emily skinęła głową. Nagle poczuła się tak wy-
czerpana, że z trudem znalazła siły, żeby podejść do
fotela i opaść bezwładnie. Wpatrzony w nią Mark
usiadł w rogu kanapy. Minęło kilka chwil i atmosfera
w salonie zgęstniała do tego stopnia, że Emily niemal
czuła narastającą presję. Ze zdenerwowania nie mog-
ła złapać tchu.
- Jedno pytanie - odezwał się w końcu Mark. -
Tylko jedno krótkie pytanie, Emily. - Zawiesił głos.
- Dlaczego? Czemu nie poinformowałaś mnie, że
mam syna? Skąd przekonanie, że masz prawo ukry
wać to przede mną?
Tak postanowiłam, bo kochałam cię, a twoje życie
było dla mnie ważniejsze od mojego, pomyślała roz-
gorączkowana. Wszystko dlatego, że byłam zbyt mło-