Phillips Arthur - Egiptolog

Szczegóły
Tytuł Phillips Arthur - Egiptolog
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Phillips Arthur - Egiptolog PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Phillips Arthur - Egiptolog PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Phillips Arthur - Egiptolog - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 ARTHUR PHILLIPS EGIPTOLOG SPIS T R E Ś C I Reprodukcja: Kartusz króla Atum-hadu | 9 Reprodukcja: Pierwsza strona dziennika Ralpha Trilipusha | 11 Mapa Egiptu | 13 Dokumenty zebrane przez Laurencea Macy’ego III, 1955 | 15 • Korespondencja: Ralph Trilipush i Margaret Finneran, 1922 • Korespondencja: Harold Ferrell do Laurence’a Macy’ego III, 1954-1955 • Dzienniki Ralpha Trilipusha, 1922 • Korespondencja: Ralph Trilipush i Chester Crawford Finneran, 1922 • Korespondencja: Strona 2 Beverly Quint do Ralpha Trilipusha, 1922 • Korespondencja: Hugo Marlowe do Beverly ego Quinta, 1918 r0^^ Kartusz króla Aturn-hadu („Atum Jest Pobudzony"), ostatniego (?) króla (?) egipskiego XIII dynastii, 1660 (?)-1630 (?) r. p.n.e. Strona 3 Strona 4 31 grudnia. O zachodzie słońca. Przy grobowcu Atum-hadu. Na victroli 50: Siedzę na huśtawce na werandzie (może usiądziesz przy mnie, ukochana?). Moja droga Margaret, moja wieczna królowo, której uroda zdumiewa słońce. Twój ojciec i ja wyruszamy jutro do domu, z powrotem do ciebie — luksusowym statkiem rzecznym na północ, do Kairu, gdzie przenocujemy w Hotelu Sfinksa, potem pociągiem do Aleksandrii, a stamtąd rozpoczniemy zwycięską podróż włoskim parowcem Crutoforo Colombo, Strona 5 zawijającym do portów na Malcie, w Londynie i Nowym Jorku, skąd złapiemy pierwszy pociąg do ciebie, do Bostonu. 20 stycznia obejmiesz swojego narzeczonego i swojego ojca. Po moim powrocie najpilniejszą sprawą będzie oczywiście nasz ślub. Potem, po świeżych przygotowaniach, poprowadzę tutaj, do Deir el- Bahari, drugą ekspedycję, by sporządzić zdjęcia pomiarowe malowideł ściennych i oczyścić artefakty i skarby z grobowca. Dzisiejszego wieczoru pozostaje mi już tylko zapieczętować wejście do grobowca, zostawiając moje znalezisko w takim samym stanie, w jakim je odkryłem. A potem nadam tę paczuszkę dla ciebie. Mój posłaniec ma tu niebawem być. Teraz nic nie stoi nam na drodze, moja ukochana. Mój odniesiony tutaj sukces, błogosławieństwo, którego ponownie udzielił twój ojciec — wszystko jest tak, jak obiecałem. Poczujesz ulgę, gdy się dowiesz, że twój ojciec i ja znowu jesteśmy przyjaciółmi. (Dziękuję za twoją „ostrzegawczą" depeszę, ale nieuzasadniony gniew twojego ojca w Bostonie nie mógłby się nigdy utrzymać tutaj, w moim towarzystwie!) O nie, ojciec gratuluje mi mojego znaleziska („n a s z e g o znaleziska, Trilipush!" — poprawia mnie), przesyła ci sennie wyrazy miłości i z zakłopotaniem prosi cię, byś zapomniała o tych wszystkich bzdurach, których ci o mnie nawygadywał. Był pod straszną presją, otoczony zazdrością i intrygami, a teraz jest po prostu uszczęśliwiony, ze wybaczyłem mu, iż dał, choćby na chwilę, wiarę takim zjadliwym oszustwom. I teraz wracamy do ciebie, tak jak ty powrócisz do mnie. Oczywiście jeśli czytasz ten list, oznacza to, że nie udało mi się, z powodów, których mogę się tylko domyślać, wrócić bezpiecznie do Strona 6 Bostonu i w twoje ramiona. Nie przybyłem otoczony aureolą nieśmiertelnej chwały, nie zawiesiłem na twojej szyi tego sznura najbielszego złota, który przywożę ci z grobowca Atum-hadu. I nie otarłem, wziąwszy cię łagodnie na bok, pod wysokie, łukowate okna salonu twojego ojca, twoich łez radości z powodu mojego bezpiecznego powrotu, i nie poprosiłem cię cicho, byś dała mi, od razu po odbiorze, paczuszkę (tę paczuszkę), którą wkrótce ode mnie otrzymasz, ze stemplem kuszącej poczty odległego Egiptu, przesłanej na moje nazwisko pod twój adres, i którą miałabyś otworzyć tylko w przypadku mojej długiej i niewyjaśnionej nieobecności. Ale tak się nie stanie, wydarzenia będą następowały tak, jak przepowiedziałem, - więc nie przeczytasz tego listu. Przybędę przed nim, wezmę go delikatnie z twoich rąk, zanim go otworzysz, i wszystko to pozostanie nieprzeczytanym, niepotrzebnym zabezpieczeniem, o którym nie będzie wiedział nikt oprócz mnie. Ale. Ale, Margaret. Ale. Widziałaś tak wyraźnie jak każ- dy wrogość tych, którzy chcą, żeby nam się nie udało, i nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydarzyć śmiertelny wypadek albo coś jeszcze gorszego. A zatem pozwalam sobie przesłać ci w załączeniu te dzienniki. Dobry Boże, oby to wszystko dotarło bezpiecznie. Margaret, trzymasz teraz, jeśli macki moich wrogów nie wśliznęły się jeszcze do egipskiego systemu pocztowego, trzy paczki, ułożone chronologicznie według kolejności ich powstawania. Zaczynają się 10 października, kiedy to przybyłem do Hotelu Sfinksa w Kairze z pulsującymi nadal w głowie myślami 0 tobie i o naszym przyjęciu zaręczynowym. Nie przeznaczone Strona 7 do publikacji zapiski w dzienniku przemieszane są z tymi, które były do tego przeznaczone, i z elementami ukończonej pracy. Duża część dziennika jest listem do ciebie, listem, na którego wysłanie nie znalazłem aż do tej pory odpowiedniego momentu. Mam zamiar uporządkować to wszystko w Bostonie. Drugi pa kiet zaczyna się w chwili, kiedy zużyłem cały mój zapas hotelo wej papeterii i musiałem polegać na hojności kolegów z Urzędu Zabytków egipskiego rządu; kilkadziesiąt stron ma nagłówek dyrektora generalnego tej służby. Na koniec niemal zapełniłem cały bardzo pokaźny diariusz indyjski i kolonialny Letta numer 46, ulubiony dziennik brytyjskich badaczy pracujących w spie kocie i kurzu odległych krajów, poszerzających wiedzę mimo wysokiego ryzyka. Nie martw się — kartki wyrwane z końca diariusza są stronami tego listu. Te trzy dokumenty łącznie tworzą brudnopis mojego niepodważalnego arcydzieła, Ralph M. Trilipush L odkrycie grobowca Atum-hadu. Załączam też listy, które mi tu przysłałaś, twoje słowa, tak miłe, jak i okrutne. Siedem listów, dwie depesze i depeszę wysłaną przeze mnie do ciebie, którą wczoraj rzucono mi w twarz. 1 depesze wysłane mi przez twojego ojca. Właśnie wymieniłem igłę na przedostatnią. To urocza piosenka. Zdaję się na pewnego chłopca i liczę na to, że dostarczy przesyłkę na pocztę. Z czasem, Margaret, dochodzi do erozji. Piasek zaciera, gruz zakrywa, papirusy kruszą się, farba złuszcza. Część z tego ma oczywiście niszczycielskie działanie. Ale niekiedy erozja bywa oczyszczająca, bo Strona 8 usuwa fałszywe podobieństwa, nietypowe odstępstwa, mylące i nieistotne szczegóły. Jeśli, podczas sporządzania notatek, obrałem tu czy tam niewłaściwy kierunek, błędnie zrozumiałem albo źle opisałem coś, co widziałem albo co wydawało mi się, ze widzę, to, cóz, 'wtedy człowiek myśli: Nie szkodzi, poprawię to, kiedy wrócę do domu. I zrobię to. Ale, oczywiście, gdyby mnie pobito na śmierć i upchnięto w kufrze podróżnym jakiegoś tyczkowatego hrabiego, a potem posiekano na kawałki i leniwie wyrzucono moje szczątki za burtę żarłocznym rekinom, to wtedy rzeczywiście można by żałować, ze nie zredagowałem mojego dzieła, kiedy miałem ku temu okazję. Wtedy będę potrzebował znakomitego i odważnego redaktora, który potrafi zdmuchnąć zakurzone spekulacje i ukazać nagą, zimną, obsydianową i alabastrową prawdę. Ty dopilnujesz tej oczyszczającej erozji. Dochodzimy do najważniejszego zadania, które ci powierzam, moja muzo i wykonawczyni mojej woli. Jesteś teraz boginią-strażniczką wszystkiego, czego dokonałem. Zapiski te są historią mojego odkrycia, chłostą, którą wymierzam tym, co we mnie wątpili, i własnemu zwątpieniu w siebie. Powierzam ci, ni mniej, ni więcej, tylko moją n i e ś m i e r t e l n o ś ć . Mimo wszystko polegam na tobie, bo komu innemu mogę zaufać? Gdyby coś przydarzyło się mojemu ciału, ty przejmujesz teraz odpowiedzialność — przez sam fakt otworzenia tej paczki, przez fakt przeczytania tych słów — za przyszłość i musisz dopilnować, żeby moje imię i imię Atum-hadu nigdy nie przepadło bez śladu. Tyle przynajmniej możesz dla mnie zrobić, Margaret. Dopilnujesz wydania tego dzieła, mojego ostatniego dzieła. Nalegaj na duży nakład w prestiżowym wydawnictwie uniwersyteckim. Tupnij swoją Strona 9 śliczną nóżką i domagaj się miejsca na półkach w bibliotekach wszystkich ważniejszych uniwersytetów, w ważniejszych muzeach sztuki egipskiej w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Włoszech i w Kairze. No i ogół społeczeństwa! Zatkaj uszy, Maggie, bo kiedy rozejdą się wieści 0 tym dziele, podniesie się wrzawa, jakiej nigdy nie słyszano! Ale trzymaj ich wszystkich na dystans, dopóki nie będziesz gotowa. Rób tak, jak ci mówię, nalegaj, by książkę tę wydano dokładnie tak, jak mówię, i nie daj sępom nic innego. Nie mam czasu, by zrobić redakcję dzieła w (ej chwili; wypadki toczą się tutaj zbyt szybko. A jutro wyjeżdżamy. A zatem zrobię to sam, kiedy wrócę bezpiecznie do domu, ale pozwól, ze dostarczę ci spójnych wskazówek, bo wydarzeń la mogą się ułożyć inaczej. Na przykład teraz widzę, że niektóre z pierwszych szkiców z pewnością nie wydają się kompletne. W słabym świetle oko płata figle, kiedy się spieszysz, ale końcowe szkice są bez wątpienia precyzyjne, a więc mogą się ukazać w takiej postaci. 1 usuniesz ten list do siebie, wtrącone tu i ówdzie moje prywatne lub nazbyt szczere zapiski w dzienniku. To, co jest przeznaczo ne tylko dla ciebie, i to, co jest przeznaczone dla całego świata, odstaje od siebie, różnicę tę łatwo jest wychwycić, jeśli przyj rzysz się temu uważniej. Na początku byłem nadgorliwy jako pamiętnikarz i twój korespondent. Nie ma potrzeby publikować uwag o tobie i o mnie, o zainteresowanych moją pracą stronach i spółkach. Byłem podekscytowany i, jak historia zaświadczy, Margaret, nie bez powodu. Widzę też teraz pewne oderwane rozważania, dawanie upustu tu i ówdzie pasji uczonego, moje prognozy stwarzały Strona 10 nieco miejsca dla błądzenia po omacku, po to tylko, żeby się dusić na otwartym powietrzu. Uważna lektura, błagam cię, uważna lektura przy drzwiach zamkniętych, uważna redakcja, a potem znajdź maszynistkę (zadzwoń do Vernona Collinsa), wykorzystaj moje ilustracje z notesu, tylko ich ostatnią grupę, kiedy paradoksy Atum-hadu stają się jasne i kiedy w końcu zrozumiałem, co widziałem. Skoro musisz zostać wdową po mnie, M., to będziesz też moim wiatrem. Delikatnie wywiejesz to, co nieistotne. Już teraz zacząłem wykreślać drobne fragmenty, ale nie mam czasu i mógłbym wyciąć zdrową tkankę, więc posłuchaj: uproszczę, jak mogę, twoją pracę: oto istotne materiały w odpowiedniej kolejności: Kent, Oxford, odkrycie wspólnie z przyjacielem fragmentu C, jego tragiczny koniec, ty i ja zakochujemy się w sobie, inwestycja twojego ojca, grobowiec Atum-hadu w całej okazałości, wnikliwe rozwiązanie jego paradoksu grobowca, zapieczętowanie naszego odkrycia w celu przeprowadzenia dalszych badań, twój ojciec i ja wracamy do domu, zamordowanie nas. Albo nie, oczywiście. Nie mogę wyrazić tego jaśniej. Resztę spal jako marginalia pierwszych wersji pracy naukowej. Zachód słońca tutaj nie przypomina niczego, co wcześniej widziałem. Ten kolor, kiedy słońce roztapia się w zmieniających się pustynnych urwiskach — takich kolorów nie ma ani w Bostonie, ani w Kent. Na tych wzgórzach i urwiskach została nieusuwalnie wyryta historia mojego życia. Ostatnia igła. Uwielbiam tę piosenkę. Jeśli, Margaret, czytasz ten list, szlochając, przerażona podwójną stratą, ale jednocześnie przygotowujesz siebie i swoje pióro do podjęcia stojących przed tobą ważnych zadań, to nie Strona 11 zawaham się oskarżyć z tego miejsca, przed popełnieniem tej przerażającej zbrodni, maniakalnego Howarda Cartera, którego nazwisko usłyszałaś może w ostatnich tygodniach, tego na poły szalonego, ale urodzonego w czepku patałacha, który potknął się na schodach i wpadł do podejrzanie dobrze zachowanego grobowca jakiegoś podrzędnego królewiątka z XVIII dynastii o imieniu Truteńgamoń i który w swej obezwładniającej zawiści wypowiadał kilkakrotnie w minionych miesiącach groźby pod moim adresem, zarówno wtedy, gdy był trzeźwy, jak i wtedy, kiedy był pod wpływem różnych miejscowych narkotyków. Jeśli zaniedbałem odnotowania w moich zawodowych dziennikach nieustającej wrogości Cartera wobec mnie i jego ledwie skrywanej agresji, to delikatność ta jest jedynie wyświadczoną, aczkolwiek z bolesnym sercem, wielkiemu niegdyś odkrywcy grzecznością, a poza tym przykładem owej brawury, którą się zawsze wykazywałem i którą tak podziwiałaś. Tak więc ignorowałem go, kiedy nieustannie groził, ze postara się, byśmy i ja, i mój „szlachetny mecenas, pan Chester Crawlord Finne-ran, zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach". Oczywiście, gdybyśmy, twój ojciec i ja, nie zeszli w porcie w Nowym Jorku z pokładu Cristoforo Colombo, to możesz być zupełnie pewna, że stało się tak za sprawą Cartera i jednego z jego zbójów, takich jak jego sponsor, tyczkowaty angielski hrabia, którego łagodne maniery z trudem przysłaniają bezwzględny charakter, choć stara się go skrywać, albo za sprawą ich ohydnego, rudowłosego sprzymierzeńca, którego znasz az nazbyt dobrze. Moja najśliczniejsza Margaret, w tych miesiącach nie zabrakło między nami nieporozumień, ale mimo wszystkich tych okrutnych listów, które od ciebie otrzymałem, i jeszcze okrut-niejszego milczenia, którym mi Strona 12 odpowiadałaś, wiem, że twoja miłość do mnie pozostaje tak samo niezmienna jak moja do ciebie; niczego w życiu nie cenię bardziej niż twoich objęć. Płyta gramofonowa znowu dobiegła końca i teraz świszczy tylko z wyczerpania. To była ostatnia igła z kilkuset, które ze sobą przywiozłem. Myśl o tym, ze widziałem cię po raz ostatni, że nigdy już nie będę cię trzymał drżącej w powiewach, które wirują w twojej sali balowej, gdy otworzy się szeroko okna do ogrodu, że nigdy juz nie ukaże mi się bladość twojej szyi i kolor twoich członków, tak mnie obezwładnia, że z trudem mogę pisać. Nie mogę znieść myśli, że już cię nie zobaczę. Nie mogę tego znieść. Nie mogę znieść, że będziesz mnie uważała za takiego człowieka, jakim przedstawił mnie twój ojciec, a nie takiego, jakim rzeczywiście jestem, za jakiego brałaś mnie na początku. Proszę, przypomnij sobie, jaki byłem w naszych najszczęśliwszych czasach, kiedy byłaś ze mnie dumna, kiedy znalazłaś bohatera, którego tak długo szukałaś, jedynego mężczyznę, którego mogłaś sobie wyobrazić, kiedy rozmawialiśmy o świecie leżącym u naszych stóp. Proszę, myśl tak o mnie, moja ukochana ukochana. Ko- cham cię, bardziej niż sądzisz, w sposób, którego nigdy sobie nie wyobrazisz. Wkrótce znowu cię zobaczę, moja miłości, Twój Ralph Dom Opieki Zachód Słońca nad Zatoką Sydney, Australia 3 grudnia 1954 r. Szanowny panie Macy, Strona 13 Otrzymałem pański list z 13 listopada i cieszę się, że mogę pana poznać, chociaż tylko korespondencyjnie. Z przykrością usłyszałem o odejściu pańskiej uroczej ciotki Margaret. Mam gorącą nadzieję, że wspominała mnie czule od czasu do czasu. Poznaliśmy się w czasach kryzysu, bardzo dramatycznych. Nigdy się o takich dniach nic zapomina, zapewniam pana. Była piękną, tryskającą energią kobietą, kiedy ocaliłem ją w 1922 roku. Po doprowadzeniu przed oblicze sprawiedliwości człowieka, który przysporzył jej cierpień, nigdy już jej nie zobaczyłem. Jestem z pewnością bardzo zaintrygowany pana „drobną prośbą, by sięgnąć w głąb [mojej] niewątpliwie wspaniałej pamięci". To prawda, jest nadal wspaniała i dołożę starań, by panu tego dowieść. W swoim czasie byłem znany z doskonałej pamięci. Mógłbym również dodać, że pan sam jest nie byle jakim detektywem, skoro odnalazł mnie pan w tym zapadłym domu dla emerytów, tym ludzkim wysypisku śmieci, trzydzieści lat po interesujących pana wydarzeniach, panie Macy. Gdyby kiedykolwiek zainteresował się pan zawodowo działalnością detektywistyczną, to uważam, że dobrze się pan do tego nadaje, a to najwyższa pochwała, to znaczy w moich ustach. Oczywiście może pan należeć do tych facetów, którzy wcale nie muszą pracować, co? Jeśli chodzi o pańskie pierwsze pytanie, które być może wynikało tylko z uprzejmości wskazującej na pańskie dobre wychowanie, przejawianej nawet w liście do nieznajomego, ale jednak, to odpowiedź brzmi: nuda. Śmiertelna nuda, wielkie dzięki, co, jak podejrzewam, jest ideą przyświecającą tworzeniu i utrzymywaniu takich miejsc. Wyciągnąć od nas ostatnie oszczędności, a potem zanudzić nas na śmierć, żeby zwolniło się wąskie, Strona 14 zapadnięte łóżko i tych parę śmierdzących nocników, bo następny stary gość nie może się doczekać, żeby się tu dostać. Brak mi słów, by wyrazić, jak bardzo się cieszę z pańskiej prośby o zrelacjonowanie mojej największej sprawy, o pomoc w wypełnieniu luk w pańskiej „prywatnej historii rodziny Macych". I ma pan szczęście: widzi pan, wziąłem ze sobą bardzo niewiele rzeczy w to przeklęte miejsce, nie- odpowiednie do pokazywania się w wykwintnych strojach czy chwalenia się dobytkiem, ja, prosty człowiek, zawsze gotów szybko się przenieść, jeśli okoliczności tego wymagały, ale kiedy wiedziałem już na pewno, że zmierzam tutaj, powiedziałem sobie: „Ferrell, będziesz skończonym idiotą, jeśli nie zabierzesz ze sobą swojego archiwum i nie spiszesz w wielu wolnych godzinach przypadków, którymi się zajmowałeś. Będzie to jasne, oczywiste ostrzeżenie dla przestępców, doskonałe narzędzie nauki dla innych detektywów i przykuwająca uwagę opowieść dla przeciętnych czytelników". I właśnie dlatego pański list tak bardzo mnie raduje. Chce pan wyraźnych wspomnień? Otóż jestem chodzącą prawdą historyczną, owszem, ale potrzebuję takiego faceta jak pan, jeśli mam za- miar przestać przetrzymywać te pełne dynamitu opowieści i przedstawić je ogółowi. Dobrze myślę, że zna pan w Nowym Jorku ludzi zajmujących się działalnością wydawniczą, prawda? Może prowadzących czasopisma opisujące prawdziwe przestępstwa? Zastanówmy się trochę nad tym. Wiem, napisał pan, że prosi tylko o „historię swojej rodziny", ale jestem zbyt blisko mety, żeby bawić się w ciuciubabkę, panie Macy. Widzę, dokąd możemy z tym zajść, i sądzę, że mamy coś, co zapewni nam olbrzymi sukces. Widzi pan, prowadziłem notatki, zapisywałem wszystko, jak to się mówi, słowo w słowo, najszybciej jak mogłem po przeprowadzeniu wy- Strona 15 wiadu. Nie mieliśmy takich maszynek jak teraz do robienia nagrań, więc rekompensowaliśmy to sobie w inny sposób. Dzisiejsi młodzi detektywi ze swoimi magnetofonami nawet nie wiedzą, czego nie wiedzą, jak robić, ale w moich czasach mieliśmy dobrą pamięć i szybko pisaliśmy. Jeśli nie mam tutaj przed sobą każdego słowa, to doskonale pamiętam, co ludzie mówili albo co chcieli powiedzieć, mogę więc wszystko dobrze zrekonstruować. Trzeba to tylko ubarwić, dodać kreski dialogowe, literackie ozdobniki, przepisać na maszynie. Ja dostarczę akcji, pan zadba o resztę, co? Nawet jeśli na końcu nie wszystko było dla mnie kryształowo jasne, to nadal uważam, że była to moja najlepsza sprawa, a więc jeśli gotów jest pan zostać moim Watsonem, to zacznijmy od tego, a po tej sprawie będę miał z tuzin innych, które możemy poskładać do kupy. Powiada pan, że ma pewne dokumenty, które „mogą rzucić światło" na moje ewentualne „powracające pytania", a to niezła przynęta dla takiego faceta jak ja. Jestem, kim jestem, i nawet po trzydziestu latach z ciekawością wysłucham wszystkiego, co zechciałby pan ujawnić. Kiedy pisze pan o znalezieniu prywatnych papierów Margaret po jej śmierci, zastanawiam się, co zawierają. Co mówiła o mnie? Nie była osobą, która nie zniżyłaby się do naciągania prawdy, żeby stworzyć zgrabną historyjkę. Kiedy poznałem pańską rodzinę w dwudziestym drugim, pana nie było jeszcze na świecie, jak przypuszczam. Kiedy pańska ciotka poznała pańskiego wuja? Wie pan, pana ciotka trochę się we mnie podkochiwała. Powiedziała panu kiedyś o tym? Nie przypuszczam i jestem pewien, że pański wuj był świetnym facetem. Ale kiedy ją poznałem, była zaręczona z tym gogusiem z piekła rodem, tym badaczem, i myślę, że wydawałem się jej prawdziwym mężczyzną - człowiekiem nieskazitelnego honoru, który Strona 16 zawsze opowiada się za prawdą i zawsze stawia prawdę na pierwszym miejscu. Jak nazwać tę sprawę? Niech pan pomyśli: zaczęło się od poszukiwania dziwnego spadkobiercy, potem zrobiła się z tego sprawa zaginionej osoby, za którą płaciło mi dziesięciu różnych klientów, potem wyniknęła sprawa podwójnego morderstwa, badania przeszłości przyszłego małżonka, potem sprawa odbioru długu i nagle zupełnie innego podwójnego morderstwa. Wraz z uwięzieniem tego przeklętego Araba (dziwne, ale nie mogę sobie przypomnieć jego nazwiska), rozwiązaliśmy przynajmniej zagadkę tej ostatniej zbrodni, ale wiele wątków nie daje się rozsupłać nawet teraz. Powinien pan odszukać tego Araba; pewnie nadal gnije w jakimś egipskim więzieniu. Może w końcu gotów jest wyjawić, gdzie ukrył ciała i skarb. W porządku, zaczynamy. Według notatek w moich aktach, sprawa ta zaczyna się w Mayfair w Londynie w maju 1922 roku. Tam to bardzo bogaty człowiek nazwiskiem Barnabas Davies, właściciel Browaru Daviesa, dowiedział się od swojego lekarza, że zostało mu tylko kilka tygodni lub miesięcy życia. Ten Davies to starszy facet, ale ma uroczą, młodą żonę i parę małych dzieci. Ponieważ zbliża się śmierć, Davies załatwia swoje sprawy z prawnikami. Rach-ciach i przyszła wdowa oraz dzieci stają się obrzydliwie bogaci, a jakiś młody wspólnik ma prowadzić ten interes z browarem. Ale mniej więcej tydzień później Davies, wciąż żywy, wzywa z powrotem swoich notariuszy i mówi, że postanowił zrobić jeszcze parę rzeczy, o których przedtem nie pomyślał. Mamy teraz 7 czerwca. Notariusze wracają do domu Daviesa, popijają znowu jego brandy i robią notatki, kiedy staruch wali ich po uszach: rodzina i interes to jedna sprawa, ale teraz uświadomił sobie, ze powinien zrobić coś Strona 17 więcej. Chce, żeby świat znał nazwisko Davies z jego stałego czynienia dobra. Chce, żeby z jego pieniędzy ufundowano katedrę jego imienia na uniwersytecie, chce, żeby za jego pieniądze zbudowano szpital, chce, żeby jego nazwisko widniało na skrzydle muzeum zapełnionym obrazami arty- stów, którzy uzyskali stypendium Fundacji Sztuki Nowoczesnej Daviesa, ma zamiar ufundować pomnik jakiemuś pułkowi, który stracił na wojnie prawie wszystkich przeklętych żołnierzy, i chce, żeby stanął on w nowo otwartych Ogrodach Daviesa, a klub piłkarski w jakimś małym mieście ma się nazywać Davies FC, i poleca wezwać jakiegoś architekta, by zaczął rysować plany zoo w kształcie dużego D, i to mimo że zaraz położą go do łóżka, być może po raz ostatni. Davies, Davies, wszędzie Davies. A potem wydaje notariuszom naprawdę bardzo dziwne instrukcje. Najwidoczniej pan Davies zaszedł bardzo daleko na tym świecie. Był, jako młody facet, w marynarce handlowej, zanim mu się poszczęściło w tym i w owym i zbudował imperium, które nurzało Angoli w całkiem niezłym bursztynowym płynie. Pewnie nie słyszałeś, synu, o davies ale. Zdaje mi się, że jego browar został po II wojnie światowej wykupiony przez inny i zmieniono nazwę tego piwa. Przypominam sobie butelkę z wizerunkiem statku, może pirackiego. W każdym razie stary, umierający Davies wręcza notariuszom listę - dosyć długą listę - k ob ie t na całym świecie. Kobiet z Kanady, USA, Ekwadoru i Peru, Australii, nawet Rosji, i dat, kiedy, jak mu się wydaj e, był ostatni raz w tych miejscach, kiedy ostatni raz widział te kobiety. Daty te sięgają początków jego służby w marynarce handlowej, dobrych czterdzieści lat wstecz w pewnych przypadkach, piętnastu w najnowszych. I - uwaga! - pan Davies mówi notariuszom, że niektóre, może wiele, a może wszystkie z tych kobiet mogą mieć z nim dzieci. Strona 18 Znajdźcie te panienki, mówi, i ustalcie, czy mają moje bachory. Jeśli mają, nic więcej nie mówcie, tylko podziękujcie matkom i znajdźcie te dzieci. Porozmawiajcie z nimi i przedstawcie taką propozycję: Davies zostawi każdemu z nich trochę pieniędzy - całkiem niezłą sumkę, jeśli zważyć, że aby ją otrzymać, musiały jedynie urodzić się w związkach po- zamałżeńskich, co me jest znowu taką trudną sztuką - pod warunkiem, że zgodzą się na dwie rzeczy; (a) nie będą zadręczać rodziny Daviesa w Anglii prośbami o choćby jednego pensa więcej, bo własna rodzina, nawet dla tego maniaka, jest nadal najważniejsza, oraz (b) przyjmą nazwisko Da-vies. Zgadza się, panie Macy, muszą zmienić nazwisko. Najstarsze będzie miało czterdzieści lat, prawda? Ale jeśli jakiś bękart chce jego pieniędzy, musi zmienić nazwisko. Ile dostanie? Suma jest do uzgodnienia, mówi Davies notariuszom, pokazując im zrobiony przez siebie wykres - najlepiej jeśli dzieci zadowolą się najniższą sumą, ale prawnicy mogą przystać na wyższe sumy, w zależności od narodowości i dokonań czy potencjału dziecka. Powiedziano mi, że na tym wykresie są równania. Na przykład Francuzik w wolnym zawodzie jest wart trzy i pół raza tyle, co argentyński marynarz. Nic dziwnego, że notariusze zaczynają trochę kręcić nosami. Wykazują, że skoro nikt dotąd nie zgłosił się do starego Daviesa, a ma on - nie owijajmy tego w bawełnę - i tak niedługo pójść do świętego Piotrka, to nie ma potrzeby odgrzebywać starych problemów. Poza tym, zauważa jeden przytomny notariusz, jeśli te nieślubne dzieci przyjmą nagle jego dobre nazwisko, postawi to Daviesa w niekorzystnej sytuacji. • Ależ skąd - mówi Davies - zupełnie nie rozumiecie, o co mi chodzi. Te dzieci są moje i wszystko, co osiągną na tym świecie, jest też moje, i po- winny nosić moje nazwisko, bo jestem z nich dumny. Chcę, żeby Strona 19 nazwisko Davies żyło w nich i w tym, co robią. Wszyscy jesteśmy Daviesami - mówi stary, nielicho się przy tym denerwując - to moja dynastia. • No cóż, jesteśmy tylko notariuszami - mówią notariusze - i szukanie pańskich porzuconych bachorów w czterech stronach świata to nie nasza sprawa - chociaż nie ujmują tego tak ostro w rozmowie ze swoim majętnym klientem, jak sądzę. Ale on nie chce ich słuchać: - Wynajmijcie do tego detektywów. Nie obchodzi mnie, jak to zro bicie, po prostu to zróbcie, zalegalizujcie to, zawrzyjcie w jakimś doku- mencie, aja to podpiszę, ale zróbcie to szybko, bo czas nagli, prawda? Jeśli będę musiał, podpiszę in blanco i później możecie tam wstawić imiona dzieci. - Tak mniej więcej ujął to Davies. Już słyszę, jak pan pyta: - Ile mogło być tych matek? - No cóż, pierwsza lista Daviesa okazała się listą wstępną. Ostateczny rejestr puchł przez następnych kilka dni, w miarę jak gruby piwowar wzywał z powrotem notariuszy, by dodawać nazwiska, które mu się przypomniały, albo kiedy znalazł podpis jeszcze jednej damy u dołu jakiegoś starego liściku miłosnego, który palił przed udaniem się na randkę z Wszechmogącym. Kiedy 21 czerwca 1922 roku skontaktowała się ze mną w oddziale w Sydney kwatera główna, rejestr potencjalnego potomstwa Daviesa liczył trzydzieści osiem nazwisk i nadal rósł. „Teraz co do oddziału w Sydney" i „kwatery głównej" - powinienem to wyjaśnić. Prowadziłem własną firmę, Biuro Detektywistyczne Ferrella, do marca 1922 roku, a więc zamknąłem ją zaledwie na parę miesięcy przed tą sprawą, Sprawą rozwiązłego piwowara i morderstw na pustyni, co? Bierze Strona 20 pana? Nie było to szczególnie lukratywne przedsięwzięcie, to biuro, ale miałem smykałkę do przebierania się i nakłaniania ludzi, by mówili prawdę albo przynajmniej okazywali, kiedy kłamią. Nie da się ukryć, że byłem odważnym skurczybykiem. Znałem moje Sydney na wylot i nie miałem czasu dla przestępców, którzy myśleli, że są geniuszami, bo żaden z nich nigdy nim nie jest, panie Macy. Po latach zajmowania się nimi mogę panu powiedzieć, że na tym świecie nie ma więcej niż trzy typy ludzi, a może nawet nie trzy. Potem, w marcu 1922 roku, otrzymałem ofertę przyłączenia się do Ogólnoświatowej Agencji Śledczej Tailora, rozwijającej się firmy londyń- skiej, która chciała tchnąć trochę prawdy w tę „ogólnoświatowość". Trochę się wywiedziałem o tym ich interesie. Firmę prowadził Nicholas Tailor, który naprawdę był Węgrem o nazwisku Miklos Szabo i któremu nieźle powiodło się w Anglii, bo został kimś w rodzaju poufnego detektywa dżentelmenów, z nieokreślonym kontynentalnym akcentem i aurą świato- wego obycia. Całkiem mi to odpowiadało, nie powiem, więc po wymianie jednostek pieniężnych i dyskusji z ich przedstawicielem o tym, kto komu i kiedy płaci, zdjąłem szyld Biura Detektywistycznego Ferrella i poleciłem gościowi, którego znałem, żeby zawiesił inny, z napisem: Ogólnoświatowa Agencja Śledcza Tailora, Oddział w Sydney. No i niedługo po naszej transakcji dostałem polecenie w sprawie Da- viesa. Otrzymałem taki sam list jak pracownicy Tailora na całym świecie, z opisem zadania zleconego nam przez tych londyńskich notariuszy, którzy wynajęli agencję Tailora. Bo oczywiście jednym z portów, do których zawijał zacny pan Davies, było Sydney, tak więc miałem odnaleźć pewną damę nazwiskiem Eulalie Caldwell, która w roku 1890 albo 91, a może w 1892