Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic

Szczegóły
Tytuł Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k STEVE PERRY STEPHANI PERRY OBCY WOJNA SAMIC umaczy Waldemar Pietraszek Wydawnictwo “ORION” Kielce 1994 Tytu³ orygina³u ALIENS THE FEMALE WAR All rights reserved. Copyrights © 1993 by Twentieth Century Film Corporation. Aliens TM © Twentieth Century Film Corporation. Cover art copyrights © 1993 by Dave Dorman. Redaktor techniczny Artur Kmiecik Wszystkie prawa zastrze one For the Polish edition Copyrights © by Wydawnictwo „ORION” Kielce ISBN 83-86305-02-9 Dianie; I Ma emu Kwiatuszkowi; Witaj w klubie; SCP Moim przyjacio om przyjacio om wielbicielom, mojej Mamie i bratu, W szczególno ci za memu wspó pracownikow,. który Nauczy mnie wiele w sztuce tworzenia SDP. Strona 2 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k ROZDZIA 1 Ripley czu a zaciskaj ce si kurczowo na jej szyi ramiona ma ej dziewczynki. Ponownie nacisn a przycisk przy drzwiach windy. Królowa by a tu za nimi. Czy by mia y tu umrze ? My li przebiega y w jej g owie osza amiaj cymi falami. Zacz a naciska guzik raz za razem. Wygl da o na to, e zgin tutaj w tym piekielnym, wilgotnym, sztucznym szybie na planecie, której znaczna cz zamieni a si w py podczas nuklearnej eksplozji. - No, dalej, jed ! Podnios a wy ej dziewczynk i obejrza a si przez rami . Spojrza a w ciemno . Para wydobywa a si z jakiej p kni tej rury, dodaj c jeszcze gor cych wyziewów do zgni ej atmosfery mrowiska obcych. Czu a, e tamta nadchodzi, prawie s ysza a pieszne kroki zbli aj cej si matki; s ysza a pomimo rycz cych syren alarmu. Przecie w nie zniszczy a jej dzieci, setki dzieci. Nie w tpi a, e teraz królowa pragnie zg adzi j i ma dziewczynk . Popatrzy a w gór i zobaczy a, e dno windy obni a si powoli, ale ci gle jest jeszcze kilka poziomów wy ej. Teraz to tylko kwestia sekund... Gdzie z ty u rozleg si zawodz cy krzyk, krzyk nieludzki i pe en w ciek ci. Ripley odruchowo mocniej cisn a bro i podbieg a do wbudowanej w cian drabiny. Mo e uda jej si apa wind na wy szym poziomie. - Trzymaj si mocno! - krzykn a. Królowa by a tu . Wygl da a jak inni obcy, lecz by a znacznie wi ksza, jakby napuchni ta. Nosi a ogromn koron , co w rodzaju wielkiego czarnego grzebienia, który ko ysa si w przód i w ty na potwornej g owie. Druga mniejsza para ramion, stercza a wyci gni ta w przód. Królowa porusza a si ku nim powoli, lini c si i sycz c. Ripley cofn a si . Dziewczynka napr a swe drobne, spocone r czki. Winda! Wreszcie nadjecha a! Ripley ruszy a biegiem. Drzwi otworzy y si , wskoczy a do rodka. Nacisn a guzik w ob kanym po piechu... Królowa bieg a w ich stron ... Drzwi zacz y si zamyka ... Jeszcze sekunda i potwór dostanie si do rodka. Ripley postawi a dziewczynk i wycelowa a miotacz p omieni w zbli aj ce si monstrum. Ogie przelecia przez zmniejszaj cy si otwór. Paliwo by o na wyczerpaniu i tylko cienki s aby strumie p omieni wydosta si na zewn trz, ale to wystarczy o , by powstrzyma obcego. Królowa jakby zawarcza a. Grube pasmo liny pociek o z rozwartych szcz k. Cofn a si . Zewn trzne drzwi windy zatrzasn y si . Bezpieczne! S bezpieczne! Droga w gór by a nieprzyjemna. Wybuchy targa y ca ym budynkiem, na dach zbyt wolno poruszaj cej si windy zwala y si kawa y gruzu. Ci gle jednak jecha a w stron l dowiska na wierzcho ku budowli. Kiedy drzwi otworzy y si ponownie, mi y kobiecy g os poinformowa , e pozosta o im dwie minuty na znalezienie bezpiecznego schronienia. Potem ca a przetwórnia przeniesie si do niebytu. Wybieg y razem z windy i... Gdzie, u diab a jest ten statek? Odlecia ! Ich ko o ratunkowe znikn o. Ta cholerna maszyna, ten android, zdradzi ! Ripley krzykn a z w ciek ci, potem przyci gn a do siebie dziewczynk . P omienie by y ju wsz dzie woko o, budynek trz si , wydaj c najdziwniejsze odg osy... Nagle jaki nowy d wi k. Ripley spojrza a w kierunku windy. Nie! To nie mo e by to! Królowa nie umie obs ugiwa d wigu! Nie potrafi! Strona 3 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Ale jest sprytna - odezwa si cichy g osik w g owie kobiety - widzia , jak zareagowa a, gdy chcia zniszczy jej jaja. Widzia , e z pocz tku odes a robotnice, trzyma a je z dala od ciebie. Z pocz tku. Ripley spojrza a na swój karabin. Licznik wskazywa brak amunicji. Miotacz p omieni te by pusty. Rzuci a bro , chwyci a dziecko i zacz a si cofa . Winda zatrzyma a si , drzwi powoli stan y otworem. Ripley mocno przycisn a do siebie dziewczynk . - Nie patrz, kochanie - powiedzia a zamkn wszy oczy. - Ripley? W porz dku? Ripley otworzy a oczy i popatrzy a na Billie - m od kobiet siedz naprzeciwko. Wygl da a na zak opotan , a lekki grymas zmarszczy jej brwi. Ripley lubi a j , polubi a j od pierwszej chwili, od momentu, kiedy j zobaczy a. Niezwyk e. Zaufanie by o w obecnych czasach czym niespotykanym, przynajmniej dla niej. Lecz historia dzieci stwa Billie by a tak podobna do jej w asnej... - Tak - odpowiedzia a i westchn a. - Przepraszam. Zaraz dojd do siebie. Swoj drog , ostatnia rzecz jak pami tam jest u enie si do snu po LU-426. By am tam ja, jeden z nierzy i cywil, oraz ma a dziewczynka. My ... s dz , e statek musia odnie w czasie drogi jakie uszkodzenia. Nic wi cej nie pami tam. Obudzi am si w t umie uchod ców na Ziemi sze tygodni temu. Wszyscy byli my w drodze tutaj. Wydawa o si to dobrym pomys em - wszystko woko o si wali o. Tak wi c jestem tutaj tylko oko o miesi ca d ej ni wy. Billie pokiwa a g ow . - Co mówi lekarze o utracie pami ci? To fizyczne czy psychiczne uszkodzenie? - Nie by am u lekarzy - powiedzia a Ripley lekko si u miechaj c. - Poza tym, czuj si dobrze. Wsta a i za a r ce za g ow . - Chcesz pój ze mn na obiad? Gdy sz y do sto ówki, Billie przygl da a si starszej kobiecie. To w nie ona by a pierwsz osob , przynajmniej pierwsz znan osob , która spotka a si z obcymi i prze a. Billie by a zafascynowana sposobem bycia Ripley. By a zrelaksowana, spokojna, wyciszona. Wydawa o si to niezwyk e w po czeniu z tym, co przesz a. Zw aszcza, e Billie mia a asne do wiadczenia z obcymi. Wiedzia a, co to znaczy. Nawet po dwóch tygodniach tutaj wydawa o jej si , e min y ju miliony lat. Sz y korytarzem w stron najbli szej sto ówki. Jedn ze cian stanowi a przezroczysta p yta, przez któr wida by o dwoje m odych trzymaj cych si za r ce. S dz c po identyfikatorach, oboje byli technikami medycznymi. Dalej Billie ujrza a panoram prawie ca ej stacji. D ugie rury przechodzi y w sfery i sze ciany, jakby z one z klocków przez gigantycznego dzieciaka. Wstrz sn ni zimny dreszcz, gdy przechodzi y obok jednego z w azów. Stacj wykonano z grubego plastiku i tanich ksi ycowych metali; ciep o wt aczane do korytarzy jednocze nie ucieka o w niektórych miejscach na zewn trz. Oczywiste by o, e najnowsze dobudówki by y znacznie gorsze - nie os oni ty niczym plastik, obskurne pomieszczenia z n dznymi urz dzeniami i s abym o wietleniem. Zosta y pozlepiane razem, by przyj nap ywaj cych z Ziemi uciekinierów. W tej chwili Orbitalna Stacja Wej ciowa by a schronieniem dla 17 000 ludzi, prawie dwukrotnej liczby jak przewidziano na pocz tku. Wi cej miejsca ju nie by o. Jak powiedzia a Ripley, wszystko zaczyna si wali . Chocia by o jeszcze stosunkowo wcze nie, sala by a zat oczona. W po udnie przyby transport warzyw z hydroponicznych ogrodów, a wie ci rozchodzi y si tu szybko. Billie i Ripley wzi y po ma ej surówce z marchewki i g ówce sa aty oraz jakie sztuczne mi so. Usiad y przy jednym z ma ych stolików obok wyj cia. Mimo t umów, by o spokojnie - wi kszo ludzi przebywaj cych tu straci a przyjació i rodziny. Wszyscy wr cz wstydzili si mia lub beztrosko sp dza czas. Billie to rozumia a. Strona 4 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Sama wi kszo swego ycia sp dzi a w ró nych o rodkach psychiatrycznych, próbuj c udowodni lekarzom, e obcy naprawd istniej . Powa na atmosfera stacji nie by a dla niej czym niezwyk ym, przeciwnie wydawa a si znajoma. Oczywi cie nie czu a si tu jak w domu, ale tak naprawd nigdy go nie mia a. Tu przynajmniej jej yciu nic nie zagra a. To by o co . Po podró y z Wilksem bezpieczna przysta wydawa a si nierealnym snem. Ripley wzi a mi sa do ust . Wykrzywi a twarz. - Smakuje jak cinki izolacji. Billie spróbowa a i kiwn a g ow . - Przynajmniej jest gor ce - stwierdzi a. Jad y powoli, ka da skoncentrowana na w asnym daniu. - Wi c nisz o niej? O matce obcych? Billie spojrza a zaskoczona na Ripley. Ta przygl da a jej si uwa nie. - Bo ja tak - powiedzia a. - Przynajmniej tak by o, zanim straci am pami . Unios a do ust kolejny k s jedzenia. - Ja... ech. Tak, ja tak e. S ysza am, e inni te maj sny... wyrzuci a z siebie Billie. Rzeczywi cie s ysza a opowiadania, w szczególno ci o fanatykach, którzy sny o obcych zamienili w pewien rodzaj religii. Nazywali siebie Wybra cami, którzy wiedz , e Dzie S du ju nadszed . Usi owa a zachowa spokój co do swoich snów, ale ostatnio... - Mam je cz sto - wyzna a. - Prawie ka dej nocy. Ripley pokiwa a g ow . - To samo jest ze mn . Zaczynaj si od wyzna mi ci, a potem zamieniaj w... Czuj w tym pewien zwi zek. To s przekazy. Wiem, gdzie ona si znajduje, wiem, e chce przygarn wszystkie swoje dzieci. Królowa królowych, nadrz dna si a wszystkich cholernych potworów. Wiem, gdzie j znale ! Odsun a gwa townie talerz. - I wiem jak j zniszczy - doda a. - Czu am, e nie jestem jedyn , która ni, ale nie mia am czasu, by o tym my le . Tu w stacji nie ma mo liwo ci zorganizowania sesji terapii grupowej. Ripley u miechn a si z gorzk ironi . - My , e wiem czego ona oczekuje i mam pewien pomys . Musimy znale wi cej takich, którzy ni o niej... co z Wilksem? - Wiem, e ma sny - Billie wzruszy a ramionami - lecz nie s dz , eby to by y takie same koszmary, jak nasze. Nie wiem za du o. On o tym nie mówi. Mo emy go przecie zapyta . Rozejrza a si woko o, chocia wiedzia a, e poszed gdzie popracowa . Od dwóch tygodni, odk d byli w stacji, Wilks sp dza wi kszo czasu w sali gimnastycznej lub na innych, równie wyczerpuj cych zaj ciach. - Przypuszczam, e spotkam go pó niej ,w barze. - Chcia abym si do czy - zaproponowa a Ripley - je eli... je eli nie b dzie to wam przeszkadza o. Wydawa o si , e szczególnie starannie dobra a ostatnie s owa. - Nie ma sprawy. B dzie nam mi o. Billie u miechn a si , a Ripley odwzajemni a u miech. Billie poczu a, e coraz bardziej lubi t kobiet . Wilks trenowa na rowerze przez wi cej ni godzin . Pot oblewa mu ca e cia o. Patrzy na ma ego ch opca siedz cego w rogu. G ow trzyma podpart na r kach, a wzrok mia wlepiony w ekran przed sob . Peda owanie pod obci eniem dziewi tego stopnia dawa o si nie le Wilksowi we znaki. Czy móg widzie tego ch opca wcze niej? Sala, w której wiczy , by a jedn z mniejszych w Stacji, ale wola j od innych. W du ych mog o pomie ci si nawet dwie cie osób, a zbyt wielu ludzi poc cych si w jednym miejscu nie mia o dobrego wp ywu na jako powietrza. Poza tym nie lubi t umów. Strona 5 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Dzieciak mia mo e dziesi , mo e jedena cie lat, by szczup y, blady i mia ciemne w osy. Jego twarz wyra a ca kowit oboj tno . Patrzy w pustk , podbródek opar na kolanach. Co w sylwetce ch opca przypomina o Wilksowi jego samego z czasów, kiedy mia dziesi lat. Mo e budowa cia a i ciemne w osy... mo e to zapatrzenie. Móg by si do niego przy czy . Wilks wychowa si w ma ym miasteczku na Ziemi, na po udniu Stanów Zjednoczonych. Opiekowa a si nim ciotka; matka umar a na raka piersi, kiedy mia pi lat. Ojciec zostawi ich rok wcze niej. Ciotka Carrie by a mi a, ale nie po wi ca a mu zbyt wiele czasu. Pracowa a na nocnej zmianie w domu wypoczynkowym, co by o mu raczej oboj tne. Ma y Davey Arthur Wilks mia co je i w co si ubra . Tak ciotka pojmowa a odpowiedzialno za losy ch opca. Carrie Green nie rozumia a zbyt wiele w ogóle, a z pewno ci nie rozumia a potrzeb ma ego ch opca. Nie rozmawiali te zbyt wiele o rodzicach - matka by a wi , która nie zajmowa a si niczym poza kochaniem Daveya, ojciec za nieobliczalnym skurwysynem, który nie robi nic poza w asnymi interesami. Dawid, który nienawidzi imienia Davey, nie by zbyt przekonany co do obu postaci. Prawie nie pami ta ich obojga. Wiedzia , e matka nie wróci ju nigdy; ale cz sto ni o ojcu, który pewnego dnia zjawi si z u miechem na jego drodze i zabierze go gdzie , gdzie b razem mieszka i bawi si . Jego Tatu by przystojny, silny i sprytny, i nic od nikogo nie potrzebowa . Wydarzy o si to w dwa dni po jego jedenastych urodzinach. Dawid le na pod odze ma ego, zaniedbanego pokoju i czyta nowy komiks z Danno Kruisem. Danno by w trakcie rozprawiania si z naprawd niebezpiecznymi facetami, kiedy ch opiec us ysza pukanie. Ciotka Carne w sypialni „leczy a swe zm czone oczy”, wi c Dawid, spodziewaj c si domokr cy, odezwa si zapraszaj co. W drzwiach stan wysoki m czyzna z zawini w kolorowy papier paczk . - Dawid? Twarz tego cz owieka rozpaczliwie domaga a si golenia, a ubranie by o stare i znoszone. - Tak, dlaczego... - Ch opiec cofn si o krok. Nie zna tego dziwnego przybysza o jasnych b kitnych oczach... - Aaa... tak... cze . Wiedzia em, e s twoje urodziny i... wiesz... by em w mie cie. Dla ciebie. Obcy wyci gn paczk w jego kierunku. Dawid wzi ja i spojrza na nieznajomego. - Kim pan jest? - O, rany. - m czyzna u miechn si . - Mam na imi Ben. Jestem... by em przyjacielem twojej mamy - Ben popatrzy na zegarek, potem znów na Dawida. - Szcz cia w dniu urodzin, Davey. uchaj, musz ju lecie . Mam spotkanie... Wiesz jak to jest. Popatrzy na Dawida tak jako bezradnie. Dawid przygl da mu si . Nie móg wykrztusi ani s owa. Jego ojciec mia na imi Ben. cisn mocniej paczk . Papier zatrzeszcza pod naciskiem. Ben! czyzna odwróci si i wyszed . Dawid sta nieruchomo, dopóki nie zamkn y si drzwi. Usi owa sobie wmówi , e to nieprawda, e ten Ben nie jest jego tatusiem. Nie móg by . Nie móg by przecie przyj tutaj, rzuci mu prezent i tak po prostu wyj . Zostawi go. Nie móg by tego zrobi . - Davey? Ciotka podnios a si z kanapy i podesz a do niego. - Czy kto tu by ? Co ty tam masz? Ch opiec spojrza na ni i pokr ci g ow . - To nic wa nego - powiedzia . Wrzuci prezent do b yszcz cego pojemnika na popió , który ciotka trzyma a razem z antycznym piecem na drewno. Wilks potrz sn g ow . Znów by w sali gimnastycznej Jezu. Niektóre z tych starych ta m pami ci by y tak trudne do wymazania. Popatrzy na ch opca. - Hej, ch opcze. Nie wy wiczysz sobie adnych mi ni, je li b dziesz tak siedzia na ty ku. Malec spojrza na niego niczym przestraszony ptak. - Podejd tu. Poka ci jak dzia a ta maszyna. Strona 6 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Nie by o to wiele, ale przynajmniej tyle móg ch opcu ofiarowa . Nikt nigdy nie zrobi dla niego takiego gestu. miech, który pojawi si na twarzy ch opca, wart by miliony. A przecie nic to Wilksa nie kosztowa o. ROZDZIA 2 Amy i starzec stali przed pokrytym odchodami obcych tunelem i odrzucali gruz. Wewn trz panowa y g ste ciemno ci. Stary cz owiek przeci gn dr r po bia ych w osach i wspar si d oni o dziewczynk . Amy podnios a g ow i u miechn a si do niego. By a adna, pomimo szarawej skóry i zniszczonego ubrania. Jej nieco nerwowy u miech czyni j jeszcze m odsz . - U ywaj tuneli metra do poruszania si po mie cie - powiedzia m czyzna, staraj c si mówi jak najciszej. - Wszystko jest na miejscu, ale zmienione. Post pili kilka kroków w g b. O wietlenie by o s abe, a d ugie cienie porusza y si i ta czy y na cianach w ciszy. Starzec mówi dalej: - To... to trudne do sprawdzenia, ale tunele wydaj si czy w jednym centralnym punkcie, jak szprychy ko a. Ciemne, kleiste konstrukcje obcych otacza y ich ze wszystkich stron. ciany by y obwieszone ludzkimi szcz tkami -szkielety wisia y przewa nie na wyci gni tych ramionach, a wi kszo czaszek zwrócona by a w lewo. Widocznie z prawej strony znajdowa o si co , co mog o by kiedy po- wodem przera enia. Amy przysun a si do starego cz owieka. - O ile tylko si nie myl , potwory trzymaj si jednego terytorium, a potem przechodz do nast pnego. Nasz obóz jest niedaleko. Po dr d na ramieniu dziewczynki. - Obcy s o kilka kilometrów st d, tak przynajmniej mi si wydaje, wiec jeste my bezpieczni. - Mam nadziej , e tak jest - odezwa a si Amy - ale nie wiem, czy mo emy by ca kiem spokojni. M czyzna kiwn g ow . - S jeszcze ci, którzy czuj si spowinowaceni i poluj dla obcych na powierzchni. Tu, na dole, mo emy si ich nie obawia . Szli w g b tunelu, a mier otacza a ich swym niesamowitym tchnieniem. Oboje ci ko dyszeli . Po minucie zatrzymali si , a starzec znów zacz mówi belferskim tonem. - Teraz jeste my ju niedaleko od centrum, niedaleko osi tego diabelskiego ko a. Dlatego jest tu wi cej szcz tków. Nie wolno nam i ani o krok dalej. Amy wstrz sn przenikliwy dreszcz. - Czy mo emy ju st d i , Wujaszku? To nie najlepiej wygl da. czyzna rozejrza si wokó z obaw , a potem u miechn si do dziecka. - Dobrze. Chod my na wcze niejszy obiad. Zawrócili, a Wujaszek pozwoli Amy prowadzi . - Wiesz, powinienem... - zacz , gdy nagle z ciemnej ciany wychyn a d i chwyci a go za kolano. Amy wyrwa si cienki, przenikliwy okrzyk. Starzec upad . W ciemno ci rozleg si inny g os. - Cholera, o cholera! W polu widzenia pojawi si biegn cy m ody cz owiek. - Paul! - rykn stary cz owiek . - Zabierz to, zabierz! Strona 7 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Paul podniós w gór ma latark . Jedna z ofiar obcych wisia a na cianie bliska mierci. Tym razem by a to kobieta, chocia bardziej przypomina a zwierz . Jej oczy wype nia o szale stwo. Trzyma a mocno nog starca. - Wujaszku - szepn a Amy, a pier unios a jej si w t umionym szlochu. Po chwili zacz a aka . Paul i starzec bili kobiet pi ciami po r ce, ale ta nie zwalnia a chwytu. Jej twarz by a opuchni ta i prawie czarna. Paul spojrza w kierunku, z którego przed chwil przysz a Amy z Wujaszkiem. Gdzie tam, daleko, s ycha by o klekocz ce d wi ki. - S uchajcie - wyszepta a kobieta krwawi cymi ustami. - Jestem matk ... Paul wsta z kl czek i kopn j w r . Nadgarstek p z trzaskiem i .stary m czyzna uwolniony z uchwytu odczo ga si od umieraj cej ofiary potworów. Zdawa o si , e nic nie zauwa a, jakby w ogóle nie czu a bólu. Starzec wsta , chwyci Amy za r i razem szybko oddalili si od oszala ej kobiety. Ta zamkn a okropne oczy i wyszepta a zachrypni tym g osem: - Szybko... umrze jak najszybciej. Przera enie malowa o si na wszystkich twarzach ofiar, które mijali wracaj c do obozu. Ostatnie s owa szalonej dotar y do nich jak odleg e echo. - Paul? - odezwa si stary m czyzna. M ody skin g ow . - Zajm si tym. Wyci gn zza pasa nó . Promie md ego wiat a b ysn na ostrzu. Zawróci w g b tunelu... Obraz na ekranie znieruchomia . Billie zacisn a d onie na brzegu fotela tak mocno, e gdy chcia a po chwili wyprostowa palce, ko ci g no trzasn y w stawach. Potrz sa a przez chwil g ow , nie zdaj c sobie sprawy, e to robi. Chcia a strz sn z siebie ca y ból Amy, swój ból... Siedzia a sama w g ównej sa i czno ci Stacji. Technik poszed w nie na obiad. - Nigdy wi cej - szepn a do siebie. Czu a si jak ma a dziewczynka. Jej dzieci stwo na Rim, ze wszystkimi ucieczkami i ukrywaniem si , jeszcze nigdy nie wydawa o jej si bli sze ni teraz. Wszyscy odeszli, krzycz c z oddali przera onym g osem ludzi przeznaczonych na zjedzenie przez obcych. Potok wspomnie uderzy w ni z ca moc : kuca a w przewodzie wentylacyjnym, kiedy t usty m czyzna z krwawi cymi uszami wy ze strachu i bólu o kilka metrów od niej; odg os strza ów w rodku nocy; krew rozbryzgana po mrocznej sali; i ci y strach, ci a bezsilno i pewno , e w ko cu zostanie odnaleziona przez potwory. Potem b dzie zjedzona. Albo jeszcze gorzej. Lecz Amy yje! Jest kilka lat starsza i ci gle yje. Technik, starszy m czyzna o nazwisku Boyd, wspomnia jej, e ci gle odbieraj nieliczne przekazy z Ziemi. - W wi kszo ci jest to jakie religijne gówno - mrukn drapi c si za uchem. - adnego przekazu od pewnej rodziny? - spyta a wtedy Billie, nie spodziewaj c si us ysze niczego dobrego. To musia by by cud... - A, tak. Przychodz na ró nych kana ach, jak przypadkowe sygna y. Dziewczyna i jej wuj, jeszcze par innych osób. Smutne. Boyd wzruszy ramionami i poszed je , ostrzegaj c j , eby niczego nie dotyka a zanim nie wróci. Billie u wiadomi a sobie, e stary technik jest pewny, i nic ju w ciwie nie mo na dla tamtych uczyni . Z wyj tkiem... Ripley. Mo e jej plan, jaki by nie by , móg by ocali Amy. To samo dziecko, teraz ju nieco starsze, widzia a w starym przekazie, na który natkn li si w tej ob kanej bazie wojskowej. Amy. Billie wci gn a g boko powietrze i wypu ci a je bardzo powoli. Zobaczy a siebie w obrazie tej ma ej dziewczynki na Ziemi. Zrobi wszystko, eby j uratowa . Wszystko. Billie spó ni a si kilka minut do Czterech agli, bez w tpienia najbardziej obskurnego baru w Stacji i oczywi cie jedynego, do którego chodzi Wilks. Knajpa by a ma a i mroczna. Pijacy i Strona 8 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k odurzeni chemikaliami osobnicy siedzieli przy okr ych sto ach otaczaj cych male ki bar przy cianie. Zgodnie z programem wywieszonym na cianie, mia y si tu pó niej odbywa ta ce erotyczne. Pary i trójki t oczy y si ju na podwy szeniu, przygotowuj c si do wyst pu. Billie spostrzeg a Ripley siedz przy stoliku stoj cym w rogu. Przed ni na zachlapanym jakim p ynem blacie, sta o kilka szklanek. - Wilksa jeszcze nie ma - powiedzia a Rip ey i nala a blado pomara czowego p ynu do jednej ze szklanek. - Napijesz si ? - Tak, dzi ki. Billie wzi a szklank . Prze kn a po ow zawarto ci jeszcze zanim usiad a. Ripley unios a brew. - Ci ki dzie ? - Moja przesz mnie dopad a. Na Ziemi jest rodzina, która wysy a przekazy. Po raz pierwszy widzia am ich na planetoidzie Spearsa. W tej rodzinie jest ma a dziewczynka, teraz ma mo e dwana cie, mo e trzyna cie lat. Patrzenie na te przekazy... - przerwa a i poci gn a ze szklanki -jest bardzo przygn biaj ce. - Czy to Amy? Billie zaskoczona podnios a wzrok. - Widzia am j kilka dni temu. - wyja ni a Ripley. - Znasz j ? Billie pokr ci a przecz co g ow - Chocia czuj , jakbym j zna a od dawna. - Tak, rozumiem. Amy, tak mia a na imi równie moja córeczka. Do baru wszed Wilks, skin barmanowi i podszed do ich stolika. - Przepraszam, spó ni em si - powiedzia . -Trenowa em. My , e straci em poczucie czasu. miechn si i usiad . Nala sobie trunku do szklanki. Billie zauwa a, e by bardziej zrelaksowany ni zwykle, jego poznaczona bliznami twarz wydawa a si by ca kiem odpr ona. - Cze , Ripley. Ripley pochyli a si ku niemu. - Potrzebujemy twojej pomocy, Wilks - powiedzia a. - Nie ma sensu owija w bawe , nisz o obcych? - To nie wszystkim si ni ? - Nie w formie koszmarów - odezwa a si spokojnie Billie. - Nie jako sygna y, przekazy. Wiadomo ci od matki obcych, przewodniczki królowych. Ona... ona jest gdzie w ciemnym miejscu, w grocie lub czym takim. I pragnie. Czeka. Nawo uje. Billie przymkn a oczy. - Zbli a si , a potem mówi. Mówi, e ci kocha i chce by z tob . Wr cz czujesz, jak jej pragnienia p yn falami do ciebie... Otworzy a oczy. Ripley kiwn a g ow , lecz wzrok Wilksa by pe en sceptycyzmu. - Mo e co zjad ...? - S uchaj, Wilks. Pami tasz ten statek kierowany przez roboty? Pami tasz sny, jakie tam mia am? - Tak, pami tam - kiwn g ow . Wtedy Billie czu a instynktownie, e obcy s na statku, chocia w aden sposób nie mog a o tym wiedzie . Jej sen uratowa im ycie. - Wi c czego ode mnie chcecie? - eby dowiedzia si kto ma sny o matce obcych - powiedzia a Rip ey - Mia am je przez jaki czas, ale potem urwa y si . Je eli s one czym w rodzaju transmisji, b dziemy mogli je wykorzysta . Musimy wiedzie czy kto jeszcze ni w ten sposób. Musimy mie pewno . Macie jakie pomys y? Wilks popatrzy w g b szklanki. - Mo e - mrukn . - Mog popyta ludzi, których znam. Uwa acie, e to co da? Strona 9 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Sama jeszcze nie wiem - stwierdzi a Ripley. - Ale mo e co z tego wyjdzie. Wilks wzruszy ramionami. - Pieprzy to, ale i tak nie ma tu zbyt wiele do roboty na tej cholernej skale upa kanej plastikiem. Do diab a, popytam tu i tam. Wys czy trunek do dna i wsta . - Spotkamy si jutro o 9.00 w pokoju konferencyjnym B2. Ripley u miechn a si do Billie i z ulg wypu ci a powietrze z p uc. Amy ci gle by a na Ziemi w jakiej kryjówce i prawdopodobnie nic nie mo na by o dla niej uczyni . Ale mo na w ko cu co zacz robi . Salk konferencyjn udost pniano w ciwie tylko wojskowym, lecz by a tak ma a i tak rzadko ywana, e Wilks nie mia k opotu z uzyskaniem pozwolenia na wej cie do niej. Billie i Ripley sta y po jego bokach naprzeciw ma ego komputera. Naciska klawisze i jednocze nie mówi : - Ostatniego wieczoru spotka em star przyjació , Leslie Elliot. Zwykle wychodzi a z facetem, którego szkoli em, a do chwili, gdy stwierdzi a, e jej iloraz inteligencji jest wy szy o prawie 50 punktów. Jest bardzo dobr w amywaczk komputerow , ale teraz robi tylko czarn robot wprowadzania danych. My , e nie odmówi nam pomocy... nawet si zadeklarowa a. Czekajcie, to jest to. Dane zacz y przewija si przez ekran. Nazwiska, daty, miejsca. Potem pojawi y si obrazy. Quincy Gaunt, dr/ Obiekt: Nancy Zetter. Obraz by marnej jako ci i przedstawia dwoje ludzi siedz cych w biurowym pokoju. Kobieta opowiada a: - Potem podesz a do mnie i us ysza am jej g os. Mówi a, e zaopiekuje si mn . Powiedzia a: "Kocham ci ". Atrakcyjna, m oda kobieta potrz sn a g ow z obrzydzeniem. - To, co mówi a, by o okropne. - Czy na tym si sko czy o? - spyta lekarz, szczup y, m ody m czyzna o oboj tnym wyrazie twarzy. - Tak. Z wyj tkiem tego, e to wci trwa - powiedzia a kobieta. - Ja co noc ni ... Wilks przycisn klawisz. Wi cej nazwisk przesun o si po ekranie, kolejne pokoje, kolejne osoby. Dobrze zbudowany, m ody m czyzna kr ci si niespokojnie w fotelu, a starszy od niego lekarz przygl da mu si uwa nie. - To by o jak... nie wiem... ona mnie pragn a - wyrzuci z siebie m odzieniec. - Seksualnie? M czyzna poczerwienia . - Nie, nie ca kiem. Tak jako ... cholera, nie wiem. Jakby by a moj matk , czy kim w tym rodzaju. - Czy miewasz sny o swojej matce? - Lekarz pochyli si do przodu w oczekiwaniu. Wilks ponownie nacisn klawisz. Doktor Torchin rozmawia z kobiet - porucznikiem Adcox. - ...i odczu jakby wo anie, eby z ni zosta a-zastanowi si lekarz. - Interesuj ce. Wilks dotyka delikatnie klawiatury. - ...to jest powracaj cy ci gle sen... - ...kocha mnie, pragnie... - ...mówisz, e potwór prosi ci o znalezienie... - ...chce, ebym znalaz a dla niej... - ...wo a mnie... Wilks wcisn klawisz pauzy i popatrzy na stoj ce obok dwie kobiety. - Ilu? - spyta a Billie. Poczu a nag sucho w gardle. - Nie jestem pewny, ale Les dotar a do danych z jednego tygodnia. Psychiatrów odwiedzi o trzydzie ci siedem osób. - A jest jeszcze wielu, którzy nigdy nie pójd do psychiatry - odezwa a si Ripley. Umilk a zamy lona. Strona 10 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Dobra robota, Wilks - powiedzia a po chwili. - Dok d nas to, do diab a, zaprowadzi? - spyta Wilks i odchyli si w fotelu. - Co to wszystko oznacza? - e królowa matka pragnie swych dzieci - odpowiedzia a Ripley. - Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jest. Sygna y s przeznaczone dla nich. Robotnice nie s wystarczaj co inteligentne by za adowa si na statki i odlecie do domu, ale gdyby my tak j odnale li i przewie li na Ziemi ... - Mog yby odej wraz z ni - powiedzia a Billie. - Ujmuj c to najpro ciej: ta królowa królowych jest w innym systemie gwiezdnym, tak? Chryste, znaczy to, e przekazy odbywaj si z pr dko ci wi ksz ni pr dko wiat a. Jak, w ród jakich pieprzonych woodoo. - A je eli to prawda? - spyta a Billie. - Co powiesz, je eli jaka superkrólowa potrafi przekazywa na takie odleg ci? Pomy l lepiej, co si stanie, gdy zjawi si tutaj. - Pójd za ni jak lemingi - powiedzia a Ripley. - Po cz si razem w wielkim pochodzie. Ka de z nich. Wilks nie mia naj wiatlejszego umys u, ale b yskawicznie dostrzeg mo liwo ci tego scenariusza. Kiedy si odezwa , jego g os by cichy, ale pe en przekonania: - Mogliby my poczeka , a si zbior do kupy, a potem przy pomocy adunków nuklearnych wys je do diab a. Popatrzy na ekran komputera, gdzie twarz pacjentki z ciemnymi obwódkami wokó oczu zosta a zamro ona przez stop-klatk . Przyjemne marzenie, lecz wydawa o si , e takim pozostanie. Cofn si my do swego pierwszego kontaktu z obcymi, jak e dawno to by o. Przesun y mu si przed oczami wspomnienia przesz ci: uwolnienie Billie z o rodka psychiatrycznego, nowe przej cia u jej boku, nowe wysi ki, by zniszczy obcych, którzy im zagra ali - im i ludzko ci. G ówny cel zna , lecz Wilks by bardzo praktycznym cz owiekiem. - Sk d masz pewno , e tak si stanie? - spyta Ripley. - Nie jestem pewna - pokr ci a g ow . - Przynajmniej nie w sposób, który da by si wyja ni czy zmierzy . - Ale wierzysz, e wszystkie te psychiczne brednie znacz dok adnie to, o czym tutaj mówimy? Oznacza to dla ciebie, e istnieje gdzie jaka supermamu ka, która mog aby zmusi te wszystkie skurwysyny do opuszczenia Ziemi? - Tak, w to w nie wierz . Wilks ponownie wpatrzy si w ekran. Billie mog a co powiedzie o obcych na statku, który ukradli wspólnie z Buellerem. On te mia w asne przeczucia, które uratowa y mu niejednokrotnie dup . Nie by zbyt religijny, nie wierzy te w ró ne brednie psychologów, nie musisz by chemikiem, by rozpali ogie . Pragmatyzm by jego sposobem na ycie i do diab a z teoretyzowaniem. Je eli Billie mog a widzie we nie prawd , mogli to robi i inni. To ma jaki sens. - Dobra. Przypu my, e ten scenariusz zacznie dzia - odezwa si po chwili milczenia. - Warto by sprawdzi nieco wi cej szczegó ów. Je eli macie racj , to mamy w gar ci wielki m ot, którego mo emy u przeciwko tym dupkom. Chc popracowa z wami i przekona si , dok d nas to zaprowadzi. Id porozmawia z przyjació mi. - Je eli nie masz nic przeciwko temu, pójd z tob - zaproponowa a Ripley. - Billie? Gdyby mog a przekopa si przez te zbiory i wyci gn nazwiska personelu wojskowego... Billie wyj a z czytnika metalowy kr ek z zapisem informacji i schowa a go do kieszeni. Ripley wyszczerzy a z by w szerokim, szczerym u miechu. - wietnie. Nie spotkaliby my si wieczorem i porozmawiali o tym, co uda o nam si znale ? Billie posz a szybko do swojej kwatery. Jak to dobrze by znów w akcji. Poza tym wiadomo , e inni te maj koszmarne sny, równie poprawi a jej humor. Nie czu a si ju tak osamotniona. Ta Ripley to silna kobieta, przywódczyni. Strona 11 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Skr ci a za róg i niemal biegiem zbli a si do robotechnika naprawiaj cego panel wietleniowy. Zatrzyma a si na chwil i uwa nie przyjrza a robotowi. By a to prosta maszyna, przystosowana jedynie do kilku nieskomplikowanych zada . Z grubsza ludzkiego kszta tu, oko o dwóch metrów wysoka; krótko mówi c - metalowa skrzynka na dwóch nogach i o dwóch r kach. Robot w niczym nie przypomina androida, który atwo móg uchodzi za cz owieka... Billie nagle znalaz a si na granicy p aczu. Mitch. Co te si z nim sta o, jaki los spotka jej sztucznego kochanka. Ow adn y ni mieszane uczucia: z , e nie powiedzia jej prawdy, obawa i wreszcie smutek. By a te , któr po raz pierwszy odczu a, gdy zobaczy a go zreperowanego na planetoidzie Spearsa, kiedy ujrza a jego pi kne cia o przytwierdzone do okropnych metalowych nóg. Wygl da y zupe nie jak ko czyny robota, który teraz sta przed ni . Kiedy w ko cu zrozumia a sam siebie, by o ju za pó no - ona i Wilks byli ju w przestrzeni kosmicznej, uciekli z bitwy, która rozgorza a na planetoidzie. Mitch na niej pozosta . Ostatni raz zobaczy a go podczas transmisji przekazanej na ich statek. Prawda by a taka, e czymkolwiek - kimkolwiek? - by Mitch, okaza si najlepsz osob jak kiedykolwiek zna a. I na dodatek kocha a go. Có , to pieprzone ycie by o okrutnie niesprawiedliwe. By a to twarda rzeczywisto i Billie zbyt wiele razy si o tym przekona a, by teraz p aka . Sp ca e lata w szpitalu, a z pewno ci nauczysz si podchodzi do ycia bez zb dnych emocji. Otar a zy z twarzy. P acz niczego przecie nie zmieni. W swych podró ach z Wilksem nauczy a si jeszcze jednego: najlepsz metod dzia ania, by sprawy sz y jak nale y, jest zaj cie si nimi samemu. Je eli chcesz kopn kogo w dup , najlepiej u yj w asnych butów. Tak trzeba zajmowa si w asnymi sprawami. Siedzenie i narzekanie w niczym ci nie pomog . Ripley o tym wiedzia a. Mia a plan. Jaki on by , to nie mia o znaczenia. Wa ne, e istnia . A je eli istnia a najmniejsza nawet szansa, e si powiedzie, Billie chcia a przy sw r do zniszczenia obcych. Za to wszystko, co zrobili. Chcia a mia si nad ich grobem. ROZDZIA 3 Ripley potar a skronie i lekko zmarszczy a czo o. - Problemy? - szepn Wilks. Nie chcia przeszkadza rozmow kobiecie, która siedzia a przy komputerze kilka metrów od nich. - Ból g owy - odpowiedzia a. - Ostatnio cz sto je miewam. Jeszcze chwil pomasowa a skronie i rozejrza a si po ma ym pokoju. Gustowne malowid a i fotografie zdawa y si nie pasowa do taniego, plastikowego wyko czenia tego mikroskopijnego pomieszczenia. Technik, Leslie Elliot, zgodzi a si im pomóc, wykorzystuj c na odszukanie potrzebnych informacji sw przerw obiadow . Siedzieli w nie w jej kwaterze i przygl dali si jak pracuje. By a to adna, nieco zbyt mocno umi niona kobieta o mi ym u miechu i kasztanowych w osach, które nosi a splecione w mnóstwo cienkich warkoczyków. Ripley zastanawia a si , co czy o j z Wilksem... - Mo e powinna powstrzyma go jakimi prochami - powiedzia Wilks, przerywaj c jej my li. Popatrzy a na niego pustym wzrokiem. - Twój ból g owy. - Aha. Nie. W porz dku. Poza tym, nie bior leków. Wi kszo problemów staram si sama rozwi zywa . Strona 12 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Wilks chcia jeszcze co powiedzie , ale w tym momencie Leslie odwróci a si wraz z fotelem i miechn a si szelmowsko. - Jeste moim d nikiem, sier ancie - powiedzia a. - Znalaz co . miech Leslie sta si jeszcze szerszy. - Kopalni z ota, oto co znalaz am. Po prostu trzeba zada w ciwe pytanie. Poczekajcie sekund . Musimy to zabezpieczy tam, gdzie nikt si nie dostanie. Ripley u miechn a si do Wilksa. - Mo e nie jeste ca kiem szalona - odezwa si sier ant. Szli w stron kwatery Ripley. Metaliczny zapach powietrza wydawa si szczególnie intensywny w tym w nie korytarzu. By tak mocny, e móg by by w ciwie smakiem. Wilks my la o rozmowie, jak przeprowadzili z Les. - Tylko niektórzy ze ni cych odznaczaj si cis ymi umys ami - powiedzia a Leslie - No, wiecie, matematyczne g owy z bardziej rozwini lew pó kul . Faceci tacy jak ty, sier ancie, bez wybuja ej wyobra ni. - Pieprzy ci . - Wiem, e chcia by . Hmm, wró my do sprawy. Mo emy zatem u ci li dane przy kre leniu naszej mapy. Gdyby cie powiedzieli mi, czego szukali cie ostatniej nocy, zaoszcz dzi oby to wam wiele pracy. - Faktycznie - stwierdzi a Ripley - szybciej to znajdziemy, gdy popracujemy razem. Jednak w ko cu mieli nazwiska ludzi, którzy potrafili opisa planet obcych. Zaledwie sze osób. Podane przez nich szczegó y nie by y precyzyjne, ale Leslie mia a mapy znanych systemów i zdo a okre li kilka mo liwych lokalizacji. Ripley twierdzi a, e mogliby u ci li po enie, gdyby uda o im si porozmawia z wybran szóstk . Ten telepatyczno-empatyczny chaos wydawa si by kuglarsk sztuczk , ale musieli si przez to przedrze . Wilks ci gle chcia wzi udzia w akcji, je eli tylko do niej dojdzie. Niesamowite, lecz to by o to. - My la em, e roznie li my t planet w py , e znikn a z przestrzeni - powiedzia Wilks. - Spu ci em na ni po czone ze sob adunki j drowe, które powinny przynajmniej wysterylizowa t pieprzon planet . - Niewa ne - stwierdzi a Ripley - One rozmna aj si gdziekolwiek si znajd , a opanowana planeta jest opanowan planet . - No, tak. Ale ta jedna, gdziekolwiek jest, wydaje si by j drem wszystkiego. Ciekawe jak wiele miejsc jest zara onych... Wilks przypomnia sobie rozmow ze starym nierzem w barze. Sapn cicho. - Co jest? - spyta a Ripley. - Có . Kilka dni po przybyciu tu razem z Billie, spotka em w barze starego i bardzo pijanego cz owieka. Nazywa si Crane. By kiedy nierzem. Chcia kupi za drinka jakikolwiek mundur. Be kota o wojennej chwale, martwych nierzach i takie tam brednie. Nie zwraca em na to wi kszej uwagi, dopóki nie zacz mówi o obcych. Nazwa je zabawkami wojny. Powiedzia , e s zbyt doskona e by by naturalne. Ripley spojrza a na Wilks z nag ym zainteresowaniem. - Interesuj ce - powiedzia a. - Mo liwo szybkiej reprodukcji, krew w formie kwasu, odporne na pró ni . Gdyby by y sztucznym tworem, wyja nia oby to wiele zagadek. Wilks skin g ow . - Warto o tym pomy le . Oczywi cie pojawiaj si kolejne, gorsze pytania: Kto zaprojektowa te pieprzone potwory? Dlaczego? Jakie s zamiary tego artysty? Zatrzymali si przed drzwiami pokoju Ripley. Strona 13 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Z api was pó niej, ciebie i Billie. Mam par rzeczy do sprawdzenia. Ripley zamkn a drzwi i pomy la a o teorii, jak zbudowa Wilks na podstawie jednego zdania starego pijaka. Wojenne zabawki? Co za pomylony gatunek móg stworzy taki projekt, do jakiej wojny prowadzi y te przygotowania? Wróci jej ból g owy. Rozleg o si pukanie do drzwi. - Prosz . Billie wesz a i rozejrza a si po go ych cianach pokoju: surowy i praktyczny, jak jego mieszkanka, która w nie podnios a wzrok znad klawiatury. Wygl da a na zm czon . - Cze , Billie - powiedzia a. - Masz co ? - Osiemnastk wojskowych, oko o po owy z do wiadczeniem w walkach - odpowiedzia a. Pochyli a si i opar a o stolik. Sama te by a bardzo zm czona. - Dobrze. Wilks i ja dostali my troch danych od jego przyjació ki-w amywa- czki. Mo emy wi c zaczyna . Pewne podstawowe informacje musimy jeszcze sprawdzi , a potem zdoby transport. Im szybciej, tym lepiej. Billie u miechn a si na t niewzruszon pewno siebie, bij ze s ów Ripley. To musi by wspania e uczucie, tak panowa nad sob . - Nie pytam z czystej ciekawo ci - odezwa a si - ale na jaki pomys wpadli cie? Ripley wsta a z fotela i nagle wyraz jej twarzy si zmieni . By wyra nie oznak strapienia. - Pami tasz, mówi am ci, e mia am córk ? Billie skin a g ow . | - Mia a na imi Amanda. Mia a niewiele lat, kiedy zacz am pracowa na Nostromo. Obieca am, e wróc na jej urodziny. Nie zrobi am tego. Billie znów kiwn a g ow . Wiedzia a, co si sta o. Ripley sp dzi a ca e dziesi ciolecia w bokim u pieniu - by o o tym w starych zapisach i ka dy je zna . Szcz liwym trafem znaleziono j , kiedy dryfowa a w miertelnej pustce. Billie by a ciekawa jak to jest, gdy zostawia si dziecko, a po powrocie okazuje si , e to male stwo zmar o w nie jako stara kobieta. Córka starsza ni babka. Okropno . - Lec c tutaj mnóstwo my la am o niej, o jej ca ym yciu, które przemkn o, podczas gdy ja spa am. Spa am i ni am o innej matce, która chce, by jej dzieci do niej wróci y. Ripley pokr ci a g ow i u miechn a si nagle, cho w jej twarzy nie by o weso ci. - Dziwne porównanie. Ja i ten potworny stwór pragniemy w ciwie tego samego. Billie wiedzia a, e musi co zrobi , jaki gest, cokolwiek. Z wahaniem wyci gn a r i dotkn a d oni Ripley. - Przykro mi - powiedzia a. - Nie ma sprawy - Ripley cofn a r nie przyjmuj c wspó czucia. - Po prostu, kocha am moj córeczk i straci am j . Winna tego jest ta... ta rzecz. To ona mi j zabra a. Popatrzy a na Billie wzrokiem pe nym z ci. - Mój pomys nie wzi si z ch ci uratowania kogokolwiek, nie z wielkiej mi ci do ludzi. Ja zwyczajnie nienawidz jej i jej pieprzonego potomstwa i chc zniszczy je wszystkie. Wci gn a g boko powietrze i spu ci a wzrok. Wzruszy a ramionami. - Do historii. Mamy wiele do zrobienia. Billie ciekawa by a, ile lat mia o dziecko. Mo e by o w wieku Amy? Co wspólnego tkwi o w ca ej ich trójce: Ripley, Billie, królowej obcych. Pragn y powrotu swych dzieci... Nie, Amy nie by a jej córk . To tylko twarz na ekranie monitora. Och, nie wolno jej my le w ten sposób. Billie przesun a fotel na drug stron sto u i usiad a obok Ripley. B dzie jeszcze czas na zastanawianie si nad motywami dzia ania. Teraz - tu Ripley znów mia a racj - mia y du o pracy. Po Strona 14 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k dwóch tygodniach w óczenia si po bazie, nie wydawa o si to z ym pomys em. Jakiekolwiek dzia anie zawsze by o dla niej lepsze ni nie robienie niczego. ROZDZIA 4 Sier ant Kegan Bako by dziesi lat m odszy od Wilksa, a wygl da na jeszcze m odszego. Mia dzieci twarz i jasn karnacj . Wilks zastanawia si czy musi goli si codziennie by utrzyma twarz zgodn z wojskowymi standardami. Dwaj m czy ni w biurze Bako siedzieli przedzieleni biurkiem, którego powierzchnie pokrywa y papierki po cukierkach i plastikowe torebki po jedzeniu. Ma y pokój by duszny, a w powietrzu unosi si zapach sosu sojowego. - Jeste pewny, e nie chcesz nic z tych drobiazgów? To lepsze ni gówno w sto ówce. Bako manewrowa ko o ust bambusowymi pa eczkami. Co najmniej po owa sma onego makaronu wy lizgiwa a spomi dzy nich. - Dzi kuj , w nie zjad em troch sto ówkowego gówna. - Niedobrze. Co ci tu sprowadza? Nie mów, e chcesz rewan u. - Dlaczego nie, w ostatnim tygodniu si zbytnio nie przem cza . Wilks spotka tego m odego cz owieka w sali gimnastycznej, szuka partnera do gry w pi . Zagrali ze sob kilka razy i chocia Bako jak dot d nie wygra ani razu, to by niez ym zawodnikiem i okaza si dobrym kumplem. - Tak naprawd , to chc co sprawdzi . Z kim mam rozmawia na temat transportu? Bako prze kn porcj klusek i u miechn si szeroko. - Dobry Bo e. artujesz, prawda? - Za my, e chcia bym przewie eee... bro , która mo e zniszczy wszystkie potwory na Ziemi. Czy wtedy dosta bym statek? - Jak bro ? - Hipotetyczn . Bako zab bni pa eczkami o blat biurka. - Có , przede wszystkim musia by udowodni warto tej broni, a nie tworzy hipotez na jej temat. Pokaza to genera owi Petersowi, a mo e Davisonowi, uzyska ich zgod i znale ochotników do za ogi. Na koniec wype ni par formularzy. Bako nabra nast pn porcj makaronu. - Powinienem ci te powiedzie , e b dziesz musia mie diabelnie du o czasu, nawet maj c mocne poparcie. - Dlaczego? - W ci gu ostatnich czterech miesi cy by y trzy próby dostania si na Ziemi i z Ziemi. Trzy oficjalne próby, je eli wiesz, co mam na my li. Wilks kiwn g ow . Oznacza o to, e w innych czasach nikt nie chcia by o tym rozmawia . - Pierwszy statek wróci z tuzinem nowych cywilów, ale czwórka komandosów by a martwa lub zagin a, tak samo jak o mioosobowa za oga. Z drugiego stracili my niemal wszystkich ludzi i organizowali my dodatkow wypraw by uratowa , tych co prze yli. - A trzeci? - Nie wróci . Wygl da na to, e obcy sk wiedz , e nadlatuje statek i czekaj na niego. A my nie mo emy sobie pozwoli na utracenie nawet drobnego sprz tu. Miejscowe wytwórnie nie s tym, czym by y kiedy . Niektóre ze statków s tutaj, wi kszo daleko st d i nikt nie wie, gdzie. Bako po pa eczki na blacie i popatrzy na Wilksa. Strona 15 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Planowana jest kolejna misja. Wiesz e te d ciaki nie lubi by kopane w dup , chocia nie ode mnie to us ysza , rozumiesz? Moje zdanie jest takie: przeznaczanie statku dla ratowania czegokolwiek nie ma obecnie najwy szego priorytetu. Nawet ca kowity rupie ma teraz cen wy sz ni diamenty. A Wilks chcia mie w pe ni wyposa ony statek gwiezdny, który móg by polecie , Bóg wie dok d poprzez galaktyk i umo liwi im porwanie matki wszystkich obcych. Mówi c hipotetycznie. Kiwn g ow i wsta . U miechn si do sier anta o dzieci cej twarzy. - Dzi ki, Niemowlaku. Pomog mi troch . - Nie nazywaj mnie tak. Kort C, jutro o ósmej? - Pewnie. Zwi sobie r ce za plecami, eby w ko cu wygra . Bako wybuchn g nym miechem, kiedy Wilks by ju przy wyj ciu, ale umilk natychmiast, gdy tylko drzwi si zamkn y. Dla Wilksa informacje Bako nie by y adn rewelacj . Gdyby chodzi o tylko o niego, po prostu ama by si w odpowiednie miejsce i zabra statek. Robi ju tak i wiedzia od czego zacz . Ale nie by teraz sam. Kto inny dowodzi . Ripley chcia a spróbowa zorganizowa wszystko legalnie, a on zrobi ju co tylko móg . Je eli genera nie zacznie ni o superkrólowej, wszelkie wysi ki b diab a warte. Drzwi otworzy a Charlene Adcox ubrana w bladozielone kimono lu no przewi zane w pasie. By a niska i prawie ch opi co szczup a. G adko uczesane w osy i ostre rysy twarzy przydawa y jej jeszcze m skiego wygl du. Billie poczu a zapach perfum. By lekki, kwiatowy. - Pani Adcox? - Tak. - Nazywam si Billie. Czy mog yby my przez chwile porozmawia ? - O czym? - Adcox u miechn a si uprzejmie. Billie wzi a g boki oddech. - O pani snach - powiedzia a. Kobieta st a, potem ruszy a w g b pokoju. miech znikn z jej twarzy. Billie wesz a. Pomieszczenie by o wi ksze ni jej w asna klitka. Na cianach wisia y japo skie grafiki, wokó sta y proste meble. Adcox podsun a Billie mat do siedzenia, sama usiad a naprzeciw na ma ym, niskim sto eczku. - Jak zdoby moje nazwisko? Billie zawaha a si . Zbiory bada psychiatrycznych by y poufne, ale k amstwo mog o szybko wyj na jaw. - Inni te maj takie same koszmary - powiedzia a - W amali my si do zbiorów. Kobieta kiwn a g ow . - W porz dku. oda pani porucznik wydawa a si teraz bardziej odpr ona. Billie to rozumia a. - Ilu? - spyta a Adcox. - Nie potrafimy dok adnie okre li . Co najmniej pi dziesi cioro. Zawsze ni to samo. dzimy, e s to przekazy, nie sny. Obcy s telepatami, lub co w tym rodzaju. To nie mo e by przypadek. Adcox zdoby a si na s aby u miech. - Tak, rzeczywi cie na to wygl da. Czego chcecie ode mnie? Billie wyci gn a kr ek informacyjny z kieszeni. - Mo e mi pani powiedzie , gdzie ona si znajduje - powiedzia a. - Jest tutaj wiele opisów mo liwych miejsc. Tylko kilka z nich wydaj si odpowiada temu, co przedstawiaj sny. Pani jest jedn z osób, które to widzia y. Prosz zrozumie , chcemy j odszuka . Adcox zesztywnia a. Strona 16 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - eby j zabi ? - Tak. J i jej dzieci. Kobieta pochyli a si i wyj a kr ek z r k Billie. - Mów mi Char - powiedzia a z u miechem. Ripley owin a r cznik wokó szyi i naga pad a na ko. Wyci gn a swe d ugie cia o na materacu, za a r ce za g ow , a nogi roz a swobodnie. Spotkanie z Johnem Chinem posz o dobrze. By architektem, jednym z tych ni cych "o cis ym umy le". Zgodzi si przejrze jej map . Nie by to typ wojownika i osobi cie w tpi a, eby zdecydowa si wyruszy z nimi, kiedy przyjdzie czas. Pomy la a jednak, e wystarczaj co wielu nierzy zgodzi si zaryzykowa ... Zamkn a oczy. Nie chcia o jej si spa , gor cy prysznic otworzy w jej mózgu szufladk medytacji. Ciekawe, jak posz o Billie z porucznik Adcox... ile lat ma Billie? Dwadzie cia trzy, prawda? W pa dzierniku, w roku, kiedy uko czy a dwadzie cia trzy lata, urodzi a pi kn , pulchn , male dziewczynk Amand Tei. Amy... Ripley pozwoli a ponie si wspomnieniom. - Ciiii, Amando. Moja ma a, s odka Amando. Powtarza a s owa raz za razem jak delikatn , usypiaj mantr . Jak ko ysank dla noworodka, którego trzyma a w ramionach. Szpitalny pokój by o wietlony przy mionym wiat em, a ca e wn trze pomalowano delikatnymi, pastelowymi kolorami. Male stwo jeszcze nie widzia o swego ojca i nigdy go nie zobaczy. Ripley pocz a swe dziecko w klinice, co by o bezpieczniejsze i wygodniejsze przy jej samotnym trybie ycia. A teraz zosta a mamusi ... Kiedy piel gniarka w a jej male kie dziecko w ramiona, rozp aka a si . By o takie pi kne, takie spokojne i ma e! Male kie paluszki i paznokcie, malutka g ówka z jedwabistymi, ciemnymi oskami. Poród mia a ci ki i d ugi, ale warto by o. - Ciii, moje dzieci tko, moja s odka Amando - szepta a. Zastanawia o j , w jaki sposób mo e przekaza swej córeczce, e kochaj tak bardzo, e kochaj mi ci zdoln przenosi góry... Nagle tu przed ni pojawi a si m ska twarz, pomarszczona, mroczna. Zobaczy a wyci gni te ku niej r ce... *** Ripley krzykn a i z szeroko otwartymi oczami usiad a na ku. Okry a si r cznikiem i rozejrza a po pokoju. Nikogo. Ale ta twarz... To by ... skie oblicze tkwi o w jej g owie, w jej nie na jawie. I by to... - Bishop? Potrz sn a g ow . Android, jeden z nierzy; dziesi tki lat po urodzeniu córki, d ugo po tym, gdy nie wróci a na urodziny Amandy. Sk d to si wzi o? Bishop... Nie my la a o nim od d ugiego ju czasu. Ostatni raz... kiedy ciwie widzia a go ostatni raz...? Nie zbyt dobrze. Jej w drówki w czasie dziwacznie si splataj . Mo e wszystko jest w jaki sposób powi zane. Westchn a, zak opotana i sfrustrowana niemo no ci poznania w asnego umys u. Mo e mimo wszystko jest zm czona... Wsta a i si gn a po ubranie. Nie chcia a d ej by naga. ROZDZIA 5 Strona 17 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Wilks zapuka do drzwi Leslie ma butelk burbona, któr w nie kupi . - Chwileczk ! Us ysza st umione odg osy zbli aj cych si do drzwi kroków, potem odg os padaj cego cia a. - Cholera! Po chwili drzwi si otworzy y. Leslie z zaczerwienion twarz pociera a prawe kolano. Tu za ni le o przewrócone krzes o. - Wilks, ty dupku - powiedzia a Leslie. Mia a na sobie obszerny czarny szlafrok, a na g owie turban z r cznika. Na jej smag ej skórze perli si pot. Mimo s ów, jakie przed chwil powiedzia a, by a u miechni ta. - To dla mnie? - spyta a. - Je eli jeste zaj ta... - To zale y. - Chcia em ci podzi kowa za pomoc. Pomy la em, e mogliby my si napi , je eli tylko nie masz innych... Leslie u miechn a si do Wilksa i cofn a od drzwi. - Zawsze by niezwykle subtelny - powiedzia a mi kko. - Wejd , Dawidzie. Billie siedzia a w niewygodnym plastikowym krze le i ogl da a obraz zrujnowanej Ziemi. ycha by o trzaski i gwizdy i dziewczyna zastanawia a si , jak to jest mo liwe, by tak stare przekazy by y jeszcze nadawane. Od dawna nie reklamowa y si adne firmy, czasem pojawia si jaki dokumentalny program, czasem film fabularny. Programy nadawane by y w najró niejszych zykach. Billie od czasu do czasu naciska a jaki klawisz, szukaj c czego rzeczywistego, czego z bie cych wydarze . Czego takiego jak Amy. Obraz zatrzyma si , a potem ekran sta si czarny. Nagle ukaza a si m ska twarz - redni wiek, brutalne przystojne oblicze, ostry nos i mocne szcz ki oraz mroczne, przenikliwe oczy. Usta czyzny by y mocno zaci ni te, tak mocno, e w ich k cikach pojawi y si g bokie bruzdy. Nieruchome spojrzenie tego cz owieka utkwione by o prosto w kamer . Co by o takiego w tej twarzy, co przypomina o...? - Oto jest wyznanie wiary - powiedzia cz owiek z ekranu - w nowego Chrystusa i w moc, któr Ona posiad a. os mia g boki i zniewalaj cy. "Spears - pomy la a Billie - jak Spears." Kamera odjecha a w ty i ukaza a m czyzn stoj cego na ma ym podwy szeniu w niewielkim, abo o wietlonym studio. By wysoki i nosi obcis y kombinezon, który podkre la jego wyrobione mi nie ramion i klatki piersiowej. U pasa zawieszony mia d ugi sztylet. - Jestem Carter Dane - powiedzia - i widz Prawd . Billie us ysza a pomruk aprobaty pochodz cy spoza pola widzenia obiektywu kamery. - Moc le y w moich d oniach. Bogini pokaza a mi w ciw drog . Zacz chodzi tam i z powrotem. - Bogini nie sieje strachu. Bogini nie przera a. Jeste my jej dzie mi, a Ona jest nasz matk . Nie jeste my jej godni. Pomruk sta si g niejszy. Dane mówi coraz pot niejszym g osem. - Kiedy rozpocz o si oczyszczenie, by em pe en obaw. Krzycza em ze strachu, litowa em si nad sob . Ba em si o w asne ycie i ycie otaczaj cej mnie powszechnej s abo ci. Przerwa na chwil . Wygl da o to na celowy zabieg maj cy zwi kszy dramatyzm wypowiadanych s ów. Strona 18 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Jestem wart nie wi cej ni kupa ajna. - O, tak - rozleg si ryk niewidocznego audytorium. - Bezu yteczny i obezw adniaj cy strach nape ni mnie pustk . Nie pozwala dzia . By em przez niego przywalony, jakby zwali si na mnie mur. Przystan i odwróci si do s uchaczy. - Ona przemówi a do mnie. Prosi a mnie o pomoc. Bogini, Stwórczyni tak nieprawdopodobnej pot gi prosi a mnie, niegodnego kalek . Tak samo prosi wszystkich Wybra ców. I sta em si silny. Nauczy em si Jej mi ci. Zrozumia em, e mier jest niczym! Jest gównem! Jest strachem! Billie siedzia a wpatruj c si w ekran. Stwierdzi a, e nie mo e si poruszy , nie potrafi nacisn odpowiedniego klawisza. "Kolejny ni cy, na dodatek kompletnie szalony" - pomy la a. Dane usun si w bok i na ekranie pojawi a si pot na kobieta w zniszczonym wojskowym mundurze. Prowadzi a za sob m odego m czyzn . R ce mia zwi zane na plecach, a jego powolne kroki sugerowa y, e jest ca kowicie odurzony chemicznymi rodkami. Kobieta w mundurze pchn a go na pod og obok Dane'a i odesz a w cie . Ch opak wygl da na nastolatka, by szczup y, ubrany w poszarpane i brudne achy. Le na boku z zamkni tymi oczami. Dane wskaza na wi nia, lecz wzrok mia ci gle utkwiony w s uchaczach. - To - powiedzia - jest cz owiecze stwo. S abo . Obawa. On nie jest wystarczaj co mocny, by sta si dawc boskiego ycia. Nie jest tego godny, w przeciwie stwie do was, którzy stoicie przede mn . Dane szerokim gestem wskaza na t um, a potem po d na biodrze. Palce obj y koje sztyletu. Wyci gn go powoli i podniós w gór . - Stare cz owiecze stwo ju si prze o. Ukl obok ch opca. M odzieniec nie okaza najmniejszym ruchem, e s ysza przemow . Nie poruszy si te , gdy Dane bez widocznego wysi ku wbi ostrze g boko w jego gard o. Krew rozprysn a si po ca ej platformie. ody m czyzna otworzy oczy, potem usta. Wydawa o si , e chce co powiedzie . Okropny, bulgocz cy charkot wydosta si z jego krtani, a twarz wykrzywi a w grymasie zaskoczenia i bólu. Przewróci si na plecy, oczy wype nia o przera enie. Coraz wi cej krwi wyp ywa o z rany i pokrywa o o liz warstw jego ciemne w osy i bia skór . W ko cu szczup e cia o zadr o miertelnym spazmem. Oczy pozosta y otwarte. Dane przy ostrze sztyletu do czo a swej ofiary i powiód nim w dó , poprzez mostek a do krocza, tn c g boko. Odwróci twarz do s uchaczy i krzykn z dzikim grymasem na ustach: - Chod cie i po ywiajcie si ! Jedzcie cia o! Spo ywaj c stary porz dek wiata, zjednoczycie si z Bogini ! Rzuci sztylet na pod og i jedn z zakrwawionych d oni zanurzy we wn trzno ciach martwego ch opca, potem podniós j do ust. Ciemne postaci wychyn y na podium. Obdarte kobiety i brudni m czy ni rzucili si na cia o. By o ich z tuzin, mo e wi cej. Oszala e twarze, g ny miech, wyci gni te r ce... Dane wsta i zacz deklamowa z patosem. Z ust cieka a mu wie a krew. G os mia zachrypni ty. - Jeste my Wybra cami! Stajemy si Nimi! B dziemy... Billie konwulsyjnie nacisn a w ciwy klawisz i przerwa a ponure widowisko. Ekran zgas , po chwili us ysza a tekst komercyjnej reklamy. Wzdrygn a si . Spostrzeg a nagle, e stoi i bije pi ciami w fotel. Ucieka a w ten sposób przed szale stwem. Po chwili przycisn a obie pi ci do ust Strona 19 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k i pobieg a do kosza na mieci stoj cego w k cie pokoju. Zwymiotowa a. Po kilku sekundach zwymiotowa a powtórnie. I jeszcze raz. Powoli wraca a do rzeczywisto ci. Jej spazmy przesz y powoli w dr enie cia a. Oddycha a gwa townym krótkim oddechem. - Uspokój si - powiedzia a cicho do siebie. - Przesta . Uspokój si ! Przetar a za zawione oczy. Sny musia y by zbyt ci kie do zniesienia dla tych ludzi, którzy widzieli wal cy si wiat, którzy widzieli ich gin ce rodziny. Ona jest inna. Tamci byli chorzy, ot piali, a ona jest tutaj i mo e co zmieni . - W porz dku - powiedzia a sobie i wyprostowa a si . Kwa ny zapach wymiotów wydobywa si z kosza i ska powietrze w ca ym pomieszczeniu. Billie poczu a nag w ciek . Ta królowa i jej cholerne transmisje doprowadzi y tych ludzi do szale stwa. Wywo y niepowstrzyman fal zabójstw... Wstrz sn ni dreszcz, gdy ociera a usta wierzchem trz cej si d oni. Wci gn a g boko powietrze. Wiedzia a, e twarz umieraj cego ch opca b dzie do niej powraca . Có , tego nie zmieni . Teraz musi si skoncentrowa na tym, co zmieni mo e. Wilks delikatnie zamkn d na jednej z j drnych, ma ych piersi Leslie. Przeci gn a si z rozkoszy i w asn d po a na jego. U miechn a si . Le eli nadzy w ród pomi tych, przepoconych prze cierade . W powietrzu unosi si zapach ich niedawnego aktu. Wilks podpar si na okciu. Czu si odpr ony i spokojny. Leslie by a dobr kochank , bieg we wszelkich pieszczotach, lecz bez ch ci dominowania. - Mmm - zamrucza a cicho i otworzy a oczy. - Nie le, sier ancie. Powiniene zosta awansowany. Wilks u miechn si szeroko. - Pewnie. My , e jestem dobry w musztrowaniu. Raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa... Leslie zrobi a zdziwion min . - Ej e, twój art jest dwuznaczny. - Co? No tak, jestem dowcipnisiem. - Choleeera. Le eli przez chwil bez s owa, zaj ci w asnymi my lami. Wilks przypomnia sobie sw niedawn rozmow z Bako. Sprawa istnienia królowej matki nie zaw adn a bez reszty jego umys em, wi c udowodnienie tego komu , kto nie zna Billie - konkretnie genera owi - mog oby przerosn mo liwo ci ich ma ej grupki. - Dok d si wybieracie, Dawidzie? - Hmm? - Do królowej ze snów. Pójdziecie tam, niezale nie gdzie to jest. eby j schwyta . By o to stwierdzenie, nie pytanie. - Nie wiem - powiedzia szczerze. - Wszystko ci gle stoi pod znakiem zapytania. Oficjalna droga jest nie do przej cia. Potrz sn g ow . - Nawet jeszcze nie wiemy, gdzie ona jest. Zapytaj mnie, gdy b wiedzia wi cej. - Zamierzasz wybra si w podró tylko na podstawie tych ulotnych wizji? - Jeszcze mniej. Nie ni em tych snów. Ale ty tak. Wierzysz w to? - Tak, my , e to prawda. - Opar a g ow na jego nagiej piersi. - Zrobi wszystko, by tylko wam pomóc. Wilks zatacza palcami ma e kó ka po g adkiej skórze jej brzucha, potem posun d ni ej. Lekko dotkn ona. - Tak? Wszystko? Strona 20 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Przycisn a si do niego i zamkn a oczy. Jego cz onek wypr si , napieraj c na smuk e nogi Leslie. Ona wsun a si leniwie na niego, a delikatny u miech skrzywi jej k ciki warg. - Naprawd jeste dobry w musztrowaniu, sier ancie. A teraz opowiedz mi, co jest do strzelania, a co do zabawy...? Siedz ca samotnie w pokoju Ripley wy czy a komputer i ziewn a szeroko. Setki my li przebiega o jej po g owie. By o ju pó no, a wszystkie pigu ki, które wzi a na ból g owy, nie podzia y. Silniejsze rodki wymaga y kontroli lekarza, a to nie sz o w parze z jej pogard dla medyków... Zmarszczy a brwi. Swoj drog , sk d to si wzi o. Musia to wywo ten d ugi hipersen, albo co posz o nie tak w szpitalu, kiedy j wybudzano. W aden sposób nie mog a sobie przypomnie , czy przed tym wydarzeniem te cierpia a na bóle g owy. W ciwie nie by o to wa ne. Nie by to najwa niejszy problem. Poza tym spowodowany by pewnie ci ym stresem. Poczu a zadowolenie, e znale li t planet . Obie osoby, z którymi rozmawia a Billie i ona sama, wskaza y na ten sam system, Leslie okre li a go jako bardzo prawdopodobny. Podesz a do ka i potar a pi ciami oczy. Potem po a si , nie zadaj c sobie trudu ci gni cia ubrania. Od pewnego czasu nie widzia a si z Wilksem i ciekawa by a, czy zdoby jakie informacje o transporcie wojskowym. Najlepiej by oby wyruszy maj c oparcie w Stacji, ale je eli nie... Có , istniej inne sposoby. Pomy la a o swoim nie na jawie. Twarz Bishopa zaskoczy a j sw realno ci . Lubi a tego androida, pomimo swej awersji do wszelkich syntetyków. Jednak jego obecno w my lach oznacza a co z ego. By a nie na miejscu, nie w jej pami ci. Medycy i sztuczni ludzie - wiat nauki i osobistych demonów. Mo e wszyscy s szaleni. Mo e jej pomys nie by niczym innym, tylko koszmarem ob kanej kobiety. Mo e... Ripley zapad a w sen. ROZDZIA 6 Peter Schell by ci ko zbudowanym, starszym m czyzn , którego normalnym wyrazem twarzy by a ponura, gro na mina. Nawet kiedy si u miecha , jego brwi opada y w dó . Ripley pomy la a, e wygl da jakby si napi czego kwa nego. Cz owiek obok, Keith Dunstom by o wiele m odszy, mniej wi cej w wieku Billie. Drobnoko cisty i delikatny sprawia wra enie nauczyciela sztuki walki, którym zreszt by . Dunston ucha Wilksa z pogodnym wyrazem twarzy. Wygl da jakby raczej ogl da mecz tenisowy, a nie wys uchiwa ponurych wizji sier anta. Ripley pozwoli a, by to w nie Wilks przekaza wszelkie informacje dwóm m czyznom. Spotkali si w prywatnym dojo, gdzie naucza Dunston. Po krótkim wst pie; Wilks szybko przedstawi ich teori i wyniki przeprowadzonych bada . Shell przerywa mu kilka razy, zadaj c pytania. Dunston natomiast nie wymówi przez ca y czas ani s owa, tylko kilka razy przesun delikatn d oni po rudej czuprynie. - A co b dzie, je eli nie dostaniecie transportu? - zapyta Shell. Wilks wzruszy ramionami. - W nie próbujemy zebra za og . Im wi cej b dziemy mieli ludzi, którzy chc walczy , tym wi ksza szansa, e dostaniemy statek. - Tak, ale gdyby cie mimo to nie dostali?