Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic
Szczegóły |
Tytuł |
Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
STEVE PERRY STEPHANI PERRY
OBCY
WOJNA SAMIC
umaczy
Waldemar Pietraszek
Wydawnictwo “ORION”
Kielce 1994
Tytu³ orygina³u
ALIENS
THE FEMALE WAR
All rights reserved.
Copyrights © 1993 by Twentieth Century Film Corporation.
Aliens TM © Twentieth Century Film Corporation.
Cover art copyrights © 1993 by Dave Dorman.
Redaktor techniczny
Artur Kmiecik
Wszystkie prawa zastrze one
For the Polish edition
Copyrights © by Wydawnictwo „ORION” Kielce
ISBN 83-86305-02-9
Dianie;
I Ma emu Kwiatuszkowi;
Witaj w klubie;
SCP
Moim przyjacio om przyjacio om wielbicielom, mojej Mamie i bratu,
W szczególno ci za memu wspó pracownikow,. który
Nauczy mnie wiele w sztuce tworzenia
SDP.
Strona 2
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
ROZDZIA 1
Ripley czu a zaciskaj ce si kurczowo na jej szyi ramiona ma ej dziewczynki. Ponownie
nacisn a przycisk przy drzwiach windy.
Królowa by a tu za nimi. Czy by mia y tu umrze ? My li przebiega y w jej g owie
osza amiaj cymi falami. Zacz a naciska guzik raz za razem. Wygl da o na to, e zgin tutaj w tym
piekielnym, wilgotnym, sztucznym szybie na planecie, której znaczna cz zamieni a si w py
podczas nuklearnej eksplozji.
- No, dalej, jed ! Podnios a wy ej dziewczynk i obejrza a si przez rami . Spojrza a w
ciemno . Para wydobywa a si z jakiej p kni tej rury, dodaj c jeszcze gor cych wyziewów do
zgni ej atmosfery mrowiska obcych. Czu a, e tamta nadchodzi, prawie s ysza a pieszne kroki
zbli aj cej si matki; s ysza a pomimo rycz cych syren alarmu. Przecie w nie zniszczy a jej dzieci,
setki dzieci. Nie w tpi a, e teraz królowa pragnie zg adzi j i ma dziewczynk .
Popatrzy a w gór i zobaczy a, e dno windy obni a si powoli, ale ci gle jest jeszcze kilka
poziomów wy ej. Teraz to tylko kwestia sekund...
Gdzie z ty u rozleg si zawodz cy krzyk, krzyk nieludzki i pe en w ciek ci. Ripley
odruchowo mocniej cisn a bro i podbieg a do wbudowanej w cian drabiny. Mo e uda jej si
apa wind na wy szym poziomie.
- Trzymaj si mocno! - krzykn a.
Królowa by a tu . Wygl da a jak inni obcy, lecz by a znacznie wi ksza, jakby napuchni ta.
Nosi a ogromn koron , co w rodzaju wielkiego czarnego grzebienia, który ko ysa si w przód i w
ty na potwornej g owie. Druga mniejsza para ramion, stercza a wyci gni ta w przód. Królowa
porusza a si ku nim powoli, lini c si i sycz c.
Ripley cofn a si . Dziewczynka napr a swe drobne, spocone r czki.
Winda! Wreszcie nadjecha a! Ripley ruszy a biegiem.
Drzwi otworzy y si , wskoczy a do rodka. Nacisn a guzik w ob kanym po piechu...
Królowa bieg a w ich stron ... Drzwi zacz y si zamyka ... Jeszcze sekunda i potwór dostanie
si do rodka.
Ripley postawi a dziewczynk i wycelowa a miotacz p omieni w zbli aj ce si monstrum.
Ogie przelecia przez zmniejszaj cy si otwór. Paliwo by o na wyczerpaniu i tylko cienki s aby
strumie p omieni wydosta si na zewn trz, ale to wystarczy o , by powstrzyma obcego.
Królowa jakby zawarcza a. Grube pasmo liny pociek o z rozwartych szcz k. Cofn a si .
Zewn trzne drzwi windy zatrzasn y si . Bezpieczne! S bezpieczne!
Droga w gór by a nieprzyjemna. Wybuchy targa y ca ym budynkiem, na dach zbyt wolno
poruszaj cej si windy zwala y si kawa y gruzu. Ci gle jednak jecha a w stron l dowiska na
wierzcho ku budowli.
Kiedy drzwi otworzy y si ponownie, mi y kobiecy g os poinformowa , e pozosta o im dwie
minuty na znalezienie bezpiecznego schronienia. Potem ca a przetwórnia przeniesie si do niebytu.
Wybieg y razem z windy i...
Gdzie, u diab a jest ten statek?
Odlecia ! Ich ko o ratunkowe znikn o. Ta cholerna maszyna, ten android, zdradzi !
Ripley krzykn a z w ciek ci, potem przyci gn a do siebie dziewczynk . P omienie by y ju
wsz dzie woko o, budynek trz si , wydaj c najdziwniejsze odg osy... Nagle jaki nowy d wi k.
Ripley spojrza a w kierunku windy.
Nie! To nie mo e by to! Królowa nie umie obs ugiwa d wigu! Nie potrafi!
Strona 3
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Ale jest sprytna - odezwa si cichy g osik w g owie kobiety - widzia , jak zareagowa a, gdy
chcia zniszczy jej jaja. Widzia , e z pocz tku odes a robotnice, trzyma a je z dala od ciebie.
Z pocz tku.
Ripley spojrza a na swój karabin. Licznik wskazywa brak amunicji. Miotacz p omieni te by
pusty. Rzuci a bro , chwyci a dziecko i zacz a si cofa .
Winda zatrzyma a si , drzwi powoli stan y otworem. Ripley mocno przycisn a do siebie
dziewczynk .
- Nie patrz, kochanie - powiedzia a zamkn wszy oczy.
- Ripley? W porz dku? Ripley otworzy a oczy i popatrzy a na Billie - m od kobiet siedz
naprzeciwko. Wygl da a na zak opotan , a lekki grymas zmarszczy jej brwi. Ripley lubi a j ,
polubi a j od pierwszej chwili, od momentu, kiedy j zobaczy a. Niezwyk e. Zaufanie by o w
obecnych czasach czym niespotykanym, przynajmniej dla niej. Lecz historia dzieci stwa Billie by a
tak podobna do jej w asnej...
- Tak - odpowiedzia a i westchn a. - Przepraszam. Zaraz dojd do siebie. Swoj drog ,
ostatnia rzecz jak pami tam jest u enie si do snu po LU-426. By am tam ja, jeden z nierzy i
cywil, oraz ma a dziewczynka. My ... s dz , e statek musia odnie w czasie drogi jakie
uszkodzenia. Nic wi cej nie pami tam. Obudzi am si w t umie uchod ców na Ziemi sze tygodni
temu. Wszyscy byli my w drodze tutaj. Wydawa o si to dobrym pomys em - wszystko woko o si
wali o. Tak wi c jestem tutaj tylko oko o miesi ca d ej ni wy.
Billie pokiwa a g ow . - Co mówi lekarze o utracie pami ci? To fizyczne czy psychiczne
uszkodzenie? - Nie by am u lekarzy - powiedzia a Ripley lekko si u miechaj c. - Poza tym, czuj si
dobrze. Wsta a i za a r ce za g ow .
- Chcesz pój ze mn na obiad? Gdy sz y do sto ówki, Billie przygl da a si starszej kobiecie.
To w nie ona by a pierwsz osob , przynajmniej pierwsz znan osob , która spotka a si z
obcymi i prze a. Billie by a zafascynowana sposobem bycia Ripley. By a zrelaksowana, spokojna,
wyciszona. Wydawa o si to niezwyk e w po czeniu z tym, co przesz a. Zw aszcza, e Billie mia a
asne do wiadczenia z obcymi. Wiedzia a, co to znaczy. Nawet po dwóch tygodniach tutaj
wydawa o jej si , e min y ju miliony lat.
Sz y korytarzem w stron najbli szej sto ówki. Jedn ze cian stanowi a przezroczysta p yta,
przez któr wida by o dwoje m odych trzymaj cych si za r ce. S dz c po identyfikatorach, oboje
byli technikami medycznymi. Dalej Billie ujrza a panoram prawie ca ej stacji. D ugie rury
przechodzi y w sfery i sze ciany, jakby z one z klocków przez gigantycznego dzieciaka.
Wstrz sn ni zimny dreszcz, gdy przechodzi y obok jednego z w azów. Stacj wykonano z
grubego plastiku i tanich ksi ycowych metali; ciep o wt aczane do korytarzy jednocze nie ucieka o
w niektórych miejscach na zewn trz.
Oczywiste by o, e najnowsze dobudówki by y znacznie gorsze - nie os oni ty niczym plastik,
obskurne pomieszczenia z n dznymi urz dzeniami i s abym o wietleniem. Zosta y pozlepiane razem,
by przyj nap ywaj cych z Ziemi uciekinierów. W tej chwili Orbitalna Stacja Wej ciowa by a
schronieniem dla 17 000 ludzi, prawie dwukrotnej liczby jak przewidziano na pocz tku. Wi cej
miejsca ju nie by o. Jak powiedzia a Ripley, wszystko zaczyna si wali .
Chocia by o jeszcze stosunkowo wcze nie, sala by a zat oczona. W po udnie przyby
transport warzyw z hydroponicznych ogrodów, a wie ci rozchodzi y si tu szybko.
Billie i Ripley wzi y po ma ej surówce z marchewki i g ówce sa aty oraz jakie sztuczne
mi so. Usiad y przy jednym z ma ych stolików obok wyj cia. Mimo t umów, by o spokojnie -
wi kszo ludzi przebywaj cych tu straci a przyjació i rodziny. Wszyscy wr cz wstydzili si mia
lub beztrosko sp dza czas. Billie to rozumia a.
Strona 4
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Sama wi kszo swego ycia sp dzi a w ró nych o rodkach psychiatrycznych, próbuj c
udowodni lekarzom, e obcy naprawd istniej . Powa na atmosfera stacji nie by a dla niej czym
niezwyk ym, przeciwnie wydawa a si znajoma. Oczywi cie nie czu a si tu jak w domu, ale tak
naprawd nigdy go nie mia a. Tu przynajmniej jej yciu nic nie zagra a. To by o co . Po podró y z
Wilksem bezpieczna przysta wydawa a si nierealnym snem.
Ripley wzi a mi sa do ust . Wykrzywi a twarz. - Smakuje jak cinki izolacji.
Billie spróbowa a i kiwn a g ow .
- Przynajmniej jest gor ce - stwierdzi a.
Jad y powoli, ka da skoncentrowana na w asnym daniu. - Wi c nisz o niej? O matce obcych?
Billie spojrza a zaskoczona na Ripley.
Ta przygl da a jej si uwa nie.
- Bo ja tak - powiedzia a. - Przynajmniej tak by o, zanim straci am pami .
Unios a do ust kolejny k s jedzenia.
- Ja... ech. Tak, ja tak e. S ysza am, e inni te maj sny... wyrzuci a z siebie Billie.
Rzeczywi cie s ysza a opowiadania, w szczególno ci o fanatykach, którzy sny o obcych zamienili w
pewien rodzaj religii. Nazywali siebie Wybra cami, którzy wiedz , e Dzie S du ju nadszed .
Usi owa a zachowa spokój co do swoich snów, ale ostatnio...
- Mam je cz sto - wyzna a. - Prawie ka dej nocy. Ripley pokiwa a g ow .
- To samo jest ze mn . Zaczynaj si od wyzna mi ci, a potem zamieniaj w... Czuj w tym
pewien zwi zek. To s przekazy. Wiem, gdzie ona si znajduje, wiem, e chce przygarn wszystkie
swoje dzieci. Królowa królowych, nadrz dna si a wszystkich cholernych potworów. Wiem, gdzie j
znale !
Odsun a gwa townie talerz.
- I wiem jak j zniszczy - doda a.
- Czu am, e nie jestem jedyn , która ni, ale nie mia am czasu, by o tym my le . Tu w stacji
nie ma mo liwo ci zorganizowania sesji terapii grupowej.
Ripley u miechn a si z gorzk ironi .
- My , e wiem czego ona oczekuje i mam pewien pomys . Musimy znale wi cej takich,
którzy ni o niej... co z Wilksem?
- Wiem, e ma sny - Billie wzruszy a ramionami - lecz nie s dz , eby to by y takie same
koszmary, jak nasze. Nie wiem za du o. On o tym nie mówi. Mo emy go przecie zapyta .
Rozejrza a si woko o, chocia wiedzia a, e poszed gdzie popracowa . Od dwóch tygodni, odk d
byli w stacji, Wilks sp dza wi kszo czasu w sali gimnastycznej lub na innych, równie
wyczerpuj cych zaj ciach.
- Przypuszczam, e spotkam go pó niej ,w barze.
- Chcia abym si do czy - zaproponowa a Ripley - je eli... je eli nie b dzie to wam
przeszkadza o.
Wydawa o si , e szczególnie starannie dobra a ostatnie s owa.
- Nie ma sprawy. B dzie nam mi o.
Billie u miechn a si , a Ripley odwzajemni a u miech. Billie poczu a, e coraz bardziej lubi t
kobiet .
Wilks trenowa na rowerze przez wi cej ni godzin . Pot oblewa mu ca e cia o. Patrzy na
ma ego ch opca siedz cego w rogu. G ow trzyma podpart na r kach, a wzrok mia wlepiony w
ekran przed sob . Peda owanie pod obci eniem dziewi tego stopnia dawa o si nie le Wilksowi we
znaki. Czy móg widzie tego ch opca wcze niej?
Sala, w której wiczy , by a jedn z mniejszych w Stacji, ale wola j od innych. W du ych
mog o pomie ci si nawet dwie cie osób, a zbyt wielu ludzi poc cych si w jednym miejscu nie
mia o dobrego wp ywu na jako powietrza. Poza tym nie lubi t umów.
Strona 5
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Dzieciak mia mo e dziesi , mo e jedena cie lat, by szczup y, blady i mia ciemne w osy.
Jego twarz wyra a ca kowit oboj tno . Patrzy w pustk , podbródek opar na kolanach. Co w
sylwetce ch opca przypomina o Wilksowi jego samego z czasów, kiedy mia dziesi lat. Mo e
budowa cia a i ciemne w osy... mo e to zapatrzenie. Móg by si do niego przy czy .
Wilks wychowa si w ma ym miasteczku na Ziemi, na po udniu Stanów Zjednoczonych.
Opiekowa a si nim ciotka; matka umar a na raka piersi, kiedy mia pi lat. Ojciec zostawi ich rok
wcze niej. Ciotka Carrie by a mi a, ale nie po wi ca a mu zbyt wiele czasu. Pracowa a na nocnej
zmianie w domu wypoczynkowym, co by o mu raczej oboj tne. Ma y Davey Arthur Wilks mia co
je i w co si ubra . Tak ciotka pojmowa a odpowiedzialno za losy ch opca.
Carrie Green nie rozumia a zbyt wiele w ogóle, a z pewno ci nie rozumia a potrzeb ma ego
ch opca.
Nie rozmawiali te zbyt wiele o rodzicach - matka by a wi , która nie zajmowa a si niczym
poza kochaniem Daveya, ojciec za nieobliczalnym skurwysynem, który nie robi nic poza w asnymi
interesami. Dawid, który nienawidzi imienia Davey, nie by zbyt przekonany co do obu postaci.
Prawie nie pami ta ich obojga. Wiedzia , e matka nie wróci ju nigdy; ale cz sto ni o ojcu, który
pewnego dnia zjawi si z u miechem na jego drodze i zabierze go gdzie , gdzie b razem mieszka
i bawi si . Jego Tatu by przystojny, silny i sprytny, i nic od nikogo nie potrzebowa .
Wydarzy o si to w dwa dni po jego jedenastych urodzinach. Dawid le na pod odze ma ego,
zaniedbanego pokoju i czyta nowy komiks z Danno Kruisem. Danno by w trakcie rozprawiania si
z naprawd niebezpiecznymi facetami, kiedy ch opiec us ysza pukanie. Ciotka Carne w sypialni
„leczy a swe zm czone oczy”, wi c Dawid, spodziewaj c si domokr cy, odezwa si zapraszaj co.
W drzwiach stan wysoki m czyzna z zawini w kolorowy papier paczk .
- Dawid? Twarz tego cz owieka rozpaczliwie domaga a si golenia, a
ubranie by o stare i znoszone. - Tak, dlaczego... - Ch opiec cofn si o krok. Nie zna tego
dziwnego przybysza o jasnych b kitnych oczach...
- Aaa... tak... cze . Wiedzia em, e s twoje urodziny i... wiesz... by em w mie cie. Dla ciebie.
Obcy wyci gn paczk w jego kierunku.
Dawid wzi ja i spojrza na nieznajomego. - Kim pan jest?
- O, rany. - m czyzna u miechn si . - Mam na imi Ben. Jestem... by em przyjacielem twojej
mamy - Ben popatrzy na zegarek, potem znów na Dawida. - Szcz cia w dniu urodzin, Davey.
uchaj, musz ju lecie . Mam spotkanie... Wiesz jak to jest.
Popatrzy na Dawida tak jako bezradnie.
Dawid przygl da mu si . Nie móg wykrztusi ani s owa. Jego ojciec mia na imi Ben. cisn
mocniej paczk . Papier zatrzeszcza pod naciskiem. Ben!
czyzna odwróci si i wyszed . Dawid sta nieruchomo, dopóki nie zamkn y si drzwi.
Usi owa sobie wmówi , e to nieprawda, e ten Ben nie jest jego tatusiem. Nie móg by . Nie
móg by przecie przyj tutaj, rzuci mu prezent i tak po prostu wyj . Zostawi go. Nie móg by
tego zrobi .
- Davey?
Ciotka podnios a si z kanapy i podesz a do niego. - Czy kto tu by ? Co ty tam masz?
Ch opiec spojrza na ni i pokr ci g ow . - To nic wa nego - powiedzia .
Wrzuci prezent do b yszcz cego pojemnika na popió , który ciotka trzyma a razem z antycznym
piecem na drewno.
Wilks potrz sn g ow . Znów by w sali gimnastycznej Jezu. Niektóre z tych starych ta m
pami ci by y tak trudne do wymazania. Popatrzy na ch opca.
- Hej, ch opcze. Nie wy wiczysz sobie adnych mi ni, je li b dziesz tak siedzia na ty ku.
Malec spojrza na niego niczym przestraszony ptak.
- Podejd tu. Poka ci jak dzia a ta maszyna.
Strona 6
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Nie by o to wiele, ale przynajmniej tyle móg ch opcu ofiarowa . Nikt nigdy nie zrobi dla
niego takiego gestu.
miech, który pojawi si na twarzy ch opca, wart by miliony. A przecie nic to Wilksa nie
kosztowa o.
ROZDZIA 2
Amy i starzec stali przed pokrytym odchodami obcych tunelem i odrzucali gruz. Wewn trz
panowa y g ste ciemno ci.
Stary cz owiek przeci gn dr r po bia ych w osach i wspar si d oni o dziewczynk .
Amy podnios a g ow i u miechn a si do niego. By a adna, pomimo szarawej skóry i zniszczonego
ubrania. Jej nieco nerwowy u miech czyni j jeszcze m odsz .
- U ywaj tuneli metra do poruszania si po mie cie - powiedzia m czyzna, staraj c si
mówi jak najciszej. - Wszystko jest na miejscu, ale zmienione.
Post pili kilka kroków w g b. O wietlenie by o s abe, a d ugie cienie porusza y si i ta czy y
na cianach w ciszy.
Starzec mówi dalej:
- To... to trudne do sprawdzenia, ale tunele wydaj si czy w jednym centralnym punkcie,
jak szprychy ko a.
Ciemne, kleiste konstrukcje obcych otacza y ich ze wszystkich stron. ciany by y obwieszone
ludzkimi szcz tkami -szkielety wisia y przewa nie na wyci gni tych ramionach, a wi kszo czaszek
zwrócona by a w lewo. Widocznie z prawej strony znajdowa o si co , co mog o by kiedy po-
wodem przera enia.
Amy przysun a si do starego cz owieka.
- O ile tylko si nie myl , potwory trzymaj si jednego terytorium, a potem przechodz do
nast pnego. Nasz obóz jest niedaleko.
Po dr d na ramieniu dziewczynki.
- Obcy s o kilka kilometrów st d, tak przynajmniej mi si wydaje, wiec jeste my bezpieczni.
- Mam nadziej , e tak jest - odezwa a si Amy - ale nie wiem, czy mo emy by ca kiem
spokojni. M czyzna kiwn g ow .
- S jeszcze ci, którzy czuj si spowinowaceni i poluj dla obcych na powierzchni. Tu, na
dole, mo emy si ich nie obawia .
Szli w g b tunelu, a mier otacza a ich swym niesamowitym tchnieniem. Oboje ci ko dyszeli
. Po minucie zatrzymali si , a starzec znów zacz mówi belferskim tonem.
- Teraz jeste my ju niedaleko od centrum, niedaleko osi tego diabelskiego ko a. Dlatego jest
tu wi cej szcz tków. Nie wolno nam i ani o krok dalej.
Amy wstrz sn przenikliwy dreszcz.
- Czy mo emy ju st d i , Wujaszku? To nie najlepiej wygl da.
czyzna rozejrza si wokó z obaw , a potem u miechn si do dziecka.
- Dobrze. Chod my na wcze niejszy obiad. Zawrócili, a Wujaszek pozwoli Amy prowadzi .
- Wiesz, powinienem... - zacz , gdy nagle z ciemnej ciany wychyn a d i chwyci a go za
kolano. Amy wyrwa si cienki, przenikliwy okrzyk. Starzec upad .
W ciemno ci rozleg si inny g os.
- Cholera, o cholera!
W polu widzenia pojawi si biegn cy m ody cz owiek.
- Paul! - rykn stary cz owiek . - Zabierz to, zabierz!
Strona 7
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Paul podniós w gór ma latark . Jedna z ofiar obcych wisia a na cianie bliska mierci. Tym
razem by a to kobieta, chocia bardziej przypomina a zwierz . Jej oczy wype nia o szale stwo.
Trzyma a mocno nog starca.
- Wujaszku - szepn a Amy, a pier unios a jej si w t umionym szlochu. Po chwili zacz a
aka .
Paul i starzec bili kobiet pi ciami po r ce, ale ta nie zwalnia a chwytu. Jej twarz by a
opuchni ta i prawie czarna. Paul spojrza w kierunku, z którego przed chwil przysz a Amy z
Wujaszkiem. Gdzie tam, daleko, s ycha by o klekocz ce d wi ki.
- S uchajcie - wyszepta a kobieta krwawi cymi ustami. - Jestem matk ...
Paul wsta z kl czek i kopn j w r . Nadgarstek p z trzaskiem i .stary m czyzna
uwolniony z uchwytu odczo ga si od umieraj cej ofiary potworów. Zdawa o si , e nic nie
zauwa a, jakby w ogóle nie czu a bólu.
Starzec wsta , chwyci Amy za r i razem szybko oddalili si od oszala ej kobiety.
Ta zamkn a okropne oczy i wyszepta a zachrypni tym g osem:
- Szybko... umrze jak najszybciej.
Przera enie malowa o si na wszystkich twarzach ofiar, które mijali wracaj c do obozu.
Ostatnie s owa szalonej dotar y do nich jak odleg e echo.
- Paul? - odezwa si stary m czyzna. M ody skin g ow .
- Zajm si tym.
Wyci gn zza pasa nó . Promie md ego wiat a b ysn na ostrzu. Zawróci w g b tunelu...
Obraz na ekranie znieruchomia . Billie zacisn a d onie na brzegu fotela tak mocno, e gdy chcia a
po chwili wyprostowa palce, ko ci g no trzasn y w stawach. Potrz sa a przez chwil g ow , nie
zdaj c sobie sprawy, e to robi. Chcia a strz sn z siebie ca y ból Amy, swój ból...
Siedzia a sama w g ównej sa i czno ci Stacji. Technik poszed w nie na obiad.
- Nigdy wi cej - szepn a do siebie.
Czu a si jak ma a dziewczynka. Jej dzieci stwo na Rim, ze wszystkimi ucieczkami i
ukrywaniem si , jeszcze nigdy nie wydawa o jej si bli sze ni teraz. Wszyscy odeszli, krzycz c z
oddali przera onym g osem ludzi przeznaczonych na zjedzenie przez obcych. Potok wspomnie
uderzy w ni z ca moc : kuca a w przewodzie wentylacyjnym, kiedy t usty m czyzna z
krwawi cymi uszami wy ze strachu i bólu o kilka metrów od niej; odg os strza ów w rodku nocy;
krew rozbryzgana po mrocznej sali; i ci y strach, ci a bezsilno i pewno , e w ko cu zostanie
odnaleziona przez potwory. Potem b dzie zjedzona. Albo jeszcze gorzej.
Lecz Amy yje! Jest kilka lat starsza i ci gle yje.
Technik, starszy m czyzna o nazwisku Boyd, wspomnia jej, e ci gle odbieraj nieliczne
przekazy z Ziemi.
- W wi kszo ci jest to jakie religijne gówno - mrukn drapi c si za uchem.
- adnego przekazu od pewnej rodziny? - spyta a wtedy Billie, nie spodziewaj c si us ysze
niczego dobrego. To musia by by cud...
- A, tak. Przychodz na ró nych kana ach, jak przypadkowe sygna y. Dziewczyna i jej wuj,
jeszcze par innych osób. Smutne.
Boyd wzruszy ramionami i poszed je , ostrzegaj c j , eby niczego nie dotyka a zanim nie
wróci. Billie u wiadomi a sobie, e stary technik jest pewny, i nic ju w ciwie nie mo na dla
tamtych uczyni . Z wyj tkiem... Ripley. Mo e jej plan, jaki by nie by , móg by ocali Amy. To samo
dziecko, teraz ju nieco starsze, widzia a w starym przekazie, na który natkn li si w tej ob kanej
bazie wojskowej. Amy.
Billie wci gn a g boko powietrze i wypu ci a je bardzo powoli. Zobaczy a siebie w obrazie
tej ma ej dziewczynki na Ziemi. Zrobi wszystko, eby j uratowa . Wszystko.
Billie spó ni a si kilka minut do Czterech agli, bez w tpienia najbardziej obskurnego baru w
Stacji i oczywi cie jedynego, do którego chodzi Wilks. Knajpa by a ma a i mroczna. Pijacy i
Strona 8
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
odurzeni chemikaliami osobnicy siedzieli przy okr ych sto ach otaczaj cych male ki bar przy
cianie. Zgodnie z programem wywieszonym na cianie, mia y si tu pó niej odbywa ta ce
erotyczne. Pary i trójki t oczy y si ju na podwy szeniu, przygotowuj c si do wyst pu.
Billie spostrzeg a Ripley siedz przy stoliku stoj cym w rogu. Przed ni na zachlapanym
jakim p ynem blacie, sta o kilka szklanek.
- Wilksa jeszcze nie ma - powiedzia a Rip ey i nala a blado pomara czowego p ynu do jednej
ze szklanek. - Napijesz si ?
- Tak, dzi ki.
Billie wzi a szklank . Prze kn a po ow zawarto ci jeszcze zanim usiad a. Ripley unios a
brew.
- Ci ki dzie ?
- Moja przesz mnie dopad a. Na Ziemi jest rodzina, która wysy a przekazy. Po raz
pierwszy widzia am ich na planetoidzie Spearsa. W tej rodzinie jest ma a dziewczynka, teraz ma
mo e dwana cie, mo e trzyna cie lat. Patrzenie na te przekazy... - przerwa a i poci gn a ze szklanki
-jest bardzo przygn biaj ce.
- Czy to Amy?
Billie zaskoczona podnios a wzrok.
- Widzia am j kilka dni temu. - wyja ni a Ripley. - Znasz j ? Billie pokr ci a przecz co g ow
- Chocia czuj , jakbym j zna a od dawna.
- Tak, rozumiem. Amy, tak mia a na imi równie moja córeczka.
Do baru wszed Wilks, skin barmanowi i podszed do ich stolika.
- Przepraszam, spó ni em si - powiedzia . -Trenowa em. My , e straci em poczucie czasu.
miechn si i usiad . Nala sobie trunku do szklanki.
Billie zauwa a, e by bardziej zrelaksowany ni zwykle, jego poznaczona bliznami twarz
wydawa a si by ca kiem odpr ona.
- Cze , Ripley.
Ripley pochyli a si ku niemu.
- Potrzebujemy twojej pomocy, Wilks - powiedzia a. - Nie ma sensu owija w bawe , nisz o
obcych?
- To nie wszystkim si ni ?
- Nie w formie koszmarów - odezwa a si spokojnie Billie. - Nie jako sygna y, przekazy.
Wiadomo ci od matki obcych, przewodniczki królowych. Ona... ona jest gdzie w ciemnym miejscu,
w grocie lub czym takim. I pragnie. Czeka. Nawo uje.
Billie przymkn a oczy.
- Zbli a si , a potem mówi. Mówi, e ci kocha i chce by z tob . Wr cz czujesz, jak jej
pragnienia p yn falami do ciebie...
Otworzy a oczy. Ripley kiwn a g ow , lecz wzrok Wilksa by pe en sceptycyzmu.
- Mo e co zjad ...?
- S uchaj, Wilks. Pami tasz ten statek kierowany przez roboty? Pami tasz sny, jakie tam
mia am?
- Tak, pami tam - kiwn g ow .
Wtedy Billie czu a instynktownie, e obcy s na statku, chocia w aden sposób nie mog a o
tym wiedzie . Jej sen uratowa im ycie.
- Wi c czego ode mnie chcecie?
- eby dowiedzia si kto ma sny o matce obcych - powiedzia a Rip ey - Mia am je przez jaki
czas, ale potem urwa y si . Je eli s one czym w rodzaju transmisji, b dziemy mogli je wykorzysta .
Musimy wiedzie czy kto jeszcze ni w ten sposób. Musimy mie pewno . Macie jakie pomys y?
Wilks popatrzy w g b szklanki.
- Mo e - mrukn . - Mog popyta ludzi, których znam. Uwa acie, e to co da?
Strona 9
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- Sama jeszcze nie wiem - stwierdzi a Ripley. - Ale mo e co z tego wyjdzie. Wilks wzruszy
ramionami.
- Pieprzy to, ale i tak nie ma tu zbyt wiele do roboty na tej cholernej skale upa kanej
plastikiem. Do diab a, popytam tu i tam.
Wys czy trunek do dna i wsta .
- Spotkamy si jutro o 9.00 w pokoju konferencyjnym B2.
Ripley u miechn a si do Billie i z ulg wypu ci a powietrze z p uc. Amy ci gle by a na Ziemi
w jakiej kryjówce i prawdopodobnie nic nie mo na by o dla niej uczyni . Ale mo na w ko cu co
zacz robi .
Salk konferencyjn udost pniano w ciwie tylko wojskowym, lecz by a tak ma a i tak rzadko
ywana, e Wilks nie mia k opotu z uzyskaniem pozwolenia na wej cie do niej. Billie i Ripley sta y
po jego bokach naprzeciw ma ego komputera. Naciska klawisze i jednocze nie mówi :
- Ostatniego wieczoru spotka em star przyjació , Leslie Elliot. Zwykle wychodzi a z
facetem, którego szkoli em, a do chwili, gdy stwierdzi a, e jej iloraz inteligencji jest wy szy o
prawie 50 punktów. Jest bardzo dobr w amywaczk komputerow , ale teraz robi tylko czarn
robot wprowadzania danych. My , e nie odmówi nam pomocy... nawet si zadeklarowa a.
Czekajcie, to jest to.
Dane zacz y przewija si przez ekran. Nazwiska, daty, miejsca. Potem pojawi y si obrazy.
Quincy Gaunt, dr/ Obiekt: Nancy Zetter. Obraz by marnej jako ci i przedstawia dwoje ludzi
siedz cych w biurowym pokoju. Kobieta opowiada a:
- Potem podesz a do mnie i us ysza am jej g os. Mówi a, e zaopiekuje si mn . Powiedzia a:
"Kocham ci ".
Atrakcyjna, m oda kobieta potrz sn a g ow z obrzydzeniem.
- To, co mówi a, by o okropne.
- Czy na tym si sko czy o? - spyta lekarz, szczup y, m ody m czyzna o oboj tnym wyrazie
twarzy.
- Tak. Z wyj tkiem tego, e to wci trwa - powiedzia a kobieta. - Ja co noc ni ...
Wilks przycisn klawisz. Wi cej nazwisk przesun o si po ekranie, kolejne pokoje, kolejne
osoby. Dobrze zbudowany, m ody m czyzna kr ci si niespokojnie w fotelu, a starszy od niego
lekarz przygl da mu si uwa nie.
- To by o jak... nie wiem... ona mnie pragn a - wyrzuci z siebie m odzieniec.
- Seksualnie? M czyzna poczerwienia .
- Nie, nie ca kiem. Tak jako ... cholera, nie wiem. Jakby by a moj matk , czy kim w tym
rodzaju.
- Czy miewasz sny o swojej matce? - Lekarz pochyli si do przodu w oczekiwaniu.
Wilks ponownie nacisn klawisz. Doktor Torchin rozmawia z kobiet - porucznikiem Adcox.
- ...i odczu jakby wo anie, eby z ni zosta a-zastanowi si lekarz. - Interesuj ce. Wilks
dotyka delikatnie klawiatury.
- ...to jest powracaj cy ci gle sen...
- ...kocha mnie, pragnie...
- ...mówisz, e potwór prosi ci o znalezienie...
- ...chce, ebym znalaz a dla niej...
- ...wo a mnie...
Wilks wcisn klawisz pauzy i popatrzy na stoj ce obok dwie kobiety.
- Ilu? - spyta a Billie. Poczu a nag sucho w gardle.
- Nie jestem pewny, ale Les dotar a do danych z jednego tygodnia. Psychiatrów odwiedzi o
trzydzie ci siedem osób.
- A jest jeszcze wielu, którzy nigdy nie pójd do psychiatry - odezwa a si Ripley. Umilk a
zamy lona.
Strona 10
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- Dobra robota, Wilks - powiedzia a po chwili.
- Dok d nas to, do diab a, zaprowadzi? - spyta Wilks i odchyli si w fotelu. - Co to wszystko
oznacza?
- e królowa matka pragnie swych dzieci - odpowiedzia a Ripley. - Nie wiem, dlaczego tak
jest, ale jest. Sygna y s przeznaczone dla nich. Robotnice nie s wystarczaj co inteligentne by
za adowa si na statki i odlecie do domu, ale gdyby my tak j odnale li i przewie li na Ziemi ...
- Mog yby odej wraz z ni - powiedzia a Billie.
- Ujmuj c to najpro ciej: ta królowa królowych jest w innym systemie gwiezdnym, tak?
Chryste, znaczy to, e przekazy odbywaj si z pr dko ci wi ksz ni pr dko wiat a. Jak, w ród
jakich pieprzonych woodoo.
- A je eli to prawda? - spyta a Billie. - Co powiesz, je eli jaka superkrólowa potrafi
przekazywa na takie odleg ci? Pomy l lepiej, co si stanie, gdy zjawi si tutaj.
- Pójd za ni jak lemingi - powiedzia a Ripley. - Po cz si razem w wielkim pochodzie.
Ka de z nich.
Wilks nie mia naj wiatlejszego umys u, ale b yskawicznie dostrzeg mo liwo ci tego
scenariusza. Kiedy si odezwa , jego g os by cichy, ale pe en przekonania:
- Mogliby my poczeka , a si zbior do kupy, a potem przy pomocy adunków nuklearnych
wys je do diab a.
Popatrzy na ekran komputera, gdzie twarz pacjentki z ciemnymi obwódkami wokó oczu
zosta a zamro ona przez stop-klatk . Przyjemne marzenie, lecz wydawa o si , e takim pozostanie.
Cofn si my do swego pierwszego kontaktu z obcymi, jak e dawno to by o. Przesun y mu si
przed oczami wspomnienia przesz ci: uwolnienie Billie z o rodka psychiatrycznego, nowe
przej cia u jej boku, nowe wysi ki, by zniszczy obcych, którzy im zagra ali - im i ludzko ci. G ówny
cel zna , lecz Wilks by bardzo praktycznym cz owiekiem.
- Sk d masz pewno , e tak si stanie? - spyta Ripley.
- Nie jestem pewna - pokr ci a g ow . - Przynajmniej nie w sposób, który da by si wyja ni
czy zmierzy .
- Ale wierzysz, e wszystkie te psychiczne brednie znacz dok adnie to, o czym tutaj mówimy?
Oznacza to dla ciebie, e istnieje gdzie jaka supermamu ka, która mog aby zmusi te wszystkie
skurwysyny do opuszczenia Ziemi?
- Tak, w to w nie wierz .
Wilks ponownie wpatrzy si w ekran. Billie mog a co powiedzie o obcych na statku, który
ukradli wspólnie z Buellerem. On te mia w asne przeczucia, które uratowa y mu niejednokrotnie
dup . Nie by zbyt religijny, nie wierzy te w ró ne brednie psychologów, nie musisz by
chemikiem, by rozpali ogie . Pragmatyzm by jego sposobem na ycie i do diab a z
teoretyzowaniem. Je eli Billie mog a widzie we nie prawd , mogli to robi i inni. To ma jaki sens.
- Dobra. Przypu my, e ten scenariusz zacznie dzia - odezwa si po chwili milczenia. -
Warto by sprawdzi nieco wi cej szczegó ów. Je eli macie racj , to mamy w gar ci wielki m ot,
którego mo emy u przeciwko tym dupkom. Chc popracowa z wami i przekona si , dok d nas
to zaprowadzi. Id porozmawia z przyjació mi.
- Je eli nie masz nic przeciwko temu, pójd z tob - zaproponowa a Ripley. - Billie? Gdyby
mog a przekopa si przez te zbiory i wyci gn nazwiska personelu wojskowego...
Billie wyj a z czytnika metalowy kr ek z zapisem informacji i schowa a go do kieszeni.
Ripley wyszczerzy a z by w szerokim, szczerym u miechu.
- wietnie. Nie spotkaliby my si wieczorem i porozmawiali o tym, co uda o nam si znale ?
Billie posz a szybko do swojej kwatery. Jak to dobrze by znów w akcji. Poza tym wiadomo ,
e inni te maj koszmarne sny, równie poprawi a jej humor. Nie czu a si ju tak osamotniona. Ta
Ripley to silna kobieta, przywódczyni.
Strona 11
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Skr ci a za róg i niemal biegiem zbli a si do robotechnika naprawiaj cego panel
wietleniowy. Zatrzyma a si na chwil i uwa nie przyjrza a robotowi. By a to prosta maszyna,
przystosowana jedynie do kilku nieskomplikowanych zada . Z grubsza ludzkiego kszta tu, oko o
dwóch metrów wysoka; krótko mówi c - metalowa skrzynka na dwóch nogach i o dwóch r kach.
Robot w niczym nie przypomina androida, który atwo móg uchodzi za cz owieka...
Billie nagle znalaz a si na granicy p aczu. Mitch. Co te si z nim sta o, jaki los spotka jej
sztucznego kochanka. Ow adn y ni mieszane uczucia: z , e nie powiedzia jej prawdy, obawa i
wreszcie smutek. By a te , któr po raz pierwszy odczu a, gdy zobaczy a go zreperowanego
na planetoidzie Spearsa, kiedy ujrza a jego pi kne cia o przytwierdzone do okropnych metalowych
nóg. Wygl da y zupe nie jak ko czyny robota, który teraz sta przed ni . Kiedy w ko cu zrozumia a
sam siebie, by o ju za pó no - ona i Wilks byli ju w przestrzeni kosmicznej, uciekli z bitwy, która
rozgorza a na planetoidzie. Mitch na niej pozosta . Ostatni raz zobaczy a go podczas transmisji
przekazanej na ich statek. Prawda by a taka, e czymkolwiek - kimkolwiek? - by Mitch, okaza si
najlepsz osob jak kiedykolwiek zna a. I na dodatek kocha a go.
Có , to pieprzone ycie by o okrutnie niesprawiedliwe. By a to twarda rzeczywisto i Billie
zbyt wiele razy si o tym przekona a, by teraz p aka . Sp ca e lata w szpitalu, a z pewno ci
nauczysz si podchodzi do ycia bez zb dnych emocji.
Otar a zy z twarzy. P acz niczego przecie nie zmieni. W swych podró ach z Wilksem
nauczy a si jeszcze jednego: najlepsz metod dzia ania, by sprawy sz y jak nale y, jest zaj cie si
nimi samemu. Je eli chcesz kopn kogo w dup , najlepiej u yj w asnych butów. Tak trzeba
zajmowa si w asnymi sprawami. Siedzenie i narzekanie w niczym ci nie pomog .
Ripley o tym wiedzia a. Mia a plan. Jaki on by , to nie mia o znaczenia. Wa ne, e istnia . A
je eli istnia a najmniejsza nawet szansa, e si powiedzie, Billie chcia a przy sw r do
zniszczenia obcych. Za to wszystko, co zrobili.
Chcia a mia si nad ich grobem.
ROZDZIA 3
Ripley potar a skronie i lekko zmarszczy a czo o.
- Problemy? - szepn Wilks.
Nie chcia przeszkadza rozmow kobiecie, która siedzia a przy komputerze kilka metrów od
nich.
- Ból g owy - odpowiedzia a. - Ostatnio cz sto je miewam.
Jeszcze chwil pomasowa a skronie i rozejrza a si po ma ym pokoju. Gustowne malowid a i
fotografie zdawa y si nie pasowa do taniego, plastikowego wyko czenia tego mikroskopijnego
pomieszczenia.
Technik, Leslie Elliot, zgodzi a si im pomóc, wykorzystuj c na odszukanie potrzebnych
informacji sw przerw obiadow . Siedzieli w nie w jej kwaterze i przygl dali si jak pracuje. By a
to adna, nieco zbyt mocno umi niona kobieta o mi ym u miechu i kasztanowych w osach, które
nosi a splecione w mnóstwo cienkich warkoczyków. Ripley zastanawia a si , co czy o j z
Wilksem...
- Mo e powinna powstrzyma go jakimi prochami - powiedzia Wilks, przerywaj c jej my li.
Popatrzy a na niego pustym wzrokiem.
- Twój ból g owy.
- Aha. Nie. W porz dku. Poza tym, nie bior leków. Wi kszo problemów staram si sama
rozwi zywa .
Strona 12
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Wilks chcia jeszcze co powiedzie , ale w tym momencie Leslie odwróci a si wraz z fotelem i
miechn a si szelmowsko.
- Jeste moim d nikiem, sier ancie - powiedzia a.
- Znalaz co .
miech Leslie sta si jeszcze szerszy.
- Kopalni z ota, oto co znalaz am. Po prostu trzeba zada w ciwe pytanie. Poczekajcie
sekund . Musimy to zabezpieczy tam, gdzie nikt si nie dostanie.
Ripley u miechn a si do Wilksa.
- Mo e nie jeste ca kiem szalona - odezwa si sier ant.
Szli w stron kwatery Ripley. Metaliczny zapach powietrza wydawa si szczególnie intensywny w
tym w nie korytarzu. By tak mocny, e móg by by w ciwie smakiem.
Wilks my la o rozmowie, jak przeprowadzili z Les.
- Tylko niektórzy ze ni cych odznaczaj si cis ymi umys ami - powiedzia a Leslie - No,
wiecie, matematyczne g owy z bardziej rozwini lew pó kul . Faceci tacy jak ty, sier ancie, bez
wybuja ej wyobra ni.
- Pieprzy ci .
- Wiem, e chcia by . Hmm, wró my do sprawy. Mo emy zatem u ci li dane przy kre leniu
naszej mapy. Gdyby cie powiedzieli mi, czego szukali cie ostatniej nocy, zaoszcz dzi oby to wam
wiele pracy.
- Faktycznie - stwierdzi a Ripley - szybciej to znajdziemy, gdy popracujemy razem.
Jednak w ko cu mieli nazwiska ludzi, którzy potrafili opisa planet obcych. Zaledwie sze
osób. Podane przez nich szczegó y nie by y precyzyjne, ale Leslie mia a mapy znanych systemów i
zdo a okre li kilka mo liwych lokalizacji. Ripley twierdzi a, e mogliby u ci li po enie, gdyby
uda o im si porozmawia z wybran szóstk .
Ten telepatyczno-empatyczny chaos wydawa si by kuglarsk sztuczk , ale musieli si przez
to przedrze . Wilks ci gle chcia wzi udzia w akcji, je eli tylko do niej dojdzie. Niesamowite, lecz
to by o to.
- My la em, e roznie li my t planet w py , e znikn a z przestrzeni - powiedzia Wilks. -
Spu ci em na ni po czone ze sob adunki j drowe, które powinny przynajmniej wysterylizowa t
pieprzon planet .
- Niewa ne - stwierdzi a Ripley - One rozmna aj si gdziekolwiek si znajd , a opanowana
planeta jest opanowan planet .
- No, tak. Ale ta jedna, gdziekolwiek jest, wydaje si by j drem wszystkiego. Ciekawe jak
wiele miejsc jest zara onych...
Wilks przypomnia sobie rozmow ze starym nierzem w barze. Sapn cicho.
- Co jest? - spyta a Ripley.
- Có . Kilka dni po przybyciu tu razem z Billie, spotka em w barze starego i bardzo pijanego
cz owieka. Nazywa si Crane. By kiedy nierzem. Chcia kupi za drinka jakikolwiek mundur.
Be kota o wojennej chwale, martwych nierzach i takie tam brednie. Nie zwraca em na to
wi kszej uwagi, dopóki nie zacz mówi o obcych. Nazwa je zabawkami wojny. Powiedzia , e s
zbyt doskona e by by naturalne.
Ripley spojrza a na Wilks z nag ym zainteresowaniem.
- Interesuj ce - powiedzia a. - Mo liwo szybkiej reprodukcji, krew w formie kwasu, odporne
na pró ni . Gdyby by y sztucznym tworem, wyja nia oby to wiele zagadek.
Wilks skin g ow .
- Warto o tym pomy le . Oczywi cie pojawiaj si kolejne, gorsze pytania: Kto zaprojektowa
te pieprzone potwory? Dlaczego? Jakie s zamiary tego artysty?
Zatrzymali si przed drzwiami pokoju Ripley.
Strona 13
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- Z api was pó niej, ciebie i Billie. Mam par rzeczy do sprawdzenia.
Ripley zamkn a drzwi i pomy la a o teorii, jak zbudowa Wilks na podstawie jednego zdania
starego pijaka. Wojenne zabawki? Co za pomylony gatunek móg stworzy taki projekt, do jakiej
wojny prowadzi y te przygotowania?
Wróci jej ból g owy.
Rozleg o si pukanie do drzwi.
- Prosz .
Billie wesz a i rozejrza a si po go ych cianach pokoju: surowy i praktyczny, jak jego
mieszkanka, która w nie podnios a wzrok znad klawiatury. Wygl da a na zm czon .
- Cze , Billie - powiedzia a. - Masz co ?
- Osiemnastk wojskowych, oko o po owy z do wiadczeniem w walkach - odpowiedzia a.
Pochyli a si i opar a o stolik. Sama te by a bardzo zm czona.
- Dobrze. Wilks i ja dostali my troch danych od jego przyjació ki-w amywa- czki. Mo emy
wi c zaczyna . Pewne podstawowe informacje musimy jeszcze sprawdzi , a potem zdoby
transport. Im szybciej, tym lepiej.
Billie u miechn a si na t niewzruszon pewno siebie, bij ze s ów Ripley. To musi by
wspania e uczucie, tak panowa nad sob .
- Nie pytam z czystej ciekawo ci - odezwa a si - ale na jaki pomys wpadli cie?
Ripley wsta a z fotela i nagle wyraz jej twarzy si zmieni . By wyra nie oznak strapienia.
- Pami tasz, mówi am ci, e mia am córk ?
Billie skin a g ow . |
- Mia a na imi Amanda. Mia a niewiele lat, kiedy zacz am pracowa na Nostromo.
Obieca am, e wróc na jej urodziny. Nie zrobi am tego.
Billie znów kiwn a g ow . Wiedzia a, co si sta o. Ripley sp dzi a ca e dziesi ciolecia w
bokim u pieniu - by o o tym w starych zapisach i ka dy je zna . Szcz liwym trafem znaleziono j ,
kiedy dryfowa a w miertelnej pustce. Billie by a ciekawa jak to jest, gdy zostawia si dziecko, a po
powrocie okazuje si , e to male stwo zmar o w nie jako stara kobieta. Córka starsza ni babka.
Okropno .
- Lec c tutaj mnóstwo my la am o niej, o jej ca ym yciu, które przemkn o, podczas gdy ja
spa am. Spa am i ni am o innej matce, która chce, by jej dzieci do niej wróci y.
Ripley pokr ci a g ow i u miechn a si nagle, cho w jej twarzy nie by o weso ci.
- Dziwne porównanie. Ja i ten potworny stwór pragniemy w ciwie tego samego.
Billie wiedzia a, e musi co zrobi , jaki gest, cokolwiek. Z wahaniem wyci gn a r i
dotkn a d oni Ripley.
- Przykro mi - powiedzia a.
- Nie ma sprawy - Ripley cofn a r nie przyjmuj c wspó czucia. - Po prostu, kocha am moj
córeczk i straci am j . Winna tego jest ta... ta rzecz. To ona mi j zabra a.
Popatrzy a na Billie wzrokiem pe nym z ci.
- Mój pomys nie wzi si z ch ci uratowania kogokolwiek, nie z wielkiej mi ci do ludzi. Ja
zwyczajnie nienawidz jej i jej pieprzonego potomstwa i chc zniszczy je wszystkie.
Wci gn a g boko powietrze i spu ci a wzrok. Wzruszy a ramionami.
- Do historii. Mamy wiele do zrobienia.
Billie ciekawa by a, ile lat mia o dziecko. Mo e by o w wieku Amy? Co wspólnego tkwi o w
ca ej ich trójce: Ripley, Billie, królowej obcych. Pragn y powrotu swych dzieci... Nie, Amy nie by a
jej córk . To tylko twarz na ekranie monitora. Och, nie wolno jej my le w ten sposób.
Billie przesun a fotel na drug stron sto u i usiad a obok Ripley. B dzie jeszcze czas na
zastanawianie si nad motywami dzia ania. Teraz - tu Ripley znów mia a racj - mia y du o pracy. Po
Strona 14
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
dwóch tygodniach w óczenia si po bazie, nie wydawa o si to z ym pomys em. Jakiekolwiek
dzia anie zawsze by o dla niej lepsze ni nie robienie niczego.
ROZDZIA 4
Sier ant Kegan Bako by dziesi lat m odszy od Wilksa, a wygl da na jeszcze m odszego.
Mia dzieci twarz i jasn karnacj . Wilks zastanawia si czy musi goli si codziennie by
utrzyma twarz zgodn z wojskowymi standardami.
Dwaj m czy ni w biurze Bako siedzieli przedzieleni biurkiem, którego powierzchnie
pokrywa y papierki po cukierkach i plastikowe torebki po jedzeniu. Ma y pokój by duszny, a w
powietrzu unosi si zapach sosu sojowego.
- Jeste pewny, e nie chcesz nic z tych drobiazgów? To lepsze ni gówno w sto ówce.
Bako manewrowa ko o ust bambusowymi pa eczkami. Co najmniej po owa sma onego
makaronu wy lizgiwa a spomi dzy nich.
- Dzi kuj , w nie zjad em troch sto ówkowego gówna.
- Niedobrze. Co ci tu sprowadza? Nie mów, e chcesz rewan u.
- Dlaczego nie, w ostatnim tygodniu si zbytnio nie przem cza .
Wilks spotka tego m odego cz owieka w sali gimnastycznej, szuka partnera do gry w pi .
Zagrali ze sob kilka razy i chocia Bako jak dot d nie wygra ani razu, to by niez ym zawodnikiem
i okaza si dobrym kumplem.
- Tak naprawd , to chc co sprawdzi . Z kim mam rozmawia na temat transportu?
Bako prze kn porcj klusek i u miechn si szeroko.
- Dobry Bo e. artujesz, prawda?
- Za my, e chcia bym przewie eee... bro , która mo e zniszczy wszystkie potwory na
Ziemi. Czy wtedy dosta bym statek?
- Jak bro ?
- Hipotetyczn .
Bako zab bni pa eczkami o blat biurka.
- Có , przede wszystkim musia by udowodni warto tej broni, a nie tworzy hipotez na jej
temat. Pokaza to genera owi Petersowi, a mo e Davisonowi, uzyska ich zgod i znale
ochotników do za ogi. Na koniec wype ni par formularzy.
Bako nabra nast pn porcj makaronu.
- Powinienem ci te powiedzie , e b dziesz musia mie diabelnie du o czasu, nawet maj c
mocne poparcie.
- Dlaczego?
- W ci gu ostatnich czterech miesi cy by y trzy próby dostania si na Ziemi i z Ziemi. Trzy
oficjalne próby, je eli wiesz, co mam na my li.
Wilks kiwn g ow . Oznacza o to, e w innych czasach nikt nie chcia by o tym rozmawia .
- Pierwszy statek wróci z tuzinem nowych cywilów, ale czwórka komandosów by a martwa
lub zagin a, tak samo jak o mioosobowa za oga. Z drugiego stracili my niemal wszystkich ludzi i
organizowali my dodatkow wypraw by uratowa , tych co prze yli.
- A trzeci?
- Nie wróci . Wygl da na to, e obcy sk wiedz , e nadlatuje statek i czekaj na niego. A
my nie mo emy sobie pozwoli na utracenie nawet drobnego sprz tu. Miejscowe wytwórnie nie s
tym, czym by y kiedy . Niektóre ze statków s tutaj, wi kszo daleko st d i nikt nie wie, gdzie.
Bako po pa eczki na blacie i popatrzy na Wilksa.
Strona 15
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- Planowana jest kolejna misja. Wiesz e te d ciaki nie lubi by kopane w dup , chocia nie
ode mnie to us ysza , rozumiesz? Moje zdanie jest takie: przeznaczanie statku dla ratowania
czegokolwiek nie ma obecnie najwy szego priorytetu. Nawet ca kowity rupie ma teraz cen wy sz
ni diamenty.
A Wilks chcia mie w pe ni wyposa ony statek gwiezdny, który móg by polecie , Bóg wie
dok d poprzez galaktyk i umo liwi im porwanie matki wszystkich obcych. Mówi c hipotetycznie.
Kiwn g ow i wsta . U miechn si do sier anta o dzieci cej twarzy.
- Dzi ki, Niemowlaku. Pomog mi troch .
- Nie nazywaj mnie tak. Kort C, jutro o ósmej?
- Pewnie. Zwi sobie r ce za plecami, eby w ko cu wygra .
Bako wybuchn g nym miechem, kiedy Wilks by ju przy wyj ciu, ale umilk natychmiast,
gdy tylko drzwi si zamkn y.
Dla Wilksa informacje Bako nie by y adn rewelacj . Gdyby chodzi o tylko o niego, po prostu
ama by si w odpowiednie miejsce i zabra statek. Robi ju tak i wiedzia od czego zacz . Ale
nie by teraz sam. Kto inny dowodzi . Ripley chcia a spróbowa zorganizowa wszystko legalnie, a
on zrobi ju co tylko móg . Je eli genera nie zacznie ni o superkrólowej, wszelkie wysi ki b
diab a warte.
Drzwi otworzy a Charlene Adcox ubrana w bladozielone kimono lu no przewi zane w pasie.
By a niska i prawie ch opi co szczup a. G adko uczesane w osy i ostre rysy twarzy przydawa y jej
jeszcze m skiego wygl du. Billie poczu a zapach perfum. By lekki, kwiatowy.
- Pani Adcox?
- Tak.
- Nazywam si Billie. Czy mog yby my przez chwile porozmawia ?
- O czym? - Adcox u miechn a si uprzejmie.
Billie wzi a g boki oddech.
- O pani snach - powiedzia a.
Kobieta st a, potem ruszy a w g b pokoju. miech znikn z jej twarzy.
Billie wesz a. Pomieszczenie by o wi ksze ni jej w asna klitka. Na cianach wisia y japo skie
grafiki, wokó sta y proste meble. Adcox podsun a Billie mat do siedzenia, sama usiad a naprzeciw
na ma ym, niskim sto eczku.
- Jak zdoby moje nazwisko?
Billie zawaha a si . Zbiory bada psychiatrycznych by y poufne, ale k amstwo mog o szybko
wyj na jaw.
- Inni te maj takie same koszmary - powiedzia a - W amali my si do zbiorów. Kobieta
kiwn a g ow .
- W porz dku.
oda pani porucznik wydawa a si teraz bardziej odpr ona. Billie to rozumia a.
- Ilu? - spyta a Adcox.
- Nie potrafimy dok adnie okre li . Co najmniej pi dziesi cioro. Zawsze ni to samo.
dzimy, e s to przekazy, nie sny. Obcy s telepatami, lub co w tym rodzaju. To nie mo e by
przypadek.
Adcox zdoby a si na s aby u miech.
- Tak, rzeczywi cie na to wygl da. Czego chcecie ode mnie?
Billie wyci gn a kr ek informacyjny z kieszeni.
- Mo e mi pani powiedzie , gdzie ona si znajduje - powiedzia a. - Jest tutaj wiele opisów
mo liwych miejsc. Tylko kilka z nich wydaj si odpowiada temu, co przedstawiaj sny. Pani jest
jedn z osób, które to widzia y. Prosz zrozumie , chcemy j odszuka .
Adcox zesztywnia a.
Strona 16
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- eby j zabi ?
- Tak. J i jej dzieci.
Kobieta pochyli a si i wyj a kr ek z r k Billie.
- Mów mi Char - powiedzia a z u miechem.
Ripley owin a r cznik wokó szyi i naga pad a na ko. Wyci gn a swe d ugie cia o na
materacu, za a r ce za g ow , a nogi roz a swobodnie. Spotkanie z Johnem Chinem posz o
dobrze. By architektem, jednym z tych ni cych "o cis ym umy le". Zgodzi si przejrze jej map .
Nie by to typ wojownika i osobi cie w tpi a, eby zdecydowa si wyruszy z nimi, kiedy przyjdzie
czas. Pomy la a jednak, e wystarczaj co wielu nierzy zgodzi si zaryzykowa ...
Zamkn a oczy. Nie chcia o jej si spa , gor cy prysznic otworzy w jej mózgu szufladk
medytacji. Ciekawe, jak posz o Billie z porucznik Adcox... ile lat ma Billie? Dwadzie cia trzy,
prawda?
W pa dzierniku, w roku, kiedy uko czy a dwadzie cia trzy lata, urodzi a pi kn , pulchn ,
male dziewczynk Amand Tei. Amy...
Ripley pozwoli a ponie si wspomnieniom.
- Ciiii, Amando. Moja ma a, s odka Amando.
Powtarza a s owa raz za razem jak delikatn , usypiaj mantr . Jak ko ysank dla noworodka,
którego trzyma a w ramionach. Szpitalny pokój by o wietlony przy mionym wiat em, a ca e
wn trze pomalowano delikatnymi, pastelowymi kolorami. Male stwo jeszcze nie widzia o swego
ojca i nigdy go nie zobaczy. Ripley pocz a swe dziecko w klinice, co by o bezpieczniejsze i
wygodniejsze przy jej samotnym trybie ycia. A teraz zosta a mamusi ...
Kiedy piel gniarka w a jej male kie dziecko w ramiona, rozp aka a si . By o takie pi kne,
takie spokojne i ma e! Male kie paluszki i paznokcie, malutka g ówka z jedwabistymi, ciemnymi
oskami.
Poród mia a ci ki i d ugi, ale warto by o.
- Ciii, moje dzieci tko, moja s odka Amando - szepta a. Zastanawia o j , w jaki sposób mo e
przekaza swej córeczce, e kochaj tak bardzo, e kochaj mi ci zdoln przenosi góry...
Nagle tu przed ni pojawi a si m ska twarz, pomarszczona, mroczna. Zobaczy a
wyci gni te ku niej r ce...
***
Ripley krzykn a i z szeroko otwartymi oczami usiad a na ku. Okry a si r cznikiem i
rozejrza a po pokoju. Nikogo. Ale ta twarz... To by ...
skie oblicze tkwi o w jej g owie, w jej nie na jawie. I by to...
- Bishop?
Potrz sn a g ow . Android, jeden z nierzy; dziesi tki lat po urodzeniu córki, d ugo po tym,
gdy nie wróci a na urodziny Amandy.
Sk d to si wzi o? Bishop... Nie my la a o nim od d ugiego ju czasu. Ostatni raz... kiedy
ciwie widzia a go ostatni raz...?
Nie zbyt dobrze. Jej w drówki w czasie dziwacznie si splataj . Mo e wszystko jest w jaki
sposób powi zane. Westchn a, zak opotana i sfrustrowana niemo no ci poznania w asnego
umys u. Mo e mimo wszystko jest zm czona... Wsta a i si gn a po ubranie. Nie chcia a d ej by
naga.
ROZDZIA 5
Strona 17
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Wilks zapuka do drzwi Leslie ma butelk burbona, któr w nie kupi .
- Chwileczk !
Us ysza st umione odg osy zbli aj cych si do drzwi kroków, potem odg os padaj cego cia a.
- Cholera!
Po chwili drzwi si otworzy y. Leslie z zaczerwienion twarz pociera a prawe kolano. Tu za
ni le o przewrócone krzes o.
- Wilks, ty dupku - powiedzia a Leslie.
Mia a na sobie obszerny czarny szlafrok, a na g owie turban z r cznika. Na jej smag ej skórze
perli si pot. Mimo s ów, jakie przed chwil powiedzia a, by a u miechni ta.
- To dla mnie? - spyta a.
- Je eli jeste zaj ta...
- To zale y.
- Chcia em ci podzi kowa za pomoc. Pomy la em, e mogliby my si napi , je eli tylko nie
masz innych...
Leslie u miechn a si do Wilksa i cofn a od drzwi.
- Zawsze by niezwykle subtelny - powiedzia a mi kko.
- Wejd , Dawidzie.
Billie siedzia a w niewygodnym plastikowym krze le i ogl da a obraz zrujnowanej Ziemi.
ycha by o trzaski i gwizdy i dziewczyna zastanawia a si , jak to jest mo liwe, by tak stare
przekazy by y jeszcze nadawane. Od dawna nie reklamowa y si adne firmy, czasem pojawia si
jaki dokumentalny program, czasem film fabularny. Programy nadawane by y w najró niejszych
zykach. Billie od czasu do czasu naciska a jaki klawisz, szukaj c czego rzeczywistego, czego z
bie cych wydarze .
Czego takiego jak Amy.
Obraz zatrzyma si , a potem ekran sta si czarny. Nagle ukaza a si m ska twarz - redni
wiek, brutalne przystojne oblicze, ostry nos i mocne szcz ki oraz mroczne, przenikliwe oczy. Usta
czyzny by y mocno zaci ni te, tak mocno, e w ich k cikach pojawi y si g bokie bruzdy.
Nieruchome spojrzenie tego cz owieka utkwione by o prosto w kamer .
Co by o takiego w tej twarzy, co przypomina o...?
- Oto jest wyznanie wiary - powiedzia cz owiek z ekranu
- w nowego Chrystusa i w moc, któr Ona posiad a.
os mia g boki i zniewalaj cy.
"Spears - pomy la a Billie - jak Spears."
Kamera odjecha a w ty i ukaza a m czyzn stoj cego na ma ym podwy szeniu w niewielkim,
abo o wietlonym studio. By wysoki i nosi obcis y kombinezon, który podkre la jego wyrobione
mi nie ramion i klatki piersiowej. U pasa zawieszony mia d ugi sztylet.
- Jestem Carter Dane - powiedzia - i widz Prawd .
Billie us ysza a pomruk aprobaty pochodz cy spoza pola widzenia obiektywu kamery.
- Moc le y w moich d oniach. Bogini pokaza a mi w ciw drog .
Zacz chodzi tam i z powrotem.
- Bogini nie sieje strachu. Bogini nie przera a. Jeste my jej dzie mi, a Ona jest nasz matk .
Nie jeste my jej godni.
Pomruk sta si g niejszy.
Dane mówi coraz pot niejszym g osem.
- Kiedy rozpocz o si oczyszczenie, by em pe en obaw.
Krzycza em ze strachu, litowa em si nad sob . Ba em si o w asne ycie i ycie otaczaj cej
mnie powszechnej s abo ci.
Przerwa na chwil . Wygl da o to na celowy zabieg maj cy zwi kszy dramatyzm
wypowiadanych s ów.
Strona 18
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- Jestem wart nie wi cej ni kupa ajna.
- O, tak - rozleg si ryk niewidocznego audytorium.
- Bezu yteczny i obezw adniaj cy strach nape ni mnie pustk . Nie pozwala dzia . By em
przez niego przywalony, jakby zwali si na mnie mur.
Przystan i odwróci si do s uchaczy.
- Ona przemówi a do mnie. Prosi a mnie o pomoc. Bogini, Stwórczyni tak nieprawdopodobnej
pot gi prosi a mnie, niegodnego kalek . Tak samo prosi wszystkich Wybra ców. I sta em si silny.
Nauczy em si Jej mi ci. Zrozumia em, e mier jest niczym! Jest gównem! Jest strachem!
Billie siedzia a wpatruj c si w ekran. Stwierdzi a, e nie mo e si poruszy , nie potrafi
nacisn odpowiedniego klawisza.
"Kolejny ni cy, na dodatek kompletnie szalony" - pomy la a.
Dane usun si w bok i na ekranie pojawi a si pot na kobieta w zniszczonym wojskowym
mundurze. Prowadzi a za sob m odego m czyzn . R ce mia zwi zane na plecach, a jego powolne
kroki sugerowa y, e jest ca kowicie odurzony chemicznymi rodkami. Kobieta w mundurze pchn a
go na pod og obok Dane'a i odesz a w cie . Ch opak wygl da na nastolatka, by szczup y, ubrany
w poszarpane i brudne achy. Le na boku z zamkni tymi oczami.
Dane wskaza na wi nia, lecz wzrok mia ci gle utkwiony w s uchaczach.
- To - powiedzia - jest cz owiecze stwo. S abo . Obawa. On nie jest wystarczaj co mocny,
by sta si dawc boskiego ycia. Nie jest tego godny, w przeciwie stwie do was, którzy stoicie
przede mn .
Dane szerokim gestem wskaza na t um, a potem po d na biodrze. Palce obj y
koje sztyletu.
Wyci gn go powoli i podniós w gór .
- Stare cz owiecze stwo ju si prze o.
Ukl obok ch opca. M odzieniec nie okaza najmniejszym ruchem, e s ysza przemow . Nie
poruszy si te , gdy Dane bez widocznego wysi ku wbi ostrze g boko w jego gard o. Krew
rozprysn a si po ca ej platformie.
ody m czyzna otworzy oczy, potem usta. Wydawa o si , e chce co powiedzie .
Okropny, bulgocz cy charkot wydosta si z jego krtani, a twarz wykrzywi a w grymasie
zaskoczenia i bólu. Przewróci si na plecy, oczy wype nia o przera enie. Coraz wi cej krwi
wyp ywa o z rany i pokrywa o o liz warstw jego ciemne w osy i bia skór . W ko cu szczup e
cia o zadr o miertelnym spazmem. Oczy pozosta y otwarte.
Dane przy ostrze sztyletu do czo a swej ofiary i powiód nim w dó , poprzez mostek a
do krocza, tn c g boko.
Odwróci twarz do s uchaczy i krzykn z dzikim grymasem na ustach: - Chod cie i
po ywiajcie si ! Jedzcie cia o! Spo ywaj c stary porz dek wiata, zjednoczycie si z Bogini !
Rzuci sztylet na pod og i jedn z zakrwawionych d oni zanurzy we wn trzno ciach
martwego ch opca, potem podniós j do ust. Ciemne postaci wychyn y na podium. Obdarte kobiety
i brudni m czy ni rzucili si na cia o. By o ich z tuzin, mo e wi cej. Oszala e twarze, g ny
miech, wyci gni te r ce...
Dane wsta i zacz deklamowa z patosem. Z ust cieka a mu wie a krew. G os mia
zachrypni ty.
- Jeste my Wybra cami! Stajemy si Nimi! B dziemy...
Billie konwulsyjnie nacisn a w ciwy klawisz i przerwa a ponure widowisko. Ekran zgas , po
chwili us ysza a tekst komercyjnej reklamy. Wzdrygn a si . Spostrzeg a nagle, e stoi i bije
pi ciami w fotel. Ucieka a w ten sposób przed szale stwem. Po chwili przycisn a obie pi ci do ust
Strona 19
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
i pobieg a do kosza na mieci stoj cego w k cie pokoju. Zwymiotowa a. Po kilku sekundach
zwymiotowa a powtórnie. I jeszcze raz.
Powoli wraca a do rzeczywisto ci. Jej spazmy przesz y powoli w dr enie cia a. Oddycha a
gwa townym krótkim oddechem.
- Uspokój si - powiedzia a cicho do siebie. - Przesta . Uspokój si !
Przetar a za zawione oczy. Sny musia y by zbyt ci kie do zniesienia dla tych ludzi, którzy
widzieli wal cy si wiat, którzy widzieli ich gin ce rodziny. Ona jest inna. Tamci byli chorzy,
ot piali, a ona jest tutaj i mo e co zmieni .
- W porz dku - powiedzia a sobie i wyprostowa a si . Kwa ny zapach wymiotów wydobywa
si z kosza i ska powietrze w ca ym pomieszczeniu. Billie poczu a nag w ciek . Ta królowa i
jej cholerne transmisje doprowadzi y tych ludzi do szale stwa. Wywo y niepowstrzyman fal
zabójstw...
Wstrz sn ni dreszcz, gdy ociera a usta wierzchem trz cej si d oni. Wci gn a g boko
powietrze. Wiedzia a, e twarz umieraj cego ch opca b dzie do niej powraca . Có , tego nie
zmieni . Teraz musi si skoncentrowa na tym, co zmieni mo e.
Wilks delikatnie zamkn d na jednej z j drnych, ma ych piersi Leslie. Przeci gn a si z
rozkoszy i w asn d po a na jego. U miechn a si . Le eli nadzy w ród pomi tych,
przepoconych prze cierade . W powietrzu unosi si zapach ich niedawnego aktu. Wilks podpar si
na okciu. Czu si odpr ony i spokojny. Leslie by a dobr kochank , bieg we wszelkich
pieszczotach, lecz bez ch ci dominowania.
- Mmm - zamrucza a cicho i otworzy a oczy. - Nie le, sier ancie. Powiniene zosta
awansowany.
Wilks u miechn si szeroko.
- Pewnie. My , e jestem dobry w musztrowaniu. Raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa...
Leslie zrobi a zdziwion min .
- Ej e, twój art jest dwuznaczny.
- Co? No tak, jestem dowcipnisiem.
- Choleeera.
Le eli przez chwil bez s owa, zaj ci w asnymi my lami. Wilks przypomnia sobie sw
niedawn rozmow z Bako. Sprawa istnienia królowej matki nie zaw adn a bez reszty jego
umys em, wi c udowodnienie tego komu , kto nie zna Billie - konkretnie genera owi - mog oby
przerosn mo liwo ci ich ma ej grupki.
- Dok d si wybieracie, Dawidzie?
- Hmm?
- Do królowej ze snów. Pójdziecie tam, niezale nie gdzie to jest. eby j schwyta .
By o to stwierdzenie, nie pytanie.
- Nie wiem - powiedzia szczerze. - Wszystko ci gle stoi pod znakiem zapytania. Oficjalna
droga jest nie do przej cia.
Potrz sn g ow .
- Nawet jeszcze nie wiemy, gdzie ona jest. Zapytaj mnie, gdy b wiedzia wi cej.
- Zamierzasz wybra si w podró tylko na podstawie tych ulotnych wizji?
- Jeszcze mniej. Nie ni em tych snów. Ale ty tak. Wierzysz w to?
- Tak, my , e to prawda. - Opar a g ow na jego nagiej piersi. - Zrobi wszystko, by tylko
wam pomóc.
Wilks zatacza palcami ma e kó ka po g adkiej skórze jej brzucha, potem posun d ni ej.
Lekko dotkn ona.
- Tak? Wszystko?
Strona 20
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Przycisn a si do niego i zamkn a oczy. Jego cz onek wypr si , napieraj c na smuk e
nogi Leslie. Ona wsun a si leniwie na niego, a delikatny u miech skrzywi jej k ciki warg.
- Naprawd jeste dobry w musztrowaniu, sier ancie. A teraz opowiedz mi, co jest do
strzelania, a co do zabawy...?
Siedz ca samotnie w pokoju Ripley wy czy a komputer i ziewn a szeroko. Setki my li
przebiega o jej po g owie. By o ju pó no, a wszystkie pigu ki, które wzi a na ból g owy, nie
podzia y. Silniejsze rodki wymaga y kontroli lekarza, a to nie sz o w parze z jej pogard dla
medyków...
Zmarszczy a brwi. Swoj drog , sk d to si wzi o. Musia to wywo ten d ugi hipersen,
albo co posz o nie tak w szpitalu, kiedy j wybudzano. W aden sposób nie mog a sobie
przypomnie , czy przed tym wydarzeniem te cierpia a na bóle g owy. W ciwie nie by o to wa ne.
Nie by to najwa niejszy problem. Poza tym spowodowany by pewnie ci ym stresem. Poczu a
zadowolenie, e znale li t planet . Obie osoby, z którymi rozmawia a Billie i ona sama, wskaza y na
ten sam system, Leslie okre li a go jako bardzo prawdopodobny.
Podesz a do ka i potar a pi ciami oczy. Potem po a si , nie zadaj c sobie trudu
ci gni cia ubrania. Od pewnego czasu nie widzia a si z Wilksem i ciekawa by a, czy zdoby jakie
informacje o transporcie wojskowym. Najlepiej by oby wyruszy maj c oparcie w Stacji, ale je eli
nie... Có , istniej inne sposoby.
Pomy la a o swoim nie na jawie. Twarz Bishopa zaskoczy a j sw realno ci . Lubi a tego
androida, pomimo swej awersji do wszelkich syntetyków. Jednak jego obecno w my lach
oznacza a co z ego. By a nie na miejscu, nie w jej pami ci.
Medycy i sztuczni ludzie - wiat nauki i osobistych demonów. Mo e wszyscy s szaleni. Mo e jej
pomys nie by niczym innym, tylko koszmarem ob kanej kobiety. Mo e...
Ripley zapad a w sen.
ROZDZIA 6
Peter Schell by ci ko zbudowanym, starszym m czyzn , którego normalnym
wyrazem twarzy by a ponura, gro na mina. Nawet kiedy si u miecha , jego brwi opada y w
dó . Ripley pomy la a, e wygl da jakby si napi czego kwa nego.
Cz owiek obok, Keith Dunstom by o wiele m odszy, mniej wi cej w wieku Billie.
Drobnoko cisty i delikatny sprawia wra enie nauczyciela sztuki walki, którym zreszt by . Dunston
ucha Wilksa z pogodnym wyrazem twarzy. Wygl da jakby raczej ogl da mecz tenisowy, a nie
wys uchiwa ponurych wizji sier anta.
Ripley pozwoli a, by to w nie Wilks przekaza wszelkie informacje dwóm m czyznom.
Spotkali si w prywatnym dojo, gdzie naucza Dunston. Po krótkim wst pie; Wilks szybko
przedstawi ich teori i wyniki przeprowadzonych bada . Shell przerywa mu kilka razy, zadaj c
pytania. Dunston natomiast nie wymówi przez ca y czas ani s owa, tylko kilka razy przesun
delikatn d oni po rudej czuprynie.
- A co b dzie, je eli nie dostaniecie transportu? - zapyta Shell.
Wilks wzruszy ramionami.
- W nie próbujemy zebra za og . Im wi cej b dziemy mieli ludzi, którzy chc
walczy , tym wi ksza szansa, e dostaniemy statek.
- Tak, ale gdyby cie mimo to nie dostali?