Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko
Szczegóły |
Tytuł |
Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
STEVE PERRY
OBCY
MROWISKO
umaczy :
Waldemar Pietraszek
Wydawnictwo „ORION”
Kielce 1994
Tytu orygina u ALIENS: EARTH HIVE
All rights reserved
Copyrights © 1992 by Twentieeth Century Fox Film Corporation
Aliens TM © 1992 by Twentieeth Century Fox Film Corporation
Cover art copyrights © 1992 Dennis Beauvais
Redaktor techniczny:
Artur Kmiecik
Wszystkie prawa zastrze one
For the Polish edition:
Copyrights © by: Wydawnictwo “ORION” Kielce
„Zabawne my le , e Bestia jest czym , co móg by upolowa i zabi ...”
– William Golding W adca much
Dianie po raz kolejny;
I Patowi Dupre, by emu harfi cie
Orkiestry Symfonicznej z Denver,
Któremu zawdzi czam uratowanie
mej duszy podczas hippisowskiej jesieni
1970 roku w Baton Rouge
Strona 2
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
1.
Nawet we wn trzu swego grubego skafandra Billie mog a wyczu zimno nocy
docieraj ce do cia a. Owszem, pe zacz os ania przed lodowatym wiatrem i mog y zabra ze
sob jeden z przeno nych piecyków udaj c, e to ognisko, ale mimo to ci gle by o zimno.
Zrobi y wszystko co mog y. Na planecie Ferro nie by o ani kawa ka drewna. Nawet gdyby by
jaki , to z pewno ci nie do spalenia. Drewno by o w tym wiecie wi cej warte ni platyna o
takiej samej masie. Nierealne by o nawet my lenie o takim marnotrawstwie.
Mro ny wicher skowycza jak jaka nieszcz liwa poczwara i ci gle uderza swymi
podmuchami w przysadzist bry pe zacza. Czasem jego pie przechodzi a w przeci y
gwizd, gdy powietrze pada o pomi dzy g sienice traktora. Powstawa y przy tym zupe nie
niesamowite d wi ki. Przez przetaczaj ce si po niebie grube chmury b yska y gwiazdy,
jaskrawe punkciki na tle miertelnie czarnej kurtyny, które l ni y jak diamenty o wietlone
wiat em lasera. Nawet bez chmur panowa tu mrok; Ferro nie mia a ksi yców.
No có . Nie by o tu zbyt wygodnie, ale przynajmniej one trzy w ca ej kolonii nie mia y
nic do zrobienia i nudzi y si miertelnie.
- Fajnie – odezwa a si Mag – Co jeszcze mo emy zrobi ? Zjad my ju nasze zapasy,
piewa my g upie piosenki o ko ku i zaj cu w morzu. Koniec zabawy, Carly.
Maj c dwana cie lat, Mag by a o rok m odsza ni Billie i Carly, i zawsze mia a na ustach
jak cierpk uwag .
Billie wstrz sn a si wewn trz skafandra.
- No tak, sprytny mó ku, co jeszcze by o na tym starym dysku o biwaku w terenie?
Jak si zamkniecie, g upie kwoki, to wam powiem.
Mag chwyci a si za serce.
- Och, zabójco spryciarzy – j kn a – Trafi mnie.
- Zwykle opowiada si historyjki – zakomunikowa a Carly, ignoruj c zupe nie wyg upy
kole anki – O duchach, potworach i takie tam gówna.
- Wspaniale – stwierdzi a Mag – Opowiedz nam jak .
Carly zacz a snu opowie o wampirach i upiorach. Billie wiedzia a, e jest to
ci gni te ze starego filmu. Jednak co innego ogl da obraz wideo, siedz c sobie w ciep ej
kabinie, a co innego, gdy siedzi si tutaj, z dala od G ównego Budynku, pod go ym niebem, w
ciemno ciach. Brrr.
Uderzenia wiatru dotar y na krótk chwil do nich i sypn y piaskiem. Potem ucich y.
Dok adnie w momencie, gdy Carly dotar a do kulminacyjnego punktu swego opowiadania.
- ... i ka dego roku jeden z tych, którzy prze yli t straszn noc stawa si ob kany. A
teraz... Kolej na mnie!
Mag i Billie podskoczy y, gdy Carly raptownie pochyli a si ku nim. Potem wszystkie
zacz y chichota .
- Hej, Mag. Twoja kolej.
- No tak. W porz dku. To by a ta stara czarownica. No, wiecie...?
W po owie jej opowiadania zacz y spada drobne od amki lodu. Jeden z nich musia
trafi w przewód grzejnika, bo ten nagle rozjarzy si i zgas . Gdy p omienie znik y jedynym
ród em wiat a pozosta ciek okrystaliczny ekran pe zacza. Noc opad a na dziewczynki, a
zimno i ciemno ci jakby zg stnia y. G ówny Budynek by daleko. Znowu zacz pada grad.
Billie wstrz sn a si nie tylko z powodu zimna.
Strona 3
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- O, rany. Popatrzcie. Mój ojciec znowu b dzie marudzi , e zniszczyli my ten
ogrzewacz. – stwierdzi a Mag – Wracam do pe zacza.
- No, dalej. Ko cz swoj bajeczk .
- Wybaczcie. Zaraz odpadn mi uszy.
- Dobra. Ale musimy jeszcze pozwoli opowiedzie co Billie.
Carly skin a na kole ank .
- Twoja kolej.
- My , e Mag ma racj . Chod my do rodka.
- Hej, Billie. Nie rób z nas idiotek.
Dziewczynka wzi a g boki oddech i wydmuchn a wielki k b bia ej pary.
Przypomnia y jej si sny. „Chcecie czego przera aj cego? W porz dku.”
- Dobrze. Opowiem wam co . To by y... to by y takie stwory. Nikt nie wiedzia sk d
pochodzi y, lecz pewnego dnia zjawi y si na planecie Rim. By y koloru czarnego szk a,
mia y trzy metry d ugo ci i z by d ugie jak wasze palce. Zamiast krwi w ich ach p yn
kwas. Gdyby cie zrani y jednego z nich, a krew prysn aby na was, wypali aby wam dziury
do ko ci. Tak naprawd to nie mo na ich by o zrani , bo ich skóra by a twarda jak pancerz
statku mi dzygwiezdnego.
Wszystko co umia y robi to jedzenie i rozmna anie si . By y jak wielkie, gigantyczne
uki. Mog y wtargn wsz dzie. Ich z by by y twarde jak diament.
- O, kurcz – westchn a Carly.
- Gdyby was schwyta y i zabi y od razu, mia yby cie szcz cie – ci gn a Billie – One
stara y si nie zabija od razu i to by o gorsze ni mier . Wciska y w ciebie swoje poczwarki.
Przez prze yk. I to ich dziecko ros o w rodku a do momentu, kiedy mia o wystarczaj co
mocne z by, eby wygry sobie drog na zewn trz. Przez twoje mi nie i ko ci. Po prostu
wy era y ci dziur we wn trzno ciach...
- Jezu! – krzykn a Carly.
Mag po ar na piersi.
Billie czeka a na jej ironiczn uwag , lecz Mag odezwa a si z wysi kiem:
- Nie... czuj si zbyt dobrze...
- No, Mag – odezwa a si Carly – to tylko zmy lona historia.
- Nie... nie... och, mój dek...
Billie prze kn a lin . Gard o mia a wyschni te na wiór.
- Mag?
- Ooo... to boli!
Dziewczynka uderzy a si w klatk piersiow jakby usi owa a j roztrzaska . Nagle jej
skafander wybrzuszy si w miejscu, gdzie znajdowa si splot s oneczny. Wygl da o to jak
pi usi uj ca wydosta si spod ubrania. Materia zatrzeszcza .
- Aaaa...! – krzyk Mag sp yn na Billie.
- Mag! Nie! – Billie wsta a i cofn a si do ty u.
Wsta a te Carly. Podesz a do Mag.
- Co to jest?
Skafander ponownie zatrzeszcza . Nagle p . Fontanna krwi bluzn a na zewn trz.
Wytrysn y strz pki cia a, a w opodobny stwór rozmiarów ramienia cz owieka b ysn
ostrymi jak ig y z bami. Powoli wysuwa si z cia a umieraj cej dziewczynki.
Carly wrzasn a. Nagle g os jej si za ama . Usi owa a uciec, ale monstrum wystrzeli o z
Mag w jej kierunku z pr dko ci rakiety. Straszliwe z by zatrzasn y si na krtani Carly. W
wietle gwiazd krew wygl da a na czarn . Krzyk zaatakowanej przeszed w rz enie.
- Nie! – krzycza a Billie – Nie! To by sen! To nieprawda! Tego nie by o! Nie...!
Billie zbudzi a si z krzykiem.
Strona 4
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Pochyla si nad ni lekarz. Le a na ku ci nieniowym i pole si owe przytrzymywa o
delikatnie jak wielka, czu a r ka. Szarpn a si , ale im gwa towniej to robi a tym silniejsze
stawa o si pole.
- Nie!
- Spokojnie, Billie, spokojnie! To tylko sen! Ju dobrze, wszystko w porz dku!
Oddech zmieni si w posapywanie. Serce jej wali o i atwo mog a wyczu pulsowanie w
skroniach. Popatrzy a na Doktora Jerrina. Rozproszone wiat o ukazywa o sterylnie bia e
ciany i sufit centrum medycznego. Tylko sen. Jak zawsze sen.
- Dam ci troch soporyfitu... – zacz lekarz.
Potrz sn a g ow . Pole ka pozwoli o na taki ruch.
- Nie. Nie trzeba. W porz dku.
- Jeste pewna?
Mia mi twarz. By dostatecznie stary by by jej dziadkiem. Leczy j od lat odk d tylko
przyby a na Ziemi . Z powodu snów. Nie zawsze by y takie same. Zwykle ni a o planecie
Rim, o wiecie, w którym si urodzi a. Min o ju trzyna cie lat odk d katastrofa j drowa
zniszczy a koloni na Rim i prawie dziesi lat od wyjazdu z Ferro. Ci gle prze ladowa y j
koszmary porywaj c j w dziki i niekontrolowany galop przez d ugie noce. Leki nie
skutkowa y. Rozmowy, hipnoza, biologiczne sprz enie zwrotne, syntetyzacja fal
mózgowych – nic nie pomaga a.
Nic nie mog o powstrzyma tych snów.
Lekarz pozwoli jej wsta i podej do umywalki. Umy a twarz. Lustro pokaza o jej jak
wygl da. By a redniego wzrostu, szczup a i silna. Nie na darmo sp dza a tyle czasu w sali
wicze . W osy, zwykle krótko obci te, teraz si ga y ramion. Ich blado br zowy kolor
przypomina prawie popió . Bardzo jasne, b kitne oczy patrzy y z nad prostego nosa, a usta
by y jak w osy – nieco przydu e. Nie by a to brzydka twarz, lecz nie taka, eby przej przez
pokój dla lepszego widoku. Niebrzydka, ale naznaczona przekle stwem. Jaki bóg musia
wzi j na oko. Billie chcia aby wiedzie dlaczego.
- Na Budd , s wsz dzie wokó nas! – rykn Quinn.
Wilks poczu jak pot sp ywa mu po kr gos upie pod zbroj z „paj czego jedwabiu”.
wiat o by o za s abe i ci ko by o dostrzec co dzia o si wokó . Lampa na he mie by a
gówno warta. Podczerwie te nie bardzo by a przydatna.
- Przesta pieprzy , Quinn! Uwa aj na swój odcinek i wszystko b dzie w porz dku!
- Nie pieprz Kap, dosta y Siera!
To by Jasper, jeden z komandosów. By o ich tu dwunastu w ich oddziale. Zosta o
czterech.
- Co mamy robi ?
Wilks otacza ramieniem dziewczynk , w d oni trzyma karabin. Dzieciak wrzeszcza .
- Spokojnie, kochanie – powiedzia – B dzie dobrze. Wrócimy na statek, wszystko b dzie
dobrze.
Ellis, os aniaj cy ty y, zaj cza w swahili:
- Ludzie, ludzie, czym one s , do diab a?
By o to retoryczne pytanie. Nikt tego nie wiedzia .
Ciep o owion o kaprala. Powietrze by o przesycone zapachem jaki wydaje padlina zbyt
ugo le ca na s cu. Tam, gdzie stwory przesz y do wn trza przez ciany, g adki,
niezniszczalny plastik pokryty by czarniaw substancj . Wygl da o to jakby jaki szalony
rze biarz pokry ciany p tlami wn trzno ci. Poskr cane cianki by y tak twarde jak plaston,
ale przybysze rozgrzali je jakim , by mo e organicznym, rodkiem. Teraz by o tu jak we
wn trzu pieca, tylko wilgotniej.
Strona 5
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Za plecami ponownie odezwa si karabin Quinna. Odg os wystrza ów dotar do uszu
Wilksa jak st umione echo.
- Quinn!
- Za nami jest pe no tego gówna, Kap!
- Strzelaj, eby trafi – rozkaza kapral – Tylko tripletami! Nie mamy do amo by j
traci na ci y ogie !
Dalej, z przodu, korytarz rozga zia si , lecz drzwi ci nieniowe opad y i zablokowa y
obydwa wyj cia. B yskaj ce wiat o, sygna d wi kowy i komputerowy g os ostrzega y, e
reaktorowi zagra a stopienie.
Musieli przebi si na zewn trz i to szybko, eby nie zaszlachtowa y ich te bestie. Mogli
te zamieni si w radioaktywny popió . Pieprzony wybór.
- Jasper, trzymaj dzieciaka.
- Nie! – krzykn a dziewczynka.
- Musz otworzy drzwi – powiedzia Wilks – Jasper zaopiekuje si tob .
Czarny komandos zbli si i chwyci dziecko. Przytuli o si do niego jak ma a ma pka
do matki.
Kapral odwróci si do drzwi. Odpi od pasa swój plazmowy miotacz, wycelowa i
nacisn spust. Bia e ostrze plazmy zab ys o na d ugo ramienia. Skierowa je dok adnie na
rygiel i poruszy w jedn i drug stron . Zamek zrobiono z potrójnie polimeryzowanego
gla, ale nie by zaprojektowany by oprze si temperaturze wn trza gwiazdy. W giel,
bulgocz c stopi si i ciek jak woda.
Drzwi otworzy y si .
Za nimi sta o monstrum. Pochyli o si nad Wilksem, d ugi, uz biony bicz wysun si z
potwornej paszczy. lina ocieka a ze szcz k jak stru ki galarety.
- O, kurwa – komandos rzuci si w prawo i instynktownie przesun strumie plazmy.
Cienka jaj linia trafi a w szyj stwora, która wygl da a na zbyt cienk by nosi niemo liwie
wielk g ow . Jak co takiego mog o w ogóle sta ? To nie mia o adnego sensu...
Obce stworzenie by o pot ne, ale plazma jest wystarczaj co gor ca by topi diamenty.
owa odpad a i potoczy a si na pod og . Ci gle próbowa a ugry Wilksa, szcz ki ci gle
ocieka y lin i k apa y na niego. Nawet nie by o wiadomo, czy to co jest martwe.
- Rusza si ! I uwa ajcie, ten cholerny stwór jest ci gle niebezpieczny!
Jasper wrzasn .
- Jasper! Co jest!
Jeden z potworów dopad go i zmia mu g ow tak, jak kot robi to z mysz .
Dziewczynka...!
- Wilks! Na pomoc! Pomocy!
Inne monstrum chwyci o dziecko i odchodzi o z nim.
Kapral odwróci si i wycelowa bro . U wiadomi sobie nagle, e je eli trafi, prysznic z
kwasu mo e zabi dziewczynk . Widzia ju jak ta krew po ar a pancerz, który móg
wytrzyma zimno pustki kosmicznej. Obni luf i wycelowa w nogi potwora. Nie b dzie
móg biec, je eli nie b dzie mia stóp...
Korytarz by pe en stworów. Quinn le rozpruty, jego karabin ci gle strzela
automatycznym ogniem. Przeciwpancerne i burz ce adunki rozrywa y monstra, trafia y w
ciany. W powietrzu unosi si smród spalenizny...
Ellis przebija si swym miotaczem i strumie ognia wype nia korytarz, odbijaj c si od
obcych i sp ywaj c po cianach...
- Na pomoc! – krzycza a dziewczynka – Prosz , pomó cie mi!
O, Bo e!
- Nie!
Strona 6
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Wilks obudzi si . Pot pozlepia mu w osy i sp ywa po czole do oczu. Ubranie mia
mokre. O rany.
Usiad . Ci gle by w celi, na w skiej pryczy. Ciemne, plastikowe ciany tkwi y na swoich
miejscach.
Drzwi otworzy y si cicho. Sta w nich robot-stra nik. Dwa i pó metra wysoki, porusza
si na g sienicach. Teraz po yskiwa w wietle wi ziennego korytarza. Elektroniczny g os
odezwa si do wi nia:
- Kapral Wilks! Baczno !
Wilks przetar oczy. Nawet wojskowy dryl razem z ca ym jego poczuciem
bezpiecze stwa nie potrafi uwolni go od koszmarów.
Nic nie powstrzyma tych snów.
- Wilks!
- Co tam?
- Do raportu w WOJKOM.
- Pieprz to, blaszana g ówko. Dosta em jeszcze dwa dni.
- Sam tak chcia – powiedzia a maszyna – Twoi wysoko postawieni przyjaciele my
inaczej. Najwy sze czynniki chc ci widzie .
- Co za wysoko postawieni przyjaciele?
Jeden z innych wi niów, t cioch z Beneres, odezwa si :
- Jacy przyjaciele?
Wilks gapi si na robota. Dlaczego chc go widzie ? Za ka dym razem gdy szar e
zaczyna y gr , oznacza o to k opoty dla nierza. Poczu jak skr caj mu si wn trzno ci i
nie by o to uczucie jak po lekach. Cokolwiek to by o, nie by o dobre.
- Idziemy, komandosie – powiedzia stra nik – Mam dostarczy ci do WOJKOMu jak
najszybciej.
- Pozwól mi najpierw wzi prysznic i troch si ogarn .
- Za atwione odmownie. Powiedzieli „jak najszybciej”.
Blizna po poparzeniach pokrywaj ca mu lewa po ow twarzy zacz a nagle sw dzie .
Cholera! Nie tylko le, ale naprawd fatalnie.
Czego oni od niego chc ?
2.
Ziemi okr o mnóstwo odpadów.
W ci gu setki lat od czasu, kiedy zosta wystrzelony pierwszy satelita, beztroscy
astronauci i za ogi budów kosmicznych gubili ruby, narz dzia i inne cz ci wyposa enia.
Mniejsze rzeczy potrafi y porusza si z pr dko ci wzgl dn pi tnastu kilometrów na
sekund i mog y wybi ca kiem niez dziur w ka dym materiale o g sto ci mniejszej ni
sto pe nego opancerzenia, a to dotyczy o tak e statków podró uj cych z lud mi. Nawet
odprysk farby móg spowodowa wgniecenie uderzaj c w g adk pow ok . Chocia by y
niebezpieczne dla statków, ma e przedmioty spala y si na polu ochronnym. Oczywi cie by y
to pozosta ci po dzia aniu specjalnych robotów, które wszyscy nazywali odkurzaczami.
Czasem powstawa o realne niebezpiecze stwo, e jaka wielka rzecz spadnie na ziemi .
Kiedy , na Big Island, spad a cz konstrukcji statku i zabi a sto tysi cy osób oraz
spowodowa a, e kawa Kona sta a si niezwyk rzadko ci . Z powodu tego i podobnych mu
incydentów kto w ko cu zrozumia jakim problemem s mieci na orbicie. Zosta o
ustanowione prawo, e wszystkie odpady wi ksze od cz owieka maj by odnajdywane i
usuwane. Zosta a do tego powo ana nowa agencja, organizacyjne prace trwa y krótko i
instytucja ju istnia a.
Strona 7
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Z tego to powodu patrolowiec Stra y Wokó ziemskiej Dutton wisia zawieszony na
orbicie nad Pó nocn Afryk . wiat o gwiazd migota o na jego borowo-w glowej pow oce, a
jego za oga z ona z dwóch ziewaj cych m czyzn zamierza a w nie sprowadzi wrak
statku kosmicznego. Komputer kontroli uszkodze zakomunikowa w nie, e znalezisko
mo e rozpa si lada moment i dlatego trzeba je natychmiast sprawdzi .
Istnia a mo liwo , e kto móg tam obozowa i po wybuchu rozpad by si na
kawa eczki wystarczaj co ma e dla kosmicznego odkurzacza.
- Próbnik gotowy do akcji – powiedzia Ensign Lyie.
Siedz cy obok kapitan patrolowca, komandor Barton, skin g ow .
- Stan gotowo ci... – wystrzeli próbnik.
Lyle dotkn tablicy kontrolnej.
- Próbnik wystartowa . Telepomiar zielony. Wizja w czona. Sensory dzia aj . Spalanie
jednosekundowe.
Male ki statek robota pomkn ku porzuconemu w przestrzeni frachtowcowi. Nieustannie
przesy informacje do pozostaj cego coraz dalej patrolowca.
- Mo e jest za adowany platyn – odezwa si Lyle.
- Pewnie. Mo e tez deszcz leje na Ksi ycu.
- O co ci chodzi, Bar? Nie chcia by by bogaty?
- Jasne. I chcia bym te sp dzi dziesi lat na zes aniu, walcz c z potworami. Chyba, ze
znasz sposób jak wy czy niebiesk skrzynk .
Lyle za mia si . Niebieska skrzynka nagrywa a wszystko co dzia o si na patrolowcu
oraz wszystkie wyniki prób. Nawet gdyby znaleziony statek by pe en platyny, nie by o
sposobu, eby ukry to przed Dowództwem. A oficerowie stamt d nie znali okoliczno ci
agodz cych.
- Nie. Nie znam. Ale gdyby my mieli par milionów kredytek, mo na atwo by wynaj
kogo , kto zna.
- Oczywi cie. Twoj matk – skwitowa Barton.
Lyle zerkn na p aski ekran komputera. By to tani sprz t. Marynarka mia a w pe ni
holograficzne maszyny, lecz Stra ci gle musia a pos ugiwa si przestarza ymi wyrobami z
Sumatry. Próbnik w czy hamowanie, zbli aj c si do wraku.
- No i prosz . Co my tu mamy?
Barton chrz kn .
- Popatrz na w az. Jest wybrzuszony na zewn trz.
- My lisz, e by a eksplozja? – spyta Lyle.
- Nie wiem. Otwórzmy t puszk .
Lyle uderzy kilka razy w klawiatur . Z próbnika wysun si uniwersalny przyrz d i
znikn w zamku w azu.
- Nie mamy szcz cia. Zamek jest uszkodzony – zauwa Lyle.
- Nie jestem lepy. Widz to. Wysad go.
- Miejmy nadziej , e wewn trzna klapa jest zamkni ta.
- No, dalej. Ten kawa z omu kr y tutaj od co najmniej sze dziesi ciu lat. Ktokolwiek
znajdowa by si w rodku, zmar by ze staro ci. Wewn trz nie ma w ogóle powietrza i je eli
jakim cudem kto jest w domu, to i tak siedzi w pojemniku przetrwalnikowym. Poza tym,
minie oko o trzydziestu minut zanim ci nienie spadnie krytycznie. Wysadzaj.
Lyle wzruszy ramionami. Dotkn klawiatury.
Próbnik przyczepi ma y adunek wybuchowy do w azu i wycofa si o kilkaset metrów.
Wybuch b ysn w ca kowitej ciszy i klapa w azu otworzy a si .
- Puk, puk. Jest kto w domu?
- Zobaczymy. I spróbuj nie straci tym razem próbnika.
Strona 8
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- To nie by a moja wina – broni si Lyle – Jeden z silników hamuj cych by w czony.
- To ty tak mówisz.
Statek-robot wsun si przez otwarty w az do wn trza porzuconego statku.
- Wewn trzna klapa otwarta.
- Dobrze. Nie tra my czasu. Do rodka.
Halogeny próbnika zab ys y, gdy wp yn do wn trza. Na ekranie komputera pojawi si
alarm o ska eniu radioaktywnym.
- Troch tam gor co – mrukn Lyle.
- Tak, mam nadziej , e lubisz dobrze przypieczone tosty.
- Mmm. My , e ktokolwiek tam jest, zmieni si ju w grzank . Musimy wyk pa
próbnik, gdy wróci.
- Jezu Chryste, popatrz na to! – powiedzia Burton.
„To” by o cz owiekiem przep ywaj cym tu przed próbnikiem. Wysokie promieniowanie
zabi o bakterie, które mog yby roz cia o, a ch ód zakonserwowa wszystko, co pró nia
wyssa a. M czyzna wygl da jak suszona liwka. By nagi.
- O, Bo e – j kn Lyle – No, sprawd my t cian z nim.
Dotkn kilku klawiszy i obraz poja nia i powi kszy si . Co by o napisane na g adkiej
pow oce. Br zowe litery g osi y: ZABI O NAS WSZYSTKICH.
- Cholera, czy to zosta o napisane krwi ? Wygl da moim zdaniem na krew.
- Chcesz zrobi analiz ?
- Nigdy w yciu. Trafi nam si niez y statek.
Lyle przytakn . S yszeli ju o takich przypadkach. Mieli nadziej , e nigdy nie przyjdzie
im otwiera podobnego. Kto traci zmys y i zabija wszystkich na pok adzie. Otwiera
wyj cie i pozwala by powietrze uciek o na zewn trz, albo wype nia ca y statek
promieniowaniem, jak by o w tym przypadku. Szybka, albo powolna mier , ale mier .
Nieodwo alna. Lyle wstrz sn si .
- Odszukaj terminal i zobacz czy mo na dotrze do pami ci statku. Pomiary zrobimy
tutaj.
- Je eli tylko baterie s dobre. Oops. Popatrz na miernik.
- Widz . Nie bardzo wierz , ale tak jest. Nikt nie móg by prze . Nawet w pe nym
ubraniu przeciwradiacyjnym ugotowa by si .
- No, jest. To zwyk y transportowiec.
Ma y, przysadzisty robot le rozci gni ty na pod odze.
- Musieli my go obudzi , kiedy wysadzali my drzwi.
- Tak, pewnie tak. Dawaj pami .
Próbnik przesun si do tablicy kontrolnej.
- Diabli. Patrz na te dziury. Spójrz jak co roztopi o plastik. Promieniowanie tego nie
zrobi o, prawda?
- Kto wie? Czy to wa ne? Po prostu zabierz pami i ci gaj próbnik z powrotem.
Wysadzamy tego frajera. Mam dzi wieczorem randk i nie chc si spó ni .
- Ty tu dowodzisz.
Próbnik pod czy si do urz dzenia kontrolnego. Zasilanie statku prawie zanik o, ale
by o wystarczaj ce do skopiowania pami ci.
- Popatrzmy – odezwa si Lyle – mamy tu na ekranie identyfikator statku.
- adna niespodzianka – powiedzia Burton – Reaktor pi tego typu, d ugo w g bokiej
przestrzeni, s abe os ony, prawie martwe j dro. Nic dziwnego, e urz dzili sobie tak
majówk . Tak musia o by . Zamie to w ma e s oneczko. Po lij 10-CA i wracamy do domu.
Lyle dotkn ponownie kilku klawiszy. Próbnik umie ci ma y adunek nuklearny na
cianie pomieszczenia, w którym si znajdowa .
- Dobra. Trzy minuty do... O, cholera!
Strona 9
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Ekran zgas .
- Co zrobi ?
- Nic nie zrobi em. Przesta a dzia kamera.
- Prze cz si do pami ci. Stracili my kolejny próbnik i Stary prze uje nasze dupy na
miazg .
Lyle wcisn guzik. Komputer przej kontrol nad próbnikiem. Od tej chwili ka dy
centymetr trajektorii lotu by zapisywany w pami ci i próbnik móg by sprowadzony z
powrotem na statek.
- To proste – w chwil pó niej powiedzia Lyle – spali wi cej paliwa ni powinien.
- Mo e natkn si na co opuszczaj c wrak. Niewa ne.
Zadokowa . Zewn trzny w az otwarty. Niech no spojrz dlaczego ten dupek zachowa si
tak nie adnie – do wiadczone palce Lyle’a pobieg y po klawiaturze.
- O, Jezu! – powiedzia Barton.
Lyle. Spojrza . Co to by o do diab a? Jaka rzecz siedzia a na próbniku. Wygl da a jak
gad, nie, jak gigantyczny uk. Chwileczk , to móg by rodzaj ubioru. Nie by o sposobu, eby
prze w pró ni bez adnej os ony...
- Zamknij w az! – wrzasn Barton.
- Za pó no! To jest ju w rodku.
- Zatop grod ! Wypompuj powietrze! Wyrzu to na zewn trz przez te pieprzone drzwi!
D wi czne uderzenie przebieg o wibracj przez ca y statek. Jakby m otek uderzy w
metal.
- To próbuje otworzy wewn trzny w az!
Lyle uderza w klawisze jak szaleniec.
- Antyrad wype ni grod ! W czone pompy ss ce!
Ci gle s ycha by o uderzenia.
- Spokojnie, spokojnie. Nie wpadajmy w panik . Nie mo e si dosta do rodka. Nikt nie
przejdzie przez borowo-w glowy w az u ywaj c do tego go ych r k!
Co rozdar o si . Co g no zad wi cza o. Potem rozleg si odg os najbardziej
przera aj cy astronaut : powietrze ucieka o ze statku.
- Zamknij zewn trzny w az, na mi bosk !
Lecz ci nienie powietrza wyrwa o Lyle’a z fotela. Kabina wype ni a si fruwaj cymi
rzeczami, które by y wysysane ku tylnej cz ci patrolowca. Pióra wietlne, fili anki i
kolorowe magazyny miota y si dziko. Pochyli si nad tablic kontroln i wcisn guzik
alarmu.
Barton, tak e na wpó wyci gni ty ze swego stanowiska, usi owa dosi gn czerwonego
guzika, lecz zamiast tego wcisn przycisk, który spowodowa wy czenie kontroli
komputera. Statek przeszed na r czne sterowanie.
Ci nienie w kabinie spad o niemal do zera. Dziura wielko ci w azu cholernie szybko
pozbawi a statek powietrza. Oczy Lyle’a wysz y z orbit i zacz y krwawi . Odpad a mu jedna
z ma owin usznych. Wrzeszcza z bólu, ale oszuka przycisk kontroluj cy zewn trzn klap .
- Mam go! Mam go!
W az zamkn si . W czy y si awaryjne zbiorniki powietrza. Zwi kszona grawitacja
wcisn a dwójk m czyzn w siedzenia.
- Cholera! Cholera! – powtarza Barton.
- Ju w porz dku, w porz dku. Zamkni te!
- Kontrola Stra y Wokó ziemskiej, tu patrolowiec Dutton! – zacz Barton – Mieli my
wypadek!
- Och, nie! Cz owieku! – krzykn Lyle.
Komandor odwróci si gwa townie.
Stwór sta opodal.
Strona 10
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Mia z by. Ruszy ku nim. Wygl da na g odnego.
Barton próbowa wsta , upad i uderzy przycisk startu. Statek ci gle by na sterowaniu
cznym. Silniki odpali y.
Przyspieszenie rzuci o potworem w ty i wcisn o Lyle’a i Bartona w fotele. Mimo, e oni
nie mogli si nawet poruszy , stwór jako potrafi wsta .
To by koszmar. Nie mog o to wydarzy si na jawie.
Pasy bezpiecze stwa rozerwa y si , gdy monstrum wyrwa o Lyle’a z siedzenia.
Szponiaste r ce zacisn y si na jego ramionach. Trysn a krew. Bestia otworzy a paszcz i
wysun o si z niej co na kszta t w a. Ruch by tak szybki, e Barton ledwo móg dostrzec
co to jest. W wkr ci si w g ow ofiary jakby czaszka by a zrobiona z kitu. Krew i mózg
rozprysn y si woko o. Lyle krzykn w ostatecznym przera eniu.
Patrolowiec, ci gle przyspieszaj c, skierowa si prosto w stron radioaktywnego wraka.
Monstrum wyci gn o sw diabelsk rzecz z czaszki Lyle’a. Wywo o to mlaszcz cy
wi k jakby kto wyci gn stop z b ota. Bestia odwróci a si do Bartona. Ten wci gn
powietrze by krzykn , lecz g os nigdy nie wydosta si z jego krtani...
W tym samym momencie patrolowiec uderzy w porzucony transportowiec i... nast pi a
eksplozja bomby zostawionej przez próbnik.
Obydwa statki zosta y zniszczone w wyniku wybuchu. Niemal wszystko zmieni o si w
drobny py zd aj cy po wyd onej spirali ku S cu.
Wszystko z wyj tkiem niebieskiej skrzynki.
Wilks patrzy na ekran mimo, e ten by ju ca kiem pusty.
Zadziwiaj ce jak doskonale chroniona jest niebieska skrzynka, e potrafi przetrwa tak
blisk eksplozj adunku j drowego.
Popatrzy na robota - stra nika.
- No, dobra. Obejrza em to sobie.
- Chod my – powiedzia a maszyna.
Byli sami w konferencyjnej sali w kwaterze G ównej WOJKOMu. Kapral szed z ty u, a
robot pokazywa drog . Gdyby mia karabin móg by zastrzeli t blaszank i spróbowa
uciec. Kiedy szli korytarzem Wilks próbowa sobie pouk ada to wszystko.
„To dlatego nie wyrzucono go ca kowicie z Korpusu. Tylko spraw czasu jest kolejne
spotkanie ludzko ci z obcymi. Nie chcieli mu wierzy , kiedy mówi im co wydarzy o si na
planecie Rim, ale prawda pochodz ca z maszyn nie pozostawa a w tpliwo ci. Ma y zabieg na
mózgu móg wyrzuci wszystko z jego pami ci, lecz Korpus nigdy nie pozbywa si czego ,
co mog o okaza si u yteczne po pewnym czasie.”
Wn trzno ci skr ci y mu si w zimny supe , jakby kto wla mu do brzucha ciek ego
azotu. Bomba na Rim nie zniszczy a ich wszystkich. Wojskowi ponownie potrzebowali
eksperta od potworów, a Kapral Wilks by nim. Prawdopodobnie nie byli uszcz liwieni z
tego powodu, lecz musieli to zrobi .
Nie cieszy si na spotkanie z nimi. Nie wygl da o to zbyt dobrze. Przeciwnie, bardzo le.
3.
Siedziba Salvaja znajdowa a si niemal dok adnie pod os on ogromnego reaktora w
Stacji Sieci Kontrolnej Zasilania dla Po udniowej Pó kuli. Obszar SSKZ by wystarczaj co
rozleg y by czasami wywo ywa zmiany pogody. W wi kszo ci wypadków wywo ywa
deszcz. Przez dnie i noce, ci gle, nieustannie, deszcz la jak z cebra. Budowla zosta a
wykonana z prefabrykatów mog cych przetrwa eony w warunkach sta ej, wysokiej
wilgotno ci. Szarobure ciany pi y si ku niebu, które tutaj mia o prawie stale kolor o owiu.
By o to dobre miejsce na kryjówk . Nikt tutaj nie przychodzi bez powodu, nawet policja
unika a deszczu.
Strona 11
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Pindar, technik od holografii, skaka przez g bokie do kostek ka e. Zawsze tu by y,
pomimo pomp wysysaj cych nieustannie wod . Gdyby Salvaje nie mia tak wielu pieni dzy,
którymi chcia si dzieli , technik nigdy nie odwiedzi by tej przekl tej dziury. ciany
budynku pokrywa a gruba warstwa ple ni i nawet specjalna farba nie potrafi a jej
powstrzyma . Chodzi y wie ci, atwo z apa szczep grypy, która mo e zabi ci zanim
dotrzesz do lekarza, a nawet gdyby ci si to uda o, to aden rodek nie zwalczy istniej cych
tutaj mutantów. Mi o.
Drzwi otworzy y si trzeszcz c zawiasami i Pindar wszed do kryjówki Salvaja.
- Spó ni si – dobieg go upiorny d wi k zza pleców.
Technik wszed dalej, zdj osmotyczn pow ok , która zabezpiecza a go przed deszczem
i rzuci cieniutki jak paj czyna plastik na pod og .
- Tak, s usznie. Mam szcz cie je li uda mi si zdrzemn w przerwach pomi dzy moj
prac , a tym gównem tutaj.
- Nie obchodz mnie twoje drzemki. P ac dobrze.
Pindar popatrzy na gospodarza. By to zwyczajny cz owiek. redniego wzrostu, w osy
utrzymywane elektrostatycznymi adunkami, stercza y do ty u. Nosi ma bródk i w sy.
móg mie zarówno trzydzie ci, jak i pi dziesi t lat; mia twarz z rodzaju tych, które nigdy
si zbytnio nie starzej . Nosi g adki czarny ubiór i b yszcz ce buty. Technik nie wiedzia jak
powinien wygl da wi ty cz owiek, ale z pewno ci nie tak jak Salvaje.
- Tam – wskaza nawiedzony.
Pindar zobaczy kamer stoj na stole.
- Do licha. Sk d wytrzasn taki antyk? Wygl da jak wymontowany z jakiego starego
statku...
- Nie ma znaczenia sk d go mam. Czy potrafisz pod czy nas do Sieci?
- Senior, mog ci pod czy nawet za pomoc tostera i dwóch kuchenek mikrofalowych.
Jestem bardzo dobrym technikiem.
Salvaje nie odezwa si , tylko popatrzy na Pindara zimnymi szarymi oczami. Ten
wzdrygn si .
„Daj mu to czego chce” – powiedzia do siebie.
- Si, mog przes twój obraz, ale tylko wizj i foni . adnych efektów specjalnych,
adnych podd wi ków, ani zapachów. Wygl dasz ca kiem mi o w porównaniu z tym co
wrzuca si do WN.
- Wielkie Nieczysto ci us ysz prawd bez adnych trików. I zobacz wizerunek
Prawdziwego Mesjasza. To wystarczy. Uwa aj!
Salvaje dotkn kontrolki starego rzutnika. Za nim pojawi si l ni cy hologram.
- Madre de Dios!. – wyszepta Pindar. Obraz mia oko o trzech metrów wysoko ci,
pocz wszy od spiczastego ogona do wierzcho ka groteskowej g owy w kszta cie banana.
Je eli to o mia o oczy to musia y si znajdowa tu za podwójnym rz dem ostrych jak ig y
bów. Technik odszed nieco na bok i dostrzeg co co okaza o si by grubymi
zewn trznymi ebrami wychodz cymi z grzbietu potwora. Wygl da o to tak, jakby jaki bóg
za artowa sobie i stworzy cz ekokszta tnego gigantycznych rozmiarów insekta. Monstrum
by o czarne, mo e ciemno szare. Pod adnym pretekstem nie chcia by si spotka z czym
takim. Nie wiedzia czym jest potwór, ale s dz c po wygl dzie nie jest Mesjaszem. Gotów by
za si o ca e elazo z Pasa Asteroidów.
- Mog w czy ci na pi minut – odezwa si Pindar i wskaza na stara kamer –
razem z twoim... eee... mesjaszem. Twoje pieni dze. Ale ciekaw jestem czy ktokolwiek
popatrzy na to i uwierzy, e istnieje. osobi cie uwa am, e mo na to zobaczy tylko w
Hadesie.
- Nie wyra aj s dów o czym , czego nie rozumiesz, techniku.
Strona 12
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Pindar wzruszy ramionami. Pod czy komputer kamery, do czy bocznik i przygotowa
transmiter. Podszed szybko do zasilacza i konsoli kontrolnej. Wystuka skradziony kod
satelity komunikacyjnego. Zatrzyma si przed ostatnia cyfr i odwróci do Salvaja.
- Kiedy wprowadz ostatni znak b dziesz mia trzy minuty zanim WCC trafi na lad
twojego kana u. Dwie minuty pó niej znajd przeka nik, który ukry em w Madrasie, a w
ci gu kolejnych dwóch minut znajd twoj kryjówk . Najlepiej sko czy transmisj w ci gu
pi ciu minut. Wmontowa em automatyczny przerywacz, który zadzia a trzydzie ci sekund
pó niej. B musia znale nast pny przeka nik, je eli b dziesz chcia znowu nadawa .
- Esta no importa – powiedzia Salvaje.
Technik znowu wzruszy ramionami.
-Twoje pieni dze.
Salvaje wyci gn r jakby chcia pog aska hologram migocz cy tu za nim. Palce
przesz y przez obraz.
- Inni musz o tym us ysze . Musz im to powiedzie .
„G upi jak szczurze gówno” – pomy la technik, lecz nie powiedzia tego g no.
- W porz dku. Za cztery sekundy. Trzy. Dwie. Jedna.
Wprowadzi ostatni cyfr .
Salvaje u miechn si do kamery.
- Witajcie, b ogos awieni poszukiwacze. Przychodz do was z Wielkim Objawieniem.
Nadchodzi Prawdziwy Mesjasz...
Pindar potrz sn g ow . Pr dzej modli by si do swego psa ni do tej przera aj cej
bestii, która z pewno ci jest symulacj komputerow . Nic nie mo e wygl da tak jak to.
Kawiarnia dla pacjentów by a niemal pusta. Mo e z tuzin wyciszonych przez leki
chorych sta o w kolejce z plastikowymi tackami w r kach. Billie porusza a si we w asnej
chemicznej mgle. Zm czona, lecz niezdolna do odpoczynku.
Sasha siedzia a przy stoliku obok holoprojekcji i usi owa a nawin na plastikowy
widelec jaki paskudny makaron. Stó by wystarczaj co mocny by wytrzyma ci ar
posi ków, ale zwin by si jak papierowa zabawka, gdyby kto próbowa u go jako
maczugi. Kto taki jak ona.
- Cze , Billie – odezwa a si Sasha – Popatrz na Didi. Zmienia kana y w projektorze co
trzy sekundy. Dlatego my , e ta dziewczyna jest psychiczna!
Sasha za mia a si . Billie zna a jej histori . Wepchn a swego ojca do wanny z kwasem
do czyszczenia bi uterii, kiedy mia a dziewi lat. Przebywa ju tutaj od jedenastu lat, bo za
ka dym razem, kiedy pytano j czy zrobi a by to ponownie, odpowiada a z okrutnym
grymasem, e oczywi cie. By a gotowa robi to codziennie, w ka dy dzie tygodnia, a w
niedziel nawet dwa razy.
Billie zerkn a na Didi. Dziewczyna wpatrywa a si w projektor jak zahipnotyzowana.
Hologramy po yskiwa y, gdy zmienia a kana y. Nawet Didi zabiera o troch czasu obejrzenie
wszystkich czterech czy pi ciu setek kana ów.
- No chod , siadaj. Spróbuj tych ciep ych rzygowin. S naprawd niez e.
Billie usiad a, prawie upad a na krzes o.
- Znowu na niebieskich?
- Tym razem na zielonych – westchn a Billie.
- Rany, co zrobi ? Udusi piel gniark ?
- Sny.
Billie popatrzy a na ekran wiec cy przed Didi. Statek kosmiczny. B ysk. Kolumna aut
na autostradzie. B ysk. Dzikie elfy. B ysk
- No, Billie – powiedzia a Sashsa – Za miesi c b dziesz wiedzia a co ci jest
Strona 13
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- Tym razem nie wytrzymam, Sash. Oni sobie tego nie wyobra aj . Powiedzieli mi, e
moja rodzina zgin a podczas wybuchu. Ja wiem lepiej. By am tam!
- Spokojnie, dzieciaku. Monitory...
- Pieprz monitory!
Billie cisn a talerzem przez stó , rozrzucaj c woko o makaron. Elastyczne naczynie
upad o na pod og i odbi o si nie wydaj c prawie adnego d wi ku.
- Potrafi wys statek na odleg setki lat wietlnych do innego systemu gwiezdnego,
potrafi zrobi androida z aminokwasów i plastiku, ale nie potrafi uwolni mnie od
koszmarów!
Jakby w magiczny sposób pojawili si porz dkowi, ale z Billie nie mog a d ej
walczy z chemikaliami, którymi j nafaszerowano. Oklap a ca kowicie.
Za plecami rozleg si spokojny g os Didi:
- Zatrzyma kana
Tu przed ni b yszcza obraz m czyzny ze stercz cymi w ty w osami i z male
bródk . A za nim sta o... sta o...
- ...do czcie do nas przyjaciele – mówi g os m czyzny w g niku wszczepionym w
ko za uszami Didi – Do czcie do Ko cio a Niepokalanego Wyl gu. Przyjmijcie ostateczn
komuni . Zosta cie z Prawdziwym Mesjaszem...
Didi u miechn a si , kiedy porz dkowi podeszli i podnie li Billie. Nie widzia a
wychodz c, Prawdziwego Mesjasza.
- Cholera, pospieszmy si !
Potem kto wcisn porcj zielonego leku w t tnic szyjn i Billie odp yn a.
Wilks i robot dotarli do strze onych drzwi wiod cych do Pierwszej Komórki Wywiadu w
WOJKOMie. Laser kontrolny rzuci na jego oko czerwon plamk i zanim kapral sko czy
mruga komputer porówna wzór siatkówki i drzwi zacz y si otwiera . Maszyna obok
odezwa a si :
- Wchod . Ja poczekam tutaj.
Zrobi jak mu kazano. Czu na sobie niewidoczne spojrzenia. Wiedzia , e jest
obserwowany przez komputery i prawdopodobnie równie ywych stra ników. Ka dy jego
ruch by rejestrowany. Pieprzy to.
W korytarzu by y tylko jedne drzwi. Nie móg zab dzi . Otworzy y si , gdy tylko si
zbli . Wszed . Wewn trz nie by o nic prócz owalnego sto u, przy którym zmie ci oby si
dwana cie osób i trzech krzese . Da by y zaj te. W jednym siedzia pe ny pu kownik
lotnictwa. adnych odznacze bojowych. Biurkowy pilot. Móg by dowódc WW. WW to
by skrót od Wywiad Wojskowy.
Drugi m czyzna by w cywilnym ubraniu i na cywila wygl da . Wilks móg si za
o swoj miesi czn pensj , e facet by z ZAW – Ziemskiej Agencji Wywiadowczej. Z paczki
dziwade jakie tylko chcia .
- Spocznij, kapralu – powiedzia pu kownik. Wilks nawet nie zauwa , e stoi na
baczno . Stare nawyki ci ko umieraj .
Zauwa , e pu kownik – na plakietce nosi nazwisko Stephens – trzyma r ce za
plecami. Jakby obawia si go dotkn .
Inaczej cywil. Ten wyci gn r .
- Kapral Wilks – nie u cisn wyci gni tej d oni. Robi c to z takim facetem mog si
spodziewa przeszczepu palca.
Cz owiek z wywiadu skin g ow i cofn r .
- Widzia nagranie – stwierdzi Stephens.
- Widzia em.
- Co o tym my lisz?
Strona 14
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- My , e ci ze stra y, mieli du o szcz cia, e weszli w ten atomowy wybuch.
Pu kownik i i cywil wymienili szybkie spojrzenia.
- To jest... eee... pan Orona – powiedzia Stephens.
„Tak, a ja jestem Król Jerzy II” – pomy la Wilks.
- Mia ju do czynienia z tymi stworami wcze niej, prawda? – zapyta ten nazwanu
Oronem.
- Zgadza si .
- Opowiedz mi o tym.
- Co móg bym powiedzie nowego? O wszystkim wiecie. Widzia nagranie z mojego
„badania”, co?
- Chc us ysze to od ciebie.
- Mo e ja nie chc ci tego opowiada .
Stephens zerkn na niego.
- Opowiedz t histori , komandosie. To rozkaz.
Wilks prawie wybuchn miechem.
„I co jeszcze. Mo esz mnie poca owa w dup . Albo wys do kompani karnej.
Wola bym by tam ni tutaj.”
Jednak wiedzia , e je eli b chcieli, to wycisn z niego to opowiadanie. B dzie
piewa jak ari w operze.
- W porz dku. By em jednym z oddzia u wys anego by sprawdzi co si sta o w koloni o
nazwie Rim. Stracili my z nimi kontakt. Na miejscu znale li my tylko jedn osob , która
prze a. Dziewczynk o imieniu Billie. Wszyscy pozostali pozabijanie przez pewien rodzaj
obcych. Takich samych jak ten, który dopad stra ników. Jeden z nich dosta si do
downika. Zabi pilota. Roztrzaskali my si . W oddziale by o nas dwana cioro. Zabrali j do
krewnych na Ferro, po tym, jak wcze niej wyczy cili jej pami . To by dzielny dzieciak,
bior c pod uwag to ca e gówno, w jakim siedzia a. Sp dzili my razem troch czasu na statku
zanim nas zamro ono do podró y. Polubi em j . By a naprawd dzielna. Pó niej s ysza em o
kolejnej inwazji potworów na jak koloni . Prawdopodobnie kilku komandosów i cywilów
tak e usz o stamt d ca o. Kiedy wróci em, medycy mnie dopadli i wywrócili mi mózg na
drug stron . Jest jena rzecz, o której nikt nie chcia s ysze : monstra sk adaj swe jaja w
cia ach kolonistów. To zosta o pogrzebane. ci le tajne. Ca kowita dezintegracja mózgu,
je eli co o tym pisn . Wszystko wydarzy o si wi cej ni tuzin lat temu. I to jest koniec
mojej opowie ci.
- Masz nieodpowiednie nastawienie do tej sprawy, Wilks – odezwa si Stephens.
Orona u miechn si .
- Pu kowniku, czy nie s dzisz e powinienem zamieni z kapralem kilka s ów na
osobno ci?
Po d szej chwili Stephens skin g ow .
- W porz dku. Porozmawiam z tob pó niej.
Wyszed z pokoju.
Orona ponownie u miechn si .
- Teraz mo emy porozmawia spokojnie.
- Co? – roze mia si kapral – Czy ja mam mo e wytatuowane na czole „g upek” ? Je eli
tu nie ma ca ej baterii urz dze pods uchowych, to gotowy jestem zje ten pieprzony stó .
Prawdopodobnie pu kownik jest w nast pnym pokoju i ogl da hologram z tego
pomieszczenia. Daj mi spokój, Orona, czy jak tam si naprawd nazywasz.
- Dobra – zgodzi si cywil – Zagramy z tob na twój sposób. Przerwij mi gdy si
pomyl .
Po tym jak uda o ci si uciec z Rim sp dzi sze miesi cy na kwarantannie, która
mia a nas upewni , e nie zarazi si jakimi obcymi wirusami czy bakteriami. Nikt nawet
Strona 15
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
nie próbowa si z tob zobaczy . adnych odwiedzin, nie nada. Nie pozwoli naprawi
swej twarzy.
- Kobiety lubi blizny – stwierdzi Wilks – Robi si wtedy czu e.
- Kiedy wróci do swych obowi zków – kontynuowa Orona – sta si nieobliczalny.
Dziewi aresztowa i ustawiczne pobyty w brygadzie dla niezdyscyplinowanych. Trzy za
pobicia, dwa za zniszczenie cudzej w asno ci, jeden za usi owanie zabójstwa.
- Facet mia za du g – przerwa Wilks.
- Specjalizuj si w genetyce, kapralu, ale ka dy kto przeszed przez wyk ad psychologii
atwo dostrze e, e jeste na drodze bez powrotu. Na drodze do dna.
- Tak? Có , to moje ycie. Co ci ono obchodzi?
- Zanim tych dwóch klownów ze stra y Wokó ziemskiej nie wysadzi o si do diab a,
zdo ali skopiowa ca y bank danych i mamy trajektori tego starego statku. Wiemy sk d
lecia .
- Zgadnij, ile mnie to obchodzi.
- A powinno kapralu. Przyszed tutaj. Jakiekolwiek s twoje problemy, s niewa ne.
Potrzebuj specjalisty od tego, co znale li ci ze stra y. Ty jeste jednym z nich.
- Nie jestem ochotnikiem.
- Och b dziesz – Orona wyszczerzy z by.
Wilks zamruga . Co nieprzyjemnego przetacza o mu si w brzuchu, jak bestia, która
chce si wydosta na zewn trz.
- Wiesz o tej ma ej dziewczynce, któr uratowa ? Jest tutaj. Na Ziemi. W centrum
psychiatrycznym. Trzymaj j ci gle na prochach i wykonuj mnóstwo testów. Wiesz, ma
koszmary. Z pewno ci czyszczenie pami ci by o niedok adne. Pami ta wszystko w snach.
Mo esz wyl dowa w takim samym miejscu, je li nie zrobisz odpowiedniego kroku.
„Billie jest tutaj?”
Nigdy nie spodziewa si , e j jeszcze kiedy zobaczy. By ni naprawd
zainteresowany. To by a jedyna osoba, która widzia a potwory z takiego bliska jak on.
Przynajmniej jedyna, o której wiedzia . Popatrzy na Orona. Potem skin g ow . Je eli chc
go mie , b go mieli. Wystarczaj co d ugo by w Korpusie, eby o tym wiedzie . Móg by
odej , lecz czy chcia tego, do diab a. S gorsze rzeczy ni umieranie.
Wzi g boki oddech.
- Dobra. Id .
Cywil u miecha si , i kiedy to robi , przypomina Wilksowi jednego z potworów.
Cholera!
8.
Billie spa a. Mog a s ysze g osy przez sen; odleg y podk ad upiornych d wi ków,
pomi dzy przera aj cymi obrazami.
- ...znowu ni. Co dosta a?
Drzwi rozwar y si przed Bilie. Za nimi by a ciemno . W niej b yska y oczy. wiat o na
krótko zamigota o na rz dach dziwnie obkowanych z bów.
- ... trzydzie ci Trinominy...
Drzwi otworzy y si szerzej, trzeszcz c g no. Rodzaj... bytu wtoczy si do rodka. NIe
mog a dostrzec wyra nie...
- ...trzydzie ci? To dwa razy tyle co normalna dawka. Nie obawiasz si uszkodzenia
mózgu?
Byt zwar si , formuj c drgaj cy obraz. Czarny, wielki z niesamowitymi z bami.
Monstrum. Wyszczerzy o si do Billie. Rozwar o szcz ki. Ruszy o ku niej.
Strona 16
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
By a jak skamienia a. Nie mog a si poruszy , a to podchodzi o coraz bli ej. Otworzy a
usta do krzyku...
- ...có , pewne ryzyko istnieje. Jest ju na wpó ob kana i adne konwencjonalne
leczenie nie skutkuje. Poza tym do wiadczalne androidy dostaj do czterdziestu miligramów
bez widocznych uszkodze ...
Potwór si gn po ni . Otworzy paszcz . Zbli si do niej powoli, a ona... ona nie
mog a si poruszy ...
- ...nie jest androidem, mimo wszystko...
- ...mo e jeszcze by ...
D dotkn a jej ramienia.
Billie obudzi a si . Serce dudni o jej jak oszala e.
Ca a by a oblana potem.
To tylko Sasha.
- Och, Sash. Co tutaj robisz?
- Masz go cia. Dok przys mnie, eby ci powiedzie .
- Go cia? Nie znam nikogo na Ziemi z wyj tkiem lekarzy i pacjentów naszego centrum.
Sasha wzruszy a ramionami.
- Dok powiedzia , e kto na ciebie czeka w P4. Chcesz i ze mn ?
- Nie. Poradz sobie.
Tak naprawd nie czu a si w tym momencie zbyt pewnie. Leki kr y jej w krwi, a
ostatni koszmar ci gle wibrowa w pami ci. Lecz je eli ma st d wyj kiedykolwiek, musi
sprawia wra enie, e panuje nad sob .
Przesz a przez hall i potwierdzi a swe wej cie do „prywatnego” pokoju w strefie
odwiedzin. Wesz a do pokoju P4.
Usiad a.
„Kto to mo e by ?”
Obudzi si monitor. Na ekranie pojawi si komputerowy obraz mi ej siwow osej babci.
os, kiedy przemówi a okaza si mi y, chocia przepe niony spokojna pewno ci , jak daje
adza. Billie wiedzia , e dodano do niego specjalny zestaw podd wi ków, by wyciszy i
uspokoi s uchacza oraz zmusi go do pos usze stwa.
- B dziesz obserwowana – powiedzia babcia – Ka da wzmianka na temat leczenia
spowoduje zako czenie odwiedzin – u miechn a si , co spowodowa o pojawienie si
zmarszczek w k cikach oczu – Odwiedziny s przywileje, a nie prawem. Masz dziesi
minut. Czy to zrozumia e?
- Tak.
- Wspaniale. Ciesz si z odwiedzin.
ciana naprzeciw poja nia a. Dwa metry od niej siedzia m czyzna. Po ow jego twarzy
pokrywa y blizny. Nosi mundur.
„Kto...?”
- Cze Billie.
Odczu a to tak, jakby kto uderzy j pi ci w g ow . To on! Cz owiek, który w snach
zawsze przychodzi , by j uratowa .
- Wilks!
- No, wreszcie. Jak ci tutaj traktuj ?
- Jeste ... jeste prawdziwy!
- Tak by o, gdy ostatni raz patrzy em na siebie.
- O, Bo e, Wilks!
- Nie by em pewny, czy mnie b dziesz pami ta
- Wygl dasz... no... troch inaczej.
Dotkn twarzy.
Strona 17
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
- Wojskowi chirurdzy. Kupa rze ników.
- Co tutaj robisz?
- Powiedzieli mi, e jeste w tym centrum. Postanowi em ci zobaczy , kiedy
dowiedzia em si , e ty te masz okropne sny.
- O potworach.
- Tak. Nie pi dobrze od akcji na Rim.
- To si zdarzy o naprawd , co?
- Tak. Naprawd . Trzymali mnie w gar ci i b trzyma zgodnie z klauzul mojej
umowy, ale ty jestes cywilem. Zdecydowali si na wyczyszczenie ci pami ci, ale to nie
poskutkowa o. Przynajmniej nie tak, jak oczekiwano.
Billie skamienia a i poczu a niewiarygodn ulg jakiej nigdy dot d nie zna a. To zdarzy o
si naprawd ! Nie jest ob kana! Sny s form wspomnie usi uj cych wydosta si z g bin
pod wiadomo ci.
Wilks patrzy na to dziecko. Có , to ju nie by o dziecko. Dziewczynka zmieni a si w
sympatycznie wygl daj kobiet .
Nie by do ko ca pewny dlaczego si tutaj wybra . Jedynym powodem, jaki u wiadamia
sobie by o to, e ona jest osob , która potrafi zrozumie jego nocne koszmary. Próbowa j
odnale dawno ju temu, tak samo jak innych nierzy i cywilów, którym uda o si uj
przed drug inwazj , ale wszyscy zostali starannie ukryci. Prawdopodobnie w ró nych
rodkach medycznych takich jak ten, albo na odleg ych o lata wietlne placówkach. A mo e
nie yli.
- Dlaczego przyszed ?
Powróci my lami do m odej kobiety po drugiej stronie szklanej tafli.
- S przekonani, e znale li... odszukali macierzyst planet tych... tych stworów –
powiedzia – Chc mnie tam pos z kilkoma oddzia ami.
Na kilka sekund zapad o milczenie.
- eby je zniszczy ?
Wilks u miechn si , lecz by to raczej grymas goryczy
- eby schwyta ywcem „przedstawiciela gatunku”. My , e WW chc u
potworów jako swego rodzaju broni.
- Nie! Nie mo esz im na to pozwoli !
- Dziecko, nie potrafi ich powstrzyma . Jestem tylko kapralem.
„Pijakiem i zabijak ” – doda w my lach.
- Zabierz mnie st d – rzuci a gwa townie Billie.
- Co takiego?
- Nie jestem wariatk . Wspomnienia s prawdziwe. Mo esz im to powiedzie . Usi uj
wmówi mi, e wszystko co pami tam, to majaki. Ty jednak znasz prawd . Powiedz im.
Uratowa mnie kiedy Wilks. Zrób to jeszcze raz! Zabijaj mnie tu tymi lekami, ca ym tym
leczeniem! Musz st d wyj !
Ekran monitora zaja nia i siwow osa starsza pani ponownie si pojawi a. Na twarzy
mia a u miech.
- Dyskusje na temat leczenia s niedozwolone – powiedzia a – Odwiedziny sko czone.
Prosz natychmiast opu ci pokój.
- Wilks, b agam!
Kapral wsta i zacisn pi ci.
- Prosz natychmiast opu ci pokój – powtórzy a staruszka.
Billie sta a i t uk a w szklan cian .
- Pozwólcie mi wyj !
Strona 18
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
Drzwi za jej plecami otworzy y si i wesz o dwóch pot nie zbudowanych m czyzn.
Chwycili Billie. M oda kobieta wypr a si i zacz a szarpa , lecz bezskutecznie. ciana
zacz a ciemnie .
- Hej, sukinsyny, pozwólcie jej wyj ! – rykn Wilks. Podszed do ciany i uderzy w
ni . Cofn rami i ponownie uderzy szk o z ca ej si y. Nadaremnie.
Monitor po jego stronie zajarzy si . Ukaza a si ta sama stara kobieta.
- Te odwiedziny s ju zako czone. Prosz wyj . Dzi kujemy za przybycie. yczymy
mi ego dnia.
- Wilks! Pomó mi! – s ysza krzyk.
D wi k cich , a ciana ciemnia a zupe nie. Billie odesz a.
Komandos odwróci si i popatrzy na swe pot ne d onie.
- Przykro mi, dzieciaku – wyszepta – Naprawd mi przykro.
5.
Wyj tki ze ci le tajnego pokazu audiowizualnego zatytu owanego: „Teoria rozmna ania
si Obcych” autorstwa Dr Waids awa Orona.
Uwaga: Ten zapis jest specjalnym dokumentem wojskowym i wymaga posiadania
uprawnie A-1/a by by czytanym i ogl danym. Kar za bezprawne u ycie tego dokumentu
mo e by Pe na Rekonstrukcja Mózgu i/lub grzywna do 100 000 kredytek i/lub zes anie w
Federalnej Kolonii Karnej na dwadzie cia pi lat.
POCZ TEK:
KOMPUTER GENERALNY PIX: G boka przestrze w du ej grupie gwiazd. W
centrum znajduje si OBCY. Widok z boku. Zwini ty w embrionaln kul . MUZYKA:
„Jazda Walkirii” Wagnera.
G os Orona
Ludzko cierpi z powodu zarozumia ego pogl du na istot ycia.
Obcy rozwija si powoli. MUZYKA POT NIEJE.
G.O.
Ludzko s dzi, e obce formy ycia powinny ulega ich standardom w cznie z logik i
moralno ci .
Obcy w ca ej swej okaza ci. Odwraca si powoli do kamery. MUZYKA CI GLE
DOMINUJE.
G.O.
Nawet pomi dzy lud mi moralno jest ignorowana, kiedy staje si to konieczno ci .
Dlaczego mamy wymaga od obcych form ycia wi cej ni od siebie samych?
Obcy rozwiera ramiona i rozstawia odnó a. Wyci ga ogon. Staje si parodi znanego
rysunku Leonarda Da Vinci. NAJAZD KAMERY.
Obcy wype nia ca y ekran.
G.O.
Gdyby my nie wiedzieli nic wi cej o Obcych, to musieliby my i tak stwierdzi : Po
pierwsze, nie s tacy jak my. Po drugie, zrozumienie ich jest prawie niemo liwe.
Strona 19
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
OBCY wype nia ekran; MUZYKA CICHNIE I EKRAN STAJE SI CZARNY.
WIAT OBCYCH Z ZEWN TRZ – DZIE – RODOWISKO
Ponura, skalista planeta. Bardzo ma o zieleni, ogromne puste przestrzenie.
G.O.
Wnioskuj c z twardych szkieletów zewn trznych i ich zdolno ci adaptacyjnych, obcy
mieszkaj przypuszczalnie na surowej, niego cinnej planecie.
ZMIANA OBRAZU
ZEWN TRZE KOPCA
Postrz piony, podobny do mrowiska wyrastaj cy z czystej powierzchni wokó . Jest
zbudowany z prze utych miejscowych ro lin i szkieletów ofiar.
G.O.
Wiemy, z naszych wcze niejszych bada , e obcy posiadaj swoist hierarchi opart o
funkcj królowej oraz, e buduj ule by ochroni jaja i m odzie .
WN TRZE ULA – KOMORA JAJ
Ogromna KRÓLOWA, monstrualny worek na jaja przyczepiony do jej odw oka, sk ada
jaja na pod og komory.
CHWILOWA ZMIANA OBRAZU
WN TRZE POMIESZCZENIA Z JAJAMI
GRUPA OFIAR trzymana przez OBCYCH – ROBOTNICE jest atakowana. Rze .
WYL GNI TE FORMY LARWALNE. (S to d oniopodobne grudy z palcami i ogonami. Te
ostatnie owijaj si wokó szyi ofiary i chroni larwy przed strz ni ciem. Potem wciskaj si
do prze yku. Porównaj obraz #3).
G.O.
Proces paso ytniczego od ywiania si jest czym wstrz saj cym dla pewnych
cywilizowanych spo ecze stw, lecz zupe nie naturalny dla obcych yj cych w tak
nieprzyjaznym rodowisku.
ZMIANA OBRAZU
OFIARA
Jej brzuch p cznieje od rodka. Ryczy, ale w ciszy (obraz bez d wi ku).
G.O.
Narodziny kolejnego stadium rozwojowego jest miertelne dla gospodarza.
ZBLI ENIE – BRZUCH OFIARY
Skóra p ka, tkanki si rozchodz i OBCY – DZIECKO, wygl daj cy jak t usty w z
ostrymi z bami, wy ania si z krwawego otworu.
G.O.
M ody obcy wygryza sobie drog na wiat, gdzie by mo e stoczy walk o dominacj z
innymi wie o narodzonymi. Mo emy tylko domniemywa co do tego zagadnienia.
Strona 20
F -X C h a n ge F -X C h a n ge
PD PD
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
ZMIANA OBRAZU
ZEWN TRZE ULA – DZIE
Rozbrzmiewa RYK zbli aj cego si statku kosmicznego. W dole grupa obcych –
robotnic obserwuje pojazd.
G.O.
Jak obcy wydostali si ze swego wiata jest oczywi cie spraw czysto spekulatywn
STATEK
l duje i POSTA W SKAFANDRZE wychodzi, d wigaj c ró ne narz dzia i gro nie
wygl daj bro .
POSTA W SKAFANDRZE
wraca do statku, niesie w butli jajo obcych. Z rozmiarów jaja w porównaniu z osob
zbieracza, jasno wynika, e jest on du o wi kszy ni cz owiek, mo e trzykrotnie wi kszy.
ZMIANA OBRAZU
WN TRZE STATKU ZBIERACZA
Zbieracz podchodzi do jaja obcych. Pochyla si nad nim. Jajo powoli otwiera si .
Zbieracz zagl da do rodka.
G.O.
Drobna nieuwaga w post powaniu z tak drapie nym stworzeniem mo e by kra cowo
niebezpieczna. Prawdopodobnie miertelna.
ZMIANA OBRAZU
ZEWN TRZE STATKU ZBIERACZA
Statek le y rozbity na powierzchni jakiego nieznanego wiata. Mg a snuje si wokó .
AZ UCHYLA SI I POJAWIA SI :
WN TRZE STATKU ZBIERACZA
Szkielet Zbieracza, klatka piersiowa rozerwana, siedzi przy konsoli kontrolnej. TRZECH
LUDZI W SKAFANDRACH. wiat a migocz na martwym ciele olbrzyma. Ludzie badaj
go.
G.O.
Ludzko osi gn a stopie rozwoju, który pozwala im uwa si za niezwyci onych.
W zetkni ciu jednak z istotami przystosowanymi do ekstremalnie niekorzystnych warunków
takie przekonanie mo e okaza si niebezpieczne.
ZEWN TRZE L DOWNIKA
L downik startuje z powierzchni planety.
ZBLI ENIE - L DOWNIK
Przyssana do spodu pojawia si ogromna posta OBCEGO.