Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko

Szczegóły
Tytuł Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Perry Steve Obcy 01 - Mrowisko - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k STEVE PERRY OBCY MROWISKO umaczy : Waldemar Pietraszek Wydawnictwo „ORION” Kielce 1994 Tytu orygina u ALIENS: EARTH HIVE All rights reserved Copyrights © 1992 by Twentieeth Century Fox Film Corporation Aliens TM © 1992 by Twentieeth Century Fox Film Corporation Cover art copyrights © 1992 Dennis Beauvais Redaktor techniczny: Artur Kmiecik Wszystkie prawa zastrze one For the Polish edition: Copyrights © by: Wydawnictwo “ORION” Kielce „Zabawne my le , e Bestia jest czym , co móg by upolowa i zabi ...” – William Golding W adca much Dianie po raz kolejny; I Patowi Dupre, by emu harfi cie Orkiestry Symfonicznej z Denver, Któremu zawdzi czam uratowanie mej duszy podczas hippisowskiej jesieni 1970 roku w Baton Rouge Strona 2 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k 1. Nawet we wn trzu swego grubego skafandra Billie mog a wyczu zimno nocy docieraj ce do cia a. Owszem, pe zacz os ania przed lodowatym wiatrem i mog y zabra ze sob jeden z przeno nych piecyków udaj c, e to ognisko, ale mimo to ci gle by o zimno. Zrobi y wszystko co mog y. Na planecie Ferro nie by o ani kawa ka drewna. Nawet gdyby by jaki , to z pewno ci nie do spalenia. Drewno by o w tym wiecie wi cej warte ni platyna o takiej samej masie. Nierealne by o nawet my lenie o takim marnotrawstwie. Mro ny wicher skowycza jak jaka nieszcz liwa poczwara i ci gle uderza swymi podmuchami w przysadzist bry pe zacza. Czasem jego pie przechodzi a w przeci y gwizd, gdy powietrze pada o pomi dzy g sienice traktora. Powstawa y przy tym zupe nie niesamowite d wi ki. Przez przetaczaj ce si po niebie grube chmury b yska y gwiazdy, jaskrawe punkciki na tle miertelnie czarnej kurtyny, które l ni y jak diamenty o wietlone wiat em lasera. Nawet bez chmur panowa tu mrok; Ferro nie mia a ksi yców. No có . Nie by o tu zbyt wygodnie, ale przynajmniej one trzy w ca ej kolonii nie mia y nic do zrobienia i nudzi y si miertelnie. - Fajnie – odezwa a si Mag – Co jeszcze mo emy zrobi ? Zjad my ju nasze zapasy, piewa my g upie piosenki o ko ku i zaj cu w morzu. Koniec zabawy, Carly. Maj c dwana cie lat, Mag by a o rok m odsza ni Billie i Carly, i zawsze mia a na ustach jak cierpk uwag . Billie wstrz sn a si wewn trz skafandra. - No tak, sprytny mó ku, co jeszcze by o na tym starym dysku o biwaku w terenie? Jak si zamkniecie, g upie kwoki, to wam powiem. Mag chwyci a si za serce. - Och, zabójco spryciarzy – j kn a – Trafi mnie. - Zwykle opowiada si historyjki – zakomunikowa a Carly, ignoruj c zupe nie wyg upy kole anki – O duchach, potworach i takie tam gówna. - Wspaniale – stwierdzi a Mag – Opowiedz nam jak . Carly zacz a snu opowie o wampirach i upiorach. Billie wiedzia a, e jest to ci gni te ze starego filmu. Jednak co innego ogl da obraz wideo, siedz c sobie w ciep ej kabinie, a co innego, gdy siedzi si tutaj, z dala od G ównego Budynku, pod go ym niebem, w ciemno ciach. Brrr. Uderzenia wiatru dotar y na krótk chwil do nich i sypn y piaskiem. Potem ucich y. Dok adnie w momencie, gdy Carly dotar a do kulminacyjnego punktu swego opowiadania. - ... i ka dego roku jeden z tych, którzy prze yli t straszn noc stawa si ob kany. A teraz... Kolej na mnie! Mag i Billie podskoczy y, gdy Carly raptownie pochyli a si ku nim. Potem wszystkie zacz y chichota . - Hej, Mag. Twoja kolej. - No tak. W porz dku. To by a ta stara czarownica. No, wiecie...? W po owie jej opowiadania zacz y spada drobne od amki lodu. Jeden z nich musia trafi w przewód grzejnika, bo ten nagle rozjarzy si i zgas . Gdy p omienie znik y jedynym ród em wiat a pozosta ciek okrystaliczny ekran pe zacza. Noc opad a na dziewczynki, a zimno i ciemno ci jakby zg stnia y. G ówny Budynek by daleko. Znowu zacz pada grad. Billie wstrz sn a si nie tylko z powodu zimna. Strona 3 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - O, rany. Popatrzcie. Mój ojciec znowu b dzie marudzi , e zniszczyli my ten ogrzewacz. – stwierdzi a Mag – Wracam do pe zacza. - No, dalej. Ko cz swoj bajeczk . - Wybaczcie. Zaraz odpadn mi uszy. - Dobra. Ale musimy jeszcze pozwoli opowiedzie co Billie. Carly skin a na kole ank . - Twoja kolej. - My , e Mag ma racj . Chod my do rodka. - Hej, Billie. Nie rób z nas idiotek. Dziewczynka wzi a g boki oddech i wydmuchn a wielki k b bia ej pary. Przypomnia y jej si sny. „Chcecie czego przera aj cego? W porz dku.” - Dobrze. Opowiem wam co . To by y... to by y takie stwory. Nikt nie wiedzia sk d pochodzi y, lecz pewnego dnia zjawi y si na planecie Rim. By y koloru czarnego szk a, mia y trzy metry d ugo ci i z by d ugie jak wasze palce. Zamiast krwi w ich ach p yn kwas. Gdyby cie zrani y jednego z nich, a krew prysn aby na was, wypali aby wam dziury do ko ci. Tak naprawd to nie mo na ich by o zrani , bo ich skóra by a twarda jak pancerz statku mi dzygwiezdnego. Wszystko co umia y robi to jedzenie i rozmna anie si . By y jak wielkie, gigantyczne uki. Mog y wtargn wsz dzie. Ich z by by y twarde jak diament. - O, kurcz – westchn a Carly. - Gdyby was schwyta y i zabi y od razu, mia yby cie szcz cie – ci gn a Billie – One stara y si nie zabija od razu i to by o gorsze ni mier . Wciska y w ciebie swoje poczwarki. Przez prze yk. I to ich dziecko ros o w rodku a do momentu, kiedy mia o wystarczaj co mocne z by, eby wygry sobie drog na zewn trz. Przez twoje mi nie i ko ci. Po prostu wy era y ci dziur we wn trzno ciach... - Jezu! – krzykn a Carly. Mag po ar na piersi. Billie czeka a na jej ironiczn uwag , lecz Mag odezwa a si z wysi kiem: - Nie... czuj si zbyt dobrze... - No, Mag – odezwa a si Carly – to tylko zmy lona historia. - Nie... nie... och, mój dek... Billie prze kn a lin . Gard o mia a wyschni te na wiór. - Mag? - Ooo... to boli! Dziewczynka uderzy a si w klatk piersiow jakby usi owa a j roztrzaska . Nagle jej skafander wybrzuszy si w miejscu, gdzie znajdowa si splot s oneczny. Wygl da o to jak pi usi uj ca wydosta si spod ubrania. Materia zatrzeszcza . - Aaaa...! – krzyk Mag sp yn na Billie. - Mag! Nie! – Billie wsta a i cofn a si do ty u. Wsta a te Carly. Podesz a do Mag. - Co to jest? Skafander ponownie zatrzeszcza . Nagle p . Fontanna krwi bluzn a na zewn trz. Wytrysn y strz pki cia a, a w opodobny stwór rozmiarów ramienia cz owieka b ysn ostrymi jak ig y z bami. Powoli wysuwa si z cia a umieraj cej dziewczynki. Carly wrzasn a. Nagle g os jej si za ama . Usi owa a uciec, ale monstrum wystrzeli o z Mag w jej kierunku z pr dko ci rakiety. Straszliwe z by zatrzasn y si na krtani Carly. W wietle gwiazd krew wygl da a na czarn . Krzyk zaatakowanej przeszed w rz enie. - Nie! – krzycza a Billie – Nie! To by sen! To nieprawda! Tego nie by o! Nie...! Billie zbudzi a si z krzykiem. Strona 4 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Pochyla si nad ni lekarz. Le a na ku ci nieniowym i pole si owe przytrzymywa o delikatnie jak wielka, czu a r ka. Szarpn a si , ale im gwa towniej to robi a tym silniejsze stawa o si pole. - Nie! - Spokojnie, Billie, spokojnie! To tylko sen! Ju dobrze, wszystko w porz dku! Oddech zmieni si w posapywanie. Serce jej wali o i atwo mog a wyczu pulsowanie w skroniach. Popatrzy a na Doktora Jerrina. Rozproszone wiat o ukazywa o sterylnie bia e ciany i sufit centrum medycznego. Tylko sen. Jak zawsze sen. - Dam ci troch soporyfitu... – zacz lekarz. Potrz sn a g ow . Pole ka pozwoli o na taki ruch. - Nie. Nie trzeba. W porz dku. - Jeste pewna? Mia mi twarz. By dostatecznie stary by by jej dziadkiem. Leczy j od lat odk d tylko przyby a na Ziemi . Z powodu snów. Nie zawsze by y takie same. Zwykle ni a o planecie Rim, o wiecie, w którym si urodzi a. Min o ju trzyna cie lat odk d katastrofa j drowa zniszczy a koloni na Rim i prawie dziesi lat od wyjazdu z Ferro. Ci gle prze ladowa y j koszmary porywaj c j w dziki i niekontrolowany galop przez d ugie noce. Leki nie skutkowa y. Rozmowy, hipnoza, biologiczne sprz enie zwrotne, syntetyzacja fal mózgowych – nic nie pomaga a. Nic nie mog o powstrzyma tych snów. Lekarz pozwoli jej wsta i podej do umywalki. Umy a twarz. Lustro pokaza o jej jak wygl da. By a redniego wzrostu, szczup a i silna. Nie na darmo sp dza a tyle czasu w sali wicze . W osy, zwykle krótko obci te, teraz si ga y ramion. Ich blado br zowy kolor przypomina prawie popió . Bardzo jasne, b kitne oczy patrzy y z nad prostego nosa, a usta by y jak w osy – nieco przydu e. Nie by a to brzydka twarz, lecz nie taka, eby przej przez pokój dla lepszego widoku. Niebrzydka, ale naznaczona przekle stwem. Jaki bóg musia wzi j na oko. Billie chcia aby wiedzie dlaczego. - Na Budd , s wsz dzie wokó nas! – rykn Quinn. Wilks poczu jak pot sp ywa mu po kr gos upie pod zbroj z „paj czego jedwabiu”. wiat o by o za s abe i ci ko by o dostrzec co dzia o si wokó . Lampa na he mie by a gówno warta. Podczerwie te nie bardzo by a przydatna. - Przesta pieprzy , Quinn! Uwa aj na swój odcinek i wszystko b dzie w porz dku! - Nie pieprz Kap, dosta y Siera! To by Jasper, jeden z komandosów. By o ich tu dwunastu w ich oddziale. Zosta o czterech. - Co mamy robi ? Wilks otacza ramieniem dziewczynk , w d oni trzyma karabin. Dzieciak wrzeszcza . - Spokojnie, kochanie – powiedzia – B dzie dobrze. Wrócimy na statek, wszystko b dzie dobrze. Ellis, os aniaj cy ty y, zaj cza w swahili: - Ludzie, ludzie, czym one s , do diab a? By o to retoryczne pytanie. Nikt tego nie wiedzia . Ciep o owion o kaprala. Powietrze by o przesycone zapachem jaki wydaje padlina zbyt ugo le ca na s cu. Tam, gdzie stwory przesz y do wn trza przez ciany, g adki, niezniszczalny plastik pokryty by czarniaw substancj . Wygl da o to jakby jaki szalony rze biarz pokry ciany p tlami wn trzno ci. Poskr cane cianki by y tak twarde jak plaston, ale przybysze rozgrzali je jakim , by mo e organicznym, rodkiem. Teraz by o tu jak we wn trzu pieca, tylko wilgotniej. Strona 5 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Za plecami ponownie odezwa si karabin Quinna. Odg os wystrza ów dotar do uszu Wilksa jak st umione echo. - Quinn! - Za nami jest pe no tego gówna, Kap! - Strzelaj, eby trafi – rozkaza kapral – Tylko tripletami! Nie mamy do amo by j traci na ci y ogie ! Dalej, z przodu, korytarz rozga zia si , lecz drzwi ci nieniowe opad y i zablokowa y obydwa wyj cia. B yskaj ce wiat o, sygna d wi kowy i komputerowy g os ostrzega y, e reaktorowi zagra a stopienie. Musieli przebi si na zewn trz i to szybko, eby nie zaszlachtowa y ich te bestie. Mogli te zamieni si w radioaktywny popió . Pieprzony wybór. - Jasper, trzymaj dzieciaka. - Nie! – krzykn a dziewczynka. - Musz otworzy drzwi – powiedzia Wilks – Jasper zaopiekuje si tob . Czarny komandos zbli si i chwyci dziecko. Przytuli o si do niego jak ma a ma pka do matki. Kapral odwróci si do drzwi. Odpi od pasa swój plazmowy miotacz, wycelowa i nacisn spust. Bia e ostrze plazmy zab ys o na d ugo ramienia. Skierowa je dok adnie na rygiel i poruszy w jedn i drug stron . Zamek zrobiono z potrójnie polimeryzowanego gla, ale nie by zaprojektowany by oprze si temperaturze wn trza gwiazdy. W giel, bulgocz c stopi si i ciek jak woda. Drzwi otworzy y si . Za nimi sta o monstrum. Pochyli o si nad Wilksem, d ugi, uz biony bicz wysun si z potwornej paszczy. lina ocieka a ze szcz k jak stru ki galarety. - O, kurwa – komandos rzuci si w prawo i instynktownie przesun strumie plazmy. Cienka jaj linia trafi a w szyj stwora, która wygl da a na zbyt cienk by nosi niemo liwie wielk g ow . Jak co takiego mog o w ogóle sta ? To nie mia o adnego sensu... Obce stworzenie by o pot ne, ale plazma jest wystarczaj co gor ca by topi diamenty. owa odpad a i potoczy a si na pod og . Ci gle próbowa a ugry Wilksa, szcz ki ci gle ocieka y lin i k apa y na niego. Nawet nie by o wiadomo, czy to co jest martwe. - Rusza si ! I uwa ajcie, ten cholerny stwór jest ci gle niebezpieczny! Jasper wrzasn . - Jasper! Co jest! Jeden z potworów dopad go i zmia mu g ow tak, jak kot robi to z mysz . Dziewczynka...! - Wilks! Na pomoc! Pomocy! Inne monstrum chwyci o dziecko i odchodzi o z nim. Kapral odwróci si i wycelowa bro . U wiadomi sobie nagle, e je eli trafi, prysznic z kwasu mo e zabi dziewczynk . Widzia ju jak ta krew po ar a pancerz, który móg wytrzyma zimno pustki kosmicznej. Obni luf i wycelowa w nogi potwora. Nie b dzie móg biec, je eli nie b dzie mia stóp... Korytarz by pe en stworów. Quinn le rozpruty, jego karabin ci gle strzela automatycznym ogniem. Przeciwpancerne i burz ce adunki rozrywa y monstra, trafia y w ciany. W powietrzu unosi si smród spalenizny... Ellis przebija si swym miotaczem i strumie ognia wype nia korytarz, odbijaj c si od obcych i sp ywaj c po cianach... - Na pomoc! – krzycza a dziewczynka – Prosz , pomó cie mi! O, Bo e! - Nie! Strona 6 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Wilks obudzi si . Pot pozlepia mu w osy i sp ywa po czole do oczu. Ubranie mia mokre. O rany. Usiad . Ci gle by w celi, na w skiej pryczy. Ciemne, plastikowe ciany tkwi y na swoich miejscach. Drzwi otworzy y si cicho. Sta w nich robot-stra nik. Dwa i pó metra wysoki, porusza si na g sienicach. Teraz po yskiwa w wietle wi ziennego korytarza. Elektroniczny g os odezwa si do wi nia: - Kapral Wilks! Baczno ! Wilks przetar oczy. Nawet wojskowy dryl razem z ca ym jego poczuciem bezpiecze stwa nie potrafi uwolni go od koszmarów. Nic nie powstrzyma tych snów. - Wilks! - Co tam? - Do raportu w WOJKOM. - Pieprz to, blaszana g ówko. Dosta em jeszcze dwa dni. - Sam tak chcia – powiedzia a maszyna – Twoi wysoko postawieni przyjaciele my inaczej. Najwy sze czynniki chc ci widzie . - Co za wysoko postawieni przyjaciele? Jeden z innych wi niów, t cioch z Beneres, odezwa si : - Jacy przyjaciele? Wilks gapi si na robota. Dlaczego chc go widzie ? Za ka dym razem gdy szar e zaczyna y gr , oznacza o to k opoty dla nierza. Poczu jak skr caj mu si wn trzno ci i nie by o to uczucie jak po lekach. Cokolwiek to by o, nie by o dobre. - Idziemy, komandosie – powiedzia stra nik – Mam dostarczy ci do WOJKOMu jak najszybciej. - Pozwól mi najpierw wzi prysznic i troch si ogarn . - Za atwione odmownie. Powiedzieli „jak najszybciej”. Blizna po poparzeniach pokrywaj ca mu lewa po ow twarzy zacz a nagle sw dzie . Cholera! Nie tylko le, ale naprawd fatalnie. Czego oni od niego chc ? 2. Ziemi okr o mnóstwo odpadów. W ci gu setki lat od czasu, kiedy zosta wystrzelony pierwszy satelita, beztroscy astronauci i za ogi budów kosmicznych gubili ruby, narz dzia i inne cz ci wyposa enia. Mniejsze rzeczy potrafi y porusza si z pr dko ci wzgl dn pi tnastu kilometrów na sekund i mog y wybi ca kiem niez dziur w ka dym materiale o g sto ci mniejszej ni sto pe nego opancerzenia, a to dotyczy o tak e statków podró uj cych z lud mi. Nawet odprysk farby móg spowodowa wgniecenie uderzaj c w g adk pow ok . Chocia by y niebezpieczne dla statków, ma e przedmioty spala y si na polu ochronnym. Oczywi cie by y to pozosta ci po dzia aniu specjalnych robotów, które wszyscy nazywali odkurzaczami. Czasem powstawa o realne niebezpiecze stwo, e jaka wielka rzecz spadnie na ziemi . Kiedy , na Big Island, spad a cz konstrukcji statku i zabi a sto tysi cy osób oraz spowodowa a, e kawa Kona sta a si niezwyk rzadko ci . Z powodu tego i podobnych mu incydentów kto w ko cu zrozumia jakim problemem s mieci na orbicie. Zosta o ustanowione prawo, e wszystkie odpady wi ksze od cz owieka maj by odnajdywane i usuwane. Zosta a do tego powo ana nowa agencja, organizacyjne prace trwa y krótko i instytucja ju istnia a. Strona 7 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Z tego to powodu patrolowiec Stra y Wokó ziemskiej Dutton wisia zawieszony na orbicie nad Pó nocn Afryk . wiat o gwiazd migota o na jego borowo-w glowej pow oce, a jego za oga z ona z dwóch ziewaj cych m czyzn zamierza a w nie sprowadzi wrak statku kosmicznego. Komputer kontroli uszkodze zakomunikowa w nie, e znalezisko mo e rozpa si lada moment i dlatego trzeba je natychmiast sprawdzi . Istnia a mo liwo , e kto móg tam obozowa i po wybuchu rozpad by si na kawa eczki wystarczaj co ma e dla kosmicznego odkurzacza. - Próbnik gotowy do akcji – powiedzia Ensign Lyie. Siedz cy obok kapitan patrolowca, komandor Barton, skin g ow . - Stan gotowo ci... – wystrzeli próbnik. Lyle dotkn tablicy kontrolnej. - Próbnik wystartowa . Telepomiar zielony. Wizja w czona. Sensory dzia aj . Spalanie jednosekundowe. Male ki statek robota pomkn ku porzuconemu w przestrzeni frachtowcowi. Nieustannie przesy informacje do pozostaj cego coraz dalej patrolowca. - Mo e jest za adowany platyn – odezwa si Lyle. - Pewnie. Mo e tez deszcz leje na Ksi ycu. - O co ci chodzi, Bar? Nie chcia by by bogaty? - Jasne. I chcia bym te sp dzi dziesi lat na zes aniu, walcz c z potworami. Chyba, ze znasz sposób jak wy czy niebiesk skrzynk . Lyle za mia si . Niebieska skrzynka nagrywa a wszystko co dzia o si na patrolowcu oraz wszystkie wyniki prób. Nawet gdyby znaleziony statek by pe en platyny, nie by o sposobu, eby ukry to przed Dowództwem. A oficerowie stamt d nie znali okoliczno ci agodz cych. - Nie. Nie znam. Ale gdyby my mieli par milionów kredytek, mo na atwo by wynaj kogo , kto zna. - Oczywi cie. Twoj matk – skwitowa Barton. Lyle zerkn na p aski ekran komputera. By to tani sprz t. Marynarka mia a w pe ni holograficzne maszyny, lecz Stra ci gle musia a pos ugiwa si przestarza ymi wyrobami z Sumatry. Próbnik w czy hamowanie, zbli aj c si do wraku. - No i prosz . Co my tu mamy? Barton chrz kn . - Popatrz na w az. Jest wybrzuszony na zewn trz. - My lisz, e by a eksplozja? – spyta Lyle. - Nie wiem. Otwórzmy t puszk . Lyle uderzy kilka razy w klawiatur . Z próbnika wysun si uniwersalny przyrz d i znikn w zamku w azu. - Nie mamy szcz cia. Zamek jest uszkodzony – zauwa Lyle. - Nie jestem lepy. Widz to. Wysad go. - Miejmy nadziej , e wewn trzna klapa jest zamkni ta. - No, dalej. Ten kawa z omu kr y tutaj od co najmniej sze dziesi ciu lat. Ktokolwiek znajdowa by si w rodku, zmar by ze staro ci. Wewn trz nie ma w ogóle powietrza i je eli jakim cudem kto jest w domu, to i tak siedzi w pojemniku przetrwalnikowym. Poza tym, minie oko o trzydziestu minut zanim ci nienie spadnie krytycznie. Wysadzaj. Lyle wzruszy ramionami. Dotkn klawiatury. Próbnik przyczepi ma y adunek wybuchowy do w azu i wycofa si o kilkaset metrów. Wybuch b ysn w ca kowitej ciszy i klapa w azu otworzy a si . - Puk, puk. Jest kto w domu? - Zobaczymy. I spróbuj nie straci tym razem próbnika. Strona 8 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - To nie by a moja wina – broni si Lyle – Jeden z silników hamuj cych by w czony. - To ty tak mówisz. Statek-robot wsun si przez otwarty w az do wn trza porzuconego statku. - Wewn trzna klapa otwarta. - Dobrze. Nie tra my czasu. Do rodka. Halogeny próbnika zab ys y, gdy wp yn do wn trza. Na ekranie komputera pojawi si alarm o ska eniu radioaktywnym. - Troch tam gor co – mrukn Lyle. - Tak, mam nadziej , e lubisz dobrze przypieczone tosty. - Mmm. My , e ktokolwiek tam jest, zmieni si ju w grzank . Musimy wyk pa próbnik, gdy wróci. - Jezu Chryste, popatrz na to! – powiedzia Burton. „To” by o cz owiekiem przep ywaj cym tu przed próbnikiem. Wysokie promieniowanie zabi o bakterie, które mog yby roz cia o, a ch ód zakonserwowa wszystko, co pró nia wyssa a. M czyzna wygl da jak suszona liwka. By nagi. - O, Bo e – j kn Lyle – No, sprawd my t cian z nim. Dotkn kilku klawiszy i obraz poja nia i powi kszy si . Co by o napisane na g adkiej pow oce. Br zowe litery g osi y: ZABI O NAS WSZYSTKICH. - Cholera, czy to zosta o napisane krwi ? Wygl da moim zdaniem na krew. - Chcesz zrobi analiz ? - Nigdy w yciu. Trafi nam si niez y statek. Lyle przytakn . S yszeli ju o takich przypadkach. Mieli nadziej , e nigdy nie przyjdzie im otwiera podobnego. Kto traci zmys y i zabija wszystkich na pok adzie. Otwiera wyj cie i pozwala by powietrze uciek o na zewn trz, albo wype nia ca y statek promieniowaniem, jak by o w tym przypadku. Szybka, albo powolna mier , ale mier . Nieodwo alna. Lyle wstrz sn si . - Odszukaj terminal i zobacz czy mo na dotrze do pami ci statku. Pomiary zrobimy tutaj. - Je eli tylko baterie s dobre. Oops. Popatrz na miernik. - Widz . Nie bardzo wierz , ale tak jest. Nikt nie móg by prze . Nawet w pe nym ubraniu przeciwradiacyjnym ugotowa by si . - No, jest. To zwyk y transportowiec. Ma y, przysadzisty robot le rozci gni ty na pod odze. - Musieli my go obudzi , kiedy wysadzali my drzwi. - Tak, pewnie tak. Dawaj pami . Próbnik przesun si do tablicy kontrolnej. - Diabli. Patrz na te dziury. Spójrz jak co roztopi o plastik. Promieniowanie tego nie zrobi o, prawda? - Kto wie? Czy to wa ne? Po prostu zabierz pami i ci gaj próbnik z powrotem. Wysadzamy tego frajera. Mam dzi wieczorem randk i nie chc si spó ni . - Ty tu dowodzisz. Próbnik pod czy si do urz dzenia kontrolnego. Zasilanie statku prawie zanik o, ale by o wystarczaj ce do skopiowania pami ci. - Popatrzmy – odezwa si Lyle – mamy tu na ekranie identyfikator statku. - adna niespodzianka – powiedzia Burton – Reaktor pi tego typu, d ugo w g bokiej przestrzeni, s abe os ony, prawie martwe j dro. Nic dziwnego, e urz dzili sobie tak majówk . Tak musia o by . Zamie to w ma e s oneczko. Po lij 10-CA i wracamy do domu. Lyle dotkn ponownie kilku klawiszy. Próbnik umie ci ma y adunek nuklearny na cianie pomieszczenia, w którym si znajdowa . - Dobra. Trzy minuty do... O, cholera! Strona 9 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Ekran zgas . - Co zrobi ? - Nic nie zrobi em. Przesta a dzia kamera. - Prze cz si do pami ci. Stracili my kolejny próbnik i Stary prze uje nasze dupy na miazg . Lyle wcisn guzik. Komputer przej kontrol nad próbnikiem. Od tej chwili ka dy centymetr trajektorii lotu by zapisywany w pami ci i próbnik móg by sprowadzony z powrotem na statek. - To proste – w chwil pó niej powiedzia Lyle – spali wi cej paliwa ni powinien. - Mo e natkn si na co opuszczaj c wrak. Niewa ne. Zadokowa . Zewn trzny w az otwarty. Niech no spojrz dlaczego ten dupek zachowa si tak nie adnie – do wiadczone palce Lyle’a pobieg y po klawiaturze. - O, Jezu! – powiedzia Barton. Lyle. Spojrza . Co to by o do diab a? Jaka rzecz siedzia a na próbniku. Wygl da a jak gad, nie, jak gigantyczny uk. Chwileczk , to móg by rodzaj ubioru. Nie by o sposobu, eby prze w pró ni bez adnej os ony... - Zamknij w az! – wrzasn Barton. - Za pó no! To jest ju w rodku. - Zatop grod ! Wypompuj powietrze! Wyrzu to na zewn trz przez te pieprzone drzwi! D wi czne uderzenie przebieg o wibracj przez ca y statek. Jakby m otek uderzy w metal. - To próbuje otworzy wewn trzny w az! Lyle uderza w klawisze jak szaleniec. - Antyrad wype ni grod ! W czone pompy ss ce! Ci gle s ycha by o uderzenia. - Spokojnie, spokojnie. Nie wpadajmy w panik . Nie mo e si dosta do rodka. Nikt nie przejdzie przez borowo-w glowy w az u ywaj c do tego go ych r k! Co rozdar o si . Co g no zad wi cza o. Potem rozleg si odg os najbardziej przera aj cy astronaut : powietrze ucieka o ze statku. - Zamknij zewn trzny w az, na mi bosk ! Lecz ci nienie powietrza wyrwa o Lyle’a z fotela. Kabina wype ni a si fruwaj cymi rzeczami, które by y wysysane ku tylnej cz ci patrolowca. Pióra wietlne, fili anki i kolorowe magazyny miota y si dziko. Pochyli si nad tablic kontroln i wcisn guzik alarmu. Barton, tak e na wpó wyci gni ty ze swego stanowiska, usi owa dosi gn czerwonego guzika, lecz zamiast tego wcisn przycisk, który spowodowa wy czenie kontroli komputera. Statek przeszed na r czne sterowanie. Ci nienie w kabinie spad o niemal do zera. Dziura wielko ci w azu cholernie szybko pozbawi a statek powietrza. Oczy Lyle’a wysz y z orbit i zacz y krwawi . Odpad a mu jedna z ma owin usznych. Wrzeszcza z bólu, ale oszuka przycisk kontroluj cy zewn trzn klap . - Mam go! Mam go! W az zamkn si . W czy y si awaryjne zbiorniki powietrza. Zwi kszona grawitacja wcisn a dwójk m czyzn w siedzenia. - Cholera! Cholera! – powtarza Barton. - Ju w porz dku, w porz dku. Zamkni te! - Kontrola Stra y Wokó ziemskiej, tu patrolowiec Dutton! – zacz Barton – Mieli my wypadek! - Och, nie! Cz owieku! – krzykn Lyle. Komandor odwróci si gwa townie. Stwór sta opodal. Strona 10 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Mia z by. Ruszy ku nim. Wygl da na g odnego. Barton próbowa wsta , upad i uderzy przycisk startu. Statek ci gle by na sterowaniu cznym. Silniki odpali y. Przyspieszenie rzuci o potworem w ty i wcisn o Lyle’a i Bartona w fotele. Mimo, e oni nie mogli si nawet poruszy , stwór jako potrafi wsta . To by koszmar. Nie mog o to wydarzy si na jawie. Pasy bezpiecze stwa rozerwa y si , gdy monstrum wyrwa o Lyle’a z siedzenia. Szponiaste r ce zacisn y si na jego ramionach. Trysn a krew. Bestia otworzy a paszcz i wysun o si z niej co na kszta t w a. Ruch by tak szybki, e Barton ledwo móg dostrzec co to jest. W wkr ci si w g ow ofiary jakby czaszka by a zrobiona z kitu. Krew i mózg rozprysn y si woko o. Lyle krzykn w ostatecznym przera eniu. Patrolowiec, ci gle przyspieszaj c, skierowa si prosto w stron radioaktywnego wraka. Monstrum wyci gn o sw diabelsk rzecz z czaszki Lyle’a. Wywo o to mlaszcz cy wi k jakby kto wyci gn stop z b ota. Bestia odwróci a si do Bartona. Ten wci gn powietrze by krzykn , lecz g os nigdy nie wydosta si z jego krtani... W tym samym momencie patrolowiec uderzy w porzucony transportowiec i... nast pi a eksplozja bomby zostawionej przez próbnik. Obydwa statki zosta y zniszczone w wyniku wybuchu. Niemal wszystko zmieni o si w drobny py zd aj cy po wyd onej spirali ku S cu. Wszystko z wyj tkiem niebieskiej skrzynki. Wilks patrzy na ekran mimo, e ten by ju ca kiem pusty. Zadziwiaj ce jak doskonale chroniona jest niebieska skrzynka, e potrafi przetrwa tak blisk eksplozj adunku j drowego. Popatrzy na robota - stra nika. - No, dobra. Obejrza em to sobie. - Chod my – powiedzia a maszyna. Byli sami w konferencyjnej sali w kwaterze G ównej WOJKOMu. Kapral szed z ty u, a robot pokazywa drog . Gdyby mia karabin móg by zastrzeli t blaszank i spróbowa uciec. Kiedy szli korytarzem Wilks próbowa sobie pouk ada to wszystko. „To dlatego nie wyrzucono go ca kowicie z Korpusu. Tylko spraw czasu jest kolejne spotkanie ludzko ci z obcymi. Nie chcieli mu wierzy , kiedy mówi im co wydarzy o si na planecie Rim, ale prawda pochodz ca z maszyn nie pozostawa a w tpliwo ci. Ma y zabieg na mózgu móg wyrzuci wszystko z jego pami ci, lecz Korpus nigdy nie pozbywa si czego , co mog o okaza si u yteczne po pewnym czasie.” Wn trzno ci skr ci y mu si w zimny supe , jakby kto wla mu do brzucha ciek ego azotu. Bomba na Rim nie zniszczy a ich wszystkich. Wojskowi ponownie potrzebowali eksperta od potworów, a Kapral Wilks by nim. Prawdopodobnie nie byli uszcz liwieni z tego powodu, lecz musieli to zrobi . Nie cieszy si na spotkanie z nimi. Nie wygl da o to zbyt dobrze. Przeciwnie, bardzo le. 3. Siedziba Salvaja znajdowa a si niemal dok adnie pod os on ogromnego reaktora w Stacji Sieci Kontrolnej Zasilania dla Po udniowej Pó kuli. Obszar SSKZ by wystarczaj co rozleg y by czasami wywo ywa zmiany pogody. W wi kszo ci wypadków wywo ywa deszcz. Przez dnie i noce, ci gle, nieustannie, deszcz la jak z cebra. Budowla zosta a wykonana z prefabrykatów mog cych przetrwa eony w warunkach sta ej, wysokiej wilgotno ci. Szarobure ciany pi y si ku niebu, które tutaj mia o prawie stale kolor o owiu. By o to dobre miejsce na kryjówk . Nikt tutaj nie przychodzi bez powodu, nawet policja unika a deszczu. Strona 11 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Pindar, technik od holografii, skaka przez g bokie do kostek ka e. Zawsze tu by y, pomimo pomp wysysaj cych nieustannie wod . Gdyby Salvaje nie mia tak wielu pieni dzy, którymi chcia si dzieli , technik nigdy nie odwiedzi by tej przekl tej dziury. ciany budynku pokrywa a gruba warstwa ple ni i nawet specjalna farba nie potrafi a jej powstrzyma . Chodzi y wie ci, atwo z apa szczep grypy, która mo e zabi ci zanim dotrzesz do lekarza, a nawet gdyby ci si to uda o, to aden rodek nie zwalczy istniej cych tutaj mutantów. Mi o. Drzwi otworzy y si trzeszcz c zawiasami i Pindar wszed do kryjówki Salvaja. - Spó ni si – dobieg go upiorny d wi k zza pleców. Technik wszed dalej, zdj osmotyczn pow ok , która zabezpiecza a go przed deszczem i rzuci cieniutki jak paj czyna plastik na pod og . - Tak, s usznie. Mam szcz cie je li uda mi si zdrzemn w przerwach pomi dzy moj prac , a tym gównem tutaj. - Nie obchodz mnie twoje drzemki. P ac dobrze. Pindar popatrzy na gospodarza. By to zwyczajny cz owiek. redniego wzrostu, w osy utrzymywane elektrostatycznymi adunkami, stercza y do ty u. Nosi ma bródk i w sy. móg mie zarówno trzydzie ci, jak i pi dziesi t lat; mia twarz z rodzaju tych, które nigdy si zbytnio nie starzej . Nosi g adki czarny ubiór i b yszcz ce buty. Technik nie wiedzia jak powinien wygl da wi ty cz owiek, ale z pewno ci nie tak jak Salvaje. - Tam – wskaza nawiedzony. Pindar zobaczy kamer stoj na stole. - Do licha. Sk d wytrzasn taki antyk? Wygl da jak wymontowany z jakiego starego statku... - Nie ma znaczenia sk d go mam. Czy potrafisz pod czy nas do Sieci? - Senior, mog ci pod czy nawet za pomoc tostera i dwóch kuchenek mikrofalowych. Jestem bardzo dobrym technikiem. Salvaje nie odezwa si , tylko popatrzy na Pindara zimnymi szarymi oczami. Ten wzdrygn si . „Daj mu to czego chce” – powiedzia do siebie. - Si, mog przes twój obraz, ale tylko wizj i foni . adnych efektów specjalnych, adnych podd wi ków, ani zapachów. Wygl dasz ca kiem mi o w porównaniu z tym co wrzuca si do WN. - Wielkie Nieczysto ci us ysz prawd bez adnych trików. I zobacz wizerunek Prawdziwego Mesjasza. To wystarczy. Uwa aj! Salvaje dotkn kontrolki starego rzutnika. Za nim pojawi si l ni cy hologram. - Madre de Dios!. – wyszepta Pindar. Obraz mia oko o trzech metrów wysoko ci, pocz wszy od spiczastego ogona do wierzcho ka groteskowej g owy w kszta cie banana. Je eli to o mia o oczy to musia y si znajdowa tu za podwójnym rz dem ostrych jak ig y bów. Technik odszed nieco na bok i dostrzeg co co okaza o si by grubymi zewn trznymi ebrami wychodz cymi z grzbietu potwora. Wygl da o to tak, jakby jaki bóg za artowa sobie i stworzy cz ekokszta tnego gigantycznych rozmiarów insekta. Monstrum by o czarne, mo e ciemno szare. Pod adnym pretekstem nie chcia by si spotka z czym takim. Nie wiedzia czym jest potwór, ale s dz c po wygl dzie nie jest Mesjaszem. Gotów by za si o ca e elazo z Pasa Asteroidów. - Mog w czy ci na pi minut – odezwa si Pindar i wskaza na stara kamer – razem z twoim... eee... mesjaszem. Twoje pieni dze. Ale ciekaw jestem czy ktokolwiek popatrzy na to i uwierzy, e istnieje. osobi cie uwa am, e mo na to zobaczy tylko w Hadesie. - Nie wyra aj s dów o czym , czego nie rozumiesz, techniku. Strona 12 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Pindar wzruszy ramionami. Pod czy komputer kamery, do czy bocznik i przygotowa transmiter. Podszed szybko do zasilacza i konsoli kontrolnej. Wystuka skradziony kod satelity komunikacyjnego. Zatrzyma si przed ostatnia cyfr i odwróci do Salvaja. - Kiedy wprowadz ostatni znak b dziesz mia trzy minuty zanim WCC trafi na lad twojego kana u. Dwie minuty pó niej znajd przeka nik, który ukry em w Madrasie, a w ci gu kolejnych dwóch minut znajd twoj kryjówk . Najlepiej sko czy transmisj w ci gu pi ciu minut. Wmontowa em automatyczny przerywacz, który zadzia a trzydzie ci sekund pó niej. B musia znale nast pny przeka nik, je eli b dziesz chcia znowu nadawa . - Esta no importa – powiedzia Salvaje. Technik znowu wzruszy ramionami. -Twoje pieni dze. Salvaje wyci gn r jakby chcia pog aska hologram migocz cy tu za nim. Palce przesz y przez obraz. - Inni musz o tym us ysze . Musz im to powiedzie . „G upi jak szczurze gówno” – pomy la technik, lecz nie powiedzia tego g no. - W porz dku. Za cztery sekundy. Trzy. Dwie. Jedna. Wprowadzi ostatni cyfr . Salvaje u miechn si do kamery. - Witajcie, b ogos awieni poszukiwacze. Przychodz do was z Wielkim Objawieniem. Nadchodzi Prawdziwy Mesjasz... Pindar potrz sn g ow . Pr dzej modli by si do swego psa ni do tej przera aj cej bestii, która z pewno ci jest symulacj komputerow . Nic nie mo e wygl da tak jak to. Kawiarnia dla pacjentów by a niemal pusta. Mo e z tuzin wyciszonych przez leki chorych sta o w kolejce z plastikowymi tackami w r kach. Billie porusza a si we w asnej chemicznej mgle. Zm czona, lecz niezdolna do odpoczynku. Sasha siedzia a przy stoliku obok holoprojekcji i usi owa a nawin na plastikowy widelec jaki paskudny makaron. Stó by wystarczaj co mocny by wytrzyma ci ar posi ków, ale zwin by si jak papierowa zabawka, gdyby kto próbowa u go jako maczugi. Kto taki jak ona. - Cze , Billie – odezwa a si Sasha – Popatrz na Didi. Zmienia kana y w projektorze co trzy sekundy. Dlatego my , e ta dziewczyna jest psychiczna! Sasha za mia a si . Billie zna a jej histori . Wepchn a swego ojca do wanny z kwasem do czyszczenia bi uterii, kiedy mia a dziewi lat. Przebywa ju tutaj od jedenastu lat, bo za ka dym razem, kiedy pytano j czy zrobi a by to ponownie, odpowiada a z okrutnym grymasem, e oczywi cie. By a gotowa robi to codziennie, w ka dy dzie tygodnia, a w niedziel nawet dwa razy. Billie zerkn a na Didi. Dziewczyna wpatrywa a si w projektor jak zahipnotyzowana. Hologramy po yskiwa y, gdy zmienia a kana y. Nawet Didi zabiera o troch czasu obejrzenie wszystkich czterech czy pi ciu setek kana ów. - No chod , siadaj. Spróbuj tych ciep ych rzygowin. S naprawd niez e. Billie usiad a, prawie upad a na krzes o. - Znowu na niebieskich? - Tym razem na zielonych – westchn a Billie. - Rany, co zrobi ? Udusi piel gniark ? - Sny. Billie popatrzy a na ekran wiec cy przed Didi. Statek kosmiczny. B ysk. Kolumna aut na autostradzie. B ysk. Dzikie elfy. B ysk - No, Billie – powiedzia a Sashsa – Za miesi c b dziesz wiedzia a co ci jest Strona 13 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Tym razem nie wytrzymam, Sash. Oni sobie tego nie wyobra aj . Powiedzieli mi, e moja rodzina zgin a podczas wybuchu. Ja wiem lepiej. By am tam! - Spokojnie, dzieciaku. Monitory... - Pieprz monitory! Billie cisn a talerzem przez stó , rozrzucaj c woko o makaron. Elastyczne naczynie upad o na pod og i odbi o si nie wydaj c prawie adnego d wi ku. - Potrafi wys statek na odleg setki lat wietlnych do innego systemu gwiezdnego, potrafi zrobi androida z aminokwasów i plastiku, ale nie potrafi uwolni mnie od koszmarów! Jakby w magiczny sposób pojawili si porz dkowi, ale z Billie nie mog a d ej walczy z chemikaliami, którymi j nafaszerowano. Oklap a ca kowicie. Za plecami rozleg si spokojny g os Didi: - Zatrzyma kana Tu przed ni b yszcza obraz m czyzny ze stercz cymi w ty w osami i z male bródk . A za nim sta o... sta o... - ...do czcie do nas przyjaciele – mówi g os m czyzny w g niku wszczepionym w ko za uszami Didi – Do czcie do Ko cio a Niepokalanego Wyl gu. Przyjmijcie ostateczn komuni . Zosta cie z Prawdziwym Mesjaszem... Didi u miechn a si , kiedy porz dkowi podeszli i podnie li Billie. Nie widzia a wychodz c, Prawdziwego Mesjasza. - Cholera, pospieszmy si ! Potem kto wcisn porcj zielonego leku w t tnic szyjn i Billie odp yn a. Wilks i robot dotarli do strze onych drzwi wiod cych do Pierwszej Komórki Wywiadu w WOJKOMie. Laser kontrolny rzuci na jego oko czerwon plamk i zanim kapral sko czy mruga komputer porówna wzór siatkówki i drzwi zacz y si otwiera . Maszyna obok odezwa a si : - Wchod . Ja poczekam tutaj. Zrobi jak mu kazano. Czu na sobie niewidoczne spojrzenia. Wiedzia , e jest obserwowany przez komputery i prawdopodobnie równie ywych stra ników. Ka dy jego ruch by rejestrowany. Pieprzy to. W korytarzu by y tylko jedne drzwi. Nie móg zab dzi . Otworzy y si , gdy tylko si zbli . Wszed . Wewn trz nie by o nic prócz owalnego sto u, przy którym zmie ci oby si dwana cie osób i trzech krzese . Da by y zaj te. W jednym siedzia pe ny pu kownik lotnictwa. adnych odznacze bojowych. Biurkowy pilot. Móg by dowódc WW. WW to by skrót od Wywiad Wojskowy. Drugi m czyzna by w cywilnym ubraniu i na cywila wygl da . Wilks móg si za o swoj miesi czn pensj , e facet by z ZAW – Ziemskiej Agencji Wywiadowczej. Z paczki dziwade jakie tylko chcia . - Spocznij, kapralu – powiedzia pu kownik. Wilks nawet nie zauwa , e stoi na baczno . Stare nawyki ci ko umieraj . Zauwa , e pu kownik – na plakietce nosi nazwisko Stephens – trzyma r ce za plecami. Jakby obawia si go dotkn . Inaczej cywil. Ten wyci gn r . - Kapral Wilks – nie u cisn wyci gni tej d oni. Robi c to z takim facetem mog si spodziewa przeszczepu palca. Cz owiek z wywiadu skin g ow i cofn r . - Widzia nagranie – stwierdzi Stephens. - Widzia em. - Co o tym my lisz? Strona 14 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - My , e ci ze stra y, mieli du o szcz cia, e weszli w ten atomowy wybuch. Pu kownik i i cywil wymienili szybkie spojrzenia. - To jest... eee... pan Orona – powiedzia Stephens. „Tak, a ja jestem Król Jerzy II” – pomy la Wilks. - Mia ju do czynienia z tymi stworami wcze niej, prawda? – zapyta ten nazwanu Oronem. - Zgadza si . - Opowiedz mi o tym. - Co móg bym powiedzie nowego? O wszystkim wiecie. Widzia nagranie z mojego „badania”, co? - Chc us ysze to od ciebie. - Mo e ja nie chc ci tego opowiada . Stephens zerkn na niego. - Opowiedz t histori , komandosie. To rozkaz. Wilks prawie wybuchn miechem. „I co jeszcze. Mo esz mnie poca owa w dup . Albo wys do kompani karnej. Wola bym by tam ni tutaj.” Jednak wiedzia , e je eli b chcieli, to wycisn z niego to opowiadanie. B dzie piewa jak ari w operze. - W porz dku. By em jednym z oddzia u wys anego by sprawdzi co si sta o w koloni o nazwie Rim. Stracili my z nimi kontakt. Na miejscu znale li my tylko jedn osob , która prze a. Dziewczynk o imieniu Billie. Wszyscy pozostali pozabijanie przez pewien rodzaj obcych. Takich samych jak ten, który dopad stra ników. Jeden z nich dosta si do downika. Zabi pilota. Roztrzaskali my si . W oddziale by o nas dwana cioro. Zabrali j do krewnych na Ferro, po tym, jak wcze niej wyczy cili jej pami . To by dzielny dzieciak, bior c pod uwag to ca e gówno, w jakim siedzia a. Sp dzili my razem troch czasu na statku zanim nas zamro ono do podró y. Polubi em j . By a naprawd dzielna. Pó niej s ysza em o kolejnej inwazji potworów na jak koloni . Prawdopodobnie kilku komandosów i cywilów tak e usz o stamt d ca o. Kiedy wróci em, medycy mnie dopadli i wywrócili mi mózg na drug stron . Jest jena rzecz, o której nikt nie chcia s ysze : monstra sk adaj swe jaja w cia ach kolonistów. To zosta o pogrzebane. ci le tajne. Ca kowita dezintegracja mózgu, je eli co o tym pisn . Wszystko wydarzy o si wi cej ni tuzin lat temu. I to jest koniec mojej opowie ci. - Masz nieodpowiednie nastawienie do tej sprawy, Wilks – odezwa si Stephens. Orona u miechn si . - Pu kowniku, czy nie s dzisz e powinienem zamieni z kapralem kilka s ów na osobno ci? Po d szej chwili Stephens skin g ow . - W porz dku. Porozmawiam z tob pó niej. Wyszed z pokoju. Orona ponownie u miechn si . - Teraz mo emy porozmawia spokojnie. - Co? – roze mia si kapral – Czy ja mam mo e wytatuowane na czole „g upek” ? Je eli tu nie ma ca ej baterii urz dze pods uchowych, to gotowy jestem zje ten pieprzony stó . Prawdopodobnie pu kownik jest w nast pnym pokoju i ogl da hologram z tego pomieszczenia. Daj mi spokój, Orona, czy jak tam si naprawd nazywasz. - Dobra – zgodzi si cywil – Zagramy z tob na twój sposób. Przerwij mi gdy si pomyl . Po tym jak uda o ci si uciec z Rim sp dzi sze miesi cy na kwarantannie, która mia a nas upewni , e nie zarazi si jakimi obcymi wirusami czy bakteriami. Nikt nawet Strona 15 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k nie próbowa si z tob zobaczy . adnych odwiedzin, nie nada. Nie pozwoli naprawi swej twarzy. - Kobiety lubi blizny – stwierdzi Wilks – Robi si wtedy czu e. - Kiedy wróci do swych obowi zków – kontynuowa Orona – sta si nieobliczalny. Dziewi aresztowa i ustawiczne pobyty w brygadzie dla niezdyscyplinowanych. Trzy za pobicia, dwa za zniszczenie cudzej w asno ci, jeden za usi owanie zabójstwa. - Facet mia za du g – przerwa Wilks. - Specjalizuj si w genetyce, kapralu, ale ka dy kto przeszed przez wyk ad psychologii atwo dostrze e, e jeste na drodze bez powrotu. Na drodze do dna. - Tak? Có , to moje ycie. Co ci ono obchodzi? - Zanim tych dwóch klownów ze stra y Wokó ziemskiej nie wysadzi o si do diab a, zdo ali skopiowa ca y bank danych i mamy trajektori tego starego statku. Wiemy sk d lecia . - Zgadnij, ile mnie to obchodzi. - A powinno kapralu. Przyszed tutaj. Jakiekolwiek s twoje problemy, s niewa ne. Potrzebuj specjalisty od tego, co znale li ci ze stra y. Ty jeste jednym z nich. - Nie jestem ochotnikiem. - Och b dziesz – Orona wyszczerzy z by. Wilks zamruga . Co nieprzyjemnego przetacza o mu si w brzuchu, jak bestia, która chce si wydosta na zewn trz. - Wiesz o tej ma ej dziewczynce, któr uratowa ? Jest tutaj. Na Ziemi. W centrum psychiatrycznym. Trzymaj j ci gle na prochach i wykonuj mnóstwo testów. Wiesz, ma koszmary. Z pewno ci czyszczenie pami ci by o niedok adne. Pami ta wszystko w snach. Mo esz wyl dowa w takim samym miejscu, je li nie zrobisz odpowiedniego kroku. „Billie jest tutaj?” Nigdy nie spodziewa si , e j jeszcze kiedy zobaczy. By ni naprawd zainteresowany. To by a jedyna osoba, która widzia a potwory z takiego bliska jak on. Przynajmniej jedyna, o której wiedzia . Popatrzy na Orona. Potem skin g ow . Je eli chc go mie , b go mieli. Wystarczaj co d ugo by w Korpusie, eby o tym wiedzie . Móg by odej , lecz czy chcia tego, do diab a. S gorsze rzeczy ni umieranie. Wzi g boki oddech. - Dobra. Id . Cywil u miecha si , i kiedy to robi , przypomina Wilksowi jednego z potworów. Cholera! 8. Billie spa a. Mog a s ysze g osy przez sen; odleg y podk ad upiornych d wi ków, pomi dzy przera aj cymi obrazami. - ...znowu ni. Co dosta a? Drzwi rozwar y si przed Bilie. Za nimi by a ciemno . W niej b yska y oczy. wiat o na krótko zamigota o na rz dach dziwnie obkowanych z bów. - ... trzydzie ci Trinominy... Drzwi otworzy y si szerzej, trzeszcz c g no. Rodzaj... bytu wtoczy si do rodka. NIe mog a dostrzec wyra nie... - ...trzydzie ci? To dwa razy tyle co normalna dawka. Nie obawiasz si uszkodzenia mózgu? Byt zwar si , formuj c drgaj cy obraz. Czarny, wielki z niesamowitymi z bami. Monstrum. Wyszczerzy o si do Billie. Rozwar o szcz ki. Ruszy o ku niej. Strona 16 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k By a jak skamienia a. Nie mog a si poruszy , a to podchodzi o coraz bli ej. Otworzy a usta do krzyku... - ...có , pewne ryzyko istnieje. Jest ju na wpó ob kana i adne konwencjonalne leczenie nie skutkuje. Poza tym do wiadczalne androidy dostaj do czterdziestu miligramów bez widocznych uszkodze ... Potwór si gn po ni . Otworzy paszcz . Zbli si do niej powoli, a ona... ona nie mog a si poruszy ... - ...nie jest androidem, mimo wszystko... - ...mo e jeszcze by ... D dotkn a jej ramienia. Billie obudzi a si . Serce dudni o jej jak oszala e. Ca a by a oblana potem. To tylko Sasha. - Och, Sash. Co tutaj robisz? - Masz go cia. Dok przys mnie, eby ci powiedzie . - Go cia? Nie znam nikogo na Ziemi z wyj tkiem lekarzy i pacjentów naszego centrum. Sasha wzruszy a ramionami. - Dok powiedzia , e kto na ciebie czeka w P4. Chcesz i ze mn ? - Nie. Poradz sobie. Tak naprawd nie czu a si w tym momencie zbyt pewnie. Leki kr y jej w krwi, a ostatni koszmar ci gle wibrowa w pami ci. Lecz je eli ma st d wyj kiedykolwiek, musi sprawia wra enie, e panuje nad sob . Przesz a przez hall i potwierdzi a swe wej cie do „prywatnego” pokoju w strefie odwiedzin. Wesz a do pokoju P4. Usiad a. „Kto to mo e by ?” Obudzi si monitor. Na ekranie pojawi si komputerowy obraz mi ej siwow osej babci. os, kiedy przemówi a okaza si mi y, chocia przepe niony spokojna pewno ci , jak daje adza. Billie wiedzia , e dodano do niego specjalny zestaw podd wi ków, by wyciszy i uspokoi s uchacza oraz zmusi go do pos usze stwa. - B dziesz obserwowana – powiedzia babcia – Ka da wzmianka na temat leczenia spowoduje zako czenie odwiedzin – u miechn a si , co spowodowa o pojawienie si zmarszczek w k cikach oczu – Odwiedziny s przywileje, a nie prawem. Masz dziesi minut. Czy to zrozumia e? - Tak. - Wspaniale. Ciesz si z odwiedzin. ciana naprzeciw poja nia a. Dwa metry od niej siedzia m czyzna. Po ow jego twarzy pokrywa y blizny. Nosi mundur. „Kto...?” - Cze Billie. Odczu a to tak, jakby kto uderzy j pi ci w g ow . To on! Cz owiek, który w snach zawsze przychodzi , by j uratowa . - Wilks! - No, wreszcie. Jak ci tutaj traktuj ? - Jeste ... jeste prawdziwy! - Tak by o, gdy ostatni raz patrzy em na siebie. - O, Bo e, Wilks! - Nie by em pewny, czy mnie b dziesz pami ta - Wygl dasz... no... troch inaczej. Dotkn twarzy. Strona 17 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k - Wojskowi chirurdzy. Kupa rze ników. - Co tutaj robisz? - Powiedzieli mi, e jeste w tym centrum. Postanowi em ci zobaczy , kiedy dowiedzia em si , e ty te masz okropne sny. - O potworach. - Tak. Nie pi dobrze od akcji na Rim. - To si zdarzy o naprawd , co? - Tak. Naprawd . Trzymali mnie w gar ci i b trzyma zgodnie z klauzul mojej umowy, ale ty jestes cywilem. Zdecydowali si na wyczyszczenie ci pami ci, ale to nie poskutkowa o. Przynajmniej nie tak, jak oczekiwano. Billie skamienia a i poczu a niewiarygodn ulg jakiej nigdy dot d nie zna a. To zdarzy o si naprawd ! Nie jest ob kana! Sny s form wspomnie usi uj cych wydosta si z g bin pod wiadomo ci. Wilks patrzy na to dziecko. Có , to ju nie by o dziecko. Dziewczynka zmieni a si w sympatycznie wygl daj kobiet . Nie by do ko ca pewny dlaczego si tutaj wybra . Jedynym powodem, jaki u wiadamia sobie by o to, e ona jest osob , która potrafi zrozumie jego nocne koszmary. Próbowa j odnale dawno ju temu, tak samo jak innych nierzy i cywilów, którym uda o si uj przed drug inwazj , ale wszyscy zostali starannie ukryci. Prawdopodobnie w ró nych rodkach medycznych takich jak ten, albo na odleg ych o lata wietlne placówkach. A mo e nie yli. - Dlaczego przyszed ? Powróci my lami do m odej kobiety po drugiej stronie szklanej tafli. - S przekonani, e znale li... odszukali macierzyst planet tych... tych stworów – powiedzia – Chc mnie tam pos z kilkoma oddzia ami. Na kilka sekund zapad o milczenie. - eby je zniszczy ? Wilks u miechn si , lecz by to raczej grymas goryczy - eby schwyta ywcem „przedstawiciela gatunku”. My , e WW chc u potworów jako swego rodzaju broni. - Nie! Nie mo esz im na to pozwoli ! - Dziecko, nie potrafi ich powstrzyma . Jestem tylko kapralem. „Pijakiem i zabijak ” – doda w my lach. - Zabierz mnie st d – rzuci a gwa townie Billie. - Co takiego? - Nie jestem wariatk . Wspomnienia s prawdziwe. Mo esz im to powiedzie . Usi uj wmówi mi, e wszystko co pami tam, to majaki. Ty jednak znasz prawd . Powiedz im. Uratowa mnie kiedy Wilks. Zrób to jeszcze raz! Zabijaj mnie tu tymi lekami, ca ym tym leczeniem! Musz st d wyj ! Ekran monitora zaja nia i siwow osa starsza pani ponownie si pojawi a. Na twarzy mia a u miech. - Dyskusje na temat leczenia s niedozwolone – powiedzia a – Odwiedziny sko czone. Prosz natychmiast opu ci pokój. - Wilks, b agam! Kapral wsta i zacisn pi ci. - Prosz natychmiast opu ci pokój – powtórzy a staruszka. Billie sta a i t uk a w szklan cian . - Pozwólcie mi wyj ! Strona 18 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k Drzwi za jej plecami otworzy y si i wesz o dwóch pot nie zbudowanych m czyzn. Chwycili Billie. M oda kobieta wypr a si i zacz a szarpa , lecz bezskutecznie. ciana zacz a ciemnie . - Hej, sukinsyny, pozwólcie jej wyj ! – rykn Wilks. Podszed do ciany i uderzy w ni . Cofn rami i ponownie uderzy szk o z ca ej si y. Nadaremnie. Monitor po jego stronie zajarzy si . Ukaza a si ta sama stara kobieta. - Te odwiedziny s ju zako czone. Prosz wyj . Dzi kujemy za przybycie. yczymy mi ego dnia. - Wilks! Pomó mi! – s ysza krzyk. D wi k cich , a ciana ciemnia a zupe nie. Billie odesz a. Komandos odwróci si i popatrzy na swe pot ne d onie. - Przykro mi, dzieciaku – wyszepta – Naprawd mi przykro. 5. Wyj tki ze ci le tajnego pokazu audiowizualnego zatytu owanego: „Teoria rozmna ania si Obcych” autorstwa Dr Waids awa Orona. Uwaga: Ten zapis jest specjalnym dokumentem wojskowym i wymaga posiadania uprawnie A-1/a by by czytanym i ogl danym. Kar za bezprawne u ycie tego dokumentu mo e by Pe na Rekonstrukcja Mózgu i/lub grzywna do 100 000 kredytek i/lub zes anie w Federalnej Kolonii Karnej na dwadzie cia pi lat. POCZ TEK: KOMPUTER GENERALNY PIX: G boka przestrze w du ej grupie gwiazd. W centrum znajduje si OBCY. Widok z boku. Zwini ty w embrionaln kul . MUZYKA: „Jazda Walkirii” Wagnera. G os Orona Ludzko cierpi z powodu zarozumia ego pogl du na istot ycia. Obcy rozwija si powoli. MUZYKA POT NIEJE. G.O. Ludzko s dzi, e obce formy ycia powinny ulega ich standardom w cznie z logik i moralno ci . Obcy w ca ej swej okaza ci. Odwraca si powoli do kamery. MUZYKA CI GLE DOMINUJE. G.O. Nawet pomi dzy lud mi moralno jest ignorowana, kiedy staje si to konieczno ci . Dlaczego mamy wymaga od obcych form ycia wi cej ni od siebie samych? Obcy rozwiera ramiona i rozstawia odnó a. Wyci ga ogon. Staje si parodi znanego rysunku Leonarda Da Vinci. NAJAZD KAMERY. Obcy wype nia ca y ekran. G.O. Gdyby my nie wiedzieli nic wi cej o Obcych, to musieliby my i tak stwierdzi : Po pierwsze, nie s tacy jak my. Po drugie, zrozumienie ich jest prawie niemo liwe. Strona 19 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k OBCY wype nia ekran; MUZYKA CICHNIE I EKRAN STAJE SI CZARNY. WIAT OBCYCH Z ZEWN TRZ – DZIE – RODOWISKO Ponura, skalista planeta. Bardzo ma o zieleni, ogromne puste przestrzenie. G.O. Wnioskuj c z twardych szkieletów zewn trznych i ich zdolno ci adaptacyjnych, obcy mieszkaj przypuszczalnie na surowej, niego cinnej planecie. ZMIANA OBRAZU ZEWN TRZE KOPCA Postrz piony, podobny do mrowiska wyrastaj cy z czystej powierzchni wokó . Jest zbudowany z prze utych miejscowych ro lin i szkieletów ofiar. G.O. Wiemy, z naszych wcze niejszych bada , e obcy posiadaj swoist hierarchi opart o funkcj królowej oraz, e buduj ule by ochroni jaja i m odzie . WN TRZE ULA – KOMORA JAJ Ogromna KRÓLOWA, monstrualny worek na jaja przyczepiony do jej odw oka, sk ada jaja na pod og komory. CHWILOWA ZMIANA OBRAZU WN TRZE POMIESZCZENIA Z JAJAMI GRUPA OFIAR trzymana przez OBCYCH – ROBOTNICE jest atakowana. Rze . WYL GNI TE FORMY LARWALNE. (S to d oniopodobne grudy z palcami i ogonami. Te ostatnie owijaj si wokó szyi ofiary i chroni larwy przed strz ni ciem. Potem wciskaj si do prze yku. Porównaj obraz #3). G.O. Proces paso ytniczego od ywiania si jest czym wstrz saj cym dla pewnych cywilizowanych spo ecze stw, lecz zupe nie naturalny dla obcych yj cych w tak nieprzyjaznym rodowisku. ZMIANA OBRAZU OFIARA Jej brzuch p cznieje od rodka. Ryczy, ale w ciszy (obraz bez d wi ku). G.O. Narodziny kolejnego stadium rozwojowego jest miertelne dla gospodarza. ZBLI ENIE – BRZUCH OFIARY Skóra p ka, tkanki si rozchodz i OBCY – DZIECKO, wygl daj cy jak t usty w z ostrymi z bami, wy ania si z krwawego otworu. G.O. M ody obcy wygryza sobie drog na wiat, gdzie by mo e stoczy walk o dominacj z innymi wie o narodzonymi. Mo emy tylko domniemywa co do tego zagadnienia. Strona 20 F -X C h a n ge F -X C h a n ge PD PD ! ! W W O O N N y y bu bu to to k k lic lic C C w w m m w w w w o o .d o .c .d o .c c u -tr a c k c u -tr a c k ZMIANA OBRAZU ZEWN TRZE ULA – DZIE Rozbrzmiewa RYK zbli aj cego si statku kosmicznego. W dole grupa obcych – robotnic obserwuje pojazd. G.O. Jak obcy wydostali si ze swego wiata jest oczywi cie spraw czysto spekulatywn STATEK l duje i POSTA W SKAFANDRZE wychodzi, d wigaj c ró ne narz dzia i gro nie wygl daj bro . POSTA W SKAFANDRZE wraca do statku, niesie w butli jajo obcych. Z rozmiarów jaja w porównaniu z osob zbieracza, jasno wynika, e jest on du o wi kszy ni cz owiek, mo e trzykrotnie wi kszy. ZMIANA OBRAZU WN TRZE STATKU ZBIERACZA Zbieracz podchodzi do jaja obcych. Pochyla si nad nim. Jajo powoli otwiera si . Zbieracz zagl da do rodka. G.O. Drobna nieuwaga w post powaniu z tak drapie nym stworzeniem mo e by kra cowo niebezpieczna. Prawdopodobnie miertelna. ZMIANA OBRAZU ZEWN TRZE STATKU ZBIERACZA Statek le y rozbity na powierzchni jakiego nieznanego wiata. Mg a snuje si wokó . AZ UCHYLA SI I POJAWIA SI : WN TRZE STATKU ZBIERACZA Szkielet Zbieracza, klatka piersiowa rozerwana, siedzi przy konsoli kontrolnej. TRZECH LUDZI W SKAFANDRACH. wiat a migocz na martwym ciele olbrzyma. Ludzie badaj go. G.O. Ludzko osi gn a stopie rozwoju, który pozwala im uwa si za niezwyci onych. W zetkni ciu jednak z istotami przystosowanymi do ekstremalnie niekorzystnych warunków takie przekonanie mo e okaza si niebezpieczne. ZEWN TRZE L DOWNIKA L downik startuje z powierzchni planety. ZBLI ENIE - L DOWNIK Przyssana do spodu pojawia si ogromna posta OBCEGO.