Owens Malek Doreen - Tatuś wybiera
Szczegóły |
Tytuł |
Owens Malek Doreen - Tatuś wybiera |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Owens Malek Doreen - Tatuś wybiera PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Owens Malek Doreen - Tatuś wybiera PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Owens Malek Doreen - Tatuś wybiera - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
DOREEN OWENS
MALEK
Tatuś wybiera
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wcześnie rano obudził Carol jakiś przeraźliwy łomot. Z początku nie była pewna, czy to sen, czy
jawa. Z trudem nawet przypomniała sobie, gdzie jest.
Tak, to letni dom, który dostała w spadku po ojcu. Spędza w nim lato, przygotowując się do
egzaminu adwokackiego.
A ten stukot dobiegający z dachu? Carol spojrzała na budzik i westchnęła ciężko. Było dziesięd po
siódmej.
O takiej nieludzkiej porze jakiś idiota siedzi na jej dachu i czyni taki hałas, który obudziłby umarłego,
a co dopiero przepracowaną studentkę prawa.
Carol zerwała się z łóżka, zdecydowanym krokiem ruszyła ku drzwiom i... z całej siły walnęła bosą
stopą w stojące na środku pokoju pudło. Klnąc pod nosem, narzuciła szlafrok i powlokła się dalej.
Domek składał się z dużego salonu z kamiennym kominkiem, kuchni i jadalnego aneksu oraz dwóch
sypialni, umeblowanych starymi, ratanowymi meblami. Coraz bardziej wściekła, Carol wyszła na
ganek i stanęła oko w oko z jakimś zaskoczonym robotnikiem.
- Co się tu dzieje? - krzyknęła.
Mężczyzna przez chwilę przyglądał się jej zaspanej twarzy, bosym stopom i byle jak zawiązanemu
szlafrokowi.
- Ten dom miał byd pusty - rzekł w koocu niepewnie.
- Ale nie jest - warknęła Carol, biorąc się pod boki. Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.
- Czy zechce mi pan wyjaśnid ten piekielny hałas w środku nocy? - zażądała w koocu Carol.
- Robimy remont - odparł robotnik. - Kładziemy nowy dach i budujemy nową werandę.
- Mowy nie ma. Jestem właścicielką tego domu i nie zlecałam żadnych napraw, może się więc pan
stąd wynosid, razem z tym kretynem z dachu.
- Może lepiej porozmawia pani z szefem - przerwał jej mężczyzna.
- Z kim?
- Z tym kretynem na dachu.
Strona 3
Kulejąca Carol zeszła po schodkach na trawnik. Ze zdziwieniem zauważyła przed domem dwie
półciężarówki i krzątających się kilku mężczyzn. Spojrzała na dach i na tle porannego słooca ujrzała
odwróconego do niej tyłem szczupłego, wysokiego mężczyznę, klęczącego i walącego młotem w
blachę.
- Może pan przerwad na chwilę? - zawołała. Walenie nie ustawało.
Carol powtórzyła swe pytanie. Bez rezultatu. Zwinęła więc dłonie w tubkę i wrzasnęła co sił w
płucach:
- Hej tam!
Mężczyzna odwrócił się, spojrzał na nią, odłożył młotek i zgrabnie zeskoczył na dół. Wylądował tuż
przed nią.
- Czym mogę pani służyd? - spytał, splatając ręce na piersi.
Miał na sobie granatową koszulkę, ciasno opinającą szerokie ramiona i szczupły tors. Sprane dżinsy
podkreślały wąskie biodra. Błękitne oczy patrzyły na nią ze zdumieniem.
Carol odchrząknęła.
- Chciałabym wiedzied, co pan i paoscy ludzie robicie na moim terenie - powiedziała ostro.
- Remontujemy dom.
- To widzę. Ale to mój dom, a ja nikogo o to nie prosiłam.
Mężczyzna wzruszył ramionami i z tylnej kieszeni spodni wyciągnął kawałek papieru.
- O ile się nie mylę, nie jest pani George'em Lansingiem - rzekł, spoglądając na kartkę.
- Jestem jego córką.
- Widzę, że nieczęsto się pani z nim komunikuje. Dwunastego maja zawarłem z nim kontrakt na te
naprawy. Miałem zacząd dzisiaj i skooczyd do piętnastego sierpnia.
- Mój ojciec nie żyje.
- Bardzo mi przykro, ale ten kontrakt nadal jest ważny - odparł spokojnie mężczyzna.
Dopiero teraz Carol zauważyła jego gęste blond włosy, spłowiałe od słooca, i opaloną na ciemny
brąz twarz.
- O czym pan mówi? To teraz mój dom, a ja nie chcę tu żadnych napraw!
- Po śmierci pani ojca jego spadkobiercy muszą wywiązad się z zawartych przez niego umów.
Strona 4
- To ja jestem jego spadkobierczynią i chcę, żeby się pan stąd wyniósł! - krzyknęła coraz bardziej
wściekła Carol.
Mężczyzna obronnym gestem uniósł obie ręce.
- Proszę na mnie nie wrzeszczed. Ja tylko staram się pani wyjaśnid sytuację. Zawarłem kontrakt,
zacząłem pracę, chcę ją skooczyd i w odpowiednim czasie dostad zapłatę.
- Chwileczkę, panie...
- Kirkland. Nazywam się Taylor Kirkland.
- No więc, panie Kirkland, odziedziczyłam ten dom po nagłej śmierci mego ojca pod koniec maja.
Nic mi nie mówił, że chce cokolwiek wyremontowad, może to miała byd niespodzianka, ale ja chcę
sprzedad ten dom i nie mam zamiaru w niego inwestowad. Spędzę tu tylko lato, przygotowując się
do egzaminu adwokackiego, i od razu jesienią wystawię dom na sprzedaż. Wynajęłam komuś moje
nowojorskie mieszkanie, więc sam pan rozumie, że przez najbliższe dwa miesiące muszę tu zostad,
a hałas, jaki pan czyni, uniemożliwia jakąkolwiek koncentrację. Proszę więc zabrad swoich ludzi. Za
ten dzieo wam zapłacę.
- Mowy nie ma - odparł Kirkland, wyjął z jej ręki kontrakt i schował z powrotem do kieszeni.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku domu.
- Co to ma znaczyd? - krzyknęła za nim Carol.
- Zrezygnowałem z innych kontraktów, wynająłem dodatkowych ludzi i mam zamiar skooczyd tę
robotę.
- Ale ja nie chcę, żeby pan ją kooczył! - powiedziała wyraźnie jak do słabo słyszącego Carol.
- To już pani problem.
Mężczyzna z gracją pumy wspiął się po rynnie na dach. Carol nie mogła uwierzyd własnym oczom.
- A jeśli wezwę policję? - wrzasnęła.
- Niech pani wzywa. Pokażę Tomowi mój kontrakt i wyjdzie pani na idiotkę - oznajmił, wziął młotek
i wrócił do pracy.
Przerażający łomot uniemożliwił dalszą rozmowę.
- Może pan powiedzied swemu szefowi, że jeszcze dziś skontaktuję się z adwokatem -
poinformowała jednego z robotników Carol.
Mężczyzna poczekał, aż zamkną się za nią drzwi i wspiął się na dach.
Strona 5
- O co tu chodzi, Tay? - spytał szefa. - Nasza gospodyni jest wściekła.
- Chce nas stąd wyrzucid, ale zostaniemy - odparł spokojnie Tay.
- Co?
- Zawarłem kontrakt z ojcem tej paniusi, ale umarł. Ona odziedziczyła ten dom i chce się nas
pozbyd.
- A może?
- Nie bez kłopotów. Miałem już taką historię po śmierci starego Hendricksona. Wygrałem sprawę i
jego dzieciaki musiały mi pozwolid dokooczyd przebudowę domu. Teraz też nie zrezygnuję, dopóki
nie zostanie mi to prawnie zakazane.
Mike wzruszył ramionami i pozwolił sobie na komentarz.
- Ale wiesz co, Tay? Chyba powinieneś szybko odwiedzid okulistę.
- A to czemu?
- Bo jeśli tak zgrabna brunetka jest dla ciebie paniusią, to powinieneś zacząd nosid okulary.
Tay uśmiechnął się pod wąsem i wrócił do roboty.
Wróciwszy do domu, Carol wzięła prysznic. Potem, owinięta jeszcze ręcznikiem, wykręciła numer
adwokata swego ojca w Avalon, ale odpowiedziała jej tylko automatyczna sekretarka. Carol
wyjaśniła, o co chodzi, i poprosiła prawnika o oddzwonienie. Później zrobiła sobie kawę i czekała w
salonie na telefon. Dobiegający z dachu hałas uniemożliwiał naukę.
Na studiach nie specjalizowała się, co prawda, w prawie kontraktowym, ale była pewna, że uda się
jakoś zmusid Kirklanda do przerwania remontu. Denerwowało ją tylko, że traci na to tyle cennego
czasu.
Postanowiła spędzid lato w Strathmere, nadmorskim miasteczku w New Jersey, bo leżało na uboczu
i było idealnym miejscem do nauki. W maju skooczyła studia. Ojciec był na uroczystości wręczania
dyplomów i dwa tygodnie później umarł. W spadku zostawił jej ten dom, w którym w dzieciostwie
spędzała wakacje. Później, po śmierci matki, już tam nie bywała. Zbyt wiele wspomnieo wiązało się
z tym miejscem, więc ojciec zawsze je komuś wynajmował. Nie miała pojęcia, czemu w koocu
postanowił dom wyremontowad. W ostatnim roku swego życia spotykał się z Glorią i może chciał tu
z nią przyjeżdżad. Carol dopiero po jego śmierci przypomniała sobie o istnieniu tego domu i uznała,
że znajdzie w nim idealne warunki do nauki. Miała nadzieję, że po piętnastu latach wspomnienia
nie będą już tak bolesne, i nie myliła się.
Strona 6
Strathmere, ze swymi drewnianymi domkami i jedną porządną ulicą, zamieszkane głównie przez
rybaków, nie stanowiło turystycznej atrakcji. Nie było tu mola ani restauracji, a stali mieszkaocy,
zresztą nieliczni, żyli tam od pokoleo. Dla Carol okazało się więc idealnym miejscem, gdzie z dala od
świata mogła ślęczed nad swymi książkami.
Nagle jednak znalazła się w pułapce, zastawionej przez hałaśliwą brygadę remontową, która ani
myśli się wynieśd.
A w dodatku jej szef jest taki niegrzeczny. Była zdecydowana pokazad mu, kto tu rządzi.
Dzwonek telefonu przerwał te bezproduktywne rozmyślania. Musiała przejśd do kuchni, bo łomot
uniemożliwiał rozmowę w salonie.
- Cześd, John - powitała Johna Spencera, wieloletniego adwokata swego ojca.
- W czym problem?
- Wszystko już wyjaśniłam twojej automatycznej sekretarce. Mam w domu brygadę remontową i
chcę się jej pozbyd. Ich szef odmawia. Ani myśli przerwad robotę.
- Czyja to firma? - spytał John i Carol usłyszała szelest papieru. Adwokat wyraźnie robił notatki.
- Niejakiego Kirklanda.
- Taya Kirklanda? - zdziwił się John.
- Tak. Tak przynajmniej mi się przedstawił.
- To zazwyczaj bardzo rozsądny człowiek. - Carol prychnęła z odrazą.
- Niestety, nie tym razem.
- Ja też niczego nie rozumiem. Twój ojciec wcale mi nie wspominał, że chce remontowad dom. Jeśli
więc podpisał jakiś kontrakt, to bez mojej wiedzy. Wiesz co, zadzwonię do Kirklanda i zobaczę, co
się da zrobid.
- W tej chwili jest na moim dachu - wyjaśniła sucho Carol. - Mam go zawoład?
- Po trzeciej zawsze kooczy pracę i jest w swoim biurze. Wtedy z nim pogadam. Gdybyś zajrzała do
mnie koło piątej, to może będę już coś wiedział.
- Dobrze. Do zobaczenia o piątej.
Carol odłożyła słuchawkę i podeszła do okna. Tay Kirkland stał przy swej ciężarówce i wydawał
jakieś polecenia pracownikom. Jego włosy błyszczały w słoocu prawdziwym złotem. Carol
przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Później wróciła do sypialni i przejrzała ubrania, które
przywiozła ze sobą z Nowego Jorku. Wybrała niebieską sukienkę z bolerkiem i lekkie sandały, które
nie uciskały jej obitej stopy.
Strona 7
Postanowiła zaszyd się w salonie i udawad, że nie słyszy tego, co dzieje się na dachu domu. W
koocu jakoś przeżyje ten jeden dzieo. Po południu problem zniknie.
Ekipa remontowa odjechała punktualnie o trzeciej. Carol miała półtorej godziny błogosławionej
ciszy, a potem ruszyła w drogę do Avalon. Otworzyła okna w aucie i cieszyła się delikatną, lekko
słoną morską bryzą. W całkiem niezłym humorze zajechała przed biuro Johna Spencera, mieszczące
się w letnim domku w stylu wiktoriaoskim tuż przy plaży. Kiedy jednak weszła do gabinetu
adwokata i zobaczyła, kto w nim siedzi, dobry nastrój prysnął.
- Tay natychmiast tu przyszedł, kiedy zadzwoniłem do niego w twojej sprawie. - John prawidłowo
odczytał wyraz twarzy Carol i uznał, że należy się jej wyjaśnienie. - Przyniósł ze sobą kontrakt.
Kirkland wstał na jej powitanie i usiadł dopiero, kiedy i ona usiadła.
W gabinecie zapanowało milczenie. Carol przyglądała się to jednemu, to drugiemu mężczyźnie.
Taylor Kirkland miał teraz na sobie ciemnoniebieski garnitur z tropiku, jasnoniebieską koszulę i
granatowo-biały krawat. W jednej opalonej ręce trzymał dużą kopertę, drugą położył swobodnie na
oparciu krzesła. Carol zauważyła, że włoski na jego palcach są prawie białe, a paznokcie
nieskazitelnie czyste. Kolor koszuli ożywiał błękit jego oczu. Włosy, uczesane na mokro, schły teraz i
wiły się wokół uszu. Miliony kobiet na całym świecie spędzały długie godziny w salonach
fryzjerskich, na próżno starając się nadad swym włosom taki właśnie kolor.
Carol spuściła wzrok.
John odchrząknął.
- To może przejdziemy do rzeczy - zaproponował.
- Bardzo chętnie - zgodziła się Carol.
- Przeczytałem kontrakt Taya i muszę przyznad, że wszystko jest w porządku - mówił dalej John. -
Twój ojciec rzeczywiście zawarł kontrakt z firmą Taya na tę robotę. Termin rozpoczęcia prac
ustalono na dziś. Zgodnie z prawem Tay może kontynuowad prace.
Carol spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Nawet jeśli ja nie chcę? - John westchnął.
- Takie jest prawo, Carol. Ty akurat powinnaś to wiedzied.
- A jeśli odwołam się do sądu?
- W tej zabitej dechami mieścinie sąd rzadko się zbiera. Najpierw będziesz musiała poczekad co
najmniej tydzieo, a potem i tak przegrasz.
Strona 8
- Więc mam pozwolid, by Kirkland skooczył remont, którego nie chcę i na który nie mam pieniędzy,
bo inaczej pozwie mnie do sądu i przez rok nie będę mogła domu sprzedad?
John w milczeniu zacisnął wargi. Oboje wiedzieli, że taka właśnie jest sytuacja.
- Dziękuję panu, panie Kirkland - powiedziała z sarkazmem Carol i wstała.
Milczący do tej pory Tay też szybko wstał i położył rękę na jej ramieniu. Carol drgnęła jak oparzona.
- Wcale nie chcę pani wykorzystad - rzekł cicho Kirkland. - Zatrudniłem dodatkowych ludzi,
zrezygnowałem z innych kontraktów i włożyłem kupę forsy w materiały na remont pani domu. Jeśli
teraz będę musiał przerwad pracę, nie odzyskam ani włożonych pieniędzy, ani tamtych kontraktów.
Jeśli pozwoli mi pani dokooczyd remont, poczekam na zapłatę, aż uda się sprzedad dom. John
mówi, że posesje położone tak blisko morza są bardzo poszukiwane. A po remoncie dostanie pani
za nią dużo więcej niż obecnie.
- Widzę, że sobie tu we dwóch wszystko obmyśliliście - zauważyła ironicznie Carol.
- To wcale nie tak - zaprotestował cicho Kirkland.
- A jak?
Tay na moment przymknął oczy.
- Wiem, że jest pani prawnikiem...
- Jeszcze nie, panie Kirkland, i wygląda na to, że dzięki paoskim młotom nieprędko nim zostanę.
- Ale ja naprawdę nie chcę sprawiad pani kłopotu, panno Lansing. Może się jakoś dogadamy?
Jego głos był cichy, prawie uwodzicielski. Carol nie mogła tego nie zauważyd.
- Na przykład? - spytała ostrożnie.
- Mógłbym zmienid rozkład i pracowad od ósmej do czwartej, żeby mogła pani spad godzinę dłużej -
zaproponował.
- A hałas?
Kirkland westchnął ciężko.
- Mógłbym używad specjalnych spinaczy zamiast młotków, uszczelnid czymś okna i drzwi, żeby
hałas nie docierał do środka, a najbardziej hałaśliwe roboty wykonywad pod koniec dnia - odparł.
Carol popatrzyła na Johna. Widzisz, jak się stara? powiedziało jej jego spojrzenie.
Potem spojrzała na czekającego na odpowiedź Kirk-landa.
Strona 9
- No, dobrze! - Carol z rezygnacją opuściła ręce. John roześmiał się, a Kirkland pozwolił sobie na
półuśmiech.
- Mimo wszystko czuję się wykorzystana - przyznała jednak Carol.
- Nie masz powodu - rzekł John. - Naprawdę po remoncie zarobisz na tym domu dużo więcej,
nawet po odjęciu kosztów naprawy.
- John, ja to wiem - przerwała mu Carol. - W tej chwili jednak najbardziej mi zależy na ciszy
niezbędnej do nauki, a nie na zarobku.
- Zrobię wszystko, żeby mogła się pani uczyd - zapewnił ją Kirkland.
Carol spojrzała na niego i zrozumiała, że naprawdę dotrzyma słowa.
- Podajcie sobie ręce na zgodę - zaproponował wspaniałomyślnie John, wyraźnie szczęśliwy, że nie
będzie musiał zajmowad się prawnymi aspektami tej sprawy.
Ręka Kirklanda była pełna odcisków i stwardniała od ciężkiej pracy, ale duża i ciepła. Drobna dłoo
Carol prawie w niej utonęła.
- Bardzo się cieszę, że doszliśmy do porozumienia - rzekł z uśmiechem John. - A teraz wybaczcie,
muszę was pożegnad. Żona już na pewno kroi pieczeo.
Kirkland uścisnął dłoo adwokata i spojrzał na Carol.
- Wobec tego będę jutro u pani o ósmej - powiedział i wyszedł.
- Zaczekaj chwilę, Carol, wyjdziemy razem - rzekł John, zamykając teczkę.
- Jak sobie dajesz radę? - spytał, kiedy schodzili po schodach. - Pewnie bardzo ci brak ojca.
- Owszem, ale jestem ostatnio tak zajęta, że fakt, iż ojciec nie żyje, nie dotarł jeszcze do mojej
świadomości. Odkąd wyjechałam do szkoły, rzadko się widywaliśmy. Czasem tylko rozmawialiśmy
przez telefon.
- Miałaś jakieś wiadomości od Glorii? Carol pokręciła głową.
- Boi się, że zakwestionuję zapisy, jakie ojciec zrobił na jej rzecz, ale ja wcale nie mam tego zamiaru.
Może sobie zatrzymad wszystko, co jej dał, bylebym tylko nie musiała jej oglądad.
- Widzę, że za nią nie przepadasz. Carol wzruszyła ramionami.
- Kiedyś widziałam, że wpłaca do banku pieniądze ojca na swoje nazwisko i nie byłam tym
zachwycona.
John ze zrozumieniem kiwnął głową.
Strona 10
- To pewnie dlatego nie powiedział mi o remoncie domu. Bał się, że będę próbował mu to
wyperswadowad.
- Dlaczego?
John spojrzał na nią niepewnie.
- Powiedz mi - poprosiła zdecydowanie Carol.
- Podejrzewam, że chciał podarowad ten dom Glorii. Umarł, nie zdążywszy zmienid zapisu.
Carol milczała.
- Bardzo mi przykro - rzekł cicho John - ale uważam, że powinnaś o tym wiedzied. Gloria może
przedstawid świadków, którzy potwierdzą, że miał zamiar podarowad go jej.
- A są tacy?
- Kto to może wiedzied? Myślę jednak, że niewiele jej to da. Każdy sędzia uzna, że została aż nadto
wynagrodzona.
Carol skinęła głową. Glorii zależy tylko na pieniądzach, jej wyłącznie na zdaniu egzaminu.
- Może zjesz z nami kolację? - zaproponował adwokat, kiedy podeszli do jego zielonego BMW. -
Beth będzie zachwycona.
- Dzięki, John, ale muszę wracad do Strathmere. Jeszcze się nie rozpakowałam, a jutro od rana chcę
zacząd naukę.
- Ale obiecaj, że wkrótce nas odwiedzisz.
- Na pewno.
John wrzucił teczkę na tylne siedzenie i usiadł za kierownicą.
- John, co wiesz o tym Taylorze Kirklandzie? - spytała Carol, kiedy włączył już silnik.
- Czemu pytasz?
- Przecież ma spędzid w moim domu całe lato, prawda?
- To spokojny człowiek, pilnujący swego nosa - odparł po chwili zastanowienia John. - Z tego, co
wiem, sam stworzył swoją firmę. Jego ojciec był rybakiem. W sprawach zawodowych Tay ma opinię
uczciwego i dokładnego. Bardzo się zdziwiłem, że masz z nim takie kłopoty.
- On wyraźnie postanowił wywiązad się z umowy, którą zawarł z moim ojcem.
- O to nie możesz mied do niego pretensji.
- Szkoda - odparła Carol i oboje wybuchnęli śmiechem.
Strona 11
- Na pewno nie zjesz z nami? - spytał John, spoglądając na zegarek.
- Nie, jedź już. I dzięki za pomoc.
- Zawsze do usług - odparł i zatrzasnął drzwi. Carol cofnęła się, by umożliwid mu wyjazd z parkingu.
Podeszła do swego auta, którym Gloria tylko dlatego się nie zainteresowała, że było stare i
niemodne. Usiadła właśnie za kierownicą, kiedy zakręciło jej się w głowie.
Od jak dawna nie jadła? Przerażona, uświadomiła sobie, że kolacja zjedzona poprzedniego dnia
była jej ostatnim posiłkiem. Kłopoty z nieproszonymi gośdmi sprawiły, że zupełnie zapomniała o
jedzeniu.
Zawrót głowy minął, ale Carol z doświadczenia wiedziała, że nie powinna w takim stanie prowadzid.
John odjechał i nie mogła poprosid go o pomoc. Niedaleko stąd znajdowała się restauracja, w której
kilka razy była z ojcem. Podobnie jak biuro Johna, mieściła się w odnowionym budynku w stylu
wiktoriaoskim. Pokoje parteru przerobiono na dużą jadalnię. Zazwyczaj konieczna tam była
wcześniejsza rezerwacja, w środku tygodnia i o tak wczesnej porze mogła jednak liczyd na jakiś
wolny stolik. Wysiadła z auta i chwiejnym krokiem przeszła przez ulicę.
Nie myliła się. W restauracji było pustawo, wybrała więc stolik stojący pod ścianą. Przeglądała
właśnie kartę, kiedy usłyszała za sobą męski głos:
- Czyżby mnie pani śledziła?
ROZDZIAŁ DRUGI
Carol odwróciła się gwałtownie i ujrzała Taya Kirklanda. Był bez marynarki i krawata. Uśmiechał się
do niej i zrozumiała, że żartuje.
- Myślałem, że zabrała się pani z Johnem.
- Nie, jechał do domu i nie chciałam mu się narzucad. Kiedy wsiadłam do auta, zrobiło mi się słabo i
uznałam, że najpierw powinnam coś zjeśd.
- Nic pani dziś nie jadła? - Carol pokręciła głową.
- Tak panią zaabsorbowała ta wstrętna ekipa remontowa, która najechała pani dom?
- Może pan uważad to za śmieszne, panie Kirkland, ale chyba nigdy nie próbował pan się uczyd w
takiej kakofonii dźwięków.
- Proszę mi mówid: Tay. Nigdy nie byłem szczególnie pilnym uczniem, ale mogę się domyślid, że
hałas, jaki robią moje narzędzia, niezbyt sprzyja koncentracji.
Strona 12
Carol milczała. Jakie to miłe z jego strony, że jest taki wyrozumiały, kiedy już i tak postawił na
swoim.
- Chciałbym wszystko pani dokładniej wyjaśnid. Czy mogę się przysiąśd na chwilę?
Carol wahała się i Tay od razu to zauważył.
- No, trudno - rzekł i chciał odejśd.
Zanim Carol zorientowała się, co robi, nachyliła się i chwyciła go za rękę. Tay przystanął i spojrzał na
nią zaskoczony.
- Niech pan zostanie - poprosiła i natychmiast tego pożałowała. Pod jego badawczym spojrzeniem
czuła się bardzo nieswojo.
- Mogę usiąśd? - spytał. Carol kiwnęła głową.
Kirkland usiadł naprzeciwko i ułożył łokcie na stole.
- Czy możemy sobie mówid po imieniu? - spytał. -Tak się dużo łatwiej rozmawia.
Carol znowu kiwnęła głową.
- Chciałbym ci wyjaśnid, czemu tak zdecydowanie nalegałem na wywiązanie się z tego kontraktu.
- Chyba już to zrobiłeś.
- Niezupełnie. Kiedy przed dziesięcioma laty rozpoczynałem działalnośd jako przedsiębiorca,
trafiłem kilka razy na klientów, którzy wycofali się z umów, kiedy ja już zakupiłem materiały i
zatrudniłem pracowników.
- To już mówiłeś - zauważyła ze zniecierpliwieniem Carol.
- Pozwól mi skooczyd. To jeszcze nie wszystko. Muszę myśled o przyszłości. W mojej branży nie
można pozwolid sobie na opinię faceta, który taoczy tak, jak zagra mu klient, który nagle uznał za
stosowne zmienid zdanie. Jest mnóstwo ludzi, którzy zamawiają jakąś robotę, a potem się
wycofują, bo postanowili zamiast tego kupid nowe meble do salonu, wymienid samochód czy
wybrad się na Majorkę.
- To nie ja zleciłam ci tę robotę, lecz ojciec.
- Wiem, ale z mojego punktu widzenia to wszystko jedno. Moja firma rozrasta się, ale i tak nie
mogę sobie pozwolid na zamrażanie pieniędzy w materiałach czy płacenie ludziom za stracony czas.
Carol milczała.
- Czy rozumiesz, o co mi chodzi? - spytał prawie błagalnie.
Strona 13
Carol jeszcze przez chwilę przyglądała się Kirklandowi w milczeniu. Czyżby naprawdę mu zależało,
żeby nie była na niego zła? A może tylko boi się, że jednak w jakiś sposób uniemożliwi mu
wywiązanie się z kontraktu?
- Wykonam znakomitą robotę i twój dom będzie wart majątek - dodał i Carol nie mogła się nie
uśmiechnąd.
John twierdzi, że Kirkland to bardzo spokojny i porządny człowiek, ale jak dla niej zbyt przystojny, a
wobec tego niebezpieczny.
Jakby czytając w jej myślach, Tay odsunął krzesło i wstał.
- To ja już chyba pójdę - rzekł.
- A może zostaniesz i zjesz ze mną? - poprosiła Carol. - Nie znoszę jadad sama - dodała, jakby chciała
mu ułatwid podjęcie decyzji.
- Dobrze - zgodził się Tay, przerzucił marynarkę przez oparcie i usiadł.
- Byłeś już tu kiedyś? - Kirkland kiwnął głową.
- Co tu mają dobrego?
- Ryby, ryby i jeszcze raz ryby. Przede wszystkim zupa z krabów. Polecam też łososia z rusztu i
pstrąga - odparł tonem prawdziwego znawcy.
- Czy chcą paostwo już coś zamówid? - zainteresował się w koocu nimi kelner.
Tay spojrzał na Carol.
- Nie zajrzałaś nawet do karty - zauważył.
- Nie szkodzi. Zdam się na ciebie. Proszę o zupę z krabów i łososia z rusztu.
- Coś jeszcze?
Carol spojrzała na Taya.
- Dla mnie to samo z młodymi jarzynkami. Do tego butelka chablis.
Kelner ukłonił się i odszedł.
- Często zapominasz o jedzeniu przez cały dzieo?
- Nie. Niski poziom cukru mi nie służy. Mam wtedy zaburzenia wzroku i kręci mi się w głowie.
- Ja nigdy nie zapominam o posiłkach. Mój żołądek zawsze mi o nich przypomni - dodał z
uśmiechem Tay.
Strona 14
- Mnie się to zdarza tylko wtedy, kiedy jestem czymś bardzo zajęta. Raz nawet zemdlałam podczas
egzaminu z prawa cywilnego. Facet myślał, że to ze strachu.
- Chyba powinienem się cieszyd, że porównujesz mnie z takim ważnym egzaminem.
Carol na moment spojrzała mu prosto w oczy, potem szybko spuściła wzrok.
- A co to właściwie jest prawo cywilne?
- Istna męka. Prawdziwe Waterloo dla studentów pierwszego roku prawa. Wszyscy się go strasznie
boją.
- Założę się, że dostałaś piątkę. - Carol spojrzała na niego zdziwiona.
- Dostałaś?
- Tak - odparła z westchnieniem.
Tay parsknął śmiechem. W tej samej chwili kelner postawił przed nimi miseczki z zupą.
- Wspaniała - powiedziała Carol, przełykając odrobinę gorącego płynu.
- Nie za ostra?
- Nie, w sam raz.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- Lepiej się czujesz? - spytał Tay, kiedy miseczka Carol była już prawie pusta.
- Zdecydowanie.
- Przydałby ci się ktoś, kto by się tobą opiekował -rzekł cicho.
- Daję sobie znakomicie radę - odparła zdecydowanie Carol. - Mnóstwo ludzi zapomina o posiłkach i
to wcale nie znaczy, że muszą mied opiekuna.
Tay nie skomentował tej uwagi, lecz nalał wina do kieliszka.
Carol posłusznie upiła łyk.
- Czy w dzieciostwie spędzałaś tu każde wakacje?
- Odkąd ojciec kupił ten dom.
- Nie pamiętam cię z tamtych czasów - rzekł, jakby nie mógł w to uwierzyd.
- Wtedy byłam dla ciebie zbyt smarkata.
- Ale już nie jesteś.
Strona 15
Kelner zabrał brudne naczynia i wkrótce stanęło przed nimi główne danie.
- Jak oni hodują coś tak małego? - zdziwił się Tay, biorąc na widelec maleoką marchewkę.
- Nie mam pojęcia. A ryba jest wyborna.
- Cieszę się, że ci smakuje. Może w koocu zaczniesz jadad regularnie. Nie chcę, żebyś zemdlała na
oczach członków mojej ekipy.
- Nie powinnam ci o tym mówid - zauważyła lekko zawstydzona Carol. - Miło się tu mieszka przez
cały rok? - spytała, żeby zmienid temat.
- Tak, a dlaczego pytasz?
- W zimie musi tu byd strasznie - szary ocean, szare niebo, puste plaże.
- Typowa opinia turystki - skomentował Tay. - W zimie bardzo przyjemnie spaceruje się po plaży.
- Jeśli jesteś Eskimosem.
- Jeśli, jak twierdzisz, lubisz ciszę i spokój. Widelec zamarł w ręku Carol w połowie drogi do ust.
Punkt dla Taya.
- Chodzi mi o to, że opuszczona, smagana wichrem plaża to bardzo przygnębiający widok -
powiedziała cicho.
- Może dla malarza. Aleja lubię samotnośd. Lepiej mi się wtedy myśli. Kiedy wiosną zaczynają się tu
zjeżdżad turyści, mam ochotę zaszyd się gdzieś wysoko w górach. Na szczęście Strathmere leży na
uboczu. Nigdy nie mógłbym mieszkad w wielkim mieście.
- Nie lubisz strzelnic, loterii fantowych i hałaśliwych parad?
- Nie znoszę wesołych miasteczek - odparł Tay. - Czy zauważyłaś, że ludzie na wakacjach robią
rzeczy, których nigdy by nie robili, będąc u siebie?
- Chodzi ci o paradowanie w słomianych kapeluszach i krótkich majtkach oraz robienie babek z
piasku?
- Właśnie. I kto tu najczęściej przyjeżdża? Pijane nastolatki w starych, warczących samochodach i
grubi sprzedawcy opon w koszulach w palmy.
Carol parsknęła śmiechem.
- To niezbyt pochlebna opinia. Zapominasz, że i ja byłam tu kiedyś turystką.
- Ty na pewno nie byłaś taka. Miałaś tu swój dom i spędzałaś w Strathmere cały sezon. Ci najgorsi
wpadają na tydzieo lub dwa, przez cały czas są na bani, a potem zostaje po nich kupa śmieci i
puszek po piwie.
Strona 16
- Czy mogę jeszcze czymś paostwu służyd? - spytał kelner.
- Może pan to już zabrad - powiedziała Carol.
- Chcesz coś jeszcze? - spytał Tay.
- Nie, dzięki.
- Kawę, deser? - proponował kelner.
- Dla mnie tylko kawa - poprosiła Carol.
Czuła się jak na randce. Tay o wszystkim decydował, chod ich spotkanie było przecież przypadkowe.
- Czy lubisz to, co robisz? - spytała i przykryła dłonią kieliszek, bo Tay chciał jej dolad wina. - Będę
prowadzid samochód.
- Chodzi ci o firmę? - spytał, odstawiając butelkę.
- Tak.
- Lubię swoją pracę. To ogromna satysfakcja, kiedy widzisz rezultat swoich wysiłków i wiesz, że to
twoje dzieło. Miło mi jeździd uliczkami Strathmere i patrzed na domy, które odremontowałem,
upiększyłem, a czasem nawet ocaliłem od ruiny.
- Rozumiem.
- Czy ty, jako prawniczka, rozumujesz tak samo? Carol zastanawiała się przez chwilę.
- Prawo jest elastyczne. Może byd źródłem dobra, ale i można go nadużyd.
- Trzeba chyba byd bardzo ostrożnym.
- Owszem. Trzeba ostrożnie wybierad nie tylko klientów, ale i sprawy.
- Czy to znaczy na przykład, że nie mogłabyś reprezentowad członków mafii? - spytał, popijając
kawę, Tay.
Carol uśmiechnęła się.
- Oni i tak by się do mnie nie zwrócili.
- Bankierów oskarżonych o malwersacje?
- Takich zazwyczaj stad na adwokatów doświadczonych i drogich. To też nie dla mnie.
- Zdradzający mężowie, znęcający się nad rodziną ojcowie, oszukujący podatnicy? - wymieniał dalej
Tay.
- Widzę, że masz taką samą opinię o prawnikach jak o turystach - roześmiała się Carol.
Strona 17
Tay wzruszył ramionami.
- Twój zawód nie cieszy się szczególnym szacunkiem.
- Zgadza się, ale to nie znaczy, że wszyscy prawnicy to nędzne kreatury.
- Ty z pewnością nie wyglądasz na nędzną kreaturę...
Carol spojrzała w kierunku wyjścia i zobaczyła formującą się tam długą kolejkę. Zauważyła też, że
kelner popatruje na nich znacząco.
- Bardzo mi było miło z tobą gawędzid, Tay, ale muszę już iśd - powiedziała. - Możesz poprosid o
rachunek i...
- Ja płacę - przerwał jej zdecydowanie. - Odprowadzę cię do auta.
Tay uregulował rachunek i wyszli na dwór.
- Ładny wieczór - rzekł, biorąc Carol pod ramię.
- Zawsze lubiłam letni zmierzch. Oczywiście, odbiera mu trochę uroku fakt, że o tej porze zdarza się
najwięcej wypadków.
Tay wybuchnął śmiechem.
- Typowo prawnicze myślenie.
- Agent ubezpieczeniowy też by to zauważył. Podobno bezpieczniej prowadzid samochód w
zupełnej ciemności.
- Chyba masz rację.
- Cieszę się, że pozwoliłaś mi towarzyszyd sobie w kolacji - rzekł, kiedy Carol usiadła już za
kierownicą auta.
- Dzięki za kolację.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
Carol patrzyła, jak Tay odchodzi, a światło latarni kładzie się blaskiem na jego złocistych włosach. Z
trudem oderwała od niego wzrok.
Prawie żałowała, że zjadła z nim kolację. Nie był już dla niej znienawidzonym intruzem, lecz
człowiekiem, osobą z poczuciem humoru i własnym zdaniem.
I z bardzo niepokojącym wyglądem.
A ostatnią rzeczą, jaka była jej w tej chwili potrzebna, to właśnie niepokój.
Strona 18
Tay wsunął kluczyk do stacyjki. Myślał o nowej mieszkance Strathmere.
Od razu ją polubił. Nawet za bardzo. A w dodatku kompromis, na który przystał, bardzo spowolni
pracę. Nie miał jednak innego wyjścia. Jego nieodparty czar najwyraźniej na nią nie działał. Przy
kolacji też się nie odprężyła. Miał tylko nadzieję, że będzie siedziała w domu i uczyła się. Nie miał
ochoty, by ta apetyczna brunetka paradowała w bikini przed jego pracownikami.
I przed nim.
Już i tak było mu trudno o niej nie myśled. Przekręcił kluczyk i włączył silnik.
Carol była już wykąpana i ubrana, kiedy nazajutrz rano zjawiła się w jej domu ekipa Kirklanda.
Czekając na Jane, która mieszkała niedaleko i razem z nią studiowała, przyglądała się, jak robotnicy
obtykają okna i zaklejają drzwi. Efekt był dziwny - zamiast głośnego, uporczywego walenia słyszała
teraz coś, co przypominało odległe grzmoty. Przygotowując podręczniki i notatki, starała się to
zignorowad.
- Co się tu dzieje? - spytała Jane, wchodząc do domku. - Eksperymentujesz z plutonem czy z jakimś
innym materiałem promieniotwórczym? Czemu tu wszystko zostało pozalepiane?
- To długa historia - odparła Carol.
- No to mów, bo umieram z ciekawości - poprosiła Jane, rzucając na krzesło swój plecak.
Przygotowując kawę, Carol opowiedziała przyjaciółce o wszystkim.
- I ten oszałamiający blondyn jest negatywnym bohaterem twojej opowieści? Kiwnął mi głową,
kiedy mijałam go, obładowana tą górą książek. Bez słowa wziął ode mnie plecak i zaniósł go na
werandę. W odpowiedzi na moje podziękowania znów tylko skinął głową.
- Tak, to on. John Spencer twierdzi, że nie jest to człowiek zbyt rozmowny.
- Na miłośd boską, Carol, a po co on ma mówid? To najwspanialszy mężczyzna, jakiego w życiu
widziałam! Nie mogę uwierzyd, że chciałaś się go pozbyd. Ja bym go błagała, żeby został.
- Mnie chyba bardziej zależy na zdaniu tego egzaminu niż tobie, Jane - zauważyła sucho Carol.
- Eee tam, ten hałas nie jest taki straszny.
- Dzisiaj nie jest. Wczoraj miałam wrażenie, że po moim dachu maszeruje orkiestra dęta. I to w
podkutych butach.
- A więc zjadłaś z nim romantyczną kolację, tak? - spytała Jane, nawiązując do najciekawszego
fragmentu opowieści Carol.
Strona 19
- Nie zjadłam z nim żadnej romantycznej kolacji - odparła z gniewem Carol. - Usiedliśmy razem, bo
oboje przypadkiem znaleźliśmy się w tym samym miejscu o tej samej porze. Nasze spotkanie trwało
niewiele ponad godzinę.
- Jak mogłaś przepuścid taką okazję? Trzeba go było związad i nie puszczad!
- Byłam na niego wściekła, Jane. - Carol zaczynała już byd zła także na przyjaciółkę. - Chce
przeprowadzid remont, którego ja sobie nie życzę. Czy ty tego nie rozumiesz?
- Założę się, że pod koniec kolacji nie byłaś już na niego zła - zauważyła chytrze Jane.
Carol obdarzyła ją morderczym spojrzeniem.
- No dobrze, to przynajmniej ja sobie trochę popatrzę, skoro ty nie chcesz.
Carol rozłożyła na stole notatki.
- A prawo też jeszcze cię interesuje?
Jane, zrezygnowana, pochyliła się nad kartkami.
Koło południa Jane nagle podniosła głowę.
- Co to za dźwięk?
- Błogosławiona cisza. Robotnicy mają przerwę śniadaniową.
Jane podeszła do okna i podniosła roletę.
- O Boże! Blondas zdejmuje koszulę!
Carol rzuciła się do okna i zsunęła roletę na sam dół.
- Czemu to zrobiłaś? - oburzyła się Jane.
- Chcesz, żeby widział, że go podglądasz?
- Każdy ma prawo wyglądad przez okno. Nie bądź śmieszna, Carol.
Dzwonek telefonu uwolnił Carol od odpowiedzi. Podniosła słuchawkę i usłyszała słodki, damski
głos.
- Dzieo dobry, mówi Madeline, osobista asystentka pana Kirklanda. Czy mogłabym z nim mówid?
Carol położyła słuchawkę na stoliku i ruszyła ku drzwiom.
- Dokąd idziesz? - spytała Jane.
- Telefon do Kirklanda - odparła krótko.
Strona 20
Wyszła na dwór i szybkim krokiem przeszła przez trawnik, omijając sterty desek. Kirkland podniósł
głowę, kiedy stanęła przed nim.
- Czym mogę służyd?
- Ktoś do ciebie dzwoni.
Tay wstał natychmiast i sięgnął po podkoszulek. Odłożył nadgryzioną kanapkę i ruszył za Carol.
- Tutaj. - Carol wskazała stojący na kuchennym stole aparat. Razem z przyjaciółką wyszły do salonu,
by mu nie przeszkadzad.
- Założę się, że to kobieta - szepnęła Jane.
- Powiedziała, że to sprawa służbowa.
- Tak, akurat.
- Jane...
- Przed przyjściem tutaj włożył koszulkę. Cóż za kultura. - Wejście Kirklanda uniemożliwiło Carol
ripostę.
- Dzięki - rzekł.
Carol skinęła głową. Zauważyła, że Tay zachowuje się wobec niej chłodno i powściągliwie, jakby nie
jedli nigdy wspólnej kolacji.
- Mój telefon komórkowy ostatnio nawala. Mają mi go zreperowad, więc nie będę cię już niepokoił
- dodał.
- To żaden kłopot.
- Cześd, jestem Jane Langley - powiedziała przyjaciółka Carol, wyciągając ku niemu rękę.
- Cześd - odparł Tay.
- Widzę, że pracujecie tu jak szaleni - zauważyła z uśmiechem.
Tay kiwnął głową.
- Budowanie to bardzo ciekawe zajęcie - zauważyła Jane.
- Nie najgorsze.
- Pracujecie głównie latem?