Okoński Łukasz - Empirysta (2) - Kres
Szczegóły |
Tytuł |
Okoński Łukasz - Empirysta (2) - Kres |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Okoński Łukasz - Empirysta (2) - Kres PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Okoński Łukasz - Empirysta (2) - Kres PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Okoński Łukasz - Empirysta (2) - Kres - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
© Copyright by Wydawnictwo Poligraf, 2019
© Copyright by Łukasz Okoński, 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden fragment nie może być publikowany ani
reprodukowany bez pisemnej zgody wydawcy lub autora.
Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek
Opieka redakcyjna: Klaudia Dróżdż
Korekta: Agnieszka Kwaterska, Dominika Ładycka
Skład: Wojciech Ławski
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad
Książka wydana
w Systemie Wydawniczym
Fortunet™
www.fortunet.eu
ISBN: 978-83-8159-998-6
Wydawnictwo Poligraf
ul. Młyńska 38
55-093 Brzezia Łąka
tel./fax 713442519
www.WydawnictwoPoligraf.pl
Strona 4
Spis treści
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
PROLOG
ROZDZIAŁ I DOLINA DUCHÓW
ROZDZIAŁ II JESIENNE MGŁY
ROZDZIAŁ III TRAKT STRACEŃCÓW
ROZDZIAŁ IV PÓŁWYSEP CIENI
ROZDZIAŁ V KRES
EPILOG
Strona 5
PROLOG
O tej porze roku doliny znajdujące się pośród Gór
Kaskadowych swym pięknem mogły zachwycić
niemal każdego, pomimo że jesień zwiastowała burze
i ochłodzenie. Ponadto podczas tego sezonu liście
drzew przybierały żółte, złote, czerwone i brązowe
barwy. Nie dotyczyło to co prawda dominujących
w tych rejonach iglaków, takich jak sosny i jodły,
tylko rzadziej występujących tutaj topól, osik
i klonów. Mnogość kolorów dodawała uroku tym
okolicom. To miejsce wywierało także wrażenie, że
mogło stanowić swoistą oazę dla natury
w zniszczonym przez człowieka świecie.
Kraina była bogata w wodę i żywność. Dzięki
temu najróżniejsze gatunki zwierząt miały
zapewnione warunki do przetrwania. Tego chłodnego
słonecznego poranka łosie i jelenie pasły się na
polanach. Jedynie ich grzbiety i poroża wystawały
znad gęstych złotych traw. W innej części lasu
Strona 6
rodzina niedźwiedzi grizzly ogołacała z owoców
krzaki jagód, aby jeszcze bardziej przybrać na wadze.
Musiały to zrobić, żeby być lepiej przygotowanymi do
zimowego snu. Z kolei w jeszcze innym miejscu
wataha wilków planowała zasadzkę na niczego
nieświadome stado zajęcy, które, o dziwo, spędzały
dzień poza swoimi norami.
W okolicznych rzekach i jeziorach pływały wydry.
Łasicowate ssaki próbowały upolować licznie
występujące w tych wodach jesiotry i łososie. Te ryby
stanowiły doskonały pokarm dla także żyjących
w tym ekosystemie bielików amerykańskich. Poza
tymi ptakami najbliższe doliny zamieszkiwały także
sokoły, sójki i dzięcioły. Nocą przestworza należały
też do pochowanych za dnia w okolicznych grotach
nietoperzy, których ulubionym posiłkiem były
komary, muchy, pasikoniki i pająki.
Jednak spośród wszystkich istnień największy
wpływ w tym miejscu na ekosystem miał człowiek.
Ludzie, próbując okiełznać naturę, stworzyli tutaj
szlak komunikacyjny. Regularnie naprawiali
skonstruowaną przez siebie asfaltową drogę.
Również założyli w tych lasach wyrębiska.
Gdzieniegdzie ścięte pnie drzew stanowiły przykład
ludzkiej interwencji na naturze. Miejsca ogołacane
z flory wyglądały na wyjałowione, jednak
gdzieniegdzie zasadzono nowe drzewka, aby
Strona 7
utrzymać równowagę w przyrodzie. Takie „szkółki
leśne” często spotykano w tych dolinach.
Tego dnia na jednym z wyrębisk pracę rozpoczęto
już o świcie. Dwóch mężczyzn niezbyt ochoczo
ścinało drzewa. Za ich narzędzia służyły sporych
rozmiarów, ostre jak brzytwa, siekiery.
Jeden z nich miał siwe, przerzedzone włosy.
Patrząc na jego niedokładnie ogoloną, pokrytą
wieloma zmarszczkami twarz, można było
podejrzewać, że ten człowiek w swoim życiu
przeszedł dużo stresu. Do pracy włożył typowy strój
dla drwala. Czarno-czerwona, podwinięta za łokcie
koszula miała w sobie wiele dziur. Także czarne
spodnie, które mężczyzna nosił na sobie, nie
wyglądały na zadbane. Ponadto jeden z jego
ciemnobrązowych butów wymagał interwencji
szewca, gdyż podeszwa wyglądała, jakby miała
wkrótce odpaść od cholewki.
Drugi z drwali wiekowo był nieco młodszy, ale
o wiele bardziej zadbany od współpracownika. Poza
tym miał o wiele mniej zmarszczek. Jego bujną
czupryną targał chłodny wiatr. Ten człowiek nosił
także identyczne jak jego współpracownik ubranie,
ale bez wątpienia je regularnie prał, prasował
i należycie o nie dbał.
W pewnym momencie starszy z drwali przerwał
pracę i podszedł do pobliskiego wcześniej ściętego
Strona 8
drzewa. Następnie odłożył na bok siekierę, usiadł na
powalonym pniu i podniósł z ziemi niewielką torbę.
Wyciągnął z niej ciemnobrązową butelkę, a następnie
ją otworzył i upił z niej kilka łyków zawartej w niej
substancji.
– Musisz tak chlać już od samego rana? – spytał
młodszy z mężczyzn, podchodząc do
współpracownika.
– Przecież wiesz, że jeżeli sobie nie golnę, ręce
będą mi drżeć i nie wykonam swojej roboty. Poza tym
siekiera mogłaby mi zejść z celu i mógłbyś oberwać
nią w łeb.
– Szkoda, że nikt się za ciebie w życiu nie
zabrał… Może by cię wtedy przypilnował i byś tyle
nie pił. Przy okazji by ci tak łapami nie trzęsło od
delirki i miałbyś także więcej kasy… Pomyślałeś
o tym, ile wydajesz na alkohol?
– Przestań mi chrzanić z samego rana… nie mogę
przez ciebie pracować.
– Ech… przecież nic teraz nie robisz… –
westchnął i pokręcił przecząco głową jego
współpracownik. – Chociaż przegadajmy te
kilkanaście minut podczas jednej z twoich wielu
przerw, kiedy pijesz i palisz.
– Lepiej stul pysk, bo przypominasz mi moją byłą
żonę… – oznajmił starszy z mężczyzn, biorąc kilka
kolejnych łyków z butelki. – Ciągle byś tylko kłapał
Strona 9
tym dziobem. Nawet jak nie masz o czym.
Niespodziewanie mężczyźni usłyszeli dochodzący
z oddali dźwięk silników. Zaciekawieni tym faktem
wstali i podeszli do krawędzi najbliższego zbocza.
Z tego miejsca mogli doskonale widzieć większość
doliny. W pewnej chwili zobaczyli na drodze kordon
kilku zmierzających na północ pojazdów. Na samym
przedzie jechał wojskowy hummer, a tuż za nim
czerwony muscle car. Nieco dalej za samochodami
pędziły dwa motocykle. Jeden jednoślad prowadziła
blondwłosa kobieta, a drugi czarnoskóry mężczyzna.
– Jakie licho ich tu przywiało? – spytał młodszy
z drwali. – Od dawna nie widziałem, żeby ktoś
z południa do nas przyjechał.
– Cholera go tam wie… i powiem ci więcej.
Wyczuwam, że znów nadchodzą dla nas kłopoty.
Chcesz wracać do miasta?
– Przecież zaczęliśmy pracować dopiero trzy
godziny temu. Może porobimy cokolwiek chociaż do
południa?
– Eee… kij dzisiaj z tą robotą – odparł starszy
z drwali, rzucając w dół doliny opróżnioną przez
siebie butelkę po alkoholu. – Drzewa nam i tak
nigdzie nie uciekną. Jutro nadrobimy, czego dzisiaj
nie zrobimy…
– Jak tam chcesz… – odparł młodszy z mężczyzn
i wzruszył ramionami. – W takim razie wracajmy do
Strona 10
Hopetown.
W momencie gdy kordon pojazdów zniknął za
wzgórzem, mężczyźni podnieśli siekiery, zebrali
wszystkie swoje rzeczy i opuścili wyrębisko. Bez
pośpiechu szli wąską leśną ścieżką, niszcząc po
drodze wiele pajęczych sieci. Zmierzali w tę samą
stronę, w którą pojechały widziane przez nich
pojazdy…
Strona 11
ROZDZIAŁ I
DOLINA DUCHÓW
Hummer, muscle car i dwa motocykle poruszały
się po asfaltowej drodze obecnie biegnącej na
północny zachód. W okolicy dominował gęsty las.
Pojazdy prowadzili ci, którzy trzy dni temu opuścili
tereny jeziora Chelan i miasteczka Falltown. Do tego
czasu podróżni pokonali niemalże czterysta
kilometrów, przejeżdżając przez knieje, przełęcze,
doliny i bagna. Po drodze minęli także kilka
opuszczonych miasteczek i wiosek leżących na
dawnej granicy amerykańsko-kanadyjskiej. Noce
spędzali na postojach, rozbijając obozowiska
w dziczy. To pomagało im wypocząć i odzyskiwać siły
po ostatnich wydarzeniach, jakie zgotował im los.
Pierwszy pojazd prowadził Luke Roussel. Obok
niego w wojskowym hummerze siedział Chris Reese.
Z jednej strony obydwu mężczyzn fascynowała
Strona 12
okoliczna przyroda, ale z drugiej nużyła ich tułaczka.
Luke, podobnie jak reszta jego towarzyszy, nosił
bluzę z barwionej na czarno wełny, trapery takiego
samego koloru i skórzane, nieokrywające palców,
rękawiczki. Ponadto nosił jasnoniebieskie dżinsy,
kamizelkę kuloodporną i swój wysłużony czarny
skórzany płaszcz.
Mężczyzna miał krótko ścięte, czarne włosy
i niewielką bródkę i wąsy. Aktualnie siedział na
miejscu kierowcy wojskowego hummera i się
koncentrował na prowadzeniu auta. Z kolei jego
towarzysz Chris nie dbał zbytnio o swój krzywo
przystrzyżony zarost i rozczochraną fryzurę. Nosił
czarne spodnie i bluzę, szarą marynarkę i trapery.
Bywały takie momenty, że Reese dyskutował
z kierowcą, ale przeważnie milczał i zajmował
maczetą swojego kompana.
Tuż za ich samochodem jechał pojazd, w którym
siedziała rodzina Williamsów. To rodzeństwo miało
koreańskie korzenie. Tym razem muscle cara
prowadziła Sarah. Kobieta o czarnych, schludnie
ściętych, sięgających jej do ramion włosach od czasu
do czasu dyskutowała ze swoim bratem. Poza bluzą,
traperami i skórzanymi rękawiczkami nosiła
dżinsową kurtkę i jasnoniebieskie, uszyte z tego
samego materiału spodnie.
Tuż obok kobiety siedział Steve. Mężczyzna miał
Strona 13
identyczną fryzurę jak jego siostra, ale był ubrany
całkowicie na czarno. Kiedy nie rozmawiał, podziwiał
krajobraz i od czasu do czasu zerkał w lusterko
wsteczne, dyskretnie obserwując Raya Bennetta
i Maggie Paylor.
Osoby, na które spoglądał, także nosiły ciemne
ubrania. Czarnoskóry, dobrze zbudowany kierowca
motocykla niedawno zgubił swoją chustę, którą miał
w zwyczaju zasłaniać swoją twarz. Teraz ukazywał
wszystkim swoje krótkie czarne włosy i szorstki
zarost. Ray Bennett prowadził pojazd tuż obok swojej
wiernej towarzyszki Maggie Paylor. Kobieta
o związanych średniej długości blond włosach
koncentrowała się na jeździe i zwracała uwagę
jedynie na drogę.
Sądząc po rozmowach, które podróżni ostatnimi
dniami między sobą przeprowadzili, można było
uznać, że nie zamierzali wracać do dawnych Stanów
Zjednoczonych. Obecnie ścigały ich wojska American
Security Organization. W związku z tym Luke, Chris,
Maggie, Steve i Sarah wiązali nadzieje z nieznanymi
dla nich terenami niegdysiejszej Kanady. Na tym
jednak kończyły się ich wspólne plany. Roussel nadal
pragnął powrócić do Europy i odnaleźć swoją żonę
Nicole. Nie zamierzał rezygnować z wyprawy do
Burgundii i miejscowości Dijon. Jedynie Chris,
w odróżnieniu od reszty, zapragnął towarzyszyć mu
Strona 14
aż do Francji.
Z kolei Steve i Sarah nie mieli wyrobionego
zdania na temat swoich planów i dopóki nie nastał
odpowiedni dla nich moment, postanowili dotrzymać
reszcie towarzystwa. Tymczasem najistotniejszą dla
Raya sprawą było, żeby uchronić Maggie przed
wszelkimi niebezpieczeństwami. Mężczyzna nie miał
zamiaru opuszczać kontynentu. Zależało mu na
odnalezieniu miejsca, które on i jego towarzyszka
będą mogli nazwać domem. Co ciekawe, kobieta nie
do końca podzielała entuzjazm swojego przyjaciela.
Z jednej strony chciała, żeby Ray trwał u jej boku,
a z drugiej chciała towarzyszyć w podróży
Rousselowi. Dziewczyna, dokładnie nie wiedząc, co
robić, postanowiła cierpliwie poczekać na dalszy
rozwój sytuacji.
W pewnym momencie uwagę Luke’a przykuła
niewielkich rozmiarów polana. W jego mniemaniu
kępy traw rosnących tuż po prawej stronie drogi
stanowiły odpowiednie miejsce do urządzenia
przerwy.
Mężczyzna stopniowo zaczął zwalniać samochód
i za pomocą sygnalizatora dał znać reszcie grupy, że
zamierza skręcić. Reszta odebrała jego komunikat
i także zaczęła stopniowo redukować prędkość.
Kiedy wszystkie pojazdy podjechały do obranego
przez podróżnego celu, Luke wjechał na trawiasty
Strona 15
teren, parkując kilkanaście metrów od drogi. Tuż
obok hummera zaparkował muscle car i oba
motocykle. Kiedy wszyscy wyłączyli silniki, zaczęli
powoli szykować się do odpoczynku.
W chwili gdy Luke odpiął pasy, jego towarzysz
zwrócił mu maczetę i postąpił podobnie. Następnie
Chris uchylił okno samochodu, zaczerpnął świeżego
powietrza i głośno odetchnął.
– W końcu ASO przestało nam zagrażać –
oznajmił, nie kryjąc uśmiechu. – Ile mamy czasu na
przerwę?
– Jakieś kilka chwil… przygotujemy ognisko,
usmażymy coś dobrego i chwilę porozmawiamy.
Prawdopodobnie niedługo dojedziemy do
Hopetown… Widziałeś wyrębiska?
– Chyba tylko ślepy mógłby ich nie zauważyć.
I dobrze, że postanowiłeś, że zrobimy sobie teraz
śniadanie. Cholera wie, kiedy będzie ku temu
następna okazja.
– Steve mówił, że ma wtyki w Hopetown. Może
w końcu opowie nam o czymś ciekawym na temat
tego miejsca. Póki co robimy przerwę.
– Tak przy okazji… Czemu nie pozwoliłeś mi
otworzyć bagażnika? Chciałem zobaczyć, co nam
Albert zafundował na handel.
– Dokładnie dlatego nie wyraziłem na to zgody. –
Cynicznie uśmiechnął się Luke i zaczął wychodzić
Strona 16
z hummera. – To niespodzianka.
Po kilkunastu sekundach wszyscy obrali
konkretne miejsce na rozbicie obozowiska. Niemal
każdy z przyzwyczajenia wyciągnął broń. Luke, Steve
i Sarah przeładowali pistolety, Ray odbezpieczył
rewolwer, a Maggie karabin snajperski. Jedynie Chris
nie miał niczego do samoobrony. Mężczyzna jedynie
wzruszył ramionami i głośno westchnął.
– A może dalibyście mi na stałe jeden z tych
trzech karabinów, które otrzymaliśmy od
Denhamów? – zapytał możliwie błagalnym tonem.
– Jedyne, co mogę ci dać, to tampony na twój ból
dupy – żartobliwie odparła Maggie, kalibrując
celownik swojej broni. – Nie zawracaj sobie głowy
tym, że nie masz własnej spluwy. Pewno niedługo coś
ci znajdziemy.
– Mogłeś chociaż zabrać ten mój karabinek
w Baker City… – oświadczył Chris, nie kryjąc
oburzenia w stosunku do Luke’a. – Przynajmniej
zaoszczędziłbyś mi stresów w podróży.
Po tych słowach mężczyzna machnął ręką
i odszedł kilkanaście metrów od grupy.
– Idę poszukać miejsca na ognisko. Lepiej
załatwcie dla mnie coś zjadliwego.
– Spokojnie… – poprosił Luke, rozglądając się
dookoła. – Wymyślimy dla każdego coś specjalnego.
Wszyscy niezwłocznie schowali broń i postanowili
Strona 17
pomóc Chrisowi w przygotowaniach. Każdy odgarniał
trawę i szukał kamieni do wyznaczenia miejsca na
ognisko. Po kilku minutach teren do wzniecenia
ognia był gotowy. Następnie Maggie i Sarah
zgromadziły sporo suchych gałęzi, a Ray w mgnieniu
oka rozpalił pożądany przez wszystkich ogień. Potem
niemal cała grupa usiadła na ziemi. Tymczasem Luke
wrócił na chwilę do hummera.
– Ciekawe, co on wymyśli… – powiedziała jakby
do siebie Maggie.
– Oby coś dobrego… – westchnął, nie okazując
nadziei, Ray. – Jestem cholernie głodny.
– Jak my wszyscy – oznajmił Steve, strzepując
pochodzący z ogniska popiół ze swoich spodni. – Tak
w ogóle to ciekawi mnie jedna rzecz… powiedz mi,
siostro, nadal masz kompleksy na punkcie swojej
sylwetki?
– Zamknij gębę – odparła Sarah, opierając dłonie
o swoje smukłe biodra.
– Co tak w ogóle siedzi w tych waszych babskich
głowach, aby tak chorobliwie patrzyć na swoją
sylwetkę? Co jak co, ale na szlaku nie przybierzecie
na wadze. Zresztą nie tylko wy. Poza tym, czy mi się
wydaje, czy Ray zrzucił kilka kilo?
– Morda, koleś – odparł beznamiętnie
czarnoskóry mężczyzna. – Jak ci przywalę w łeb, to
sprawdzimy, czy mi siły ubyło.
Strona 18
– Ty chyba prawie każdego chcesz zrazić do
siebie… – westchnął Chris, kręcąc przecząco głową.
– Wszyscy teraz jesteście jacyś przewrażliwieni –
stwierdził Steve, drapiąc za uchem. – Odpuśćcie…
przecież niedługo dotrzemy do Hopetown i w końcu
sobie trochę odpoczniemy.
Tymczasem do grupy powrócił Luke, który niósł
kilka piersi z kurczaków nabitych na rożna. Kawałki
drobiu doprawił nieznaną wszystkim przyprawą.
– Co wy mięsa na ogniu nigdy nie piekliście? –
zapytał, nie ukrywając zdziwienia, i podał każdemu
po jednej porcji. – To tylko kurczak… Patricia podała
mi fajny przepis na przyrządzanie drobiu.
– Ech… szkoda, że już ich nie zobaczymy… –
oznajmił ze smutkiem Steve, odbierając swój posiłek.
– Mogliby nam jeszcze trochę pomóc…
– Tylko mi tu nie narzekaj – poprosił Luke,
siadając pośród swoich towarzyszy. – Rodzina
Denhamów dała nam tyle, ile mogła… Powinniśmy
być im za to wdzięczni.
– W sumie racja – stwierdziła Sarah. – To była
kochana rodzina.
– To jest kochana rodzina – poprawił swoją
siostrę Steve. – Byle tylko nie mieli oni problemów
z Falltown…
– Richard i Tim na pewno sobie poradzą
z jakimkolwiek najazdem – oznajmił Ray, patrząc tępo
Strona 19
w ognisko. – Poza tym tylko my znamy jedyną
bezpieczną prowadzącą na ich farmę trasę.
– A od kiedy to z ciebie taki niepoprawny
optymista? – spytała Maggie, nie kryjąc zdziwienia.
– Odkąd mam przerwę w zabijaniu i noszę ze
sobą ten przezajebisty naszyjnik – odparł, pokazując
wszystkim biżuterię zrobioną z kłów bestii spod
Czarnej Góry.
– To już chyba czwarty raz, kiedy nam to
pokazujesz – oznajmił lekko rozgoryczony tego typu
zachowaniem Chris. – A zresztą… mniejsza o to.
Lepiej przejdźmy do ważniejszych spraw.
– Steve…? – zapytał Luke, patrząc na przez siebie
przywoływanego. – Teraz twoja kolej, aby nam trochę
poopowiadać.
– Najpierw przygotujmy jedzenie – odrzekł
mężczyzna, wbijając swój rożen w ziemię.
W momencie gdy uznał, że mięso jest dobrze
przymocowane do podłoża, podszedł do niewielkiego
płaskiego kamienia. Następnie na nim usiadł i się
podrapał po głowie.
– No to pytajcie, o co chcecie. Jeśli będę coś
wiedzieć, odpowiem.
Zanim ktokolwiek cokolwiek powiedział, wszyscy
rozsiedli się wygodniej i zaczęli piec swoje porcje
kurczaka.
– Co dokładnie wiesz o Hopetown? – spytał Luke,
Strona 20
spoglądając na siedzącego na kamieniu mężczyznę.
– Od razu z grubej rury – stwierdził, nie kryjąc
zadowolenia Steve. – Od czego by tu…
Przez kilka sekund mężczyzna zaczął jakby
zbierać myśli.
– No więc… Hopetown jest niedaleko, gdzieś
pomiędzy najbliższymi górami. Mieścina leży tuż przy
rzece Fraser. Blisko tego miejsca można dojść nad
jezioro Kawkawa, o ile dobrze pamiętam tę nazwę.
Do miasta prowadzą trzy drogi. My dostaniemy się do
środka przez południową bramę. Poza nią są także
dwa mosty… Jeden na zachodzie, a następny na
wschodzie. Nie mam pojęcia, dokąd ten pierwszy
prowadzi, ale ten drugi na pewno do jeziora.
– To fajnie, ale może tak więcej konkretów? –
dopytywał się Ray, zbytnio nie kryjąc swego
podenerwowania.
– Bez takich tu i nie wchodź mi w słowo.
Hopetown ma jakieś sto czterdzieści lat i obecnie
w nim mieszkają niemal dwa tysiące osób. Jak dla
mnie to może robić wrażenie. Teraz rządzi tam pani
burmistrz… eee… jak jej było?
– Elizabeth – wtrąciła Sarah, pomagając bratu.
– No tak, Eli… Prawdopodobnie do niej
zajedziemy. Może ta kobieta jest bardzo zapracowaną
osobą, ale dla mnie i mojej siostry na pewno zrobi
wyjątek. Powinna też przyjąć do gabinetu każdego,