Ociepa Roman - Proszek
Szczegóły |
Tytuł |
Ociepa Roman - Proszek |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Ociepa Roman - Proszek PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Ociepa Roman - Proszek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Ociepa Roman - Proszek - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Roman Ociepa
Tytul: Proszek
Z "NF" 7/97
Pokażę ci strach w garści prochu
T.S. Eliot - "Ziemia jałowa"
(tłumaczenie autora)
Mówi się, że Kot jest z natury samotny, tchórzliwy i
fałszywy. Trudno o bardziej błędne przekonanie.
Domowy Kot daje się wychować jak inne zwierzę. Cały
ranek Kot śpi na łóżku lub parapecie, potem wstaje,
przeciąga się i rozespany kontempluje otoczenie. Ziewa przy
tym potężnie, co jest niezapomnianym widokiem, ze względu na
zmiany, jakie zachodzą w wyglądzie Kota. Mała paszcza
rozszerza się, rozwiera, policzki rozjeżdżają się na boki -
Kot wygląda jak miniaturka lwa. Kłap! Paszcza znika i
zadowolony Kot wstaje. Z podniesionym ogonem zmierza do
kuchni, gdzie stoi miska z jedzeniem, woda i kuweta na
brudy. Po drodze naciąga każdą nogę z osobna.
Kot je szybko i lubi wyrzucać kawałki jedzenia na
podłogę. Teza o roślinożerności Kotów jest bzdurą. Je
wszystko; nie gardzi kocim pokarmem, mlekiem, rosołem,
kawałkami kiełbasy (byle nie za mocno peklowanej). Gdy
pojawia się kawałek ryby, mięsa albo świeżej szynki, Kot
potrafi być przymilny. Chodzi slalomem między nogami
Kucharza, mruczy, gruchocze, wspina się na dwie łapy i
próbuje wepchnąć się na stół. Spróbujcie nie poczęstować
Kota!
To, że Kot jest cichym zwierzęciem, to mit. Nie ma nic
gorszego niż jego tupanie wczesnym rankiem lub późnym
wieczorem. Gdy Kot poluje, Właściciel przebywający z nim w
pomieszczeniu może dostać szału. Kot będzie się bawił starą
rękawiczką, papierkiem, pudełkiem, kawałkiem szmaty albo
butem. W trakcie zabawy Kot wcale nie dba o hałasy i
zachowanie kociej gracji. Zdarza mu się utknąć na ścianie,
która wyrosła na drodze bohaterskiego odwrotu albo zawiesić
na firance. Rzeczą, jakiej Kot nie znosi, (naprawdę to się
jej boi), jest gazeta. Wielka i szeleszcząca potrafi mu
napędzić niezłego stracha.
Kot jest zwierzęciem stadnym. W nocy bardzo lubi tulić
się do stopy Śpiącego, a nawet zdarza mu się ją wylizać. Kot
śpi na dwie zmiany: jeden bok na pół godziny. Później
trzeba wstać, przeciągnąć się, ziewnąć i zmiana na drugi bok.
Fenomenem są kocie uszy. Gdy Kot chce wyglądać domowo,
wówczas uszy sterczą prosto do góry, a małżowiny są zwrócone
do przodu. Jeśli rozlegnie się podejrzany dźwięk, jedna z
tych małżowin obraca się powoli. Gdy Kot poluje, uszy
odchylają się do tyłu, co nadaje łebkowi Kota nieprzyjemny,
okrutny wygląd. Przestraszony Kot nie ma uszu.
Kot zawsze wita się z Człowiekiem. Pozostawiony długo
sam, miauczy przeraźliwie po jego powrocie i czuli się
okropnie. Kot lubi być brany na ręce, tarmoszony i głaskany.
Wszędzie - po grzbiecie, po ogonie, brzuchu, a szczególnie
po gardle. Kot nie może żyć bez swojego Człowieka.
Tomasz siedział na łóżku, w pokoju na stancji. Pokój był
niewielki i prawie nie umeblowany. Stara szafa, brązowa i
zawsze otwierająca się ze zgrzytem, regał zbity z listewek i
dykty, stół i dwa krzesła. W szafie Tomasz trzymał ubrania,
na łóżku spał, przy stole pracował. Liczącą się część
dobytku mógł objąć jednym spojrzeniem.
Na stole, po prawej stronie, leżał telefon komórkowy z
wpiętą kartą portu komunikacji podczerwonej. Telefon
usytuowany był tak, żeby port widział swój odpowiednik w
notebooku. Po lewej stronie, schludnie poukładane leżały
stacja dysków optycznych, czytnik chipcardów, zestaw
dodatkowych twardzieli i sterowniki GiRy.
Notebook leżał rozwarty, z rozłożoną klawiaturą. Z
wyświetlonych na ekranie, częściowo nakładających się
okienek, od razu można było wyróżnić najważniejsze.
Wiadomość przyszła rano i płonęła czerwienią.
Tomasz był studentem czwartego roku Wydziału
Informatycznego Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i
właśnie pognał do toalety, żeby zwymiotować.
W tym roku akademickim czwartek oznaczał dla Tomasza
wolność. Nie trzeba było zrywać się o szóstej rano i telepać
ósemką na teren uczelni. Nie zostały zaplanowane monotonne
wykłady prowadzone przez świeżo upieczonych doktorków ani
bezproduktywne ćwiczenia polegające na symulowaniu wiedzy
przed świeżo upieczonymi magisterkami.
Mógł wstać późno, około dziewiątej. Wychodził z pokoju do
kuchni, żeby nastawić wodę na herbatę i przywitać się z
kotem. Miska kota przeważnie była opróżniona i wylizana,
więc Tomasz wydobywał z szafki kolejną paczkę kociego
świństwa. Gdy kot z zapałem przystępował do jedzenia,
Tomasz wyrzucał gazetę z kuwety razem z przyschniętą
zawartością i szedł się myć. W odróżnieniu od kolegów z roku
Tomasz strasznie nie lubił chodzić zarośnięty. Golił się
starannie prawie dziesięć minut, na mycie zębów poświęcał
mniej czasu. Gospodyni od roku obiecywała zainstalować filtr
do wody w kuchni na piętrze, ale "obiecanki, cacanki"... Na
szczęście stancja nie była wiele droższa od miejsca w
akademiku, a Tomasz miał pokój tylko dla siebie. Nie tak jak
koledzy, którzy cisnęli się w piątkę na dwunastu metrach
kwadratowych.
Tomasz jadł kilka kanapek z szynką, serem lub samą
margaryną w zależności od stanu finansów, popijał to herbatą
Dilmah albo Lipton. W trakcie śniadania, w wielkim kubku,
który dostał na urodziny jeszcze w liceum, parzyło się pół
litra kawy. Kubek miał na sobie rysunek zaczerwienionego
nosorożca, któremu z pyska i uszu buchały kłęby pary, i
napis: "Nie wkurzaj mnie!!!". Widocznie obrazek spodobał
się któremuś z dowcipnych kolegów. Dopiero niedawno Tomasz
docenił zalety kubka - jednorazowe napełnienie "nosorożca"
pozwalało nie odrywać sie od Netu przez godzinę lub dwie.
"Nosorożec" nie parzył w dłonie, bo miał grube ścianki i
łatwo było go chwycić za monstrualne, tłuste ucho.
W czwartki po śniadaniu przychodziła pora sprawdzenia
poczty, a później Tomasz zajmował się swoimi sprawami.
Rozumiał przez to buszowanie po Necie, drobne włamania
komputerowe, pisanie poczty i klecenie programów. To
ostatnie dawało Tomaszowi satysfakcję, stałe dochody i
zaliczenia kursów, dla siebie i kolegów. Gdyby chodziło
tylko o pieniądze czy studia, Tomasz nie poświęcałby
czwartku na myślenie i pracę twórczą. Chodziło o poczucie
bycia dobrym. Może nie najlepszym, ale dobrym.
Za pomocą programików i podpatrzonych u innych sztuczek
Tomasz potrafił skitować wiele. Właśnie tak tworzył programy
- łączył, kleił, mutował, kradł. W slangu nazywało się to
"kitowaniem", od wszelakiej maści ToolKitów, z jakich
korzystali. Czasami Tomasz zgłaszał się po pomoc do kolegów.
Nikt nie poradzi sobie w Necie sam, Tomasz był dobrze tego
świadom. W skrytce znajomego zostawiał pytanie i listę
programów do wymiany, w zamian oczekiwał tego samego.
W ten czwartek zasiadł przed notebookiem, w który
zainwestował całe oszczędności, odsunął na bok Gogle i
Rękawicę, zrzucił na podłogę kota, umieścił pod ręką
"nosorożca" i otworzył klawiaturę. Notebook natychmiast się
ożywił, dioda przeskoczyła z niebieskiej na zieloną, telefon
pisnął cicho, ale przenikliwie, zaćwierkały stacje. Tomasz
rozsunął klawiaturę i mruknął "Norton".
Zawsze wkurzały go wszechobecne "okienka", różnego
rodzaju teczki, foldery, "przyjazne" systemy i inne
komercyjne duperele. Do szału doprowadzało preinstalowanie
na każdym systemie Windowsów, niestety rzeczywistość była
brutalna. Na tym trzeba było pracować w Necie i koniec.
Standard video VHS czy amerykański system telewizyjny NTSC
też były niewydolne, a jednak tysiące ludzi z tego
korzystało. Rynek zawsze wybierał system prostacki i
niewyrafinowany. "Dla przeciętnego głąba" - pomrukiwał
Tomasz.
W tym roku szczycił się wprowadzeniem mody na Nortona
Commandera. Specjalnie "oszukał" system i załadował starego
Nortona, przez co zyskał dostęp do wielu plików. Co prawda,
Norton gryzł się trochę z Javą, nie dawał dostępu do Gogli i
Rękawic, ale warto było. Moda podobno rozprzestrzeniała się
na inne uczelnie.
Poczta. Od tego polecenia Tomasz zaczynał każdy dzień.
Ekran oszalał.
Norton zniknął zdmuchnięty z ekranu, wlała się nań
szkarłatna czerwień, pulsujące morze magmy, jako tło dla
grubych białych liter. Bas odczytał: Bank PKO BP negatywnie
rozpatrzył Pańskie podanie o udzielenie kredytu
stypendialnego na lata 1999 do 2001. Pańska średnia ocen i
dotychczasowe osiągnięcia nie wydają się dostatecznymi
powodami do zainwestowania w Pana 30 000 złotych. Niniejsza
decyzja jest ostateczna. Prosimy skontaktować się z innym
bankiem. Dołączamy katalog naszych aktualnych usług. Po
chwili przerwy głos zaczął dalszą lekturę: Dziekanat
Akademii Górniczo-Hutniczej informuje Pana Tomasza
Bendkowskiego o skreśleniu z listy studentów z powodu
nieuiszczenia opłaty za pierwszy semestr w roku akademickim
1999/2000 i nieuzyskanie kredytu stypendialnego. Odwołania
prosimy składać w Sekretariacie Dziekanatu w poniedziałki i
środy w godzinach od 12:00 do 13:00.
Tomasz odsunął się na krześle. Zaraz jednak wstał i
zaczął miotać się pokoju. A więc stało się. Rodzice nie
mogli finansować jego nauki, gospodarstwo było już
zadłużone. Poprzez składanie kolejnych podań i odwołań
uzyskał semestr. Teraz, po trzech i pół roku, mógł się
wynosić. Kraju nie interesowały jego zdolności i
umiejętności, rektor miał takich jak Tomasz na pęczki, firmy
inwestowały w najlepszych. Tomasz usiadł na łóżku. Był
nikim, powoli docierała do jego umysłu gorzka prawda. To, co
rozważał hipotetycznie dopiero po kilku piwach, stało się.
Był tylko dobry. Był nikim.
Blokady puściły, wiadomość dotarła do podświadomości.
Tomaszowi zabulgotało w żołądku. Popędził do łazienki,
zdążył podnieść klapę i wymiotował raz po raz.
Wyciągnął z pudełka torebkę herbaty i nastawił wodę. Koło
drzwi wisiała jego gruba zimowa kurtka z mnóstwem kieszeni,
idealna do noszenia dysków, kart i części do peceta. Z
wewnętrznej kieszonki Tomasz wyciągnął portfel, a z jego
najmniejszej przegródki chipkartę.
Niebieskie nadruki głosiły, że jest własnością
przedsiębiorstwa Horst-Adler-Niederbauer SA z siedzibą w
Kolonii. Tomasz dostał ją w czerwcu zeszłego roku od Ptysia.
Ptysiu był ważącym sto kilo informatykiem, zaraz po
uzyskaniu absolutorium znalazł pracę w HANSA, a obecnie
tkwił tam jako jeden z programistów. "Jakbyś chciał kiedyś
dorobić", roześmiał się rubasznie i wcisnął mu kartę na
jakiejś imprezie, gdy Tomasz skończył monolog na temat MENu,
banków, kredytów i całej tej sk...syńskiej neolewicy. Tomasz
nie przyznawał się, że jego poglądy brały się z filozofii
strachu. Analiza zachowania kolegów w liceum i na studiach,
obserwowanie urzędasów, przyglądanie się hierarchii
wykładowców oraz intuicja wyrobiły w nim przekonanie, że
człowiek jako drapieżnik działa wyłącznie powodowany
strachem. Ten właśnie strach nakazuje bać się przełożonego,
a gdy wiek lub nadmierna pewność siebie ujawnią słabości
szefa - sfora rzuca mu się do gardła i po zagryzieniu szuka
następnego przywódcy, który wprowadzi swój terror. Tomasz
nienawidził punktualnych i sumiennych; wierzył, że powoduje
nimi obawa przed utratą pracy i źródła dochodów. Nieważne,
że ogół nazywał takie cechy Tradycją, Odpowiedzialnością -
wiedział swoje. Niepewność jutra, strach przed nieznanymi
konsekwencjami skutecznie paraliżował umysły milionów ludzi.
Potrafili trwać i mechanicznie kopiować wczorajszy dzień.
Tomasz na próżno szukał sposobów wyrwania się z kręgu
oślizgłej, szlamowatej nikłości. Nie wiedział, co gorsze -
strach czy nienawiść do siebie za to, że go odczuwa.
Wypłukał "nosorożca", zaparzył herbatę i usiadł przed
notebookiem. Wyczyścił ekran z fatalnej wiadomości,
uruchomił program obsługi GiRy i przyozdobił się w ten
typowy sprzęt Net-Surfera. Dziś miał już dość strachu.
Gogle nie były właściwie goglami, a Rękawica - rękawicą.
Projektor laserowy, zainstalowany na cienkiej opasce
wyświetlał obraz na siatkówce obu oczu. Do uszu wciskało się
miniaturowe słuchawki, a na nadgarstki przypinało taśmę,
przypominającą opaski używane przez tenisistów. Opaska
przenosiła ruchy dłoni do komputera dzięki systemowi, który
odczytywał prądy układu nerwowego. W trakcie pracy trzeba
było dosłownie nieźle machać rękami. Z zewnątrz komunikacja
poprzez Net przypominała rozmowę osoby marnie znającej język
obcy z obcokrajowcem. "Ju noł, dys yz..." i tu wkraczały
ruchy rękami, głową, torsem.
Tomasz poczekał, aż drajwer wyreguluje kontrast,
wyciągnął ręce, wykonał kilka ruchów jak pianista przed
koncertem. Na obraz pokoju został nałożony przyciemniony
filtr, na nim rozbłysły okienka panelu użytkownika. Tomasz
wziął chipkartę HANSA i wcisnął ją w szczelinę czytnika.
Wykwitła przed nim głowa Ptysia.
- Cześć Tommy. Widzę, że postanowiłeś uzupełnić skromne
stypendium. HANSA przyjmie twoje usługi. To, co usłyszysz,
jest nielegalne i powinno pozostać między nami. Wchodzisz?
Głowa zamilkła. Tomasz podziwiał płynną animację i wierne
odwzorowanie. Ptysiu nie zastygł z rozdziawionymi ustami,
ale kołysał się, mrugał, rozglądał na boki. Oblizał nawet
wargi. Tomasz wywołał kontrolkę stanu zasobów. System był
obciążony tylko w piętnastu procentach. Jak to drań
skitował? Wyciągnął rękę i dźgnął Ptysia w prawe oko.
- Auuu. Widzę, że jesteś z nami. Sam rozumiesz, że nie
wszystkie dane mogą być składowane na tej chipkarcie. -
Ptysiu uśmiechnął się szeroko i nachylił do Tomasza. -
Podłączymy się do HANSA.
Chipkarta przejęła sterowanie notebooka; uruchomiła
wyszukany program kodujący, sterownik modemu i doinstalowała
własne drajwery. Zawarczał jeden z dysków twardych, karta
tworzyła własne katalogi. Z lewej strony wyrosło okienko
programu surfowego. "Witamy w HANSA" - zapaliła się
wiadomość i zagrała muzyka. Ptysiu puścił perskie oko.
- Zajmie się tobą program informujący HANSA. Spadam.
Tomasza otoczyła absolutna czerń. "Co się bawi?" zaklął w
myśli. Nie lubił, gdy psuto mu wizję w Necie.
Otworzyły się drzwi i stanął w nich mężczyzna w kapeluszu
a la Bogart, a pod sufitem zapłonęła świetlówka. Nie można
było rozpoznać rysów postaci, światło padało zza jej pleców.
Nieznajomy wyjął z powietrza krzesło, zasiadł przed
Tomaszem, chrząknął i ze słuchawek rozległ się głos.
- Jestem Kurt. Aktualnie istnieję tylko na dysku twojego
komputera. Przekażę ci wiadomości, a potem się wykasuję. Nie
można przerwać mojego działania, chyba tylko wyłączając
zasilanie. Modem został wyłączony, jesteśmy sami.
Wydobył z kieszeni przeciwdeszczowego płaszcza paczkę
papierosów, zapalił i wydmuchnął kłąb dymu.
- Wybacz, że cię nie poczęstuję... Najpierw kilka
wyjaśnień. HANSA jest organizacją popierającą programy
badań genetycznych, które służą ratowaniu zdrowia obywatelom
GieeSów, Złotych Krajów. Niestety badania kosztują, starych
ludzi przybywa, a organów do przeszczepu jest coraz mniej.
Przyczyną prowadzenie przez rządy GieeSów wobec wszystkich
krajów świata, z wyjątkiem nielicznych krajów buforowych,
polityki antynatalistycznej. Wprowadzanie odpowiednich
hormonów do organizmu tłumi popęd u mężczyzn i płodność u
kobiet. Rządy GS-ów razem z rządami podporządkowanych krajów
podają różne przyczyny takich działań. Prawdziwy powód jest
prozaiczny - zero płodności równa się zero przyrostu
naturalnego. Mniej twarzy do wyżywienia i mniej zagrożeń na
przyszłość.
Kurt zaciągnął się. - Jak wiesz, Polska jest krajem
buforowym i oferuje nam wiele możliwości. Na przykład
przerzut taniego materiału genetycznego z terytorium Ukrainy
i Białorusi na terytorium Niemiec. Jest tak samo dobry, jak
organy z naszych laboratoriów, i tani. Istnieje jednak
ryzyko, że strumień "części zamiennych" za kilka lat się
urwie, gdyż powstanie "dziura pokoleniowa". Ponieważ HANSA
chce sobie zapewnić materiał genetyczny na wiele lat,
potrzebuje wielu płodnych i ZApłodnionych kobiet. Nasi
rosyjscy koledzy chętnie nam ich dostarczą, pod warunkiem że
my damy im PROH, ProPregnancy Organic Hormone. Ten środek
znosi działanie wygaszaczy serwowanych w żywności i wodzie.
Ty zajmiesz się transportem proszku przez terytorium Polski.
Na dysku masz odpowiednie narzędzia, kody, hasła, wirusy.
Przesyłka rusza dziś w nocy, o 22.00 w Kolonii na Poczcie
Głównej.
Kurt zakaszlał i wyrzucił niedopałek. - Kiedyś skończą
mnie te papierochy. Tommy, pomożesz nam, my pomożemy tobie.
Akcja potrwa tylko dwa dni, a na twoje konto trafi 100 000
złotych. Wystarczy na skończenie studiów? - Nachylił się,
Tomasz mógł wyróżnić mgliste kontury jego twarzy. - Nie
przejmuj się policją. Rób wszystko według danych na dysku.
Kurt sięgnął ręką do góry i jednym pociągnięciem zerwał
ekran. W oczy Tomasza uderzyło boleśnie światło dnia, musiał
zacisnąć powieki. Sto tysięcy!!! Równiutka stówa!!!
Starczy na studia, na coś dla Justyny i na pozbycie się...
strachu. Policja? Policję kiwnął już parę razy, a nawet
otarł się o UOP. Banda prymitywów, można się nie przejmować.
TO jest jego szansa.
A swoją drogą, jak oni w HANSA zrobili ten dym papierosowy?
Na Poczcie Głównej w Kolonii do okienka paczkowego
zgłosił się mężczyzna. Wzrost przeciętny, kolor włosów
nieokreślony, miły uśmiech - takie dane podałaby
urzędniczka, gdyby ją pytano. Jej relacja zostałaby
porównana z zawartością nagrań dokonywanych przez kamery
wideo. Gdyby jednak ktoś zadał sobie trud zbadania
szczegółów, wykryłby drobną niezgodność.
Tomasz z satysfakcją obserwował wyniki kilkugodzinnej
pracy. Model postaci otrzymał w pakiecie oprogramowania
HANSA, musiał tylko go dopasować do sytuacji. PO nadaniu
proszku, a PRZED wyruszeniem przesyłki. Liczył się czas.
Włamał się do serwera Poczty Kolońskiej, przekopiował
nagranie z kamer wideo, wyciął sylwetkę mężczyzny i zlecił
swojej Toshibie wmontowanie nowej postaci. Bawił się
świetnie, gdyż już pracował przy tworzeniu filmu animowanego
na AGH. Zleceniodawcą był Disney, który w Polsce obniżał
koszty.
Po pół godzinie komputer zgłosił wykonanie zadania.
Tomasz przejrzał wyniki i zadowolony przekopiował na serwer
Poczty nową sekwencję wręczania przesyłki. Toshiba
"pomyślała" o wszystkim; oświetlenie, ubranie, chód, włosy,
były idealnie odtworzone przez elektronicznego sługę: Do
okienka paczkowego podeszła miła staruszka w białym płaszczu
i nadała niewielką paczkę. Miejsce przeznaczenia: Kijów,
Ukraina.
Zwinięty na łóżku w kłębek zastanawiał się co dalej.
Profesjonalny tracker przygotowałby teraz listę miejsc, w
których przesyłka była ważona, prześwietlana, skanowana i
dręczona na inne sposoby. To oznaczało serię kolejnych
włamań. Następnie trzeba było przygotować wirusy,
nafaszerować je danymi i zmutować. Mutowanie najbardziej
dawało się we znaki twórcom skanujących programów
antywirusowych. Wystarczyło wprowadzić skomplikowany
algorytm zmian, uruchomić randomizer i, voila, wirus był
praktycznie niewykrywalny. Jeśli algorytm był faktycznie
skuteczny. Tomasz przejrzał już VirusToolKit HANSA i
wiedział, że tym razem jego wirusy będą niewidzialne.
Gdy trasa będzie już strackowana, czyli przygotowana na
przyjęcie przesyłki, pozostanie tylko czekać i sprawdzać,
czy wszystko idzie dobrze. Tomasz wiedział, że do
odpowiednio strackowanych komputerów można wprowadzić każdą
bzdurę, na przykład nadać paczce parametry słonia. To, co
prawda, wzbudziłoby alarm komputerów na przykład na
pokładzie samolotu. Ale raz studentom udało się
zaprogramować wagon porozbijanych butelek z winem. Nikt
przez dobę nie ruszył tego świństwa, każdy urzędas bał się
nieuniknionej kąpieli, Z proszkiem Tomasz nie mógł sobie
pozwolić na takie ekstrawagancje. Wszystko musi być zrobione
"akuratnie", jak mawiała jedna lektorka na pierwszym roku.
Komputery trzeba oszukiwać tylko troszkę, modyfikując
odczyty skanerów, ale za to pilnując wymiarów i wagi.
Wszystko musiało być prawie legalne. Katastrofą byłaby
jedynie ręczna kontrola przesyłki, a na to nikt nie miał
czasu.
Tomasz wstał i mechanicznie pogłaskał kota, który
odruchowo przekręcił się na grzbiet. Po chwili kot patrzył
na krążącego po pokoju właściciela z wyrzutem w oczach.
Nikt nie podrapał go po małym, pękatym brzuszku. Ach, ci
wiecznie zajęci ludzie!
W okno uderzyła kulka śniegu. Pac! Za nią poleciała
następna. I jeszcze jedna. Skołowany Tomasz oderwał się od
klawiatury, obszedł stół i uchylił firankę. Rudowłosa
dziewczyna wściekle machała rękami, pokazując na drzwi
wejściowe. Tomasz przypomniał sobie, że we wtorek spalił się
dzwonek. Pokiwał uspokajająco dłonią i zbiegł na dół.
Justyna miała siedemnaście lat i uczęszczała do trzeciej
klasy V Liceum Ogólnokształcącego. Jej znajomość z Tomaszem
rozpoczęła się rok wcześniej, w dniu finału Przeglądu
Kabaretów PAKA. Chodziła wówczas z kumplem Tomasza, Dzikim,
i miała go już serdecznie dość. Przezwisko dobrze
odzwierciedlało stosunek Dzikiego do kobiet. Starał się
nadrabiać ten feler wybrylantowanymi, kruczoczarnymi włosami
i sportową Hondą, ale Justynie szybko się to opatrzyło.
Szukała kogoś mniej brutalnego, a inteligentniejszego. W jej
ręce wpadł Tomasz.
Po PACE Tomasz odprowadził Justynę do domu. Okazało się,
że Justyna mieszka tylko dwie przecznice dalej. Pod pozorem
pomocy w matematyce dziewczyna zaczęła zjawiać się u Tomasza
coraz częściej. Na początku nie reagował na jej częste
żarty, docinki i fochy; tłumaczył spokojnie zawikłane
problemy geometrii i przebiegu funkcji. Dopiero po wakacjach
uświadomił sobie, co Justyna dla niego znaczy. Gdy z końcem
września zjechał do Krakowa na trzeci rok studiów,
przybiegła zaraz do niego i po prostu przytuliła się. To
wystarczyło.
Tomasza bawiła niewysoka, ruda towarzyszka i z czasem
nabierał do niej coraz większego zaufania. Justyna
przepytywała go przed kolokwiami z regułek, których sama nie
rozumiała, albo sprzątała mu pokój, gdy on kitował
zaliczenie "na zeszły tydzień". Nie była aniołem. Czasami
żądała wyjścia do kina lub "na jakiś ubaw" i za nic nie dało
się jej przetłumaczyć, że może poczekać do soboty. Bywała
wściekle zazdrosna o koleżanki Tomasza i potrafiła wbijać w
nie szpilki, niestety, niezbyt celnie. Justyna miała młodszą
siostrę, Dominikę. Choć wydawały się skrajnie różnymi
osobowościami, Tomasz czerpał satysfakcję z wyłapywania
podobnych gestów i zachowań siostrzyczek. Obydwie w
zamyśleniu przekrzywiały głowę w prawo, a gdy przysłuchiwały
się komuś, wlepiały w niego jedna brązowe, a druga
niebieskie oczy i zapominały o mruganiu. Choć Dominika była
wolniejsza od Justyny i pozbawiona jej impetu, przybierały
taką samą pozycję na krześle i lubiły sypiać zwinięte w
kłębek. Tomasz zastanawiał się, gdzie kończyło się
królestwo genów, a zaczynało panowanie rodziców.
Teraz Justyna pocałowała mocno Tomasza, rzuciła mu kurtkę
i pognała na górę.
- Ale chlew! - Zakręciła się w miejscu i wbiła weń
ciężkie spojrzenie. - Tommy, nie chciało ci się wyciągnąć
szczotki. Grzebiesz się tylko w tym, tym... szajsie. -
Dźgnęła palcem klawiaturę.
- Przerwiesz mi program - przeciągnął ją na drugi koniec
pokoju. - Siądź tutaj. Jest problem.
- Zawaliłeś zaliczenie. - Niebieskie oczy pałały
oburzeniem. Nosek zmarszczył się. - Co tu tak śmierdzi
miętą?
Tomasz nie spuścił wzroku.
- Wylali mnie z uczelni. Ale jest szansa, żeby się z tego
wygrzebać. Pracuję nad funduszami na dalszą naukę. Jeśli
szybko je wpłacę, dziekanat nie będzie się czepiał.
- Tommy, co ty właściwie ROBISZ? - Justyna posadziła
sobie kota na kolanach. Błyskawicznie rozciągnął się na całą
długość i zapadł w drzemkę.
Tomasz zerknął na ekran notebooka.
- Pracuję. Nic więcej nie potrzebujesz wiedzieć.
- Ja i tak wiem. - Justyna podrapała kota za uszami, a
potem przesunęła rękę na jego grzbiet. - Nie odwracaj się i
patrz mi prosto w oczy. Bawisz się w tracking.
- A skąd taka pewność? - wstrzymał oddech, zaskoczony.
- A kto mi opowiadał o kasie, jaką można na tym zarobić
przy niewielkim ryzyku? Że nie można gościa namierzyć w
Necie? Że kontrakt trwa parę dni? Że warto by się nad tym
zastanowić? No i nie można się do ciebie dodzwonić, stale
zajęte. - Justyna westchnęła. - To jest nielegalne, Tommy.
- Jakbym sam nie wiedział.
- W tej chwili jesteś złośliwy.
- Dlaczego nie mam być? Nie ciebie wylali ze studiów,
tylko mnie. Justyś, idź do domu i zajmij się czymś do
niedzieli, dobrze? Jak mnie namierzą, to lepiej, żeby cię tu
nie było. - Tomasz pocałował ją w policzek. - Odrób lekcje,
pogadaj z rodzinką, pooglądaj telewizję.
- Czy ty mnie aby nie traktujesz jak gówniarę? Będę tu
siedzieć i zaglądać ci przez ramię. - Zrobiła minkę słodkiej
idiotki. - Na Kanoniczej jest jutro pokaz Mroków
Średniowiecza. Myślałam, że się przejdziemy. Chciałeś
zobaczyć nowy system projekcji laserowej...
Tomasz przeliczył trasę proszku. W piątek rano powinien
wyjeżdżać z Warszawy, czyli do południa jest spokój. Na
granicy zacznie się cyrk, ale tam będą czyhać jego wirusy.
- Dobrze, ale pójdziemy z samego rana.
Zrzuciła z kolan oburzonego kota, objęła Tomasza,
pocałowała. - Będę o ósmej. Ty, a po co była ci ta mięta?
Wodził w kółko palcem po taczpadzie. Bezmyślna strzałka
odtwarzała ten ruch na ekranie. Palec zwolnił i dźgnął
konkretne miejsce. "Ryzyk-fizyk", Tomasz przypomniał sobie
stare powiedzenie, "to powinno się udać".
Wirus zwolniony z elektronicznej smyczy pomknął po
światłowodach Netu do centrali Poczty Głównej w Warszawie.
Zaczekał kilka sekund przy głównej bramce systemu, przykleił
się do wyjątkowo dużego pliku, wtopił w jego strukturę. Gdy
już znalazł się na serwerze, wniknął w katalogi i rozpoczął
pracę. Zaopatrzony w plany poszczególnych scalaków,
przeciskał się mozolnie do celu, którym był układ
sygnalizacji błędów rentgenowskiego skanera paczek. Wirus
przekształcił swoją 64-bitową strukturę na 8-bitową i
zagnieździł się w programie sygnalizacyjnym. Wygenerował
jeszcze krótki sygnał zwrotny i zapadł w sen.
Na ekranie Toshiby rozbłysła wiadomość: CEL OSIĄGNIĘTY.
CZKAM. Tomasz roześmiał się. Zawsze musiało nastąpić
przekłamanie, błąd czy utrata fragmentu danych. W próbach
zabezpieczenia się przed nimi tkwił klucz jego sukcesu,
dosłownie i w przenośni. Jego skomplikowany wirus miał
przejąć kontrolę nad dodatkowymi układami dokonującymi
kontroli scalaków skanera. Wirus teraz zsynchronizował swój
kod wewnętrzny z kodem skanera i w dowolnej chwili mógł
przejąć nad nim kontrolę. To pozwoli mu na załadowanie
fałszywych danych dla przesyłki z PROHem. Gdyby się nie
udało, wirus miał przepuścić PROH, wykasować informację o
skaningu rentgenowskim, wkleić nową i wygenerować komunikat
o awarii. Cała operacja miała trwać kilkadziesiąt
milisekund. Następnie wirus się unicestwiał.
Tomasz miał się wkrótce przekonać o skuteczności swojego
rozwiązania. Paczka właśnie wjeżdżała na taśmociągu w
rozwartą paszczę skanera.
Kanonicza, niewielka uliczka w Krakowie, biegnie od Wawelu
w kierunku Rynku, równolegle do Grodzkiej. Najbardziej
znanym zabytkiem ulicy Kanoniczej jest Dom Długosza.
Mieszczą się przy niej różne instytucje jak np.
Nauczycielskie Kolegium Języków Obcych Uniwersytetu
Jagiellońskiego. W lutym każdego roku na ulicy Kanoniczej
odbywa się parada pod nazwą Mroki Średniowiecza. Dzień
wcześniej rozstawiane są kramy i namioty cyrkowe. W tych
pierwszych można kupić przysmaki produkowane według
staropolskich receptur, w drugich pokazywane są sztuczki.
Pod budynkiem teatru Cricot 2 śpiewają studenci Państwowej
Wyższej Szkoły Teatralnej, a na całej ulicy wrzeszczą
kuglarze i przemykają rzezimieszki dziwnie podobni do
młodzieży okolicznych liceów. Panuje pstrokaty i duszny
chaos.
W tym roku główną atrakcją Mroków Średniowiecza miał być
pokaz wyszukanego systemu projekcji hologramów. Jedna z firm
komputerowych sprowadziła go specjalnie z Niemiec. Kilka
dni trwało montowanie i testowanie systemu głośników i
projektorów laserowych, które działając razem mogły
wygenerować akustyczne i wizualne złudzenie tłumu postaci.
Justyna i Tomasz wysiedli z ósemki pod Wawelem, przecięli
Grodzką i koło restauracji Pizza Hut skręcili na plac
Świętej Marii Magdaleny.
- Niech mnie skręci! - wysapał Tomasz. Justyna stała
zachwycona i wytrzeszczała oczy.
- Co tylko waszmość sobie życzy! - zachichotał obok jak
najbardziej materialny wyrostek, kuksnął Tomasza pod żebro i
uciekł.
Przed nimi tętniła pełnym życiem ulica nieodróżnialna od
rzeczywistej. Kolorowo ubrane fantomy gadały, przechodziły
od kramu do kramu, słychać było krzyki, tupoty, skrzypienia.
Zarżał koń.
- Chodź, Tommy! Chodźmy do kramów!
- Gigabajty informacji... gigabajty... nawet Septyma tego
nie uciągnie... - mamrotał Tomasz, porażony ogromem
inscenizacji. Spodziewał się kilku migoczących, rozmazanych
hologramów i serwera, który nie będzie w stanie poradzić
sobie nawet z synchronizacją kroków. Rozpościerał się przed
nimi trójwymiarowy ocean rzeczywistości wirtualnej,
projekcja wyobraźni grafików i akustyków z Deutsche
AkuVision GmbH.
- Brama Gnojna! Przyprowadźcie tutaj syfilityka, a
zanurzenie po szyję w gnoju i śmieciu odciągnie z niego
znamię Szatana! Za dni dziesięć wyjdzie oczyszczony i bez
grzechu! - darł się łysy mnich w poszarpanym habicie. Tomasz
spróbował zderzyć się z jego ogromnym brzuszyskiem. Mnich
zręcznie odsunął się na bok, odsłaniając kupę śmiecia, z
której wystawała głowa syfilitycznego nieszczęśnika. Wokół
unosiły się duże muchy.
- Komputer steruje tysiącami mikrolaserów. Każdy z nich
świeci swoją barwą, a kombinacja trzech barw podstawowych
daje dowolny kolor. Kamery śledzą otoczenie i komputer
błyskawicznie przełącza mikrolasery, gdy któryś jest
zasłonięty. Odbywa się to tak płynnie i szybko, że tego nie
widzimy - gestykulował Tomasz, biegnąc za Justyną. - Do
tego dołóż system głośników, układ cyfrowych generatorów i
procesorów dźwięku. Bajecznie proste, tylko cholernie
kosztowne.
- Dobrze, że nie dodali zapachu przy tej gnojówie. -
Obróciła się do Tomasza i nie zauważyła nadchodzącego szarego
jegomościa. Ten, inaczej niż napotykane wcześniej fantomy,
wpadł między dziewczynę i Tomasza.
- Pozbądź się proszku - syknął jegomość i zawinął dłonią
na wysokości żeber Tomasza. - Nie zadawaj się z takim
świństwem.
Tomasz poczuł pieczenie. Wsadził rękę pod kurtkę i
wyciągnął ją zakrwawioną. W materiale było rozcięcie, jakby
kto chlasnął brzytwą.
Obcy zniknął, Justyna wypatrywała Tomasza w gęstniejącym
tłumie. Gdy go zauważyła, wskazała niecierpliwie w stronę
kramów. Tomasz skinął głową. Na nic więcej nie było go
stać.
Leżał na łóżku i wędrował wzrokiem po nierównościach
sufitu, starając się identyfikować plamy, smugi, zacieki i
ich kombinacje. Niektóre przypominały wyspy, inne
kontynenty, jeszcze inne - sylwetki ludzi i zwierząt. Tomasz
odkrył połączenie staruszki z jeżem niosącym jabłko w pysku,
westchnął, przekręcił się na zdrowy bok i zamarł. Choć
kontrolki zasilania i trybu pracy paliły się równym,
spokojnym blaskiem, ekran Toshiby był czarny.
Zerwał się z łóżka, uderzył zabandażowanym bokiem w
krzesło, zaklął i przypadł do klawiatury. Komputer nie
reagował.
- Żeby to...! - Naciskał magiczne kombinacje klawiszy
jedna po drugiej. - Co się, do cholery, dzieje!?
- Włóż gogle, to zobaczysz - zadysponował baryton.
Tomasz naciągnął opaski na nadgarstki, wyregulował gogle.
Ciemność zaczynała się rozjaśniać, pojawił się obraz.
Rozmyte kontury przypominały poruszającą się sylwetkę
człowieka, ale błyski zakłóceń i plamy białego szumu czyniły
ją nierozpoznawalną. Postać zawisła w ciemności, podrygując
w niedbałej parodii tańca świętego Wita.
- Udało mi się przejąć sterownik dźwięku, nadal mam
problemy z obrazem - odezwał się intruz. - Twoja maszyna
jeszcze walczy, ale rozsadzenie systemu to kwestia czasu.
Popełniłeś błąd pozostawiając aktywny modem.
- Kto ty jesteś? - Tomasz poczuł lęk, denerwowało go też
migotanie obrazu. - I czego tu chcesz?
- "Moje nazwisko nic panu nie powie". Już się raz
spotkaliśmy, Tomaszu, dziś rano na Kanoniczej, znajomość
można uznać za zawartą. Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci
krzywdy. Zresztą możesz pracować, a właściwie - mogłeś, bo
za chwilę twój system pójdzie w drzazgi. Co do drugiego
pytania... Powiedzmy, że zależy nam, żeby przesyłka, ten
magiczny PROH, nie dotarła na miejsce, Intruz dostawał
drgawek w poziomie.
Tomasz spróbował wywołać panel sterowania. Żadnej
reakcji, poza jeszcze większą liczbą zakłóceń.
- Źle, źle, źle - roześmiał się baryton. - Mysz,
klawiatura, taczpad, wszystko odłączone. Nie mogę, co
prawda, dotrzeć do zabezpieczonej części dysku, ale to wina
przepustowości łącza. Ty nie możesz dostać się do systemu,
ja do danych. Może się wymienimy?
- Pobawimy się w kotka i myszkę. - Tomasz ściągnął GiRę.
Tę sztuczkę trzymał w zanadrzu na czarną godzinę.
Ponieważ notebook musiał być cały czas podłączony do Netu,
istniało ryzyko infekcji przez szeroko otwarty modem.
Infekcja nastąpiła, pora nakarmić Toshibę aspiryną.
- Tego nie mogłeś zauważyć, nie było podpięte - mruknął
Tomasz, podłączając dodatkowy dysk twardy, z Healerem.
Działanie Healera było proste i skuteczne. Program miał
się uaktywnić natychmiast po włączeniu dysku, przejąć
obsługę systemu, nie zezwolić na zapis na swojej partycji,
wykasować system z dysku Toshiby, a ściślej - w bezwzględny
sposób go sformatować. Dane, ponieważ znajdowały się w innym
miejscu, pozostawały nienaruszone.
I tak się stało. Baryton nie zdążył zipnąć, gdy Healer
zameldował o wykonaniu działania. Łącza były czyste, telefon
przestrojony, procedury przekodowane. Po intruzie ni śladu.
Na nieszczęście Tomasz wyznawał zasadę Zalewu
Informacyjnego. Głosiła, że istnieją informacja wieczna i
informacja wokół Tomasza - reszta jest nieważna i nie warto
zadawać sobie trudu jej analizowania. Ważne były wzory i
schematy, a nie wydarzenia. Gdy intruz zniknął, zniknął też
kłopot wokół Tomasza. Niestety, gdyby nie był skołowany
wydarzeniami poranka i oszołomiony antybiotykami,
zastanowiłby się, dlaczego baryton nie pasował do ogólnego
schematu. Teraz Tomasz tylko pobieżnie sprawdził system,
uaktywnił kilka dodatkowych wirusów na wejściu modemu i
poszedł napić się wody mineralnej. Przesyłka z proszkiem
zbliżała się do granicy wschodniej.
Wirus HIV każdego dnia produkuje około 100 milionów do
miliarda nowych kopii, które infekują i mordują miliard
komórek układu immunologicznego. System immunologiczny
prowadzi akcję odwetową; odtwarza miliard komórek T co dnia
i w przeciągu miesiąca niszczy 99% najeźdźców.
Problem więc nie w liczebności wirusów, ale w drobnej,
łatwej do przeoczenia sztuczce. Pomiędzy miriadami wirusów
HIV znajduje się garstka mutantów, zmieniona genetycznie i
dzięki temu niewykrywalna bezpośrednio przez komórki T. Co
nie jest wykrywane, nie jest atakowane. Gdy tylko mutanty
zyskają trochę przestrzeni życiowej, namnażają się i
rozrastają. Po miesiącu stają się dominującą siłą i
zastępują pierwotne wirusy. Nieustraszone komórki T atakują
wirusy-mutanty i cykl się powtarza.
W każdym przypadku zachorowania na AIDS powtarzający się
cykl stopniowo działa na korzyść wirusa HIV. Pomimo
heroicznych wysiłków system immunologiczny nie jest w stanie
odrobić strat po każdej rundzie. Skumulowany efekt powolnego
wyniszczania w przeciągu dekady sprawia, że całkowita liczba
komórek T osiąga poziom żałośnie niski. Teraz każdy mikrob
może przebić dziurawą zasłonę i doprowadzić organizm do
śmierci.
System ochronny Toshiby Tomasza był atakowany przez
cyberwirusa HIV. Gdzie u człowieka agonia dokonywała się w
ciągu lat, w sercu mikroprocesora bitwa na śmierć i życie
rozgrywała się miliony razy szybciej. Randomizer nie radził
sobie z kolejnymi mutacjami i na dysk twardy zaczynała się
wlewać coraz szersza rzeka intruzów.
Intruzi nie byli cyberbarbarzyńcami. Instrukcje nie
zezwalały im na bezmyślne niszczenie zasobów notebooka -
przeciwnie, mieli ich pilnie strzec i dokonać paru
modyfikacji. Gdy nieświadomy Tomasz kończył kitowanie
procedur, HIV tkwił na posterunku, czekając na ostatni
rozkaz.
Przesyłkę odebrała zasuszona staruszka, dziwnie podobna
do tej, jaką Tomasz zaprogramował w Kolonii. Pokwitowała
odbiór niewielkiej paczki i opuściła pośpiesznie budynek
Kijowskiej Poczty Głównej.
Tomasz ponownie uruchomił kit wizualny i zabrał się do
przerabiania sceny. Opracował postać - tym razem był to
misiowaty urzędas z brzuszkiem - wpasował ją w najważniejsze
kadry, przejrzał rozkład oświetlenia sali i wprowadził
poprawki. Włączył program i przyglądał się pierwszym
efektom.
Pobudzony wirus HIV przełamał ostatnie systemy obronne
Toshiby i zabrał się do właściwego zadania. Wykrył aktywność
GiRy, zidentyfikował użytkownika i ruszył do ataku na
sterowniki audio i wideo. Do generowanych przez nie procedur
wprowadzał modyfikacje. Ich cel był jasny - zabić.
Tomasz porozkładał na biurku potrzebne papierzycha.
Naciągnął na siebie GiRę i rozpoczął ostatnią sesję
polegającą na wklepywaniu kodów uaktywniających checkery.
Miały sprawdzić trasę proszku, przejrzeć dane na temat
przesyłki, wyłapać niezgodności, posprzątać po operatorze.
Po kilku godzinach pracy odchylił się w krześle, splótł
ręce ponad głową, wyciągnął się, aż strzeliły kości. Kończąc
ćwiczenie izometryczne, zauważył, że coś nie zgadza się w
otaczającym go wirtualnym obrazie. Nad głową świecił
księżyc.
Spuścił głowę. Panel użytkownika rozwiał się. Zostało
gwiaździste niebo i uczucie obnażenia przed ogromem
Wszechświata. Krople strachu zaczęły napływać Tomaszowi
ołowiem do żył. Od dziecka nienawidził otwartych
przestrzeni, a do otwartego okna na piętrze wyższym niż
drugie za nic by nie podszedł. Gwiaździste niebo z jednej
strony zdawało się wciągać go, a z drugiej miażdżyło
fizyczną obecnością. Uczucie pustki narastało, aż Tomasz
poczuł potrzebę wymiotów.
- Muszę wstać i zresetować komputer. - Chciał poderwać
się z krzesła. Mięśnie nie zareagowały. Spróbował ruszyć
gałkami ocznymi i wrzasnął. Podłoga odeszła, zamiast niej
wyczuwał nicość. Zwierzęcy krzyk wyrwał mu się z płuc.
Panika zalewała umysł. Tomasz dusił się własną znikomością.
Zniecierpliwiony kot obszedł pokój na sztywnych łapkach.
Obwąchał zwisającą rękę opiekuna, otarł się o kable,
przejechał ogonem po krawędzi łóżka. Wreszcie zaczął kopać
pod zamkniętymi drzwiami. Koniecznie musiał do kuwety.
Ciało Tomasza stawało się bezwładnym worem molekuł.
Świadomość zanikała pod naporem nieograniczonego strachu,
który dusił wszystko na swojej drodze tak jak pożar dławi
prerię. Ciemność i pustka ogarniały Tomasza. Zewnętrznym
świadectwem zmagań umysłu z wirusem były drgająca stopa i
świszczący jęk dobywający się z rozchylonych warg. Wirus
zwiększał pulsowanie szatańskiej struktury, łamał blokady,
niszczył pamięć, trawił uczucia.
W fali nadrozumienia wywołanej traumą strzępy informacji
poskładały się w logiczną całość: zbieżność kłopotów
finansowych z propozycją Ptysia, obszerne, nieskrępowane
wyjaśnienia Kurta, atak na Kanoniczej, prymitywnie nieudolna
inwazja na Toshibę. Gniew szarpnął napęczniałym umysłem, ale
mimo pobudzenia spazm był jak wiadro wody wylane na
rozszalały żywioł pożaru. Wzmógł tylko aktywność wirusa,
ociekające lodem palce paniki ponowiły natychmiast swój
ucisk. Tomasz konał ze strachu.
Kot przestał się wahać - wskoczył na stół i obwąchał
papiery. Pachniały podobnie jak gazety w jego kuwecie.
Zerknął płochliwie na właściciela, lecz nie zauważając gestu
sprzeciwu, rozsiadł się na środku stołu i z uczuciem ulgi
oddał strugę moczu na zaimprowizowaną toaletę. Kilka
strumyczków pociekło po kartkach. Przesączały się przez
kolejne warstwy, zmierzając do klawiatury Toshiby. Kot, jak
to miał we zwyczaju, zaczął energicznie zakopywać
zanieczyszczenia, grzebał łapą, rozrzucając i rozgarniając
śmietnisko, aż pacnął w kabelki. Kabelki się zabujały.
Ciecz dotarła wreszcie między klawisze i komputer
zasyczał. Ekran zgasł. Kot syknął uszczęśliwiony bujaniem
się kabelków i zabrał się do ich wyszarpywania. Połączenia
zostały zerwane, ucichł dysk twardy, padły sterowniki GiRy.
Tomasz nagle odzyskał swoją fizyczność.
Do rozdygotanej świadomości wtargnęły nagle zapachy,
kolory, kształty. Ból zesztywniałych w naprężeniu mięśni
rozjazgotał się w każdym zakamarku ciała. Z półomdlenia
wyrwały Tomasza uderzenia czegoś mokrego o szybę.
Zarejestrował szum podniesionych głosów na parterze,
galopadę kroków na schodach i zgrzyt drzwi.
- Tommy, Tommy! Znowu śpisz, a tłukę się od piętnastu
minut. Gospodyni mnie wpuściła. - Justyna ogarnęła pokój
jednym spojrzeniem. - Co tu tak śmierdzi? To nie jest mięta.
Coś ty nabroił?
Tomasz runął z krzesła, wyczerpany. Kot uznawszy, że
pytanie nie było do niego, dumnie wymaszerował z pokoju.
Gdy doszedł do siebie i mógł przemówić, wyjaśnił
Justynie, co się stało.
- To się nawet logicznie układa: użalam się publicznie
nad sobą, dostaję namiary, potem tracę stypendium i nagle w
ciągu kilku minut otrzymuję zlecenie na sto kawałków do
zrealizowania w tym samym dniu. Przecież to cuchnie. Potem
ostrzeżenia, próba włamania do systemu, a ja niczego się nie
domyślam.
Justyna wstawiła do flakonu pęk czerwonych kwiatów z
blaszkowatymi, białymi listkami.
- Kto to był? Posuń się trochę, chcę się koło ciebie
położyć. Ten od pierwszego włamania? Glina?
- No pewnie. Ułopiarz jeden, coś nawet namierzył, ale ich
chyba szkolili na ENIACu. Fajne te kwiatki, sztuczne?
- Zasuszone. Widzisz, możesz rozkruszyć mu główkę.
- Nieważne. Albo ten wirus mentalny. Nie spotkałem się z
czymś takim. wykończyliby mnie po odwaleniu roboty.
- Kto? Nie łaskocz! Gliny czy faceci z Niemiec?
- Sam nie wiem. Wygląda na HANSA, ale równie dobrze
gliniarz mógł mi coś wrzucić na maszynę. Co się sprowadza do
jednego, trzeba wiać. Schowam się w Krakowie na tydzień,
może dwa.
Gospodynię przeraził widok dwóch panów w identycznych
czarnych płaszczach z podniesionymi kołnierzami. Panowie nie
zdjęli kapeluszy, gdy oglądali pokój Tomasza. Pytali tylko,
czy dawno wyszedł i gdzie mógł schować komputer. Gospodyni
odpowiedziała, że Tomasz ostatnio zachowywał się dziwnie, a
w południe spakował się, oświadczył, że wyjeżdża do rodziców
na tydzień i wyszedł. Komputer zabrał ze sobą, bo wszędzie
lubi go nosić.
Panowie podziękowali uprzejmie i poinformowali, że zajrzą
wkrótce, co jeszcze bardziej zdenerwowało starszą panią.
Kot obserwował to z progu. Mrużył zielone ślepia w wąskie
szparki, ale nie uciekał. Uchylił się tylko błyskawicznie,
gdy jeden z panów chciał go pogłaskać. Kiedy panowie poszli,
kot ziewnął i podrapał się za uchem.
Przy furtce dwaj smutni panowie w czarnych płaszczach
napotkali dwóch smutnych panów w szarych płaszczach. Ta para
także miała podniesione kołnierze i kapelusze. Jedni i
drudzy zesztywnieli na swój widok, ale uprzejmie dotknęli
brzegów kapeluszy w niemym pozdrowieniu. Kot ponownie
ziewnął ze znudzenia, przebiegł między nogami oniemiałej
gospodyni i zaczął tarzać się w śniegu. Nowi goście zaczęli
zadawać gospodyni identyczne pytania, jak ich poprzednicy.
Gdy opadł obłok szarego puchu, kota nie było. Jego
wyszczerzony uśmiech trwał jeszcze w powietrzu, choć reszta
już znikła.
wrzesień - grudzień 1996
Roman Ociepa
ROMAN OCIEPA
Urodził się w 1972 roku w Andrychowie. Student filologii
angielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, pomieszkujący w
Bielsku-Białej i Andrychowie, pisze pracę magisterską na
temat zapożyczeń językowych w bankowości. Korci go fantasy;
ma nawet dwa rozdziały takiej powieści - trzeci i siódmy
(sic!). Ale przed nim na tzw. warsztacie kolejne opowiadanka
cyberpunkowe z Arabami, szpiegami przemysłowymi, przemytem,
zbrodnią, przyjaźnią i zdradą. Pomysł tytułowego "Proszku"
zawdzięcza Ociepa Lemowym "Sex Wars"; co do pozostałych
realiów, to faktycznie ma autor kota, a w Krakowie mieszkał
kiedyś na stancji. Reszta z głowy.
(mp)