NUMA 01 - Wąż - Cussler Clive, Kemprecos Paul
Szczegóły |
Tytuł |
NUMA 01 - Wąż - Cussler Clive, Kemprecos Paul |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
NUMA 01 - Wąż - Cussler Clive, Kemprecos Paul PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie NUMA 01 - Wąż - Cussler Clive, Kemprecos Paul PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
NUMA 01 - Wąż - Cussler Clive, Kemprecos Paul - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
25 lipca 1956
Na po³udnie od wyspy Nantucket
Prolog
B lady statek pojawi³ siê niespodziewanie, jakby wyskoczy³ z g³êbin. Su-
n¹³ niczym duch przez srebrny, jarz¹cy siê zimno kr¹g, ksiê¿ycowego
wiat³a. P³yn¹³ na wschód w rozgrzanym nocnym powietrzu. Wzd³u¿ bia-
³ych jak koæ burt migota³y diademy rozwietlonych bulajów. Ostry dziób
ci¹³ p³ytkie morze z tak¹ ³atwoci¹, z jak¹ sztylet tnie czarn¹ satynê.
Wysoko na zaciemnionym mostku szwedzko-amerykañskiego liniowca
Stockholm, siedem godzin i sto trzydzieci mil morskich na wschód od
Nowego Jorku, drugi oficer Gunnar Nillson przepatrywa³ rozwietlony oce-
an. Przez wielkie, biegn¹ce wokó³ mostka prostok¹tne okna widzia³ panora-
mê morza. Woda by³a spokojna, jedynie tu i ówdzie pojawi³ siê poszarpany
grzbiet fali. Temperatura, nieco ponad dwadziecia stopni Celsjusza, by³a
mi³¹ odmian¹ po wilgotnym powietrzu, które k³ad³o siê ciê¿ko na Stock-
holmie rankiem, kiedy liniowiec opuszcza³ nabrze¿e przy Siedemdziesi¹tej
Pi¹tej ulicy i rusza³ w dó³ rzeki Hudson. Resztki we³nistych chmur przesu-
wa³y siê przed porcelanowym ksiê¿ycem niczym poszarpany ca³un. Widocz-
noæ od sterburty wynosi³a szeæ mil morskich.
Nillson przeniós³ wzrok na lewo. Cienka, ciemna linia horyzontu gubi³a
siê za mglistym mrokiem, który skrywa³ gwiazdy jak woalka i spawa³ niebo
z oceanem.
Drugi oficer zapatrzy³ siê na tê scenê, zapominaj¹c o otoczeniu. Wróci³
jednak do rzeczywistoci na myl o ogromnej i bezdro¿nej pustce, jak¹ mie-
li pokonaæ. Marynarze czêsto o tym myl¹; gdyby Nillson nie poczu³ dr¿e-
nia pod stopami, duma³by znacznie d³u¿ej. Zdawa³o siê, ¿e moc, któr¹ wy-
twarza³y dwa potê¿ne diesle po czternacie tysiêcy szeæset koni mechanicz-
nych ka¿dy, p³ynie z maszynowni w górê, przenika wibruj¹cy pok³ad i wnika
w cia³o. Nillson balansowa³ niemal niewidocznie, by zachowaæ równowagê
przy ³agodnym ko³ysaniu statku na boki. Strach i zdumienie odp³ynê³y, za-
5
Strona 2
st¹pi³o je poczucie wszechmocy, zrodzone ze wiadomoci, ¿e dowodzi szyb-
kim liniowcem, pêdz¹cym przez ocean z maksymaln¹ prêdkoci¹.
Stockholm mia³ sto szeædziesi¹t metrów d³ugoci i dwadziecia je-
den metrów szerokoci. By³ najmniejszym liniowcem w ruchu transatlan-
tyckim. Od d³ugiej dziobówki ku rufie, zaokr¹glonej ³agodnie jak kieliszek
do wina, bieg³y linie nadaj¹ce mu wygl¹d sportowego jachtu. Poza jednym
¿ó³tym kominem, ca³y kad³ub b³yszcza³ biel¹. Nillson rozkoszowa³ siê w³a-
dz¹, jak¹ daje dowodzenie. Na jedno pstrykniêcie palcami trzech marynarzy
skoczy³oby wykonaæ jego rozkazy. Dotkniêciem dwigni którego z telegra-
fów maszynowych móg³ sprawiæ, by rozdzwoni³y siê dzwonki, a wielu ludzi
rzuci³o siê do dzia³ania.
Na myl, jak marny jest on sam w obliczu tej potêgi, zachichota³ pod
nosem. Czterogodzinna wachta polega³a w zasadzie na wykonywaniu serii
rutynowych czynnoci. Nale¿a³o tylko utrzymaæ statek na wyimaginowanej
linii, przecinaj¹cej wyimaginowany punkt niedaleko pêkatego czerwonego
latarniowca, strzeg¹cego zdradliwych wybrze¿y Nantucket. Tam Stoc-
kholm, z piêciuset trzydziestoma czterema pasa¿erami na pok³adzie, mia³
skrêciæ na pó³nocny wschód i wejæ na kurs, który pozwoli omin¹æ wyspê
Sable, potem prosto jak po sznurku pokonaæ Atlantyk, dotrzeæ w okolice
pó³nocnej Szkocji i w koñcu do portu w Kopenhadze.
Nillson mia³ tylko dwadziecia osiem lat i zaokrêtowa³ siê na Stock-
holm ledwie trzy miesi¹ce wczeniej, ale p³ywa³ na ³odziach i statkach,
odk¹d umia³ chodziæ. W wieku kilkunastu lat harowa³ na ba³tyckich ku-
trach ledziowych, nastêpnie s³u¿y³ jako majtek w pewnym wielkim przed-
siêbiorstwie ¿eglugowym. Potem skoñczy³ Szwedzk¹ Wy¿sz¹ Szko³ê Mor-
sk¹ i pracowa³ w marynarce szwedzkiej. Dowodzenie Stockholmem sta-
nowi³o kolejny krok w realizowaniu marzenia, by zostaæ panem w³asnego
statku.
Nillson nie pasowa³ do stereotypu wysokiego jasnow³osego Szweda. Mia³
w sobie wiêcej z wenecjanina ni¿ z wikinga. Odziedziczy³ po matce w³oskie
geny orzechowe w³osy, oliwkowa skórê, drobnokocist¹ budowê cia³a i s³o-
neczny temperament. Ciemnow³osi Szwedzi nie s¹ niczym niezwyk³ym, ale
czasami Nillson zadawa³ sobie pytanie, czy ródziemnomorskie ciep³o w je-
go du¿ych ciemnych oczach nie k³óci siê z lodowatym zachowaniem kapita-
na. Styl bycia kapitana bra³ siê raczej z po³¹czenia skandynawskiej rezerwy
z ostr¹ dyscyplin¹, tradycyjn¹ w szwedzkiej marynarce. Nillson pracowa³
ciê¿ej, ni¿ musia³. Nie chcia³ daæ kapitanowi najmniejszego powodu do nie-
zadowolenia. Pogoda by³a idealna, ¿adne statki nie krêci³y siê w okolicy,
niedaleko znajdowa³y siê p³ytkie wody, a jednak, nawet podczas tej spokoj-
nej nocy chodzi³ od jednego skrzyd³a mostka do drugiego, jakby liniowiec
znajdowa³ siê w szponach huraganu.
Mostek liniowca podzielono na dwie czêci: z przodu szeroka na szeæ
metrów sterówka, za ni¹ oddzielne pomieszczenie mapowe. Zewnêtrzne
6
Strona 3
drzwi skrzyde³ mostka otwarto, by wpuciæ do rodka lekk¹ po³udniowo-
-zachodni¹ bryzê. Po obu bokach sterówki widnia³y zestawy urz¹dzeñ rada-
rowych i telegraficznych. W rodku sterówki, na drewnianym podwy¿sze-
niu wznosz¹cym siê dziesiêæ centymetrów nad wypolerowan¹ pod³ogê sta³
sternik. Dziel¹ca oba pomieszczenia cianka znajdowa³a siê tu¿ za jego ple-
cami. Rêce nieprzerwanie trzyma³ na sterze, oczy natomiast co i raz kiero-
wa³ na lewy ¿yrokompas. Na wprost steru, tu¿ pod centralnym oknem, umiesz-
czono skrzynkê wskanika kursu. Trzy drewniane klocki w rodku mia³y
nadrukowane numery, co pomaga³o sternikowi koncentrowaæ siê na obra-
nym kursie.
W tej chwili klocki wskazywa³y zero dziewiêædziesi¹t.
Nillson wszed³ na górê nieco przed rozpoczynaj¹c¹ siê o wpó³ do dzie-
wi¹tej wacht¹. Chcia³ rzuciæ okiem na prognozê pogody. Zapowiadano, ¿e
w okolicy stoj¹cego przy Nantucket latarniowca bêdzie mg³a. Jak na ten re-
jon nic zaskakuj¹cego. Ciep³e wody u wybrze¿y Nantucket to fabryka mg³y.
Schodz¹cy z mostka oficer przekaza³ Nillsonowi, ¿e Stockholm idzie kur-
sem lekko na pó³noc od wczeniej wyznaczonego. Nie umia³ jednak okre-
liæ, jak daleko zboczyli. Radiolatarnie znajdowa³y siê za daleko, ¿eby do-
konaæ pomiaru.
Nillson umiechn¹³ siê. Informacja wcale go nie zaskoczy³a. Kapitan
zawsze obiera³ ten sam kurs dwadziecia mil na pó³noc od zalecanego przez
porozumienia miêdzynarodowe. Ogólnie przyjêty kurs nie by³ obowi¹zko-
wy, a kapitan wola³ p³yn¹æ bardziej na pó³noc. Dziêki temu oszczêdza³ czas
i paliwo.
Skandynawscy kapitanowie nie odbywaj¹ wacht na mostku, zazwyczaj
zostawiaj¹ statek pod dowództwem jednego z oficerów. Nillson szybko roz-
pocz¹³ seriê rutynowych czynnoci. Przeszed³ przez mostek. Sprawdzi³ pra-
wy radar. Spojrza³ na telegrafy, by siê upewniæ, ¿e oba wskazuj¹ CA£A
NAPRZÓD. Przez chwilê bacznie obserwowa³ morze. Upewni³ siê, ¿e oba
bia³e wiat³a nawigacyjne na maszcie s¹ zapalone. Wszed³ powoli do ste-
rówki. Obejrza³ parametry wskazywane przez ¿yrokompas. Zatrzyma³ wzrok
na rêkach sternika. Pokr¹¿y³ po sterówce.
Kapitan wszed³ na górê nieco po dziewi¹tej, kiedy skoñczy³ kolacjê, któr¹
jada³ w swej kabinie, po³o¿onej bezporednio pod mostkiem. By³ ma³omów-
nym mê¿czyzn¹ przed szeædziesi¹tk¹, ale wygl¹da³ starzej. Czas rozmy³
ostroæ jego wyrazistego profilu, tak jak nieustêpliwe morze wyg³adza skal-
ny wystêp. Kapitan trzyma³ siê prosto niczym pal do taranowania i nosi³
zawsze nienagannie wyprasowany mundur. Choæ rumiana twarz przypomi-
na³a stare jab³ko, oczy koloru lodu bystro migota³y. Przez dziesiêæ minut
chodzi³ w tê i z powrotem za mostkiem, wpatrywa³ siê w ocean i wci¹ga³
nosem ciep³e powietrze niczym pies goñczy, który ³apie zapach ba¿anta.
Potem wszed³ do sterówki i zacz¹³ studiowaæ mapy nawigacyjne, jakby szu-
ka³ znaku.
7
Strona 4
Zmieniæ kurs na osiemdziesi¹t siedem stopni powiedzia³ po chwili.
Nillson przekrêci³ wielk¹ kostkê w skrzynce kursowej tak, by wskazy-
wa³a zero osiemdziesi¹t siedem. Kapitan poczeka³, a¿ sternik odpowiednio
ustawi ster, po czym wróci³ do swojej kabiny.
W pomieszczeniu kartograficznym Nillson wytar³ na mapie liniê ozna-
czaj¹c¹ kurs dziewiêædziesi¹t stopni, narysowa³ o³ówkiem nowy, wyznaczo-
ny przez kapitana, i po szybkich obliczeniach w pamiêci oszacowa³ miejsce,
gdzie siê znajdowali. Nastêpnie przed³u¿y³ oznaczaj¹c¹ kurs liniê zgodnie
z czasem, jaki min¹³ od wyruszenia, i utrzymywan¹ prêdkoci¹. Zrobi³ krzy-
¿yk. Kreska na mapie wskazywa³a, ¿e przep³yn¹ w odleg³oci mniej wiêcej
piêciu mil od latarniowca. Nillson jednak uzna³, ¿e silne pó³nocne pr¹dy
pchn¹ statek na dwie mile od tego miejsca.
Podszed³ do radaru przy prawych drzwiach i prze³¹czy³ zakres z piêtna-
stu mil na piêædziesi¹t. W¹ski ¿ó³ty pasek, który omiata³ kolisty ekran, owie-
tli³ smuk³e ramiê Cape Cod, wyspy Nantucket i Marthas Vineyard. Przy
tym ustawieniu odleg³e statki dawa³y zbyt ma³e odbicie, by radar móg³ je
pokazaæ. Nillson przestawi³ wiêc urz¹dzenie z powrotem na badanie naj-
bli¿szych piêtnastu mil, po czym znów zacz¹³ kr¹¿yæ po mostku.
Oko³o dziesi¹tej wróci³ kapitan.
Bêdê w swojej kabinie. Muszê siê zaj¹æ papierkow¹ robot¹ oznaj-
mi³. Zmieniê kurs na bardziej pó³nocny za dwie godziny. Proszê mnie we-
zwaæ, jeli zobaczy pan przedtem latarniowiec. Wyjrza³ przez okno, mru-
¿¹c oczy, jakby wyczuwa³ obecnoæ czego niewidocznego. Albo jeli po-
jawi siê mg³a lub pogorszy pogoda.
Stockholm znajdowa³ siê czterdzieci mil na zachód od latarniowca,
wystarczaj¹co blisko, by wychwyciæ jego sygna³ radiowy. Radiolokator wska-
zywa³, ¿e statek p³ynie kursem o przesz³o dwie mile na pó³noc od tego, jaki
wyznaczy³ kapitan. Nillson doszed³ do wniosku, ¿e musz¹ ich spychaæ pr¹dy.
Kolejny pomiar radiolokacyjny piêæ minut póniej wykaza³, ¿e statek
p³ynie prawie trzy mile na pó³noc od kursu. W dalszym ci¹gu nie by³o siê
czym niepokoiæ; wystarczy³o jedynie uwa¿nie obserwowaæ sytuacjê. Sta³y
rozkaz brzmia³, by wzywaæ kapitana na mostek w przypadku zdryfowania
z kursu. Nillson wyobra¿a³ sobie wyraz, jaki przybierze niezbyt przyjemna
twarz kapitana, i ledwie skrywane zadowolenie w oczach od tylu lat smaga-
nych morskim wiatrem. Wezwa³ pan MNIE na górê w TAKIEJ sprawie?
Nillson w zamyleniu podrapa³ siê po brodzie. Mo¿e by³o co nie tak z ra-
diolokatorem? Albo radiolatarnia znajdowa³a siê jeszcze zbyt daleko, by
dokonaæ dok³adnego pomiaru?
Nillson wiedzia³, ¿e jest marionetk¹ w rêkach kapitana, ale przecie¿ by³
w koñcu oficerem dowodz¹cym na mostku. Podj¹³ decyzjê.
Ster osiemdziesi¹t dziewiêæ poleci³ sternikowi.
Ko³o poruszy³o siê w prawo. Dziób statku przesun¹³ siê nieco na po³u-
dnie, bli¿ej zamierzonego kursu.
8
Strona 5
Za³oga mostka zamieni³a siê stanowiskami zgodnie z wyznaczonym
osiemdziesiêciominutowym rytmem. Ze stanowiska rezerwowego podszed³
Lars Hansen i przej¹³ ster.
Nillson skrzywi³ siê, niezbyt zadowolony ze zmiany. Nigdy nie czu³
siê dobrze na wachcie z tym cz³owiekiem. Podstawow¹ zasad¹ szwedzkiej
marynarki jest koncentrowanie siê wy³¹cznie na zadaniach. Oficerowie roz-
mawiaj¹ z marynarzami tylko po to, by wydaæ rozkazy. Nie ma wymienia-
nia uprzejmoci. Nillson czasami ³ama³ tê zasadê. Po cichu dzieli³ siê z ja-
kim marynarzem ¿artem albo drwi¹c¹ uwag¹. Z Hansenem nigdy tego nie
robi³.
Hansen po raz pierwszy p³yn¹³ na Stockholmie. Wszed³ na pok³ad
w ostatniej chwili, by zast¹piæ marynarza, który siê zaci¹gn¹³, ale nie przy-
szed³. Z dokumentów Hansena wynika³o, ¿e s³u¿y³ na ró¿nych jednostkach,
mimo to nikt go nie zna³ ani o nim nie s³ysza³. Wydawa³o siê to dziwne. By³
wysoki i barczysty, mia³ kwadratow¹ szczêkê i ciête tu¿ przy skórze jasne
w³osy. Opis taki móg³by pasowaæ do milionów Skandynawów tu¿ po dwu-
dziestce. Trudno by³o jednak zapomnieæ twarz tego mê¿czyzny. Po prawej
stronie, od wystaj¹cej koci policzkowej, niemal do k¹cika ust, bieg³a gro-
nie wygl¹daj¹ca bia³a blizna. Szrama sprawia³a, ¿e wargi nieco siê unosi³y,
przez co usta wygl¹da³y jak wykrzywione w groteskowym umiechu. Han-
sen s³u¿y³ g³ównie na frachtowcach. To mog³o wyjaniaæ, dlaczego nic o nim
nie wiedziano, choæ zdaniem Nillsona wynika³o to bardziej z zachowania
marynarza. By³ skryty, odzywa³ siê wy³¹cznie, jeli musia³, a i wtedy nie
mówi³ wiele. Nikt nigdy go nie spyta³ o bliznê.
Nillson musia³ jednak przyznaæ, ¿e Hansen okaza³ siê dobrym maryna-
rzem szybko reagowa³ na rozkazy i wykonywa³ je bez dyskusji. Z tego
powodu bardzo siê zdziwi³, gdy sprawdzi³ kompas. Podczas minionych
wacht Hansen udowodni³, ¿e jest kompetentnym sternikiem, teraz jednak
pozwala³ statkowi wchodziæ w dryf, jakby b³¹dzi³ gdzie mylami. Nillson
rozumia³, ¿e do wyczucia steru potrzeba po objêciu wachty nieco czasu,
ale dzi sterowanie nie wymaga³o wiêkszego wysi³ku. Owszem, pr¹d by³
doæ silny, ale nie d¹³ wiatr. Przez pok³ad nie przewala³y siê potê¿ne fale.
Wystarczy³o jedynie odrobinê poruszyæ sterem raz w jedn¹, raz w drug¹
stronê.
Nillson spojrza³ na ¿yrokompas. ¯adnych w¹tpliwoci. Statek szed³ lek-
ko esowat¹ lini¹. Oficer stan¹³ tu¿ przy sterniku.
Trzymaj prosto, Hansen powiedzia³ ¿artobliwym tonem. Chyba
wiesz, ¿e to nie okrêt wojenny.
Hansen obróci³ g³owê osadzon¹ na masywnej szyi. Poblask ¿yrokompa-
su podkreli³ g³êbokoæ blizny i sprawi³, ¿e oczy marynarza b³ysnê³y jak
u drapie¿nika. Zdawa³o siê, ¿e ze renic bije ¿ar. Nillson poczu³ milcz¹c¹
agresjê. Ma³o brakowa³o, a cofn¹³by siê odruchowo. Powstrzyma³ siê jed-
nak, by nie okazaæ s³aboci, i wskaza³ na cyfry w skrzynce kursowej.
9
Strona 6
Sternik przez kilka sekund bez wyrazu wpatrywa³ siê w oficera, po czym
niemal niewidocznie skin¹³ g³ow¹.
Nillson upewni³ siê, ¿e kurs jest utrzymywany, mrukn¹³ z aprobat¹ i po-
spiesznie odszed³ do pomieszczenia z mapami.
Kiedy robi³ kolejny radionamiar, by ustaliæ efekt dryfu, zadr¿a³. Myl
o Hansenie przyprawia³a go o gêsi¹ skórkê. Nielogiczne nawet po dwu-
stopniowej korekcie na po³udnie, Stockholm znajdowa³ siê o trzy mile za
daleko na pó³noc.
Wróci³ do sterówki i nie patrz¹c na marynarza, wyda³ rozkaz:
Dwa stopnie w prawo.
Hansen przekrêci³ ster na dziewiêædziesi¹t jeden stopni.
Nillson zmieni³ cyfry w skrzynce kursowej i sta³ przy kompasie, a¿ uzna³,
¿e sternik prawid³owo wprowadzi³ statek na nowy kurs. Potem pochyli³ siê
nad radarem. ¯ó³tawa powiata nada³a ciemnej skórze taki odcieñ, jakby
oficer mia³ ¿ó³taczkê. Poruszaj¹cy siê dooko³a tarczy promieñ pokaza³ po
lewej stronie jasn¹ plamkê, odleg³¹ o jakie dwanacie mil morskich. Nill-
son uniós³ brew.
Stockholm mia³ towarzystwo.
Nillson nie móg³ wiedzieæ, ¿e w kad³ub i nadbudówki Stockholmu
uderzaj¹ fale elektromagnetyczne, które po odbiciu wracaj¹ do radarowej
anteny, wiruj¹cej wysoko nad mostkiem jednostki pêdz¹cej z przeciwleg³e-
go kierunku. Kilka minut wczeniej we wnêtrzu du¿ego mostka statku pasa-
¿erskiego w³oskich linii oceanicznych Andrea Doria, obs³uguj¹cy radar
oficer odezwa³ siê do krêpego mê¿czyzny w berecie marynarki wojennej
i mundurze koloru wieczornego nieba.
Kapitanie, widzê statek. Siedemnacie mil, cztery stopnie na sterburtê.
Nastawiony na zasiêg dwudziestu mil radar obserwowano bez przerwy
od trzeciej. Wtedy w³anie na skrzyd³o mostka wszed³ kapitan Piero Cala-
mai i ujrza³ unosz¹ce siê na zachodzie szare smugi, przypominaj¹ce dusze
topielców.
Natychmiast wyda³ rozkaz przygotowania statku do p³yniêcia we mgle.
Licz¹ca piêæset siedemdziesi¹t dwie osoby za³oga, zosta³a postawiona w stan
podwy¿szonej gotowoci. W stusekundowych odstêpach automatycznie uru-
chamia³a siê syrena przeciwmgielna. Bocianie gniazdo przeniesiono na dziób,
sk¹d marynarz mia³ lepszy widok. Za³oga maszynowni czeka³a na stanowi-
skach, poinstruowana o obowi¹zku natychmiastowego reagowania w ka¿-
dym nag³ym wypadku. Zamkniêto drzwi miêdzy jedenastoma wodoszczel-
nymi grodziami.
Andrea Doria pokonywa³ ostatni etap dziewiêciodniowej podró¿y na
trasie czterech tysiêcy mil morskich. Wyruszy³ z macierzystego portu w Ge-
nui. Na pok³adzie znajdowa³o siê tysi¹c stu trzydziestu czterech pasa¿erów
10
Strona 7
i czterysta jeden ton frachtu. Choæ wokó³ k³êbi³a siê gêsta mg³a, statek p³y-
n¹³ niemal z maksymaln¹ prêdkoci¹. Potê¿ne, dwuwa³owe silniki o ³¹cznej
mocy trzydziestu piêciu tysiêcy koni mechanicznych pcha³y wielki statek
z szybkoci¹ dwudziestu dwóch wêz³ów.
W³oskie linie oceaniczne nie oszczêdza³y swoich jednostek. Nie p³aci³y
te¿ kapitanom za przyp³ywanie do celu niezgodnie z wyznaczonym rozk³a-
dem. Czas znaczy³ pieni¹dz. Nikt nie wiedzia³ tego lepiej od kapitana Cala-
maiego, który dowodzi³ statkiem w trakcie wszystkich dotychczasowych
przejæ przez Atlantyk. By³ zdecydowany sprawiæ, by statek wp³yn¹³ do
Nowego Jorku z opónieniem nie wiêkszym nawet o sekundê od godziny,
któr¹ stracili dwie noce wczeniej w burzy.
Dwadziecia minut po dziesi¹tej wieczorem Doria mija³ latarniowiec.
I wtedy zosta³ dostrze¿ony na radarze. Na mostku us³yszano samotny jêk
syreny przeciwmgielnej; widocznoæ nie przekracza³a jednej mili. Kapitan
Dorii zarz¹dzi³ kurs dok³adnie na zachód, na Nowy Jork.
Jasna plamka na radarze sunê³a prosto na Doriê. Calamai pochyli³ siê
nad urz¹dzeniem. Ze zmarszczonym czo³em obserwowa³ ruch wietlistego
punktu. Na podstawie wskazañ radaru kapitan nie umia³ okreliæ ani wielko-
ci, ani typu nadci¹gaj¹cej jednostki. Nie domyla³ siê, ¿e widzi obraz szybkie-
go liniowca oceanicznego. Przy zsumowanej prêdkoci czterdziestu wêz³ów,
statki zbli¿a³y siê do siebie co trzy minuty o dwie mile morskie.
Pozycja nadp³ywaj¹cego statku by³a dziwna. Jednostki kieruj¹ce siê na
wschód powinny iæ tras¹ le¿¹c¹ dwadziecia mil bardziej na po³udnie. Mo¿e
to kuter rybacki?
Zgodnie z zasadami ruchu morskiego, statki maj¹ obowi¹zek mijania
siê tak, jak samochody lewa burta w lew¹ burtê. Jeli przy chêci zastoso-
wania tej zasady statki zosta³yby zmuszone do wejcia na kurs gro¿¹cy koli-
zj¹, wolno min¹æ siê prawa burta w praw¹.
Na podstawie obrazu radarowego kapitan uzna³, ¿e jeli obie jednostki
utrzymaj¹ kursy, nadp³ywaj¹cy obiekt bezpiecznie minie Doriê od prawej.
Tak jak na angielskich drogach, gdzie panuje ruch lewostronny.
Calamai wyda³ za³odze rozkaz uwa¿nego obserwowania nadp³ywaj¹ce-
go statku. Ostro¿noæ nigdy nie zaszkodzi.
Kiedy Nillson w³¹czy³ wiat³o pod znajduj¹c¹ siê obok radaru plansz¹
do nanoszenia manewrów i przygotowa³ siê do przeniesienia na papier zmie-
niaj¹cej siê pozycji plamki na ekranie, statki by³y oddalone od siebie mniej
wiêcej o dziesiêæ mil morskich.
Jaki kurs, Hansen?! zawo³a³.
Dziewiêædziesi¹t stopni spokojnie odpowiedzia³ sternik.
Nillson zaznaczy³ na planszy krzy¿yki, przeci¹gn¹³ miêdzy nimi linie,
znów sprawdzi³ plamkê, po czym rezerwowemu marynarzowi obserwacyj-
11
Strona 8
nemu wyda³ rozkaz wygl¹dania z lewego skrzyd³a mostka. Linia, któr¹ wy-
rysowa³, wskazywa³a na to, ¿e nadp³ywaj¹cy statek pêdzi w ich kierunku
kursem równoleg³ym, nieco po lewej stronie. Oficer wyszed³ na skrzyd³o
mostka i przez lornetkê spojrza³ w ciemnoæ. Nie by³o ladu drugiego stat-
ku. Kilkakrotnie przeszed³ od skrzyd³a do skrzyd³a. Za ka¿dym razem za-
trzymywa³ siê przy radarze. Poprosi³ o raport kursowy.
Ci¹gle dziewiêædziesi¹t stopni, sir odpar³ Hansen.
Nillson ruszy³ sprawdziæ ¿yrokompas. Nawet najdrobniejsze odchyle-
nie mog³o siê okazaæ krytyczne. Chcia³ wiêc siê upewniæ, ¿e naprawdê id¹
wyznaczonym kursem. Hansen poci¹gn¹³ za wisz¹cy nad jego g³ow¹ sznur.
Szeæ razy zadzwoni³ dzwon okrêtowy. Jedenasta. Nillson uwielbia³, kiedy
wydzwaniano czas na statku. W trakcie pónej wachty, gdy samotnoæ i znu-
dzenie dawa³y o sobie znaæ, brzmienie dzwonu wskrzesza³o romantykê mo-
rza, któr¹ Nillson bardzo silnie odczuwa³ w m³odoci. Po tym jednak, co
nadchodzi³o i wkrótce mia³o siê staæ, pamiêta³ ten dwiêk jako odg³os fa-
tum.
Po obowi¹zkowym punkcie programu Nillson znów popatrzy³ na ekran
radaru i zrobi³ kolejny znak na planszy.
By³a jedenasta. Zbli¿aj¹ce siê do siebie jednostki dzieli³o siedem mil.
Nillson obliczy³, ¿e statki min¹ siê lewymi burtami, w bardziej ni¿ wystar-
czaj¹cej odleg³oci. Wyszed³ na lewe skrzyd³o mostka i znów zacz¹³ obserwo-
waæ morze przez lornetkê. Czyste szaleñstwo! Tam, gdzie radar wskazywa³
statek, oficer widzia³ jedynie ciemnoæ. Mo¿e tamten mia³ zepsute wiat³a
pozycyjne? Albo napotkali okrêt wojenny w trakcie manewrów?
Popatrzy³ w prawo. Ksiê¿yc jasno odbija³ siê od wody. Nillson spoj-
rza³ w lewo. W dalszym ci¹gu niczego nie dostrzeg³. Czy¿by przybysz kry³
siê w pasie mg³y? Ma³o prawdopodobne. ¯aden statek nie porusza³by siê
z tak¹ szybkoci¹ w gêstej mgle. Nillson zastanowi³ siê, czy nie zmniej-
szyæ trochê prêdkoci. Nie. Kapitan us³ysza³by odg³os przesuwania tele-
grafu i natychmiast by przybieg³. Wezwie drania po tym, jak statki bez-
piecznie siê min¹.
Trzy minuty po jedenastej radary pokaza³y, ¿e zaledwie cztery mile dzie-
l¹ obie jednostki.
Nadal nie by³o widaæ ¿adnych wiate³.
Nillson znów siê zastanowi³, czy zawo³aæ kapitana, i ponownie odrzuci³
pomys³. Nie da³ tak¿e wbrew miêdzynarodowemu prawu morskiemu
rozkazu wysy³ania dwiêkowych sygna³ów ostrzegawczych. Nie widzia³
sensu, aby to robiæ. Byli na otwartym oceanie, ksiê¿yc wieci³ jasno i wi-
docznoæ wynosi³a zapewne oko³o piêciu mil morskich.
Stockholm w dalszym ci¹gu przecina³ noc z prêdkoci¹ osiemnastu
wêz³ów.
Marynarz na bocianim gniedzie zawo³a³:
wiat³a po lewej!
12
Strona 9
Wreszcie.
Póniej analitycy krêcili g³owami. Nie mogli siê nadziwiæ, jak dwa wy-
posa¿one w radar statki przyci¹ga³y siê wzajemnie niczym magnesy.
Nillson poszed³ wolnym krokiem na lewe skrzyd³o mostka i przyjrza³ siê
wiat³om nadp³ywaj¹cej jednostki. W ciemnoci wieci³y dwa bia³e punkty
jeden wysoko, drugi nisko. wietnie. Po³o¿enie wiate³ wskazywa³o na to, ¿e
statek minie ich od lewej burty. Pojawi³o siê czerwone wiat³o, które ka¿dy
statek ma na lewej burcie. By³ to sygna³, ¿e przybysz oddala siê od Stockhol-
mu. Min¹ siê bakburtami. Radar wskazywa³, ¿e odleg³oæ wynosi ponad dwie
mile morskie. Nillson popatrzy³ na zegarek. Szeæ minut po jedenastej.
Z tego, co widzia³ na ekranie radaru kapitan Andrei Dorii, statki po-
winny bezpiecznie siê min¹æ sterburtami. Kiedy jednostki by³y oddalone od
siebie mniej ni¿ trzy mile, Calamai rozkaza³ wykonaæ skrêt w lewo o cztery
stopnie, by powiêkszyæ dystans. Wkrótce we mgle pojawi³a siê powiata
i stopniowo coraz wyraniej uwidacznia³y siê bia³e wiat³a. Kapitan Cala-
mai spodziewa³ siê ujrzeæ zielone wiat³o na prawej burcie nadp³ywaj¹cego
statku. W ka¿dej chwili powinno siê pojawiæ.
Zosta³a jedna mila.
Nillson przypomnia³ sobie, jak który z obserwatorów stwierdzi³, ¿e
Stockholm jest tak zwrotny, i¿ mo¿e obróciæ siê na dziesiêciocentówce
i wydaæ osiem centów reszty. Najwy¿szy czas wykorzystaæ tê zwinnoæ.
Dwa punkty na sterburtê rozkaza³. Tak jak Calamai chcia³ mieæ wiêcej
oddechu.
Hansen zrobi³ dwa pe³ne obroty ko³em sterowym w prawo. Dziób statku
obróci³ siê dwadziecia stopni w prawo.
Wyprostowaæ i trzymaæ sta³ym kursem.
Zadzwoni³ wisz¹cy na cianie telefon. Nillson podniós³ s³uchawkê.
Mostek zameldowa³. By³ pewien, ¿e statki bezpiecznie siê min¹.
Sta³ twarz¹ do ciany, plecami do okien.
Dzwoni³ obserwator z bocianiego gniazda.
wiat³a dwadziecia stopni z lewej.
Dziêkujê odpar³ Nillson i odwiesi³ s³uchawkê. Podszed³ do radaru
i popatrzy³ na ekran. Nie móg³ wiedzieæ, ¿e Andrea Doria zmieni³ kurs.
wietlne punkciki by³y tak blisko siebie, ¿e niemal siê zlewa³y. Niespiesznie
poszed³ na prawe skrzyd³o mostka, podniós³ lornetkê do oczu i nastawi³
ostroæ.
Spokój oficera natychmiast wyparowa³.
Bo¿e
westchn¹³ Nillson. Spostrzeg³, ¿e zmieni³y siê wiat³a na
czubku masztu nadp³ywaj¹cej jednostki. Teraz by³a skierowana ku nim nie
czerwonym, lecz zielonym wiat³em. Widzia³ sterburtê. Od chwili kiedy pa-
trzy³ ostatni raz, nadp³ywaj¹cy statek najwyraniej zrobi³ ostry skrêt w lewo.
13
Strona 10
Z gêstej mg³y, która dotychczas skrywa³a ogromny czarny kszta³t, wy³ania³y
siê jaskrawe niczym reflektory wiat³a pok³adowe Andrei Dorii. Prawa burta
w³oskiego statku znajdowa³a siê dok³adnie na kursie pêdz¹cego Stockholmu.
Nillson g³onym okrzykiem nakaza³ zmianê kursu.
Ostro na sterburtê!
Oficer zawirowa³ wokó³ w³asnej osi. Obydwiema d³oñmi chwyci³ r¹cz-
kê telegrafu. Jednym szarpniêciem przesun¹³ j¹ na pozycjê STOP, po czym
poci¹gn¹³ dalej, do samego do³u, jakby próbowa³ zmusiæ statek do zatrzy-
mania siê sam¹ determinacj¹. Powietrze przeszy³ szaleñczy brzêk.
CA£A WSTECZ.
Nillson odwróci³ siê do sternika. Hansen sta³ jak kamienny stra¿nik przed
pogañsk¹ wi¹tyni¹.
Cholera jasna! Powiedzia³em: ostro na sterburtê! wrzasn¹³ ochryple
Nillson.
Hansen zacz¹³ obracaæ ko³em sterowym. Nillson nie wierzy³ w³asnym
oczom. Hansen nie krêci³ w prawo, co mog³oby daæ im jak¹kolwiek choæ-
by niewielk¹ szansê unikniêcia kolizji. Powoli i wiadomie krêci³ w lewo.
Dziób Stockholmu zacz¹³ zataczaæ miercionony ³uk.
Nillson us³ysza³ syrenê przeciwmgieln¹, bez najmniejszej w¹tpliwoci
z nadp³ywaj¹cego statku.
W maszynowni zapanowa³ chaos. Marynarze gor¹czkowo obracali ko³em
sterowania moc¹, by zatrzymaæ prawy silnik. Szamotali siê, by otworzyæ zawo-
ry, odwróciæ kierunek przep³ywu i zatrzymaæ lewy silnik. Statek a¿ zadr¿a³ przy
hamowaniu. Ale by³o za póno. Stockholm lecia³ na Doriê jak strza³a.
Na lewym skrzydle mostka Nillson tkwi³ z ponur¹ min¹ przy telegrafie.
Kapitan Calamai patrzy³, jak wiat³a na szczycie masztu przed nim ma-
terializuj¹ siê i zmieniaj¹. Zobaczy³ czerwone wiat³o sterburty. Jarzy³o siê
niczym rubin na czarnym aksamicie. Zrozumia³, ¿e nadp³ywaj¹ca jednostka
skrêci³a ostro w prawo, prosto na kurs Dorii.
Bez ostrze¿enia. Bez syreny przeciwmgielnej ani gwizdka.
Przy tak du¿ej prêdkoci zatrzymanie siê nie wchodzi³o w rachubê. Do
wyhamowania statek potrzebowa³by wielu mil.
Calamai mia³ sekundy na reakcjê. Móg³ nakazaæ zwrot w prawo, prosto
na niebezpieczeñstwo, w nadziei, ¿e kad³uby jedynie siê otr¹.
Podj¹³ rozpaczliw¹ decyzjê.
Ca³a na bakburtê! warkn¹³.
Oficer na mostku spyta³, czy wy³¹czyæ silniki. Calamai pokrêci³ g³ow¹.
Trzymaæ: ca³a naprzód. Wiedzia³, ¿e Doria lepiej skrêca przy du-
¿ej prêdkoci.
Sternik obiema rêkami krêci³ ko³em w lewo z tak¹ prêdkoci¹, a¿ roz-
mywa³y siê kontury szprych. Gwizdek zapiszcza³ dwa razy, by poinformo-
14
Strona 11
waæ o wykonywanym manewrze. Zanim wielki statek zacz¹³ skrêcaæ, przez
pó³ mili walczy³ z pchaj¹c¹ go na wprost si³¹ bezw³adnoci.
Calamai wiedzia³, ¿e wiele ryzykuje, eksponuj¹c bok Dorii. Modli³
siê, by nadp³ywaj¹ca jednostka zd¹¿y³a skrêciæ. Ci¹gle nie móg³ poj¹æ, ¿e
oba statki p³yn¹ kursem kolizyjnym. To by³o jak z³y sen.
Krzyk jednego z oficerów przywo³a³ kapitana do rzeczywistoci.
P³ynie prosto na nas!
Nadp³ywaj¹cy statek kierowa³ siê dok³adnie na prawe skrzyd³o mostka,
sk¹d patrzy³ przera¿ony Calamai. Zdawa³o siê, ¿e ostry, skierowany ku gó-
rze dziób celuje prosto w niego.
Kapitan Dorii mia³ opiniê mê¿czyzny odwa¿nego i opanowanego. W tej
jednak chwili zrobi³ to, co na jego miejscu uczyni³by ka¿dy zdrowy na umy-
le cz³owiek. Rzuci³ siê do ucieczki, by ratowaæ ¿ycie.
Wzmacniany dziób szwedzkiej jednostki przebi³ metalowy kad³ub pê-
dz¹cego Andrei Dorii tak ³atwo jak bagnet i zanim siê zatrzyma³, prze-
szed³ przez jedn¹ trzeci¹ kad³uba o szerokoci ponad dwudziestu siedmiu
metrów.
W³oski liniowiec wa¿y³ dwadziecia dziewiêæ tysiêcy sto ton ponad
dwa razy tyle co Stockholm poci¹gn¹³ wiêc napastnika za sob¹, równo-
czenie obróci³ siê wokó³ punktu zderzenia, po³o¿onego poni¿ej i nieco z ty-
³u prawego skrzyd³a mostka. Raniony Doria p³yn¹³ dalej. Zgnieciony dziób
Stockholmu g³adko rozpru³ siedem z dziesiêciu pok³adów pasa¿erskich
w³oskiej jednostki. Nastêpnie zacz¹³ drzeæ d³ugi, czarny kad³ub, rozprysku-
j¹c jaskrawe snopy iskier.
Wielka, trójk¹tna dziura w burcie Dorii mia³a na górze dwanacie
metrów szerokoci, a w najni¿szym miejscu, tu¿ pod powierzchni¹ oceanu,
nieco ponad dwa metry.
Tysi¹ce litrów morskiej wody natychmiast wype³ni³y rozerwane w wy-
niku kolizji puste, zewnêtrzne zbiorniki paliwa. Pod ciê¿arem piêciuset ton
wody, która znalaz³a siê w generatorowni, statek pochyli³ siê na prawo. Tu-
nelem inspekcyjnym i w³azami pop³ynê³a oleista rzeka. Strumienie zaczê³y
siê laæ przez kraty w pod³odze do maszynowni. Za³oga maszynowni walczy-
³a. Marynarze lizgali siê jednak na pokrytej oleist¹ ciecz¹ pod³odze niczym
cyrkowi klowni, którzy zabawiaj¹ publicznoæ malowniczymi upadkami.
Do kad³uba wlewa³o siê coraz wiêcej wody. Nie zniszczone zbiorniki pa-
liwa po lewej stronie kad³uba unosi³y siê na powierzchni jak bañki mydlane.
W ci¹gu kilku minut od kolizji Doria dosta³ powa¿nego przechy³u.
Nillson by³ pewien, ¿e uderzenie rzuci go na pok³ad. Wstrz¹s okaza³ siê
jednak zaskakuj¹co ³agodny, choæ wystarczaj¹co silny, by wyrwaæ oficera
15
Strona 12
dy¿urnego z odrêtwienia. Kilkoma susami wybieg³ ze sterówki do pomiesz-
czenia z mapami. Skoczy³ do przycisku alarmu, którego uruchomienie po-
wodowa³o zamkniêcie na Stockholmie wodoszczelnych drzwi.
Na mostek wpad³ z wrzaskiem kapitan.
Co siê, na Boga, sta³o?!
Nillson próbowa³ odpowiedzieæ, ale s³owa utknê³y mu w gardle. Nie
wiedzia³, jak opisaæ incydent. Hansen zignorowa³ rozkaz skrêtu w prawo.
Szybko obraca³ ko³em sterowym w lewo. D³onie marynarza mocno obejmo-
wa³y szprychy. Wygl¹da³, jakby zastyg³. W oczach nie mia³ strachu, ladu
przera¿enia. Têczówki promieniowa³y lodowatym b³êkitem. Z pocz¹tku Nil-
lson s¹dzi³, ¿e to jedynie z³udzenie optyczne, spowodowane specyficznym
wiat³em, padaj¹cym z obudowy ¿yrokompasu na paskudn¹ szramê. Ale nie.
Kiedy statek gna³ ku katastrofie, Hansen siê umiecha³.
Nillson nie mia³ w¹tpliwoci. Potê¿ny marynarz z rozmys³em starano-
wa³ nadp³ywaj¹c¹ jednostkê. Precyzyjnie, niczym torpedê, naprowadzi³ Stock-
holmu na cel. Oficer wiedzia³ równie¿, ¿e nikt kapitan ani ktokolwiek
inny na pok³adzie w to nie uwierzy.
Przepe³nione cierpieniem oczy Nillsona przenios³y siê z twarzy kapita-
na na ster, jakby tam znajdowa³a siê odpowied. Pozostawione sobie ko³o
sterowe wirowa³o jak zwariowane.
W zamieszaniu Hansen znikn¹³.
Jakea Careya wyrwa³ z drzemki zapowiadaj¹cy nieszczêcie metalicz-
ny grzmot. G³uchy ³oskot trwa³ u³amek sekundy. Potem zast¹pi³ go pe³en
udrêczenia pisk stali tr¹cej o stal oraz odg³os straszliwego zgniatania
i mia¿d¿enia, jakby implodowa³ sufit kabiny. Carey zamruga³ i ze strachem
wbi³ wzrok w ruszaj¹c¹ siê tu¿ nad jego g³ow¹ szarobia³¹ cianê.
Zasn¹³ kilka minut temu. Poca³owa³ ¿onê Myrê na dobranoc i wlizgn¹³
siê pod ch³odn¹ ko³drê podwójnego ³ó¿ka w ich kabinie pierwszej klasy.
Myra przeczyta³a kilka stron powieci, po czym zaczê³y jej opadaæ powieki.
Zgasi³a wiat³o, szczelnie otuli³a siê ko³dr¹ i westchnê³a. G³owê ci¹gle mia-
³a pe³n¹ przyjemnych widoków ze sk¹panych s³oñcem toskañskich winnic.
Wieczorem, w jadalni pierwszej klasy, wznios³a z Jakiem toast szampa-
nem za tak udany pobyt we W³oszech. Carey zaproponowa³ kieliszeczek
przed snem w Salonie Belwederskim. Myra odpar³a jednak, ¿e jeli jeszcze
raz us³yszy Arrivederci Roma, do koñca ¿ycia nie wemie do ust spaghetti.
Poszli do kabiny tu¿ po wpó³ do jedenastej.
Po przejciu wolnym krokiem rêka w rêkê wzd³u¿ sklepów na pok³adzie
wejciowym, wjechali wind¹ poziom wy¿ej i poszli do wielkiej kabiny po
prawej stronie górnego pok³adu. Wystawili baga¿e na korytarz, sk¹d stewar-
dzi mieli je zbieraæ przed wp³yniêciem statku nastêpnego dnia do portu w No-
wym Jorku. W miarê wykorzystywania paliwa z wielkich zbiorników w ka-
16
Strona 13
d³ubie podwy¿sza³ siê punkt ciê¿koci statku, dlatego Doria ko³ysa³ siê
nieco na falach. Bujanie przypomina³o monotonny ruch ko³yski. Myra Ca-
rey wkrótce zapad³a w sen.
£ó¿kiem jej mê¿a gwa³townie szarpnê³o. Jake zosta³ wykatapultowany
w powietrze jak kamieñ wystrzelony z machiny oblê¿niczej. Potem d³ugo
spada³ w kr¹g g³êbokiej ciemnoci
mieræ kr¹¿y³a po pok³adach Andrei Dorii.
Wêdrówkê zaczê³a od eleganckich kabin na wy¿szych poziomach, po
czym zesz³a do klasy turystycznej pod lini¹ wodn¹. W efekcie zderzenia zgi-
nê³y piêædziesi¹t dwie osoby. Na pok³adzie pierwszej klasy, gdzie dziura
by³a najszersza, zniszczonych zosta³o dziesiêæ kabin. Pod lini¹ wodn¹ znaj-
dowa³y siê mniejsze i bardziej zagêszczone kabiny, dlatego efekt zderzenia
okaza³ siê tam bardziej katastrofalny.
Pasa¿erowie ginêli albo prze¿ywali, zale¿nie od zachcianek losu. Mê¿-
czyzna z pierwszej klasy, który w³anie my³ zêby, pobieg³ do sypialni, by
stwierdziæ, ¿e kabina nie ma ciany, a ¿ona zniknê³a. Dwie osoby ponios³y
mieræ na miejscu na luksusowym pok³adzie wypoczynkowym. Dwudziestu
szeciu emigrantów z W³och, p³yn¹cych w niewielkich, tañszych kabinach
na najni¿szym pok³adzie, znalaz³o siê dok³adnie na linii zderzenia i zginê³o
w masie zmia¿d¿onej i poszarpanej stali. By³a wród nich kobieta z czwór-
k¹ ma³ych dzieci. Zdarza³y siê tak¿e cuda. M³oda dziewczyna, któr¹ wyrzu-
ci³o z kabiny pierwszej klasy, odzyska³a przytomnoæ w zgniecionej czêci
dziobowej Stockholmu. W innej kabinie sufit spad³ na znajduj¹c¹ siê tam
parê. Obojgu uda³o siê jednak wyczo³gaæ na korytarz.
Najtrudniejsz¹ walkê stoczyli pasa¿erowie dwóch najni¿szych pok³adów.
Musieli przebiæ siê na górê przez pochylone, wype³nione dymem korytarze,
którymi sp³ywa³a pe³na oleju czarna woda. Ludzie stopniowo zaczynali do-
cieraæ do miejsc zbornych, gdzie czekali na dalsze instrukcje.
Kiedy statki siê zderzy³y, kapitan Calamai znajdowa³ siê w najdalszym
punkcie nie zniszczonego mostka. Kiedy otrz¹sn¹³ siê z pierwszego szoku,
pchn¹³ r¹czkê telegrafu na STOP. Statek w koñcu siê zatrzyma³ w gêstej
mgle.
Drugi oficer podszed³ do inklinometru instrumentu mierz¹cego prze-
chy³ statku.
Osiemnacie stopni poinformowa³. Kilka minut póniej doda³:
Dziewiêtnacie stopni.
Kapitan poczu³, jak jego serce musnê³y lodowate palce. Nawet przy dwóch
zalanych przedzia³ach przechy³ nie powinien przekraczaæ piêtnastu stopni.
Ponad dwadziecia stopni spowoduje popêkanie grodzi wodoszczelnych.
Logika mówi³a, ¿e taka sytuacja jest niemo¿liwa. Konstruktorzy statku
gwarantowali utrzymanie siê w poziomie przy zalaniu dowolnej kombinacji
17
2 W¹¿
Strona 14
dwóch przedzia³ów. Kapitan za¿¹da³ raportów dotycz¹cych zniszczeñ na
ka¿dym pok³adzie, ze szczególnym uwzglêdnieniem stanu drzwi miêdzy
przedzia³ami. Rozkaza³ te¿ nadawaæ sygna³ SOS z informacj¹ o pozycji
statku.
Na mostek zaczêli wbiegaæ oficerowie z raportami. Za³oga maszynowni
bezskutecznie wypompowywa³a wodê z przedzia³ów przy sterburcie. Ko-
t³ownia zosta³a zalana, woda wlewa³a siê do kolejnych dwóch przedzia³ów.
Najwiêkszy problem by³ z pok³adem A, który mia³ s³u¿yæ jako stalowa
pokrywa przegród poprzecznych, dziel¹cych statek na przedzia³y. Woda sp³y-
wa³a do kolejnych przedzia³ów schodami dla pasa¿erów.
Oficer wywo³a³ nowy odczyt inklinometru:
Dwadziecia dwa stopnie!
Kapitan Calamai nie musia³ patrzeæ na przyrz¹d, by wiedzieæ, ¿e prze-
chy³ przekroczy³ krytyczny punkt. Dowód mia³ pod stopami zas³an¹ ma-
pami pod³ogê.
Statek umiera³.
Calamai zdrêtwia³ ze zgryzoty. Andrea Doria nie by³ zwyczajnym stat-
kiem. Warty dwadziecia dziewiêæ milionów dolarów król w³oskich linii
oceanicznych uchodzi³ za najwspanialszy i najbardziej luksusowy czynny
liniowiec pasa¿erski. Jednostka nie mia³a jeszcze czterech lat. Zosta³a zwo-
dowana, by pokazaæ wiatu, ¿e w³oska marynarka cywilna wróci³a po woj-
nie do interesu. Czarny kad³ub, bia³e nadbudówki i zgrabny, czerwono-bia-
³o-zielony komin powodowa³y, ¿e liniowiec wygl¹da³ bardziej na dzie³o rze-
biarza ni¿ budowniczego statków.
Poza tym statek by³ jego. Dowodzi³ Dori¹ podczas rejsów próbnych
i setek przejæ Atlantyku. Zna³ pok³ady lepiej od w³asnego domu. Nigdy mu
siê nie znudzi³ spacer od dziobu po rufê. Podczas tych spacerów czu³ siê jak
goæ w muzeum. Ch³on¹³ piêkno dzie³ trzydziestu jeden najlepszych arty-
stów i rzemielników z W³och. Rozkoszowa³ siê renesansow¹ urod¹ luster,
z³oceñ, kryszta³ów, rzadkich gatunków drewna, wyszukanych tapet i mo-
zaik. Z przyjemnoci¹ wchodzi³ do holu pok³adu pierwszej klasy, gdzie wi-
sia³o wielkie cienne malowid³o gloryfikuj¹ce Micha³a Anio³a i innych w³o-
skich mistrzów. Zatrzymywa³ siê przed potê¿n¹ br¹zow¹ postaci¹ Andrei
Dorii. Rzeba wielkoci¹ przewy¿sza³a jedynie pomnik Kolumba. Stary ge-
nueñski admira³ sta³ jak zwykle gotów wyci¹gn¹æ miecz na pierwszy znak
przybycia piratów.
Ca³y wspania³y dobytek mia³ teraz zostaæ stracony.
Kapitan jednak przede wszystkim ponosi³ odpowiedzialnoæ za pasa¿e-
rów. W³anie zamierza³ wydaæ rozkaz opuszczania statku, kiedy jeden z ofi-
cerów z³o¿y³ raport o ³odziach ratunkowych. Nie by³o mo¿liwoci spuszcze-
nia na wodê szalup z bakburty. Pozostawa³o osiem ³odzi na prawej burcie,
ale wisia³y wysoko nad wod¹. Nawet gdyby uda³o siê je spuciæ, pomieci³y-
by jedynie po³owê pasa¿erów. W tej sytuacji Calamai nie mia³ odwagi wy-
18
Strona 15
daæ rozkazu opuszczenia statku. Ow³adniêci panik¹ pasa¿erowie rzuciliby
siê na jedn¹ stronê. Zapanowa³by nieprawdopodobny chaos.
Calamai zacz¹³ siê modliæ, by przep³ywaj¹ce w pobli¿u jednostki us³y-
sza³y SOS i odnalaz³y Doriê we mgle.
Teraz móg³ jedynie czekaæ.
Angelo Donatelli w³anie zaniós³ tacê z martini do stolika, przy którym
siedzia³a grupka ha³aliwych nowojorczyków. wiêtowali ostatni¹ noc na
pok³adzie Dorii. Nagle kelner odwróci³ siê i spojrza³ w kierunku jednego
z zas³oniêtych draperiami okien, które zajmowa³y trzy ciany eleganckiego
Salonu Belwederskiego. Jaki ruch przyci¹gn¹³ jego uwagê.
Salon znajdowa³ siê z przodu pok³adu, na którym zamocowano ³odzie ra-
tunkowe. Dziêki otwartej promenadzie pasa¿erowie pierwszej klasy mieli
w dzieñ oraz w jasne noce rozleg³y widok na morze. Dzi wiêkszoæ osób
zrezygnowa³a z prób zobaczenia czegokolwiek przez szar¹ mg³ê otulaj¹c¹ sa-
lon. Jedynie przypadek sprawi³, ¿e Angelo akurat w tej chwili podniós³ g³owê
i dostrzeg³ wiat³a oraz reling sun¹cego na wprost wielkiego bia³ego statku.
Dios mio
wyszepta³.
Ledwie wypowiedzia³ te s³owa, rozleg³a siê eksplozja, przypominaj¹ca
wybuch monstrualnej petardy. W salonie zapad³a ciemnoæ.
Pok³ad gwa³townie podskoczy³. Angelo straci³ równowagê. Zacz¹³ wal-
czyæ o jej odzyskanie, w efekcie czego ciskaj¹c w jednej rêce okr¹g³¹ tacê
zrobi³ ca³kiem udan¹ imitacjê s³awnej greckiej rzeby dyskobola. Przystoj-
ny Sycylijczyk z Palermo mia³ talent akrobaty i ¿onglera. Wrodzon¹ zwin-
noæ wykorzystywa³ do precyzyjnego przemykania miêdzy sto³ami i balan-
sowania tacami.
Kiedy wstawa³, zapali³y siê wiat³a awaryjne. Ca³a szecioosobowa kom-
pania, któr¹ obs³ugiwa³, zosta³a zrzucona z krzese³ na pod³ogê. Najpierw
pomóg³ podnieæ siê kobietom. Nikt nie wygl¹da³ na powa¿nie rannego.
Rozejrza³ siê wokó³.
W przepiêknym salonie, pe³nym ³agodnie owietlonych gobelinów, ob-
razów i rzeb w drewnie, wy³o¿onym b³yszcz¹c¹ jasn¹ boazeri¹, panowa³
chaos. Wypolerowany parkiet do tañca, gdzie jeszcze kilka sekund wcze-
niej pary wirowa³y przy dwiêkach Arrivederci Roma, pokrywa³a sterta
spl¹tanych cia³. Muzyka gwa³townie przesta³a graæ, zast¹pi³y j¹ okrzyki bólu
i przera¿enia. Cz³onkowie orkiestry z trudem wydostawali siê spomiêdzy
poprzewracanych instrumentów. Wszêdzie le¿a³y pot³uczone butelki i kie-
liszki, a powietrze przepe³nia³ zapach alkoholu. Na pod³ogê pospada³y licz-
ne wazony z kwiatami.
Co to, do licha, by³o? spyta³ który z mê¿czyzn.
Angelo milcza³. Nie mia³ nawet pewnoci, czy naprawdê widzia³ to, co
widzia³. Spojrza³ ponownie przez okno, ujrza³ jednak tylko mg³ê.
19
Strona 16
Mo¿e zderzylimy siê z gór¹ lodow¹
niemia³o zasugerowa³a ¿ona
pytaj¹cego.
Z gór¹ lodow¹? Na Boga, Connie, mówisz o wybrze¿u Massachu-
setts. W lipcu.
Kobieta wydê³a wargi.
Mo¿e w takim razie wp³ynêlimy na minê.
Mê¿czyzna popatrzy³ w kierunku orkiestry i umiechn¹³ siê z³oliwie.
Bez wzglêdu na przyczynê, dobrze ¿e ju¿ przestali graæ tê przeklêt¹
melodiê.
Wszyscy rozemieli siê z ¿artu. Tancerze otrzepywali ubrania, muzycy
sprawdzali, czy instrumenty nie s¹ uszkodzone. Wokó³ gor¹czkowo krêcili
siê barmani i kelnerzy.
Nie ma siê czym martwiæ stwierdzi³ inny mê¿czyzna. Jeden z ofi-
cerów mówi³, ¿e ten statek jest niezatapialny.
Jego ¿ona przesta³a poprawiaæ makija¿ i podnios³a wzrok znad lusterka
puderniczki.
To samo mówiono o Titanicu powiedzia³a zaniepokojona.
Zapad³a pe³na napiêcia cisza. Zaczêto siê wymieniaæ przestraszonymi
spojrzeniami. Tak jak na cichy sygna³, wszystkie trzy pary, niczym wzlatuj¹-
ce ze sznura ptaki, ruszy³y pospiesznie w kierunku najbli¿szego wyjcia.
W pierwszym odruchu Angelo chcia³ sprz¹tn¹æ szklanki i wytrzeæ stó³
cierk¹, zaraz siê jednak cicho rozemia³.
Za d³ugo jeste kelnerem mrukn¹³ do siebie pod nosem.
Wiêkszoæ ludzi w salonie zd¹¿y³a ju¿ wstaæ i sunê³a ku wyjciom. Sa-
lon szybko pustosza³. Angelo zrozumia³, ¿e jeli zaraz nie wyjdzie, zostanie
sam. Wzruszy³ ramionami, rzuci³ cierkê na pod³ogê i ruszy³ ku najbli¿sze-
mu wyjciu. Chcia³ kogo zapytaæ, co w³aciwie siê sta³o.
Czarne fale próbowa³y ci¹gn¹æ Jakea Careya na dno. Walczy³ z szar-
pi¹cym jego cia³o mrocznym pr¹dem. Wpe³z³ na lisk¹ krawêd oddzielaj¹-
c¹ przytomnoæ od braku wiadomoci i ponuro siê w ni¹ wczepi³. Us³ysza³
w³asny jêk. Znów jêkn¹³ tym razem specjalnie. Dobrze. Martwi nie wyda-
j¹ ¿adnych dwiêków. Jego nastêpna myl dotyczy³a ¿ony.
Myra! zawo³a³.
Z szarej ciemnoci wy³owi³ cichy odg³os. Poczu³ nadziejê. Znów zawo-
³a³ ¿onê po imieniu.
Tutaj
G³os Myry by³ st³umiony, jakby dolatywa³ z du¿ej odleg³oci.
Dziêki Bogu! Nic ci nie jest?
Chwila ciszy.
Nie. Co siê sta³o? Spa³am
Nie wiem. Mo¿esz siê ruszaæ?
Nie.
20
Strona 17
Zaraz ci pomogê. Carey le¿a³ na lewym boku. Rêkê mia³ uwiêzion¹
pod tu³owiem, z prawej strony przyciska³ go jaki ciê¿ar. Nie móg³ ruszyæ
nogami. Ogarn¹³ go lodowaty strach. Pêkniêty krêgos³up? Ponownie spró-
bowa³ siê uwolniæ. Energiczniej. Rw¹cy ból przeszy³ jego nogê od kostki do
uda. Jakeowi nap³ynê³y ³zy do oczu. Ucieszy³ siê jednak, ¿e nie jest sparali-
¿owany. Przesta³ na chwilê walczyæ. Musia³ siê zastanowiæ. Carey by³ in¿y-
nierem i zrobi³ fortunê na budowie mostów. Obecna sytuacja nie ró¿ni³a siê
od ka¿dego innego problemu, który mo¿na rozwi¹zaæ dziêki logice i wy-
trwa³oci. No i przy du¿ej dozie szczêcia.
Pchn¹³ prawym ³okciem. Poczu³ miêkki materia³. A wiêc le¿a³ pod ma-
teracem. Pchn¹³ mocniej. Równoczenie przekrêci³ siê tak, by móc silniej
naciskaæ. Materac nieco ust¹pi³, zaraz jednak pojawi³ siê opór. Bo¿e, czy¿by
le¿a³ na nim ca³y sufit? Carey wzi¹³ g³êboki wdech. Wykorzysta³ ka¿dy gram
si³y dobrze umiênionego ramienia i pchn¹³ ponownie. Materac zsun¹³ siê
na pod³ogê.
Carey uwolni³ obie rêce i siêgn¹³ ku stopom. Poczu³, ¿e kostkê przyci-
ska mu co twardego. Po krótkim zbadaniu powierzchni palcami stwierdzi³,
¿e jest to komódka, która sta³a miêdzy ³ó¿kami. Materac musia³ go os³oniæ
przed uderzeniem kawa³kami ciany i sufitu. Jake uniós³ komódkê o kilka
centymetrów i uwolni³ najpierw jedn¹, potem drug¹ nogê. Delikatnie masu-
j¹c kostki, przywraca³ prawid³owe kr¹¿enie w obu stopach. Posiniaczone
kostki bola³y, ale koci nie by³y po³amane. Powoli stan¹³ na czworakach.
Jake
odezwa³ siê znowu g³os Myry. By³ wyranie s³abszy.
Idê, skarbie. Wytrzymaj jeszcze.
Co by³o nie tak. S³ysza³ Myrê zza ciany kabiny. Wcisn¹³ przycisk lam-
py, ale wiat³o siê nie zapali³o. Zdezorientowany, pope³z³ przez rumowisko.
Jaki czas porusza³ siê po omacku, a¿ jego palce natrafi³y na drzwi. Przechy-
li³ g³owê, by ws³uchaæ siê w dwiêk przypominaj¹cy rozbijanie siê fal o brzeg,
któremu towarzyszy krzyk mew. Wsta³ z wysi³kiem. Nogi dr¿a³y mu niemi-
³osiernie. Odsun¹³ po³amane fragmenty mebli i otworzy³ drzwi. Jego oczom
ukaza³a siê scena rodem z sennego koszmaru.
Korytarz by³ pe³en przepychaj¹cych siê i napieraj¹cych na siebie pasa-
¿erów, sk¹panych w bursztynowym wietle wiate³ awaryjnych. Mê¿czyni,
kobiety i dzieci, jedni ubrani, inni w p³aszczach zarzuconych na pi¿amy, z pu-
stymi rêkami lub z baga¿ami w d³oniach pchali siê, przeciskali, szli i pe³zali.
Wszyscy przebijali siê w kierunku górnego pok³adu. W korytarzu unosi³ siê
py³ i dym. Pod³oga by³a przechylona jak w krzywym domu z weso³ego mia-
steczka. Kilku pasa¿erów, by dotrzeæ do swych kabin, brnê³o pod pr¹d ludz-
kiej rzeki, niczym pstr¹gi p³yn¹ce w górê bystrego górskiego strumienia.
Carey spojrza³ za siebie na numer kabiny, z której w³anie wyszed³. Zro-
zumia³, ¿e to kabina s¹siaduj¹ca z jego i Myry. Najwyraniej si³a uderzenia
przerzuci³a go przez cianê. Wieczorem, w salonie, rozmawiali z s¹siada-
mi dwojgiem starszych Amerykanów w³oskiego pochodzenia. Ma³¿eñstwo
21
Strona 18
wraca³o ze zjazdu rodzinnego w dawnej ojczynie. Mia³ nadziejê, ¿e starsi
pañstwo nie poszli jak zwykle wczenie spaæ.
Wróci³ do kabiny, z której w³anie przyszed³, i przepchn¹³ siê przez po-
³amane sprzêty do ciany. Kilka razy musia³ siê zatrzymywaæ, by odsun¹æ
meble i uprz¹tn¹æ z drogi kawa³ki sufitu albo ciany. Pchany nag³ym popie-
chem, kilka razy wskakiwa³ na rumowisko, parokrotnie przeczo³giwa³ siê
do³em. Przechy³ pok³adu informowa³ o tym, ¿e statek nabiera wody. Kiedy
Jake dotar³ do ciany, ponownie zawo³a³ ¿onê. Odpowiedzia³a zza przegro-
dy. Zacz¹³ gor¹czkowo szukaæ jakiego otworu w dziel¹cej ich barierze;
stwierdzi³, ¿e dó³ ciany jest poluzowany. Zacz¹³ ci¹gn¹æ, a¿ zrobi³ dziurê na
tyle du¿¹, by przecisn¹æ siê na brzuchu.
Ich kabina by³a sk¹pana w pó³mroku. Kontury przedmiotów owie-
tla³o s³abe wiat³o. Carey podniós³ siê i zacz¹³ szukaæ jego ród³a. W twarz
dmuchnê³a mu ch³odna s³ona bryza. Nie móg³ uwierzyæ w³asnym oczom.
Zewnêtrzna ciana kabiny zniknê³a! Na jej miejscu zionê³a gigantyczna
dziura, przez któr¹ widzia³ odbijaj¹ce siê w powierzchni oceanu wiat³o
ksiê¿yca. Zacz¹³ gor¹czkowo pracowaæ. Po kilku minutach sta³ u boku
¿ony. Rogiem góry od pi¿amy star³ jej z czo³a i policzków krew. Poca³o-
wa³ j¹ czule.
Nie mogê siê poruszyæ powiedzia³a niemal przepraszaj¹co.
To, co pos³a³o go przez cianê do s¹siedniej kabiny sprawi³o, ¿e stalo-
wa rama ³ó¿ka Myry zosta³a wyrwana z pod³ogi i przyciniêta do ciany
jak sprê¿yna pu³apki na myszy. Myra znajdowa³a siê niemal w pionowej
pozycji. Na szczêcie materac os³ania³ j¹ przed uciskiem sprê¿yn, ale rama
³ó¿ka przyciska³a do ciany. Za plecami Myry bieg³ stalowy szyb windy
statku. Woln¹ mia³a jedynie praw¹ rêkê, która zwisa³a bezw³adnie wzd³u¿
cia³a.
Carey obj¹³ palcami krawêd ramy ³ó¿ka. Mia³ piêædziesi¹t parê lat, ale
pozosta³o mu sporo si³y z czasów, kiedy by³ robotnikiem. Poci¹gn¹³ mocno.
Rama odgiê³a siê nieco, kiedy jednak puci³, natychmiast wróci³a na miej-
sce. Spróbowa³ podwa¿yæ ramê d³ugim kawa³em drewna, ale przesta³, kiedy
Myra krzyknê³a z bólu. Odrzuci³ drewno z niesmakiem.
Kochanie, pójdê po pomoc powiedzia³, sil¹c siê na spokój. Zosta-
wiê ciê tylko na chwilê. Wrócê. Obiecujê.
Jake, musisz siê ratowaæ. Statek
Nie pozbêdziesz siê mnie tak ³atwo, kochana.
Nie b¹d uparty
na Boga
Znów poca³owa³ ¿onê. Jej skóra, zwykle tak ciep³a w dotyku, by³a ch³odna
i wilgotna.
Kiedy bêdziesz czekaæ, myl o s³oñcu Toskanii. Nied³ugo wrócê. Przy-
siêgam. Ucisn¹³ jej d³oñ i wyszed³ na korytarz. Nie mia³ pojêcia, co robiæ.
Korytarzem nadchodzi³ potê¿nie zbudowany mê¿czyzna. Jake z³apa³ go za
ramiê i zacz¹³ prosiæ o pomoc.
22
Strona 19
Won mi z drogi! wrzasn¹³ nieznajomy. Mia³ tak wyba³uszone oczy, ¿e
widaæ by³o g³ównie bia³ka. Zepchn¹³ Jakea na bok jednym uderzeniem barku.
Carey gor¹czkowo spróbowa³ nak³oniæ do pomocy jeszcze dwie osoby,
po czym zrezygnowa³. Nie by³o tu samarytan. Czu³ siê tak, jakby z gnaj¹ce-
go do wodopoju, oszala³ego z pragnienia stada, chcia³ wy³uskaæ kastrowa-
nego byczka. Nie móg³ mieæ pretensji, ¿e kto pêdzi ratowaæ w³asne ¿ycie.
Gdyby Myra nie zosta³a zakleszczona, sam bieg³by z ni¹ w bezpieczne miej-
sce. Uzna³, ¿e nie ma co liczyæ na pasa¿erów musia³ znaleæ kogo z za³o-
gi. Walcz¹c, by nie straciæ równowagi na pochylonej pod³odze, do³¹czy³ do
ci¿by kieruj¹cej siê ku wy¿szym pok³adom.
Angelo szybko zlustrowa³ otoczenie. To, co zobaczy³, wcale mu siê nie
spodoba³o. Szczególnie niepokoi³a go prawa strona pok³adu, która pochyla-
³a siê coraz bardziej ku wodzie.
Spuszczono piêæ ³odzi ratunkowych wszystkie zape³nili cz³onkowie
za³ogi. Przera¿eni kelnerzy i kucharze wskakiwali do niebezpiecznie prze-
ci¹¿onych szalup. Próbowali wios³owaæ w kierunku bia³ego statku. Jedno
spojrzenie na zgnieciony dziób i ziej¹cy w burcie Dorii otwór wystarczy-
³o, aby Angelo zrozumia³, co siê sta³o. Podziêkowa³ Bogu, ¿e w momencie
zderzenia wielu pasa¿erów znajdowa³o siê poza kabinami i wiêtowa³o ostatni
wieczór na pok³adzie.
Ruszy³ ku bakburcie. Wspinanie siê po skonej, liskiej pod³odze by³o
nie³atwym zadaniem. Wci¹ga³ siê centymetr za centymetrem za uchwyty
i klamki. W koñcu uda³o mu siê dotrzeæ na pok³ad z promenad¹. Wiêkszoæ
pasa¿erów odruchowo uda³a siê na stronê bardziej oddalon¹ od wody. Tam
wszyscy gromadzili siê i czekali na instrukcje. Owietleni blaskiem wiate³
awaryjnych ludzie trzymali siê kurczowo przynitowanych do pok³adu krze-
se³. Kulili siê pe³ni obawy miêdzy stertami waliz, poustawianych akurat w tym
miejscu w zwi¹zku z przygotowaniami do wp³yniêcia do portu. Za³oga robi-
³a, co mog³a, by opatrzyæ z³amane rêce i nogi. Osoby z siniakami i st³ucze-
niami musia³y zaczekaæ.
Poza momentami, kiedy statek dr¿a³, panowa³ zadziwiaj¹cy spokój. Wte-
dy wilgotne powietrze wype³nia³o siê krzykami przera¿enia i z³oci. Angelo
wiedzia³, ¿e gdyby rozesz³a siê wieæ, i¿ czêæ za³ogi wsiad³a do ³odzi ratun-
kowych i zostawi³a pasa¿erów na ton¹cym statku, opanowanie natychmiast
przemieni³oby siê w histeriê.
Pok³ad promenadowy zosta³ zaprojektowany tak, by po odsuniêciu sze-
regu szklanych drzwi, pasa¿erowie mogli wyjæ prosto na ³odzie ratunkowe.
Oficerowie statku, razem z niedobitkami za³ogi, bezowocnie walczyli o od-
czepienie szalup. Niestety, wyci¹gi przy ostrym przechyle statku zacina³y
siê i zadanie by³o niewykonalne. Angela ogarnê³o zw¹tpienie. A wiêc to dla-
tego nie dano rozkazu opuszczania statku! Kapitan ba³ siê wybuchu paniki!
23
Strona 20
Jedna po³owa ³odzi ratunkowych zosta³a zajêta przez za³ogê, druga wi-
sia³a bezu¿ytecznie na miejscu. Pasa¿erowie nie mogli uciekaæ. Nie by³o
nawet wystarczaj¹co du¿o kamizelek ratunkowych. Przez u³amek sekundy
Angelo chcia³ zelizgn¹æ siê na dó³ przechylonego pok³adu, na sterburtê,
i przy³¹czyæ do reszty uciekaj¹cej za³ogi. Zaraz jednak pozby³ siê tej myli.
Wzi¹³ od kogo narêcze kamizelek ratunkowych i zacz¹³ je rozdawaæ. Cho-
lerny sycylijski kodeks honorowy! Pewnego dnia przez niego zginie.
Angelo!
Przez sk³êbiony t³um przebija³o siê ³okciami i wo³a³o jego imiê zakrwa-
wione zjawisko.
Angelo! To ja, Jake Carey.
Wysoki Amerykanin z ³adn¹ ¿on¹. Pani Carey mia³a doæ lat, by byæ
jego matk¹, ale mamma mia te wielkie, piêkne oczy i ta dojrza³a zmys³o-
woæ
Angelo natychmiast siê w niej zakocha³ niewinnie, z m³odzieñ-
czym po¿¹daniem. Careyowie dawali mu szczodre napiwki i co znacznie
wa¿niejsze traktowali go z szacunkiem. Wielu innych pasa¿erów, nawet
krajan, patrzy³o z niechêci¹ na jego ciemn¹ sycylijsk¹ skórê.
Jake Carey uchodzi³ w oczach Angela za wzór amerykañskiego dobro-
bytu. Choæ pan Carey zbli¿a³ siê do szeædziesi¹tki, by³ sprawny fizycznie;
szerokie bary wypycha³y sportow¹ marynarkê, mia³ krótko ostrzy¿one siwe
w³osy i opalon¹ twarz. W tej jednak chwili nie sta³ przed nim dobrze ubrany
d¿entelmen, ale mê¿czyzna o oszala³ym wzroku, w porwanej pi¿amie po-
krytej py³em i brudem, z wielk¹ czerwon¹ plam¹ na przodzie. Amerykanin
podszed³ i chwyci³ Angela za ramiê, a¿ zabola³o.
Dziêki Bogu powiedzia³ s³abym g³osem.
Angelo rozejrza³ siê w t³umie.
Gdzie signora Carey?
Uwiêziona w naszej kabinie. Potrzebujê twojej pomocy. W oczach
Careya p³on¹³ ogieñ.
Idê odpar³ Angelo bez chwili wahania.
Odda³ stewardowi kamizelki ratunkowe i poszed³ za Careyem do naj-
bli¿szych schodów. Amerykanin pochyli³ g³owê i zacz¹³ siê przebijaæ przez
t³um. By siê nie zgubiæ, Angelo z³apa³ go za ty³ pi¿amy. Skoczyli w dó³
schodów prowadz¹cych na górny pok³ad, gdzie znajdowa³a siê wiêkszoæ
kabin pierwszej klasy. Na korytarzach zosta³o jedynie kilku ubrudzonych
olejem maruderów.
Angelo by³ zszokowany widokiem pani Carey. Wygl¹da³a, jakby le¿a³a
na redniowiecznym ³o¿u tortur. Oczy mia³a zamkniête i przez chwilê wyda-
wa³o siê, ¿e nie ¿yje. Kiedy jednak Jake delikatnie jej dotkn¹³, zamruga³a.
Obieca³em ci, skarbie, ¿e wrócê powiedzia³. Zobacz, Angelo przy-
szed³ pomóc.
Angelo uj¹³ d³oñ pani Carey i z galanteri¹ j¹ uca³owa³. Obdarowa³a go
umiechem. Poczu³, jak miêknie mu serce.
24