Murakami Haruki - 1Q84 t.2
Szczegóły |
Tytuł |
Murakami Haruki - 1Q84 t.2 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Murakami Haruki - 1Q84 t.2 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Murakami Haruki - 1Q84 t.2 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Murakami Haruki - 1Q84 t.2 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Haruki Murakami
1Q84
tom 2
Strona 3
Redakcja
Tytuł oryginału: 1Q84
ichi-kew-hachi-yon
Projekt serii: Agnieszka Spyrka
Projekt okładki: Anna Pol
Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Redakcja techniczna wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Małgorzata Denys
Zdjęcie wykorzystane na okładce:
Ifel Barrenechea/sxc.hu
Ilja Wanka/sxc.hu
Copyright © Haruki Murakami 2009. All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2011
© for the Polish translation by Anna Zielińska-Elliott
ISBN 978-83-7758-024-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2011
Wydanie I
Strona 4
Spis treści
Rozdział pierwszy – Aomame
Rozdział drugi – Tengo
Rozdział trzeci – Aomame
Rozdział czwarty – Tengo
Rozdział piąty – Aomame
Rozdział szósty – Tengo
Rozdział siódmy – Aomame
Rozdział ósmy – Tengo
Rozdział dziewiąty – Aomame
Rozdział dziesiąty – Tengo
Rozdział jedenasty – Aomame
Rozdział dwunasty – Tengo
Rozdział trzynasty – Aomame
Rozdział czternasty – Tengo
Rozdział piętnasty – Aomame
Rozdział szesnasty – Tengo
Rozdział siedemnasty – Aomame
Rozdział osiemnasty – Tengo
Rozdział dziewiętnasty – Aomame
Rozdział dwudziesty – Tengo
Rozdział dwudziesty pierwszy – Aomame
Rozdział dwudziesty drugi – Tengo
Rozdział dwudziesty trzeci – Aomame
Rozdział dwudziesty czwarty – Tengo
Przypisy
O Wydawcy
Strona 5
Strona 6
Księga 2
(lipiec–wrzesień)
Strona 7
Strona 8
Rozdział pierwszy – Aomame
To było najnudniejsze miasto na świecie
Choć oficjalnie nie ogłoszono jeszcze zakończenia pory deszczowej, całe niebo tonęło w
błękicie, a niepowstrzymane, gorące, letnie słońce zalewało żarem świat. Bujne listowie wierzb po
raz pierwszy od dawna rzucało na ziemię gęsty cień.
Tamaru przywitał Aomame. Miał na sobie ciemny letni garnitur, białą koszulę i krawat bez
wzorów. Nie był wcale spocony. Aomame zawsze dziwiło, że taki potężny mężczyzna, nawet w
bardzo upalne dni, w ogóle się nie poci.
Na jej widok Tamaru skinął głową, mruknął pod nosem jakieś niedosłyszalne pozdrowienie, ale
nic więcej nie powiedział. Nie gawędzili na luźne tematy, jak to mieli w zwyczaju. Ruszył przed nią
długim korytarzem, nie odwracał się. Prowadził ją do pokoju, w którym czekała starsza pani.
Aomame przypuszczała, że Tamaru nie jest w nastroju na pogawędki. Może przybiła go śmierć psa.
„Da się znaleźć innego psa do pilnowania”, powiedział przez telefon. Obojętnie, jakby mówił o
pogodzie. Ale Aomame wiedziała, że to jedynie poza. Wilczur był mu bardzo drogi, a przez kilka lat
nauczyli się nawzajem dobrze rozumieć. Nagłą i niewytłumaczalną śmierć psa uważał za osobistą
zniewagę i wyzwanie. Patrząc na szerokie jak szkolna tablica plecy milczącego Tamaru, potrafiła
sobie wyobrazić cichy gniew, który musi w nim płonąć.
Otworzył drzwi do salonu, puścił przodem Aomame, a sam stał na progu, czekając na polecenia
starszej pani.
– Nie potrzebujemy w tej chwili nic do picia – powiedziała.
Tamaru w milczeniu lekko skłonił głowę i wyszedł, cicho zamykając drzwi. Zostały w pokoju
same. Obok fotela, w którym siedziała starsza pani, stał stolik, a na nim słój z dwiema czerwonymi
rybkami. Był to bardzo zwyczajny słój na złote rybki. W wodzie unosiły się typowe zielone
wodorosty z plastiku. Aomame wiele razy była w tym eleganckim pokoju, ale pierwszy raz widziała
tu rybki. Klimatyzację nastawiono chyba na lekkie chłodzenie, bo co pewien czas czuła na skórze
delikatny powiew. Na stoliku za Aomame stał wazon z trzema białymi liliami. Kwiaty były duże i
ciężkie, jak małe zwierzątka z dalekiego kraju pogrążone w medytacjach.
Starsza pani gestem wskazała Aomame stojącą obok kanapę. Białe firanki zasłaniały
wychodzące na ogród okna, lecz słońce letniego popołudnia było wyjątkowo silne. W jego świetle
starsza pani zdawała się wyczerpana, co jej się nigdy nie zdarzało. Bezsilnie opierając głowę na
szczupłej dłoni, siedziała zatopiona w dużym fotelu. Oczy jej się zapadły, przybyło zmarszczek na
szyi. Wargi pobladły, a końce długich brwi lekko się opuściły, zupełnie jakby zrezygnowały z prób
przeciwstawiania się grawitacji. Być może krew wolniej krążyła w jej żyłach, bo skóra zdawała się
miejscami pobielała, jakby pokryta mąką. Wydawało się, że starsza pani jakby postarzała się od
ostatniego spotkania o pięć albo sześć lat. I w tej chwili nie zwracała chyba szczególnej uwagi na to,
że jej zmęczenie jest widoczne. To było niezwykłe. Do tej pory, przynajmniej w obecności Aomame,
zawsze bardzo dbała o swój wygląd, mobilizowała wszystkie siły, prosto się trzymała, panowała nad
wyrazem twarzy i starała się, żeby nie było po niej widać absolutnie żadnych oznak starości. Te
Strona 9
wysiłki zawsze dawały godne podziwu efekty.
Dzisiaj ten dom wydaje się zupełnie inny niż zwykle, pomyślała Aomame. Nawet światło
zabarwiło się innym kolorem. A w tym wytwornym, wypełnionym antykami wysokim pokoju pojawił
się, jakoś do niego niepasujący, zupełnie zwyczajny słój z rybkami.
Starsza pani przez pewien czas milczała. Z łokciem na poręczy fotela i głową opartą na dłoni
wpatrywała się w jakiś punkt w przestrzeni obok Aomame, która wiedziała jednak, że nie ma tam
niczego specjalnego. Starsza pani po prostu musiała zawiesić na czymś wzrok.
– Chce się pani pić? – zapytała.
– Nie, nie chce mi się pić – odparła Aomame.
– Tam jest herbata z lodem. Jeśli ma pani ochotę, proszę sobie nalać.
Wskazała na barek przy drzwiach. Stał na nim dzbanek z herbatą i lodem. Obok niego trzy
różnokolorowe szklanki z rżniętego szkła.
– Dziękuję bardzo – powiedziała Aomame, lecz nie ruszyła się z miejsca, czekając na dalsze
słowa starszej pani.
Ale ona znów zamilkła na dłuższą chwilę. Być może myślała o czymś, co musiało zostać
powiedziane. Bała się jednak, że wypowiedzenie tego na głos uczyni różne fakty bardziej
niezaprzeczalnie rzeczywistymi. W miarę możliwości chciała tę chwilę odsunąć. Jej milczenie
zdawało się mieć takie znaczenie. Zerknęła na stojący obok słój. A potem, jakby zrezygnowana,
spojrzała w końcu prosto na Aomame. Usta miała zaciśnięte, ale kąciki świadomie uniosła.
– Słyszała pani od Tamaru, że zdechł pies, który pilnował schroniska, prawda? Zginął w
niewytłumaczalny sposób – powiedziała starsza pani.
– Słyszałam.
– Potem zniknęła Tsubasa.
Aomame lekko się skrzywiła. – Zniknęła?
– Rozpłynęła się w powietrzu. Prawdopodobnie w nocy. Rano już jej nie było.
Aomame stuliła wargi i szukała odpowiednich słów. Nie od razu je znalazła. – Ale… z tego, co
pani wcześniej mówiła, wynikało, że Tsubasa zawsze z kimś spała. Ktoś był z nią w tym samym
pokoju dla bezpieczeństwa.
– Zgadza się. Ale ta kobieta zasnęła głęboko jak nigdy i w ogóle się nie zorientowała, że
Tsubasa zniknęła. Kiedy się rano obudziła, dziewczynki nie było w łóżku obok.
– Zginął wilczur, następnego dnia zniknęła Tsubasa – powiedziała Aomame, jakby chcąc się
upewnić.
Starsza pani przytaknęła. – W tej chwili nie mamy pewności, czy te dwa wydarzenia są ze sobą
powiązane. Ale przynajmniej ja sądzę, że pewnie istnieje między nimi związek.
Aomame bez żadnego specjalnego powodu spojrzała na słój z rybkami. Starsza pani też, jakby
za jej przykładem, skierowała na niego wzrok. Rybki, poruszając delikatnie płetwami, pływały sobie
obojętnie tu i tam w tym szklanym stawie. Letni blask wywoływał w słoju przedziwne załamania
światła i tworzył złudzenie, że patrzy się na pełną tajemnic morską głębię.
– Te rybki kupiłam dla Tsubasy – wyjaśniła starsza pani, patrząc na Aomame. – W handlowej
części Azabu odbywał się niewielki jarmark, więc poszłam tam z nią wieczorem na spacer.
Uważałam, że niezdrowe dla niej jest takie ciągłe siedzenie w domu. Oczywiście Tamaru też z nami
poszedł. I na jednym z nocnych straganów kupiłam ten słój i rybki. Zdawało się, że rybki bardzo
Tsubasę zainteresowały. Postawiła słój w swoim pokoju i potrafiła całymi dniami się im przyglądać,
nigdy jej się to nie nudziło. Kiedy zniknęła, przyniosłam je tutaj. Ja też ostatnio często się im
przyglądam. Nic nie robię, tylko nieruchomo się w nie wpatruję. To przedziwne – rzeczywiście nie
Strona 10
nudzi mnie to. Nigdy przedtem nie wpatrywałam się w rybki z takim natężeniem.
– A czy domyśla się pani, gdzie może być Tsubasa? – zapytała Aomame.
– Nie domyślam się. Nie ma żadnych krewnych, których mogłaby odwiedzić. O ile wiem,
zupełnie nie ma się gdzie podziać.
– A czy możliwe, że ktoś ją zabrał wbrew jej woli?
Starsza pani lekko i nerwowo potrząsnęła głową, jakby odganiała jakąś muszkę.
– Nie, ona po prostu stąd odeszła. Nikt z zewnątrz nie mógł jej zabrać siłą. Gdyby tak było, ktoś
by się obudził. Kobiety, które mieszkają w schronisku, mają naprawdę lekki sen. Myślę, że Tsubasa
sama zdecydowała się odejść. Zeszła bezgłośnie po schodach, cicho odsunęła zasuwę, otworzyła
drzwi i wyszła. Mogę to sobie wyobrazić. Wyszła, lecz pies nie zaszczekał. Nie żył już od
poprzedniego dnia. Nie ubrała się. Mimo że miała przy łóżku gotowe ubranie na następny dzień,
wyszła w piżamie. Nie wzięła też ani grosza.
Twarz Aomame jeszcze bardziej się skrzywiła. – Zupełnie sama, w piżamie?
Starsza pani skinęła głową. – Tak. Gdzie może się podziać w środku nocy dziesięcioletnia
dziewczynka, w piżamie i bez grosza przy duszy? Rozsądnie rzecz biorąc, trudno to sobie wyobrazić.
Ale z jakiejś przyczyny nie wydaje mi się to szczególnie niezwykłe. Myślę nawet, że stało się, co się
musiało stać. Dlatego wcale jej nie szukam. Nic nie robię, tylko wpatruję się w te rybki. – Starsza
pani zerknęła na słój, a potem znów skierowała wzrok na Aomame. – Bo wiem, że nawet gdybym
zaczęła jej szukać, i tak wszystko będzie na darmo. Poszła gdzieś, gdzie nie możemy jej dosięgnąć –
powiedziała, podniosła głowę i powoli wypuściła oddech, który długo wstrzymywała. Położyła
dłonie jedną przy drugiej na kolanach.
– Ale dlaczego odeszła? – zapytała Aomame. – Przecież w schronisku była bezpieczna, poza
tym nie miała się gdzie podziać.
– Nie znam powodu. Ale mam wrażenie, że to śmierć psa stała się bezpośrednią przyczyną jej
odejścia. Od przybycia tutaj bardzo go polubiła, on też wyjątkowo się do niej przywiązał. Byli
bliskimi przyjaciółmi. Dlatego pewnie śmierć psa – i do tego taka krwawa, niewyjaśniona śmierć –
okazała się dla niej prawdziwym szokiem. To zrozumiałe. Wszystkie kobiety w tym domu doznały
szoku. Ale kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że może ta okrutna śmierć psa była rodzajem
wiadomości przeznaczonej dla Tsubasy.
– Wiadomości?
– Że nie wolno jej tu być. Wiemy, że się tu ukrywasz. Musisz stąd odejść. Jeśli tego nie zrobisz,
innym może się przydarzyć coś jeszcze gorszego. Tego typu informacja…
Palce starszej pani poruszały się rytmicznie na jej kolanach, odmierzając wyimaginowany czas.
Aomame czekała, co jeszcze powie.
– Prawdopodobnie zrozumiała tę wiadomość i sama stąd odeszła. Nie dlatego, że chciała.
Musiała odejść, chociaż wiedziała, że nie ma dokąd iść. Wprost nie mogę o tym myśleć. Żeby
dziesięcioletnie dziecko musiało samo podjąć taką decyzję.
Aomame miała ochotę uścisnąć dłoń starszej pani, ale powstrzymała się. Jej opowieść nie
dobiegła jeszcze końca.
Starsza pani ciągnęła: – Dla mnie to oczywiście wielki cios. Czuję się, jakby ktoś mi wyrwał
część mnie samej. Bo przecież chciałam Tsubasę oficjalnie adoptować i wychować jak córkę.
Wiedziałam, że to pewnie nie będzie proste, ale pragnęłam tego mimo wszelkich trudności.
Oczywiście, gdyby nic z tego nie wyszło, tylko do siebie mogłabym mieć pretensję. Ale szczerze
mówiąc, w moim wieku coś takiego kosztuje człowieka wiele zdrowia.
– Może Tsubasa któregoś dnia nieoczekiwanie wróci? Przecież nie ma pieniędzy i nie ma się
Strona 11
gdzie podziać.
– Chciałabym, żeby tak było, ale pewnie się tak nie stanie – odparła starsza pani głucho. – Ma
dopiero dziesięć lat, lecz ma też swój rozum i zdecydowała, że musi stąd odejść. Prawdopodobnie
sama nie wróci.
Aomame wstała, podeszła do barku koło drzwi i nalała sobie herbaty z lodem do niebieskiej
szklanki z rżniętego szkła. Nie chciało jej się szczególnie pić, ale miała ochotę wstać i chwilę
odetchnąć. Wróciła na kanapę, wypiła łyk herbaty i odstawiła szklankę na stolik.
– Na temat Tsubasy nie ma co dalej rozmawiać – powiedziała starsza pani, poczekawszy, aż
Aomame znów usiądzie. Jakby chcąc zmienić nastrój, podniosła głowę i zacisnęła przed sobą dłonie.
– Teraz porozmawiajmy o przywódcy Sakigake. Powiem pani, czego udało nam się o nim
dowiedzieć. To najważniejsza sprawa, jaką chciałam dziś z panią omówić. Dlatego poprosiłam
panią o przyjście. Oczywiście ma to także związek ze sprawą Tsubasy.
Aomame skinęła głową. Spodziewała się tego.
– Tak jak wcześniej pani mówiłam, Lidera musimy bez względu na wszystko wyeliminować. To
znaczy musi się przenieść na tamten świat. Jak pani wie, gwałci dziesięcioletnie dziewczynki.
Wszystkie są dziewicami, nie miały jeszcze pierwszej miesiączki. Żeby usprawiedliwić takie czyny,
wymyśla jakieś religijne dogmaty i wykorzystuje struktury sekty. Zdobyłam na ten temat informacje
tak dokładne, jak tylko to było możliwe. Poprosiłam właściwego człowieka o zebranie ich, wydałam
na to sporo pieniędzy. I nie było to proste. A także wymagało większej sumy, niż się spodziewałam.
W każdym razie udało się znaleźć cztery dziewczynki, które przypuszczalnie zostały przez Lidera
zgwałcone. Tsubasa była czwartą z kolei.
Aomame podniosła szklankę i wypiła łyk herbaty. Nic nie poczuła. Jakby miała usta pełne waty,
która zaabsorbowała cały smak.
– Szczegóły nie są jeszcze jasne – ciągnęła starsza pani – ale co najmniej dwie z tych czterech
dziewczynek nadal żyją w sekcie. Podobno należą do ścisłego otoczenia Lidera i pełnią jakby rolę
kapłanek. Nie ukazują się zwykłym wiernym. Nie wiadomo, czy są w sekcie z własnej woli, czy też
nie mogą stamtąd uciec. Nie jest też jasne, czy nadal łączą je z Liderem związki seksualne. Ale tak
czy inaczej, podobno mieszkają razem z nim. Zupełnie jak rodzina. Nikt nie ma wstępu na teren, na
którym znajduje się dom Lidera, zwykli wierni nie mogą się tam zbliżać. Wiele rzeczy owianych jest
mgłą tajemnicy.
Stojąca na stole szklanka z rżniętego szkła pokryła się kropelkami rosy. Starsza pani zrobiła
przerwę, uspokoiła oddech i mówiła dalej.
– Jednego jesteśmy pewni. Pierwsza z tych czterech ofiar była rodzoną córką Lidera.
Aomame skrzywiła się. Mięśnie twarzy same się poruszyły i bardzo rozciągnęły. Chciała coś
powiedzieć, lecz słowa utkwiły jej w gardle.
– Tak. Uważa się, że najpierw zgwałcił rodzoną córkę. Siedem lat temu, kiedy miała dziesięć
lat.
Starsza pani podniosła słuchawkę interkomu i poprosiła Tamaru o przyniesienie butelki sherry i
dwóch kieliszków. Milczały obie, zbierając myśli. Tamaru przyniósł na tacy jeszcze nieotwartą
butelkę i dwa eleganckie wąskie kryształowe kieliszki. Postawił tacę na stole, a potem
zdecydowanym i celowym ruchem, jakby ukręcał łebek jakiemuś ptaszkowi, otworzył butelkę.
Słychać było, jak napełnia kieliszki. Gdy starsza pani skinęła głową, Tamaru ukłonił się i wyszedł z
pokoju. Przez cały czas nie powiedział ani słowa. Nawet poruszał się bezszelestnie.
Nie chodzi tylko o psa, pomyślała Aomame. Zniknięcie dziewczynki (i to dziewczynki, do której
Strona 12
starsza pani była bardzo przywiązana) głęboko zraniło Tamaru. Ściśle mówiąc, nie była to jego wina.
Nocą tu nie przebywał. Jeśli nie działo się nic szczególnego, wieczorem wracał do domu – mieszkał
dziesięć minut stąd – i tam spędzał noc. Śmierć psa i zniknięcie dziewczynki miały miejsce nocą,
kiedy go tu nie było. Nie mógł zapobiec ani jednemu, ani drugiemu. Jego zadaniem była przede
wszystkim ochrona starszej pani i Wierzbowego Dworu, nie mógł również zapewnić bezpieczeństwa
kobietom w schronisku, bo znajdowało się poza terenem jego nadzoru. Ale mimo to oba wydarzenia
były dla niego osobistym niepowodzeniem i niewybaczalną zniewagą.
– Czy pani jest przygotowana na pozbycie się tego człowieka? – zapytała starsza pani.
– Jestem przygotowana.
– To nie będzie łatwe zadanie. Oczywiście to, co pani dla nas robi, nigdy nie było łatwym
zadaniem, ale tym razem jest ono szczególnie trudne. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, ale nie
jestem pewna, w jakim stopniu uda nam się zapewnić pani bezpieczeństwo. Prawdopodobnie będzie
to bardziej ryzykowne niż zwykle.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Jak już wcześniej pani mówiłam, nie chcę pani celowo narażać na niebezpieczeństwo. Ale
szczerze mówiąc, tym razem nie bardzo mam wybór.
– Nie szkodzi. Nie można pozwolić, żeby on żył dalej na tym świecie.
Starsza pani podniosła kieliszek i zaledwie umoczyła wargi w sherry. Potem znów przez chwilę
przyglądała się rybkom.
– Od dawna lubię pić nieschłodzone sherry w letnie popołudnia. Nie przepadam za piciem
zimnych napojów podczas upałów. Wypijam sherry, a po pewnym czasie ucinam sobie małą
drzemkę. Sama nie wiem, kiedy zasypiam. Budzę się i jest trochę chłodniej. Myślę, że dobrze byłoby
pewnego dnia tak umrzeć. Wypić trochę sherry w letnie popołudnie, położyć się na kanapie, nie
wiadomo kiedy usnąć i już więcej się nie obudzić.
Aomame ujęła kieliszek i wypiła odrobinę. Nie przepadała za tym trunkiem, ale rzeczywiście
miała ochotę się czegoś napić. W odróżnieniu od herbaty z lodem, sherry zdawało się mieć trochę
smaku. Język mocno ją zapiekł.
– Niech mi pani szczerze powie – poprosiła starsza pani – czy pani boi się śmierci?
Aomame nie namyślała się nad odpowiedzią. Pokręciła głową.
– Szczególnie się nie boję. Nie jest straszna w porównaniu z koniecznością życia jako ktoś taki
jak ja.
Starsza pani leciutko się uśmiechnęła. Wyglądała teraz młodziej niż przedtem. Jej wargi nabrały
zdrowego koloru. Być może rozmowa z Aomame dodała jej animuszu. Albo podziałała ta niewielka
ilość sherry.
– Mówiła pani przecież, że kogoś kocha.
– Owszem. Ale prawdopodobieństwo, że uda mi się z nim związać, jest nieskończenie bliskie
zera. Dlatego gdybym teraz umarła, to, co zostałoby wraz ze mną utracone, byłoby również
nieskończenie bliskie zera.
Starsza pani zmrużyła oczy. – Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego sądzi pani, że się pani
nie uda z tym kimś związać?
– Nie ma szczególnego powodu. Prócz tego, że jestem sobą.
– I nie ma pani zamiaru sama wykonać pierwszego ruchu?
Aomame potrząsnęła głową.
– Dla mnie najważniejsze jest to, że ja go całym sercem głęboko pragnę.
Starsza pani przyglądała się Aomame przez chwilę jakby z podziwem.
Strona 13
– Ma pani bardzo definitywny sposób myślenia.
– Musiałam go sobie wyrobić – powiedziała Aomame i podniosła do ust kieliszek, wypiła
jednak zaledwie odrobinę. – Nie stałam się taka dla przyjemności.
Na pewien czas pokój wypełniło milczenie. Lilie nadal zwieszały główki, złote rybki
niezmiennie pływały w załamującym się blasku lata.
– Możliwe jest zaaranżowanie takiej sytuacji, w której znajdzie się pani sam na sam z tym ich
przywódcą – odezwała się starsza pani. – Nie będzie to proste i pewnie zajmie dość dużo czasu, ale
w końcu mi się uda. I wtedy wystarczy, że pani zrobi to, co zwykle. Tylko tym razem będzie pani
musiała potem zniknąć. Poddać się operacji plastycznej. Zrezygnuje pani oczywiście z obecnej pracy
i wyjedzie daleko stąd. Zmieni pani także nazwisko. Będzie pani musiała porzucić wszystko, co
dotąd miała. Stanie się pani inną osobą. Oczywiście otrzyma pani odpowiednie wynagrodzenie. Ja
wezmę na siebie całą resztę. Czy nie ma pani nic przeciwko temu?
– Tak jak pani wcześniej mówiłam, nie mam nic do stracenia. Praca, nazwisko, moje tokijskie
życie w ogóle nie mają dla mnie znaczenia. Nie mam żadnych obiekcji.
– Nawet przeciw temu, że zmieni pani twarz?
– Czy będę ładniejsza niż teraz?
– Jeżeli tego sobie pani życzy, to możliwe – odparła poważnie starsza pani. – Oczywiście są
granice, ale można zmienić pani twarz na taką, jaką pani zechce.
– Może powinnam przy okazji powiększyć sobie piersi.
Starsza pani skinęła głową. – Może to i dobry pomysł. Oczywiście po to, żeby zmylić ludzi.
– Żartowałam – powiedziała Aomame i uśmiechnęła się. – Nie jestem z nich specjalnie dumna,
ale mogą zostać takie, jakie są. Są lekkie, łatwe do noszenia, a poza tym miałabym problem z
kupowaniem nowych staników.
– Ależ mogę pani kupić, ile pani chce.
– To też był żart – powiedziała Aomame.
Starsza pani uśmiechnęła się. – Przepraszam. Nie przywykłam do tego, że pani żartuje.
– Nie mam żadnych oporów przed operacją plastyczną. Nigdy wcześniej nie myślałam o
robieniu sobie czegoś takiego, ale nie mam też powodu się nie zgadzać. Nigdy mi się nie podobała
własna twarz, nie podobała się też szczególnie nikomu innemu.
– Straci pani także przyjaciół.
– Nie mam nikogo, kogo mogłabym tak nazwać – powiedziała Aomame. Potem nagle
przypomniała sobie Ayumi. Jeżeli nagle zniknę bez słowa, być może będzie jej smutno. Albo poczuje
się zdradzona. No ale od początku niemożliwe było zaprzyjaźnienie się z Ayumi. Aomame wybrała
zbyt niebezpieczny kurs jak na przyjaźnienie się z policjantkami.
– Ja miałam dwoje dzieci – powiedziała starsza pani. – Chłopca i o trzy lata młodszą
dziewczynkę. Córka zmarła. Jak pani wcześniej mówiłam, popełniła samobójstwo. Nie miała dzieci.
A syn z powodu różnych okoliczności od dawna jest ze mną w niezbyt dobrych stosunkach. Teraz
praktycznie ze sobą nie rozmawiamy. Mam troje wnuków, ale bardzo dawno ich nie widziałam.
Mimo to, kiedy umrę, większość majątku będącego w moim posiadaniu przejdzie na niego i jego
dzieci. Nieomal automatycznie. Teraz testamenty nie mają większego znaczenia, nie tak jak dawniej.
Lecz w tej chwili mam pieniądze, którymi mogę dowolnie dysponować. Jeżeli wykona pani dobrze tę
pracę, chciałabym większą ich część przekazać pani. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie zamierzam
pani kupować za pieniądze. Chodzi mi o to, że jest pani dla mnie jak rodzona córka. Chciałabym
mieć taką córkę jak pani.
Aomame w milczeniu patrzyła na starszą panią, która jakby coś sobie przypomniała. Odstawiła
Strona 14
na stolik kieliszek sherry. Potem odwróciła się i spojrzała na pięknie lśniące płatki lilii. Wciągnęła
w nozdrza ich intensywny zapach, później znów skierowała wzrok na Aomame.
– Jak wcześniej mówiłam, zamierzałam wziąć do siebie Tsubasę i adoptować ją. Lecz w końcu
ją utraciłam. Nie udało mi się jej pomóc. Stałam tylko z założonymi rękami i odprowadzałam ją
wzrokiem, kiedy znikała w ciemnościach nocy. A teraz zamierzam panią narazić na wielkie
niebezpieczeństwo. Prawdę mówiąc, wolałabym tego nie robić. Ale, niestety, nie widzę innego
sposobu osiągnięcia celu. I mogę jedynie konkretnie to pani wynagrodzić.
Aomame przysłuchiwała się w milczeniu. Kiedy starsza pani przestała mówić, zza okna dobiegł
wyraźny głos ptaka. Śpiewał przez pewien czas, a potem umilkł.
– Bez względu na wszystko należy się pozbyć tego człowieka – powiedziała Aomame. – To w
tej chwili najważniejsze. Jestem bardzo wdzięczna, że pani uważa mnie za tak bliską osobę.
Przypuszczalnie pani wie, że z pewnych przyczyn odeszłam od rodziców. Z pewnych przyczyn
zostałam przez nich w dzieciństwie odrzucona. Musiałam żyć pozbawiona rodzinnego ciepła. Żeby
przetrwać, przystosowałam się do takiego stanu. To nie było łatwe. Czasami wydawałam się sobie
śmieciem. Nic niewartym, brudnym śmieciem. Dlatego jestem bardzo wdzięczna za pani słowa. Ale
dla mnie jest już trochę za późno na zmianę sposobu myślenia i stylu życia. Nie jest tak w przypadku
Tsubasy. Dla niej pewnie jest jeszcze ratunek. Proszę się tak łatwo nie poddawać. Proszę nie tracić
nadziei i odzyskać dziewczynkę.
Starsza pani skinęła głową. – Pewnie źle się wyraziłam. Wcale nie poddałam się w kwestii
Tsubasy. Zamierzam bez względu na okoliczności włożyć wszystkie siły w odzyskanie jej. Ale jak
pani widzi, jestem teraz zbyt zmęczona. Przez to, że nie mogłam jej pomóc, ogarnęła mnie głęboka
bezsilność. Potrzebuję trochę czasu, żeby odzyskać siły witalne. A może jestem już za stara? Może
siły już nie powrócą, choćbym nawet długo czekała?
Aomame wstała z kanapy i podeszła do starszej pani. Usiadła na poręczy fotela, wyciągnęła
rękę i uścisnęła jej szczupłą i wykwintną dłoń. – Jest pani nieprawdopodobnie twardą kobietą.
Potrafi pani być niezwykle silna. Teraz jest pani tylko rozczarowana i zmęczona. Lepiej się położyć i
trochę odpocząć. Kiedy się pani obudzi, pewnie wróci pani do zwykłej formy.
– Dziękuję – odparła starsza pani i odwzajemniła uścisk ręki. – Rzeczywiście może powinnam
się trochę zdrzemnąć.
– Ja już pójdę – powiedziała Aomame. – Będę czekała na wiadomość. Uporządkuję swoje
rzeczy. Choć niewiele posiadam.
– Proszę się tak zorganizować, żeby nie miała pani ze sobą zbyt wiele bagażu. Jeżeli coś będzie
potrzebne, od razu to pani dostarczymy.
Aomame puściła dłoń starszej pani i wstała. – Dobranoc. Na pewno wszystko dobrze się ułoży.
Starsza pani skinęła głową. Przymknęła oczy. Aomame jeszcze raz spojrzała na rybki,
powąchała lilie i wyszła z tego przestronnego pokoju.
Przy wejściu czekał na nią Tamaru. Była już piąta, lecz słońce unosiło się jeszcze wysoko na
niebie i nie straciło wcale energii. Czarne buty Tamaru jak zwykle lśniły, wręcz raziły odbitym
światłem. Tu i tam na niebie widać było białe letnie chmurki, ale zgromadziły się po bokach, by nie
przeszkadzać słońcu. Jeszcze nie nadszedł koniec pory deszczowej, choć przez ostatnich parę dni
panowała prawdziwie letnia pogoda. Spośród drzew dobiegały głosy cykad. Niezbyt donośne. Może
się jeszcze krępowały. Ale był to niewątpliwy znak lata. Świat kręcił się jak zwykle. Cykady grały,
chmury płynęły po niebie, na butach Tamaru nie było nawet pyłku. Z jakiegoś powodu Aomame
wydało się to wszystko bardzo ożywcze. To, że świat dalej się tak niezmiennie kręcił.
– Tamaru – powiedziała Aomame. – Możemy chwilę porozmawiać? Masz czas?
Strona 15
– Możemy – odparł Tamaru. Nie zmienił wyrazu twarzy. – Mam czas. Bo wytracanie czasu to
część mojej pracy – powiedział, siadając na krześle ogrodowym przy wejściu. Aomame usiadła na
sąsiednim. Mocno wysunięty okap chronił od słońca, więc znaleźli się w chłodnym cieniu. Pachniało
świeżą trawą.
– Już lato – powiedział Tamaru.
– Cykady zaczęły grać – dodała Aomame.
– W tym roku zaczęły wcześniej niż zwykle. W tej okolicy już niedługo będą hałasować, aż uszy
rozbolą. Kiedy zatrzymałem się na noc w mieście przy wodospadzie Niagara, słyszałem właśnie taki
odgłos. Ciągnął się nieprzerwanie od rana do wieczora. Jakby śpiewał milion różnych cykad.
– Widziałeś Niagarę.
Tamaru skinął głową.
– To było najnudniejsze miasto na świecie. Spędziłem tam sam trzy dni, nie było nic do roboty
prócz słuchania wodospadu. Hałas taki, że nawet książki nie dało się poczytać.
– A po co byłeś w okolicach Niagary sam przez trzy dni?
Tamaru nie odpowiedział, tylko lekko potrząsnął głową. Przez pewien czas siedzieli w
milczeniu, wsłuchując się w ciche głosy cykad.
– Mam do ciebie prośbę – powiedziała Aomame.
Tamaru wydawał się zainteresowany. Rzadko o coś prosiła.
– To trochę nietypowa prośba. Mam nadzieję, że nie będziesz niezadowolony.
– Nie wiem, czy będę mógł ci pomóc, czy nie, ale chętnie wysłucham. Tak czy inaczej, dobre
wychowanie nie pozwala na niezadowolenie, jeśli dama o coś prosi.
– Potrzebny mi pistolet – powiedziała Aomame prosto z mostu. – Taki, żeby się zmieścił w
torebce. Z małym odrzutem, ale o stosunkowo dużej sile rażenia, skuteczny, niezawodny. Nie chcę
jakiegoś przerobionego egzemplarza modelowego albo filipińskiej podróbki. Jeżeli go użyję, to tylko
raz. Wystarczy mi też pewnie jeden nabój.
Zapadła cisza. Przez cały czas Tamaru nie odrywał wzroku od Aomame. Jego powieki nie
drgnęły nawet o milimetr. Potem powiedział powoli, jakby podkreślając każde słowo:
– W tym kraju prawo zabrania zwykłym obywatelom posiadania broni. Wiesz o tym, prawda?
– Oczywiście.
– Na wszelki wypadek ci powiem, że jeszcze nigdy nie wszedłem w konflikt z prawem. Innymi
słowy, nie jestem notowany przez policję. Może parę razy zrobiłem coś trochę nielegalnego. Trudno
temu zaprzeczyć. Ale z punktu widzenia policji jestem obywatelem, któremu nie można nic zarzucić.
Czystym, bez skazy i zmazy. Jestem gejem, ale to nie jest nielegalne. Płacę grzecznie podatki, głosuję.
Chociaż nigdy nie wygrał mój kandydat. Płacę w terminie mandaty za nieprawidłowe parkowanie. W
ciągu dziesięciu lat ani razu mnie nie złapali za przekroczenie szybkości. Należę do narodowego
systemu ubezpieczeń społecznych. Abonament NHK automatycznie potrącają mi z konta, mam karty
kredytowe American Express i Master Card. W tej chwili nie zamierzam się starać o kredyt
mieszkaniowy, ale gdybym chciał, pewnie daliby mi na trzydzieści lat. I zawsze bardzo się cieszę, że
jestem w takiej sytuacji. A ty prosisz mnie, mnie, którego można praktycznie nazwać filarem
społeczeństwa, o załatwienie ci pistoletu. Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Dlatego powiedziałam, żebyś się nie gniewał.
– Tak, rzeczywiście mówiłaś.
– Bardzo cię przepraszam, ale nie mam nikogo innego, kogo mogłabym o to poprosić.
Tamaru chrząknął głucho. Brzmiało to trochę jak stłumione westchnienie. – Załóżmy, że
mógłbym ci to załatwić. Prawdopodobnie należy się spodziewać, że wtedy zadałbym ci następujące
Strona 16
pytanie: do kogo masz zamiar strzelić?
Aomame przytknęła palec wskazujący do własnej skroni.
– Prawdopodobnie strzeliłabym tu.
Tamaru przez pewien czas wpatrywał się w ten palec obojętnie.
– W takim razie prawdopodobnie zapytałbym o przyczynę.
– Bo nie chcę, żeby mnie złapali. Nie boję się śmierci. Więzienie jest straszliwie nieprzyjemne,
ale pewnie trzeba by się z tym pogodzić. Nie chciałabym jednak, żeby mnie złapali i żeby torturowały
mnie jakieś nie wiadomo jakie typy. Bo nie chcę zacząć sypać i nie chcę nikogo zdradzić. Wiesz, o
czym mówię?
– Sądzę, że tak.
– Nie mam zamiaru do nikogo strzelać ani napadać na bank. Dlatego niepotrzebny mi jakiś
ogromny karabin półautomatyczny, który razi seriami po dwadzieścia pocisków. Wystarczy mi coś
niewielkiego, o małym odrzucie.
– A myślałaś o truciźnie? To praktyczniejsze niż próba zdobycia pistoletu.
– Wyjęcie i zażycie trucizny zajmuje trochę czasu. Gdyby mi ktoś włożył rękę do ust, zanim
rozgryzę kapsułkę, nie miałabym już żadnego pola manewru. Ale mając pistolet, można wszystko
załatwić szybko, nawet gdy trzymasz przeciwnika na muszce.
Tamaru zastanawiał się nad tym przez chwilę. Uniósł nieco prawą brew. – Ja wolałbym w
miarę możliwości cię nie utracić. Dosyć mi się podobasz. To znaczy, tak prywatnie.
Aomame leciutko się uśmiechnęła. – Jak na kobietę, o to ci chodzi, tak?
Nie zmieniając wyrazu twarzy, Tamaru odpowiedział: – Mnie się mało kto podoba, czy mowa o
mężczyznach, kobietach, czy psach.
– Oczywiście.
– Ale jednocześnie w tej chwili moim najważniejszym zadaniem jest chronienie spokoju i
zdrowia madame.
– To zupełnie oczywiste.
– I dlatego zobaczę, co mi się uda załatwić. Niczego nie gwarantuję. Ale być może uda mi się
znaleźć znajomego, który będzie mógł spełnić twoje życzenie. To bardzo delikatna sprawa. To nie
jest jak zamówienie koca elektrycznego z katalogu. Pewnie dopiero za tydzień dam ci odpowiedź.
– Nie szkodzi.
Tamaru zmrużył oczy i spojrzał na drzewa, spośród których dobiegał śpiew cykad. – Mam
nadzieję, że wszystko dobrze pójdzie. Zrobię, co będę mógł, pod warunkiem że będzie to właściwe.
– Dzięki. Myślę, że to moja ostatnia praca. Możliwe, że już więcej nie będziemy się widywać.
Tamaru rozłożył ręce, zwracając ku górze wnętrza dłoni. Zupełnie jakby stał na środku pustyni i
z utęsknieniem czekał, aż spadnie deszcz. Ale nic nie powiedział. Miał wielkie, krzepkie dłonie. Tu i
tam były na nich blizny. Dłonie nie wyglądały jak części jego ciała, ale raczej jak elementy jakiejś
ogromnej maszyny.
– Nie bardzo lubię się żegnać – powiedział. – Nie miałem nawet okazji pożegnać się z
rodzicami.
– Zmarli?
– Nie wiem nawet, czy żyją, czy zmarli. Urodziłem się na Sachalinie rok przed zakończeniem
wojny. Południowa część wyspy należała wtedy do Japonii, nazywana była Karafuto. Latem
czterdziestego piątego roku była okupowana przez armię sowiecką i moi rodzice dostali się do
niewoli. Ojciec podobno pracował w porcie. Większość japońskich jeńców należących do ludności
cywilnej niedługo repatriowano, ale ponieważ moi rodzice, Koreańczycy, zostali tam wysłani jako
Strona 17
robotnicy, nie pozwolono im wrócić do Japonii. Rząd japoński odmówił ich przyjęcia. Dlatego że po
zakończeniu wojny Koreańczycy przestali być poddanymi Cesarstwa Japonii. Nie mieści się to w
głowie. Co za kompletny brak życzliwości. Jeżeli ktoś chciał, mógł zostać wysłany do Korei
Północnej, ale nie pozwalali wrócić do Południowej. Bo Sowieci nie uznawali wtedy istnienia Korei
Południowej. Moi rodzice pochodzili z wioski rybackiej z okolic Pusanu, więc nie chcieli jechać na
północ. Nie mieli tam żadnych krewnych ani przyjaciół. Ja byłem wtedy niemowlęciem. Rodzice
powierzyli mnie japońskim repatriantom i dotarłem na Hokkaido. Wówczas zaopatrzenie w żywność
było na Sachalinie tragiczne, armia sowiecka strasznie traktowała jeńców. Rodzice mieli prócz mnie
kilkoro małych dzieci, wydawało im się, że jeszcze jedno trudno będzie tam odchować. Pewnie
myśleli, że wyślą mnie samego na Hokkaido, a później jakoś znajdą. A może chcieli tylko dyskretnie
się mnie pozbyć? Nie znam szczegółów. Tak czy inaczej, nigdy więcej się nie spotkaliśmy. Rodzice
pewnie ciągle są na Sachalinie. O ile jeszcze nie pomarli.
– Nie pamiętasz rodziców?
– Nic nie pamiętam. Kiedy się rozstawaliśmy, miałem niewiele ponad rok. Przez pewien czas
wychowywało mnie to japońskie małżeństwo, potem oddali mnie do sierocińca w górach niedaleko
Hakodate. Pewnie nie mogli sobie pozwolić na to, żeby mnie dalej u siebie trzymać. Ten sierociniec
prowadziła jakaś organizacja katolicka, ale miałem tam ciężkie życie. Po zakończeniu wojny było
mnóstwo sierot, brakowało żywności, brakowało opału. Żeby przeżyć, musiał człowiek robić różne
rzeczy – mówiąc to, Tamaru zerknął na wnętrze prawej dłoni. – Tam zostałem tylko dla formalności
przez kogoś zaadoptowany, dostałem japońskie obywatelstwo oraz imię i nazwisko. Ken’ichi
Tamaru. Wiem tylko, że moje prawdziwe nazwisko brzmiało Park. A Koreańczyków nazwiskiem
Park jest więcej niż gwiazd na niebie.
Siedzieli obok siebie i wsłuchiwali się w śpiew cykad.
– Lepiej kupić nowego psa – powiedziała Aomame.
– Madame też tak mówi. Że potrzebny jest nowy pies do pilnowania schroniska. Tylko ja jakoś
nie mogę się na to zdobyć.
– Wyobrażam sobie, jak się czujesz. Ale lepiej znajdź nowego. Nie mam się co wtrącać ze
swoimi radami, tylko tak mi się wydaje.
– Dobra, znajdę – powiedział Tamaru. – Jednak potrzebny nam wytresowany pies obronny.
Postaram się jak najszybciej skontaktować z jakimś hodowcą.
Aomame spojrzała na zegarek, potem wstała. Jeszcze zostało trochę czasu do zachodu słońca,
lecz na niebie pojawiały się już delikatne oznaki nadchodzącego zmierzchu. W błękit powoli wtapiał
się inny odcień niebieskości. Czuła ciągle lekki rausz po sherry. Ciekawe, czy starsza pani jeszcze
śpi.
– Czechow powiedział – odezwał się Tamaru, powoli wstając – że jeżeli w opowieści pojawi
się pistolet, to musi wystrzelić.
– O co mu chodziło?
Tamaru stanął na wprost Aomame. Był zaledwie o kilka centymetrów wyższy. – Chodziło o to,
że nie należy wprowadzać do opowieści niepotrzebnych rekwizytów. Jeżeli pojawia się pistolet, to
później ktoś powinien z niego strzelić. Lubił pisać powieści pozbawione niepotrzebnych
ozdobników.
Aomame wygładziła rękawy sukienki, zarzuciła torbę na ramię.
– I to ci nie daje spokoju. Że jeżeli pojawi się pistolet, to koniecznie ktoś będzie musiał gdzieś z
niego wystrzelić.
– Z punktu widzenia Czechowa tak jest.
Strona 18
– Dlatego, w miarę możliwości, wolałbyś mi nie dawać pistoletu.
– To niebezpiecznie i nielegalne. A poza tym Czechow to pisarz godzien zaufania.
– Ale to nie jest powieść. To prawdziwa historia dziejąca się w rzeczywistym świecie.
Tamaru zmrużył oczy i przyjrzał się nieruchomo Aomame, a potem powoli zapytał: – Czy można
być tego pewnym?
Strona 19
Strona 20
Rozdział drugi – Tengo
Nie posiadam niczego prócz duszy
Nastawił płytę z Sinfoniettą Jánačka i wcisnął guzik powtarzania. Seiji Ozawa dyrygował
Orkiestrą Symfoniczną z Chicago. Talerz gramofonu zaczął poruszać się z szybkością trzydziestu
trzech obrotów na minutę, ramię uniosło się i przesunęło ku środkowi, igła zaczęła wodzić po
rowkach płyty. Po wstępie instrumentów dętych z głośników dobiegł wspaniały dźwięk kotłów.
Ulubiony fragment Tengo.
Słuchając muzyki, siedział przed word processorem i pisał. Miał zwyczaj słuchać Sinfonietty
Jánačka wcześnie rano. Od czasu, kiedy grał ją w orkiestrze szkolnej, jako rezerwowy kotlista w
zastępstwie kolegi, utwór nabrał dla niego specjalnego znaczenia. Zawsze podnosił go na duchu,
jakby chronił. A przynajmniej Tengo tak to odczuwał.
Czasami słuchał Sinfonietty ze swoją kochanką. – Wcale niezłe – powiedziała kiedyś. Ale od
muzyki klasycznej wolała stare płyty jazzowe. Im starsze, tym lepsze. Było to nietypowe hobby dla
kobiety w jej wieku. Szczególnie lubiła płytę ze zbiorem utworów bluesowych W.C. Handy’ego w
wykonaniu Louisa Armstronga. Barney Bigard grał na klarnecie, Trummy Young na puzonie. Dała
Tengo tę płytę w prezencie. Ale nie po to, by on się nią cieszył, a raczej by sama mogła się u niego
delektować tą muzyką.
Po seksie często słuchali tej płyty w łóżku. Nigdy nie nudziła się jego kochance, choćby nie
wiem ile razy jej słuchała.
– Oczywiście trąbka i śpiew Louisa są bez zarzutu, wspaniałe, ale moim skromnym zdaniem
powinieneś przede wszystkim wsłuchać się tu uważnie w klarnet Barneya Bigarda – powiedziała.
Na płycie było bardzo mało solówek Bigarda. I wszystkie krótkie – po kilkanaście taktów – bo
główną rolę grał Louis Armstrong. Lecz kochanka uwielbiała wszystkie krótkie solówki Bigarda.
Znała je na pamięć i zawsze towarzyszyła im cichym nuceniem.
– Są inni wybitni klarneciści jazzowi prócz Barneya Bigarda, lecz trudno byłoby znaleźć innego,
który wkładałby w grę tyle ciepła i wrażliwości – powiedziała. – Jego gra, oczywiście kiedy był w
świetnej formie, tworzyła pewien myślowy krajobraz – dodała.
Tengo nie znał żadnych innych klarnecistów jazzowych. Lecz słuchając wielokrotnie tej płyty,
doceniał stopniowo, że partia klarnetu jest niezwykle piękna – nie natarczywa, ale ożywcza i pełna
wyobraźni. Aby to zrozumieć, musiał starannie wytężać słuch. Potrzebny mu był też wybitny
nauczyciel (czy nauczycielka). Gdyby tylko tak sobie po prostu słuchał, zapewne by to przegapił.
– Barney Bigard gra pięknie jak genialny zawodnik drugiej bazy – powiedziała kochanka
pewnego razu. – Solówki też ma świetne, ale piękno jego gry najlepiej się uwidacznia, kiedy gra w
cieniu kogoś innego. Robi strasznie trudne rzeczy, jak gdyby nigdy nic, i usuwa się w cień. Tylko
uważny słuchacz dostrzeże jego prawdziwą wartość.
Gdy rozpoczynał się Atlanta Blues, szósty utwór na stronie B, zawsze kurczowo chwytała się
Tengo i upajała krótką, lecz znakomitą solówką Bigarda, znajdującą się między śpiewem a solówką
Armstronga. – Teraz, słuchaj uważnie. Najpierw jest długi krzyk, jakby małego dziecka. Strach czy