Moriarty Jaclyn - Mam lozko z racuchow
Szczegóły |
Tytuł |
Moriarty Jaclyn - Mam lozko z racuchow |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Moriarty Jaclyn - Mam lozko z racuchow PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Moriarty Jaclyn - Mam lozko z racuchow PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Moriarty Jaclyn - Mam lozko z racuchow - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
balon wypełniony gorącym
powietrzem
D a w n o , d a w n o temu ż y ł sobie malarz akwarelista,
który myślał, że potrafi wynaleźć spadochron.
Było to w czasach pierwszych spadochronów.
Siedząc na łące ze sztalugami i pędzlami, dostrzegł
spadochroniarza opadającego z nieba.
- Jak było? - zawołał, podbiegając do gromadzące
go się tłumu.
- Och - wykrzyknął skoczek, zaplątany w czaszę
i liny. - Niedobrze mi.
Ale działo się to w Paryżu, toteż mówili po fran
cusku.
W tamtych czasach spadochrony były wadliwie za
projektowane - nie opadały łagodnie na ziemię, lecz wi
rowały w powietrzu z zawrotną szybkością i skoczkowie
zielenieli na twarzy.
Akwarelista wrócił więc do domu, nalał sobie k a w y
i pogrążył się w myślach. „Co m o ż n a zrobić, by ci dziel
ni mężczyźni nie mieli w powietrzu nudności?" - oto co
myślał.
Po trzydziestu pięciu latach zastanawiania się zna
lazł o d p o w i e d ź . O d s t a w i ł kawę, wziął szkicownik i po
s z e d ł do żony.
10
Strona 6
- Popatrz - powiedział, pękając z dumy, g d y poka
z y w a ł jej swój rysunek.
Żona zmrużyła oczy i ściągnęła brwi, p o n i e w a ż
jego spadochron był narysowany czaszą do dołu! Zamiast
mieć kształt „n", miał kształt „u".
- C z y to odniesie o d p o w i e d n i skutek? - spytała po
wątpiewająco.
- Oczywiście! - wykrzyknął.
Zrobił spadochron z jej chusteczki, by przeprowa
dzić d o w ó d . Chusteczka sfrunęła na podłogę, ale zgodnie
z jego przewidywaniem nie obracała się.
Akwarelista nabrał w i ę c ostatecznie przekonania,
że jest to rozwiązanie dla wpadającego w korkociąg spa
dochronu, i postanowił u s z y ć go sam. Wykorzystał do
tego celu żoniną maszynę. Następnie n a m ó w i ł przyjacie
la, by p o z w o l i ł mu skoczyć z gondoli jego balonu w y p e ł
n i o n e g o gorącym powietrzem i wypróbować wynalazek.
Był tak podekscytowany, że nie przeprowadził naj
pierw próby z manekinem (lub kotem), co było zwycza
jem w o w y c h czasach. Po prostu przypiął się i skoczył.
Runął w d ó ł prosto na ziemię - n i c z y m w a z o n strą
cony z półki - i zginął na miejscu.
Kiedy Maude Sausalito (mająca w t e d y jedenaście
lat) usłyszała po raz pierwszy tę historię, poczuła wielki
smutek z p o w o d u losu malarza. Potem zaczęła sobie wy
obrażać (tęsknie) rozmaite rzeczy, które uratowałyby mu
życie, gdyby na nich wylądował.
Stóg siana; jezioro; ś w i e ż o skopana grządka!
Kadź pełna o w o c ó w morwy!
Gigantyczny koktajl mleczno-bananowy.
Stos bułeczek z jagodami.
(Była głodna).
11
Strona 7
Gdyby tylko, pomyślała - i nadal często tak myśli,
nawet teraz - g d y b y tylko temu głupiemu, nadmiernie
rozemocjonowanemu m ę ż c z y ź n i e w b e z u ż y t e c z n y m spa
dochronie udało się złapać prąd wstępujący. Gdyby ów
prąd poniósł go w y s o k o p o d błękitne niebo, nad w z g ó
rzem z bitej śmietany i s t a w e m z syropu klonowego.
I w końcu łagodnie z ł o ż y ł na łóżku z racuchów na ma
ślance.
W dzisiejszej dobie spadochrony mają kominki
w środku czaszy, co zapewnia stateczność spadochronu
podczas opadania.
Strona 8
urywki z ogrodowej szopy
ZingÓW (ocalałe z pożaru fragmenty)
Wyobraź sobie, co by było, gdybyś nie miał kolan!
Kiedy schodzisz z góry, twoje ciało w naturalny
sposób ciąży do przodu. Podświadomie odchylasz
się w przeciwną stronę i uginasz kolana, napinając
przy t y m mięśnie czworogłowe. Dzięki kolanom
nie przewracasz się.
Teraz wyobraź sobie, że twoje mięśnie czworogło
we są tak słabe, że nie m o g ą utrzymać kolan, g d y
już zaczną się one zginać. Jeśli kolana nie przestaną
się zginać, upadniesz jak długi na twarz.
Instytut Ortopedii
Dakota Południowa
Strona 9
festyn sportowy
Cath Murphy (nauczycielka, klasa druga B) trzyma
jeden koniec wstęgi wyznaczającej linię mety i wzrokiem
szuka Z i n g ó w w tłumie.
Aha. Jedna z klanu Z i n g ó w wyciągnęła się w po
zycji półleżącej na piknikowym kocu i sprawdza dźwięki
d z w o n k ó w w komórce.
Tam! Mała Zing ustawia się w szeregu do wyścigu.
Pulchna kobieta niosąca bułeczkę z żurawinami
m o ż e należeć do rodziny Zingów...
Nie.
Ona nie jest członkiem rodziny Zingów.
To panna Heather Waratah (nauczycielka, klasa
czwarta C).
Rok temu nie znała nawet Zingów. Dzisiaj dosta
je n e r w o w e g o tiku na w i d o k kogokolwiek z tej rodziny.
(Podobnie jak na w i d o k litery V).
Co więcej, straciła osobowość.
Straciła o s o b o w o ś ć kilka miesięcy temu.
A właściwie jej o s o b o w o ś ć spaliła się na popiół ra
z e m z o g r o d o w ą szopą Zingów.
A w i ę c taki jest mój los, myśli ponuro, g d y w s t ę g a
wyznaczająca linię mety w y p a d a jej z rąk p o d stopy bez
ładnie nadbiegających dzieci.
Strona 10
Fancy Zing zatrzymuje się obok bieżni w połu
dniowo-wschodnim rogu boiska. Wyjęła właśnie plastry
z opatrunkiem ze skrytki w samochodzie.
Ze s w e g o miejsca w i d z i córkę ustawiającą się
w rzędzie do biegu. Rozlega się wystrzał pistoletu starto
w e g o i Cassie zaczyna biec w rytm uderzeń serca Fancy.
Inne dzieci, myśli Fancy, poruszają się jak oszalałe mario
netki. Cassie gładko biegnie daleko przed nimi.
Fancy przesuwa spojrzenie na linię mety, gdzie cze
ka Cath Murphy. Włosy do p o ł o w y szyi, obcięte równiut
ko, idealna postawa, lekko poirytowana mina. Fancy czu
je, jak ogarnia ją fala miłości do wstęgi w dłoni Cath. Ta
w s t ę g a ma taką władzę! Wystarczy, że dziecko zaledwie
ją muśnie, a dorośli m u s z ą ją natychmiast puścić.
Jej wzrok wędruje w z d ł u ż linii wyznaczających
tory bieżni, poza metę, gdzie pojawiły się cztery grupy,
każda innego koloru. Sprawiają wrażenie ogromnych
klombów.
Zdumiona Fancy odwraca się, by podziwiać bieg
nącą córkę.
*
Marbie Zing słucha skandujących dzieci. Ubrane
w stroje w kolorach swoich czterech z e s p o ł ó w ćwiczą do
z a w o d ó w w kibicowaniu. Ona siedzi nieopodal na kocu,
od czasu do czasu zatykając palcami uszy.
Jej siostrzenica właśnie ukończyła bieg i usiłuje
złapać oddech, stojąc o jakiś metr od Cath Murphy. Cath
twierdzi, że straciła osobowość. Kiedy Marbie usłyszała
o tym, zadzwoniła do Cath i doradziła jej, by wybrała się
na przejażdżkę samochodem.
15
Strona 11
- Mnie też się to czasem przytrafia - powiedziała.
- Utrata osobowości. Podczas r o z m ó w kwalifikacyjnych
i w i e c z o r ó w panieńskich. Ale z a w s z e ją odzyskuję, wra
cając s a m o c h o d e m do domu.
Cath natychmiast odłożyła słuchawkę.
Na boisku dziewczynka czeka na swoją kolej
w skoku w dal. Jest taka malutka, że ledwie ją widać,
przynajmniej w ocenie Marbie. Ręce i nogi ma cieniutkie,
niemal półprzezroczyste. Kapelusz od słońca nacisnęła
tak nisko na uszy, że musi zadzierać brodę, by coś wi
dzieć. Opodal rodzice uśmiechają się do siebie szeroko,
zerkając na dziewczynkę. Ona jednak staje w rozkroku,
rozpościera ręce. Potem kuca, rozciągając kolana. Patrzy
s p o d przymrużonych p o w i e k na piasek, obmyśla strate
gię-
Przyglądając się jej, Marbie myśli o tym, jak często
dzieci wślizgują się do świata dorosłych, a p o t e m - g d y
nauczycielka śpieszy, by zmierzyć d ł u g o ś ć skoku dziew
czynki - jak często my, dorośli, znajdujemy się w ich
świecie.
Wzdryga się zaskoczona, g d y d w i e pary stóp za
trzymują się z tupotem przy jej kocu. To jej siostra Fancy,
która wraca od samochodu, oraz Cassie, która nadbie
ga z przeciwnej strony z trzepoczącą niebieską wstążką
w ręce.
Strona 12
Cath Murphy
Rok temu Cath Murphy stała na galeryjce w drugiej
klasie, mrużąc oczy i uśmiechając się w promieniach po
rannego słońca, z rękami w kieszeniach n o w y c h luźnych
spodni i szyją rozgrzaną p o d krótkimi jasnymi włosami.
Był to pierwszy dzień semestru i na dole zbierały
się dzieci.
N o w y nauczyciel, Warren Woodford, stał na dru
g i m końcu galeryjki, przed salą drugiej A. Pochylił się
nad balustradą i lekko kiwnął brodą, potwierdzając: „Tak,
zbierają się".
Cath odpowiedziała p o w a ż n y m skinieniem głowy.
N o w y nauczyciel bez wątpienia będzie cieszył się
ogromną popularnością wśród uczniów. Jest bardzo wy
soki, toteż g d y wyciągnie rękę, zdoła dotknąć sufitu lub
powiesić obrazy u góry na ścianie. Potrafi też opuścić ką
cik ust z jednej strony, podnosząc brew z drugiej. Dzie
ciaki uważają, że taka mina, zwłaszcza g d y się ją robi po
to, by je rozśmieszyć, jest u dorosłych szczytem dobrego
humoru.
Gdy Cath spojrzała z n o w u na Warrena, robił do
niej taką właśnie minę.
Było to naprawdę zabawne i zaskoczyła s a m ą sie
bie, naśladując go. Uśmiechnął się lekko, odwrócił wzrok,
po c z y m z a w o ł a ł coś, co brzmiało jak: „Nabój z ziębami".
18
Strona 13
- Słucham?
- Nabój z ziębami?
- Tak - zgodziła się z wahaniem. Następnie, ponie
w a ż naprawdę chciała dowiedzieć się, o co mu chodzi,
podeszła kilka kroków w jego stronę. - Przepraszam, ale
nie dosłyszałam.
Machnął ręką, dając jej do zrozumienia, że to nic
ważnego.
- Pytałem tylko, czy nie boi się pani - powiedział.
- N i e ogarnia pani przerażenie?
- Jasne, że tak! A pana nie?
Wróciła szybko na swoje miejsce, by dalej czekać.
Czuła się niezręcznie i głupio, ale też w d z i w n y sposób
czuła się p e w n ą siebie, drobną, zabawną, demoniczną
i wyjątkową blondynką.
W rzeczywistości wcale nie była przerażona, raczej
podekscytowana. Ale jak lubiła mawiać jej matka, wszyst
kie spotkania z n o w y m i ludźmi, nawet ze ślusarzami czy
siedmiolatkami, m o g ą cię trochę onieśmielać.
Cath uczyła już od d w ó c h lat i dzieciaki uważały ją
za bardzo miłą i ładną. Czasami potrafiła być wymagają
ca, lecz przeważnie była sympatyczna. Znano ją z tego, że
hojnie obdziela dzieci złotymi gwiazdkami oraz piecząt
kami: ŚWIETNA ROBOTA!
Wśród nauczycieli cieszyła się opinią osoby pogod
nej i sumiennej, m o ż e trochę nieśmiałej, lecz skłonnej do
ataków śmiechu.
Codziennie zjadała na drugie śniadanie zielone jabł
ko Granny Smith i wierzyła w uśmiech trwający 5-4-3-2-
koniec! po wymianie skinień na korytarzu. Miała błysk
Mary Poppins w oku, nie miała natomiast rumieńców na
policzkach ani dywanikowej torby podróżnej.
Teraz, g d y podekscytowane dzieci tłoczyły się na
schodach, przepychając się, rozmawiając m i ę d z y sobą
19
Strona 14
i zagadując do niej, Cath odpowiadała: „ D z i e ń dobry!",
jak również „Proszę bardzo!", „Powieś torbę na wiesza
ku, o tak. Grzeczna dziewczynka!", „Ojej! Trochę jeszcze
za wcześnie, żebyś potykał się o własne sznurowadło,
prawda?".
Zauważyła jednak, gwarząc w ten sposób z dzieć
mi, że n o w y nauczyciel, Warren, witał się ze swoją klasą
w milczeniu. Trzymał jedną rękę w y s o k o w powietrzu,
a drugą zaganiał wszystkich do klasy. Przypominał ma
jestatycznego policjanta. Zauważyła też, że uczniowie
posłusznie stosowali się do t e g o n i e m e g o polecenia, ze
zdumienia otwierając szeroko oczy.
Później tego s a m e g o ranka, g d y spędzała czas
z dziećmi na przyjemnej edukacyjnej zabawie (Imię Lukę
zaczyna się na tę s a m ą literę co lew! Straszne!), była
ś w i a d o m a długich okresów ciszy w sąsiedniej klasie. Od
czasu do czasu ciszę przerywały s a l w y śmiechu.
Nazajutrz, we wtorek, Cath miała okazję porozma
wiać podczas przerwy ze swoimi przyjaciółkami, Lenny
D'Souzą (nauczycielka, klasa szósta B, psycholog szkol
ny) i Suzanne Barker (nauczycielka, klasa pierwsza A).
Cath powiedziała im, że na początku letnich waka
cji zerwała ze s w o i m ubiegłorocznym chłopakiem. Lenny
i Suzanne zareagowały smutnym: „Ooch!", lecz Cath ro
ześmiała się tylko i stwierdziła, że n a w e t nie pamięta, jak
się nazywał. Suzanne jej przypomniała. „Dzięki" - rzekła
Cath. „Zawsze uważałam, że nie jest o d p o w i e d n i m fa
cetem dla ciebie - oznajmiła Suzanne. - N i e miałaś aury
osoby prawdziwie kochanej". „Dzięki" - powtórzyła
Cath. Lenny zdradziła im, że była na kolacji, no, zgadnij
cie z kim? Na to Cath spytała: „Z kim?", a Lenny odparła:
„Zgadnij" i tak dalej. Wtedy Lenny przyznała się, że był
to Frank Billson (dyrektor szkoły).
20
Strona 15
Cath i Suzanne zapiszczały, a g d y Lenny pobiegła
po swoją kanapkę, pochyliły g ł o w y i uniosły brwi, w z d y
chając: „O mój Boże! Co ona sobie wyobraża?". Lenny
wróciła, o n e zaś wyprostowały się i zrobiły miny jak gdy
by n i g d y nic.
Lenny zaczęła s o n d o w a ć Cath, jaki jest ten n o w y
nauczyciel, Warren Woodford. Cath już miała o d p o w i e
dzieć, ale w t y m m o m e n c i e Suzanne wtrąciła, że dotarły
do niej plotki, iż zanim został nauczycielem, studiował
w szkole aktorskiej.
A Cath pomyślała: „Tak naprawdę, Suzanne, ten
n o w y facet jest MÓJ".
Ponieważ to ona była nauczycielką w drugiej
klasie.
W środę, po apelu klas od zerówki do szóstej, któ
rego tematem były cele oraz wartości, Cath wróciła do
d o m u późno. Rzucając na stół klucze i okulary przeciw
słoneczne, przelotnie dostrzegła w szybie okna jadalni
odbicie swojej zaaferowanej, zamyślonej twarzy. Przysta
nęła na chwilę, by się jej przyjrzeć.
- N i e dowiecie się - powiedziała do okna - że moje
serce zostało n i e d a w n o złamane.
To, co m ó w i ł a do Lenny i Suzanne, było niepraw
dą, serce złamał jej właśnie ubiegłoroczny chłopak. Zosta
w i ł ją dla pracy w N o w y m Orleanie. P e w n e g o wieczoru
przyniósł do niej tę pracę w małej białej kopercie - ogrom
nie entuzjastyczną opinię na temat stopnia jego w i e d z y
o ochronie środowiska.
- K i e d y wyjeżdżasz? - Udawała, że jest równie
zdumiona i podniecona jak on.
- W przyszłym tygodniu.
- A na jak długo?
- Na czas nieokreślony!
21
Strona 16
Następnie przesiedział cały wieczór, pochylony
nad stołem w jadalni Cath, w o d z ą c palcem po trasach wi
d o k o w y c h na mapie samochodowej Luizjany.
- Jesteś pewien, że dobrze w i d z i s z przy tym świet
le? - spytała z i m n o Cath.
On jednak był zbytnio zemocjonowany aligatorami
i chyba l e d w i e o niej pamiętał na lotnisku. A p o t e m oczy
wiście było za późno. Jego bagaż został odprawiony.
„Czy on rzeczywiście m ó g ł ci złamać serce?" - od
bicie Cath w szybie było wyraźnie sceptycznie nastawio
ne. Potem jednak pomyślała o nocach po jego wyjeździe,
o tym, jak wypłakiwała się w p o d u s z k ę w p u s t y m miesz
kaniu, jak kopnęła telefon przez całą długość pokoju, źle
potraktowała kwiaty, które przysłał jej z N o w e g o Orleanu
(zostawiła je, by z w i ę d ł y w opakowaniu), obcięła krótko
w ł o s y i zapisała się na zaoczne studia prawnicze. C z y był
tego wart, czy nie, bez wątpienia złamał jej serce. (Załą
czył do k w i a t ó w z N o w e g o Orleanu bilecik ze słowami:
„Rozchmurz się!").
- A l e teraz - oznajmiła s w e m u kotu, Violinowi,
który ocierał się o jej kostki - d o s z ł a m do siebie!
D z w o n e c z e k na szyi Violina z a d ź w i ę c z a ł cicho.
Przejrzała się w okiennej szybie, myśląc o tym, jak
dobrze być z nikim niezwiązaną. Na przykład wczoraj
upiekła o p ó ł n o c y kruche ciasteczka z kawałkami czeko
lady, żeby świętować początek roku szkolnego! A dzisiaj
zamierzała zjeść na kolację grzanki z pastą d r o ż d ż o w ą
Vegemite i zapiekanym serem. A p o t e m oglądać MTV tak
długo, jak będzie miała na to ochotę. (Większość chło
p a k ó w niecierpliwi się i chce przełączyć kanał na m e c z
krykieta). A p o t e m p o ł o ż y się i będzie czytała książkę do
późna w nocy. Cudownie!
A w dodatku, p o d s z e p t y w a ł jej cichutki g ł o s we
wnętrzny, a w dodatku jestem pewna, że będę miała no-
22
Strona 17
w e g o chłopaka, teraz, kiedy tak właśnie się czuję! Ilekroć
osiągam stadium szczęśliwej, samodzielnej niezależno
ści, poznaję n o w e g o faceta. To czyni mnie ATRAKCYJNĄ,
kiedy jestem szczęśliwa sama ze sobą, wkrótce...
- Cśś - rzekła stanowczo do s w e g o odbicia, odwra
cając się od okna. A potem, czując ogromne napięcie, mu
siała przejść się do pobliskiego sklepiku.
W czwartek pomyślała: „Lubię być sama!", prze
chadzając się po klasie i chwaląc u c z n i ó w za pompony,
które robili. „Będę studiowała zaocznie prawo". Niektó
re dzieci również się do niej uśmiechały. Dziewczynka
o imieniu Lucinda miała uśmiech przylepiony do buzi tak
długo, że Cath spytała, czy w s z y s t k o w porządku.
- Nie, ponieważ nie w o l n o mi tak nazywać nauczy
cielki - odparła Lucinda.
- To znaczy jak?
Ale Lucinda kręciła tylko głową, nadal się uśmie
chając i szepcząc coś do siebie. Cath przykucnęła obok
niej, żeby usłyszeć, co m ó w i .
- Panna Murphy - cicho wybąkała dziewczynka.
- N i e w o l n o c i nazywać mnie panną Murphy?
- zdziwiła się Cath.
Lucinda pokiwała energicznie głową, aż zakołysał
się jej koński ogon.
- Ale przecież tak właśnie się nazywam, Lucindo!
- N i e m o g ę m ó w i ć rrr - wyjaśniła Lucinda, otrzą
sając się, jak g d y b y przeszła przez pajęczynę. - N i e c h mi
pani nie każe w y m a w i a ć tego dźwięku! N i e m o g ę powie
dzieć ani jednego słowa z tym dźwiękiem! Z tym rrr...
- Zachłysnęła się, majtając z n o w u końskim ogonem.
Na szczęście w tej samej chwili dziewczynka sie
dząca obok Lucindy zawołała:
- Wagina, wagina, wagina.
23
Strona 18
Jak ta mała ma na imię? Jej identyfikator leżał nie
stety pod stołem.
-CASSIE POWIEDZIAŁA „WAGINA"! - krzyknął
Marcus Ellison.
Cassie. Właśnie. Tego ranka Cassie spóźniła się pięć
minut do szkoły, a jej matka napisała usprawiedliwienie,
co było uprzejmym gestem. W zamian, pomyślała Cath
surowo, p o w i n n a m zapamiętać imię jej córki!
Ale szczerze mówiąc, plakietka Cassie rzadko była
widoczna, ponieważ d z i e w c z y n k a wygłaszała drama
tyczne przemowy, wymachując dla w i ę k s z e g o efektu rę
kami i zmiatając ołówki oraz identyfikatory na p o d ł o g ę .
- W a g i n a , wagina, wagina - powtarzała w kółko
Cassie.
- Dosyć, Cassie! - rzekła stanowczo Cath.
Cassie popatrzyła na nią ze zdumieniem.
- Ale ja m u s z ę powtórzyć to pięćset razy!
- Kto ci kazał?
-Ja.
- Wobec tego nakaż sobie tego nie robić.
- Dobrze. - Cassie skinęła g ł o w ą i wróciła do s w o
jego pompona.
W piątek Cath siedziała na drewnianej ławce, cze
kając na Warrena Woodforda. Zamierzali o d b y ć naradę
na temat programu nauczania w drugiej klasie, ale Cath
miała dyżur na boisku. Stwierdzili więc, że równie dobrze
m o g ą ją odbyć na dworze, na słońcu. Majtała nogami,
grając w swoją sekretną grę - wyobrażała sobie, że potra
fi w z n i e ś ć się p o d niebo. Jako nastolatka miała w y p a d e k
na nartach i chirurdzy użyli m e t a l o w y c h e l e m e n t ó w do
rekonstrukcji jej kolan. Od tamtej pory myślała o s w y c h
kolanach jako o magicznych lewarkach.
Wznosząc się w taki sposób, jednocześnie zawo
łała ze złością: „Hej, ty tam!" do chłopca, który wrzucił
24
Strona 19
kanapkę z sałatką do pojemnika na śmieci. Surowo: „ N o ,
no, n o ! " do dziewczynki, która uszczypnęła koleżankę
w nos, i czule: „Och, kochanie" do chłopca, który pod
s z e d ł do niej, pokazując obtarty łokieć. G d y już go opa
trzyła, oparła się plecami o ławkę, by mieć lepszy w i d o k
na całe boisko (dzisiaj była to przeważnie gra w g u m ę
i głośne dyskusje na temat n o w e g o elektronicznego pu
pilka o imieniu pan Valerio, którego karmi się za p o m o c ą
pilota) i by pomyśleć.
Wspaniale jest być samą! - myślała. Ale coś ją nie
pokoiło i przestała majtać nogami, by zastanowić się, o co
chodzi.
Doszła do wniosku, że w posiadaniu chłopaka po
doba jej się jedno - s w o b o d n a atmosfera, kiedy poznaje
się n o w e g o faceta. Rozmawiając z mężczyznami, z który
mi ewentualnie mogła się zaprzyjaźnić, Cath lubiła trochę
pożartować, m o ż e nawet poflirtować, przekonała się jed
nak, że stają się czujni i znajdują okazję, by napomknąć
o swojej dziewczynie. Irytowało ją to, w y z n a c z a ł o jej miej
sce, miała ochotę wyjaśnić: „Nie p o d r y w a m cię, pragnę
wyłącznie, b y ś m y zostali przyjaciółmi".
Jest znacznie lepiej, g d y ma się chłopaka i m o ż n a
w s p o m n i e ć o nim, przywracając r ó w n o w a g ę i utrzymu
jąc nadal dobre stosunki. Jeszcze lepiej nadmienić o nim
wcześniej.
- Z mlekiem, bez cukru, tak? - usłyszała za sobą
głos Warrena Woodforda.
Gdy się odwróciła, zobaczyła go w całej okazało
ści. Lewą ręką przyciskał niezręcznie do boku plik teczek,
w wyciągniętej przed siebie prawej trzymał d w a kubki
z kawą, oplatając długimi palcami uszka. Wpatrywał się
w nie intensywnie, jak gdyby w ten sposób m ó g ł zapo
biec wylaniu się płynu.
Zauważył, jaką k a w ę lubię! Albo też ludzie z w y k l e
Pijają taką kawę.
25
Strona 20
Wzięła od niego kubek i część teczek, po c z y m
Warren usiadł okrakiem na ławce, co s p o w o d o w a ł o
d z i w n ą sytuację, ponieważ ona była zwrócona twarzą do
przodu, on zaś patrzył na jej ramię. Jak gdyby ustawili się
do zdjęcia. Albo jak gdyby on dosiadał konia normalnie,
a ona po damsku. Miał dość długi n o s i usta trochę za
d u ż e w stosunku do brody.
- Słyszałem, że studiujesz prawo - powiedział, jak
gdyby w o g ó l e nie przejmował się tą dysproporcją.
Interesował się mną!
- Jeszcze nie studiuję - poprawiła go Cath. - Na ra
zie tylko się zapisałam. Zajęcia zaczynają się w przyszłym
tygodniu.
- Aha. - Skinął głową, jak gdyby tak właśnie przy
puszczał. - Skąd ten pomysł? To znaczy studiowania
prawa?
- Żeby coś robić - wzruszyła ramionami Cath.
- Żeby coś robić - powtórzył powoli. A następnie
w y s k a n d o w a ł śpiewnie: - Żeby coś robić; żeby k o g o ś
sądzić; żeby w szeregu się ustawić. H m m . Ustawić się
w szeregu. Przepraszam. - Odstawił kubek i dodał: - Ta
kawa jest ohydna. I jeszcze jedno. N i e wiem, czy z d o ł a m
współpracować z tutejszym dyrektorem. Jak on się nazy
wa? Billson. Wydaje mi się nieco, bo ja wiem, nierozgar-
nięty?
- Ja u w a ż a m - odparła Cath - że jest błyskotliwy.
- Hm, błyskotliwy, jasne, oczywiście. Frank Billson,
tak? Nadzwyczajny facet. - U p i ł w zamyśleniu łyk kawy.
- A to jest doskonała kawa.
Do tej pory, w trakcie pięciu dni szkoły i trzech
krótkich p o g a w ę d e k na galeryjce drugiej klasy, Warren
ani razu nie napomknął o swojej dziewczynie. Cath była
za to wdzięczna. Albo Warren nie miał dziewczyny, albo
nie widział potrzeby, by o tym mówić. Tak czy owak,
świadczyło to o jego szacunku dla niej.
26