Milczace dziecko - Sarah A. Denzil
Milczace dziecko - Sarah A. Denzil
Szczegóły |
Tytuł |
Milczace dziecko - Sarah A. Denzil |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Milczace dziecko - Sarah A. Denzil PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Milczace dziecko - Sarah A. Denzil PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Milczace dziecko - Sarah A. Denzil - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Książkę dedykuję tym, którzy nigdy się nie poddają
Strona 4
1
W dniu zaginięcia Aidena uświadomiłam sobie, co to znaczy stracić kontrolę. Ludzie
bez przerwy opowiadają o tym, jak przestają się kontrolować czy to z powodu
alkoholu, narkotyków, namiętności, czy gniewu. Ale nie mają pojęcia, jak to jest tak
naprawdę stracić kontrolę, i nie mówię tu o emocjach, lecz o życiu. Straciłam
kontrolę nad swoim życiem. Wszystko wokół mnie rozpadło się na kawałki, a ja
mogłam się temu tylko biernie przyglądać.
Słyszałam o tym, że niezależnie od sytuacji możemy kontrolować wyłącznie siebie
i swoje zachowanie. Nigdy nie mamy wpływu na okoliczności. Nie możemy
kontrolować tego, jak na nasze zachowanie zareagują inni. Na tym właśnie polega
dramat ludzkiego życia. W jednym momencie wszystko jest doskonałe,
a w następnym przestaje istnieć, bez twojego udziału. Co mamy myśleć, kiedy nagle
stracimy dziecko? Że zawinił los? Bóg? Pech? Jak mamy z tym dalej żyć?
Jeśli chodzi o samo przyjście na świat, miałam szczęście. Moje dzieciństwo było
sielankowe i utwierdziło mnie w przekonaniu, że nic złego mnie nie spotka. Tyle się
słyszy o napadach i rozbojach, ale nie w Bishoptown nad rzeką Ouse. Mieszkaliśmy
w krainie żywcem wyjętej z obrazów Johna Constable’a, pełnej zielonych pastwisk
i kamiennych murków. Byliśmy bezpieczni. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Dwudziestego pierwszego czerwca dwa tysiące szóstego roku o godzinie czternastej
włożyłam obszerny płaszcz przeciwdeszczowy oraz parę kaloszy i wyszłam na
najgorszą ulewę w dziejach Bishoptown nad rzeką Ouse po roku tysiąc osiemset
pięćdziesiątym siódmym. Domek, w którym mieszkałam razem z rodzicami
i sześcioletnim synem Aidenem, stał trochę w głębi cichej uliczki. Kiedy tamtego
dnia wyszłam z domu, zaskoczył mnie rwący strumień wody, która wlała mi się do
kaloszy i opryskała przód spodni. Nagle serce zabiło mi szybciej, bo zaczęłam się
zastanawiać, jak dotrę do szkoły. Nauczyciele obdzwonili wszystkich rodziców,
prosząc, żeby odebrali swoje dzieci, ponieważ dach szkoły zaczął przeciekać i istniało
niebezpieczeństwo, że rzeka Ouse wystąpi z brzegów. Spodziewaliśmy się ulewnych
deszczy, ale nie czegoś takiego. Ściana deszczu zalewała mi twarz i tłukła w kaptur
nieprzemakalnej kurtki.
Rzeka Ouse wiła się przez naszą wioskę niczym boa dusiciel przez piaskownicę.
Chociaż piękna i malownicza, wydawała się zbyt szeroka jak na Bishoptown z jego
dwoma pubami, pensjonatem, kościołem, szkołą i populacją liczącą około czterystu
osób. Była to druga najmniejsza wioska w całej Anglii i najmniejsza w Yorkshire.
Nikt nie wyprowadzał się z Bishoptown ani tu się nie wprowadzał. Jeśli na rynku
pojawiał się jakiś dom na sprzedaż, to oznaczało, że jego właściciel umarł.
Wszyscy się tu znali. Dorastaliśmy razem, mieszkaliśmy razem i razem
wychowywaliśmy swoje dzieci. Kiedy więc zadzwonił telefon i Amy Perry –
nauczycielka pracująca w szkole podstawowej i moja przyjaciółka ze szkolnych
Strona 5
czasów – kazała mi przyjść po Aidena, wiedziałam, że sytuacja jest poważna.
W przeciwnym razie Amy osobiście odprowadziłaby każde z dzieci do domu. Do tego
stopnia sobie ufaliśmy.
Słyszałam deszcz dudniący o szyby, lecz myślami byłam w innym świecie,
oglądając zdjęcia zamieszczone na Facebooku przez moich szkolnych kolegów,
którzy poszli na studia i zwiedzili ładny kawałek świata. Miałam dwadzieścia cztery
lata. Zdawałam maturę z Aidenem w brzuchu i patrzyłam, jak koledzy wyjeżdżają
na studia, mając u stóp cały świat, podczas gdy ja musiałam zostać w rodzinnym
domu. Widziałam, jak niektórzy z nich zostawiają stare śmiecie. Z ręką
spoczywającą na wielkim brzuchu obserwowałam to ze swojej sypialni, której okna
wychodziły na przystanek autobusowy. Od tamtej pory spędziłam znacznie więcej
czasu, niż powinnam, na Facebooku, czytając o znajomych i przeglądając ich zdjęcia
z Tajlandii czy Paryża, podczas gdy sama opiekowałam się dzieckiem.
Nie było mowy o jeździe samochodem przy tej pogodzie, a żaden z członków naszej
malutkiej rodziny nie znajdował się bliżej szkoły niż ja, więc postanowiłam dotrzeć
do niej na piechotę. Rob – ojciec Aidena – pracował na budowie poza Yorkiem. Moi
rodzice również pracowali. Byli zbyt daleko, żeby mi pomóc, uziemieni przez ulewę.
Nie zadzwoniłam do żadnego z nich, ponieważ nie widziałam takiej potrzeby.
Bishoptown było maleńką wioską i wystarczyło zaledwie dziesięć minut, żeby
dotrzeć do szkoły. Budynek znajdował się jednak na drugim brzegu Ouse, co mnie
trochę martwiło. Jeśli deszcz rzeczywiście był tak ulewny, jak mówiono
w wiadomościach, rzeka mogła wystąpić z brzegów.
Brnęłam naprzód w strugach wody, z sercem tłukącym się w piersi. Zacinający
deszcz sprawiał, że trudno było iść z otwartymi oczami. Schyliłam głowę i mocno
zacisnęłam palce na rzemieniu przewieszonej przez ramię torby; dłonie miałam
przemoczone i zmarznięte na kość.
– Emma!
Głos ledwie zdołał się przebić przez dźwięk tłukących o asfalt kropli. Odwróciłam
się i zobaczyłam moją przyjaciółkę Josie wspinającą się po zboczu wzgórza
i machającą do mnie. Josie była księgową w niewielkiej firmie, w której pracowałam
na pół etatu jako sekretarka. Zaniepokoił mnie jej widok: włosy miała przyklejone
do głowy, makijaż spływał jej po twarzy. Była bez płaszcza i parasola, a jej ołówkowa
spódnica przemokła do nitki.
– Jo! Jezu, musisz się gdzieś schować!
– Emmo, przed chwilą byłam na drugim brzegu rzeki. Grozi wylaniem. Wracaj do
domu.
– Niech to szlag. Muszę odebrać Aidena ze szkoły.
– Zaopiekują się nim. Ale jeśli rzeka wyleje, a ty będziesz za blisko mostu, możesz
się utopić. – Przywołała mnie do siebie gestem, ale nie ruszyłam się z miejsca.
– Muszę iść po Aidena – powtórzyłam, kręcąc głową. Szkoła znajdowała się zbyt
blisko rzeki, żebym odważyła się w niej zostawić sześcioletniego syna. Skoro zaczął
już przeciekać dach, to w jakim stanie był budynek szkoły?
– Bądź ostrożna. Słyszałam, że mają przysłać pomoc, ale na brzegu nie ma prawie
nikogo, żadnych radiowozów policyjnych, i naprawdę kiepsko to wygląda, Em. Nie
Strona 6
wracaj przez most, okej? Idź może do pubu White Horse. Przynajmniej można tam
dostać kieliszek chardonnay. – Roześmiała się z własnego żartu, lecz widziałam,
jaka jest zdenerwowana. Wydawała się autentycznie wstrząśnięta, co zupełnie do
niej nie pasowało.
– W porządku. Obyś bezpiecznie wróciła do domu. Spotkamy się w pracy, kiedy ta
cholerna pogoda chociaż trochę się uspokoi. – Odwzajemniłam jej nerwowy uśmiech,
starając się nie zwracać uwagi na wijące się w brzuchu węże. W młodości tata był
wolontariuszem w Royal National Lifeboat Institute[1] i zawsze mi powtarzał, że
jeśli istnieje jedna rzecz, z którą nie należy igrać, to jest nią wzburzone morze.
Nasz kawałeczek morza przelewał się tamtego dnia przez Bishoptown. Kiedy
dotarłam do mostu, odebrało mi mowę. Josie miała rację: rzeka Ouse już niemal
wystąpiła z brzegów. Zwykle cicha i spokojna, tego dnia kłębiła się pod mostem,
uderzając w kamienne przęsła. Woda przedostała się na rozmokłe porośnięte trawą
brzegi i spływała zboczem wzgórza w kierunku domku moich rodziców. Cofnęłam się
o krok i wyjęłam komórkę. W szkole nikt nie odpowiadał, co tylko wzmogło mój
niepokój. Później zadzwoniłam do taty.
– Czy wszystko w porządku, Emmo? – zapytał. – Jestem w biurze, ale na dworze
tak leje, że chyba tu utknąłem.
– Nie próbuj wracać do domu, tato, rzeka może w każdej chwili wylać. – Tata
pracował jako inżynier w firmie budowlanej na obrzeżach Bishoptown. – Jestem
w drodze do szkoły; zostaniemy tam z Aidenem, dopóki nie przyjedzie pomoc.
– Emmo…
– Nic mi nie jest. Po prostu… nie próbuj wracać do domu, okej?
– Emmo, most…
Popatrzyłam ze strachem na krótki kamienny most.
– Już przez niego przeszłam. Idę Acker Lane w kierunku szkoły.
Ojciec westchnął z ulgą.
– Zadzwonię do mamy i powiem, żeby została w przychodni.
– W porządku, tato. Kocham cię.
– Ja też cię kocham, córeczko.
Wiem, że to głupie, ale kiedy się rozłączyłam, oczy zaszły mi łzami. Zegar na
wyświetlaczu komórki wskazywał czternastą dziesięć. Pokonanie raptem połowy
drogi zajęło mi dziesięć minut. Musiałam się pospieszyć. Ruszyłam w stronę mostu,
starając się nie patrzeć na podniesiony poziom wody w nadziei, że mój szybki marsz
uczyni tę przeprawę mniej niebezpieczną.
Woda przelewała się przez most, sięgając mi niemal do kostek. Nie miałam
pojęcia, czy była to deszczówka, woda z rzeki, czy jedno i drugie. Wiedziałam tylko,
że mam mało czasu. Kiedy jednak schodziłam z mostu, fala wody z rzeki mocno
uderzyła w most, odrywając od niego kilka kawałków kamienia, które potoczyły mi
się pod stopy. Straciłam równowagę i poleciałam do przodu, upuszczając telefon do
rzeki. Odebrało mi oddech, kiedy lodowata woda smagnęła mnie w bok, niemal
zwalając z nóg prosto w skłębione odmęty. Cofnęłam się bokiem niczym krab, czując,
jak prąd usiłuje mnie wciągnąć do rzeki.
Brzeg był miękki i błotnisty, dzięki czemu zdołałam wbić obcas kalosza głęboko
Strona 7
w ziemię. Udało mi się podciągnąć i wygramolić na brzeg, jednak mój lewy but
został w błocie.
Z częściowo zsuniętą skarpetką wydostałam się na drogę, walcząc w zacinającym
deszczu o każdy oddech. Kiedy znalazłam się w bezpiecznej odległości od mostu,
odwróciłam się i patrzyłam, jak mój but znika pod wodą. Łapałam powietrze,
przemoczona aż po biustonosz. To mogłam być ja i kto wtedy zabrałby Aidena do
domu? Nie, nie mogę zaprowadzić tam Aidena, skoro rzeka jest tak wzburzona.
Będę musiała zostać z nim w szkole. Zachowałam się jak idiotka, ignorując
ostrzeżenia taty. Poczułam rosnącą w gardle gulę, kiedy odwracałam się plecami do
rzeki. Wystarczyłby jeden fałszywy krok, żebym wylądowała w tej samej wodzie co
kamienie, mój telefon i kalosz. Jeden błąd i unosiłabym się poniżej rzecznego prądu,
tam gdzie woda jest spokojna, otoczona aureolą włosów; eteryczna wodna nimfa,
która już nigdy nie zaczerpnęłaby powietrza.
Kolejna martwa młoda kobieta. Następna do statystyki, ofiara powodzi. Egoistka,
która osierociła sześcioletniego syna po tym, jak okłamała własnego ojca.
Pokręciłam głową i ruszyłam Acker Lane, tak jak wcześniej powiedziałam tacie.
Droga biegła wzdłuż rzeki przez półtora kilometra, a później skręcała w lewo
i prowadziła przez kolejne osiemset metrów prosto do parkingu przed szkołą.
Zauważyłam, że na parkingu zebrała się woda i sięga niektórym samochodom do
połowy opon. Wszyscy ci rodzice mieli niewielką szansę na dotarcie do domu przed
zmrokiem. Spojrzałam na budynek – była to również moja dawna szkoła, gdzie
wyryłam swoje imię w deskach podłogowych auli, żeby zaimponować Jamiemu
Gloverowi, który w szkole średniej złamał mi serce, całując się z Fioną Carter na
boisku do rugby. Teraz chodził tu mój syn. Nadeszła jego kolej, żeby stworzyć
własne wspomnienia i wyryć w drewnie swoje imię ostrą wskazówką kompasu.
Szkoła mieściła się w niewielkim wiktoriańskim budynku przypominającym
skromny kościół ze spiczastym dachem i staromodnymi oknami witrażowymi.
Zdecydowanie miał w sobie coś gotyckiego.
Z przemoczoną skarpetką w dłoni pobiegłam do głównego wejścia i wpadłam do
środka, zderzając się z kimś w drzwiach. Kiedy się wyprostowałam, zobaczyłam
panią Fitzwilliam, która była dyrektorką również za moich szkolnych czasów. Na
mój widok zbladła, odwróciła wzrok i utkwiła spojrzenie w jakimś punkcie nad moją
głową. Coś w jej zachowaniu sprawiło, że ugięły się pode mną przemoczone nogi.
– Co się stało? – zapytałam.
Po ścianie za plecami pani Fitzwilliam ciekła strużka wody. Kiedy byłam
dzieckiem, nazywaliśmy dyrektorkę panią Fitz. Zawsze była surowa, lecz
sprawiedliwa. Trochę się baliśmy jej rudych włosów, ale do tej pory zdążyły niemal
całkowicie osiwieć, a jej sroga twarz złagodniała. Kiedy wreszcie odwzajemniła moje
spojrzenie, miała w oczach łzy. Na ich widok serce znowu zaczęło mi się tłuc o żebra.
Złapałam się za pierś, próbując się uspokoić; czułam się tak, jakby ktoś przyłożył mi
do klatki piersiowej defibrylator.
– Panno Price… Emmo… Tak mi przykro.
Zrobiłam krok do przodu, a ona się cofnęła. Po wyrazie jej twarzy poznałam, że na
mojej maluje się szaleństwo. Uniosła dłonie i zasłoniła się nimi, jakby się
Strona 8
poddawała.
– Zadzwoniłyśmy już po policję i niedługo tu będą.
– Proszę mi powiedzieć, co się stało – zażądałam.
– Aiden wymknął się ze szkoły. Panna Perry była z dziećmi w czwórce. Liczyła
dzieci. Zebraliśmy tam wszystkich uczniów klas drugich, bo dach w tej sali
praktycznie nie przeciekał. Ale Aiden jakimś cudem z niej wyszedł. Przeszukaliśmy
cały budynek i sądzimy, że opuścił szkołę.
Zacisnęłam palce na piersi w nadziei, że złagodzi to promieniujący z serca ból.
– Dlaczego miałby to zrobić?
Pokręciła głową.
– Nie mam pojęcia. Może zaciekawił go deszcz.
Skuliłam się w sobie, złożyłam jak kartka papieru. Oczywiście, że zaciekawił go
deszcz. Aidena ciekawiło wszystko. Był typem odkrywcy. Wdrapywał się na drzewa
w parku, przeskakiwał przez bramy zagród na pola, gdzie pasły się krowy, chował
się na wrzosowiskach otaczających Bishoptown i bawił się w lesie w chowanego.
Pielęgnowałam w nim tę ciekawość. Chciałam mieć dzikie, odważne dziecko.
Pragnęłam, żeby wyrósł na silnego mężczyznę z żyłką odkrywcy. Przekazałam mu
w genach swoje zamiłowanie do włóczęgi.
Ale tego nie chciałam. Nie chciałam, żeby wychodził z bezpiecznego budynku
podczas najniebezpieczniejszej ulewy od ponad stu lat.
– Przeszukaliście szkołę? – zapytałam.
– Nadal to robimy – odparła.
– Pomogę wam.
Resztę tego dnia pamiętam jak przez mgłę. Sprawdziłam sama każdą salę,
potykając się o wiadra pełne wody, i zaglądałam do szafek, wykrzykując jego imię,
dopóki nie wystraszyłam pozostałych dzieci. Bez skutku. Aidena nie było w szkole.
Przeszukałam każdy jej zakamarek, obeszłam nawet parking i boisko. W końcu Amy
kazała mi usiąść, a pani Fitzwilliam przyniosła gorącą kawę.
Policja zjawiła się kilka godzin później razem z ekipą poszukiwawczą. W którymś
momencie dostałam świeżą parę butów. Nikt nie znalazł Aidena. Lokalne władze
musiały się zająć tyloma sprawami. Ekipa poszukiwawcza i policja miały tego dnia
ręce pełne roboty i mój synek, mój zaginiony chłopiec… nie odnalazł się.
Czy mam do kogoś żal? Czy nienawidzę rodziców, których dzieci zostały zabrane
w bezpieczne miejsce łodziami i helikopterami, kiedy rzeka Ouse wreszcie wystąpiła
z brzegów i zalała naszą maleńką wioskę swymi mętnymi wodami? Nie. Nie mogę
mieć żalu do ludzi, którzy pracowali niestrudzenie, pomagając żyjącym. Kiedy
jednak tak obserwowałam gwar wokół mnie, patrzyłam, jak reszta dzieci odnajduje
swoich rodziców, a mieszkańcy wioski, którzy jakimś cudem się nie potopili, dostają
koce i kubki gorącej herbaty, uświadomiłam sobie, że przestałam panować nad
własnym życiem. W dniu, w którym straciłam Aidena, straciłam też kontrolę nad
swoim życiem, i wiedziałam, że jej nie odzyskam, dopóki mój syn do mnie nie wróci.
[1] Największa brytyjska organizacja charytatywna dbająca o bezpieczeństwo na wybrzeżach Wielkiej
Strona 9
Brytanii, Irlandii, Wysp Normandzkich i wyspy Man.
Strona 10
2
Zmarnowany potencjał. Często słyszałam to określenie, kiedy w klasie maturalnej
zaszłam w ciążę. Dopiero co skończyłam osiemnaście lat, gdy nasiusiałam na test
ciążowy; zdążyłam już nawet wysłać podania na kilka uniwersytetów
i spodziewałam się, że któryś z nich przyjmie mnie na studia humanistyczne. Rob,
mój ówczesny chłopak, nie złożył żadnego podania. Nigdy nie był szczególnie
poukładany, a kiedy przekazałam mu wiadomość o ciąży, całkiem się pogubił.
Rob nie był typem chłopaka, którego przyprowadzało się do domu, żeby
przedstawić rodzicom. W wieku piętnastu lat dołączył do kapeli, rok później zrobił
sobie tatuaż, a po kolejnym roku praktycznie dał sobie spokój ze szkołą. Co prawda
został w niej aż do matury, ale kiedy teraz o tym myślę, zastanawiam się, czy nie
zrobił tego przede wszystkim po to, żeby się ze mną spotykać. Byliśmy bardzo
zakochani, ale to była szczenięca miłość; żarliwa i głupia, pełna błędów i dramatów.
Największym z nich była moja ciąża, która doprowadziła do rodzinnej narady
Price’ów i Hartleyów. W pewnym momencie zastanawiałam się nawet, czy nie będą
mnie chcieli dokądś wysłać na dziewięć miesięcy, żebym urodziła dziecko
w tajemnicy przed światem. Nagle poczułam się tak, jakbyśmy mieli początek
dwudziestego, a nie dwudziestego pierwszego wieku.
Bishoptown było małą wioską, w której mieszkali zamożni ludzie. Moja matka
pracowała jako internistka. Rodzina Roba miała pensjonat i kilka domków
letniskowych niedaleko Yorku. Powinniśmy mieć przyszłość. Byliśmy dziećmi
z klasy średniej, których rodzice ciężko pracowali na naszą przyszłość, i wszystko
spieprzyliśmy.
Mogłam się poddać aborcji i wierzcie mi, brałam to pod uwagę. Mama nawet
usiadła ze mną i opisała mi całą procedurę w spokojny i neutralny sposób.
Dziewczyny takie jak ja często wybierały tę drogę, myśląc, że to dla nich najlepsze
wyjście. Było jednak coś takiego w tej małej fasolce, którą zobaczyłam na badaniu
USG, co kazało mi się zastanowić, czy przypadkiem nie noszę w sobie odrobiny
magii. W moim brzuchu rosła magiczna fasolka i chciałam sprawdzić, jak to
wszystko się ułoży. Możliwe, że zachowałam się samolubnie. Pewnie każda decyzja
jest mniej lub bardziej samolubna. Ale to był mój wybór.
Wybrałam Aidena.
I nigdy tego nie żałowałam.
Nawet gdy rozdarł moją skórę, przychodząc na świat, gdy wrzeszczał jak opętany,
zamiast spać i kiedy trzy dni po powodzi znaleziono jego czerwoną kurtkę unoszącą
się na powierzchni rzeki Ouse. Nigdy nie żałowałam swojego wyboru, również wtedy
gdy siedem długich lat po powodzi mojego syna oficjalnie uznano za zmarłego.
– Emmo, może teraz otworzysz ten?
Zamrugałam i ponownie znalazłam się w pokoju nauczycielskim, na jednym
Strona 11
z niezbyt wygodnych krzeseł ustawionych wokół niewielkiego stolika kawowego.
Lewą ścianę zajmowały nauczycielskie przegródki, za plecami miałam aneks
kuchenny z kilkoma szafkami pełnymi starych pudełek płatków śniadaniowych oraz
zlewem pełnym kubków i łyżeczek do herbaty. Jak długo rozmyślałam o Aidenie?
Sądząc po wyrazie twarzy otaczających mnie osób, wyłączyłam się na dłuższą
chwilę.
– Jasne! Przepraszam, zamyśliłam się. – Założyłam pasmo rozpuszczonych włosów
za ucho, schyliłam głowę i z uśmiechem sięgnęłam po prezent, który podawała mi
Amy.
Dziesięć lat wcześniej, kiedy Aiden zginął podczas powodzi, przez myśl by mi nie
przeszło, że będę pracować z kobietą, która pozwoliła mojemu synowi wymknąć się
ze szkoły. Jednak życie płynie dalej, a ludzie się zmieniają. Zdołałam wybaczyć Amy.
Podczas powodzi dwoiła się i troiła, żeby wszystkiego dopilnować, a mój syn
wykorzystał chwilę jej nieuwagi i zrobił rzecz nieprawdopodobną: wyszedł ze szkoły,
podszedł do wzburzonej rzeki, dał się porwać prądowi i utonął. Takie były bolesne
fakty. Jednak za każdym razem kiedy wracałam do nich myślami, nabierałam
dystansu. Czasami zastanawiałam się wręcz, czy nie przestałam wierzyć w śmierć
Aidena. Może po prostu żył jak dzikie zwierzę pośród wrzosowisk Yorkshire,
wyskakując znienacka na drogę i strasząc wędrowców, po czym chował się
z powrotem do jaskini.
Wsunęłam kciuk pod taśmę klejącą i wolno rozpakowałam leżący na moich
kolanach prezent. Był zawinięty w ozdobny różowy papier z nadrukiem
przedstawiającym śliczne ptaszki i kwiatki i przewiązany różową wstążką. Papier
był gruby i trudny do rozerwania. Amy nie wpadła po niego do kiosku na
Bishoptown Hill, tylko pojechała po ten ładny, elegancki papier do sklepu
Paperchase lub Waterstones. W środku znalazłam przezroczyste plastikowe
pudełko.
– Jest piękna – powiedziałam wolno, powstrzymując się od łez.
– Na pewno? – zapytała lekko drżącym z niepokoju głosem. – Wiem, że niektóre
mamy nie lubią dostawać takich dziewczyńskich prezentów dla swoich dzieci. Ale
kiedy ją zobaczyłam, stwierdziłam, że jest piękna i po prostu musiałam ją kupić.
Popatrzyłam jej w oczy, równie załzawione jak moje. Znałam Amy, odkąd miałam
trzynaście czy czternaście lat, chociaż nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko.
Obracałyśmy się w tych samych kręgach, ale nie była kimś, do kogo zadzwoniłabym
w sobotni wieczór, żeby wyskoczyć razem do kina. Zawsze była typem szarej myszki,
chociaż pewnie byłaby ładna, gdyby nie długie przednie zęby, przez które nigdy nie
domykała ust. Zachowywała się jak typowa bibliotekarka. Była cicha
i w towarzystwie większości osób czuła się niezręcznie; wiem, że śmierć Aidena
ciążyła jej przez wszystkie te lata. Z biegiem czasu, kiedy mój żal powoli się ulatniał,
zaczęłam jej nawet współczuć.
– Och, jaka śliczna – zachwyciła się Angela, opiekująca się siódmoklasistami.
– Urocza – dodała Sumaira, nauczycielka angielskiego.
– Chciałabym znowu być dziewczynką i taką sobie kupić – odezwała się Tricia
pracująca w administracji szkoły.
Strona 12
Popatrzyłam na leżącą na moich kolanach lalkę i spróbowałam przestać myśleć
o Aidenie i chociaż raz skoncentrować się na przyszłości.
Ostatnia dekada była trudna; trudniejsza, niż sobie wyobrażałam, lecz nie były to
lata wypełnione wyłącznie rozpaczą. Były też piękne momenty, takie jak ślub
z Jakiem i odkrycie, że jestem z nim w ciąży. To powinien być kolejny szczęśliwy
moment i chciałam się nim cieszyć. Pragnęłam żyć teraźniejszością. Odsunęłam więc
od siebie myśl od Aidenie – przepraszając go za to – i wyobraziłam sobie dzień,
w którym podaruję tę piękną lalkę swojej córce. Była porcelanowa, miała delikatne
różowe policzki i faliste brązowe włosy, które spadały jej na ramiona, ubrana
w różową tiulową sukienkę z rąbkiem ozdobionym haftowanymi stokrotkami
i motylkiem na ramiączku.
– Jest idealna, Amy, dziękuję. Gdzieś ją znalazła? – zapytałam.
– Pewien sklep internetowy robi lalki na zamówienie, ale ta była już gotowa.
Zakochałam się w niej i po prostu musiałam ją dla ciebie kupić.
Ostrożnie położyłam lalkę na stoliku kawowym obok wielkiej błyszczącej kartki
ozdobionej maleńkimi śpioszkami rozwieszonymi na sznurze do suszenia bielizny,
pochyliłam się do przodu w swoim fotelu i objęłam ramionami Amy. Poklepała mnie
po plecach, nachylając się nad moim wystającym brzuchem, żeby mnie przytulić.
– Żałuję, że nie miałam takiego zgrabnego brzuszka jak twój, kiedy sama byłam
w ósmym miesiącu ciąży – odezwała się Sumaira. – Byłam taaaka wielka! –
Wyciągnęła przed siebie ręce i wszystkie się roześmiałyśmy.
– Nie mogę się pozbyć myśli, że któregoś dnia się obudzę i będę wielka jak stodoła
– powiedziałam. Przed zajściem w ciążę dużo biegałam, co pomogło mi poradzić
sobie z żałobą i gdy tylko zaczęłam nosić dziecko, byłam w szczytowej formie. Nadal
zostało we mnie trochę tamtej siły. Na pewno nie czułam się słaba ani ociężała.
Dokuczały mi niektóre dolegliwości towarzyszące zaawansowanej ciąży, takie jak
opuchnięte kostki czy częste bieganie do toalety, ale byłam daleka od komicznego
obrazu ciężarnej kobiety przypominającej słonia, jaki widuje się w telewizji. Ani
razu nie zalałam się w pracy łzami i udało mi się przetrwać ostatnich osiem
miesięcy, nie mając ochoty na kiszone ogórki.
– Będziemy za tobą tęsknić, Price-Hewitt – odezwała się Tricia, tuląc się do mnie.
– A ja za wami. Nie przywiązujcie się za bardzo do mojej zastępczyni, bo wrócę do
was, zanim się obejrzycie.
– Nie musisz się spieszyć – zapewniła mnie Angela. – Nie ma takiej potrzeby.
Naciesz się córeczką.
Pokiwałam z namysłem głową. Nikt nawet słowem nie wspomniał o Aidenie. Nikt
nie zauważył, że to przecież moje drugie dziecko. Zagryzłam wargę i usiłowałam
zagłuszyć narastające we mnie poczucie winy.
– Jake na mnie czeka. – Wstałam odrobinę za szybko i poczułam, jak krew uderza
mi do głowy. Trochę bolały mnie stawy, ale życzliwość koleżanek z pracy dodawała
mi energii i czułam się tak silna, że mogłabym przenosić góry. Byłam gotowa stawić
czoło kolejnemu wyzwaniu, szczególnie że na parkingu czekał na mnie Jake.
Stanowił moją opokę w trudnych chwilach, czekał z wyciągniętą ręką, żeby mnie
podtrzymać, gdybym upadała. A możecie mi wierzyć, że upadałam wiele razy. Po
Strona 13
śmierci Aidena długo nie mogłam się pozbierać.
– Zadzwoń do nas, kiedy urodzi się maleństwo. Wszystkie chcemy ją poznać –
odezwała się Amy. Przygryzła wargę i widziałam, że jej myśli krążą wokół mojego
zaginionego synka, który od niej odszedł i nigdy nie wrócił.
– Tak, koniecznie przyjdź z nią do pracy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio trzymałam
w ramionach noworodka. Mój Oliver ma już prawie trzy lata, aż trudno w to
uwierzyć – powiedziała Tricia, z zamglonym wzrokiem wspominając swojego wnuka.
– Oczywiście – zapewniłam je. – Nie mogę się już doczekać, żebyście ją poznały.
Zgarnęłam wszystkie kartki i prezenty do plastikowej torby i sięgnęłam po wielki
bukiet róż owiniętych w celofan, z którego starannie oderwano nalepkę z ceną.
Stałyśmy nieco skrępowane przy drzwiach i po raz pierwszy dostrzegłam na ich
twarzach wahanie. Domyślałam się, nad czym tak dumały.
Amy otarła łzy z policzków. Mogłyśmy nie wspominać o istnieniu Aidena.
Mogłyśmy nieświadomie podjąć decyzję o tym, że nie wypowiemy jego imienia,
świętując nadchodzące narodziny mojego drugiego dziecka, ale Aiden był blisko, tak
blisko, że niemal go widziałam, stojącego w cieniu obok przegródek na ścianie
i stoliku w rogu. Był obecny we łzach Amy i znaczącym uśmiechu Sumairy. Był
w moim sercu, pogrzebany w moich arteriach, zmieszany z moją krwią i DNA,
każdym atomem, który czynił mnie tym, kim byłam.
Pożegnałam się, zeszłam po schodach i wyszłam na parking, ten sam, który
przebiegłam tamtego koszmarnego dnia, gdy rzeka porwała mój kalosz, a skarpetka
prawie zsunęła mi się ze stopy. Zobaczyłam srebrne audi i uśmiechniętą twarz
siedzącego za kierownicą Jake’a.
– Jak było? – zapytał, kiedy odkładałam prezenty i kwiaty na tylne siedzenie.
Przyszło mi do głowy, że będziemy musieli niedługo kupić fotelik dziecięcy. Do
rozwiązania zostały tylko trzy tygodnie i mnóstwo spraw do załatwienia.
– Dobrze. Zobaczysz, jaką cudowną lalkę Amy kupiła dla maleństwa.
Jake zmarszczył czoło.
– Wyglądasz na padniętą. Chciałem zaproponować, żebyśmy pojechali gdzieś na
herbatę, by to uczcić, ale chyba powinnaś wziąć ciepłą kąpiel i wskoczyć do łóżka.
Może zamówimy coś na wynos z Da Vinci?
Nachyliłam się nad dźwignią zmiany biegów, żeby złożyć na policzku Jake’a czuły
pocałunek.
– Brzmi doskonale.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z parkingu, nie mogłam się powstrzymać przed ostatnim
spojrzeniem na szkołę. Pracowałam w niej od pięciu lat i powinnam się już była
przyzwyczaić do widoku starego wiktoriańskiego budynku, jednak nadal
przywoływał on dawne wspomnienia. Dokładnie w tym momencie maleństwo
kopnęło. Chwyciłam się za brzuch i poczułam kolejne kopnięcie.
Tak, wiem, że tam jesteś. W moim sercu jest miejsce również dla ciebie.
Strona 14
3
W Bishoptown w jednym gmachu mieściła się szkoła podstawowa i średnia. Jakieś
dwadzieścia lat wcześniej postawiono nowy budynek na tyłach tego starego w stylu
wiktoriańskim. Dzieci w wieku do jedenastu lat uczyły się w tym starszym, stojącym
z przodu, a uczniowie od klasy siódmej w górę w nowszym z tyłu. Poznałam Jake’a,
kiedy byłam jednym z takich dzieciaków.
Był moim nauczycielem.
Brzmi to strasznie, chociaż wcale takie nie jest.
Jake zatrudnił się w Bishoptown tuż przed tym, jak zaczęłam się przygotowywać
do egzaminów GCSE, ale zaczął mnie uczyć dopiero w klasie maturalnej. Był
nauczycielem plastyki, a ja chodziłam do jego klasy. Miał wówczas dwadzieścia
osiem lat i dopiero co sprowadził się do Bishoptown z małego miasteczka za
Brighton. Oczywiście już wtedy zauważyłam, jaki jest przystojny. Nazywałyśmy go
Boskim Hewittem. Ale byłam tak zakochana w moim chłopaku, Robie, że nie
zwracałam uwagi na żadnego z nauczycieli. A później pojawił się Aiden…
Sześć lat temu byłam w rozsypce. Od śmierci Aidena praktycznie nie pracowałam,
nie licząc dorywczych zajęć w supermarkecie, i utrzymywałam się wyłącznie ze
spadku po rodzicach, którzy zginęli w wypadku samochodowym. To Jake mnie
odszukał, załatwił mi pracę w szkole, wyciągnął z ciemności i pokazał, że mogę
włączyć światło i ocalić własne życie. Odnalezienie go – właściwie to on odnalazł
mnie – przekonało mnie, że nie jestem przeklęta; po prostu miałam nieszczęście
w ciągu niespełna czterech lat stracić syna i rodziców.
Zawdzięczałam Jake’owi wszystko, co miałam.
Kiedy wjechaliśmy na podjazd przed naszym domem, popatrzyłam na męża,
napawając się jego widokiem. Chociaż dziesięć lat starszy ode mnie, nadal był
wyjątkowo atrakcyjny. Jego zmarszczki i siwiejące włosy nie miały większego
znaczenia. Podobało mi się to, że ubiera się jak typowy nauczyciel, nosi sztruksowe
marynarki i wzorzyste krawaty. Na nim wyglądały stylowo i seksy, a nie
obciachowo, jak na niektórych podstarzałych nauczycielach geografii z mojej szkoły.
Zauważył, że mu się przyglądam, i posłał mi pytające spojrzenie.
– Coś się stało?
– Nic. – Wzruszyłam ramionami. Cały popołudniowy stres wyparował, ustępując
miejsca uczuciu zbliżonemu do prawdziwego szczęścia. Oczywiście przez ostatnie
dziesięć lat miewałam przebłyski szczęścia, ale żaden z nich nie trwał długo,
w przeciwieństwie do uczucia, którego właśnie doświadczałam.
Czy to możliwe, że moje życie wreszcie się układało? Czy poczucie szczęścia
zagłuszyło żal po śmierci Aidena i rodziców? Podobno czas leczy rany, ale nigdy w to
nie wierzyłam. Od powodzi uważałam się za nieodwracalnie uszkodzoną. Jednak
wyglądało na to, że wreszcie wychodzę na prostą.
Strona 15
A przynajmniej tak mi się wydawało.
*
Jake wniósł prezenty do domu, a ja nalałam wody do wazonu i podcięłam końce
róż. Kuchnia ożyła dzięki naszej krzątaninie, słychać było szelest plastikowych
toreb, kiedy Jake odkładał prezenty na stół i zaczął je rozpakowywać jeden po
drugim.
– Była z wami Jane? – zapytał.
– Nie, uszkodziła sobie plecy.
– Znowu? – Jake pokręcił głową. – Chyba nie można się spodziewać niczego
innego, gdy już ktoś doprowadzi się do takiego stanu. Jak jej się to w ogóle udało?
Zjeżyłam się na ten bezduszny komentarz. Jane była kobietą w średnim wieku
i miała nadwagę. W poprzednim semestrze opuściła połowę zajęć z powodu
nawracających problemów ze zdrowiem. Trudno się było oprzeć myśli, że większość
jej problemów by zniknęła, gdyby się odchudziła, ale Jake czasami nie przebierał
w słowach. Mówił to, czego inni ludzie nie ośmieliliby się powiedzieć na głos.
– Nadwerężyła sobie plecy, wkładając biustonosz.
Jake głośno prychnął.
– Żartujesz!
– Hej, nie tak łatwo włożyć stanik, mając wilgotną skórę po prysznicu.
– Mimo wszystko. – Pokręcił głową i wrócił do wyjmowania prezentów. – A więc
Amy kupiła ci tę lalkę? A tobie się ona… podoba? – Trzymał w dłoniach pudełko
z porcelanową lalką w środku.
– Tak, a dlaczego pytasz?
– Nie wydaje ci się lekko… upiorna? – Uniósł wyżej pudełko. Stałam oparta
biodrem o kuchenny blat, z nożyczkami w jednej ręce i różą w drugiej. Jego palce
zagłębiły się w plastik i miałam ochotę powiedzieć mu, żeby przestał tak ściskać.
Plastik trzeszczał, kiedy Jake poruszał pudełkiem, i od tego dźwięku zaczęły mnie
boleć zęby.
Kiedy odłożył pudełko, napięcie opadło; udało mi się nawet roześmiać.
– Czyżbyś należał do osób, które płakały w dzieciństwie na widok klaunów?
Jake popchnął okulary głębiej na nos i uśmiechnął się półgębkiem.
– Klauni bawią wyłącznie psychopatów. To potwierdzony fakt. Wystarczy spojrzeć
na Johna Wayne’a Gacy’ego.
Wzdrygnęłam się, wkładając ostatnią różę do wazonu, i zdjęłam z kwiatów celofan,
razem z odciętymi końcówkami.
– Nie zapomnij tego wytrzeć – powiedział Jake, wskazując ruchem głowy na
niewielką kałużę, którą zostawiłam na blacie.
Przewróciłam oczami, ale mimo to zdjęłam ściereczkę z wieszaka, żeby wytrzeć
wodę. Od dawna żartowaliśmy, że Jake musiał mnie nauczyć po sobie sprzątać,
kiedy zamieszkaliśmy razem. Jego zdaniem zastosował metodę pochwał
i delikatnego popychania mnie we właściwym kierunku. Jeśli byłam grzeczna,
zapraszał mnie na kolację. Przez pierwsze pół roku prawie tego nie zauważałam.
Nigdy nie zawracałam sobie głowy wycieraniem paru kropli rozlanej wody z podłogi
Strona 16
ani zbieraniem z niej wczorajszych skarpetek, dopóki nie zaczęłam mieszkać pod
jednym dachem z pedantycznym Jakiem. Możliwe, że po śmierci Aidena rodzice
trochę za bardzo mi pobłażali. W końcu mieszkaliśmy razem aż do ich śmierci.
Później, kiedy między mną a Jakiem zaczęło się robić poważnie, sprzedałam domek
po rodzicach i wprowadziłam się do luksusowej posiadłości z trzema sypialniami
przy Fox Lane, zaledwie rzut beretem od szkoły.
Stanowiła ona całkowite przeciwieństwo wiecznie zabałaganionego domu moich
rodziców – najbardziej staroświeckiej angielskiej chatki, jaką można sobie
wyobrazić, z dachem krytym strzechą i wąskimi schodami zastawionymi stosami
książek i staroci. Dom Jake’a był pozbawiony kolorów, schludny i przestronny,
z wysokimi sufitami. Dom moich rodziców był pomalowany na różne odcienie
czerwieni i brązów, z niskimi sufitami, za to z mnóstwem okien, które wpuszczały
światło. Kuchnia pękała w szwach od żeliwnych patelni zwisających z belek i stert
listów na lodówce, natomiast ta u Jake’a była minimalistyczna i surowa, z białymi
nowoczesnymi szafkami i ukrytą lodówką.
Odstawiłam róże na stół i zrobiłam krok do tyłu, myśląc, jak to miło ożywić czasem
pomieszczenie odrobiną koloru. Zdarzało mi się zatęsknić za czerwonymi ścianami
mojej dawnej sypialni i wzorzystą pościelą, która zawsze kłębiła się w nogach łóżka.
Teraz spałam – czy raczej przewracałam się z boku na bok – w sztywnej pościeli
z egipskiej bawełny w kolorze kości słoniowej lub bieli.
– Chodźmy na kanapę obejrzeć jakiś serial. – Jake objął mnie ramieniem
i pokierował delikatnie w stronę sofy.
– Nie chcesz przeczytać mojej kartki?
– Ach tak, oczywiście – odparł entuzjastycznie. – Weź ją ze sobą. Jak się dzisiaj
czułaś? Bolały cię plecy?
Nieomal wybuchłam śmiechem. Oczywiście, że bolały mnie plecy. I kostki.
A dziecko wbijało mi stopę w każdy z narządów. Kiedy chodziłam w ciąży
z Aidenem, byłam przewrażliwiona na punkcie tego, że dziecko dzieli przestrzeń
z nerkami, jelitami i całą resztą narządów miażdżonych przez macicę, szczególnie
odkąd dowiedziałam się, że ciało zmienia się i adaptuje, żeby zrobić miejsce dla
dziecka. Tym razem postanowiłam za wszelką cenę czerpać radość z ciąży. I tak było
do momentu pojawienia się pierwszych porannych mdłości.
– Nie bardziej niż zwykle. – Umościłam się wygodnie na sofie. Pomimo swojej
brawury czułam zmęczenie po całym tym dniu. Przyjemnie było wreszcie przestać
dźwigać cały ten ciężar. Prawdę mówiąc, nie miałam ochoty więcej wstawać, chyba
że do toalety. Podałam kartkę Jake’owi.
– Kiedy to czytam, robi mi się przykro – odezwał się Jake, wydymając usta, jakby
się dąsał.
– Dlaczego? Wiem, że John, nauczyciel historii, opacznie zrozumiał tekst na kartce
i napisał: „wyrazy współczucia”, ale cała reszta cieszy się naszym szczęściem. To
znaczy, mam nadzieję, że nie zrozumiał, czego dotyczy kartka. Może po prostu nie
popiera ludzi, którzy sprowadzają na świat kolejne dzieci. – Chociaż to był żart,
poczułam niesmak, wypowiadając słowo „dzieci”. A więc ta gorycz nadal we mnie
tkwiła. Przez długi czas nie mogłam patrzeć na cudze dzieci. Nie mogłam nawet
Strona 17
wypowiedzieć tego słowa. Spojrzałam na swój ciążowy brzuch i spróbowałam
odsunąć od siebie te uczucia. Najwyższy czas, żebym mogła zażartować i nie mieć
z tego powodu wyrzutów sumienia.
– Bo nie będziemy razem pracować przez kolejny rok. Nie będę cię już zawoził do
pracy ani z niej przywoził. Żałuję, że nie mogę wziąć sobie wolnego roku razem
z tobą. Czy to by było szalone? Albo okropne?
– Mogłoby, gdybyśmy mieli co włożyć do garnka – odparłam. – Musiałbyś całkiem
zrezygnować z pracy. Nie dadzą ci przecież rocznego urlopu. A już na pewno nie
dadzą go nam obojgu.
– Wiem. Ale… co ty będziesz robiła całymi dniami?
– No cóż, myślę, że maleństwo zadba o to, żebym się nie nudziła. – Roześmiałam
się i wskazałam na swój brzuch. Jednak kiedy dostrzegłam jego zaciśniętą szczękę
i sposób, w jaki ściskał kartkę, nachyliłam się w jego stronę i chwyciłam go za rękę.
– Wiem, że czeka nas sporo zmian, ale nastąpią one ze wspaniałego powodu.
Wspólnie stworzyliśmy życie, a teraz będziemy mieli szansę obserwować, jak ta
cudowna istota rodzi się i rozwija. – Głos mi się załamał i musiałam się uspokoić,
zanim znowu się odezwałam. – To nasz nowy początek.
Jake wypuścił kartkę i oplótł palcami moją dłoń.
– Masz rację. Nasze nowe wspólne życie. Przepraszam, trochę mnie poniosło.
Pokręciłam głową i ścisnęłam jego ramię. Szczerze wierzyłam w każde
wypowiedziane przez siebie słowo. Istniała ciemna strona mnie, przepełniona
goryczą i żalem, nie mogłam temu zaprzeczyć, ale cała reszta była pomocna i silna,
z optymizmem wyczekująca narodzin dziecka i nowego życia.
Rozmyślania przerwał mi dzwonek stacjonarnego telefonu.
– Mam odebrać? – Jake już prawie wstał, ale pociągnęłam go z powrotem na
kanapę i sama dźwignęłam się na nogi.
– Nie, wolę się trochę rozruszać. Chyba znowu łapie mnie skurcz. – Podeszłam do
telefonu i podniosłam słuchawkę. – Halo!
– Pani Price, Emmo, mówi nadinspektor Stevenson. Carl Stevenson. Pamięta
mnie pani?
Na dźwięk jego głosu poczułam, jak ulatuje ze mnie całe powietrze. Nogi się pode
mną ugięły i usiadłam. Miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie – poza dudniącą
mi w uszach krwią i wąską plamką światła obok telefonu – przestało istnieć.
– Tak, pamiętam pana – odparłam zdyszana, głosem tylko odrobinę głośniejszym
od szeptu. Oczywiście, że go pamiętałam. Zaczerpnęłam powietrza, nim dodałam: –
Ale wtedy był pan komisarzem.
Serce tłukło mi się o żebra. Bum-bum-bum-bum.
– Rzeczywiście. – Zawiesił głos. – Emmo, musi pani jak najszybciej przyjechać do
Szpitala Świętego Michała.
Bum-bum-bum-bum…
Znowu zabrakło mi tchu.
– Dlaczego?
– Bo wydaje mi się, że znaleźliśmy Aidena.
Strona 18
4
W swoim życiu sporo czasu spędziłam, błąkając się po szpitalach. Kiedy miałam pięć
lat, przyszłam odwiedzić umierającego dziadka i ruszyłam na poszukiwanie
automatu z przekąskami. Pielęgniarka znalazła mnie skuloną w kącie.
Obejmowałam ramionami kolana i płakałam z powodu strasznych balonów, które
wszyscy ze sobą nosili. Chodziło o woreczki z płynami do kroplówki.
Były też narodziny Aidena, szesnaście lat temu. Pielęgniarka ciągle mi
powtarzała, jakie to mam szczęście, będąc taką młodą mamą – przynajmniej szybko
odzyskam dawną figurę. „Spróbuj urodzić dziecko po czterdziestce” – mówiła.
Później zdarzył się wypadek samochodowy. Mama była w śpiączce przez tydzień,
zanim umarła, ale tata zginął tuż po tym, jak przeleciał przez przednią szybę, gdy
zawiodły hamulce na autostradzie M1. Ich wypadek spowodował ponadtrzygodzinny
korek. Twitter aż huczał od komentarzy wściekłych kierowców wieszających psy na
moim ojcu, bo spóźnili się do pracy przez to, że umarł. Nadal pamiętam, jak
błądziłam po szpitalu, gdyż nie byłam w stanie zapamiętać nazwy oddziału, którą
podała mi pielęgniarka, żeby w końcu dowiedzieć się, że przenieśli moją matkę na
inny oddział. Od wszystkich tych skrótów kręciło mi się w głowie: OIOM, SOR,
RKO, DNAR.
Prawda jest taka, że odetchnęłam z ulgą, kiedy moja matka wreszcie odeszła.
Lekarze nie mieli już wtedy pewności, czy kiedykolwiek odzyska władze umysłowe
po doznanej traumie, poza tym nie chciałam być tą, od której dowie się, że kiedy
była w śpiączce, umarł jej mąż. W ten sposób przynajmniej odeszli razem.
W jednej chwili straciłam trzeźwo myślącą matkę i troskliwego ojca. Tak jak
wcześniej straciłam ciekawskiego syna.
Kiedy wbiegłam na oddział pediatryczny Szpitala Świętego Michała, po
kręgosłupie przebiegł mi dreszcz i w głębi serca wiedziałam już, że się odnalazł.
Wystarczyła sekunda, żeby odzyskać to, co kiedyś straciłam. Nasze życie składa się
przecież z momentów, prawda? Upływających sekund. Niektóre przechodzą
niezauważone – kiedy śnimy jakiś idiotyczny sen, siekamy warzywa, wynosimy
śmieci, obcinamy paznokcie. Inne wprost przeciwnie.
Nadinspektor Carl Stevenson siedział na ławce w malutkim pomieszczeniu po
prawej stronie korytarza. Na mój widok wstał – trzymając w dłoni styropianowy
kubek – i otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Nie pozwoliłam mu na to.
– Gdzie on jest? – zapytałam. – Czy to na pewno on?
– Emmo – zwrócił się do mnie po imieniu, darując sobie formalności. – Musimy
porozmawiać. Proszę usiąść. Najpierw chcę pani wszystko wytłumaczyć.
Popatrzyłam w jego ciemnobrązowe oczy i na szpakowatą brodę – bardziej
szpakowatą niż przy naszym ostatnim spotkaniu – zastanawiając się, jak mógł
pomyśleć, że będę w stanie usiedzieć na miejscu w takiej chwili. Istniała szansa, że
Strona 19
mój syn powrócił z martwych. Boże, sama myśl o tym była szalona. Cała ta sytuacja
była czystym wariactwem. A jednak…
– Kochanie, pomyśl o dziecku – odezwał się Jake. – Pan nadinspektor ma rację.
Usiądź i wysłuchaj tego, co ma ci do powiedzenia.
– Muszę wiedzieć – odparłam. – Muszę go zobaczyć.
Jak wyglądałby szesnastoletni Aiden? Czy miałby na brodzie meszek tak jak
dzieciaki w mojej szkole? Czy byłby szeroki w barkach i wysoki jak tyczka? A może
niski i pulchny? Bardziej podobny do mnie czy do Roba? Odsunęłam od siebie te
myśli. A co, jeśli to wcale nie on? Jeśli to jakaś pomyłka? Wydawało się to
najbardziej logiczne.
– Wiem, co pani czuje – zapewnił mnie Stevenson. – Ale musi pani wziąć głęboki
oddech. Aiden… Chłopiec, którego znaleźliśmy… przeżył poważną traumę. Lekarz
za chwilę powie pani więcej, ale chciałem, żebyśmy najpierw porozmawiali sami.
Pomyślałem, że może będzie mnie pani pamiętać z dochodzenia po powodzi.
– Pamiętam pana – odparłam.
Kiedy odkryliśmy, że Aiden zaginął, ekipy poszukiwawcza i ratunkowa
przeszukały okoliczny teren: rzekę Ouse, lasy, wioskę. Nie natrafiono na żaden ślad.
Ani na zwłoki. Eksperci wyjaśnili mi, że kiedy ktoś tonie podczas powodzi, nie
zostaje zniesiony z prądem rzeki, wbrew temu, co wydaje się wielu ludziom. Tonie
pod wzburzoną wodą – tam gdzie jest spokojniej – a następnie wypływa na
powierzchnię bardzo blisko miejsca utonięcia. Ciała jednak nie wyłowiono. Aiden
nigdy się nie odnalazł. Wtedy sprawę przekazano inspektorowi Stevensonowi,
ponieważ istniała niewielka szansa na to, że mój syn wcale nie utonął.
Kiedy usiadłam na ławce, minęły nas trzy pielęgniarki. Odniosłam wrażenie, że mi
się przyglądają; być może zastanawiały się, czy przyszłam się „upomnieć”
o zaginionego chłopca. Jak o zawieruszoną skarpetkę po lekcji WF-u. Zacisnęłam
dłonie w pięści. Bawełniana sukienka, którą miałam na sobie, była wilgotna od
deszczu. Nawet nie włożyłam płaszcza.
– Zamieniam się w słuch – powiedziałam.
– Na drodze pomiędzy Bishoptown i lasem Rough Valley znaleziono błąkającego
się chłopaka. Jakaś para wyjeżdżała z wioski i go zauważyła. Miał na sobie tylko
dżinsy. Żadnej koszulki czy butów. Cały był ubłocony. Zaczepili go, pytając, dokąd
idzie. Zeznali, że zrozumiał pytanie, ale nie odpowiedział. Zatrzymał się i popatrzył
na nich, ale nie odezwał się słowem. Jakoś zdołali go zapakować do samochodu
i odwieźć na najbliższy komisariat.
Wypuściłam powietrze, uświadomiwszy sobie, że aż do tej pory wstrzymywałam
oddech. Dziecko umościło się wygodniej, przy okazji mnie kopiąc. Niemal bezwiednie
położyłam dłoń na brzuchu.
– Co było później? – zapytałam.
– Moi koledzy prześledzili listę zaginionych osób w tej okolicy, ale chłopiec nie
pasował do żadnej z nich. Następnie pobrali próbkę DNA. – Stevenson zawiesił głos
i przejechał dłońmi po dżinsach. Wyciągnęli go z domu, pomyślałam. Nie miał na
sobie eleganckiego garnituru, który zapamiętałam z tamtego okropnego tygodnia,
kiedy szukaliśmy Aidena. – Pamięta pani, że po tym jak Aiden zaginął,
Strona 20
wprowadziliśmy jego DNA do bazy?
– Tak – odparłam. Zebrałam tyle włosów mojego syna, ile tylko zdołałam,
i przekazałam je policji razem z ubraniami, na których były ślady jego zaschniętej
krwi, licząc, że to wystarczy. Aiden często zdzierał sobie kolana i lubił zdrapywać
strupki, a ja wiecznie miałam zaległości w praniu.
– Chłopiec był wyraźnie zdenerwowany. Nie odezwał się do żadnego z policjantów
na posterunku, więc przywieźli go do szpitala. Wczoraj przeprowadziliśmy test DNA
i kilka godzin temu otrzymaliśmy wyniki. Nastolatek w tamtym pokoju to Aiden.
Rozluźniłam palce, wzięłam płytki wdech i znów zacisnęłam je w pięść. Jak to
możliwe? Jakim cudem? Dreszcz przeszył moje ciało od czubka głowy aż po
podeszwy stóp.
– Dobrze się pani czuje, pani Price? Czy mogę coś pani przynieść?
Gdzieś z oddali dobiegł mnie głos Jake’a:
– Teraz już pani Price-Hewitt. Jesteśmy małżeństwem.
– Przepraszam. Emmo, czy pani mnie słyszy?
– Tak – szepnęłam. Zamknęłam oczy i oparłam się plecami o ścianę. W głowie
huczało mi od słów Stevensona: DNA. Nastolatek. Las Rough Valley. Czy to się
działo naprawdę?
Detektyw dobrze zrobił, że wziął mnie na stronę i wyjaśnił mi to wszystko.
Musiałam się uspokoić, jeśli miałam wejść do tamtego pokoju i spojrzeć Aidenowi
w oczy po raz pierwszy od dziesięciu lat. Uznałam cię za zmarłego.
– W porządku, nic mi nie jest – zapewniłam. – Po prostu jestem w szoku. Czy mogę
go teraz zobaczyć? Muszę go zobaczyć.
– Zapytam lekarza. – Posłał mi nerwowy uśmiech i podniósł się z miejsca.
– To nie może być prawda – odezwał się Jake, kiedy detektyw wyszedł z pokoju. –
Minęło dziesięć lat. Gdzie on się przez ten czas podziewał? Założę się, że policja coś
schrzaniła. Możliwe, że pomylili wyniku testu.
– A co, jeśli nie? – zapytałam. – Jeśli to naprawdę on? Wtedy odzyskam syna.
Jake objął mnie i przytulił.
– Ja po prostu nie chcę, żebyś sobie robiła złudne nadzieje, skarbie. Nie chcę cię
widzieć znowu zrozpaczonej. Pamiętasz, ile czasu minęło, zanim uporałaś się ze
śmiercią Aidena?
– Pamiętam. – Prawdę mówiąc, moje serce nadal było zamknięte. Nawet nie
zdawałam sobie z tego sprawy. Odnosiłam wrażenie, że jestem jak otwarta, świeża
rana, ale w rzeczywistości przypominałam nieprzystępną pustynię.
Kiedy zjawił się lekarz, wstałam i w pierwszej chwili onieśmielił mnie jego wzrost.
Jednak bijąca z twarzy i oczu doktora życzliwość sprawiły, że pozbyłam się części
zgromadzonego w klatce piersiowej napięcia.
– Pani Price-Hewitt, nazywam się Schaffer. Jestem ordynatorem oddziału
pediatrii w tym szpitalu. Chciałbym wspomnieć o kilku rzeczach, zanim pójdzie się
pani zobaczyć z synem. Rozmawiałem już z nadinspektorem Stevensonem, więc
zdaję sobie sprawę z delikatnej natury tej sytuacji. Pani syn, Aiden, przeżył traumę.
Nadal jest w szoku i dlatego nie byliśmy w stanie przeprowadzić pełnych badań.
Staramy się odczekać trochę po każdej procedurze medycznej, żeby zapewnić mu