McClellan Brian - Trylogia Magów Szkła - 01 W cieniu błyskawic
Szczegóły |
Tytuł |
McClellan Brian - Trylogia Magów Szkła - 01 W cieniu błyskawic |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
McClellan Brian - Trylogia Magów Szkła - 01 W cieniu błyskawic PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie McClellan Brian - Trylogia Magów Szkła - 01 W cieniu błyskawic PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
McClellan Brian - Trylogia Magów Szkła - 01 W cieniu błyskawic - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Spis treści
Karta tytułowa
Trylogia Magów Szkła
Mapy
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Strona 5
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Strona 6
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Epilog
Krótki słownik najważniejszych szkieł bożych
Podziękowania
O Autorze
Karta redakcyjna
Okładka
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Dla C.A.
Wiesz, że to dla Ciebie.
Strona 10
Strona 11
Strona 12
Strona 13
S
łońce osuwało się powoli za góry, ostatkami sił oświetlając
bitewne zgliszcza, gdzie Demir Grappo przedzierał się
mozolnie pod rubinowym niebem, upstrzonym chmurami
przypominającymi macki płomieni niegasnącej kuźni. Sceneria ta
godna byłaby uwiecznienia, gdyby nie rzeź rozpościerająca się we
wszystkich kierunkach równiny. Demir utkwił wzrok
w zachodzącym słońcu, ignorując jęki i nawoływania umierających.
Jego myśli zaprzątała kwestia wojskowego malarza. Zastanawiał się,
czy w szeregach swej armii takowego by znalazł. Słyszał gdzieś, że
inni ich mieli, więc jeśli okaże się, że im go brakuje, nie omieszka
wystąpić o przydział.
Uniósł dłonie, układając palce niczym ramę obrazu, jak
zwykli robić to pejzażyści, a jawiący mu się przed oczyma widok był
wprost niebywały. Lecz gdy tylko opuścił złączone opuszki, jego
wzrok uchwycił gwałtownie ciemniejące pole bitwy, którego widok
daleki był od doskonałości.
Demir wyrósł na opowieściach o wojennej chwale,
o bohaterstwie, ostatnich bastionach i zdziesiątkowanych szarżach
Strona 14
kawalerii; o niepokonanych Gromicielach w jaskrawych magicznych
zbrojach, brutalnie torujących sobie drogę przez szeregi piechurów,
podczas gdy tancerze szkła zalewali bitewne pole odłamkami
błyszczącej krzemionki.
Owe wzniosłe relacje wyróżniała czystość, której
rzeczywistości brakowało. Ni słowem nie wspominały o kłębach
prochowego dymu czy odrażającym szlamie, mieszaninie błota
i krwi, pod stopami. Żaden z jego guwernerów nie napomknął nigdy,
choćby przypadkiem, o wrzaskach mężczyzn i kobiet, szlochających
ze strachu, z powodu odniesionych ran lub za zmarłymi bliskimi.
Z pewnością też nie przebąknęli nic o smrodzie.
Ani o krwi. Niewyobrażalnej ilości krwi nieustannie
towarzyszącej tancerzom szkła.
W ciągu ostatnich siedmiu dni odniósł trzy potężne
zwycięstwa i nie mógł zaprzeczyć, że przyglądanie się skrzętnie
zaplanowanym bitwom przyprawiało go o tak gwałtowne bicie
serca, jakiego nigdy wcześniej nie dane mu było doświadczyć. Widok
rozgromionego wroga, huk wiwatujących żołnierzy – te elementy
napawały trudną do opisania ekscytacją. Ale to? Dla krążących po
pobojowisku medyków i kapłanów nie starczyło już blasku chwały.
Demir kontemplował przez chwilę bagnistą kałużę krwi
pozostawioną przez kompanię żołnierzy poległych po ataku
tancerzy. Wszędzie walały się wypatroszone ciała, resztki ludzi
pociętych na strzępy przez miliony migoczących w słońcu
odłamków. Ci, którzy ocaleli, przypominali manekiny z domu grozy,
wrzeszczące w agonii do czasu, aż nie dotarli do nich sanitariusze
z naręczem przeróżnych szkieł bożych kojących umysł,
uśmierzających ból i przyspieszających powrót do zdrowia.
Zastanawiał się, czy wszystko, co go otaczało, było w rzeczy
samej jego dziełem. Wszak byli to żołnierze rebelii, a w wojennym
chaosie nietrudno o utratę orientacji. W końcu skupił uwagę na
jednej z rannych, młodej kobiecie siedzącej z zaciśniętym między
zębami drogocennym, przynoszącym ulgę szkłem kojącym.
Wpatrywała się w Demira z tak intensywną mieszanką przerażenia
i obawy, iż zdał sobie sprawę, że instynktownie zakrył tatuaż na
lewej dłoni, przedstawiający nakładające się na siebie trójkąty –
symbol jego magii.
Strona 15
Guwernantka szkoląca go w szklanej sztuce walki oznajmiła
mu przed laty, jakoby słuszne było, żeby tacy jak on stali ponad
innymi. Uznawała to za niezwykły dar, który poza magiczną
umiejętnością władania szkłem zapewniał mu również przewagę
psychologiczną. Nigdy nie przestaną się go bać, wiedząc, że
wystarczyłaby jedna jedyna myśl, by w mgnieniu oka odebrał im
tętniące w nich życie.
Dowody na owo twierdzenie jawiły się tuż przed jego oczami
– setki mężczyzn i kobiet, pociętych na strzępy. Mieli powody, aby się
go obawiać. Minione dni spędzone na polu walki po raz pierwszy
z taką ostrością uświadomiły mu niszczycielską moc, jaką władał,
i wywołały lęk nawet w głębi jego własnej duszy. Czy z czasem do
tego przywyknie? Czy śmierć mu zobojętnieje? Miał wszak zaledwie
dwadzieścia lat, a ta kampania była jego pierwszą. Zahartuje się?
A może już zawsze będzie go to napawać obrzydzeniem?
Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, czegokolwiek, co
mogłoby przywrócić mu spokój. Sztab oficerów Demira nie dostrzegł
jeszcze jego nieobecności, miał więc chwilę tylko dla siebie, nie
licząc zmarłych, rannych oraz personelu opiekującego się jednymi
i drugimi. Żywi omijali go szerokim łukiem, ledwie zdawali sobie
sprawę, że zdobiony czarny mundur połączony z krzemowym
symbolem mógł oznaczać tylko jedno. Mogli nie rozpoznać twarzy –
nieliczni przecież kojarzyli go jako generała Grappa, dowódcę
tancerzy szkła – potrafili jednak połączyć fakty.
Szczerze tego nienawidził. Dlaczego nie mogli cieszyć się ze
zwycięstw, które dla nich wywalczył, miast skupiać się na
śmiercionośnej magii, o którą nigdy nie prosił?
Wreszcie jego wzrok przykuła znajoma postać. Porzucił
bezcelowe rozważania i podążył w jej kierunku. Minął medyka
podającego rannej żołnierce kawałek białego szkła bożego
o wielkości i kształcie hufnala.
– Trzymaj go w zębach, aż ból minie – poinstruował ją,
zerkając na Demira, jak gdyby wszystko to było jego winą. Z rany na
brzuchu kobiety wystawała część bebechów. Za kilka godzin
z pewnością będzie już martwa, lecz kojąca magia szklanego
odłamka niewątpliwie ulży jej w umieraniu. Nie zastanawiając się
zbytnio, Demir spróbował wyczuć ten niewielki fragment szkła
Strona 16
kojącego swymi zmysłami, natrafił jednak na coś zimnego
i niedostępnego. Tylko szkło boże nie ulegało mocy tancerzy.
Wyrzuciwszy z głowy sanitariusza i jego konającą pacjentkę,
Demir podszedł do mężczyzny klęczącego na niewielkim skrawku
gołej ziemi, istnej wysepce pośród oceanu krwawych zwłok. Na tyle
dobrze znał tego osobnika, żeby wiedzieć, iż z pewnością nie
pochłaniała go modlitwa. Przed i po każdej bitwie oczyszczał on
umysł. W każdym razie tak zwykł to nazywać. Demir żałował, że
większość żołnierzy nie stosuje podobnych praktyk.
Idrian Sepulki był człowiekiem masywnym. Miał ponad metr
osiemdziesiąt wzrostu, skórę ciemną niczym węgiel, szerokie
ramiona i nogi silne jak pnie drzew. Nosił niezwykłą zbroję
Gromicieli, której nachodzące na siebie warstwy tworzyły mozaikę
niezliczonej liczby wysokorezonansowych szkieł bożych, z czego
akcenty szkła kojącego uśmierzały ból, żółte pasma szkła mocy
zwiększały siłę oraz szybkość wojownika, a drobinki fioletowego
szkła rozumu pobudzały umysł. Dominował jednak ciemnoniebieski
odcień szkła młota, wytrzymalszego od stali, czyniący pancerz
niemalże niezniszczalnym. Deltoidowa tarcza i ogromny bastardowy
miecz, inkrustowane przeróżnymi bożymi odłamkami, znajdowały
się na ziemi tuż obok niego, pokryte skorupą zastygłej bitewnej krwi.
Hełm zaś zdobiły dwa przylegające do stali rogi, wykonane
z najtwardszego ze szkieł, uformowane na kształt baranich, od
których wziął się jego przydomek – Taran.
Skutki uboczne skumulowanej magii tak dużej liczby szkieł
bożych nazywane były pospolicie trądem i w kilka minut mogły
wywołać chorobę u zwykłego człowieka, a po paru godzinach
doprowadzały do zgonu. Idrian był jednak Odpornym – jednym
z tych rzadko spotykanych osobników niemal niewrażliwych na
trąd. Wszyscy Gromiciele nimi byli, inaczej nie pożyliby długo.
Demir zerknął na grzbiet swej dłoni, gdzie na skórze rozkwitała już
połyskująca łuska. Tym właśnie objawiał się szklany trąd,
powodowany intensywnym wystawieniem na działanie
któregokolwiek z magicznych szkieł. W przypadku Demira chodziło
o szkło rozumu, niezbędne do planowania i dowodzenia armią,
dlatego też powłoka zdobiąca jego rękę przybrała fioletowy odcień.
Jeśli zignoruje pierwsze oznaki, miejsce stwardnieje i na stałe
Strona 17
przylgnie do skóry, tworząc coś na kształt rybich łusek. By temu
zaradzić, zmuszony będzie przez kilka dni rozsądnie obchodzić się
z magią.
– Gromicielu Sepulki – przywitał go Demir. Idrian uniósł lewą
powiekę i, dostrzegłszy dowódcę, zaczął podnosić się z klęczek, lecz
ów powstrzymał go machnięciem ręki. – Nie, nie chciałem ci
przeszkadzać.
– W niczym mi nie przeszkodziłeś, panie – odpowiedział
Idrian głębokim, wibrującym basem. – Oczyszczałem tylko umysł
z przemocy. – Otworzył prawe oko, ujawniając fioletowe szkło
rozumu, z którego zostało ono onegdaj wykonane. Przed kilkoma
tygodniami Demir rozpytywał o nie parę osób, lecz nikt nie był
w stanie zdradzić, od kiedy Sepulki je ma ani jakim cudem jeszcze go
nie zabiło. Słyszało się czasem o ludziach umieszczających magiczne
szkła w swych ciałach, było to jednak szalenie niebezpieczne, nawet
dla Odpornych.
– Twoja praktyka brzmi dość rozsądnie – zauważył Demir. – Ja
rozkoszowałem się tym imponującym zachodem słońca.
Idrian przeszył go niepokojącym, na wpół fioletowym
spojrzeniem. Nie było w nim jednak strachu, co Demir przyjął
z dozgonną wdzięcznością. Przynajmniej on jeden z całej armii
uważał go za kogoś więcej niż potwora. Z drugiej strony Gromiciele
byli w rzeczy samej niczym więcej niż opłacanymi przez państwo
maszynami do zabijania, a tylko siła mogła zrozumieć siłę.
– Zachód dziś, w rzeczy samej, może zachwycić, panie.
Przyjmij moje gratulacje z powodu zwycięstwa.
Demir skinął nieznacznie. Wszak przeszła mu przez głowę
myśl, czy przypadkiem Idriana nie irytuje nazywanie „panem” kogoś
o połowę młodszego. Nie było jednak sensu roztrząsać teraz tej
kwestii.
– Przypuszczam, że tak właśnie powinno wyglądać
zwycięstwo.
– Wróg zmiażdżony. Niedobitki uciekły w góry. Bezbronny
Holikan stoi przed nami otworem. – Idrian z rozmysłem pokiwał
głową. – Tyle mi przynajmniej wiadomo. Lecz ty, panie, dysponujesz
pewnie dokładniejszymi informacjami.
– Wręcz przeciwnie, wiem tyle, ile i ty wiesz.
Strona 18
– W takim razie, panie, może wiesz, gdzie powinienem szukać
swego batalionu? – prychnął Idrian.
Demir zadumał się przez chwilę, przeglądając w myślach
zbiór tysięcy rozkazów wydanych w ciągu ostatniej doby. Nie miał
zwyczaju śledzić poszczególnych batalionów, tyle że Idrian należał
do Stalowych Taranów, dowodzonych przez wuja Demira, Tadeasa.
Był to najlepszy oddział inżynierii w całym Imperium Ossańskim.
W normalnych okolicznościach Idrian walczyłby wraz z nimi, ale
plany Demira na tę bitwę wymagały dodatkowego Gromiciela.
– Jeszcze nas nie dogonili – odparł w końcu. – Zdaje się, że
nadal wysadzają mosty na rzece Tien. – Zmarszczył brwi. – Skoro już
o nich mowa, powinniśmy kogoś do nich posłać, żeby poinformować
o zwycięstwie. Wojna skończona. Nie ma sensu niszczyć tego, co nie
wymaga zniszczenia.
– Racja, panie. Czy to ja mam przekazać im ten rozkaz?
– Aż tak ci do nich spieszno?
– Są moimi przyjaciółmi, panie. Byłbym spokojniejszy, gdyby
towarzyszył im Gromiciel.
– Rozumiem, lecz muszę odmówić. Zostań ze mną jeszcze
trochę. Przynajmniej do czasu, aż upewnimy się, że wróg już na nas
nie czyha. Wyślemy posłańca i dopilnuję, abyś wkrótce dołączył do
swych towarzyszy.
– Dziękuję, panie. – Zamilkł na chwilę. – Mogę coś rzec?
– Tak, proszę.
– Żołnierze zaczęli nazywać cię Księciem Błyskawic, panie.
Pomyślałem, że wolałbyś o tym wiedzieć.
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Demir smakował ów
przydomek na języku. – Czyżby to był przytyk w związku z moim
młodym wiekiem, czy może pochwała za szybkość mej kampanii?
Idrian zawahał się ciut za długo.
– No dalej, bądź ze mną szczery.
– Myślę, że z obu tych powodów.
Demir zaśmiał się szczerze.
– Podoba mi się – przyznał.
Książę Błyskawic. Większość znamienitych osobistości
dopiero w kwiecie wieku mogło spodziewać się tego typu
wyróżnienia. Mamrotał ten przydomek pod nosem, delektując się
Strona 19
jego brzmieniem. Dzięki temu niemalże zapomniał o krwi
przesiąkającej buty. Może uda mu się do tego przyzwyczaić. Może
uodporni się na zabijanie i nakazywanie tego innym.
Wzdrygnął się. Nie. Ważniejsze od bycia tancerzem szkła czy
generałem było dla niego pełnienie funkcji polityka. Dowodził tą
kampanią z racji zaistniałych okoliczności, z racji przypadku,
i w ciągu kilku dni zamierzał wrócić do swej prowincji, gdzie będzie
mógłby zostawić za sobą rozlew krwi i skupić się na pomocy
ludziom.
Idrian wyprostował się, górując nad Demirem o ponad
dwadzieścia centymetrów.
– Zdaje mi się, że szuka pana pański sztab.
Demir zerknął w stronę wskazywaną przez Idriana i dostrzegł
niewielką grupę zbliżającą się konno. Była to osobliwa mieszanka
ossańskich łączników politycznych przybyłych, aby nadzorować
negocjacje z wrogiem, oraz doświadczonych oficerów wysłanych, by
upewnić się, że młody, bezczelny generał nie poniesie sromotnej
klęski podczas pierwszej kampanii. Uśmiechali się do niego niczym
szaleńcy zbiegli z psychiatryka. Mógł dostrzec w ich oczach tlącą się
nadzieję na zdobycie prestiżu, ziemi i wyróżnienia za sprawą jego
zwycięstwa. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Miał świadomość, że
dzielenie się zasługami oznaczało, iż będą wobec niego lojalni. Byli
dla niego niczym asy, które trzymał w rękawie, żeby ich użyć, gdy
zajdzie taka potrzeba.
Przez moment błądził wzrokiem po zgromadzonych, notując
w myślach, kto może przydać mu się w przyszłości, kto może
sprawiać kłopoty, a o kim można właściwie zapomnieć. Tavrish
Magna był wielkim, brzuchatym żartownisiem o niewielkich
ambicjach politycznych. Helenna Dorlani nieustannie knuła za
plecami Demira, bez wytchnienia i z subtelnością kompanii
kirasjerów podważając jego autorytet, zaś jej kuzyn Jevri ochoczo
przyjmował od Demira łapówki w zamian za informowanie o jej
poczynaniach. Trzem członkom małej rodzinnej gildii Forliów
przekupstwem udało się wkraść do jego sztabu i to właśnie oni mieli
zyskać na tej kampanii najwięcej. Z kolei Jakeb Stavri poszedł
o zakład z członkami Zgromadzenia, obstawiając rychłą porażkę
Demira, czekała go więc utrata setek tysięcy ozzo, a wnioskując
Strona 20
z malującej się na jego obliczu miny, miał już tego pełną
świadomość.
Tworzyli osobliwą grupę, zarówno pod względem
personalnym, jak i politycznym. Byli wijącymi się u jego stóp
podstępnymi żmijami, z których każda mogła go w dowolnej chwili
ukąsić. Zachowanie ostrożności było w jego przypadku wskazane
nawet w obliczu zwycięstwa, a to na wypadek gdyby któryś z tych
parszywców zdecydował się zwrócić przeciwko niemu dla własnych
korzyści.
Jegomościem stojącym na przedzie był zaś Capric Vorcien,
przyjaciel Demira, którego ten sprowadził na kampanię, by
ochraniał go przed tą zdradziecką zgrają. Capric był wysokim,
szczupłym mężczyzną po dwudziestce, o czarnych włosach
i oliwkowej cerze rodowitego mieszkańca Ossy. Na jego prawej ręce
widniał tatuaż przedstawiający odwrócony trójkąt przecięty liniami
pustynnych wydm, za którymi zachodziło słońce – krzemowy
symbol rodzinnej gildii Vorcienów. Uroczyście zasalutował
Demirowi, po czym zeskoczył z konia.
– Niech żyje zwycięski Grappo! – zawołał. Pozostali powtórzyli
za nim, z różnym entuzjazmem. Demir wpatrywał się w grupę, wciąż
oceniając każdego z osobna i starając się dostrzec tajemnice ukryte
w ich duszach. Podobnie jak u żołnierzy, pod warstwą radości
z wygranej bitwy krył się w nich strach. Wszak ilu tancerzy szkła
należało do korpusu oficerskiego? Niewielu. Capric wydawał się
jedynym, który nie obchodził się z Demirem jak z jajkiem. – Cóż to
była za nieprawdopodobna bitwa – pochwalił przyjaciela.
– Zadowalająca – przyznał Demir. – Zaskoczyło mnie jednak to
kontruderzenie dragonów.
– Ale i tak ich rozgromiłeś. A niech cię szkło, człowieku, nie
bądź taki skromny! – Capric chwycił go za rękę i przyciągnął,
obdarzając uściskiem, podczas którego wyszeptał: – Spójrz w lewo.
Jeśli nadal pragniesz wprowadzić w życie swój kolejny plan, to jest
właśnie ku temu idealna okazja.
Wzrok Demira padł na nieznane mu trio: kobietę w średnim
wieku, o blond włosach typowych dla wschodniej prowincji,
i towarzyszących jej dwóch strażników. Cała trójka wyglądała na