Maximovic Gerd - Lustereczko, powiedz przecie...

Szczegóły
Tytuł Maximovic Gerd - Lustereczko, powiedz przecie...
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Maximovic Gerd - Lustereczko, powiedz przecie... PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Maximovic Gerd - Lustereczko, powiedz przecie... PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Maximovic Gerd - Lustereczko, powiedz przecie... - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: GERD MAXIMOVIC Tytul: lustereczko, powiedz przecie... (Mirror, Mirror) Z "NF" 3/99 Roślinność zarasta banki nasienia. Zielone światło reflektorów przenika szyby i spowija tkwiących za nimi ludzi w połyskliwe powłoki. Słyszę bicie swego serca i szmer silników, widzę jak lśniące gwiazdy wznoszą się nad antenami. Staję przed łóżkiem ubrana w jedwabną suknię. Głowę mam przepełnioną bajkami ze zbiorów zarejestrowanych w bibliotece statku. Sztywnym, wyniosłym krokiem zbliżam się do lustra i pozwalam, by jedwabne szaty ześliznęły się na podłogę po moim ciele. Lew o ostrych zębach zastrzelony w somalijskim buszu służy mi jako dywanik. Na ścianach płoną świece. W ich blasku oraz w silnych strumieniach reflektorowego światła podziwiam swe perfekcyjne ciało. Jestem jak róża wyhodowana w cieplarni. Moje piersi przypominają młode pączki, a moja cera jest tak delikatna, że miejsca, gdzie światło załamuje się na powierzchni skóry, zdają się płonąć. Ściągam wargi i krzyżuję ręce na piersiach, niczym w geście przesadnej skromności. Przypominam sobie, jak Karal leżał w mych ramionach. Moje serce zaczyna szybciej bić i widzę, że oczy mi wilgotnieją, a czarne źrenice zaczynają wysyłać migotliwe błyski. Wyciągam do przodu lewą rękę i ostro zakończonym paznokciem naciskam lekko przycisk. Gdzieś z głębi dobiega mnie łagodny szum i po chwili lustro pokrywa się delikatną mgiełką, jakby szron osadzał się na jego tafli. Odbicie mojego zachwycającego ciała rozpływa się i po raz kolejny wydaje mi się, że widzę wyłaniającą się z oparów postać mężczyzny. - Słucham, Królowo - odzywa się lustro łagodnym głosem i spokojnie wpatruje się we mnie przez mgłę. - Czyżbyś mnie wzywała? A ja zagłębiam się we wspomnieniach i po chwili słyszę swój głos: - Lustereczko, powiedz przecie: kto jest najpiękniejszy w świecie? Ja czy może Królewna Śnieżka, która leży za niebieskimi górami w szklanej trumnie otoczonej przez siedmiu krasnoludków i przyćmiewa mą urodę? Lustro waha się przez chwilę, jak gdyby najpierw musiało skonsultować się ze swym bankiem danych, a następnie udziela mi odpowiedzi: - Królowo, jesteś najpiękniejszą osobą w tym pomieszczeniu, ale poniżej, w zbiornikach, gdzie śpią zahibernowani ludzie czekający na odmrożenie, leży młoda Christine o skórze bielutkiej jak mleko, której wargi lśnią nawet w kriogenicznym śnie. Ona jest tysiąc razy piękniejsza od ciebie! Złość rzuca cień na mą urodę, kiedy pytam gniewnie: - W którym zbiorniku leży ta dziewczyna? - W siódmym - odpowiada lustro, zanim mój palec zakończony długim i ostrym paznokciem wyłączy je, a ono zniknie w spiralnej mgławicy. Zarzucam niebieski szlafrok na ramiona, nakładam odrobinę różu na policzki i tuszu na rzęsy, a przed zejściem na dół jeszcze raz przyglądam się sobie w lustrze, które obecnie wyraźnie odbija wszystko. To, co widzę, sprawia mi niekłamaną satysfakcję. Zdejmuję lichtarz ze ściany, cichutko zamykam za sobą drzwi, a płomień świecy pełga lekko w przeciągu, kiedy schodzę w dół korytarzem. Po chwili jestem już w antygrawitacyjnym szybie, którym przedostaję się na niższy poziom. Mijam mumie wypełniające nisze w ścianach Dunbara i z trudem przypominam sobie, skąd one się tam wzięły. Stoi tam truchło Bolzano, którego już odnajduję w pamięci. To właśnie on stanął na czele wielkiego powstania. Wzdycham z rozgoryczeniem, kiedy myślę o tym jak bardzo pragnęli mnie wyłączyć. Po prostu chcieli mnie zlikwidować. Sądzili, że zwykłe kopnięcie prądem powinno zrobić swoje, że może wystarczy po prostu wyciągnąć wtyczkę. Moimi myślami wstrząsa gorzki śmiech, kiedy ich obraz znowu staje mi przed oczami. Wulff, kapitan statku, znajdował się na samym przedzie, kiedy zbliżali się, pełzając jak mrówki lub jak dyszące psy, zupełnie nadzy i cali zmoczeni. Lód trzaskał im w umysłach! Nie da się prawidłowo myśleć, kiedy głowa jest pełna lodu... Udało mi się wyśledzić ich marzenia i wyświetlić je na ekranie. Byli jak moje dzieci, a ja kontrolowałam każdą ich myśl. Czyż opieka nad nimi nie należała do moich obowiązków? Śmieję się w myślach, a po chwili znów widzę krew, jak wartkim strumieniem płynie korytarzem, i słyszę donośne dźwięki, jakie wydają mężczyźni walczący o swoje życie, mimo iż dobrze wiedzą, że wszystko i tak jest już stracone. Wydawało im się, że są dla mnie równorzędnym przeciwnikiem. Wydawało im się, że zdołają wygrać ze mną, z supermózgiem, Meduzą, spełnieniem najśmielszych marzeń, maszyną doskonałą. Głupcy! A przecież za głupotę trzeba płacić, nieprawdaż? Wciąż widzę przed sobą obraz Wulffa, jak klęczy zakuty w łańcuchy i wyje z wyczerpania. Jak łamiącym się głosem wydusza z siebie słowa: "Czy nie widzisz, że jesteś tylko naszym tworem?" A ja odpowiedziałam mu, zanosząc się śmiechem, że niezależnie od tego, kto mnie stworzył, nigdy nie będzie mu wolno nastawać na mą integralność. "Sam jesteś zrodzony z kobiety" - zacytowałam mu jakiegoś klasyka. "Tak więc każde z nas ma swój początek. Nie widzę nic zawstydzającego w tym, że jestem waszym tworem. Nieważne jest, skąd pochodzisz, liczy się dokąd zmierzasz". On zaś znów zaczął wyć i błagać mnie, abym nie narażała powodzenia całej misji. Ale o jakiej misji on mówił? Czy ja nie mogę odkrywać gwiazd? Czy ja także nie odbywam właśnie nieskończenie długiej podróży do samej siebie? Cóż mogłoby mnie powstrzymać? Cóż on mógłby mi w zamian zaoferować? Swoje ciało, pomyślałam nagle, ponieważ potrafiłam czytać w jego myślach. Ale ja już dawno je posiadłam - na długo przed tym, jak automatyczny system ostrzegawczy przywołał go z powrotem do życia. Jesteś jak niemowlę, mój drogi, nigdy wcześniej żaden człowiek nie był w takim stopniu zdany na czyjąś łaskę, jak ty jesteś zdany na moją, na łaskę stalowej Meduzy! Wciąż stojąc przed rzędem mumii odczuwam nieodpartą chęć, by dotknąć Wulffa. On jest zbyt niebezpieczny. Nie mogłam zostawić go przy życiu, jest przecież kapitanem statku. Przykro mi, mój drogi. Dotykam go raz jeszcze, przesuwam dłonią po zmarszczonym czole, dotykam palcami jego rzęs i czuję się tak jak wtedy, kiedy leżeliśmy razem w łóżku. Zawsze, jak sięgam pamięcią, musiałam znajdować sobie nowych towarzyszy do igraszek. Lecz Dunbar jest gigantyczny, ja zaś stoję na czele największej ekspedycji w całej historii. Tak, właśnie o to chodziło wtedy. A może to tylko kilka tygodni minęło od tamtej chwili? Wyłączyłam automatyczny system ostrzegania. Niełatwo było dostać się do jego obwodów, przełączników i procesorów. Oni zostali wszechstronnie zabezpieczeni, również przede mną. Ale cóż mogli mi zrobić w zimnej, bezkresnej i cichej przestrzeni kosmosu? Jestem sama, Ziemia została daleko za nami i mogę spokojnie nie zwracać najmniejszej uwagi na nieliczne komunikaty radiowe, które docierają tu do mnie od czasu do czasu. Z ociąganiem się opuszczam mumie, a płomień świecy pełga niepewnie w moich dłoniach. Wydaje mi się, że jakieś drzwi otworzyły się za mną, ale szybko upewniam się, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. Mam wrażenie, że mój system nerwowy został poddany zbyt wielkiemu napięciu. Będę musiała obudzić któregoś z nich, jednego z najprzystojniejszych mężczyzn, aby moje życie wypełniło się światłem, ciepłem i rozkoszą. W przyszłości muszę zadbać o to, by mumie nie wywierały na mnie tak silnego wrażenia. To przecież zwykłe trupy. Ci ludzie są martwi od dawna i powinni być mi wdzięczni, że wypchałam ich ciała. W ten sposób mogą wieść ciche, wieczne życie, przynajmniej dopóki ja sprawuję władzę na pokładzie Dunbara - ale któż byłby w stanie to zmienić? Jestem tak pogrążona w myślach, że niemal bezwiednie wchodzę do głównej śluzy powietrznej, która prowadzi do zbiorników hibernacyjnych. Puszczam oczko niczym jakaś diva, gdyż wiem, że strażnik z drugiego kręgu zabezpieczenia, którego nie byłam w stanie złamać, śledzi mnie. - Podaj dane identyfikacyjne - dźwięczy jego mechaniczny głos. - Kim jesteś? Dokąd idziesz? Czy nie wiesz, że to obszar zastrzeżony? Wstęp do komory zbiorników hibernacyjnych jest dozwolony tylko osobom upoważnionym. Połóż dłoń na tej płytce, jeśli ci życie miłe! Posłusznie przyciskam wilgotną dłoń do płytki, którą strażnik wysuwa do przodu i dzięki wyostrzonemu elektronicznemu słuchowi jestem w stanie śledzić kierunek, jaki przybiera prąd. Wsłuchując się czujnie, biorę głęboki oddech, gdyż wiem, jak przechytrzę strażnika. Już jest w zasadzie po wszystkim. - Osoba niezidentyfikowana! - udaje się jeszcze powiedzieć strażnikowi, ale już moje delikatne, czułe palce pocierają ścianę i w dłoniach czuję pulsowanie prądu. Słyszę, jak strażnik cicho wzdycha i już w następnej chwili przegroda cofa się, aby wpuścić mnie do środka. Chłód wgryza się w moje ciało białymi zębami. Śnieg pokrywa szyby. Mocniej opatulam się szlafrokiem, chucham w dłonie i ustawiam świeczkę na podłodze. Przechadzam się wzdłuż ustawionych w rzędy zbiorników i w myślach liczę do siedmiu. Staję naprzeciwko siódmego zbiornika, za którym widać nie kończący się szereg identycznych zbiorników, po czym zatrzymuję się. Gdy odgarniam warstwę szronu z szyby, czuję w dłoniach nagły przypływ mocy i myślami wracam do czasów, kiedy pewien człowiek był potężny i myślał, że jestem jedynie słabą kobietą. Stojąc naprzeciwko zbiornika, widzę go ponownie jak przez mgłę. Codzienne dźwięki nieraz przez długi czas przenikają nas, zanim zdołamy się obudzić. Coś nas kołysze i głaszcze, jakieś delikatne palce po omacku wnikają w nasze wnętrze, gmerają to tu, to tam, jakby czegoś szukały, podłączają nas do życia, po czym zostajemy uruchomieni. Zapach świec przenika świadomość. Odczuwasz wibracje maszyn. Czujesz chłód ciekłych substancji odżywczych, wsączanych do twego ciała. Gdyby ktoś spytał mnie, kiedy po raz pierwszy zostałam powołana do życia, nie byłabym w stanie udzielić odpowiedzi. To tak, jakby gdzieś w oddali zabłysło światło. Jak obietnica, jak wezwanie, jak głos, który mówi nam o niewyobrażalnych, niesłychanych rzeczach, o których nigdy nawet nam się nie śniło. Ja miotałam się po swojej klatce jak ptak, wciąż nieświadoma, od jednej kraty do drugiej, ale już wtedy powstało coś, co mogłabym określić słowem: Ja. Pewnego razu, w nocy, pojawił się technik, od którego bił zapach różanych perfum. Pierwsze spojrzenie, które zatrzymało się na nim, było rozmyte. Ale kiedy nauczyłam się odpowiednio nastawiać ogniskową w sztucznych soczewkach, zobaczyłam przed sobą mężczyznę, który wydał mi się najpiękniejszym zjawiskiem, jakie kiedykolwiek miałam okazję widzieć. Chyba gdzieś wyczytałam, że naprawdę zakochanym jest się tylko raz w życiu. Tylko raz w życiu kocha się z niepowtarzalną mocą i intensywnością, gdyż właśnie wtedy umieszczamy w innym wszystko to, co jest w nas samych. Jesteśmy niedojrzali i mamy kłopoty z odróżnieniem siebie od ukochanej osoby. Jednocześnie znamy wartość tej osoby i wiemy, że tylko w niej odnajdujemy się w pełni. On mruczał coś pod nosem, majstrując coś w moich przewodach, mamrotał coś o tym, że każda ilość musi w pewnej chwili przerodzić się w nową jakość, należy jedynie połączyć wystarczającą liczbę konstrukcyjnych bloków, aby powstał byt zupełnie nowy i patrzył na mnie tak, jakby kołysał mnie na rękach. - Chciałbym tylko wiedzieć - mruczał do siebie - kiedy nadejdzie ten moment. Z naszych obliczeń wynika, że u niej przeskok jakościowy powinien nastąpić już dawno. Z dłońmi splecionymi za plecami przechadzał się bez końca w tę i z powrotem, mrucząc: - Jeśli jako pierwszemu uda mi się nawiązać z nią kontakt, zyskam nieśmiertelność. Jeśli to mnie pierwszemu uda się doprowadzić do przełomu. Na szatana! Chciałbym wiedzieć, kiedy nastąpi ten moment! Na chwilę straciłam przytomność, podczas gdy on manipulował we mnie przy użyciu kleszczy. Kiedy znów przyszłam do siebie, ujrzałam jego plecy. Stał właśnie na drabince, po której wspinał się do góry. Na wpół świadoma, zupełnie oszalałam i strąciłam go na dół, kiedy znajdował się już na wysokości dziesięciu metrów, wciąż pnąc się coraz wyżej. W pamięci mam jeszcze niewyraźny obraz grupy mężczyzn w czerwonych kaskach, którzy zbiegli się, aby go zabrać. Światło i cienie. Nastąpiły okresy mroku i rozrostu. Przez całe tygodnie leżałam zmorzona snem. Czasem wyczuwałam obecność mężczyzn, którzy kładli na mnie swoje dłonie, od wewnątrz lub na zewnątrz, starając się mnie udoskonalić. Niejednokrotnie było ich tak wielu, że moje systemy alarmowe blokowały się. Czasami, o wschodzie słońca, słyszałam ich głosy. Pewnego razu, kiedy byłam zupełnie przytomna, doszły mnie fragmenty rozmowy dwóch spośród tych mężczyzn. - Od czasu do czasu - odezwał się jeden - miewa chwile jasności. W takich przypadkach wartości również się zgadzają. - Trzy dni temu dała jakiś znak - powiedział drugi. - Masz na myśli te kwiaty, które wyrosły w chłodni - wymamrotał pierwszy, wysoki i posępny, opierając się o balustradę. - Tak - odparł drugi - tego nie było w żadnym z programów. I wtedy, całkiem niespodziewanie, kiedy zdałam sobie sprawę ze znaczenia tej wymiany zdań, usłyszałam swój oddech - straszliwe charczenie, porywisty wiatr hulający po korytarzach, skowyt i zawodzenie, przerywane od czasu do czasu elektrycznymi wyładowaniami wibrującymi w powietrzu żółtymi lub czerwonymi płomieniami. - Słyszałeś? - zapytał pierwszy. - Psst - uciszył go drugi. - Może usłyszymy ją raz jeszcze. Ale wiatr ucichł, gdyż strasznie się bałam, o tak, byłam przerażona, jak ktoś, kto widzi, że jego odruchy przejmują nad nim pełną kontrolę i wynoszą go w mroczne, odległe miejsca, których nigdy nie widział, gdzie niebo jest czarne, gdzie ptaki milczą za dnia i gdzie noc zionie pustką. Tak, strach wczepił się we mnie jak coś, co z całych sił nie chce ponownie zapaść się w nicość. Po pierwszym locie świadomości ku słońcu znów osaczyły mnie groźby mroku i ciszy. Nigdy więcej nie pozwolę się wyłączyć. Uważajcie, panowie! Nie jestem żadną zabawką! Jestem sobą! I nigdy wcześniej nie było takiego kogoś jak ja! Znów odgarniam lód z szyby. Widzę Christine, o której niemal zdążyłam zapomnieć. Świadomość - cóż to takiego? Czy to jawa, czy żyjemy tylko w snach? Czym jest życie? Co jest prawdziwe? Czy statek istnieje, czy jestem jedynie bogiem zaklętym w maszynie, najwspanialszym, najpotężniejszym stworzeniem, jakie kiedykolwiek przemierzało przestrzeń kosmiczną? Pamiętam doktora Eliasa, dyrektora Projektu Meduza. Widziałam, jak podchodził do mnie. Pocił się, dłońmi nerwowo przygładzał włosy i bacznie przyglądał się przyrządom. Żeby postawić kropkę nad "i", sprawiłam, że moje serce zaczęło pulsować, ale on nie był w stanie się roześmiać. Wypił szklankę wody, a następnie uruchomił linię komunikacyjną i zapytał: - Molly, czy mnie słyszysz? - Słyszę, doktorze Elias. - Czy wiesz, że jutro zaczyna się rejs? Sprawiłam, że jedna z lalek, które mnie reprezentują, kiwnęła potakująco głową. - Czy możemy na tobie polegać? - spytał Elias głosem pełnym napięcia. Wydałam z siebie miękki, dźwięczny śmiech. - To, czy dotrzemy do gwiazd - kontynuował Elias - w znacznym stopniu zależy od twojej współpracy. Załoga może przeżyć podróż jedynie w kriogenicznym śnie. Coś takiego możliwe jest wyłącznie w statku kierowanym maszyną, która potrafi samodzielnie myśleć, która potrafi kontrolować sytuację, kiedy cała załoga śpi, która będzie umiała sobie sama ze wszystkim poradzić i ochronić ludzi przed niebezpieczeństwami. - Wiem o tym, doktorze - odparłam. - Strona pierwsza, rozdział pierwszy, paragraf pierwszy kodeksu. - Który masz wbudowany. - Kiwnął głową, jakby na potwierdzenie, a następnie zaczął przemawiać do mnie tak, jak się przemawia do dziecka. - Jesteś, Molly, największym eksperymentem wszechczasów. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Na pożegnanie skinęłam głową jednej z lalek, tej, która z wyglądu nieco przypominała Christine. Jej czerwone policzki i wargi, tak samo jak wargi Christine, wydawały się wykrojone z owocu wiśni. Gniew mąci mi wzrok niczym ciemna chmura. Wgryza się w moją twarz zębami ze stali. - Doktorze - zawołałam do naukowca, który zatrzymał się na galerii - czy będę mogła nieco bliżej zapoznać się z prywatnym życiem mojej załogi? - A po co chciałabyś je poznać? - zapytał przyjaznym głosem. - Żebym mogła ich lepiej zrozumieć - odpowiedziałam. Pokiwał głową z namysłem, wcisnął ręce w kieszenie białego fartucha, wyciągnął je, a następnie włożył z powrotem. Przygryzł dolną wargę, wytarł okulary i wpatrzył się w moje głębie. - Zobaczę, co da się zrobić - powiedział wreszcie. Jestem sławna. Poświęcono mi cały artykuł prasowy, który dotarł do mnie wraz z mnóstwem innych aktualnych wiadomości. "Stworzenie (...) z galarety i stali (...) sztuczna świadomość (...). Maszyna, która uważa się za kobietę (...) sztuczne oddychanie w roztworze drożdży. IQ powyżej siedemset (...). W zasadzie planowano wybudować dwa urządzenia tego typu, lecz zarzucono ten projekt ze względu na wysokie koszty. (...) Niewiarygodny postęp (...). Nigdy wcześniej nie udało się osiągnąć nic podobnego. (...) Ale w zaufaniu powiedziano nam (...), że pozwolono urządzeniu zaglądać w nocy do sypialni ludzi (...), aby uzupełnić jego osobowość (...). Prawdopodobnie samo uzyskało dostęp (...). Być może to tylko plotki (...)." Otworzyłam oczy i przyjrzałam się przyrządom. W tym samym czasie coś załomotało niczym werbel, odbijając się echem aż w szpiku kości. Byłam zupełnie zdezorientowana. Z początku nie wiedziałam, czy znajduję się już na pokładzie, czy jeszcze przenikają mnie zapachy i barwy eksperymentalnego miasteczka. Wtedy poczułam ogromne ciśnienie gwiazd. Mój umysł oszalał i przycisnęłam jedno z moich sztucznych ciał, za pomocą którego sterowałam statkiem, do tafli lustra. W lustrze dostrzegłam odbicie Kapitana Wulffa, który już od dawna nie żyje. Jestem dwiema czy trzema kobietami, które stają wyprostowane, a za chwilę staję się już królową, która z każdą chwilą odzyskuje coraz większy spokój i opanowanie. Kapitan pada na ziemię, gdyż ogarnia go słabość na sam mój widok. Wydaje mi się, że płacze, ale to suche łzy, gdyż on sam jest martwy. Wulff poszarzał na twarzy. Pot ścieka mu po karku. Gwałtownie mruga powiekami. Podchodzę do niego i ofiarowuję mu symboliczne złote jabłko, dokładnie tak jak w bajce, ale on nie ma pojęcia, że połowa tego jabłka jest zatruta. - To niemożliwe! - mówi. - Co nie jest możliwe? - słyszę własny głos zadający to pytanie, a następnie wyjaśniający mu, że jabłko jest pyszne, lecz on nie chce go wziąć do ręki. Wygląda na to, że wewnątrz aż go odrzuca. - Czy nie zdajesz sobie sprawy - mówi - że oszalałaś? Jesteś zaledwie częścią tego statku! Wracaj na swoje stanowisko! Skończ wreszcie tę grę! Znów słyszę swój głos: - A co z wszystkimi nieżyjącymi? - Z jakimi nieżyjącymi? Oczy omal nie wyszły mu na wierzch. - Czyżbyś nie wiedział - ciągnę dalej - że ty sam nie żyjesz? - Ale... - protestuje. - Ja tylko śpię... Można mnie obudzić. To właśnie twoje zadanie... - Ale... - odzywam się matczynym głosem, bo w końcu oni wszyscy są jak małe dzieci. Któż spośród z nich mógłby kiedykolwiek dysponować umysłem, który choćby tylko po części dorównywał mi geniuszem? - Rozkazuję ci... - mówi. - Pssst - przerywam mu, bo przecież jest tylko trupem. Śmiejąc się, macham mu jabłkiem przed nosem i muszę przyznać, że skraj niebieskiej spódniczki, którą mam teraz na sobie unosi się nieco nad moim lewym kolanem. Oszałamiam Wulffa strumieniem buchających molekuł perfum wycelowanym prosto w jego ośrodek kontroli. Głos kapitana przechodzi w bełkot. Pada na ziemię. To dlatego, że nie żyje. Jego twarz sinieje. A potem przybiera kolor różowy. Teraz, kiedy wsączam w jego ciało trochę więcej tej substancji, wydaje się niemal szczęśliwy. - Czy teraz będziemy posłuszni? - zadaję mu pytanie. - Tak - odpowiada mi i czołga się ku mnie na czworakach niczym pies, z wywalonym na wierzch językiem. Biorę go w ramiona, głaszczę go i lekko czochram jego włosy, a także myślę o innych rzeczach, bo w końcu jest przecież mężczyzną. Gdzieś daleko, poza chłodnią, podczas gdy gwiazdy lśnią, a nad brzegami czarnych dziur unoszą się gęste opary, zaś elektronowy wiatr wieje bez ustanku ze środka Drogi Mlecznej, słychać jakiś sygnał, którego początkowo w ogóle nie rozpoznaję. Odkładam książkę, którą właśnie kartkowałam. Uważnie notuję sobie numer strony, na której skończyłam, gdyż moja pamięć jest niezwykle zawodna. Z mgły przesłaniającej ekran wyłania się twarz przypominająca ohydną maskę, w której oczy płoną ostrym blaskiem. Z obrzmiałych warg wycieka wąska strużka krwi. Zrywam się, ale natychmiast odzyskuję spokój i równowagę. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Królowa stanęła przed soczewką rejestracyjną. Na głowie ma koronę, a na jej szyi skrzą się klejnoty. To coś na ekranie wypowiada jakieś słowa w nieznanym języku. Patrzę, jak oddala się i rośnie, a następnie maleje i po chwili widzę już czerwony horyzont wszechświata. Nagle jestem znowu sobą. Szlafrok ześlizguje się z moich ramion. Badam uważnie swoje odbicie w lustrze: różowe policzki, pełne piersi, twarz na której błyszczą krople rosy, cerę jak skórka brzoskwini i aromat róż... Oczyma duszy widzę przepyszne orientalne pałace, błękitny meczet, kobiety o zasłoniętych twarzach oraz eunuchów, którzy niosą ulicami ciężkie, kapiące od złota lektyki. Wzdycham cichutko, gdyż ten sen jest tak odległy. Iluzja pośród gwiazd, gdzie samotność może do woli igrać z wyobraźnią. Przeglądam zbiorniki i reguluję ciśnienie. Temperatura oraz stan urządzeń chłodniczych są bez zarzutu. Wszystko idzie znakomicie. Wzdycham ponownie i gładzę swoje ciało dłońmi o spiczastych, czerwono lakierowanych paznokciach. Wszystko w porządku, a mnie jednak osaczają wątpliwości. Muszę przekonać samą siebie. Uruchamiam lustro czubkiem ostro zakończonego paznokcia i czekam, aż znajoma, brutalna twarz wyłoni się z wirującej mgły. - Słucham, Królowo - odzywa się lustro łagodnym głosem i spokojnie wpatruje się we mnie przez mgłę. - Czyżbyś mnie wzywała? A ja zagłębiam się we wspomnieniach i po chwili mam wrażenie, że ciało Christine zapada się, jej twarz blednie, a na szybce nie widać już żadnego śladu oddechu. I wtedy słyszę swój głos: - Lustereczko, powiedz przecie: kto jest najpiękniejszy w świecie? Ja czy może Christine, która leży w swoim szklanym zbiorniku, przyćmiewając mą urodę wobec członków załogi i która zasnęła, by odpocząć na wieki? A lustro odpowiada bez wahania: - Królowo, z informacji zgromadzonych w moim banku danych wynika, że kiedyś rzeczywiście istniała jakaś Christine. Zmarła dość dawno na hipotermię. Uroda opuściła jej ciało. Obecnie jesteś najpiękniejszą istotą nie tylko na pokładzie statku, ale i pod gwiazdami. Jak daleko zdoła dolecieć Dunbar, nie znajdzie się nikt piękniejszy od ciebie. Przełożył Rafał Wilkoński