Max Hastings - Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Max Hastings - Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975 |
Rozszerzenie: |
Max Hastings - Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Max Hastings - Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Max Hastings - Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Max Hastings - Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Spis treści
Karta redakcyjna
Dedykacja
Motto
Wprowadzenie
1. Piękna i wiele bestii
1. Znikające imperium
2. Marsz Wietminhu
2. „Brudna wojna”
1. Narwańcy
2. Waszyngton płaci rachunki
3. Chłopi
3. Wyimaginowana forteca
1. Czekając na Giapa
2. Nadciąga katastrofa
4. Krwawe ślady
1. Wyjść – czy zbombardować?
2. Triumf woli
3. Genewa
5. Bliźniacze tyranie
1. Rządy terroru
2. „Jedyny chłoptaś, jakiego mamy”
3. Czasy prosperity
4. Ponownie do broni
Strona 4
6. Nastaje czas JFK
1. „Już wkrótce stracą swój kraj, o ile...”
2. Królestwo McNamary
3. Le Duan podnosi stawkę
7. 1963: Trumny dla dwóch prezydentów
1. Mała bitwa, wielka sprawa: Ap Bac
2. Rewolta buddystów
3. Czas zabijania
8. Labirynt
1. „Tej wojny wystarczy dla każdego”
2. Unikając decyzji
9. Wprost w otchłań zatoki
1. Kłamstwa
2. Jastrzębie dochodzą do głosu
10. „Nie bardzo wiemy, co mamy dalej robić”
1. Na szlaku
2. Zaangażowanie
11. Eskalacja
1. „Dno i wodorosty”
2. Nowi ludzie, nowa wojna
12. „Próba schwytania dymu”
1. Walka i narty wodne
2. Pod własnym ostrzałem
3. Pułapki i kurz na szlaku
13. Łapówki i olejek miętowy
1. Kradzieże
2. Rządzenie
3. Gouré i inni guru
14. Operacja „Rolling Thunder”
1. Epoka kamienia i epoka rakietowa
2. „Na Północ”
Strona 5
15. Ból się nasila
1. Raz lepiej, raz gorzej
2. Przyjaciele
16. Po pas w wielkim grzęzawisku
1. Zwolennicy pokoju
2. Uczestnicy wojny
3. Sztuka przeżycia
4. Broń
17. Nasi ludzie, ich ludzie – wojna wietnamska
1. „Song qua ngay” – „Po prostu przetrwajmy ten dzień”
2. Bojownicy
3. Żołnierze Sajgonu
18. Ofensywa Tet
1. Preludium
2. Fuga
3. Symboliczne upokorzenie
19. Olbrzym się chwieje
1. Podjęta rękawica
2. Kapitulacja prezydenta
20. Raz po raz to samo
1. Umieranie
2. Rozmowy
21. Dziedzictwo Nixona
1. Armia w rozsypce
2. Posiłki z antypodów
3. Bogowie
4. Wietnamizacja
22. Przegrywanie na raty
1. Haczyk i dziób papugi
2. Terrorem na terror
3. „Lam Son 719”
Strona 6
23. Niezamierzone straty
1. Mary Ann
2. „Kozioł”
3. „Wracajmy do domu”
24. Największa bitwa
1. Le Duan podkręca tempo
2. Sztorm nad Południem
3. Puste zwycięstwo
25. Wielkie, brzydkie, grube ptaki
1. „To absolutnie i całkowicie zmiecie McGoverna”
2. „Zrzucimy im na głowy całe tony bomb”
26. Pocałunek przed śmiercią
1. Więzień
2. „Pokój”
3. Wojna flag
27. Ostatni akt
1. Inwazja
2. „O, mój kraju, mój biedny kraju”
28. Pokłosie
1. Zemsta
2. Audyt tej wojny
Podziękowania
Glosariusz i słowniczek skrótów
Słowo o regułach językowych przyjętych w tekście
Słowo od tłumacza
Bibliografia
Źródła ilustracji
Spis map
Przypisy
Strona 7
Tytuł oryginału: Vietnam. An Epic Tragedy, 1945–1975
Opieka redakcyjna: MAŁGORZATA GADOMSKA
Redakcja: WOJCIECH ADAMSKI
Korekta: Pracownia 12A
Konsultacja: MICHAŁ MACKIEWICZ
Wybór ilustracji: MARCIN STASIAK
Przygotowanie ilustracji: PIOTR KOŁODZIEJ
Opracowanie graficzne map: ANDRZEJ NAJDER
Projekt okładki: MILAN BOZIC
Fotografia na okładce
Żołnierze amerykańskiej 101 Dywizji Powietrznodesantowej naprowadzają helikopter mający zabrać
rannych podczas walk pod Hue, kwiecień 1968 roku. © Art Greenspon/AP Images/East News
Opracowanie graficzne: ROBERT KLEEMANN
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
Copyright © Max Hastings, 2018
© Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Literackie, 2021
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2021
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-07295-0
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.
ul. Długa 1, 31-147 Kraków
tel. (+48 12) 619 27 70
fax. (+48 12) 430 00 96
bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Strona 8
Mojemu bliskiemu przyjacielowi,
RICKOWI ATKINSONOWI,
piszącemu o triumfach i porażkach
amerykańskich sił zbrojnych z elegancją,
wnikliwością oraz zwykłą ludzką sympatią,
których mogą mu tylko pozazdrościć
inni historycy.
Strona 9
„Azja weźmie kiedyś, po latach, odwet
na swojej aroganckiej młodszej siostrze”.
DEAN INGE, 1928 ROK
„Każdy fakt wojskowy to również fakt
społeczny i polityczny”.
ANTONIO GRAMSCI,
JEDEN Z ZAŁOŻYCIELI
WŁOSKIEJ PARTII KOMUNISTYCZNEJ
„Zawiera treść przeznaczoną dla dorosłych,
mocne słowa i przemoc graficzną:
zalecana rozwaga widza”.
OSTRZEŻENIE POPRZEDZAJĄCE EMISJĘ ODCINKÓW
DOKUMENTU TELEWIZYJNEGO PBS WOJNA WIETNAMSKA
KENA BURNSA I LYNN NOVICK Z ROKU 2017
Strona 10
Strona 11
Wprowadzenie
Walka o Wietnam – położony w południowo-wschodniej Azji ubogi kraj wielkości
Kalifornii, usiany górami, dżunglami i polami ryżowymi, które tak silnie przemawiają
do wyobraźni współczesnych turystów, choć już znacznie mniej podobały się
dwudziestowiecznym wojskowym – trwała trzy dekady i pochłonęła od dwóch do trzech
milionów ofiar. Dla reszty świata, w tym nawet dla komunistycznych Chin i Sowietów,
wspierających wojskowo jedną ze stron tego konfliktu, przez pierwszych dwadzieścia
lat swojego trwania była to wojna o charakterze marginalnym. Dopiero w ostatniej fazie
udało jej się zawładnąć wyobraźnią ludzi Zachodu, wzbudzając w setkach milionów
z nich najpierw konsternację, a później wręcz odrazę; doprowadziła przy tym do
upadku jednego amerykańskiego prezydenta i przyczyniła się do odejścia kolejnego.
Podczas fali młodzieżowych protestów przeciwko ustalonemu porządkowi świata, która
przetoczyła się przez wiele krajów w latach sześćdziesiątych XX wieku, odrzucanie
tradycyjnej moralności seksualnej i entuzjazm dla używek w rodzaju marihuany czy
LSD współbrzmiały z ostrą krytyką kapitalizmu i imperializmu, których szczególnie
drastycznym przejawem stała się właśnie wojna wietnamska. Co więcej, sprzeciw wobec
niej wyrażało także wielu starszych Amerykanów, generalnie dalece sceptycznych
wobec wszystkich innych przyczyn młodzieżowego buntu, którzy jednak wyczuwali
związaną z nią systematyczną kampanię okłamywania przez rząd własnego
społeczeństwa, jak również dostrzegali, że konfliktu tego w zasadzie nie sposób było
wygrać.
Upadek Sajgonu w roku 1975 oznaczał zarazem upokorzenie najpotężniejszego
państwa na świecie: oto chłopi zatriumfowali nad siłą, bogactwem i uzbrojeniem
Amerykanów. Schody, którymi wieczorem 29 kwietnia uciekinierzy
z południowowietnamskiej stolicy wspinali się pospiesznie, niczym na swoją Kalwarię,
by dotrzeć wreszcie do helikoptera, weszły do kanonu obrazów symbolizujących całą tę
epokę. Wojna w Wietnamie wywarła większy wpływ na ówcześnie żyjących ludzi niż
jakikolwiek inny konflikt zbrojny po roku 1945.
Ocena motywacji stron uczestniczących w dowolnym konflikcie zbrojnym nigdy nie
jest łatwa ani oczywista. Nawet w II wojnie światowej zachodni sojusznicy walczący
przeciwko faszyzmowi sprzymierzyli się przecież z tyranią Stalina, by to właśnie ją
obarczyć obowiązkiem zapłaty największej ceny krwi w celu ostatecznego pokonania
tyranii Hitlera. Jedynie najbardziej skłonni do uproszczeń zwolennicy politycznej
Strona 12
prawicy albo lewicy skłonni są sugerować, że w Wietnamie którejkolwiek ze stron
można było przyznać monopol na słuszność. Autorzy wszystkich tak kategorycznych
opracowań o tym konflikcie są albo Amerykanami, albo Francuzami. A wśród tych
pierwszych całkiem niemała liczba pisze o owym zagadnieniu niczym o fragmencie
historii własnego narodu. A przecież była to tragedia o wymiarze głównie azjatyckim,
mimo że w światowym odbiorze zdominowały ją ostatecznie wątki amerykańskie; dość
powiedzieć, że na każdego Amerykanina, który stracił tam życie, zginęło około
czterdziestu Wietnamczyków.
Moja opowieść ma charakter chronologiczny, co jednak nie oznacza, że starałem się
opisać czy choćby wspomnieć każde wydarzenie tej wojny. Zamiast tego podjąłem próbę
uchwycenia natury konfliktu wietnamskiego w ciągu trzech dekad. Podobnie jak we
wszystkich swoich książkach, nawet odnosząc się do kwestii politycznych czy
strategicznych, zawsze miałem w tyle głowy zasadnicze pytanie: jaka n a p r a w d ę
była to wojna – dla saperów z Północy, dla chłopów z Delty Mekongu, dla pilotów
helikopterów z Peorii, dla zwykłych trepów ze Sioux Falls, dla doradców do spraw
obrony przeciwlotniczej z Leningradu, dla chińskich robotników kolejowych, dla
dziewcząt z barów w Sajgonie?
Urodziłem się w 1945 roku. Jako młody korespondent spędziłem blisko dwa lata
w Ameryce, a następnie wielokrotnie odwiedzałem Indochiny. Moja wiedza o świecie
była wówczas tak słaba, a moje rozumienie jego problemów tak płytkie, że w tekście tej
książki w ogóle nie będę odwoływał się do swoich doświadczeń osobistych – zamiast
tego podsumuję je po prostu w tym miejscu. W latach 1967–1968 dużo podróżowałem po
Stanach Zjednoczonych, najpierw w ramach uczelnianego stypendium
dziennikarskiego, a następnie już jako reporter relacjonujący kulisy kampanii przed
wyborami prezydenckimi w tym kraju. Spotkałem się wówczas, choćby na krótko,
z wieloma ważnymi postaciami ówczesnego życia politycznego, takimi jak Robert
Kennedy, Richard Nixon, Eugene McCarthy, Barry Goldwater, Hubert Humphrey czy
Ronald Reagan, ale także z takimi jak Harrison Salisbury, Norman Mailer, Allen
Ginsberg czy Joan Baez.
W styczniu 1968 roku znalazłem się w grupie zagranicznych dziennikarzy
zaproszonych do Białego Domu. Siedząc w sali konferencyjnej, wysłuchaliśmy wówczas
czterdziestominutowego przemówienia prezydenta Lyndona Johnsona, który
przekonywał nas o swoim zaangażowaniu w kwestię wietnamską, by zaledwie kilka
miesięcy później zaszokować amerykańską opinię publiczną oświadczeniem, że nie
będzie ubiegał się o reelekcję. Tamtego poranka wywarł on na nas, dziennikarzach,
równie niezapomniane wrażenie, tyle że wynikało ono z niebezpiecznego balansowania
na granicy karykatury. „Niektórzy z was lubią blondynki, niektórzy rude, a niektórzy
być może wcale nie lubią kobiet” – zagaił z tym swoim silnym południowym akcentem,
Strona 13
w dodatku bez przerwy podkreślając własną argumentację obszerną gestykulacją i raz
po raz gryzmoląc coś długopisem w rozłożonym przed sobą notatniku. „W takim razie
ja wam teraz powiem, czego bym chciał. Jestem otóż gotów spotkać się w dowolnej
chwili z Ho Chi Minhem w jakimś miłym hotelu, przy jakimś dobrym posiłku, tak byśmy
mogli razem usiąść, obgadać i załatwić całą tę kwestię”.
Po zaprezentowaniu swojego stanowiska ów rosły mężczyzna w pośpiechu opuścił
salę, najwyraźniej nie zamierzając odpowiadać na żadne pytania, lecz jedynie rzucając
na odchodnym jakąś kąśliwą uwagę w stronę znanego z antywojennych przekonań
komentatora politycznego Waltera Lippmanna. Kiedy jednak wstawaliśmy i zbieraliśmy
się do wyjścia, nagle raz jeszcze ujrzeliśmy w drzwiach głowę prezydenta, który
z uśmieszkiem fałszywej skromności rzucił w naszą stronę: „Aha, jeszcze jedno, zanim
wszyscy sobie pójdziecie. Chcę was zapytać: czy teraz ktoś z was myśli sobie o mnie coś
innego niż to, co o mnie wcześniej czytaliście albo słyszeliście?”. Wszyscy dosłownie
zaniemówiliśmy na ten dowód wyjątkowej słabości Johnsona.
W 1970 roku byłem prezenterem całego cyklu reportaży z Kambodży i Wietnamu dla
programu 24 Hours (24 godziny) w telewizji BBC, by w roku następnym powrócić
z kolejnymi materiałami o tej tematyce, tym razem obejmującymi również wywiad
z prezydentem Nguyenem Van Thieu i relację z wizyty w Laosie. W trakcie kręcenia
filmów z tego cyklu towarzyszyłem między innymi żołnierzom z amerykańskiej 23.
Dywizji w przeczesywaniu doliny Hiep Duc, byłem na pokładzie wietnamskiego
samolotu szturmowego Skyraider podczas lotu bojowego zakończonego ostrzelaniem
wyznaczonego celu, a także relacjonowałem przebieg walk o bazę ogniową nr 6 (FB 6)
w regionie Płaskowyżu Centralnego. Pod koniec tamtego roku w Wielkiej Hali Ludowej
w Pekinie miałem okazję uścisnąć dłoń premierowi Zhou Enlaiowi. Powróciłem do
Wietnamu w latach 1973 i 1974, zaś w roku 1975 opisywałem ostatnie etapy wojny, w tym
bałagan w Da Nang tuż przed upadkiem miasta, a później wydarzenia w okolicach
Sajgonu.
Zamierzałem ponadto pozostać pośród garstki korespondentów relacjonujących
przejęcie rządów przez Wietnamczyków z Północy, jednak pod koniec dnia
poprzedzającego ten moment przeżyłem załamanie nerwowe, po czym siłą przedarłem
się przez tłum przerażonych Wietnamczyków otaczających amerykańską ambasadę, by
z niewielką pomocą broniących jej marines przeskoczyć przez mur na bezpieczną
stronę. Kilka godzin później ewakuowano mnie wojskowym helikopterem na okręt USS
Midway.
Przytoczone powyżej wydarzenia[1*] zaowocowały raczej mało dojrzałymi relacjami
dziennikarskimi, za to dziś nadają pewien osobisty rys moim opisom zawartym
w niniejszej książce, jako że sam miałem wiele okazji przebywać w albo tłuc się po
owych przepoconych, zakurzonych i nader często ostrzeliwanych i bombardowanych
Strona 14
„zadupiach”, a zatem czuć dokładnie to samo, co czuli żołnierze wietnamscy, francuscy
czy amerykańscy. W późniejszych latach poznałem też Roberta McNamarę, Henry’ego
Kissingera i innych wielkich ludzi z okresu wojny wietnamskiej. Z Arthurem
Schlesingerem nawet się zaprzyjaźniłem.
Każda wojna jest inna, a zarazem wszystkie są takie same. Powstał pewien mit,
przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, że wojna wietnamska wystawiła
uczestniczących w niej żołnierzy na jedyne w swoim rodzaju okropieństwa, o czym
miałyby świadczyć niezliczone relacje weteranów, pełne nieledwie poetyckiej udręki.
A przecież każdy, komu dane było walczyć czy to w okresie zmagań Rzymian
z Kartaginą, czy podczas wojny trzydziestoletniej w Europie, czy w latach kampanii
rosyjskiej Napoleona, czy wreszcie podczas walk nad Sommą w roku 1916, bez wątpienia
wyśmiałby stwierdzenia, że doświadczenia z Indochin miałyby rzekomo być jakościowo
gorsze i straszniejsze. Przemoc zadawana sobie nawzajem za pomocą mieczy czy
włóczni, a nawet dotykająca niewinnych cywilów przypadkiem znajdujących się na
drodze maszerujących armii, była równie bezwzględna na początku naszej ery, co w XX
stuleciu. Nacierający na oblężone średniowieczne miasto żołnierz, którego oblano
płonącą smołą, cierpiał równie straszliwe męki, co ofiara ataku z użyciem napalmu.
Szabrownictwo, gwałty, czarny rynek, przypadkowe akty przemocy względem cywilów
i jeńców wojennych to zjawiska nieodłącznie związane ze wszystkimi konfliktami
zbrojnymi. W latach 1939–1945 w miastach Europy dziewczęta sprzedawały swoje
wdzięki na równie wielką skalę jak później w Sajgonie – wystarczy wspomnieć choćby
londyńskie „oddziały z Piccadilly” (Piccadilly commandos). Tyle że podczas II wojny
światowej nie chwalono się specjalnie udziałem w tego rodzaju nikczemnym procederze
po powrocie do domu. Były to przecież czasy, w których nawet materiał filmowy
dopuszczano do emisji dopiero po usunięciu zeń scen uznawanych za demoralizujące,
bo zbyt dosłownie pokazywały rzeczywistość.
Tymczasem w latach sześćdziesiątych XX wieku, zgodnie z nową tendencją do
ujawniania wszystkiego, co tylko dało się ujawnić, świat nagle uzyskał dostęp do
wszelkiego rodzaju nadużyć i ekscesów popełnianych przez siły amerykańskie
i południowowietnamskie, i to pokazywanych dzień w dzień, w najlepszym czasie
antenowym. Pośród obrazów, które przyniosły szczególnie duże straty sprawie
bronionej przez Amerykę, warto wymienić zwłaszcza zdjęcia szefa sajgońskiej policji
strzelającego do jeńca Wietkongu (WK) podczas ofensywy Tet w roku 1968, a także
fotografię nagiego dziecka, uciekającego z krzykiem przerażenia po ataku z użyciem
napalmu w roku 1972. Tymczasem w Hanoi nie pokazywano żadnych tego rodzaju
kadrów ukazujących egzekucje wietnamskiej ludności po przeciwnej stronie frontu,
również poprzez palenie jej żywcem, ani nawet relacji z kolejnych klęsk ponoszonych
przez Wietkong podczas licznych nieudanych ataków. Zamiast tego do znudzenia
Strona 15
nadawano materiały o charakterze heroicznym na zmianę z rozdzierającymi serce
obrazami zniszczeń dokonywanych przez kapitalistyczne siły powietrzne. Ten wizualny
kontrast pomiędzy żądnym krwi supermocarstwem, wykorzystującym do swoich celów
diaboliczną technologię symbolizowaną przez bombowce B-52, a prostymi wieśniakami
w charakterystycznych stożkowych kapeluszach albo korkowych hełmach,
poruszającymi się albo pieszo, albo rowerami, dawał olbrzymią przewagę
propagandową stronie komunistycznej. W oczach wielu młodych ludzi Zachodu
„bojownicy o wolność” Ho Chi Minha zyskiwali swoisty nimb romantyzmu. Byłoby
sporą przesadą sugerować, w ślad za niektórymi „jastrzębiami” sprzed pięćdziesięciu
lat, że to właśnie środki masowego przekazu doprowadziły do przegrania tej wojny
przez Stany Zjednoczone. Ale relacje telewizyjne i prasowe z pewnością uniemożliwiły
ludziom Zachodu zignorowanie „kosztów ludzkich” związanych z wojną, a także
zwróciły ich uwagę na rozmaite przykłady nieudolności wykazywanej przez
wojskowych.
Kilka godzin przedtem, zanim jako dwudziestoczterolatek miałem po raz pierwszy
polecieć do Sajgonu, udałem się po radę do Nicholasa Tomalina, reportera brytyjskiego
tygodnika „Sunday Times”. Najpierw podał mi on adres pewnej hinduskiej księgarni
przy ulicy Tu Dow Sajgonie, w której można było wymienić dolary po
najkorzystniejszym kursie na całym czarnym rynku. A potem powiedział: „Tylko
pamiętaj: oni ciągle kłamią, kłamią i kłamią”. Miał rzecz jasna na myśli amerykańskie
dowództwo i mówił prawdę. Jednak podobnie jak wielu innych zachodnich
dziennikarzy, zarówno wówczas, jak i dziś, Nick zdawał się nie zauważać innej istotnej
kwestii – tej mianowicie, że Hanoi czyniło dokładnie tak samo. Nie oznacza to
oczywiście, że nad oszustwami rozgłaszanymi przez MACV (Military Assistance
Command Vietnam, czyli amerykańską kwaterę główną w Sajgonie) i JUSPAO (Joint US
Public Affairs Office, amerykańskie biuro prasowe) należy przechodzić do porządku
dziennego, ale trzeba spojrzeć na całą tę kwestię w szerszym kontekście, którego często
brakuje w surowych ocenach zarzucających „brak wiarygodności” jednej tylko stronie
konfliktu. Ponadto, choć amerykańscy i południowowietnamscy rzecznicy prasowi
wielokrotnie sprzedawali reporterom niestworzone historie, to rzadko się zdarzało, by
MACV zakazywała im samodzielnego udania się na linię frontu i dokonania oceny
sytuacji na podstawie tego, co zobaczą. W odróżnieniu od jakiegokolwiek konfliktu
zbrojnego toczonego wcześniej, ale również od tamtej pory, na pokład wojskowych
samolotów i helikopterów rutynowo zabierano dziennikarzy i fotoreporterów, z których
wielu wykazywało otwartą wrogość wobec sprawy, za którą walczyli lecący wraz z nimi
żołnierze. Ta stosunkowa otwartość Amerykanów w zestawieniu z obsesją tajności
przejawianą przez komunistów stanowi moim zdaniem dowód, że ci pierwsi mieli
przekonanie o swojej wyższości moralnej. Największym błędem popełnionym przez
Strona 16
amerykańskich polityków i dowódców nie było wcale okłamywanie całego świata; było
nim okłamywanie samych siebie.
Po tym, jak kolektywistyczna polityka gospodarcza we współczesnym Wietnamie
w dużej mierze zbankrutowała, jedyną legitymizacją jego autokratycznego rządu jest
odwoływanie się do zwycięstwa z roku 1975. Oznacza to rzecz jasna, że na oficjalnej
narracji nie może się pojawić żaden cień i żadna skaza, stąd niewielu ocalałych z wojny
pozwala sobie na swobodne mówienie o tym, jak naprawdę ona wyglądała. Ów brak
transparentności w zdumiewająco skuteczny sposób przesądził o tym, jak różnie
podchodzą do tematu wojny wietnamskiej badacze zachodni i azjatyccy. Podczas gdy
w archiwach amerykańskich trudno byłoby już zapewne znaleźć jakiekolwiek istotne
tajemnice, w sejfach i szafach w Hanoi zamkniętych pozostaje z całą pewnością wiele
tajnych dokumentów. Liberalna Ameryka przyjęła podejście niemalże masochistyczne,
które zniekształciło tamtejszą historiografię w sposób równie znaczący, jak
szowinistyczne dzieła konserwatywnych rewizjonistów. Nie tak dawno zapytałem
jednego z najbardziej znanych korespondentów wojennych tamtej epoki: „A gdyby
demonstracje pokojowe możliwe były również w Hanoi, ilu ludzi by się na nich
pojawiło?”. Odpowiedział mi bez wahania: „Nikt. Północ popierała tę wojnę w stu
procentach”.
Takie podejście wydaje się naiwne aż do przesady: w końcu większość normalnych
osób chciałaby jakoś wyzwolić się z doświadczenia, które sprowadza na nich i na ich
bliskich głównie zgryzoty i codzienne trudności. Wielu ludzi Zachodu sprzeciwiających
się tej wojnie całkiem słusznie argumentowało, że Stany Zjednoczone przyjęły metody
niemogące przynieść im powodzenia, skoro opierały się one głównie na chaotycznej
przemocy. Inni szli o krok dalej, głosząc pogląd, że skoro ich własny kraj bronił złej
sprawy, to druga strona musiała walczyć za sprawę słuszną. A przecież celem, do
którego dążyło politbiuro w Hanoi oraz Narodowy Front Wyzwolenia, była zamiana
dotychczasowych opresji doznawanych przez Wietnamczyków z Południa ze strony
właścicieli ziemskich na jeszcze cięższe udręki zadawane im później przez wiernych
uczniów Stalina. W demokracji wyborcy mają możliwość odsunięcia od władzy rządu,
z którego są niezadowoleni. Ale po ustanowieniu reżimu komunistycznego nigdzie na
świecie nie doszło do uczciwych i wolnych wyborów; nie było ich też pod rządami Hanoi
od roku 1954.
Prowadząc tę wojnę, politbiuro z Północy miało nad przeciwnikiem wyraźną
przewagę w kilku punktach. Jego decydenci skłonni byli bez wahania poświęcać ludzkie
życie, ponieważ nie musieli tłumaczyć się ze swoich decyzji ani mediom, ani wyborcom.
Byli też gotowi ponosić kolejne porażki na polu bitwy, nie narażając się na ostateczną
klęskę, jako że Stany Zjednoczone już wcześniej opowiedziały się przeciwko inwazji na
Północ. Tymczasem pierwsze niepowodzenia Południa w zasadzie przesądziły o jego
Strona 17
dalszym losie. Istnieją wyraźne analogie pomiędzy walką prowadzoną przez
wietnamskich komunistów a wysiłkiem wojennym Związku Sowieckiego w latach 1941–
1945: Stalin odwoływał się do patriotyzmu, ideologii i obowiązku w podobny sposób,
w jaki czynili to kilkanaście lat później Ho Chi Minh i Le Duan. Bez wątpienia to właśnie
komuniści wykazali się większą skutecznością w walce od żołnierzy z Sajgonu, ale nie
oznacza to wcale, że należy im się miano tych dobrych w całym konflikcie.
Choć liczne opisy poniżej przywołują rozmaite przykłady okrucieństw czy stosowania
bezmyślnej przemocy, to przecież w szerszym oglądzie sytuacji wielu zwykłych ludzi,
i Wietnamczyków, i Amerykanów, w różnym wieku i obojga płci, zarówno wojskowych,
jak i cywilów, zachowywało się przyzwoicie. Starałem się przytaczać historie również
takich ludzi, bo w moim przekonaniu nie wolno pozwalać, by w wojennym zgiełku,
pośród wybuchu bomb czy w galimatiasie kolejnych bestialstw i zdrad – a więc
w rzeczywistości, z której składa się większość korespondencji wojennych – znikały
czyny i zachowania godne pochwały. Postanowiłem ponadto nie włączać do swojej
książki zbyt wiele polityki: amerykańskie archiwa dostępne są dla badaczy już od
dziesięcioleci, wobec czego powstały liczne i wyczerpujące prace na temat procesów
decyzyjnych w krajach Zachodu uczestniczących w owej wojnie, w tym te autorstwa
Fredrika Logevalla. Z kolei w roku 2015 Ken Hughes przedstawił i poddał analizie taśmy
z Białego Domu, dając wszystkim niemal wzorcowy ogląd sposobu myślenia
i podejmowania decyzji przez Nixona i Kissingera, który doprowadził do zawarcia
paryskich układów pokojowych w styczniu 1973 roku, a zarazem pozwalając nam
wyzwolić się spod wyrachowanej narracji samych zainteresowanych, zaprezentowanej
przez nich w swoich pamiętnikach. Mimo to poświęciłem wiele godzin na
przestudiowanie świadectw i zeznań zebranych w US Army’s Military Heritage and
Education Center w Carlisle w stanie Pensylwania, a także w US Marine Corps’ Archive
w Quantico w stanie Wirginia. Uzyskałem także dostęp online do materiałów z Texas
Tech University’s Vietnam War Study Center w Lubbock. Przeprowadziłem wreszcie
niemal sto rozmów z ocalałymi z wojny Amerykanami i Wietnamczykami w różnym
wieku i obojga płci. Dzięki nieocenionej pomocy Merle’a Pribbenowa przeczytałem też
wiele tysięcy stron pamiętników, dokumentów i opowieści przetłumaczonych z języka
wietnamskiego.
Każdy historyk, w tym i ja, który wydaje w roku 2018 studium o Wietnamie, winien
wyrazić wdzięczność Kennowi Burnsowi i Lennowi Novickowi, autorom niedawno
wyemitowanego serialu dokumentalnego, który na całym świecie rozbudził na nowo
zainteresowanie tym epokowym konfliktem. Mam nadzieję, że również i moja książka
zdoła choć w części oddać jego wagę, a zarazem pokazać ogrom doświadczeń, jakie stały
się udziałem narodu wietnamskiego przez okres trzech pokoleń, z konsekwencjami
trwającymi po dziś dzień.
Strona 18
Max Hastings
Chilton Foliat, Berkshire i Datai, Langkawi, Malezja
Maj 2018
Strona 19
1
Piękna i wiele bestii
1. ZNIKAJĄCE IMPERIUM
Zacznijmy tę długą i tragiczną opowieść – tragiczną nawet na tle niezliczonych innych
tragedii wojennych – nie od Francuzów czy Amerykanów, ale od pewnego
Wietnamczyka. Doan Phuong Hai urodził się w roku 1944 w małej miejscowości przy
Drodze nr 6, zaledwie 30 kilometrów od Hanoi, ale już zdecydowanie na prowincji.
W swoich najwcześniejszych wspomnieniach z dzieciństwa[1][2*] widzi on druty,
kolczaste druty, całe ich kilometry otaczające rdzawą wstęgą francuską placówkę
wojskową na wzgórzu w pobliżu lokalnego targu, a także słyszy odgłos wiatru
pojękującego w ich zwojach przy każdym silniejszym podmuchu. Za tymi drutami, pod
łopoczącą na wietrze trójkolorową flagą Francji, mieszkał pewien wietnamski trębacz
o imieniu Vien, którego chłopiec wprost uwielbiał. Vien dawał mu puste puszki po
maśle i metalowe kapsle od butelek, z których Hai zrobił sobie ulubiony samochodzik
zabawkę. W towarzystwie innych zafascynowanych Vienem dzieci Hai siadywał też
w kółeczku wokół trębacza, by słuchać jego opowieści o licznych bitwach, w których brał
on udział, o czym jasno świadczyła wielka blizna na nodze – pozostałość po ranie
zadanej mu pod Limestone Mountain, gdzie odtrąbił sygnał do natarcia zakończonego
ponoć zabiciem przez Legię Cudzoziemską aż setki komunistów. Chłopcy z podziwem
dotykali naszywki sierżanta i zbierali łuski, które dawał im raz na jakiś czas.
Czasami Vien śpiewał głębokim, smutnym głosem, być może o swojej matce, które
zmarła rok wcześniej. A niekiedy, co było dla nich prawdziwym rarytasem, zabierał
grono swoich wielbicieli nad rzekę, gdzie wygrywał im kolejno wojskowe hejnały,
„niektóre skoczne i rytmiczne, że aż chciało się ruszać w takt muzyki; inne tak smutne,
że zbierało się nam na płacz”[2]. A potem nadszedł ten dzień – było to w roku 1951 – kiedy
rodzina Haia spakowała wszystko, co do niej należało, i wsiadła do wysłużonego
lokalnego autobusu, by przeprowadzić się do Hanoi. Vien siedział akurat na posterunku
przy drodze wyjazdowej, więc na pożegnanie dał chłopcu dwa kawałki gumy do żucia,
a potem czule potargał go za ucho. Kiedy autobus odjeżdżał, Hai dostrzegł, że trębacz
macha za nim w chmurze czerwonego pyłu, a w tle znikają na zawsze znajome domy,
pola ryżowe, bambusowe zagajniki i drzewa da rosnące za wioską. Hai wyruszył
Strona 20
wówczas w podróż, która miała mu przynieść cały ciąg przenosin i wygnań, trochę
radości, ale znacznie więcej zgryzot, co zresztą było udziałem całego narodu
wietnamskiego przez następne półwiecze. I choć sam został później żołnierzem, już
nigdy nie postrzegał ludzi walczących po którejkolwiek ze stron z takim samym
romantyzmem, z jakim patrzył kiedyś na sierżanta Viena i słuchał jego hejnałów.
Najpierw byli Chińczycy. Rządzili Wietnamem przez mniej więcej tysiąc lat, zanim
wreszcie zostali wyparci w roku 938. Później wracali jeszcze kilkakrotnie, aż wreszcie
ostatecznie się ich pozbyto w roku 1426. Odtąd kraj cieszył się niepodległością, choć już
nie stabilnością czy choćby dobrymi rządami. Rywalizujące ze sobą dynastie
kontrolowały to północ, to południe Wietnamu – aż do roku 1802, kiedy cesarz Gia Long
zjednoczył wreszcie cały kraj, rządząc nim z miasta Hue. Podczas cechujących drugą
połowę XIX wieku dążeń do formowania imperiów Indochiny znalazły się w polu
zainteresowania Francji, która z użyciem siły zbrojnej zaczęła tu ustanawiać coraz
większą swoją dominację, poczynając od południowej części półwyspu, zwanej przez
samych Francuzów Kochinchiną. W maju 1883 roku, po tym jak Zgromadzenie
Narodowe w Paryżu przegłosowało ustawę przeznaczającą 5 milionów franków na
ekspedycję w celu skonsolidowania całego regionu i uczynienia go „protektoratem”,
konserwatywny polityk Jules Delafosse oznajmił: „Panowie, nazywajmy rzeczy po
imieniu. Wam wcale nie zależy na żadnym protektoracie, tylko na objęciu
w posiadanie”[3]. I tak rzecz jasna sprawy się miały. Francuzi wysłali siły wojskowe
w liczbie 20 tysięcy żołnierzy w celu zdobycia Tonkinu – północnego Wietnamu. A kiedy
wreszcie tego dopięli, po roku ciężkich walk, narzucili tam swoje bezwzględne rządy.
Znieśli wprawdzie dawny zwyczaj skazywania cudzołożnic na śmierć poprzez
rozdeptanie przez słonie, za to karę ścięcia, wcześniej orzekaną wyłącznie wobec
złodziei, rozciągnęli na wszystkich tych, którzy sprzeciwiali się francuskiej hegemonii.
Spożycie opium rosło w zastraszającym tempie, zwłaszcza po otwarciu przez to
mocarstwo kolonialne destylarni tej substancji w Sajgonie.
Wietnam ma powierzchnię 331 tysięcy kilometrów kwadratowych, niewiele większą
od powierzchni Włoch, ale niemal dwa razy mniejszą niż metropolitalna Francja.
Przeważająca część terytorium kraju jest górzysta i pokryta egzotyczną roślinnością
albo stanowi płaskowyże charakteryzujące się nadzwyczajną sezonową wilgotnością
i żyznością. Niemal każdy przybysz odwiedzający ten kraj, kiedy już oswoi się
z trudnością podjęcia jakiegokolwiek wysiłku w dusznym upale, odczuwa prawdziwy
zachwyt pięknem Wietnamu – niektórzy przelewali ów zachwyt na papier, tworząc
liryczne opisy „ryżowych poletek, na których pasły się bawoły, a na grzbiecie niemal
każdego z nich siedziała biała czapla wyjadająca z sierści insekty; roślinności w kolorach
tak żywych i tak zielonych, że aż bolały od nich oczy; przystani promowych przy
brzegach szeroko rozlanych rzek w kolorze kawy z mlekiem; różnobarwnych pagod