Mani Stefan - Statek
Szczegóły |
Tytuł |
Mani Stefan - Statek |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Mani Stefan - Statek PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Mani Stefan - Statek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Mani Stefan - Statek - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
STEFÁN MÁNI
STATEK
przełożył
Jacek Godek
Publikacja dofinansowana przez BókmenntasjóSur / The Icelandic Literature
Fund.
Bókmenntasjódur
The Itrelanilic Literature: Literature Fund.
Tytuł oryginału: Skipið
Copyright © Stefán Máni,, 2006
Title of the original Icelandic edition: Skipið
Published by arrangement with Forlagið, www.forlagid.is
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2010
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2010
Wydanie I
Warszawa 2010
Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.
virtualo.eu
Strona 3
Spis treści
Biografia
Wstęp
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
XVIII
XIX
XX
XXI
XXII
XXIII
XXIV
Strona 4
XXV
XXVI
XXVII
XXVIII
XXIX
XXX
XXXI
XXXII
XXXIII
XXXIV
XXXV
XXXVI
XXXVIII
XXXIX
XL
Strona 5
Biografia
Stefan Mani (ur. 1970) – pisarz islandzki, debiutował
w 1996 roku prozą Dyrnar a Svórtufjóllum, ostatnio
opublikował powieść kryminalną Hyldypi (2009). Pochodzi
z miasteczka Ólafsvik w zachodniej Islandii, mieszka
w Reykjaviku. Zanim został pisarzem, imał się różnych zajęć,
był m.in. robotnikiem, stróżem i cieślą.
Statek to jego siódma książka, opublikowana w 2006 roku,
nagrodzona Kroplą Krwi i nominowana do Szklanego Klucza,
przyznawanego najlepszemu kryminałowi skandynawskiemu.
Thriller został przetłumaczony na angielski, czeski, duński,
niemiecki oraz francuski i odniósł międzynarodowy sukces.
Strona 6
Wstęp
Na podwodnych skałach spoczywa zardzewiały kadłub
przechylony o trzydzieści stopni do tyłu i pięć na bakburtę;
dziób sterczy ukośnie spod lodu, a rufa zwisa ponad ciemną
czeluścią szczeliny. Z samego tyłu krzywo pochylona wisi
sześciopiętrowa nadbudówka, wyrastając ponad groźną
otchłań niczym nawiedzony dom i wpatrując się w nicość
pustymi oknami mostka. W świetle dziennym i przy dobrej
pogodzie przez lodową pokrywę sączy się niebieskawy blask
i widać wtedy, jak w głębinach ciekawskie foki buszują wokół
wraku, który od czasu do czasu porusza się, kołysany
morskimi prądami. Przeciągle wówczas zgrzyta, ciężko
stukocze, pozostawiając na powierzchni gęstą plamę oleju,
która w słabiutkim świetle zdaje się zielona, różowa
i fioletowa, i w końcu daje nura pod lód niczym zatopiona
zorza polarna.
To, co na wieki śpi, nie jest martwe…
Strona 7
I
Poniedziałek, 10 września 2001
Jest wieczór, za cztery ósma. W ciasnej kuchni domu
w dzielnicy Thingholt trzyosobowa rodzina je gołąbki
z młodymi ziemniakami, okraszonymi stopionym masłem.
Choć za oknem zapadły jesienne ciemności i panuje ziąb,
w kuchni młodych ludzi jest jasno i ciepło.
– Wolałabym jednak dać ci coś lepszego do jedzenia, Saeli,
kochanie! – mówi jego konkubina, rozdrabniając gotowane
nadzienie dla ich trzyletniego synka.
– Laro, przecież ja właśnie tego chciałem! – odzywa się
Saeli z uśmiechem, biorąc dokładkę. – Przez następny
miesiąc będą mnie karmić wyłącznie stekami, sosami
i gęstymi zupami.
– Biedaczek! – Lara uśmiecha się do niego.
– Aj, wiesz, o co mi chodzi! – odpowiada Saeli, szczypiąc ją
w bok.
Saeli jest pierwszym majtkiem na frachtowcu, a Lara
fryzjerką w 101 Reykjavik.
– Pokazywałam ci już mieszkanie przy Framnesvegur? –
pyta Lara, wycierając keczup z twarzy synka. – W dzisiejszej
Strona 8
gazecie są zdjęcia.
– Tak, nie… nie widziałem ich – mamrocze Saeli, cicho
wzdychając. – Zdaje się, że mieliśmy poczekać z oglądaniem
mieszkań?
– No ale chyba można obejrzeć oferty? – oburza się Lara.
– Tak, jasne… tak tylko mi się powiedziało – mruczy Saeli,
kładąc swoją prawą dłoń na jej lewej. – Tyle że na razie i tak
mamy mnóstwo wydatków i…
– Ale przecież nie będziemy tu mieszkać bez końca. – Lara
po matczynemu uśmiecha się do synka popijającego wodę
z upapranej szklanki. – Nie po tym, jak… no wiesz.
– Wiem – zgadza się Saeli i chociaż stracił apetyt, je dalej.
– Zastanowimy się nad tym, jak wrócisz, co? – odzywa się
Lara o wiele przyjaźniej.
Saeli potakuje i czule patrzy w jej oczy; w oczy kobiety,
którą kocha. Lecz kiedy w kieszeni jego marynarki wiszącej
w przedpokoju odzywa się komórka, zupełnie go to
rozprasza.
– Musisz odbierać?
– Załatwię to raz-dwa – odpowiada Saeli, zrywając się od
stołu. Wyławia komórkę z kieszeni i spogląda na
wyświetlacz.
Numer zastrzeżony.
– Halo?
– Tu Diabeł.
Saeli nie ma bladego pojęcia, jak się ten człowiek nazywa
naprawdę, ale taką właśnie niepokojącą ksywką przedstawił
się, kiedy po raz pierwszy zadzwonił do niego kilka dni
Strona 9
wcześniej.
– No cześć – odpowiada Saeli, po czym ścisza głos
i przerywa swojemu rozmówcy: – Zadzwonię do ciebie
później… nie dzwoń już. Zadzwonię, w porządku?
– Posłuchaj – w słuchawce rozbrzmiewa zimny, spokojny
męski głos.
– Nie, ty posłuchaj…
– Jestem niedaleko – stanowczo przerywa mu Diabeł. –
A może zaprosisz mnie do siebie?
– Nie, ja… – mruczy Saeli i zerka ukradkiem do kuchni,
gdzie Lara udaje, że go nie podsłuchuje ani nie podgląda. –
Czego chcesz?
Saeli idzie w kierunku drzwi wejściowych, wygląda przez
znajdujące się obok nich okno i widzi bordowe bmw 750
zaparkowane do połowy na chodniku po drugiej stronie ulicy.
Samochód warczy na niskich obrotach, a za jego kierownicą
siedzi młody człowiek o posturze niedźwiedzia brunatnego.
Ciekawe, czy to on? Ten cały Diabeł?
– Szmal wisisz – odzywa się głos w telefonie.
– Tak wiem, wiem – przytakuje Saeli i drapie się po głowie.
- i mam zamiar…
– Nikt ci nie kazał grać z tymi typami w pokera – spokojny,
mechaniczny głos brzmi równie lodowato jak wcześniej.
– Nie, ja…
– Wypływasz w nocy, co nie? – pyta Diabeł, po czym nie
czekając na odpowiedź, mówi: – Mój agent ma kontakty
w Kolumbii. Jego ludzie podrzucą ci do portu przesyłkę.
Znają planowaną datę przypłynięcia i nazwę statku. I tę
Strona 10
paczkę zabierzesz ze sobą do domu. Rozumiesz, co do ciebie
mówię?
– Przemyt? – szepce Saeli do telefonu ochrypłym głosem.
Zaschło mu w gardle.
– To pierwsza rata długu – ciągnie Diabeł najspokojniej
w świecie.
– Pierwsza rata! – szepce Saeli, rumieniąc się aż po cebulki
włosów. – Przecież mogę wylądować w więzieniu! Jak…
Gdzie… Co ma być w tej…
– Popłyniesz i przewieziesz paczkę. Kropka – dorzuca
Diabeł jeszcze bardziej lodowatym głosem. – Ja zadbam, żeby
twojej kobiecie i synkowi nic się nie stało podczas twojej
nieobecności. Rozumiesz?
– Jeżeli… ani się waż…
– Wrócisz z paczką – podsumowuje Diabeł tonem
nieznoszącym sprzeciwu. – Ja zaopiekuję się twoją rodziną.
Kropka.
– Co… Jak… Halo? – rzuca Saeli, ale nikt go już nie słucha.
W słuchawce dzwoni tylko lodowata cisza i dudni echo bicia
jego własnego serca. Znów wygląda przez okno przy
drzwiach wejściowych i widzi, jak bordowe bmw zjeżdża
z chodnika i znika za rogiem, ciągnąc za sobą ogon spalin.
– Ciekawe, ile kosztuje zlecenie morderstwa? – pyta cicho
Saeli sam siebie, chowając komórkę do kieszeni marynarki.
Saeli kontaktował się już ze znajomym kuzyna,
orientującym się nieco w światku przestępczym,
i opowiedział mu o swoich kłopotach, w nadziei, że otrzyma
jakieś dobre rady, a nawet licząc na to, że tamten wyciągnie
Strona 11
go z tej trudnej sytuacji, ale kiedy ów przyzwoity skądinąd
człowiek, który z niejednego pieca chleb jadł, usłyszał
ksywkę Diabeł, życzył tylko Saelemu powodzenia
i natychmiast się rozłączył.
Co ma teraz zrobić? Co m o ż e zrobić?
Saeli usiłuje przełknąć ślinę, ale w krtani czuje jakby
kartofel. A potem, zanim wejdzie do kuchni, do Lary i synka,
usiłuje zapomnieć o tym zmartwieniu i przywołać pozytywne
myśli.
– Kto…? – pyta Lara, patrząc na swojego partnera
wzrokiem kobiety podejrzewającej, że w grę wchodzi ta
druga. Nader często Saeli, kiedy nie jest oczywiście na
morzu, znika na całe dnie.
I co ona ma myśleć?
– To tylko Runar – uspokaja ją Saeli i chrząka, zajmując na
powrót miejsce przy stole. Potem zmusza się do uśmiechu
i głaszcze synka po główce, zerkając ukradkiem w oczy
konkubiny, która stara się mu uwierzyć.
– Wszystko w porządku? – pyta Lara ostrożnie.
– To nic takiego… – zaczyna Saeli i wzdycha. Wcześniej
tego dnia bosman dzwonił do niego i prosił, by spotkał się
z nim i trzema innymi członkami załogi, zanim stawią się na
pokładzie. – Chciał tylko przypomnieć o tym spotkaniu,
o którym ci wspominałem.
– A… tak – mruczy Lara, uśmiechając się bez przekonania.
Nieco ponad pół godziny później Saeli siedzi przy łóżeczku
swojego synka i w świetle lampki nocnej czyta mu bajkę.
– Wiesz, że tatuś dzisiaj wypływa? – mówi, kończąc lekturę.
Strona 12
– W morze? – pyta niepocieszony chłopiec.
– Tak.
– A ja też mogę? – odzywa się dziecko bez przekonania.
– Nie, synku – odpowiada Saeli z uśmiechem maskującym
strach i rodzące się już uczucie tęsknoty. – Musisz
zaopiekować się mamusią.
– Wiem – odzywa się chłopiec, podciągając kołdrę pod
brodę.
– Tatuś będzie o tobie myślał – mówi Saeli i całuje chłopca
w czoło, po czym gasi światło. – Tatuś cię kocha.
– Egill kocha tatusia – odzywa się synek w ciemnościach.
Saeli trzyma maleńką dłoń, czując ściskanie w gardle, a łzy
spływają mu po policzkach niczym krople rosy.
Kiedy chłopiec zasypia, Saeli siada na sofie obok Lary,
a ona nakrywa ich kocem i kuli się w objęciach mężczyzny
jak zziębnięta kotka.
W saloniku w niszy palą się świeczki. Na stoliku pod
telewizorem dymi kadzidełko, a z przenośnego odtwarzacza
CD sączy się cichutko muzyka z filmu Fire Walk With Me.
Saeli wpatruje się w nieruchome płomyki świec
i zamyślony mierzwi jedwabiste włosy Lary, opadające jej na
ramiona.
– Pamiętasz, że muszę spotkać się z Runarem
i chłopakami? – mówi cicho Saeli i natychmiast czuje, jak
kobieta sztywnieje pod kocem.
– Po co? – pyta oschle Lara.
– Nie mam pojęcia – wzdycha Saeli. – Coś tam z pracą.
– A to nie może poczekać? – docieka rozdrażniona kobieta.
Strona 13
– Z tego, co się zorientowałem, to nie – mamrocze Saeli,
oddychając ciężko.
– Tylko nie daj się wciągnąć w jakąś głupotę. – Lara siada
i patrzy mu prosto w oczy.
– Nie, nie ma mowy – mruczy Saeli i od razu czuje się jakiś
niespokojny i wystraszony. – Musimy po prostu coś obgadać.
– A potem oczywiście wrócisz?
– Nie – odpowiada Saeli niecierpliwie. – Bierzemy taryfę
i jedziemy do portu.
– Będzie mi ciebie brakowało – mówi Lara z pustką
w oczach. -To znaczy, no wiesz, bardziej niż zwykle…
rozumiesz.
– Rozumiem – mówi Saeli i kładzie lewą dłoń na jej
brzuchu, gdzie maleńkie życie pluska się w gorącym oceanie.
– Może będzie już coś widać, kiedy wrócę?
– Może – uśmiecha się Lara smutno. – Kiedy powiemy
o tym Egillowi?
– Jak tylko wrócę – decyduje Saeli. – Wtedy przekażemy mu
dobrą nowinę. Razem.
– W porządku – odzywa się Lara cicho z rozmarzoną miną,
pochyla się naprzód i całuje swego mężczyznę, który
przyciąga ją do siebie i delikatnie przewraca na podłogę.
– Ja jestem tą jedyną? – szepce dziewczyna między
pocałunkami.
– Jedną jedyną.
Na zewnątrz zachodni wiatr dmucha coraz mocniej,
wydymając od czasu do czasu zasłony; migają płomienie
świec, a na ciemnych szybach rozpryskują się ciężkie krople
Strona 14
deszczu do taktu z namiętnymi pocałunkami dzikich serc
i ponurą muzyką. Płomyki świec syczą, plują woskiem
i umierają, żar gaśnie, siwy dym sączy się w ciemność
niczym wijąca się ryba i znika w otchłaniach ciemności.
Zło istnieje po wsze czasy, a nic, co dobre, nie trwa bez
końca…
Strona 15
II
Podwójny garaż pogrążony jest w mroku, lecz po chwili
jedna po drugiej mrugają i zapalają się w nim lampy
sufitowe. Młoda kobieta obuta w kozaki na wysokich
obcasach szybko przemierza wyłożony gresem korytarz, a jej
kroki dudnią głośno między ścianami. Ma na sobie krótką
spódniczkę i cienką bluzkę, a na rękach niesie dwuletnią
córeczkę.
– Mamusi auto – odzywa się dziewczynka, kiedy kobieta
mija dwudrzwiowego kabrioleta marki Mercedes Benz.
– Tatusia auto – mówi po chwili, kiedy jej matka pilotem
otwiera srebrnego range rovera vogue.
– Tak, tak, siedź spokojnie – odpowiada zniecierpliwiona
matka. Zapina dziewczynkę w dziecięcym foteliku na tylnym
siedzeniu terenówki pachnącej skórą, gumą i środkami
czyszczącymi. Auto ma zaledwie kilka tygodni.
Ośmiocylindrowy silnik pomrukuje pod maską matowym
głosem, drzwi garażu podnoszą się i kobieta wyprowadza
samochód na zewnątrz, mija dwa kamienne lwy pełniące
wartę na podjeździe i skręca w prawo na ulicę. Garaż
znajduje się pod piętrowym domem jednorodzinnym,
Strona 16
skąpanym w światłach w tę zimną i ciemną jesienną noc.
Okna przypominają rozjarzone oczy podejrzliwego sfinksa.
Drzwi garażu zamykają się i range rover znika
w ciemnościach jak statek kosmiczny w kształcie
kartonowego pudełka. Dzieje się to w dzielnicy Stadahverfi
w Grafarvogur, jednej z najrzadziej zaludnionych
podmiejskich dzielnic stolicy.
– Dokąd jedziemy? – pyta dziecko z tylnego siedzenia. Ma
na sobie piżamę i grube, wełniane skarpety. Zaledwie kilka
minut temu dziewczynka spała jeszcze kamiennym snem.
– Do babci – odpowiada oschle matka i dociska pedał gazu.
Po trzyminutowej jeździe samochód zatrzymuje się przed
blokiem w dzielnicy Rimahverfi.
– Mogę iść z tobą? – pyta dziewczynka, trąc oczy.
– Nie, poczekaj tu. Zaraz wracam – odpowiada matka, nie
oglądając się na tylne siedzenie. Wyskakuje z dżipa,
zostawiając go z włączonym silnikiem na nieoświetlonym
parkingu.
– Mama – odzywa się mała cichutko i patrzy, jak matka
znika w otwartym oknie na parterze.
Stara kobieta budzi się, kiedy ktoś zapala światło
w sypialni. Na ciemnej drewnianej półce nad jej łóżkiem stoi
siedmioramienny świecznik ze złota, a do krawędzi półki
przytwierdzono mosiężną płytkę z następującym napisem:
Słysz, Izraelu, jam jest Pan, Bóg twój…!
– Gdzie walizka? – pyta synowa, która stoi przy łóżku
w cienkiej bluzeczce, spódniczce i kozakach na wysokim
obcasie.
Strona 17
– Lilja? – odzywa się stara kobieta i podnosi się z łóżka. –
Co ty tu robisz? Coś się stało? Jak tu weszłaś? Gdzie Jon
Karl?
Starsza pani jest szczupła i zdrowo wygląda, ma piwne
oczy, oliwkową cerę, porusza się jak młoda balerina i mówi
z silnym niemieckim akcentem.
– Gdzie walizka? – pyta Lilja, zgrzytając zębami. – Przysłał
mnie tutaj po walizkę. Gdzie ona jest?
– Walizka? Jaka walizka, kochanie? – Starsza pani
wyskakuje z łóżka i wkłada szlafrok na koszulę nocną.
– Czerwona walizka. Podróżna – syczy Lilja przez
zaciśnięte zęby. – Ta, którą kazał ci przechować.
– Ach, ta – mamrocze stara, przyglądając się bacznie swojej
synowej wzrokiem, który uznać by można zarówno za
oskarżycielski, jak i nieufny. – Miałam wielką ochotę wywalić
ją na wysypisko. Nie lubię przechowywać rzeczy, o których
nie wiem, do czego służą.
A na dodatek jeszcze przyjeżdżasz po to w środku nocy!
Nie widziałam się z wami ponad tydzień, a teraz budzisz
mnie jak jakąś…
– Walizka! Szybko! – syczy Lilja, zaciskając pięści. – Nie
będę tu czekać całą noc!
– Tego by jeszcze brakowało – komentuje świekra, otulając
się szczelnie szlafrokiem. – Wyrywa się człowieka ze
smacznego snu i wylewa nań kubły pomyj…
– Słuchaj no! Tylko bez numerów! – Lilja szarpie starą za
ramię. – Sara czeka w samochodzie. A nie chcesz chyba, żeby
ją porwano czy coś, co?
Strona 18
– Zostawiłaś dziecko w samochodzie? – dziwi się starsza
pani, łapiąc oddech. – Czyś ty zmysły postradała, kobieto? Co
to za wycieczki z dzieckiem w środku nocy sobie urządzasz?
Dlaczego nie wzięłaś jej ze sobą do mnie? Coś się stało?
Gdzie Jon Karl?
– GDZIE JEST, KURWA, WALIZKA?! – wrzeszczy Lilja
i szarpie staruszkę za ramię z taką siłą, że odrywa rękaw
szlafroka.
– W pralni. Nie… – odzywa się stara słabym głosem
i milknie, kiedy synowa ją puszcza.
– Gdzie? – pyta Lilja po zapaleniu światła w pralni.
– Pod stołem. Za koszem z brudami – odpowiada stara
kobieta, która z sypialni przyszła tu za nią.
– O, jest – mamrocze Lilja i wyciąga czerwoną walizkę.
Usiłuje ją otworzyć, ale nie zna szyfru.
– Gdzie Jon Karl? – pyta starsza pani, podążając za synową
w kierunku drzwi wejściowych. – Gdzie jest mój syn? Ma
jakieś kłopoty?
– Nie interesuj się tym, co ciebie nie dotyczy – odpowiada
Lilja i wychodzi w mrok, oburącz taszcząc walizkę za uchwyt.
Otwiera bagażnik range rovera, wkłada walizkę do środka,
mocuje ją i zamyka klapę.
– Babcia! – woła Sara z wnętrza samochodu.
– Moja kochana dziewczynka! – mówi starsza pani
łamiącym się głosem i drżącym palcem puka w szybę, za
którą majaczy twarz dziecka.
– Spierdalaj! – warczy Lilja, popychając staruszkę na
kwietnik, po czym wsiada do dżipa. Szybko cofa z miejsca
Strona 19
parkingowego, gwałtownie hamuje i rusza z piskiem opon.
– Gdzie babcia? – pyta dziecko na tylnym siedzeniu.
– Położyła się spać – oschle odzywa się matka, zapalając
papierosa.
– Mamusiu, nie możesz palić w…
– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – wyrzuca z siebie
matka, opuszczając odrobinę szybę po stronie kierowcy.
Po nieco ponad dwóch minutach znów są w Stadahverfi,
gdzie zza szyb mknącego w ciemnościach dżipa wszystkie
domy wydają się jednakowe.
Przy podjeździe do domu kamienne lwy pełnią wieczną
wartę, a niskie okna świecą się niczym oczy bestii, która nie
jest ani stara, ani młoda, ani rzeczywista, ani wymyślona.
Lilja parkuje range rovera, zajmując połowę chodnika
przed schodami prowadzącymi do wejścia, wrzuca jałowy
bieg i zastanawia się, czy nacisnąć klakson. Ale noc jest zbyt
nabrzmiała ciszą. Nie naciska.
– Mamusiu…
– Cicho! – syczy matka i obserwuje dom. Zamyślona
zagryza dolną wargę i strzepuje popiół przez otwarte okno.
Potem szybko spogląda na zegar na desce rozdzielczej:
01:13.
Nagle, w jednej chwili, dom pogrąża się w ciemnościach.
I w niecałe piętnaście sekund później trzy wybuchy
przerywają kruchą ciszę. Błyski rozświetlają dom niczym
pochodnie, jedna z szyb w salonie rozbija się w drobny mak,
a odłamki szkła rozsypują się po całym podjeździe.
Dziewczynka na tylnym siedzeniu krzyczy, Lilja wyrzuca
Strona 20
niedopałek przez okno, wrzuca automat na drive i wciska gaz
do dechy. Range rover zrywa się z miejsca, zjeżdża
z chodnika i z hukiem silnika znika w mroku.
– Mamusiu – łka dziewczynka, kiedy są już w połowie drogi
do Mosfellsbae. – Dokąd jedziemy?
– Do domku letniskowego – bąka matka, zapalając
papierosa drżącą ręką. Na przednią szybę spada kilka kropli
deszczu, więc włącza wycieraczki.
Ruch panuje niewielki, a ciemna obwodnica zachodnia
zlewa się z zimną nocą.
– A gdzie tatuś? – pyta mała, wyglądając przez szybę.
– Później dojedzie – mruczy matka i posyła wymuszony
uśmiech do wstecznego lusterka. – Postaraj się zasnąć,
kochanie.
– Tak – odpowiada dziewczynka i patrzy na światła za
oknem, kiedy samochód grubo ponad sto na godzinę mknie
przez Mos-fellsbae.
Niedaleko zjazdu na Thingvellir w dżipa coś ciężko uderza.
Na mokrej powierzchni szosy autem rzuca to w lewo, to
w prawo, lecz w końcu Lilji udaje się znów nad nim
zapanować.
– Mamusiu? – pyta dziewczynka przebudzona z lekkiej
drzemki.
– To nic takiego – mówi matka i zaciska szczupłe palce na
kierownicy.
Prawy reflektor jest stłuczony, przednia szyba pęknięta,
cała pomazana brunatną krwią.
Lilja pryska szybę cytrynowym płynem i nastawia