Mały wielki świat - e-book

Szczegóły
Tytuł Mały wielki świat - e-book
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Mały wielki świat - e-book PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Mały wielki świat - e-book PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Mały wielki świat - e-book - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Salon Cyfrowych Publikacji ePartnerzy.com. Strona 3 Strona 4 Strona 5 Dyrektor, redaktor naczelny Wojciech G³uch Opracowanie redakcyjne, korekta Zofia Smyk Przygotowanie do druku Studio MAK sp.z o.o., tel./faks (071) 372 57 84 Ilustracja na ok³adce Krystyna Œwiecznik-Hamer Opracowanie graficzne ok³adki Magdalena Idaszewska, Krystyna Œwiecznik-Hamer Wydanie II 2000 © Helena Saniewska 1999 Wszystkie prawa zastrze¿one, szczególnie prawo do przedruku i t³umaczeñ na inne jêzyki. ¯adna z czêœci tej ksi¹¿ki nie mo¿e byæ publikowana bez uprzedniej zgody autorki. Dotyczy to równie¿ sporz¹dzania fotokopii, mikrofilmów oraz przenoszenia danych do systemów komputerowych. ISBN 83-87977-06-3 Wydawnictwo EUROPA 50-011 Wroc³aw, ul. Koœciuszki 35 tel. (071) 346 30 11, tel./faks (071) 344 79 68, e-mail: [email protected] www.wydawnictwo-europa.pl 4 Strona 6 ROZDZIA£ I BÊDZIECIE MNIE MUSIELI NAJPIERW ZWI¥ZAÆ Nieznoœny pisk brutalnie przerwa³ mój kamienny o tej po- rze sen poranny i wdziera³ siê bezpardonowo i bezczelnie do mojego mózgu, by – jak co dnia – rozpocz¹æ w nim nieod- wracalne spustoszenie. Z pewnoœci¹ nikt nie uszczêœliwi³ mnie prezentem równie perfidnym, diablo z³oœliwym i bez sensu, jak tym niewydarzo- nym budzikiem ciotka Patrycja z Kanady. Brr... £adny pocz¹- tek dnia! Samo wspomnienie ciotki Paty wywo³ywa³o u mnie zimne poty i bolesny skurcz ¿o³¹dka, a có¿ dopiero histerycz- ny wrzask tego upiornego „sufitowca”. Dziœ, na szczêœcie, w sa- m¹ porê, w³¹czy³ siê mój instynkt samozachowawczy. Le¿¹c na brzuchu, b³yskawicznie wyrzuci³am w górê g³o- wê i ramiona – na u³amek sekundy, w sam raz na tyle, by jed- nym ruchem wyszarpn¹æ poduszkê i przykryæ siê ni¹ szczel- nie od góry. Co za ulga! Jak cicho... Trwa³am tak dobr¹ chwilê, z gorliwoœci¹ przyciskaj¹c mój „kask” z pierza, jakby od tego mia³ zale¿eæ mój uczniowski los i ca³e moje przysz³e ¿ycie. Gdy poluzowa³am jednak uœcisk ramion, ¿eby wpuœciæ odrobinê orzeŸwiaj¹cego tlenu, piski z góry znowu zaatakowa³y agresywnie. Powinnam by³a je w³a- œciwie zlekcewa¿yæ: udaæ, ¿e to nie do mnie, ¿e pomy³ka albo ¿e ich w ogóle nie ma, ale okaza³o siê to ponad moje si³y. One tymczasem, jak laserowy promieñ, wwierca³y siê w mój mózg i bezlitoœnie ciê³y na plasterki. – Zuzka!!! – na dŸwiêk budzika na³o¿y³ siê rozdzieraj¹cy krzyk mamuœki. 5 Strona 7 Zamontowany tu¿ nade mn¹ budzik-widmo ciotki Paty mo¿na by³o jeszcze od biedy przetrzymaæ, ale nie obydwa te s³owicze g³osy naraz! Mama wiedzia³a o tym doskonale i za- wsze do³¹cza³a siê perfidnie, tworz¹c wraz z nim niewiary- godny duet, którego jazgot i kakofoniczne brzmienie porów- naæ mo¿na by³o chyba tylko ze strojeniem wyj¹tkowo ha³aœliwych instrumentów. Mimo ¿e dzieñ, o którym mowa, zacz¹³ siê niby typowo i zwy- czajnie, okaza³ siê najgorszym w moim ¿yciu; pasmem stresów, klêsk i udrêk, zamachem na moje nerwy i uczucia, na zdrowie psychiczne, fizyczne i jakie tam jeszcze. Na mnie ca³¹. – No, do licha! Zuzka! Wy³¹czaj ten upiorny budzik i szo- ruj do ³azienki! W koñcu spóŸnicie siê do szko³y! G³os mamy by³ ju¿ teraz znacznie wy¿szy ni¿ normalnie i z pewnoœci¹ nie móg³ wró¿yæ nic dobrego, choæ brak „za- œpiewu”, typowego dla niej w takich chwilach, wskazywa³, ¿e nie by³ jeszcze prawdziwie niebezpieczny. Naprawdê, nie wiem, jak uda³o mi siê doprowadziæ moje cia³o do „pó³pionu”. Szczerze mówi¹c, fakt ten codziennie mnie tak samo zaskakiwa³. Z grzbietem wygiêtym po kocie- mu, wodzi³am smêtnym, jeszcze na wpó³ œpi¹cym wzrokiem po pokoju, nad którym – jak mówi³a mama – „przeszed³ taj- fun, a póŸniej w niego piorun strzeli³”, z niechêci¹ przeœli- znê³am siê po rozrzuconych ciuchach, stosach zeszytów, pod- rêcznikach i kasetach, a¿ wreszcie rozhuœta³am siê na dobre i wy³¹cznik „sufitowca” znalaz³ siê w zasiêgu rêki. Cisza... Nie- oceniona, piêkna cisza... Powoli, jakby siê boj¹c j¹ zak³óciæ i utraciæ bezpowrotnie, spuœci³am nogê i po omacku odszuka³am drewniak. Obuta stopa natrafi³a na coœ niewielkiego i kruchego, co pod jej ciê- ¿arem podejrzanie gruchotnê³o, wype³niaj¹c pokój suchym trzaskiem. Poczu³am, ¿e krew z mojego cia³a odp³ynê³a na- gle nie wiadomo dok¹d, a w stopach odezwa³o siê nieznoœne mrowienie. Wiedzia³am, czu³am to, ¿e – o ironio losu! – ja, fanka Freddiego, mam w³aœnie pod butem moj¹ ukochan¹ muzykê: szcz¹tki „Queen”; piosenek, które – mo¿e ju¿ dla niektórych zapomniane i przebrzmia³e – dla mnie wraz z so- 6 Strona 8 list¹ nie umar³y; nieodmiennie wywo³uj¹ we mnie dreszcz emocji, choæ s³ucham tego na okr¹g³o, maniakalnie. Przeczu- cie okaza³o siê rzeczywistoœci¹, a „Queen” – kupk¹ plastiko- wych od³amków z taœm¹ w œrodku. Ta zdeptana muzyka idola mia³a byæ jednak tylko pocz¹t- kiem, ledwie wystaj¹cym czubkiem góry lodowej, wrêcz ide- alnym preludium do tego dnia jak z horroru. Rozróbê w kuchni – zwyczajowo wywo³an¹ przez Filipa – przemilczê jako coœ nie mniej oczywistego ni¿ fakt, ¿e woda jest i bêdzie mokra, a ogieñ parzy. Zabola³o mnie jedynie „spo- strze¿enie” taty (co go ugryz³o?), ¿e od takiej pannicy mo¿e chyba oczekiwaæ pewnej klasy i oleju w g³owie, a Filip (niby ten biedny, piegowaty knypek) to przecie¿ „ma³e dziecko, któ- remu dajê taki beznadziejny przyk³ad”. Napiêcie ros³o, jakby zaraz mia³a siê rozpêtaæ burza z piorunami, a ja – zraniona tak¹ niesprawiedliwoœci¹ taty – mia³am wra¿enie, ¿e jak dziec- ko siê rozp³aczê. – Nie… – wci¹¿ powtarza³am sobie w du- chu – nie mogê dawaæ smarkaczowi takiej satysfakcji, bo to plotkarz i okropny aferzysta i ca³a szko³a hucza³aby najdalej po kwadransie. Za nic w œwiecie. Zacisnê³am wiêc zêby i wybieg³am, dobrowolnie zostawia- j¹c ledwie tkniêt¹ jajecznicê potworowi na po¿arcie. Czu³am, ¿e jeœli coœ siê niedobrego dzieje z tat¹, bezpieczniej bêdzie siê ulotniæ i wróciæ, jak ju¿ siê to wszystko „przewali”. – Kanapki!!! – krzyknê³a za mn¹ mama i z niewiarygod- nym wprost refleksem wstrzeli³a w szparê zatrzaskiwanych przeze mnie drzwi przygotowane zawini¹tko. Kanapki to by³a jej obsesja. Mogliœmy do szko³y wyjœæ bez g³owy, butów i tornistra, ale nie bez kanapek. W tym poœpiechu zapomnia³am, oczywiœcie, karty na au- tobus. Kanary, ¿¹dne sukcesu i w tak zwanej pe³nej gotowo- œci, czyha³y ju¿ jak diabe³ na niewinn¹ duszê, by³am wiêc bez szans. Zw³aszcza ona by³a krwio¿ercza i nieprzeb³agana. – Cóœ takiego! Zapomnia³a biletu! – skrzecza³a upiornie, w lewo i w prawo strzelaj¹c œlipkami, z których kapa³y b³êkit- ne pastele i dzika satysfakcja. – Wszyscy siê tak t³umacz¹! 7 Strona 9 Ludzie patrzyli, a ona dobija³a mnie swym jadowicie uprzej- mym uœmiechem, nawet na moment nie przestaj¹c szcze- rzyæ swego niewiarygodnego uzêbienia. Wlepi³am wzrok w ten regularny przek³adaniec: bia³y-srebr- ny-bia³y-srebrny i nie wiem czemu pomyœla³am sobie, ¿e w³a- œnie tak wygl¹daæ mog³yby sztachety w p³ocie jakiejœ ekstrawa- ganckiej supergwiazdy w Hollywood. Pani ziewnê³a przeci¹gle, nieoczekiwanie pokazuj¹c tak¿e to, co ma za „p³otem”. – Bajkowy ogród to to nie jest... – wzdrygnê³am siê widocznie nazbyt wyraziœcie, bo uœmiech na jej ustach zgas³ jakby pola- ny wod¹ i nic ju¿ mnie nie by³o w stanie uratowaæ. To jasne. A w szkole posz³o jeszcze gorzej. SpóŸniona i z manda- tem w zaciœniêtej d³oni, zatrzyma³am siê dopiero na potê¿- nym torsie wuefisty. – Có¿ za mi³e spotkanie, Zuzanko! – wybucza³ „Olimpij- czyk”, energicznie rozcieraj¹c walniêt¹ pierœ. – Ty zawsze tak oryginalnie wchodzisz do szko³y? Jak wyci¹gniêta z wody ryba rusza³am ustami i nic – ¿ad- nego dŸwiêku! – a on sta³ ubawiony i czeka³, co przynios¹ nastêpne sekundy. – Nie zawsze! I nie jestem Zuzanka ani ¿adna Zuzia, tylko zwyczajnie: Zuzka! – odpyskowa³am w koñcu i uciek³am. Nie wiem, jak siê na taki arogancki tekst zdoby³am ani te¿ kiedy i w³aœciwie po co siê znalaz³am w naszej klasie, jak œliwka w kompot wpad³am bowiem na kartkówkê-niespodziankê z matmy. Mêczy³am siê nad równaniami, w których ktoœ rzekomo upcha³ po dwie niewiadome, a których ja widzia³am znacz- nie wiêcej, a¿ „Zocha” podesz³a w koñcu i z widoczn¹ trosk¹ pochyli³a siê nad moj¹ rozpaczliwie pokreœlon¹ kartk¹. Tkwi- ³a w tej mêcz¹cej pozie ca³e wieki, jakby ze zwyk³ej babskiej ciekawoœci, jak d³ugo jej krêgos³up bêdzie w stanie tak nie- równe obci¹¿enie wytrzymaæ. – IdŸ, dziecino, na œwie¿e powietrze... Nic tu po tobie. Rzuciwszy jej pe³ne wdziêcznoœci spojrzenie, przytomnie chwyci³am za kanapki i – czym prêdzej, ¿eby siê nie rozmy- 8 Strona 10 œli³a – wysz³am na korytarz. – Równania... I to w dodatku ta- kie wredne... Praktycznie same niewiadome! – z¿yma³am siê, nawet nie patrz¹c na boisko i zmagania ch³opców z siódmej klasy, gdy nag³y gwizdek przenicowa³ mnie na wylot. – I raz, dwa! Raz, dwa! – komenderowa³ „Olimpijczyk”, t³uk¹c paletk¹ pingpongow¹ w swoje okaza³e udo. – No, ch³o- paki! Co jest?! Ruszaæ siê, d¿entelmeny! ¯wawiej! A ty, Wojtaœ, co?! Niedysponowany?! – „Olimpijczyk” rzuci³ „pe- re³kê” dowcipu, a ch³opcy niezawodnie j¹ z³apali i wybuch- nêli gromkim œmiechem. Nalany Wojtaœ sczerwienia³ okrutnie, czym sprawi³ towa- rzystwu ponown¹ uciechê. Ch³opcy gapili siê wyczekuj¹co na „Olimpijczyka”, który – rozochocony – u¿ywa³ sobie na ca³ego. Byli pewni, ¿e potulny koleœ nie odszczeknie, lecz sta³ siê cud: zawsze jak cielê pokorny Wojtaœ splun¹³ od niechce- nia daleko w bok i – hardo uniós³szy g³owê – ruszy³ energicz- nie w stronê furtki. Wuefista zmieli³ pod nosem coœ zwiêz³e- go i nerwowym ruchem siêgn¹³ do kieszeni. – Panie Waldku! Nie ma mowy! Tylko nie papierochy! – wystrzeli³ na boisko pe³en oburzenia, cienki g³osik, a tu¿ za nim wytoczy³a siê okr¹g³a woŸna Ziombikowa – zagorza³a stra¿niczka czystoœci na naszej ska¿onej planecie i nieprze- jednany wróg palenia. Gdy ju¿ z uciechy zaciera³am rêce, bo zapowiada³ siê zu- pe³nie niez³y cyrk na dole, znienacka zaatakowa³o mnie od ty³u ciep³e i miêkkie jak aksamit: – Halo, kochanie... Odwróci³am siê i nogi ugiê³y siê pode mn¹: w drzwiach dentystycznego gabinetu s³ania³a siê jak trzcina postaæ „Piêknej Œmierci”! Nie wiem, sk¹d siê ta upiorna ksywa wziê³a, ale pasowa³a do dentystki idealnie i przyjê³a siê na wieki wieków. – No, chodŸ, aniele... – zgrzytnê³a chropawo, a¿ przesz³y po mnie lodowate ciarki. – Widzê, ¿e masz chwilê wytchnienia... Jej chudy palec wskazuj¹cy ko³ysa³ siê powoli i miarowo na koñ- cu wyci¹gniêtej w moj¹ stronê, trupio bladej rêki i rytmicznym 9 Strona 11 „padnij-powstañ” przywo³ywa³ mnie do siebie. Ruszy³am despe- racko w stronê schodów, ale „Œmieræ” dopad³a mnie natychmiast, a na dr¿¹cym z przera¿enia karku poczu³am zimny, przejmuj¹cy dotyk. Potem ujê³a mnie jak w kleszcze i by³o ju¿ zupe³nie jasne, ¿e jestem jej i ¿e siê nie wywinê. – To jakieœ nieporozumienie, pani doktor... Ja... ja nie mu- szê! – broni³am siê przed „Œmierci¹” rozpaczliwie. – Czego nie musisz, dziecko drogie? Z¹bki masz? Masz. Wiêc musisz... – przekonywa³a aksamitnie, a jej ¿elazny, lo- dowaty uœcisk zamra¿a³ moje miêœnie i krew w ¿y³ach. Mia³am wra¿enie, ¿e ona ju¿ nie p³ynie w moim ciele, co wiêcej: ¿e przesta³a ju¿ byæ ciecz¹ i oczyma wyobraŸni zoba- czy³am j¹ w równiutkich kostkach – jak lód do napojów brzê- cz¹c¹ w kryszta³owym naczyniu. – Prze... przeecie¿ mo...oja mama... – j¹ka³am beznadziej- nie. – Ona mnie cze...êsto sprawdza! – A... zapomnia³am, ¿e mama... – rzek³a z przek¹sem i ta- jemniczo uœmiechnê³a siê pod nosem. – Nie szkodzi. A nawet lepiej. Pewnie zajêta i przepracowana... T³umy pacjentów... A poza tym, znasz takie powiedzonko o szewcu bez butów...? – Trafi³a w dychê! – jêknê³am w duchu. – To ju¿ po mnie. Mama, faktycznie, dobry rok nie zagl¹da³a w moje uzêbie- nie. Jak siê jej przypomnia³o, ¿e koniecznie trzeba zrobiæ mi kontrolny przegl¹d, zawsze znalaz³am jakiœ wykrêt „nie do podwa¿enia”. Czasem odwrotnie: gdy na sto procent by³am pewna, ¿e tym razem to ze strony mamy niemo¿liwe, sama zg³asza³am siê ochoczo do przegl¹du. I tak w kó³ko. – Nnooo... jak na dziecko stomatologa... – „Œmieræ” cmo- ka³a, z piekieln¹ si³¹ przygwa¿d¿aj¹c moj¹ g³owê do zag³ów- ka. – NieŸle... A potem nic ju¿ nie s³ysza³am, tylko ryk wiertarki w mo- jej górnej „czwórce”. „Piêkna” – niczym górnik na przodku – ry³a z zapamiêtaniem, wióry z „czwórki” lecia³y na lewo i na prawo, a ja – spiêta do granic mo¿liwoœci i po brzegi wype³niona przera¿eniem – nie mia³am w¹tpliwoœci, ¿e wwierci mi siê w koñcu w lewy p³at mojego mózgu i przebi- je czaszkê na wylot. 10 Strona 12 Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Salon Cyfrowych Publikacji ePartnerzy.com.