Małecka Karolina - Cherem
Szczegóły |
Tytuł |
Małecka Karolina - Cherem |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Małecka Karolina - Cherem PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Małecka Karolina - Cherem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Małecka Karolina - Cherem - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Karolina Małecka
CHEREM
Strona 3
„Posłuchaj. Możesz być wszystkim, czym zechcesz być. Uważaj. To jest zaklęcie. To jest
magia. Wsłuchaj się w te słowa. Możesz być wszystkim, możesz zrobić wszystko, możesz być
wszystkim, możesz zrobić wszystko. Posłuchaj zaklęcia.”
Melvin Burgess
Co Ty na to? Piękne słowa, prawda? I przerażające. Bo w chwili, kiedy w nie uwierzysz,
tracisz prawo do zrzucania winy na innych. Niesprzyjające okoliczności, ślepy los, przypadek,
Bóg, nieszczęśliwa miłość czy trudne dzieciństwo – wszelkie przeszkody, stojące pomiędzy
Tobą, a celem, jaki sobie w życiu postawisz – przestają istnieć. Zostajesz tylko Ty i punkt, do
którego dążysz. Bardziej lub mniej od Ciebie oddalony, z jakiegoś powodu nadal nieosiągalny.
Przecież możesz wszystko, więc jak i dlaczego wciąż niezdobyty?
Mam w życiu dwie miłości.
Książki.
Mogłabym opowiadać o nich godzinami. Niemal zawsze w połączeniu z muzyką, która,
moim zdaniem, najlepiej oddaje ich klimat. Wielokrotnie zdarzyło mi się zarywać noce, bo nie
potrafiłam oderwać się od przygód bohaterów moich ukochanych dzieł. Czytanie, ale też pisanie.
Do szuflady pisałam od zawsze. Jakiś czas temu postanowiłam odkurzyć tę historię, która jest
adaptacją pomysłu sprzed dziesięciu lat. W zamyśle miała być krótką nowelką, ale rozrosła się
w mojej głowie, przewyższając najśmielsze oczekiwania. Postanowiłam też przekazać ją w ręce
każdego, kto zechce się z nią zapoznać, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że wielu moja wizja
może oburzyć.
Zwierzęta, a głównie psy.
Druga miłość, wcale nie mniej licząca się od pierwszej. Moim marzeniem jest stworzenie
miejsca, do którego mogliby trafiać najstarsi lub nieuleczalnie chorzy rezydenci schronisk.
Domowego hospicjum, gdzie w warunkach, często nigdy dotąd nie poznanych przez tych
najbardziej skrzywdzonych, można będzie w spokoju i bez strachu spędzić ostatnie miesiące, dni,
a czasem lata życia, by gdy przyjdzie czas, godnie umrzeć. Na czystym posłaniu, w cieple, będąc
przez kogoś kochanym. Wierzę, że mi się uda i że pisanie pomoże mi zrealizować te marzenie.
Przecież mogę być wszystkim i mogę zrobić wszystko.
W tej chwili nie jestem jeszcze w stanie otoczyć realną opieką zbyt wielu czworonogów.
Mieszkam w Holandii, podróże pomiędzy Polską a moim obecnym domem ograniczają mnie
dość mocno, a praca, w której spędzam niemal dziesięć godzin dziennie, zmusza do trzeźwej
oceny tego, jak wiele (a raczej niewiele) czasu zostaje mi wieczorami i o potrzeby ilu stworzeń
jestem w stanie zadbać. Mam zaszczyt być opiekunką dwóch cudownych suczek i fantastycznego
kocura.
Połączenie tych dwóch miłości wyznaczyło taką a nie inną drogę mojej pierwszej książce.
Nie będę szukała wydawcy i nie będę próbowała na niej zarobić. Jako autorka „Cherem” zrzekam
się jakichkolwiek korzyści majątkowych za sprzedaż czy innego rodzaju rozpowszechnianie
mojej historii. Książka będzie dostępna w wersji elektronicznej, każdy kto zechce, może pobrać
ją w całości i za darmo, by zapoznać się z losami Elpis – będącej w połowie Wampirzycą
a w połowie Elfką nieśmiertelnej istoty, która kiedyś była Człowiekiem, a jeszcze wcześniej kimś
o wiele potężniejszym od największego z czarnoksiężników.
W tym miejscu chciałabym skierować ogromną prośbę do Ciebie – człowieka, który czyta
te słowa. Zaklęcie działa także w Twoim przypadku. Ty także możesz być wszystkim i możesz
dokonać, czego tylko zechcesz. Jeśli dostrzeżesz w tym, co stworzyłam, wartość; jeśli chcesz
Strona 4
i jesteś w stanie; proszę, wspomóż dowolną kwotą konto stworzonej przez wolontariuszy
organizacji Pies na Zakręcie. To jedyna zapłata, o jaką proszę za moja pracę nad historią, która
oddaję w Twoje ręce.
Dlaczego właśnie Pies na Zakręcie? Współpracuję z nimi od około dwóch lat, na razie
tylko na odległość – głównie ogłaszając potrzebujące nowego domu psiaki i koty w Internecie,
czasem coś pisząc. Osobiście poznałam dwie z dziewcząt, rozmawiałam (telefonicznie, mailowo)
z kilkoma. Mimo iż są niewielką organizacją, dawno już zyskali mój głęboki podziw i uznanie.
Wiem, że wszelkie ofiarowane im środki, wykorzystają na pomoc najbardziej potrzebującym
zwierzętom. Więcej o tym, czym jest Pies na Zakręcie możesz przeczytać na końcu książki.
Poznaj nas i pomóż, wspierając dowolna darowizną na konto:
„PIES NA ZAKRĘCIE”
Skrzydło FUNDACJI AZYLU POD PSIM ANIOŁEM
ul. Kosodrzewiny 7/9
04–979 Warszawa
30 1020 1042 0000 8702 0253 5086
dla przelewów zagranicznych:
Kod BIC (Swift): BPKOPLPW
IBAN: PL30 1020 1042 0000 8702 0253 5086
z dopiskiem "Cherem”
Serdecznie dziękuję za wszelkie wsparcie!
I nigdy nie zapomnij: możesz zrobić wszystko, możesz być wszystkim...
Strona 5
Mrozia (czarna) i Yodka (biała) – dawniej podopieczne Psa na Zakręcie, trafiły do
wspólnego domu u jednej z wolontariuszek. Dziewczyny energia wprost rozpiera, czasem
zdarzało im się zgodnie z własnym widzimisię zmieniać nieco wystrój mieszkania opiekunki:)
Na zdjęciu moment wytchnienia podczas spaceru. (fot. Paulina Kurek)
Strona 6
Pistis, kocurek początkowo miał być po wykastrowaniu wypuszczony na wolność, ale
domniemany dzikusek zrobił nam wspaniałą niespodziankę, okazując się niezwykle przyjaznym
i spragnionym kontaktu z człowiekiem pieszczochem. Znalazł kochający domek. (fot. Monika
Wilk)
Strona 7
Kasia i psy: Jedna z wolontariuszek Psa na Zakręcie, otoczona przez byłych już
podopiecznych. Niektóre z tych psiaków czekały bardzo długo, obecnie wszystkie są szczęśliwe
w nowych domach. (fot. Mikołaj Tym)
Strona 8
Baks, piękny pies, który mimo życia na łańcuchu nie stracił wiary w człowieka. Baks
nadal czeka na kogoś, kto wypatrzy go spośród innych i zabierze do siebie, by już nigdy nie
opuścić. (fot. Katarzyna Kulka)
Strona 9
Stivie – niewidomy psiak, który udowadnia, że zwierzęta, nie mogąc polegać na wzroku,
doskonale radzą sobie, wykorzystując inne zmysły. Na zdjęciu w objęciach Pani weterynarz,
prowadzącej hotelik dla psów, miejsce, gdzie na drugie życie czekało wiele ,,zakrętowych"
bezdomniaków. (fot. Aleksandra Sepelowska)
Strona 10
Mrozia już nie jest bez domku. Teraz grzeje łóżko dla swojej opiekunki, czekając na jej
powrót i zabawę. (fot. Paulina Kurek)
Strona 11
Skrzaciki: Maluchy pojawiają się co roku. Zawsze powtarza się ta sama historia – przez
nikogo nie kochane, bezdomne suczki, rodzą nowe pokolenie niechcianych szczeniąt... Udaje się
pomóc niewielu z nich, większość umiera od chorób, ginie pod kołami samochodów czy z ręki
człowieka. Te, które przeżyją, często czeka ponura schroniskowa rzeczywistość. (fot. Katarzyna
Kulka)
Cherem – hebrajskie „klątwa”, „odłączenie”. Rzeczownik hebrajski
o następujących znaczeniach: 1) osoba lub rzecz ślubowana Bogu, albo świątynia oddana na
zawsze na użytek sakralny; 2) osoba lub rzecz przeznaczona przez Boga na zagładę; 3) sam akt
przeznaczający kogoś na zagładę, dokonany jako ślub.
Strona 12
Babci i Dziadkowi,
którzy jako jedyni z mojej rodziny
przedostali się przez zawiłe meandry tej historii
od początku aż do końca.
Strona 13
Część pierwsza
Elpis
Magia nie jest zła. Nie jest też dobra. To wielka, potężna moc a jej oblicze uzależnione
jest od siły i czystości serca osoby, która jest jej powiernikiem. Potrafi niszczyć i budować, dawać
i odbierać życie, ale ta moc jest w twoich rękach. Boisz się, że nie sprostasz, że nie udźwigniesz
jej ciężaru, że zniszczy cię i pokona, ale ona nie chce cię zniszczyć. Nic od ciebie nie chce. Jest
darem ofiarowanym bezinteresownie i na zawsze, twoim dzieckiem, które musisz oswoić
i wychować, jego ostateczny, dojrzały kształt zależy od ciebie. Porzuć więc lęk przed samym sobą
i nienawiść do samego siebie, bo nie jesteś zły, a od teraz nie jesteś też sam.
Strona 14
Rozdział 1
Leviathan
W ukrytej przed każdym przedstawicielem każdego z pradawnych czerech plemion grocie
Leviathan przebudził się ze snu. Jeździec nadchodził, wiedział to. Mówił mu o tym szum kropel,
skapujących z kamiennych ścian jego tysiącletniego więzienia. Każda kropla z osobna
i wszystkie razem śpiewały dla niego prawie już zapomnianą pieśń, starszą od początków świata
legendę o nieśmiertelnej istocie, która nie wywodząc się z żadnego z czterech plemion, łączyć
w sobie będzie cechy ich wszystkich. Legendę o Pierwszym i Ostatnim wojowniku, jedynym,
który miał moc ich poprowadzić ku nieuniknionemu przeznaczeniu. Obiecany im wybawiciel
z każdą chwilą znajdował się bliżej i bliżej, wysyłając sygnały do smoczego serca, budząc je
i napełniając pragnieniem działania. Kamienne ściany jaskini zadrżały niecierpliwie, poruszane
pierwszym od czasu rozpoczęcia pokuty oddechem bestii.
Dawno temu podjęliśmy decyzję, nie znając jej konsekwencji, jednak godząc się na nie.
Oto nadchodzi czas, kiedy można będzie przestać żałować za grzechy.
Niech się stanie...
****
Wiatr z każdą chwilą wzmagał się, szarpiąc konarami wiekowych świerków i modrzewi,
strząsając coraz to nowe czapy śniegu z ich udręczonych wierzchołków. Ogromne gałęzie jęczały
w proteście, co jakiś czas rozlegał się trzask odłamywanej kończyny drzewa, z rzadka powietrze
przeszywał stłumiony grzmot, niczym daleki odgłos umierającej burzy, kiedy wiekowy pień nie
wytrzymywał naporu rozszalałego żywiołu. To pękało serce drzewa.
Pośród śnieżnej zamieci, przyczajony zaraz na granicy ogromnej równiny i lasu,
rozpościerał się stary, z pewnością bardzo stary świerk. Na jego korze czas wyżłobił już wiele
bruzd, potężne konary rozrosły się i poskręcały pod całkiem nieprawdopodobnymi kątami,
tworząc fantazyjną koronę, która, jako jedyna z otaczających ją koron drzew, zachowała
wszystkie igły. To nie ono polegnie w tej zamieci, nie ono runie podczas wielu, które nadejdą.
Mimo, że inne drzewa rozpaczliwie opierały się sile wiatru, bijąc powietrze na oślep milionem
długich i delikatnych palców, gałęzie świerku zaledwie drgały łagodnie. Drzewo z duszą Elfa...
Kiedy Elf umiera, jeśli tylko nie jest to śmierć gwałtowna i nagła, doskonale wie, że oto
zbliża się jego czas. Wybiera więc drzewo. Jeśli w ostatnich chwilach swojego ziemskiego życia
dotknie jego kory, nieśmiertelna dusza przenika właśnie do drzewa, łączy się z sokami
odżywiającymi każdą jego komórkę, wnika aż do serca potężnego dębu, delikatnej brzozy czy
kruchej olszyny. Tak wzmocnionemu drzewu wichura nie jest już straszna.
Niewielu o tym pamięta. Czas, kiedy Elfów było niemalże tylu, co Ludzi, to już historia.
Mało było więc osób, które na widok potężnego świerku przystanęłyby i pomyślały choć chwilę
o nieznajomej lub nieznajomym, który właśnie tu przeszedł na drugą stronę. Niewielu więc
zatrzymałoby się, by oddać cichy hołd istocie, która podarowała drzewu dziesięciokrotną długość
życia, jaka zazwyczaj jest udziałem drzewa. Wielu po prostu otuliłoby się ciaśniej płaszczem,
obrało świerk jako doskonały punkt orientacyjny w tej zapomnianej przez Boga krainie i ruszyło
dalej, chroniąc się za wszelką cenę przed sennością i zamarznięciem.
Ale nie wędrowiec, który dziś właśnie znalazł się na tej Ziemi Niczyjej. Zatrzymał konia
i nie zsiadając z jego grzbietu, wpatrywał się w pobrużdżoną korę. Jeździec był Elfem,
wskazywał na to brak jakiejkolwiek uprzęży. Siedział na oklep na czarnym rumaku z białą
Strona 15
strzałką na czole. Nie posiadał siodła, nie posiadał też żadnych toreb czy sakiewek do siodła
przytroczonych, miał tylko konia i podróżny płaszcz.
Ręką o wyjątkowo długich i cienkich palcach gładził szyję konia, druga ręka skryta była
pod szarym płaszczem. Było w nim coś niepokojącego. Postronny obserwator byłby zaskoczony
nienaturalnym opanowaniem nieznajomego – mała, szara figurka na tle szalejącej wichury,
postać nie wyglądająca wcale na zbyt usilnie unikającą zamarznięcia podczas niepotrzebnego
zupełnie postoju. Jeszcze bardziej zaskoczyło by go to, że postać ta tkwiła jakby w oku cyklonu,
w delikatnej bańce, w środku której panował spokój. Płatki śniegu, docierając do granic tej bańki,
kończyły swój szalony taniec, by delikatnie opaść na płaszczu wędrowca lub na ciele jego konia,
tylko po to, by natychmiast zniknąć, nie pozostawiając na nich białego osadu. To świadczyło
o czymś ważnym, o tym, że nieznajomy był czarodziejem i to potężnym, władającym żywiołem
wiatru. Może nawet on sam rozpętał piekło burzy po to, aby ukryła jego kroki i uczyniła
niewidzialnym dla kogoś, kto mógłby iść jego tropem i odgadnąć kierunek wędrówki.
Nie wiadomo jednak, czy postronny obserwator zdążyłby wysnuć te wszystkie wnioski.
Możliwe, że już dawno leżałby w śniegu, z pustymi oczodołami, otwartymi już na zawsze i już
nigdy nie mającymi zobaczyć nic prócz ciemności i tego, co ją zamieszkiwało; i sercem, które
nigdy nie miało się zatrzymać i już nigdy nie miało zacząć bić. Nawet gdyby ktoś go odnalazł, po
wielu dniach, miesiącach a może latach, nie potrafił by mu już pomóc, chociaż człowiek ten nie
byłby martwy. Nawet mróz i wieloletni głód nie potrafiłyby go zabić, tak samo jak nic nie
potrafiłoby przywrócić go do życia.
Bo wędrowiec nie był sam. Daleko z tyłu, utrzymywane tam potęgą jego magii, kłębiły
się i pełzły Cienie. Cienie bez ciał, które mogłyby je rzucać, ale za to z tysiącem oczu, które
nigdy nie przestawały patrzeć. Pokraczne dzieci Lilith, karmiące się przerażeniem i obłędem,
potrafiące obłęd sprowadzić, kiedyś potrafiące opętać każdego, kto zapuścił się na ich terytorium,
teraz już nie tak silne, od kiedy wypełzły z mroków Gehenny – Doliny Jęku i ruszyły w pościg,
ale nadal potrafiące wywołać szaleństwo.
Koń Elfa wyczuwał je. Zarżał niespokojnie i potrząsnął łbem, zaraz potem zrobił kilka
nerwowych kroków do tyłu. Dłoń, gładząca jego szyję, zatrzymała się w pół ruchu, przekazując
za pośrednictwem dotyku odżywcze ciepło i część magii, chroniącą przed demonami Gehenny,
ale to nie wystarczyło. Wierzchowiec, urodzony i wychowany wśród Elfów, który nigdy jeszcze,
aż do tej pory nie spotkał przed sobą Ciemności, był przerażony. Drżał na całym ciele, nerwowo
przestępował z nogi na nogę i szeroko otwartymi, wielkimi oczyma wpatrywał się w miejsce,
z którego pochodziło to obezwładniające uczucie. Cienie, świadome zbliżającego się zwycięstwa,
jeszcze raz przypuściły atak. Koń wspiął się na tylne kopyta, przednimi bijąc na oślep to
bezcielesne coś, co sprawiało, że czuł obezwładniający strach. Jeździec zareagował
błyskawicznie, synchronizując ruchy swojego ciała z ruchami zwierzęcia, unikając upadku
i utraty wierzchowca.
Pod wpływem gwałtownego szarpnięcia spadł kaptur, otulający do tej pory szczelnie
głowę wędrowca. Z pod niego rozsypały się kaskadą kruczoczarne włosy, opadając niczym
nieskrępowany wodospad aż do końca pleców Elfa, otulając go jakby nowym, połyskującym
płaszczem. Szarpane delikatnymi powiewami wiatru włosy odsłoniły na moment
charakterystyczne, lekko spiczaste elfie ucho. Odsłonięta była teraz też twarz nieznajomego,
twarz o delikatnych rysach, łagodnie zaznaczonych kościach policzkowych, niewielkich ustach
i dużych jakby dla kontrastu, zielonych oczach. Tym samym jasny stał się jeszcze jeden istotny
szczegół – samotny jeździec był kobietą. Elfią czarodziejką, która, nie wiedzieć czemu, zapuściła
się w tę groźną nawet dla silnych, potężnych mężczyzn krainę.
Dziewczyna była młoda, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat, chociaż
Strona 16
u Elfów sam wygląd bywał często niezwykle mylący, jeśli chodzi o określenie ich wieku.
Nieznajoma poklepała uspokajająco szyję konia i przemówiła do niego dźwięcznym językiem jej
plemienia. Wiatr zagłuszył słowa, ale nie zatarł ich kojącego i uspokajającego znaczenia. Na
chwilę przyniosło to skutek.
Dziś czarne, bezcielesne Cienie podeszły bliżej niż wczoraj, bliżej niż kiedykolwiek,
doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Z każdym dniem były bliżej. Wiedziała, że nie są
w stanie jej dosięgnąć, choć czasem słyszała ich głosy, przeraźliwe sylaby układające się w puste
słowa, wypowiadane ustami, których nie było i może właśnie dlatego, że istoty, które te słowa do
niej kierowały, nie żyły tak naprawdę, echo ich głosów rozbrzmiewało niczym krzyk w jej
głowie. Teraz też, zwracając na nie uwagę z powodu zachowania konia, dopuściła je do głosu,
niemalże wychwytując sens słów. Przymknęła oczy, starając się je odpędzić. Była zmęczona. Od
wielu już długich dni znajdowała się w drodze, z każdym kolejnym dniem zapuszczając się
w coraz bardziej nieprzyjazną okolicę. Nie spała od czterech kolejnych wschodów i zachodów
słońca, a to było wiele, nawet jak na Elfa.
Była potężna, ale podążające jej śladem upiory skutecznie osłabiały siłę jej magii. Dużą
rolę odgrywało też to, że nie mogła chronić siebie w stopniu, w jakim tego potrzebowała. Dużą
część mocy musiała przeznaczyć na osłonięcie konia, którego utrata kosztowałaby ją wiele, ale
głównie chodziło o coś innego. Przede wszystkim musiała chronić skarbu, który skrywała pod
płaszczem, tego, który stanowił sens i cel całej wyprawy, choć ona jeszcze tego celu i sensu nie
poznała. Wkrótce miało się to jednak zmienić. Była już prawie na miejscu. Jeszcze jedna doba
szalonych wysiłków i będzie mogła odpocząć, przynajmniej przez kilka godzin. Organizm Elfa
regenerował się o wiele szybciej niż o wiele od niego słabszy ludzki, więc to by wystarczyło.
Nagle poczuła, że musi na niego spojrzeć, chociaż przez chwilę, że oszaleje, jeśli nie
spojrzy. Pragnienie było tak przemożone, że niechętnie mu uległa. Nie lubiła tej nowej siebie, tej
której nie było jeszcze klika dni temu, tej która martwiła się o wiele bardziej, niż należało –
o wszystko – o to, czy zaklęcie, którym go ogrzewa, jest wystarczająco silne, czy koń w kłusie
nie jest dla niego zbyt szybki i niebezpieczny, oraz czy na pewno nie nadszedł jeszcze czas, kiedy
trzeba się zatrzymać i poczekać na Szarą Wilczycę, jak codziennie rano i wieczorem od ostatnich
czterech dni. Uśmiechnęła się z goryczą. Cztery dni... Dokładny czas, od kiedy nie zmrużyła oka,
bo jej życie zostało wywrócone do góry nogami tylko dlatego, że Kain był przekonany, że
właśnie ona potrafi dokonać tego, co musiało być zrobione. Czy Kain zawsze miał dla niej
cholernie trudne misje dlatego, że tak bardzo, ślepo wręcz w nią wierzył, czy może dlatego, że jej
nienawidził?
Delikatnie odsłoniła poły płaszcza, ukazując ukryte pod nim zawiniątko. Niemowlę spało
spokojnie, nieświadome burzy, nieświadome jej zmęczenia i ścigających je Cieni, nie mając
pojęcia nawet o tym, że oto cztery dni temu uniknęło śmierci na ołtarzu wyznawców Lucyfera,
ocalone przez elfią czarodziejkę, na polecenie Kaina. Bezmyślne, małe i tak szalenie delikatne, że
sama myśl o uczynieniu mu jakiejkolwiek krzywdy napawała ją odrazą. Ludzkie dziecko – Elfka
nie miała pojęcia, dlaczego wyznawcy szatana mieliby pragnąć je zgładzić, nie wiedziała też, po
co pożądał go Kain, ani dlaczego mały chłopiec wyzwalał w niej tyle nowych, zupełnie jej dotąd
obcych uczuć. Wiedziała jedno – musiała go chronić i zrobi to, nawet jeśli ceną ma być śmierć jej
i każdego, kto stanie jej na drodze.
A właśnie, że będzie inaczej. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że twoja moc jest
wielka, ale nie niewyczerpana. Ciemność cię pochłonie. Szaleństwo podpełza powoli, ale
nieubłaganie. Nigdy nie przyspieszy i nic go nie zatrzyma. Oddasz go nam, a my rozszarpiemy
jego ciało, wypijemy krew i zawładniemy duszą, a wtedy wszystko się skończy. To nie potrwa
długo, a dla ciebie Ostatnia, przeklęta przez Bogów, zawieszona między czterema światami –
Strona 17
Ludzi, Elfów, Wampirów i Wilków i nie należąca do żadnego z nich, to będzie jak wybawienie.
Oddasz go nam, Przeklęta...
Dość! Precz!
Elfka potrząsnęła głową i zamrugała powiekami, jakby przebudziła się ze snu. Szybko
ukryła dziecko pod podróżnym płaszczem i zwróciła się w stronę przyzywających ją głosów.
Znów to zrobiła. Dopuściła Cienie zbyt blisko.
Przecież tego chcesz i zdajesz sobie sprawę, że to właśnie tak musi się skończyć. Sama
przyniesiesz nam dziecko. Sama sprawisz, że jego oddech zamilknie, a serce się zatrzyma. Równie
dobrze możesz zrobić to teraz, nie szarp się z nami, bo to nic nie da, to już zostało postanowione,
nie zmienisz tego, nie potrafisz, wcale nie chcesz...
Precz!!!
Wiedziała, że najlepszym i jedynym w tej chwili rozwiązaniem było ruszyć w drogę
i zmusić bezcielesne upiory, które ją dręczyły, do mozolnego pełznięcia za nią, skupić się na
drodze, odciąć od szeptów w jej głowie, zmusić je, by zamilkły. Cień nie potrafił jej dotknąć.
Jeszcze nie...
Spróbowała podjąć wędrówkę. Koń potykał się w śniegu i z trudem udało jej się
zapanować nad jego przerażeniem, zmusić go do spokojnego kroku i nie podejmowania galopu,
do którego się rwał, a który w tych warunkach skończyłby się pewnie złamaniem w jednej
z ukrytych pod białym puchem zdradliwych dziur. Jej wysiłki nie przyniosły jednak żadnych
rezultatów. Wierzchowiec był zbyt przerażony, a Cienie zbyt się do nich zbliżyły. Jeśli chciała
wygrać jeszcze jedną dobę podróży, musiała je zatrzymać, oddalić się od nich, uzyskać
przewagę. Wiedziała, jaka będzie cena, wiedziała też, że musi to zrobić niezależnie od niej, bo
inaczej wszystko zakończy się tu i teraz, bo jeśli zwierze, które ją niesie, oszaleje, on będzie
skazany na zagładę. Westchnęła, jak przed skokiem na głęboką wodę. Była zmęczona...
Gwałtownym szarpnięciem zmusiła konia do zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni i znalazła
się twarzą w twarz z gęstniejącą Ciemnością. Cenie zakotłowały się i zamarły w oczekiwaniu,
wiedziała to, choć nie potrafiła ich zobaczyć. Jej rumak z przerażającym świstem wciągnął
w chrapy powietrze i wlepił w Ciemność straszne, szalone białka oczu. Dziewczyna przestała
podtrzymywać dziecko i pozwoliła, by przed upadkiem chroniła je tylko chusta, dokładnie
owinięta wokół jej ciała. Zdecydowanym ruchem wyszarpnęła z cholewy długiego buta mały,
srebrny sztylet. Uniosła ostrze nad głową, zmuszając konia do truchtu w lewą i prawą stronę,
tylko po kilka metrów, sama nie spuszczała oczu z Ciemności.
– Wyzywam cię – wyszeptała. – Mocą, którą mi dano, przeklinam cię, Lilith i rozkazuję
ci pozostać tam, gdzie jesteś. Nie zbliżaj się do mnie, nie wyciągaj rąk po dziecko, bo przysięgam
każdą z nich odrąbać, choćby na jej miejsce wyrosnąć miało sto nowych.
Elfka wyciągnęła w górę drugą rękę i przejechała ostrzem sztyletu po otwartej dłoni,
pozostawiając krwawą szramę. Wyciągnęła okaleczoną dłoń w stronę niewidzialnego wroga,
pozwalając kroplom krwi skapywać i znaczyć szkarłatną linię. Rumak krążył coraz szybciej.
Prawie bez udziału świadomości odebrała to, że końcówki jej palców rozbłysły srebrnym
światłem.
– Wyzywam cię! – jej głos zabrzmiał teraz głośniej, zwielokrotniony jeszcze przez ciszę,
panującą na pustkowiu. – Mocą magii, która we mnie żyje, przeklinam cię, Lilith, utrzymaj swoje
szkaradne bachory z dala od nas! Każ im się wycofać i zaniechać pościgu, bo inaczej spotka je
los gorszy od losu twoich pierwszych córek. Ty dałaś im straszną namiastkę życia, ja mogę im
dać namiastkę wiecznej śmierci, wciąż od nowa i od nowa, nie potrafię ich zabić raz na zawsze,
ale to dla nich gorzej. O stokroć gorzej!
Srebrzysta poświata unosiła się teraz nad całym ciałem czarodziejki. Powietrze wokół niej
Strona 18
wibrowało rykiem tysięcy gardeł, których nie było. Elfka była jak w transie, jak szamanka
pradawnego plemienia, która przywoławszy duchy, nie potrafi się już zatrzymać, a jedynym
wyborem, jaki jej pozostał, jest kontynuowanie obrzędu. Srebrne ostrze sztyletu po raz drugi
przecięło gładką skórę, na śnieg pofrunęły kolejne krople, Ciemność zawirowała.
– Wyzywam cię! – krzyk jakby sam się z niej wydobywał. – Poprzez ziemię, która rodzi,
poprzez wodę, która podtrzymuje życie, poprzez ogień, który niszczy i wiatr, który ogień
podsyca, przeklinam cię, Lilith! Nakazuję tobie i twoim demonom pozostać tam, gdzie jesteście,
nie ważcie się przekroczyć linii, nie będziecie nas ścigać, nie ruszycie się z miejsca. Przeklinam
was!
Trzecie cięcie i kolejne krople krwi, kalające biel śniegu, ponura danina dla Ciemności.
Na moment rozpętało się inferno, Cienie wystrzeliły do przodu, gotowe kąsać i szarpać ciała
jeźdźca, konia i dziecka, ale musiały zatrzymać się, natrafiając na niewidzialną przeszkodę
zaledwie metr od twarzy dziewczyny. Aż do zachodu słońca tam właśnie miały pozostać. Taka
była cena. Przez cały dzień miała widzieć bezkształtne monstra przed oczami, jednocześnie
utrzymując je z dala od konia i niemowlęcia. Była wystarczająco silna, by nie pozwolić na
opanowanie jej duszy przez Ciemność, musiała w to wierzyć. Upiory Gehenny wydały ostatni,
przerażający wrzask i zamilkły, zawieszone mocą jej zaklęcia, nie mogąc jej dosięgnąć i nie
mogąc odejść.
****
Samotna Elfka siedziała na czarnym koniu z białą strzałką na czole, otulona delikatną
bańką, której nawet rozgrywające się tu przed chwilą starcie nie uszkodziło, oddzielona od
szalejącej wokół zamieci. Nie wiedziała, jak długo tu jest i dokąd zmierza. Ciemność przed jej
oczami wypełniały wirujące i przelewające się wizje upiorów bez kształtów. W głowie pozostało
jej tylko jedno imię – Lilith. Czy to ona była Lilith? Próbowała zacisnąć powieki i dodatkowo
ochronić oczy dłonią, ale upiory bez twarzy i ciał nie znikły. Z dłoni, po policzkach ściekło jej
coś gorącego, o metalicznym zapachu. Poczuła, jak panika ściska ją za gardło, nie pozwalając
wydobyć głosu – strach, dawno nie czuła go tak intensywnie...
Próbując zobaczyć cokolwiek poza otaczającą ją nicością, powiodła wokół ślepymi
oczyma. Upiory, które wyczuwała, nie miały ciał, nie mogły więc mieć też oczu, a zdawały się
widzieć wszystko, patrzeć poprzez jej ciało, poprzez duszę... Wiedziała, że jeśli dopuści je
głębiej, dotrą do tych rejonów duszy, gdzie sama nie miała ochoty się zapuszczać i gdzie za nic
w świecie nie chciała dopuścić nikogo i nigdy. Musiała wziąć się w garść. Tylko jak, jeśli
jedynym, o czym mogła teraz myśleć, była Lilith, matka demonów, która nie zawsze była zła,
która została zdradzona, jak oni wszyscy, jak ona sama... Potrząsnęła głową, ze wszystkich sił
starając się skupić.
Gdzieś w oddali rozległo się wycie Wilka, jakby w odpowiedzi na jej usilne błagania
o jakąkolwiek wskazówkę. Dziewczyna poderwała głowę i zwróciła niewidzące oczy w stronę
pieśni szarego drapieżnika. Szara Wilczyca o dwóch głowach i czterech gorejących czerwienią
ślepiach. Matka... Smak słodkiej krwi zmieszanej ze słodkim mlekiem, obietnica ciepła
i odpoczynku. Wzywała ją, przyrzekając bezpieczeństwo, a ona jej wierzyła. Koń zrobił kilka
kroków w kierunku nawoływania. Dziewczyna uśmiechnęła się i poklepała go po szyi.
Wierzchowiec Elfów potrafił sam utrzymać kierunek marszu, musiał tylko wiedzieć, czego
pragnie serce jeźdźca, a ona już wiedziała.
Nie traciła już też czasu na ucieczkę przed demonami w jej głowie, bo wiedziała, że
ucieczki nie ma. Bezcielesne kształty będą jej towarzyszyć aż do zapadnięcia nocy, a potem
znów zobaczy drzewa i śnieg i wzgórza i gwiazdy, których kształtów nie potrafiła sobie teraz
przypomnieć. Musiała wytrwać.
Strona 19
****
Po kilku godzinach przyspieszyła, wiedząc, że magia krwi już jej nie chroni. Przestała
widzieć Mrok, a to oznaczało, że Mrok zobaczył ich i podjął pościg. Cienie znów rozpoczęły
swój mozolny marsz, który nigdy miał nie ustać. Udało jej się je opóźnić, ale nie potrafiła ich tak
naprawdę zatrzymać, nikt nie potrafił, nawet Kain nie był w stanie. Westchnęła. Kain... Już
niedaleko.
Zew wilczego stada rozbrzmiał też przed nią. Kopyta konia darły ziemię w rozpaczliwej
próbie uniknięcia konfrontacji, zwierzęciu udało się wyhamować i natychmiast zaczęło się cofać.
Dziewczyna zeskoczyła z jego grzbietu i ujęła koński łeb w obie dłonie, na przemian delikatnie
dmuchając w chrapy i przemawiając do rumaka w kojącym, elfickim języku. Było jednak za
późno. Konie Elfów instynktownie boją się Wilków, ten strach jest wysysany z mlekiem matki
i nie ma na niego lekarstwa. Wilk zawył po raz drugi, bliżej. Tego było dla wierzchowca za
wiele, wspiął się na tylne nogi, wyrwał czarodziejce i co sił popędził w kierunku, z którego
przyszli. Dziewczyna zdołała utrzymać moc zaklęcia ogrzewającego zwierze, mogła tylko mieć
nadzieję, że uda mu się nie stać się łupem Ciemności i wrócić. Dokądkolwiek, gdzie mógłby
przeżyć.
Zaklęła z bezsilnej złości na samą siebie. Powinna wcześniej zauważyć, że są tak blisko,
powinna jak zawsze, przed spotkaniem z Szarą Wilczycą, zostawić konia w pewnym oddaleniu
i dojść do niej pieszo.
Instynktownie spojrzała przed siebie, mniej lub bardziej świadoma obserwujących ją
ślepi. Jakieś dziesięć, piętnaście metrów przed nią stał nieruchomo, w pozycji gotowej do skoku
wielki, czarny basior. Nie spotkała go nigdy wcześniej. Sierść miał zjeżoną, pazury wbite
w ziemię, gotowe w każdej chwili poderwać ciężar ciała Wilka i zaatakować, żółte ślepia
wpatrywały się nie w dziewczynę, ale w wypukłość pod jej płaszczem, którą tworzyło ciałko
dziecka, owiniętego chustą. Basior myślał o krwi i o delikatnych ścięgnach niemowlęcia, tak
słodkich i kuszących, nawet jeśli by chciała, nie potrafiła nie usłyszeć jego myśli. Ale nie chciała
zagłuszać jego głosu w swojej głowie. Była na niego wściekła – to nie jego miała spotkać i nie na
jego wołanie odpowiedziała, on nie miał prawa dotknąć dziecka. Błyskawicznie zwróciła się do
Wilka nieco bokiem, osłaniając niemowlę i w tej samej chwili poczuła, jak rozchylają się jej usta,
robiąc miejsce dla powiększających się kłów. Oceniła odległość, w dwóch skokach mogła
dosięgnąć basiora, jednym ruchem rozerwać tętnicę szyjną i złamać mu kręgosłup i pić. Na myśl
o tym zakręciło jej się w głowie, dawno nie jadła, zbyt dawno...
Niemal automatycznie oblizała wargi i przygotowała się do skoku, ale nie skoczyła...
Nim którekolwiek z nich zdołało cokolwiek zrobić, pomiędzy nimi zmaterializowała się
Szara Wilczyca o dwóch głowach. Była jeszcze większa od czarnego samca, z jej postaci bił
spokój i opanowanie, a jednocześnie patrząc na nią wiedziało się, że nie zawaha się przed
zadaniem śmierci za nie spełnienie jej woli. A teraz jej wolą był rozejm między jednym z jej
synów a czarodziejką. Wilk ugiął przednie łapy jakby w ukłonie i wycofał się natychmiast, Elfka
zrobiła krok w tył i zamknęła usta, kryjąc wracające do normalnych rozmiarów kły, nie spuściła
jednak wzroku. Jakiś czas mierzyły się, walcząc na spojrzenia – Szara Wilczyca i ledwo już
stojąca na nogach Elfka, potrzebująca snu i pożywienia. Potem wadera zrobiła krok w stronę
dziewczyny.
– Witaj Elpis. Witaj, moja nieszczęsna córko.
****
Elfka podążała za Szarą Wilczycą, a nieco z tyłu szła reszta watahy. Żaden z łbów wadery
nie patrzył na nią, jednak dziewczyna czuła więź, jaka istniała między nią a drapieżnikiem. Kiedy
wiele lat temu Kain doprowadził do jej ponownych narodzin, on i Wilczyca stali się jej
Strona 20
przybranymi rodzicami. Innych nie znała, istniała od wielu, wielu stuleci, tysiącleci, może dłużej,
nie pamiętała początku. Kain sprawił, że znów stała się dzieckiem, nie wiedziała, ku czemu to
prowadziło, uważała to za głupie i niepotrzebne. Ale nie sprzeciwiała się. Udało mu się nawet
odebrać jej wspomnienia wiecznego istnienia, dorastała niemal jak normalne dziecko, aż do
ukończenia sześciu lat, kiedy magia znów się o nią upomniała i kiedy wszystko powróciło. Coś
było jednak nie tak, pamiętała strzępy informacji, nie wiedziała tak naprawdę, kim jest. Kain
wiedział z pewnością, ale coś kazało mu utrzymywać to z dala od niej, czy wiedziała Szara
Wilczyca? Elfka nie miała pojęcia, choć domyślała się, że jej matka nie jest zwykłym
przedstawicielem swojego plemienia, Wilki żyły wiele lat, ale zmieniały się, dwugłowa wadera
odkąd sięgała pamięcią była taka sama, może nieśmiertelna?
Kain i Wilczyca osiedli z dzieckiem właśnie na Ziemiach Niczyich, bardzo długo
utrzymując ją w przekonaniu, że mała elfia czarodziejka, odżywiająca się krwią ojca zmieszaną
z mlekiem matki to nic niezwykłego. Trwające sześć lat pranie mózgu, całkiem nieźle, jak na
kogoś, kto żył już wcześniej i powinien pamiętać. Wściekła się, kiedy poznała prawdę.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie. O tak, wściekła się.
Kain obiecał, że kiedyś, wkrótce cała prawda stanie się dla niej jasna i wtedy będzie
mogła o wszystkim zadecydować. Nie rozumiała tego, ale zgodziła się. Coś uparcie mówiło jej,
że oto nadszedł ten czas, ale teraz nie była już taka pewna, czy chce wiedzieć, alternatywa jednak
nie istniała. Możliwość podejmowania świadomych decyzji skończyła się dla niej cztery dni
temu, kiedy sama stała się jakby przybraną matką temu małemu chłopcu, kiedy zdała sobie
sprawę z tego, że przez tysiąclecia jej istnienia nigdy w jej życiu nie pojawiło się żadne dziecko –
elfie, ludzkie, wilcze, wampirze, nigdy...
Elpis – z zamyślenia wyrwał ją szept w jej głowie. Wilczyca nie spojrzała na nią, ani nie
przemówiła tak naprawdę, stała się głosem w jej głowie. Porozumiewały się tak już nie raz, na
odległość i z bliska, kiedy nie chciały, by ktoś odgadł, o czym rozmawiają.
Dziewczyna wciągnęła płytko powietrze i oczyściła umysł, wpuszczając ją do środka.
Wiem, że ostatki sił trzymają cię tu w tej chwili, ale musisz wiedzieć, że plany uległy
pewnej zmianie. Zanim będziesz mogła spotkać się z czarnoksiężnikiem, czeka cię coś jeszcze.
Coś bardzo ważnego i szalenie wyczerpującego. Jeszcze nie znasz celu misji i tego, jak ma
przebiegać, a już musisz ją rozpocząć.
Czarodziejka poczuła, że coś w okolicy serca szarpie się w niej w proteście i pęka, ale nie
zdradziła tego po sobie. Nie była nawet zbyt zdziwiona takim obrotem spraw, poczuła się po
prostu trochę bardziej pusta, niczym pęknięta skorupa naczynia, która nie wytrzymała naporu
wypełniających ją płynów. Kolejna zmiana, na niekorzyść, dla niej na niekorzyść, jakżeby
inaczej?
Muszę się pożywić. Niemal nie powiedziała tego głośno. Wypocząć lub się pożywić.
Wiem, czego bardziej potrzebujesz. Pożywisz się. Teraz.
Przystanęła i spojrzała na wilczycę, zaskoczona. Jej rozmówczyni też się zatrzymała,
a razem z nimi na miejscu pozostał czarny basior, ten sam, którego Elfka spotkała jako
pierwszego. Reszta stada przeszła dalej, jakby ich trójki tu nie było. Kiedy tylko ostatnie sztuki
znikły wśród drzew, samiec stanął naprzeciw dziewczyny, umyślnie eksponując szyję i spojrzał
jej prosto w oczy. Kły czarodziejki znów wysunęły się z ust, ostre i pulsujące niezrozumiale
przyjemnym bólem, gotowe kąsać. Spojrzała niepewnie na Wilczycę.
Aron nie wiedział, kim jesteś, kiedy wyszedł ci na spotkanie. Teraz zrozumiał. Chce
ofiarować ci swoją krew, jako przeprosiny za próbę ataku i wzmocnienie przed tym, co musisz
zrobić. Wie, jaka jest cena.
Elfka spojrzała na Wilka, jakby widziała go pierwszy raz. Wie, jaka jest cena... Lekko