Major Ann - Bliźniaczki
Szczegóły |
Tytuł |
Major Ann - Bliźniaczki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Major Ann - Bliźniaczki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Major Ann - Bliźniaczki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Major Ann - Bliźniaczki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Ann Major
BliŸniaczki
Strona 2
PROLOG
Słon´ ce zachodza˛ce za odległymi go´ rami napeł-
niało przestrzen´ czerwonawym s´ wiatłem. Od po´ ł-
nocy rozległ sie˛ grzmot. Wieczo´ r był chłodny.
Cztery ostatnie dni Mike Greywolf spe˛dził na
płaskowyz˙ u, pasa˛c owce i teraz, gdy promienie
słon´ ca os´ wietlały wierzchołki go´ r, poczuł, z˙ e czas
juz˙ wracac´ do domu. Był głodny, zzie˛bnie˛ty i nie
mo´ gł sie˛ juz˙ doczekac´ chwili, gdy zno´ w usia˛dzie
przy kominku w towarzystwie rodziny, nad wiel-
ka˛ miska˛ baraniego gulaszu babci. Był nawet
goto´ w po raz kolejny wysłuchac´ opowies´ ci dziad-
ka o Długim Marszu Indian Nawaho i cierpliwie
doczekac´ chwili, az˙ z drewna płona˛cego w ko-
minku pozostana˛ tylko czerwone we˛gielki,
a dziadek opus´ ci siwa˛ głowe˛ na piersi i wyda
z siebie donos´ ne chrapanie.
Naraz z doliny pod płaskowzgo´ rzem dobiegły
Strona 3
6 Bliz´ niaczki
dwa wystrzały, a po chwili cała seria, niczym
odgłos wystrzelonej racy. Jednak najbardziej po-
ruszył go krzyk. Odruchowo rzucił sie˛ na ziemie˛
i zsuna˛ł po stromym, niebezpiecznym urwisku
w strone˛, ska˛d dochodziły strzały. Nad jego
głowa˛ rozległa sie˛ kolejna seria i zno´ w przeraz´ -
liwe krzyki. Tym razem Mike poczuł na plecach
zimny dreszcz. Krzyki dochodziły od strony
hoganu jego ojca, połoz˙ onego nisko w dolinie.
Po chwili wszystko ucichło i w kanionie zno´ w
zaległa cisza. Mike poczuł, z˙ e krew w jego z˙ yłach
zastyga na lo´ d. Zapomniał o owcach. Zamkna˛ł
oczy i poturlał sie˛ w do´ ł, nie zwaz˙ aja˛c na stra˛cane
kamienie i ostre odłamki skał, kto´ re boles´ nie
raniły jego ciało. Musiał jak najszybciej dostac´
sie˛ do doliny.
Zaje˛ło mu to jednak prawie godzine˛, a gdy
wreszcie dotarł na miejsce, miał wraz˙ enie, z˙ e
znajduje sie˛ w jakims´ upiornym, odwro´ conym na
lewa˛ strone˛ s´ wiecie. Ciało miał cie˛z˙ kie jak głaz,
jakby za chwile˛ miało przebic´ skorupe˛ ziemska˛
i znalez´ c´ sie˛ w piekielnych otchłaniach ognistego
ja˛dra, a mimo to stopy niosły go przed siebie,
jakby nie podlegały prawu grawitacji. Przez
wiecznos´ c´ , kto´ ra trwała moz˙ e sekunde˛, przeby-
wał zawieszony poza wymiarami, w piekielnej
i bezkształtnej otchłani. A potem spadł na ziemie˛.
Nad hoganem pojawił sie˛ myszoło´ w. Wyla˛do-
wał na ziemi, zwina˛ł wielkie, podobne do czarnej
Strona 4
Ann Major 7
peleryny skrzydła i podskakuja˛c, zmierzał w stro-
ne˛ progu. Słychac´ było skomlenie pso´ w i wycie
kojoto´ w. W pustym kanionie zawodził złowiesz-
czo wiatr.
Odgłosy s´ mierci.
Na przedburzowym niebie migotały gwiazdy.
Mike zobaczył obok siebie czworonoz˙ ny cien´
i krzykna˛ł ze strachu. Ale to był tylko pies, kto´ ry
podszedł bliz˙ ej i polizał go po dłoni.
Mike ostroz˙ nie zbliz˙ ył sie˛ do chaty. Zaraz za
progiem omal nie wpadł w kałuz˙ e˛ krwi. Powietrze
przesia˛knie˛te było dziwnym metalicznym zapa-
chem. We wne˛trzu domu panował mrok, rozjas´ -
niony jedynie przez z˙ ar paleniska. Jeszcze zanim
Mike zobaczył trzy ciała rozcia˛gnie˛te na ziemi,
do oczu napłyne˛ły mu łzy.
Dziadek, jak zawsze, miał na głowie czerwona˛
przepaske˛. Kula trafiła go prosto w czoło, gdy
chciał dołoz˙ yc´ do piecyka sosnowe polano.
– Boz˙ e! – szepna˛ł Mike drz˙ a˛cym, przeje˛tym
zgroza˛ głosem. Przyłoz˙ ył dłon´ do ust i zwymioto-
wał. Opadł na kolana i dopiero teraz zobaczył obok
siebie ciało babci, z kto´ rego poderwała sie˛ chmara
brze˛cza˛cych much. Wpadały mu do oczu, do uszu,
pływały w kałuz˙ ach krwi. Zamachał re˛kami i po-
derwał sie˛ z krzykiem. Przypomniał sobie pie˛kny,
krwistoczerwony zacho´ d słon´ ca, kto´ ry wypełnił
cały kanion magicznym blaskiem. Krew. Wsze˛-
dzie krew. Czarne, ge˛stnieja˛ce kałuz˙ e krwi.
Strona 5
8 Bliz´ niaczki
Wstał z wysiłkiem, ocieraja˛c głowa˛ o belke˛
stropu. Był wysoki jak na swo´ j wiek. Miał orli
nos, wyraziste rysy twarzy i czarnogranatowe
włosy. Wszyscy pokpiwali z niego, bo był zbyt
przystojny i miał za jasna˛ cere˛. A do tego oczy...
Miał jej oczy. Najcze˛s´ ciej z˙ artowała z niego
babcia. Na mys´ l o niej z jego gardła wyrwał sie˛
szloch. Była dla niego i babcia˛, i matka˛. Popatrzył
na jej ciało zwinie˛te na dywaniku i jego twarz
pociemniała, a w zielonych oczach pojawił sie˛
błysk nienawis´ ci.
To była robota białych. Z ˙ ałował, z˙e jego
ro´ wniez˙ nie zabili.
Z˙ oła˛dek zno´ w podszedł mu do gardła. Zakrył
usta dłonia˛ i na uginaja˛cych sie˛ nogach wyszedł
z chaty. Zaraz za progiem zgia˛ł sie˛ wpo´ ł.
W kilka godzin po´ z´ niej, gdy juz˙ pogrzebał
rodzine˛, na urwisku rozległo sie˛ wycie kojoto´ w.
Mike opadł na ziemie˛, otoczył kolana dłon´ mi
i kołysał sie˛ w przo´ d i w tył, wsłuchuja˛c sie˛
w głosy ducho´ w zmarłych. W ciemnos´ ciach
usłyszał głos swojego dziadka:
– Wyjedz´ z Dinehtah. Masz z˙ yc´ .
Błyskawica rozs´ wietliła kanion, od strony pła-
skowyz˙ u nadcia˛gna˛ł ostry i zimny wiatr. Gwiazdy
przed oczami Mike’a zawirowały. Miał wraz˙ enie,
z˙ e od tych sło´ w zawirował cały kosmos.
Zobaczył biegna˛ca˛ w jego strone˛ postac´ oto-
Strona 6
Ann Major 9
czona˛ złotym s´ wiatłem. To była dziewczyna
o bra˛zowych oczach i rudych włosach. Biała
dziewczyna.
– Wyjedz´ z Dinehtah i z˙ yj – powto´ rzył głos.
Mike rzucił sie˛ do biegu. Biegł w strone˛ tego
s´ wiatła i dziewczyny, kto´ ra wcia˛z˙ pozostawała
poza jego zasie˛giem. Nie obejrzał sie˛ ani razu,
nawet nie poz˙ egnał sie˛ z dziadkiem. Hogan był
miejscem s´ mierci. Wiedział, z˙ e juz˙ nigdy nie
be˛dzie mo´ gł wro´ cic´ do domu.
Strona 7
´ C´ PIERWSZA
CZE˛S
´ C´
PRZESZŁOS
Zazdros´ ni o to nie pytaja˛;
Nie zawsze oni zazdroszcza˛ dlatego,
Z˙e maja˛ powo´ d taki lub owaki,
Ale zazdroszcza˛, bo zazdroszcza˛, zazdros´ c´
Jest to poczwara, co sie˛ sama płodzi,
Sama wyle˛ga. 1
1
William Szekspir ,,Otello’’, przeł. Jo´ zef Paszkowski,
Warszawa 1974 (przyp. tłum.).
Strona 8
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdyby tylko Frances Shayne potrafiła jakos´
wyczuc´ nieszcze˛s´ cie, zanim nadeszło. Jednak
wychodza˛c z łazienki do pokoju, w kto´ rym ryczał
telewizor, nie miała poje˛cia, z˙ e koszmar jest tak
blisko. Na widok młodej, pełnej buntu indian´ skiej
twarzy widocznej na ekranie, ogarne˛ło ja˛drz˙ enie.
Zielone oczy patrzyły na nia˛ przenikliwie i lodo-
wato.
Moz˙ e to dobrze, z˙ e policja plemienna go nie
znalazła. Frances dobrze znała ten typ me˛z˙ czyzn.
Rzucaja˛ca sie˛ w oczy uroda nie mogła mu wyjs´ c´
na dobre. Była pewna, z˙ e jes´ li ten chłopak
przez˙ yje, złamie wiele dziewcze˛cych serc.
Zbrodnia w rezerwacie. Mordercy na wolno-
s´ ci. Moz˙ liwe porwanie.
Zmarszczyła brwi i rozejrzała sie˛ po sypialni
Strona 9
14 Bliz´ niaczki
w poszukiwaniu pilota. Tragiczna historia nasto-
latka nalez˙ ała do tych wiadomos´ ci, kto´ rych naj-
bardziej nie cierpiała, a teraz potrzebowała chwili
spokoju, by sie˛ przygotowac´ na wieczo´ r. Zagla˛-
dała pod poduszki, sprawdzała pod gazetami, za
pe˛dami bluszczu, ale pilota nigdzie ani s´ ladu.
Twarz znikła z ekranu i w jej miejsce pojawił
sie˛ obskurny indian´ ski hogan. Dokoła niego bła˛-
kały sie˛ owce z dzwonkami na szyjach, ciemno-
sko´ re dzieciaki i czarne psy. Na tym tle bezze˛bny
starzec o twarzy pomarszczonej jak wyschnie˛te
jabłko mo´ wił cos´ w niezrozumiałym je˛zyku.
Frances nie zawracała sobie głowy czytaniem
napiso´ w na dole ekranu. Podobnie jak chyba
wszyscy mieszkan´ cy Nowego Meksyku, znała
juz˙ cała˛ ponura˛ historie˛. Słynny projektant i two´ r-
ca biz˙ uterii i jego rodzice zostali zastrzeleni,
a nastoletni syn znikna˛ł. Morderco´ w nie uje˛to.
Zabijanie w Stanach Zjednoczonych stało sie˛
zdecydowanie zbyt łatwe.
Wpadło jej w oczy słowo chindi, a potem
wyraz˙ enie: ich duchy błagaja˛ o pomste˛.
W kon´ cu z ulga˛ dostrzegła czarna˛ krawe˛dz´
pilota wystaja˛ca˛ spod sterty ksia˛z˙ ek na po´ łce.
Wyła˛czyła telewizor. Co ona sama mogła miec´
wspo´ lnego z Nawahami, kto´ rzy mieszkali jak
jaskiniowcy w jednoizbowym hoganie z dziura˛
w suficie zamiast komina? Na wszelki wypadek
jednak zainstalowała alarm w swojej posiadłos´ ci.
Strona 10
Ann Major 15
Frances nienawidziła brzydoty. Kolekcjono-
wała pie˛kne przedmioty i... znajomos´ ci z waz˙ -
nymi ludz´ mi. Jej sypialnia spełniała wszelkie
kryteria elegancji rodem z Santa Fe. Drewniane
belki na wysokim suficie, naroz˙ ny kominek,
s´ ciany w naturalnych barwach, bezcenne indian´ s-
kie dywaniki starannie rozrzucone w artystycz-
nym nieładzie na podłodze z wypolerowanych
kamiennych płyt – wszystko to miało swo´ j styl.
Nawahowie, pomys´ lała Frances, zatrzymuja˛c
wzrok na gustownie zestawionych szaros´ ciach,
czerniach, bra˛zach, bez˙ ach i bielach dywanika.
Ten akurat, autorstwa słynnej projektantki Bessie
Greywolf, z pewnos´ cia˛ był jednym z jej najcen-
niejszych nabytko´ w.
Zamordowana kobieta tez˙ nalez˙ ała do plemie-
nia Nawaho´ w. W wiadomos´ ciach podano, z˙ e była
znana˛ tkaczka˛, ale nie podano jej nazwiska.
Ciekawe, o kogo chodzi, zastanawiała sie˛ Fran-
ces, sie˛gaja˛c po słoiczki z kosmetykami.
Pewna˛ re˛ka˛ obrysowała wa˛skie, pie˛knie za-
rysowane wargi czerwona˛ konturo´ wka˛. Rozcze-
sała rude włosy i zwine˛ła je w ls´ nia˛cy we˛zeł
na karku, a potem stane˛ła pos´ rodku pomiesz-
czenia, wdychaja˛c zapach piniowego dymu zmie-
szany z wonia˛ bzu i ro´ z˙ , kto´ re Czarina wy-
hodowała w swojej szklarni i wstawiła w wazony
przed wieczornym przyje˛ciem. Ubrana tylko
w czarna˛ satynowa˛ koszulke˛, Frances uniosła
Strona 11
16 Bliz´ niaczki
brwi i popatrzyła w lustrze na swoja˛ szczupła˛
twarz z wysoko osadzonymi kos´ c´ mi policzkowy-
mi i prostym nosem. Była uosobieniem klasycz-
nej, chłodnej pie˛knos´ ci. Na jej zgrabnym ciele nie
sposo´ b było znalez´ c´ ani grama zbe˛dnego tłusz-
czu. Blada twarz i oczy bez blasku nie szkodziły
jej posa˛gowej urodzie. Przypominała lalki, kto´ re
zbierała i zamykała w szklanych gablotkach.
Zet twierdziła, z˙ e Frances jest zbyt szczupła
i za blada. Ale co ona mogła wiedziec´ ? Sama była
za gruba, a ubrania kupowała na indian´ skich
jarmarkach. W mie˛kkim s´ wietle nowych lamp
z ro´ z˙ owymi abaz˙ urami, odbitym od bez˙ owych
s´ cian, Frances wygla˛dała doskonale. Miała trzy-
dzies´ ci szes´ c´ lat, cudowny, wre˛cz idealny wiek
dla kobiety – na tyle jeszcze młoda, by byc´ pie˛kna˛
i wzbudzac´ poz˙ a˛danie, ale wystarczaja˛co do-
jrzała, by nie robic´ głupstw.
Musiała sie˛ teraz ubrac´ i dopilnowac´ przygoto-
wan´ na dole. Usłyszała dzwonek przy drzwiach
wejs´ ciowych, co oznaczało, z˙ e pierwsi gos´ cie juz˙
przybyli. Pewnie nie był to nikt waz˙ ny – raczej ci,
kto´ rym zalez˙ ało, by sie˛ tu pokazac´ .
Na ło´ z˙ ku lez˙ ała przygotowana turkusowa suk-
nia, a obok sznur czarnych pereł, buty i rajstopy.
Ten wieczo´ r miał byc´ jej triumfem. Gubernator,
czyli Steven – prosił, by zwracała sie˛ do niego po
imieniu – zapowiedział, z˙ e przyjdzie wraz z z˙ ona˛,
mała˛, głupia˛ Carey. Przyje˛cie miało sie˛ odbyc´ na
Strona 12
Ann Major 17
czes´ c´ Indiany, najwie˛kszej artystki i zarazem
skandalistki w całym Nowym Meksyku. Na mys´ l
o tym Frances zmarszczyła brwi. Nadmiar artys-
tycznego temperamentu sprawiał, z˙ e Indiana była
nieprzewidywalna i nieodpowiedzialna. Niejeden
juz˙ raz wystawiła Frances do wiatru. Kto mo´ gł
wiedziec´ , co jej chodziło po głowie? Choc´ z dru-
giej strony obiecała Czarinie, kto´ ra˛ uwaz˙ ała za
swa˛duchowa˛siostre˛ i guru w sprawach ziołolecz-
nictwa, z˙ e przyjdzie.
Zet, zazwyczaj leniwa, w niekto´ rych sytuac-
jach wykazywała niespotykana˛ energie˛. Wstawa-
ła o s´ wicie i przez całe ranki pisała na strychu
dzieło, kto´ re ze s´ miechem nazywała Trzecim
Testamentem albo Biblia˛ Zielarstwa. Frances
potrza˛sne˛ła głowa˛, bo doszła do wniosku, z˙ e
najlepszy okres w jej z˙ yciu miał miejsce, gdy Zet
obraziła sie˛ o cos´ i przestała z nia˛ rozmawiac´ .
Sie˛gne˛ła po suknie˛, gdy na trawniku przed
domem rozległ sie˛ mroz˙ a˛cy krew w z˙ yłach
okrzyk. Zastygła i przez głowe˛ przebiegła jej
mys´ l o mordercach. Bliz´ niaczki! Jednym sko-
kiem znalazła sie˛ przy oknie, spodziewaja˛c sie˛
najgorszego.
Dwie drobne postacie w podkasanych niebies-
kich spo´ dniczkach galopowały dokoła trawnika
na kijach od szczotek. Zraszacz był wła˛czony.
Nowe jedwabne sukienki dziewczynek były brud-
ne i mokre, a włosy, dopiero co starannie uczesa-
Strona 13
18 Bliz´ niaczki
ne i zwia˛zane błe˛kitnymi wsta˛z˙ kami, niemiło-
siernie potargane. Zawsze bawiły sie˛ razem;
Kara była prowodyrem wszelkich psikuso´ w.
Frances martwiła sie˛ o ich przyszłos´ c´ , szczego´ l-
nie gdy patrzyła na swo´ j najwie˛kszy skarb,
Emme˛.
Miała wielkie oczekiwania wobec dzieci i cza-
sami z˙ ałowała, z˙ e nie pochodzi z jakiejs´ innej,
spokojniejszej rodziny o bardziej przewidywal-
nych genach. Moz˙ e zreszta˛ kaz˙ da rodzina miała
swoje kłopoty i swoje słabos´ ci. W tej chwili
Frances wolała nie mys´ lec´ o szalonych wybry-
kach Shayne’o´ w, a szczego´ lnie o własnych. Kto
by pomys´ lał, z˙ e ona, dama z dobrego towarzyst-
wa, spadkobierczyni ogromnej fortuny zbudowa-
nej na handlu nieruchomos´ ciami i ropie naftowej,
kiedykolwiek...
Ale przeszłos´ c´ odeszła. Frances doskonale
radziła sobie jako matka, kobieta interesu i gos-
podyni. Centrum jej kro´ lestwa stanowił wielki
gliniany pałac połoz˙ ony na po´ łnoc od Santa Fe,
Casa New Mexico, otoczony szmaragdowymi
trawnikami, topolami, szemrza˛cymi fontannami,
stawami i rabatami pełnymi barwnych kwiato´ w.
Rezydencja ozdobiona mno´ stwem balkono´ w, ta-
raso´ w i patio przypominała niewielkie pueblo.
Wysokie mury miały chronic´ tro´ jke˛ jej dzieci. Im
bardziej jednak Frances chciała je chronic´ , tym
mocniej one wyrywały sie˛ na wolnos´ c´ . Bitwy ze
Strona 14
Ann Major 19
Stuartem przemieniały sie˛ w prawdziwe wojny.
A gdyby bliz´ niaczki... Kara...
Mys´ l o tym, z˙ e Kara mogłaby narazic´ Em-
me˛ na jakies´ niebezpieczen´ stwo, pchne˛ła Fran-
ces w strone˛ szuflady, w kto´ rej była schowana
srebrna piersio´ wka. Przy drugim łyku usłyszała
na dole huk rozbijanego szkła, krzyk Kary,
szloch Emmy i głos Zet na schodach. W ostat-
niej chwili wrzuciła piersio´ wke˛ do szuflady.
W drzwiach pojawiła sie˛ pulchna sylwetka Zet
w kwiecistej spo´ dnicy i turkusowych naszyj-
nikach. Frances szybko narzuciła na siebie suk-
nie˛ i perły i pobiegła na do´ ł, a siostra poszła
za nia˛.
W salonie muzycznym, na jej najlepszym
indian´ skim dywaniku, ls´ niły okruchy ulubionego
kryształowego wazonu Frances. Stoja˛ca obok
Gloria Dobson histerycznie wymachiwała re˛ka-
mi. Z jej palca kapała krew, a z czarnej, jedwabnej
sukni spływała woda.
Bliz´ niaczki siedziały skulone w ka˛cie po dru-
giej stronie pokoju. Twarz Kary była obrazem
wcielonej niewinnos´ ci. Z oczu Emmy, wypeł-
nionych poczuciem winy i przeraz˙ eniem, spływa-
ły łzy. Frances przykle˛kła przed nia˛ i dziewczyn-
ka rzuciła sie˛ w ramiona matki.
– Przepraszam! – wyszlochała.
– No, juz˙ dobrze – łagodziła Frances. – Co sie˛
stało, skarbie?
Strona 15
20 Bliz´ niaczki
– N-nie wiem. Bawiłys´ my sie˛ z Kara˛ na
dworze... I dalej n-nie wiem...
– A ska˛d wzie˛łys´ cie sie˛ tu, w salonie? – wypy-
tywała Frances łagodnie.
– Kara na pewno wie...
– Kara? – Głos zabrzmiał tym razem znacznie
ostrzej.
Druga z dziewczynek nasune˛ła na twarz maske˛
goryla.
– Bo ona zabrała mi maske˛ i przybiegła tutaj
– odrzekła cicho, lecz z pewnos´ cia˛ w głosie.
Frances s´ cia˛gne˛ła maske˛ z jej twarzy.
– Jak było naprawde˛?
Kara rzuciła jej rozzłoszczone spojrzenie spod
zmarszczonych brwi.
– Nigdy mi nie wierzysz! Tylko ja˛ kochasz!
Ja Wszyscy ja˛ kochaja˛! – krzykne˛ła i wybiegła
˛!
z pokoju.
Frances mocniej przytuliła do siebie Emme˛,
ale dziewczynka kre˛ciła sie˛ niecierpliwie, chciała
pobiec za rozz˙ alona˛ siostra˛. Frances westchne˛ła.
Kara, Gloria, ten wspaniały wazon, prezent od
angielskiego ksie˛cia, nawet dzisiejsze przyje˛cie
– wszystko poszło w zapomnienie. Waz˙ ne były
tylko łzy w oczach Emmy. Czule odgarne˛ła rude
loki ze spoconego czoła dziewczynki, a gdy mała
uspokoiła sie˛, wypus´ ciła ja˛ z obje˛c´ i pozwoliła
wybiec z salonu za siostra˛.
Nierozła˛czne. Dlaczego zawsze musiały sie˛
Strona 16
Ann Major 21
trzymac´ razem? Frances westchne˛ła i ze s´ cia˛g-
nie˛ta˛ twarza˛ spojrzała na Zet.
– Poszukaj Stuarta. Be˛dzie musiał ich przypil-
nowac´ .
– Ale on włas´ nie pokło´ cił sie˛ z Kara˛. Mo´ wi, z˙ e
ukradła mu latarke˛.
Policzki Zet były podejrzanie zaczerwienione.
Frances podniosła głowe˛ i bez słowa wpatrzyła
sie˛ w drink siostry. Przez dłuz˙ sza˛ chwile˛ obydwie
milczały. W kon´ cu Zet poczerwieniała jeszcze
bardziej, z rozmachem wylała zawartos´ c´ szkla-
neczki na dywan i znikła za drzwiami. Po chwili
z go´ ry, z pokoju Stuarta, rozległ sie˛ huk. No tak,
ten smarkacz znowu rzuca ksia˛z˙ kami, zapewne
podre˛cznikami do matematyki.
Zadzwonił dzwonek i w drzwiach stana˛ł guber-
nator, a jednoczes´ nie na schodach pojawił sie˛
Stuart. Frances osadziła go na miejscu jednym
spojrzeniem. Był wysoki i chudy, proste, jasne
włosy opadały mu na czoło, a na nosie miał
okulary ze szkłami grubymi jak denka od butelek.
To był jej syn. Nie miała teraz dla niego czasu.
Skinieniem głowy nakazała mu zostac´ w miejscu,
a sama podeszła do gubernatora i jego z˙ ony.
– Wspaniale wygla˛dasz w tej czerwonej sukni
– zaszczebiotała w strone˛ Carey, cze˛stuja˛c ja˛
krewetkami z rusztu. Ka˛tem oka zauwaz˙ yła, z˙ e
Stuart przycupna˛ł na szczycie schodo´ w, i przez
głowe˛ zno´ w przebiegła jej mys´ l o nastoletnich
Strona 17
22 Bliz´ niaczki
mordercach, sprawcach ostatniego zamieszania.
Byli niewiele starsi od jej syna.
Carey, jakby czytaja˛c w jej mys´ lach, zacze˛ła
mo´ wic´ o tych morderstwach, opisuja˛c je z naj-
drobniejszymi, najohydniejszymi szczego´ łami
– muchy, rozkładaja˛ce sie˛ ciała. Frances skwito-
wała te opowies´ ci lekkim s´ miechem i szybko
zmieniła temat.
– W kon´ cu to wszystko zdarzyło sie˛ tak daleko
sta˛d – wzruszyła ramionami.
Gubernator wbił ze˛by w krewetke˛.
– Frances ma racje˛. To morderstwo moz˙ e
poczekac´ , przynajmniej dopo´ ki nie skon´ cze˛ jes´ c´ .
– A nawet do kon´ ca mojego przyje˛cia – doda-
ła Frances lekkim tonem.
Wszyscy, z wyja˛tkiem Stuarta, zas´ miali sie˛
uprzejmie. Wszystko toczyło sie˛ gładko az˙ do
chwili, gdy Steven zapytał o Indiane˛.
Frances poczuła przypływ paniki. Rozejrzała
sie˛ po pokoju i pochwyciła spojrzenie Stuarta.
Wydawał sie˛ zagubiony i smutny, ale nie zamie-
rzała sie˛ nim teraz przejmowac´ . Waz˙ niejsze było
upokorzenie, jakiemu be˛dzie musiała stawic´ czo-
ło, jes´ li jej honorowy gos´ c´ nie pojawi sie˛ na
przyje˛ciu.
Strona 18
ROZDZIAŁ DRUGI
Kara i Emma podskakiwały energicznie, jakby
miały spre˛z˙ yny przyczepione do buto´ w. Ich nie-
bieskie sukienki wydymały sie˛ przy tym jak
otwarte parasolki.
– Zabierz nas do ruin!
Krzyczały tak głos´ no, z˙ e Stuart zasłonił sobie
uszy dłon´ mi i czubkiem buta nakres´ lił na czer-
wonej ziemi trzy litery.
– N-I-E – przeczytały dziewczynki głos´ no
i wybuchne˛ły s´ miechem. – Dlaczego nie?
– Dlaczego? Dlaczego? – przedrzez´ niał je ze
złos´ cia˛. Pragna˛ł znalez´ c´ sie˛ jak najdalej od tego
domu, tych s´ cian, od matki i sio´ str. – Dlaczego nie
moz˙ ecie sie˛ wreszcie zamkna˛c´ ? Od samego rana
az˙ do wieczora nie dajecie mi ani chwili spokoju!
Moz˙ na z wami zwariowac´ !
Strona 19
24 Bliz´ niaczki
Bliz´ niaczki nieustannie ws´ lizgiwały sie˛ do je-
go pokoju, podkradały mu rzeczy albo przyciska-
ły klawisze na klawiaturze komputera, przez co
po´ z´ niej z˙ aden program nie chciał działac´ jak
nalez˙ y.
– Idz´ cie sie˛ pohus´ tac´ – wrzasna˛ł.
Kara pokazała mu je˛zyk.
– Wy małe potwory! Dlaczego to ja cia˛gle
musze˛ sie˛ wami zajmowac´ ?
– Bo jestes´ naszym bratem – wyjas´ niła Emma.
– Wolałbym, z˙ ebys´ cie sie˛ nigdy nie urodziły.
– Bo my jestes´ my bliz´ niaczkami, a ty nie
– dodała Kara.
Owszem, wszyscy uwaz˙ ali je z tego powodu za
o´ smy cud s´ wiata, nawet przyjaciele Stuarta za-
chwycali sie˛ ich uroda˛ i podobien´ stwem. Matka
chwaliła sie˛ nimi od chwili urodzenia. A czy
o nim kiedykolwiek powiedziała cos´ miłego? Czy
przyjaciele na niego zwracali uwage˛? Kogo ob-
chodziło, z˙ e był najlepszym uczniem w klasie?
Z rudymi, ls´ nia˛cymi włosami, promiennymi
owalnymi twarzyczkami, w teniso´ wkach, kto´ rych
czubki ubrudzone były czerwona˛ ziemia˛, bliz´ -
niaczki wygla˛dały jak dwie wysłanniczki piekieł,
zesłane specjalnie po to, by go dre˛czyc´ . Zawsze
odzywały sie˛ jednoczes´ nie, jak na sygnał. Tylko
z˙ e nie musiały sobie niczego sygnalizowac´ . Czy-
tały sobie w mys´ lach, zupełnie jakby miały
wspo´ lny umysł. Gdy chciały, ro´ z˙ niły sie˛ jak woda
Strona 20
Ann Major 25
i ogien´ , i wtedy Emma przyjmowała role˛ tej
dobrej, a Kara tej złej.
– Zabierz nas do lasu albo na pustynie˛! – bła-
gały go z identycznym wyrazem oczu.
Nic z tego! – pomys´ lał Stuart. Przypomniał
sobie maski, przez kto´ re zbiły wazon matki,
i zazgrzytał ze˛bami.
Z licznych komino´ w domostwa unosił sie˛ dym.
Powietrze pachniało s´ wiez˙ os´ cia˛ i wiosenna˛ ziele-
nia˛. Ciotka Zet zapowiadała wyja˛tkowo pie˛kny
zacho´ d słon´ ca.
– Stuart, prosze˛, zabierz nas gdzies´ – zacze˛ła
zno´ w Emma.
– Jak nie przestaniecie, to skopie˛ wam tyłki.
– Powiem mamie, z˙ e nam grozisz! – ostrzegła
Kara.
Emma, kto´ ra lubiła dramatyczne sceny, osune˛-
ła sie˛ na kolana i szepne˛ła wyrazis´ cie:
– Ona nic nie powie... jes´ li nas zabierzesz.
Stuart spojrzał na nia˛ z ws´ ciekłos´ cia˛.
– Ile razy mam powtarzac´ , z˙ eby to do was
wreszcie dotarło, go´ wniary jedne? Nie ma mowy!
W ciemnych oczach Emmy błysne˛ły łzy.
– Prosze˛, Stuart, nie złos´ c´ sie˛ na mnie!
– To przestan´ mi zawracac´ głowe˛.
Kara patrzyła na niego z ws´ ciekłos´ cia˛.
– Nazwałes´ nas go´ wniarami!
Stuart z desperacja˛ kopna˛ł s´ ciane˛. Kara oparła
re˛ce na biodrach i stane˛ła przed Emma˛.