Magiczny Kamien - NORTON ANDRE
Szczegóły |
Tytuł |
Magiczny Kamien - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Magiczny Kamien - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Magiczny Kamien - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Magiczny Kamien - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Magiczny Kamien
Mary Schaub
Przeklad: Ewa Witecka
Tytul oryginalu THE MAGESTONE
SCAN-dal
Poswiecam pamieci mojej ukochanej matki,Deane R. Schaub,
ktora zachecala mnie do pisania, czytala kazdy
kolejny rozdzial tej powiesci i czasami mawiala:
"Srodkowa czesc moglaby byc zrozumialsza".
Mary H. Schaub
Rozdzial pierwszy
Mereth z Doliny Fern - jej pamietnik spisany podczas podrozy do Estcarpu. W Miesiacu Ognistego Krzaka, Roku Rogatego Lowcy, wg kalendarza Lormtu.
Moj dzielny Sceptyku - usmiechnalbys sie widzac mnie w tej chwili. Z pewnoscia bys sie nawet rozesmial na cale gardlo na widok starej kobiety z Krainy Dolin, skulonej pod pokladem, podczas gdy wokol szaleje sztorm, i usilujacej wprowadzic jakis lad do tego, co Sulkarczycy pieszczotliwie nazywaja rejestrami przewozonego ladunku.
Musialabym w ciemnosci obmacywac karbowane patyczki, gdybym nie przypomniala sobie o twoim przemyslnym wynalazku, utrzymujacym lampe w rownowadze bez wzgledu na przechyl statku. Moje szkice przekonaly kapitana Halbeca o niezwyklych wlasciwosciach tego urzadzenia, rozkazal wiec ciesli skonstruowac kilka takich kinkietow do naszych kajut. Wiedzac o zimnych przeciagach, hulajacych pod pokladem wszystkimi korytarzami, przezornie zabral w podroz lampy z rogowymi abazurami.
Teraz mam wiec zapewnione swiatlo, choc stol do pisania kolysze sie bez przerwy, a to bardzo utrudnia mi prace. Musze wyjatkowo ostroznie i umiejetnie kierowac piorem, by uniknac kleksow i mazniec. Przysiegam, ze jest to bardziej denerwujace, niz gdybym pisala jadac na konskim grzbiecie; przynajmniej wowczas panowalam nad swoim wierzchowcem. Och, gdybyz mozna bylo kierowac tym statkiem za pomoca wedzidla i wodzy! Damy, ktore uczyly mnie pisac w dziecinstwie, srodze by sie zawiodly na widok tej strony. Na szczescie tajemne pismo kupcow, ktore oboje wymyslilismy tak dawno temu, nie wymaga pieknych zawijasow ani ozdobek. Jezeli jednak bedzie mna i statkiem trzeslo czesciej niz dotychczas, nawet ja nic nie zrozumiem z wlasnych bazgrolow.
-Och, Sceptyku, tak mi ciebie brak! Juz nie pamietam, ilekroc wypowiadalam w mysli i pisalam te slowa w ciagu ostatnich dwudziestu lat. Co dzien o swicie nasluchuje dzwieku twojego glosu, oczekuje musniecia twego rekawa przy stole, wypatruje blysku slonca na twoich wlosach.
Zycie, jakie niegdys prowadzilismy, bezpowrotnie przeminelo. To, co sie teraz dzieje, przekracza wszystkie moje dawniejsze wyobrazenia o przyszlosci. Tak wiele sie zmienilo, ale nie zmienil sie bol rozlaki i tesknoty. Dokucza mi tak bardzo, jakbys zaledwie kilka godzin, a nie pare lat temu, ucalowal na pozegnanie moja dlon. Obowiazek wobec klanu zmusil mnie do zajecia sie interesami handlowymi mojej rodziny, ty zas musiales bronic twojej ojczystej Doliny przeciwko wscieklym Psom z Alizonu. I w przeciwienstwie do naszych poprzednich rozstan, to bylo ostateczne.
Juz sama nazwa owego straszliwego roku brzmiala zlowrozbnie; oto nadszedl Rok Ognistego Trolla. Plomien wojny osmalil zarowno ciala, jak i dusze mieszkancow naszych Dolin, gdy armia najezdzcow zalala wybrzeze. Doszly mnie sluchy o okutych metalem wozach dostarczonych przez sprzymierzonych z Alizonczykami Kolderczykow, pelzajacych potworach plujacych plynnym ogniem, ktore zdruzgotaly bramy i mury naszych nadbrzeznych twierdz. Dziekuje Jantarowej Pani, ze zginales szybka smiercia, od miecza. Nawet teraz, gdy fragmentaryczne wspomnienia bitew maca spokoj moich snow, serce krwawi mi z zalu, ze nie walczylam wtedy u twego boku, by przezyc lub zginac razem z toba. Bylam jednak daleko, w glebi ladu, kiedy najezdzcy zaatakowali port Vennes i spladrowali nasz magazyn. Mialam wrazenie, ze to jakis koszmar na jawie. Gdy uciekalam ku gorom na zachodzie, pewien uciekinier przekazal mi wiesci o twoim losie. Mysle, ze gdybym byla wtedy sama, zawrocilabym, zeby w walce poszukac smierci, nie moglam wszakze zlekcewazyc obowiazkow wobec mojego klanu Robnore. Wuj Parand zginal podczas ataku na port Vennes. Wszyscy bracia mojej matki i wiekszosc naszych partnerow handlowych polegla. Pozostali przy zyciu rodowcy spodziewali sie po mnie, ze obejme przewodnictwo klanu. Zrozpaczona i zasmucona uznalam, ze dokonali zlego wyboru, nie moglam jednak ignorowac ich prosb.
Ta upiorna wedrowka zajela mi wiele tygodni, ktore przeciagnely sie w miesiace. Prawie nie jadlam i nie spalam, niekiedy nie starczalo mi nawet czasu na przemyslenie czegokolwiek. I bez przerwy tesknilam za toba. Potykajac sie, uparcie brnelam do przodu, usilujac sobie wyobrazic, w jaki sposob rozwiazywalbys coraz to nowe kryzysy. To wspomnienia o tobie przywrocily mnie rzeczywistosci: bez nich uleglabym rozpaczy. Nieustannie uswiadamialam sobie, ze spedzilismy wiecej czasu z dala od siebie niz razem. Powiedziales kiedys, ze nasze listy, ktore laczyly nas wtedy, gdy bylismy od siebie daleko, stworzylyby obszerna kronike - ale zaden skryba nie zdolalby odczytac naszego pisma. Pomimo wojennej zawieruchy i dlugich podrozy, zdolalam zachowac niektore twoje listy oraz twoj portret, ktory Halbec naszkicowal przed wielu laty podczas naszej wspolnej podrozy jego statkiem. Te dokumenty sa moimi najwiekszymi skarbami, spadkiem, ktory mi pozostawiles.
Do obecnej podrozy w tak nieodpowiedniej porze roku zmusilo mnie inne dziedzictwo. Przypuszczam, ze pokiwalbys z politowaniem glowa nad moim niedawnym postepowaniem. Zapytalbys, dlaczego po ponad szescdziesieciu latach zajmowania sie handlem, odwrocilam sie plecami do calej mojej przeszlosci i uchwycilam najbardziej plonnej z nadziei? Jakbym slyszala twoje slowa, ze gonitwa za promieniami ksiezyca lub sniezynkami przynioslaby wieksze zyski niz ta podroz. Gdybym jednakze mogla wyjasnic ci moje rozumowanie, zrozumialbys, czemu odwazylam sie podjac te poszukiwania. Wierze, ze nalegalbys, abym nie zmarnowala tej szansy, choc wydaje sie nikla i nierozsadna.
Moj drogi Sceptyku... zawsze byles wyjatkowo ostroznym, przezornym czlowiekiem. Wuj Parand powiedzial kiedys, iz byles najostrozniejszym ze wszystkich ludzi, ktorych spotkal w zyciu, gdyz zawsze zestawiales mozliwe zyski i straty, zanim podjales jakakolwiek decyzje. Za to pozniej uparcie starales sie doprowadzic do konca cale przedsiewziecie, bez wzgledu na pietrzace sie przeszkody. Zaobserwowalam podobny upor u mojej matki. To sila jej woli zamienila ulepszona przez mojego ojca rase owiec w podstawe naszego sukcesu handlowego. Mowiono mi, iz jestem tak samo uparta jak ona, wszyscy wiec troje posiadalismy te ceche, gdyz przypominam sobie, ze niegdys kazde z nas zarzucalo pozostalym, iz zbyt czesto zacinaja sie w uporze. Nabyte w pracy przyzwyczajenia, zwlaszcza jesli przynosza korzysci, czesto rzutuja na reszte zycia. Wspominam teraz tamte dlugie godziny, ktore spedzilismy razem ukladajac spisy krewnych. Jakze byles podniecony, gdy okazalo sie, iz jeden z twoich przodkow uwazal sie za spokrewnionego z klanem Robnore. Przebyles wiele mil w poszukiwaniu dokumentow, ktore mialy to potwierdzic, i przywiozles na twym odzieniu co najmniej polowe kurzu z klasztornych archiwow. Sleczelismy nad spisami tak wielu rodzin. Nigdy nie zapomne pergaminow przechowywanych w woskowanym zeglarskim kuferku z Warku. Powiedziales wtedy, ze trudno watpic w zaciecie, z jakim ten klan oddawal sie uprawianemu od pokolen zajeciu, wszystkie bowiem zwoje z wykazami genealogicznymi cuchnely rybami!
Jeszcze teraz, po tylu przeciez latach, zadaje sobie pytania o pokrewienstwo. Lecz nie dotycza one imion, ktorych brakowalo w spisach czlonkow tamtego klanu, tylko moich wlasnych krewnych, a im dalej posuwam sie w badaniach, tym bardziej rosnie we mnie niepokoj. Cale lata nie wiedzialam, gdzie powinnam szukac. Dysponowalam jedynie niejasnymi domyslami, przypuszczeniami, pogloskami czy fragmentami zdan, ktore same w sobie niewiele znaczyly. To jakby planowac wyprawe handlowa w nieznane: nie wiemy, dokad sie udac, ani jakie towary zabrac ze soba.
Lecz prawie dwa miesiace temu, w Miesiacu Drzewa Zrzucajacego Kore, dotarl do mnie list Damy Gwersy. Przebywalam wtedy w porcie Vennes. Jestem pewna, ze nie bylo to jej zamiarem, ale przeslane wiesci staly sie pochodnia, ktora podpalila nagromadzone we mnie przez lata niepokoje i zmartwienia. Z odwiedzin w opactwie z Doliny Rish powinienes pamietac szczegolne oddanie tej damy starozytnym dokumentom. Po wojnie z Alizonczykami probowala odtworzyc archiwa w swoim wlasnym opactwie oraz w kilku innych, ktore ulegly zniszczeniu podczas walk. Dama Gwersa jest teraz bardzo stara i juz nie widzi, ale co pewien czas otrzymuje od niej listy. Dyktuje je swej uczennicy sprzed niemal siedemdziesieciu lat.
Podrozny, ktory ubieglego lata odwiedzil opactwo z Doliny Rish, przyniosl jej wiesc o zdumiewajacym odkryciu, ktorego dokonano po drugiej stronie morza, w Estcarpie. Dwa lata temu, w Roku Kobolda, Czarownice wywolaly wielkie trzesienie ziemi, by powstrzymac napasc z Karstenu, krainy polozonej na poludnie od Estcarpu. Jednym ze skutkow tego wstrzasu bylo zniszczenie czesci murow obronnych i wiez w Lormcie, starozytnej cytadeli slynnej ze swych archiwow. Nieznane dotad kryjowki w murach i podziemiach stanely otworem, dodajac niespotykane bogactwo dokumentow do mnostwa innych, tak wysoko cenionych przez genealogow.
W chwili, gdy przeczytalam opowiesc Damy Gwersy, zrozumialam, ze musze wyruszyc do Lormtu. Dotad bowiem czulam sie jak zlotnik usilujacy wykonac naszyjnik, ktoremu zabraklo jednak najwazniejszych do stworzenia wzoru perel. Perel dwojakiego rodzaju: informacji o pokrewienstwie i wiedzy o zupelnie odmiennym od nich klejnocie. Gdziez moglam je znalezc, jak nie w Lormcie? Dwa podstawowe pytania nie dawaly mi - i nadal nie daja - spokoju: kim byl moj prawdziwy ojciec i skad pochodzi najwazniejsza czesc dziedzictwa pozostawionego mi przez matke, niezwykly klejnot, ktory nazwala moim darem zareczynowym?
Od dziecka zakladalam, ze wiem, kim jestem. W dniu, w ktorym po raz pierwszy cie spotkalam, napisalam na tabliczce, iz jestem Merem z Doliny Fern, niema od samego dnia narodzin w Roku Niebieskorogiego Tryka. Mowiles zawsze, ze to wyjatkowo trafna nazwa roku dla kogos, kto handlowal owcza welna, i ze dla kupca moje wyrazne pismo powinno okazac sie rownie uzyteczne jak glos. Dodawales tez, iz dzieki temu znacznie trudniej bedzie o nieporozumienia. Mialam wtedy siedemnascie lat i bylam ci wdzieczna za twoja uprzejmosc. Niewielu bowiem kupcow zatrzymywalo sie, zeby przeczytac moja tabliczke, i w swoim zaaferowaniu okazywalo dosc cierpliwosci, by odpowiedziec na moje pytania. Od tamtego pierwszego spotkania traktowales mnie inaczej niz pozostali kupcy i to nie tylko z racji swej niezwyklej uprzejmosci. Zdumialam sie, kiedy mi wyznales, iz masz dwa imiona: Lundor, nadane ci przez rodzicow, i Sceptyk, ktorym obdarzyla cie spolecznosc kupiecka. Przypominam sobie, ze to drugie imie wydalo mi sie bardzo dziwne, napisalam wiec na tabliczce: "Dlaczego Sceptyk?"
Wtedy ty usmiechnales sie i odparles, ze nazwano cie tak, gdyz masz godny pozalowania zwyczaj przedstawiania wszelkich obiekcji wobec wysuwanych propozycji i ukazywania powodow, dla ktorych moga sie nie powiesc te plany.
Owej nocy zwrocilam sie do matki z pytaniami o ciebie. Rozesmiala sie glosno i odparla, ze bardzo czesto swoje odpowiedzi wzbogacales najrozniejszymi watpliwosciami; Przybrawszy surowa mine powiedziala nasladujac twoj glos:
-Och, watpie, czy w tym roku zdobedziemy w tej Dolinie zdatna do uzytku welne, gdyz ulewne deszcze zniszczyly pastwiska. Zreszta mam tez watpliwosci, czy naprawili juz jedyny most, po ktorym moga tam wjechac nasze furgony. Nie watpie, ze ta wyprawa zakonczy sie niepowodzeniem.
Pomimo tych ponurych stwierdzen, dodala, ze byles niezwykle przenikliwym i zdolnym kupcem i ze los sprzyjal naszemu klanowi, skoro zdolal zapewnic sobie twoje uslugi.
W dwa lata pozniej, gdy kamienna lawina zniosla furgon mojej matki, znalam cie juz tak dobrze, ze przeszlismy od przypadkowych spotkan do wspolnych wypraw. Odkrylam potem twoje zainteresowania genealogia i z przyjemnoscia poprosilam cie o dostarczenie spisow rodowych kupcow i rolnikow, ktorych spotkalismy podczas naszych regularnych podrozy handlowych. Juz niebawem pomagalismy sobie w ustaleniu dziejow naszych klanow. Twoi przodkowie od pokolen mieszkali na wybrzezu Krainy Dolin w poblizu Nadmorskiej Twierdzy, podczas gdy klan Robnore, do ktorego nalezala moja matka, wedrowal z miasta do miasta na targi i jarmarki.
Matka po raz pierwszy spotkala ojca w Twyfordzie, gdzie oboje przyciagnal wielki doroczny jarmark welna. Z jej kilku uwag wypowiedzianych po latach uznalam, ze wielkie wrazenie wywarla na niej jego wiedza o owcach dajacych najlepsza welne. Wyznal jej, ze pragnie odnalezc legendarne niebieskorogie owce z zachodnich turni, byl bowiem przekonany, ze krzyzujac je z innymi rasami Krainy Dolin wydatnie poprawi jakosc welny. Znajac matke sadze, iz zgodzila sie go poslubic i towarzyszyc mu w poszukiwaniach daleko poza Dolinami Upp i Palten dopiero po glebokim namysle i dokladnym rozwazeniu szans tego przedsiewziecia.
Matka powiedziala do mnie kiedys czule, choc z westchnieniem pelnym irytacji:
-Twoj ojciec byl dobrym czlowiekiem, ale zbyt pograzonym w marzeniach o wyhodowaniu idealnej owcy. Musze jednak oddac mu sprawiedliwosc: nigdy nie spotkalam kogos, kto lepiej nadawalby sie do tego. Nalezalo jednak zatroszczyc sie nie tylko o handlowa strone tego przedsiewziecia. A moj Dwyn zawsze gotow byl do wedrowki za najblizsza gore w poszukiwaniu kolejnej owcy do swego stada. Gdybyz odziedziczyl po swoim przodku Rodwynie z Ekkoru lepszy zmysl do interesow! Przeciez kazdy czlowiek powinien najpierw pomyslec, ile owiec zdola ostrzyc, i prowadzic swoje wlasne wyliczenia.
Moj ojciec (tak wtedy sadzilam) byl trzecim synem i dalekim krewnym wodza klanu Ekkor. Pamietam go bardzo slabo, mialam bowiem zaledwie cztery lata, kiedy wyruszywszy podczas burzy na poszukiwania zaginionego jagniecia, nigdy nie powrocil. Po jego smierci matka oddala mnie pod opieke damom z opactwa Doliny Rish, by sprobowaly mnie wyleczyc z niemoty. Nie udalo im sie to, choc Dama Gwersa uczyla mnie pilnie przez szesc lat. Matka przybyla po mnie, gdy skonczylam dwanascie lat. Damy zaproponowaly, ze wyksztalca mnie na skrybe, matka odpowiedziala jednak, iz moja umiejetnosc pisania bardziej jej sie przyda w handlu. Damy zaprotestowaly twierdzac, iz niemota stanie sie przeszkoda w moim zyciu poza ich klasztorem. Matka oswiadczyla wtedy, ze wrecz przeciwnie, ze okaze sie pomocna, gdyz nie bede mogla ani wypaplac handlowych sekretow, ani obrazic nabywcow glupia gadanina.
Niebawem, pomagajac matce w handlu, przekonalam sie, ze mam talent do prowadzenia rachunkow, do oceny wartosci towarow i ich wyszukiwania. Odkrylam tez w sobie znacznie rzadsze wsrod mieszkancow Krainy Dolin zdolnosci: potrafilam odnajdywac zgubione rzeczy, zwlaszcza jesli moglam dotknac innego przedmiotu nalezacego do ich wlasciciela.
W owych dniach dosc czesto nawiedzaly mnie kolorowe sny. Po przebudzeniu pamietalam jednak tylko barwne przeblyski i urywki dziwnej muzyki. Kiedy mialam pietnascie lat, z wahaniem napisalam kiedys o nich matce, gdy bylysmy same. Matka, zawsze byla bardzo zajeta; jej dlonie odpoczywaly wylacznie tylko tyle czasu, ile go trzeba, by chwycic nowy motek welnianej przedzy albo nastepna wiazke karbowanych patyczkow. Owego dnia, po przeczytaniu mojej tabliczki, matka opuscila robotke na kolana i znieruchomiala. Przysiegam, iz jej twarz pobladla pod opalenizna.
-Kiedys mnie tez sie snily niezwykle sny... zanim przyszlas na swiat - powiedziala powoli, zacinajac sie, choc zwykle mowila plynnie, energicznym glosem. - Ustaly po twoich narodzinach. Nie myslalam o nich od lat. - Pokrecila glowa i znow zaczela robic na drutach. - Takie rzeczy to tylko nocne mary, ktore znikaja przy dziennym swietle. Przegnaj je ze swego umyslu.
Nie minelo wiele czasu od tego incydentu, gdy matka po raz pierwszy wspomniala o moim darze zareczynowym. Wlasnie odnalazlam jej brakujaca bransolete z pary, ktora wysoko cenila, gdyz lubila piekne ozdoby. Tak sie tym ucieszyla, ze wyznala, iz na moje zareczyny czeka bardzo piekny klejnot - i jest to dar. Czyj to dar? - napisalam podekscytowana na tabliczce. - Moge zobaczyc go teraz? - Ona jednak wychodzac zatrzymala sie w drzwiach.
-Nie - odparla stanowczym tonem. - Nie mozesz go zobaczyc, dopoki nie bedziesz miala narzeczonego. To bardzo stary i cenny dar z... tajemnego zrodla, o ktorym nic nie moge powiedziec. - Sprawila mi zawod swoja skrytoscia, ale w nawale pracy z czasem zapomnialam o tajemniczym darze az do dnia, w ktorym dowiedzialam sie o smierci matki w wypadku w gorach. Towarzyszyles wtedy wujowi Herwikowi w naszej faktorii w porcie Ulm, podczas gdy ja przebywalam w porcie Vennes, w odleglosci tygodnia drogi na poludnie. Matka nalegala na stworzenie drugiej faktorii w Vennes i dopiero co tam sie przeniosla, aczkolwiek trudno bylo ja przekonac, by w jakims miejscu przebywala tak dlugo, aby dalo sie powiedziec, iz tam mieszka. Mialam prawie dwadziescia lat, gdy zginela. Burze opoznily zarowno ciebie, jak i karawane wuja Herwika. Czekajac na wasze przybycie, zajelam sie wiec przegladaniem dobytku mojej matki, odkladajac na bok to, co chcialaby, zeby zostalo przekazane roznym krewnym i przyjaciolom.
Natrafilam wtedy na paczuszke owinieta w ciemnoniebieska skore. W chwili gdy jej dotknelam, zrozumialam, ze wewnatrz jest moj dar zareczynowy. Nigdy nie byl wymieniany wsrod skarbow naszej rodziny i nikt, oprocz matki, o nim nigdy nie wspomnial. Uznalam, ze matka go nie odziedziczyla, tylko posiadla w wyniku jakiejs transakcji handlowej. Z zaciekawieniem rozwiazalam sznurki i ujrzalam dziwny wisior. Osadzony w srebrze kamien mial niezwykla, niebieskoszara barwe, byl wielki jak gesie jajko i oszlifowany tak przemyslnie, ze blyszczal i iskrzyl sie, gdy padl nan promien swiatla. Kiedy zas siegnelam, by wydobyc go z miekkiego skorzanego owicia, zimno zmrozilo mi palce, jakbym wsadzila je w topniejacy snieg. Gdybym nie byla niema, krzyknelabym na cale gardlo. Predko cofnelam reke, nie ruszajac kamienia. Po namysle zawinelam znow niesamowity wisior w skore i przewiazalam sznurkiem.
Dotychczas lubilam trzymac w dloni piekne brosze lub klamry pasow; pozwalalo mi to w jakis sposob ujrzec na jawie, lecz znacznie czesciej we snie, obrazy zwiazane z ich poprzednimi wlascicielami. Teraz wszakze nie mialam ochoty na dalszy kontakt z wisiorem mojej matki. Pamietam swoja mysl, ze na pewno ozywilby chwile jej smierci. Nie chcialam takiego snu w nocy, gdy sie nie panuje nad wlasna wyobraznia. Odlozylam pospiesznie paczuszke wraz z innymi cennymi przedmiotami, ktore mialy trafic do naszego rodzinnego skarbca, i ucieklam na zewnatrz jak scigana przez demony.
Nigdy nie mialam okazji, by pokazac ci ten klejnot. Byles bardzo zajety, podrozowales bez przerwy miedzy Ulm i Vennes, a ja czesto przebywalam z dala od naszego glownego magazynu w tym ostatnim porcie. Nigdy nie przychodzilo mi do glowy wyjmowac ze skarbca szkatulke z niezwyklym kamieniem az do dnia, w ktorym wspomniales o malzenstwie. A stalo sie to dwadziescia lat pozniej. Byles tak pelen szacunku, tak niesmialy, ze do dzis mnie dziwi, iz w ogole zdolales wykrztusic slowo "wesele". Gdyby pozostawiono nas w spokoju, na pewno z radoscia pokazalabym ci tajemniczy wisior. Jednak zrzadzeniem losu te dni nie mialy byc spokojne.
Od jakiegos czasu martwily cie wiesci o niepokojach za morzem i usilowales przekonac braci mojej matki, ze zle to wplywa na nasze handlowe kontakty. Wyraziles glebokie zaniepokojenie, kiedy przebrani za kupcow obcy z dalekiego Alizonu przybyli do kilku portow w Krainie Dolin; krecili sie wszedzie i zadawali zbyt wiele pytan. Sluchalam twoich wypowiedzi i podzielalam twoj niepokoj. Kilkakrotnie pisalam do wuja Paranda z ostrzezeniami, lecz w owych dniach dobrowolnej slepoty, nikt nie znalazlby slow zdolnych zmobilizowac do czynu mieszkancow Krainy Dolin.
Dotkliwie ucierpielismy z powodu braku silnego przywodcy, gdyz wodzowie poszczegolnych klanow nie chcieli dostrzec niebezpieczenstwa, nie mieli tez zamiaru ani wspolpracowac ze soba, ani ukladac wspolnych planow. A kiedy wreszcie zauwazyli zagrozenie, bylo juz za pozno. Alizonczycy napadli nas z morza (ostrzegales nas przed tym) i zniszczyli wszystko, co nasz klan zbudowal w porcie Vennes. Gdy po latach przybylam na miejsce, w ktorym kiedys stal nasz magazyn, znalazlam tylko spopielale zgliszcza. Alizonczycy zabili mojego narzeczonego i mnie z daru, ktory powinnam nosic jako panna mloda. Ty zginales, a jesli chodzi o tajemniczy klejnot - nikt nie zdolal sie dowiedziec, co sie z nim stalo.
Im dluzej rozmyslalam o moim darze zareczynowym, tym glebszego nabieralam przekonania o jego czarodziejskiej mocy. Jak inaczej mozna by wytlumaczyc owa moja dziwna niechec przed dotykaniem go? Sadzilam, ze nie chce go ogladac, gdyz nalezal do mojej matki, ale dotykalam i uzywalam przeciez innych jej osobistych rzeczy: karbowanych patyczkow pelniacych role rejestrow, szczotki do wlosow czy ulubionych pior do pisania. I zadne bolesne wizje zwiazane z tymi przedmiotami nigdy nie wtargnely do moich snow.
Niewiele wtedy wiedzialam o Mocy poza jednym: ze mieszkancy Krainy Dolin z niechecia o niej rozmawiali i ze w zasadzie byli przeciwni poslugiwaniu sie nia. Nasze Madre Kobiety umieja wladac magiczna energia, ale uzywaja jej do leczenia lub do przepowiadania przeszlosci; korzystaja wowczas z tabliczek runicznych. Cenimy ich wiedze o ziolach i ich lekarskie umiejetnosci, ale nie znam nikogo, kto by sie nie wzdragal na mysl o nieokielznanej Mocy, ktora posluguja sie Czarownice z Estcarpu lub znani z dawnych opowiesci magowie ze starozytnego Arvonu.
Po smierci mojej matki nadal uwazalam sie za pelnej krwi mieszkanke Krainy Dolin, choc wystarczylo spojrzec w wypolerowany metal lub spokojna wode, by sie przekonac, iz roznie sie od reszty, ba, nawet od wlasnych rodzicow. Nie mam rudobrazowych wlosow, ktore jasnieja na sloncu, ani zielonych lub niebieskozielonych oczu. Od dziecinstwa moje wlosy sa szarobrazowe (mawiales, ze sa jak rzadkie lamantynskie drzewo) 1 mam niezwykle, jasnoniebieskie oczy. Moja cera jest jasna i nie ciemnieje nawet podczas najgoretszych letnich upalow. Moj wyglad, tak jak moja niemota, od poczatku odroznialy mnie od innych dzieci.
Niektore damy z opactwa w Dolinie Rish szeptaly po katach na moj temat, az Dama Gwersa dala im do zrozumienia, iz znajduje sie pod jej wylaczna opieka. Kiedys jakas kuchenna dziewka syknela na mnie: "arvonski bekart", lecz ja nie mialam zielonego pojecia, o co jej chodzilo. Kiedy napisalam o tym Damie Gwersie, ta sciagnela usta i rzekla z niesmakiem, ze sa ludzie, ktorzy wola wynajdywac klopoty, choc maja ich dosc na co dzien. W nastepstwie tego zdarzenia przeszukalam archiwum opactwa, by dowiedziec sie czegos o tajemniczym Arvonie, znalazlam jednak niewiele wzmianek o tej przerazajacej krainie polozonej za gorami, stanowiacymi polnocna granice mojej ojczyzny. Dama Gwersa powiedziala mi tylko, ze nie podrozowal tam zaden mieszkaniec Krainy Dolin, gdyz Arvonianie byli niechetni obcym i woleli swoje wlasne towarzystwo. Przyznala tez, ze w Arvonie sa Moce i Sily, ktorych rozwazni ludzie powinni unikac za wszelka cene. Po wielu latach sprobowalam dotrzec do zrodel roznych niejasnych poglosek o tak rzadkich malzenstwach pomiedzy Arvonianami i moimi ziomkami. Mieszkancy Krainy Dolin unikali nawet dzieci z takich zwiazkow, jak gdyby w jakis sposob sie od ich wlasnych roznily. Wtedy zaczelam podejrzewac, ze moja obcosc moze sie wywodzic z istnienia "niewlasciwych" wiezow krwi. Urodzilam sie przeciez w odleglej Dolinie, a w poblizu byl Arvon i unikane przez wszystkich Wielkie Pustkowie.
Sporzadzilam wiec liste roznic: niemota od urodzenia, niezwykly wyglad, dziwne sny (moze podobne do snow, ktore nawiedzaly matke), zdolnosc odnajdywania zgubionych przedmiotow. Dar zareczynowy, o ktorym wspomniala mi matka, moglby pochodzic z Arvonu. Nie bylam w stanie dluzej ignorowac przypuszczenia, ze Dwym z Domu Ekkor nie musial byc moim prawdziwym ojcem. Dolaczylam tez do mojej listy inny fakt. Kiedy mialam szesnascie lat, wuj Parand zaproponowal, by matka pozwolila mi towarzyszyc mu w wyprawie na wybrzeze. Powiedzial, ze naucze sie wiele, prowadzac dla niego rachunki. Po tych kilku pierwszych krotkich wypadach uznal mnie za pozyteczna i godna zaufania (na szczescie nie chorowalam na chorobe morska podczas podrozy statkiem). Zapewne dlatego zaprosil mnie pozniej za znacznie dluzsza wyprawe za morze, do wielkich nadmorskich miast i odleglych krain na wschodzie, ktore znalam tylko ze slyszenia: Yerlaine, Sulkaru i wewnetrznego, rzecznego portu Estcarpu, Miasta Es.
Kiedy spacerowalam samotnie w poblizu Zamku Es, spotkalam jedna z estcarpianskich Czarownic. Mialam wtedy osiemnascie lat; wuj Parand ostrzegl mnie, ze powinnam okazac szacunek kazdej damie ze Starej Rasy i odzianej w charakterystyczna szara suknie, a wlasnie takie nosily Czarownice. Zeszlam wiec na pobocze, zostawiajac jej dosc miejsca na sciezce. Wydawalo mi sie, ze mnie nie zauwazyla, ale gdy tylko przeszla obok, zatrzymala sie nagle, odwrocila i prawa reka nakreslila w powietrzu jakis znak. Ku mojemu zdumieniu symbol ow zaplonal niebieskim blaskiem (pozniej powiedziano mi, ze ten kolor wskazywal, iz nie tknely mnie Moce Ciemnosci). Czarownica potrzasnela glowa, jakby chciala przegnac jakas natretna mysl, i poszla dalej bez slowa. Dlatego nie zobaczyla, co sie dalej stalo z jej swietlnym znakiem, ktory najpierw zmienil barwe z niebieskiej na czerwona, potem na pomaranczowa, a na koncu, zanim zgasl, stal sie zolty. Nie opowiedzialam wujowi o tym zdarzeniu, nie zapisalam go nigdzie az do teraz, gdyz gromadze argumenty, zeby przekonac... mysle, ze chce przekonac sama siebie. Moj dzielny Sceptyku, gdybys tu byl, mysle, ze zgodzilbys sie z moim rozumowaniem.
Po przybyciu do Lormtu zamierzam poprosic o pozwolenie na szukanie w archiwum zapiskow o kamieniach Mocy. Kapitan Halbec opisal mi, jak wygladaja Klejnoty Czarownic z Estcarpu: sa jakby zamglone, wypolerowane, zupelnie niepodobne do mojego daru zareczynowego. Poszukam tez informacji o Arvonie i o tym, czy podobni do mnie ludzie zostali opisani w spisach genealogicznych roznych klanow.
Jezeli burzowe wiatry beda nadal wialy tak silnie na tym samym kursie, nie minie nawet miesiac, a doplyniemy do Estcarpu. Musze jednak zachowac cierpliwosc i miec nadzieje, ze nasz statek nie rozpadnie sie od uderzen wielkich fal. Dobrze bedzie znow zobaczyc slonce, poczuc pod nogami twarda ziemie i wreszcie miec na sobie sucha odziez!
Rozdzial drugi
Kasarian z Kervonelu - jego relacja o Zgromadzeniu Baronow w miescie Alizon. Piatego dnia Miesiaca Sztyletu, 1052 roku od Wielkiej Zdrady wg kalendarza Alizonu.
Po raz pierwszy zobaczylem przeklety magiczny klejnot, gdy zawieszono go na srebrnym lancuszku na szyi mordercy mojego ojca. Byl to piaty dzien Miesiaca Sztyletu, w tysiac piecdziesiatym drugim roku od Wielkiej Zdrady. Wszyscy baronowie Alizonu musieli wziac udzial w Noworocznym Przegladzie, kiedy to Wielkiemu Baronowi przedstawia sie wszystkie szlachetnie urodzone szczenieta, ktore w tym roku osiagnely pelnoletnosc. Stalem w odleglosci mniejszej niz dwie wlocznie od tronu, kiedy Wielki Baron Norandor podniosl miecz, by dokonac zwyczajowego obrzedu. Jego twarz z wyjatkiem oczu zaslaniala biala, futrzana maska Wladcy Psow. Byl chudszy od swego poprzednika, Mallandora, zmarlego szczeniecia z tego samego miotu, wiec jego glos odbijal sie echem w masce, gdy rozkazal baronowi Gurborianowi zblizyc sie do tronu.
Wszystko zwiazane z zamordowaniem mojego ojca zawsze skupialo cala moja uwage. Knowania Gurboriana od lat znane byly wszystkim alizonskim baronom. Tylko najbardziej tepi nie wiedzieli o jego zamiarach przechwycenia dla siebie maski Wladcy Psow. Przed czterema miesiacami otrzymalem poufny list od Voloriana, starszego szczeniecia z tego samego miotu co moj ojciec, w ktorym skarzyl sie, ze najemnicy Gurboriana grasuja w poblizu naszych majatkow polozonych na polnocnym wschodzie Alizonu. Czy Gurborian kryl w zanadrzu nowe grozby przeciwko naszej Linii?
Kiedy baron uklakl przed tronem, Norandor wstal, chowajac miecz do pochwy.
-Zacny Gurborianie z Linii Reptura - oswiadczyl - moj nieszczesny poprzednik cenil twoje zdanie tak wysoko jak ja. Za twoja udana wyprawe wojenna na zamorska Kraine Dolin, jak i za inne cenne uslugi pozwolil ci nosic ten szczegolny dowod uznania calego Alizonu.
Blask pochodni w Wielkiej Sali jakby rozpalil niebieski plomien w wyciagnietej dloni Norandora. Pochylilem sie do przodu, by lepiej widziec. Swiatlo odbijalo sie od kamienia wielkosci jaja bagiennej gesi. Klejnot ow rozjarzyl sie miedzy palcami Wielkiego Barona, gdy ten nachylil sie, aby go zawiesic na lancuszku, ktory Gurborian nosil na szyi, oznaki jego urzedu. - Teraz ja, Norandor, Wielki Baron Alizonu, potwierdzam pochlebna ocene mojego brata, przekazujac ci te cenna zdobycz. Nos ja w chwale do konca zycia.
Uslyszalem cichy smiech stojacego obok mnie starszego wiekiem wielmozy, ktory powiedzial polglosem:
-Jak tylko Gurborian wyzionie ducha, sfora Reptura powinna jak najszybciej zwrocic to swiecidelko, zanim gwardzisci Wielkiego Barona zdaza je sami odebrac.
Tylko ja stalem dostatecznie blisko, by uslyszec te uwage, nie dalem jednak nic po sobie poznac. Bylem pewny, ze baron Moragian nie nalezal do frakcji Gurboriana, uznalem jednak, iz postapilbym niemadrze wysluchujac takiego komentarza w miejscu, gdzie mogl to zauwazyc nieprzyjaznie nastawiony swiadek. Musze tez przyznac, iz zachowalem pozorna obojetnosc po czesci dlatego, ze skupilem uwage na niezwyklym klejnocie, nigdy bowiem dotad nie widzialem takiego kamienia. Przyciagal on moj wzrok nawet wtedy, gdy Gurborian wrocil do swoich.
W naszej Linii nie bylo szczeniat, ktore moglyby zostac przedstawione w tym roku. Kiedy Sherek, nowy Pan Psow, wezwal przedstawiciela naszej sfory, podszedlem wielkimi krokami i uklaklem przed tronem.
-W zastepstwie barona Voloriana, ja, Kasarian, reprezentuje Linie Kervonela - oswiadczylem.
Norandor skinieniem dal znak, ze przyjal do wiadomosci moje slowa, odszedlem wiec na bok.
Nagle powietrze w Wielkiej Sali wydalo mi sie ciezki i duszne, a swiatlo pochodni zbyt jaskrawe. Dokuczliwy bol, ktory od kilku nocy nie dawal mi zasnac, znow zaczal pulsowac w mojej glowie. Pragnac na jakis czas ukryc sie przed halasliwym tlumem wielmozow, wymknalem sie na korytarz prowadzacy do najstarszej czesci Zamku Alizon. Znalem pewna komnate, ktora na pewno swiecila pustkami. Symbole na starozytnych mozaikach zdobiacych jej sciany przypominaly wzory w pewnym pokoju mojego wlasnego zamku w Miescie Alizon. Zabralem swiatlo z korytarza, ale okazalo sie, ze sluzba zapalila juz pochodnie w mozaikowej komnacie.
Za azurowa kamienna scianka, biegnaca wzdluz jednej ze scian, stala dluga lawa, na ktorej przypuszczalnie zasiadali w dawnych czasach uslugujacy w zamku niewolnicy. By oslonic mieszkancow przed zimowymi przeciagami, zawieszono na sciance duzy gobelin, ktory z czasem ulegl jednak zniszczeniu. Jezeli ukryta za kamiennym parawanem osoba wybrala odpowiednie miejsce, mogla przez dziury w gobelinie bez trudu widziec wszystko, co dzialo sie w komnacie. Nie zamierzalem nikogo szpiegowac, tylko po prostu usiadlem na lawie, gdy nagle uslyszalem zgrzyt butow, na kamiennej posadzce. Intruzow bylo dwoch; glosu jednego z nich nie rozpoznalem, drugi zas nalezal do Gurboriana. Poruszylem sie powoli, by lepiej im sie przyjrzec. Drugim mezczyzna byl Gratch z Gormu, glowny poplecznik Gurboriana. Volorian wymienil go w swoim liscie jako jednego z tych, ktorzy szperali i weszyli w gorach w poblizu naszych wlosci. Z ich pierwszych slow wyciagnalem zaraz dwa wnioski: obaj blednie przyjeli, ze mozaikowa komnata jest pusta, a ponadto, ze spiskowali przeciwko Wielkiemu Baronowi Norandorowi.
-Tutaj nikt nam nie przeszkodzi, panie - powiedzial Gratch znizajac glos, jak przystalo na spiskowca. - Nikt za nami nie szedl. Rzucilem uwage, ze idziemy do psiarni, by nadzorowac szczenne suki.
-Wielki Baron Glupiec mianowal Shereka Panem Psow - burknal z ponura mina Gurborian. - Mialem nadzieje, ze sklonie go, by wybral kogos z naszej frakcji, ale moje lapowki najwyrazniej nie wystarczyly. Zreszta to juz sie stalo i nie jest tak wazne jak nowiny, ktore przynosisz. Za kim stoi frakcja Bolduka - za nami czy przeciw nam?
Gratch, nie chcac odpowiedziec na to pytanie, przez chwile bawil sie zawieszonym u pasa sztyletem.
-Wyprobowalem obie zalecane przez ciebie strategie, panie: robilem aluzje do groznych konsekwencji, gdyby wystapili przeciwko nam, obiecywalem wysoka nagrode za sojusz. Lecz mimo moich wysilkow, stary baron Bolduk uparcie trzyma sie bezsensownego pogladu, ze tylko Kolderczycy sa dostatecznie silni, by zwyciezyc Estcarp. Powiedzialem mu, ze ostatni Kolderczycy, ktorzy przebywali na naszym terytorium, nie zyja od siedmiu miesiecy. Nieudany wypad ostatniego Wladcy Psow do Estcarpu powinien przekonac nawet najwiekszych tepakow, ze Alizon nie moze oczekiwac zadnej pomocy od Kolderu.
-Bolduk jest tepy jak pien - rozmyslal glosno Gurborian. - Moze przestanie sie upierac, kiedy podlozy sie pod niego ogien? Kilka slow szepnietych do wlasciwych uszu mogloby na nowo rozniecic jego wasn z Ferlikianem. Wolalbym jednak, zeby Linia Bolduka byla z nami, a przynajmniej zachowala neutralnosc. Twoja wzmianka o planowanym sojuszu z Escore nie wywarla na nim zadnego wrazenia?
-To nader trudne zadanie, mowic do Bolduka o jakichkolwiek sprawach zwiazanych z magia, panie moj. - Gratch potrzasnal glowa. - Nawet jesli poprzez ten sojusz zyskalibysmy kontrole nad czarami i, co mogloby byc korzystna zmiana, to glownie estcarpianskie wiedzmy by od nich ucierpialy, Bolduk nadal czuje nieodparty wstret do poslugiwania sie bronia naszych zajadlych nieprzyjaciolek.
Gurborian chodzil tam i z powrotem po komnacie, kazdym ruchem zdradzajac swoje zniecierpliwienie.
-Dlaczego on nie chce zrozumiec, ze nalezy zastosowac kazda bron, ktora moze zapewnic nam zwyciestwo?! Czarownice zbyt dlugo powstrzymuja nas swymi ohydnymi czarami i zamykaja nam droge od Zakazanych Wzgorz do Przeleczy Alizonskiej. Mialyby wreszcie prawdziwa rozrywke, gdyby pokonala je magia silniejsza od ich wlasnej. Gdybysmy tylko mogli pokazac choc jednego escorianskiego maga... Zreszta nawet jakis zdolny uczen zdolalby przekonac niezdecydowanych baronow, ze powinni przylaczyc sie do nas.
-Jestem pewny, panie, ze pomyslnie zakoncze ostatnie rokowania. Otrzymalem dzisiaj list od mojego najbardziej zaufanego szpiega przebywajacego w poblizu escorianskiej granicy. Jezeli zawarte w liscie wiesci sa prawdziwe, powinien wkrotce zorganizowac dla mnie spotkanie z uczniem niskiej rangi, ktory podrozowal po Escore i...
Gurborian chwycil oburacz lancuch na szyi Gratcha i potrzasnal nim tak mocno, ze nieszczesnik zaszczekal zebami.
-Jezeli... powinien... uczen niskiej rangi - prychnal szyderczo. - Zbyt czesto slyszalem od ciebie takie chytre slowka i wiem, ze za nimi nic sie nie kryje. Norandor juz nas podejrzewa, gdyz zaniepokoily go nasze dzialania. Jak dotad udawalo mi sie go ulagodzic. - Odepchnal sluge i podniosl wiszacy na lancuszku niezwykly kamien. - Tym mnie nagrodzil za wierna sluzbe. Przeklety glupiec! Otrzymalem go trzynascie lat temu od Mallandora w nagrode za pomoc w obaleniu Facelliana. Skoro tylko nasze plany zostana wprowadzone w zycie, moja frakcja rzuci Norandora psom na pozarcie, tak jak wczesniej zrobilismy to z jego poprzednikiem. Potrzebuje jednak wiekszego poparcia! Nie odwaze sie wystapic zbyt wczesnie, bez odpowiedniego przygotowania.
-Mam dla ciebie, panie, jedna pomyslna wiesc - Gratch przezornie cofnal sie poza zasieg rak Gurboriana. - Udalo mi sie zwerbowac truciciela, o ktorym rozmawialismy. Dzis wieczorem dotrze zamowiony przez ciebie zapas duszacych korzeni.
-Dobrze go wykorzystam - usmiechnal sie Gurborian. - Czy mlodszy szczeniak Bolduka nie przebywa na zamku razem ze swym ojcem? Gdyby nagle zachorowal albo spotkalo go cos gorszego, na pewno obwinia o to Ferlikiana, a moja cicha oferta przymierza na pewno zostanie dobrze przyjeta.
-Zajme sie tym, panie moj - odrzekl energicznie Gratch. - Czy jednak nie powinnismy pokazac sie w psiarni, na wypadek, gdyby ktos zechcial nas tam szukac?
Gurborian ruszyl do wyjscia, ale zaraz przystanal.
-W rzeczy samej... chociaz wolalbym nie spotkac w psiarni wychowanka Voloriana. Slyszalem, ze jest tak bystrym psiarczykiem jak tamten graniczny wielmoza.
-Kiedy bylem w gorach w Drugim Miesiacu Szczennej Suki, widzialem z oddali barona Voloriana - zauwazyl Gratch wychodzac za swoim panem na korytarz. - Dokonywal przegladu swojej sfory, wybierajac nowe suki. Powiadaja, ze obecnie jest za stary i zbyt zajety hodowla, by opuszczac swoje wlosci. Jak sam widziales, nie przybyl na Noworoczny Przeglad Szczeniat.
-Volorian moze byc stary, ale jest chytry i przebiegly - odparl ze smiechem Gurborian. - Dobrze pamieta, w jaki sposob usunalem jego mlodszego brata, dlatego trzyma sie ode mnie z daleka. - Glosy oddalily sie, zamienily w niewyrazny pomruk, az wreszcie ucichly.
Siedzialem oszolomiony, glowe mialem nabita myslami. Spisek majacy na celu zamordowanie mlodszego szczeniecia barona Bolduka... Obecnie Linia Bolduka nie okazywala wrogosci Linii Kervonela, nie bylismy jednak zobowiazani do przekazania ostrzezenia. Uznalem, ze wiekszy skutek wywrze upomnienie skierowane do Ferlikiana. Te powszechne wsrod naszych wielmozow machinacje i intrygi tracily znaczenie wobec planow Gurboriana, ktory zamierzal zawrzec zdradziecki sojusz z wladajacymi magia demonami z Escore. Gdyby Gurborian podejrzewal choc przez chwile, ze podsluchalem jego rozmowe z Gratchem, szybko poslalby mnie w slad za moim zamordowanym ojcem.
Mialem piec lat, kiedy Gurborian rozkazal zabic Oraliana. Moj ojciec przewodzil grupie starszych baronow, ktorzy uporczywie sprzeciwiali sie przymierzu z Kolderczykarni. Kiedy Wielki Baron Facellian, ktory wtedy byl Wladca Psow, zdolal, pomimo sprzeciwow, przeforsowac ten sojusz, Gurborian sprobowal wkrasc sie w jego laski, usuwajac najbardziej wplywowych opozycjonistow. Facellian z ochota przystal na zadanie Kolderczykow i zaatakowal zamorska Kraine Dolin. Poniewaz obcych przybyszow bylo niewielu, wiec to Alizon mial dostarczyc zolnierzy, w zamian Kolderczycy zaopatrzyli nas w niezwykla bron, by ulatwic nam inwazje.
Pamietam, jak sluchalem moich starszych braci z podnieceniem mowiacych o tym wszystkim i o poczatkowym powodzeniu w wojnie. Mieszkancy wybrzeza Krainy Dolin niedlugo stawiali nam opor. Nikt nie mogl sie przeciwstawic dostarczonym przez Kolderczykow ruchomym metalowym skrzynkom, ktore oslanialy naszych wojownikow. A mimo to bylismy calkowicie uzaleznieni od kolderskich dostaw, niezbednych do utrzymania w ruchu owych skrzynek i plujacych ogniem rur. I przed tym przestrzegal Rade Baronow moj ojciec, zanim go zamordowano. Kiedy sulkarscy sojusznicy Krainy Dolin zablokowali kolderskie dostawy, stracilismy nasz najwazniejszy atut. Dwoch moich braci zginelo w walce, trzeci odniosl tak ciezka rane, ze nie byl w stanie walczyc. Wtedy jego podwladni poderzneli mu gardlo, by miejscowe wiedzmy nie mogly czarami rozwiazac mu jezyka.
Skonczylem dwanascie lat, gdy stalo sie jasne, ze przegralismy te wojne. Wslizgnawszy sie przebiegle do frakcji Mallandora, Gurborian odegral aktywna role w obaleniu Facelliana. Lecz byl zbyt ambitny, zeby zadowolic sie tylko pozostawaniem w bezposredniej bliskosci tronu. Chcac uspic podejrzenia Mallandora, Gurborian na szesc lat wycofal sie do swoich przybrzeznych wlosci.
Przez te wszystkie lata pozostawalem pod opieka Voloriana, z dala od klebowiska spiskow w Miescie Alizon. W wieku dwunastu lat odbylem niczym sie nie wyrozniajaca prezentacje. Volorian uznal wowczas, ze po jakims czasie bede mogl bezpiecznie zamieszkac w zamku naszej sfory w stolicy. Przybylem wiec tam, kiedy ukonczylem pietnascie lat, i jak sie pozniej dowiedzialem, tego samego roku Gratch pojawil sie u boku Gurboriana. Mialem dwadziescia lat, gdy obaj wrocili do Miasta Alizon, lecz przezornie przez dwa lata schodzili z drogi Mallandorowi az do dnia, w ktorym Czarownice z Estcarpu rzucily swe najohydniejsze czary, ruszajac z posad poludniowe gory graniczne, zeby powstrzymac inwazje z Karstenu. Mallandor chcial zaatakowac tego naszego odwiecznego wroga korzystajac z okazji, gdy wyczerpane ogromnym wysilkiem wiedzmy jeszcze nie przyszly do siebie. Niestety, ich przeklete czary zatrzymania nadal strzegly naszej wspolnej granicy. Prokolderska frakcja wsrod wielmozow opowiedziala sie wtedy za otworzeniem nowej magicznej Bramy dla Kolderczykow, ktorzy mogliby dostarczyc nam wiecej metalowych skrzyn i wzmocnic swe przerzedzone szeregi. Te plany budzily we mnie wstret, ale nie zdradzalem sie z wlasnymi sadami, bo zle by sie to dla mnie skonczylo. Dostrzezono moje naukowe zainteresowania i pozwolono mi wziac udzial w poszukiwaniach starych dokumentow z czasow Wielkiej Zdrady. Liczono, ze natrafimy na slad owej przerazajacej wiedzy potrzebnej do otwarcia magicznej Bramy. Wiosna ubieglego roku Mallandor posluchal rady jeszcze glupszej, otwarcie wtedy podsunietej przez frakcje Gurboriana, i poslal Esquira, swego Pana Psow, do Estcarpu z rozkazem schwytania kilku malych wiedzm dla Kolderczykow. Te estcarpianskie szczeniaki mialy pomoc Kolderczykom w ich magii. Zamiar ten spelzl na niczym, gdyz wszystkie wziete do niewoli wiedzmiatka uciekly z powrotem do Estcarpu, a kilku przebywajacych jeszcze w Alizonie Kolderczykow zostalo zabitych. Wowczas to Gurborian ujawnil swoje prawdziwe intencje. Sprzymierzyl sie z wrogami Mallandora i razem obalili Wielkiego Barona. Poniewaz jednak wlasne stronnictwo Gurboriana bylo za slabe, by osadzic go na tronie, sam Gurborian poparl Norandora, ambitnego szczeniaka z tegoz
27
miotu, co Mallandor. Obalony wladca i Esquir zostali rzuceni psom na pozarcie, maske zas Wladcy Psow wlozyl Norandor.Z podsluchanej rozmowy Gurboriana i Gratcha dowiedzialem sie, ze obaj planuja nastepny przewrot. Tym razem nie ulegalo watpliwosci, iz ambitny baron osobiscie siegnie po najwyzsza wladze. Co jednak mialby zyskac na tym Gratch? Prawdopodobnie umyslil sobie pozostac doradca swego pana. Byl to niebezpieczny przeciwnik, obeznany z najrzadszymi truciznami. Pamietam, ze w drodze powrotnej do zamku Linii Kervonela zastanawialem sie, czy mojego zlego samopoczucia nie spowodowala ktoras z trucizn Gratcha, ale przegnalem te mysl. Wszyscy rezydujacy w stolicy wielmoze regularnie zazywali niewielkie dawki roznych trucizn, dajace im odpornosc; musialem isc w ich slady. Zaznajomilem sie tez z odtrutkami, uznalem zatem, iz poradze sobie z zagrozeniem ze strony Gratcha. Moglem ufac moim slugom - wiazala ich ze mna lojalnosc (bylem przywodca sfory), wiezy krwi lub po prostu strach. Ponadto dobrze ich oplacalem, by zmniejszyc pokuse przekupstwa.
Wracajac bocznymi uliczkami musialem kilkakrotnie sie zatrzymac z powodu silnych zawrotow glowy. Kiedy teraz rozmyslam nad wydarzeniami tamtej nocy, zdaje sobie sprawe, ze owa slabosc wywolala bliskosc przekletego klejnotu Gurboriana.
Po przybyciu do Zamku Kervonel chwiejnym krokiem dowloklem sie do sypialni i rzucilem na loze, ogarniety lekiem, ze oto znow nawiedza mnie koszmarne sny. Nie bylem jednak w stanie odsunac mysli o niezwyklym kamieniu: kiedy zamknalem oczy, mialem jego obraz pod powiekami. Ten iskrzacy sie krysztal w jakis sposob mnie przyciagal, wabil zimnym, niebieskim blaskiem.
Rozdzial trzeci
Mereth - jej pamietnik prowadzony w Lormcie. Czwartego i piatego dnia Miesiaca Lodowego Smoka, w Nowym Roku Lamii wg kalendarza Lormtu.
Moj drogi, ciekawa jestem, co powiedzialbys o tym w niezwyklym i slynnym Lormcie, odizolowanym w gorach, ktore Wielkie Poruszenie uczynilo jeszcze mniej dostepnymi. Tak nazywa sie tu ruszenie z posad gor granicznych przez estcarpianskie Czarownice.
Nie uznalam za stosowne wyslac gonca z zapowiedzia mojego przybycia; bylby to postepek wlasciwy dla podrozujacego z orszakiem szlachcica, a nie samotnej kobiety z Krainy Dolin. Przypomnialam sobie twierdzenie Damy Gwersy, ze kazdy zapalony genealog, ktory zdobyl sie na odwage i wyruszyl do Lormtu, na pewno zostanie powitany z otwartymi ramionami. Ryzykuje jednak, iz zignoruja go ukryci w niezliczonych zakatkach archiwum zamieszkali tam uczeni, ktorzy slyna z calkowitego oddania swej pracy.
Podroz byla dluga i dokuczalo nam zimno. Kiedy wreszcie dotarlismy do celu - ja i wynajety przeze mnie w Miescie Es przewodnik - powitano nas bardzo grzecznie. Estcarpianin jednak nie zechcial zatrzymac sie w tym starozytnym przybytku wiedzy. Po doprowadzeniu mnie do okutej zelazem bramy i zlozeniu przed nia moich nielicznych bagazy, przewodnik zawrocilby z miejsca do Es, gdyby nie nalegania odzwiernego, ktory zdolal go przekonac, iz powinien przynajmniej napoic konie i dac im odpoczac przez kilka godzin.
Mysle, ze wykrzyknalbys ze zdumienia na widok ogromu tej pradawnej cytadeli. Dotychczas uwazalam, ze nie istnieja wieksze kamienne bloki od masywnych, szarozielonych glazow tkwiacych w murach Miasta i Zamku Es. Po wejsciu na wielki dziedziniec doszlam wszakze do wniosku, ze budowniczowie Lormtu potrafili wyrywac i ociosywac kamienie z samego serca okolicznych gor. Wprawdzie informator Damy Gwersy doniosl o znacznych zniszczeniach, spowodowanych w Lormcie przez Wielkie Poruszenie, ale przerazily mnie ich rozmiary. Z czterech wiez strzegacych czworokatnego dziedzinca dwie wygladaly na nie naruszone, trzecia stracila polowe dawnej wysokosci, a naroznik czwartej calkowicie sie zawalil, wraz z przylegajacym do niego krotkim odcinkiem muru. Ziemia pod tym zakatkiem zapadla sie prawie na wysokosc kupieckiego furgonu, pociagajac za soba caly dlugi zewnetrzny mur. Podjeto juz proby naprawienia tego, co dalo sie jeszcze uratowac. Kiedy wjezdzalismy na srodek dziedzinca, zobaczylam nowe metalowe okucia i zawiasy w bramie, ktora zalatano i na nowo zawieszono. To, co na pierwszy rzut oka wygladalo na wielkie, bezksztaltne kupy gruzow, z bliska okazalo sie celowo dokonanymi wykopami; podparto belkami zagrozone sciany. Wzdluz zawalonych murow zbudowano kilka szop z surowych desek i bali, a geste zywoploty i plecione plotki miedzy nimi chronily dziedziniec przed nawiewanym z gor sniegiem. Widzac strome dachy wiez i pozostalych budynkow uznalam, ze tutaj zimowe opady musza byc znacznie obfitsze niz te, ktore zapamietalam z dziecinstwa spedzonego w poblizu zachodnich szczytow mojej ojczyzny. Wszystkie dachy w Lormcie pokrywaly ciemne lupkowe dachowki, takie rowniez zobaczylam na dwoch starozytnych kamiennych budynkach stojacych na ogromnym dziedzincu. Wysoki gmach o waskich oknach, biegnacych przez cala dlugosc fasady, tulil sie do nie tknietego dlugiego muru, a bardziej przysadzista, mniejsza budowla, tuz na lewo od bramy, przylegala do ocalalego rogu wiezy. Kamienne poidla dla zwierzat ustawiono przy obudowanej studni w prawym, najdalszym kacie dziedzinca. Choc trzesienie ziemi poczynilo wielkie wyrwy w murach, ocalale budynki Lormtu wciaz wywieraly ogromne wrazenie - te wielkie bloki uzyte do budowy, tak scisle, bez najmniejszej szpary przylegajace do siebie, choc budowniczowie nie zlaczyli ich zadna zaprawa. Wyobrazam sobie, co bys zrobil, gdybys mi towarzyszyl. Przyjrzalbys sie murom i rzekl: "Ciekawe, czy daloby sie wsunac ostrze noza miedzy te kamienne ciosy?"
Ja jednak nie mialam wtedy okazji blizej sie przyjrzec nowemu otoczeniu, gdyz jak tylko zsiadlam z konia, stanely przede mna cztery postacie otulone w grube oponcze chroniace przed chlodem (bylo juz pozne popoludnie). Ze zdumieniem dostrzeglam, gdy lodowaty podmuch poderwal pole oponczy osoby stojacej z przodu, zawieszona u pasa drewniana tabliczke runiczna; takiej samej uzywaja Madre Kobiety z Krainy Dolin. Niewiasta podniosla dlonie w rytualnym pozdrowieniu i podala mi kubek, ktory ofiarowuje sie wedrowcom. Bylam zziebnieta i zesztywniala od dlugiej jazdy i z ogromna przyjemnoscia poczulam w ustach smak doprawionego ziolami rosolu. O tak, z radoscia powitalam ten poczestunek!
Wyjelam swoja kamienna tabliczke i napisalam odpowiednie podziekowanie:
-Stokrotne dzieki za powitanie przy bramie. Oby los sprzyjal gospodarzowi tego domu. Jestem Mereth z Doliny Fern, przybylam tu w poszukiwaniu wiedzy o moich krewnych.
Madra Kobieta wziela tabliczke i przeczytala glosno moje slowa tak spokojnie, jakby codziennie witala podroznych pozbawionych mowy. Jej rysy oraz kolor oczu i wlosow wskazywaly, ze nalezy do estcarpianskiej Starej Rasy. Dodalo mi otuchy spostrzezenie, iz chyba znala przynajmniej niektore zwyczaje mojej ojczyzny.
-Ja jestem Jonja - odparla z energicznym skinieniem glowy. - Witam cie w Lormcie.
-Ja takze. - Stojacy obok niej wysoki i chudy mezczyzna zrobil krok od przodu. Mial szare oczy mieszkancow Estcarpu, lecz starosc przyproszyla siwizna jego krucze wlosy. - Jestem Ouen. Uczeni Lormtu pozwalaja, bym reprezentowal ich wobec naszych gosci. To jest Duratan, nasz kronikarz i nieoceniony doradca.
Drugi wysoki mezczyzna musial niegdys byc zolnierzem, pomyslalam. Nie nosil miecza u pasa, ale jego cialo nieswiadomie przybieralo taka pozycje, jakby musial rownowazyc znajomy ciezar brzeszczotu. Kiedy ruszyl ku mnie, zauwazylam, ze lekko utyka na lewa noge, jak wielu rannych w walce moich rodakow, ktorzy juz nigdy nie odzyskali pelnej sprawnosci w okaleczonych czlonkach. Wyciagnal dlon wskazujac czwarta postac.
-To pani Nolar - powiedzial - uczona i lekarka. - Oboje nalezeli do Starej Rasy, lecz jej twarz szpecilo ciemne pietno, bylo jak plama po winie.
-Wejdz do srodka, na dworze jest bardzo zimno - zaproponowala Jonja. - Robi sie pozno i powinnas odpoczac po