MacDonald Ann-Marie - Co widzialy wrony
Szczegóły |
Tytuł |
MacDonald Ann-Marie - Co widzialy wrony |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
MacDonald Ann-Marie - Co widzialy wrony PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie MacDonald Ann-Marie - Co widzialy wrony PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
MacDonald Ann-Marie - Co widzialy wrony - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Co
widziały
wrony
Ann-Marie
MacDonald
Z angielskiego przełożył
Sławomir Studniarz
Świat Książki
Strona 2
Tytuł oryginału
THE WAY THE CROW FLIES
Redaktor prowadzący
Ewa Niepokólczycka
Redaktor
Elżbieta Bryńska
Redakcja techniczna
Lidia Lamparska
Korekta
Maciej Korbasiński Elżbieta Jaroszuk
Copyright © 2003 A. M. MacDonald Holdings Inc.
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Sławomir Studniarz, 2006
Świat Książki
Warszawa 2006
Bertelsmann Media Sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie
KOLONEL
Druk i oprawa
GGP Media GmbH, Pössneck
ISBN 978-83-7391-347-9
ISBN 83-7391-347-5
Nr 4591
Strona 3
Macowi i Lillian
Na pamiątkę wspólnie przeżytych chwil
Strona 4
Jesteśmy skazani na dokonywanie wyborów, a każdy wybór
może pociągać za sobą niepowetowaną stratę.
Isaiah Berlin
Strona 5
Część pierwsza
TO NASZ OJCZYSTY KRAJ
Strona 6
Spis treści:
Część pierwsza TO NASZ OJCZYSTY KRAJ ......................................................................... 5
OGRÓD ZIEMSKICH ROZKOSZY..................................................................................... 9
WITAMY W CENTRALII .................................................................................................. 30
ZA TYCH, KTÓRZY SĄ PONAD TO WSZYSTKO ........................................................ 47
MAYFLOWER .................................................................................................................... 60
WILKOMMEN, BIENVENUE, WITAMY ........................................................................ 76
ACH, TA SŁODYCZ ........................................................................................................... 96
SZCZUROŁAP .................................................................................................................. 116
BAJKOWE OGRODY ....................................................................................................... 124
WSPOMINKI ..................................................................................................................... 128
WITAJ, SZKOŁO! ............................................................................................................. 140
MIĘŚNIE ............................................................................................................................ 162
SPOKOJNI AMERYKANIE ............................................................................................. 174
ŚRODKI ZAPOBIEGAWCZE .......................................................................................... 188
OKTOBERFEST ................................................................................................................ 201
NAUKOWE SPOJRZENIE NA ŻYCIE DOMOWE ........................................................ 215
CHOWAJ SIĘ W MIG ....................................................................................................... 220
NIE POTRAFIĘ KŁAMAĆ ............................................................................................... 251
WOJNY I WOJENKI ......................................................................................................... 279
FANT CZY FIGIEL ........................................................................................................... 286
AMERYKAŃSKIE ŚWIĘTO DZIĘKCZYNIENIA ......................................................... 290
Część druga PASOWANIE .................................................................................................... 299
BABIE LATO .................................................................................................................... 300
WIZYTY DOMOWE ......................................................................................................... 306
FRÖHLICHE WEIHNACHTEN ....................................................................................... 310
FOR AULD LANG SYNE ................................................................................................ 321
SZYBUJĄC HEN PO NIEBIE .......................................................................................... 330
UPIORY PRZESZŁOŚCI .................................................................................................. 336
ŚRODOWE DZIECI .......................................................................................................... 352
PASOWANIE .................................................................................................................... 375
RANEK .............................................................................................................................. 383
WIELKI CZWARTEK ...................................................................................................... 388
WIELKI PIĄTEK .............................................................................................................. 395
WIELKA SOBOTA ........................................................................................................... 397
NIEDZIELA WIELKANOCNA ........................................................................................ 404
WIELKANOCNY PONIEDZIAŁEK ................................................................................ 413
POMAGAJĄC POLICJI W ŚLEDZTWIE ........................................................................ 419
REQUIEM .......................................................................................................................... 437
PRAWO DO ZACHOWANIA MILCZENIA ................................................................... 446
UCZYNNE UCZENNICE ................................................................................................. 468
Strona 7
MORALNOŚĆ Z LOTU PTAKA ..................................................................................... 487
ELASTYCZNOŚĆ REAKCJI ........................................................................................... 511
Część trzecia ŁASKA KRÓLOWEJ ...................................................................................... 521
KRÓLOWA PRZECIWKO RICHARDOWI FROELICHOWI........................................ 522
SŁONECZNE DNI, LIZAKI I DZIECIĘCE NAMIOTY ................................................. 528
KRÓLOWA PRZECIWKO RICHARDOWI FROELICHOWI........................................ 530
NA FRONCIE DOMOWYM............................................................................................. 534
HOUGH ............................................................................................................................. 539
MÓWIĆ PRAWDĘ ............................................................................................................ 547
KRÓLOWA PRZECIWKO RICHARDOWI FROELICHOWI........................................ 552
ŁASKA KRÓLOWEJ ........................................................................................................ 568
Część czwarta CO POZOSTAJE ........................................................................................... 573
I TAK TO WŁAŚNIE JEST .............................................................................................. 576
TELEWIZJA PO LEKCJACH........................................................................................... 583
OPOWIEŚĆ O MIMI I JACKU......................................................................................... 597
CZY ROZWAŻAŁA PANI PODDANIE SIĘ TERAPII? ................................................. 600
SCENY Z ŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO .............................................................................. 620
ŚWIAT PRZYRODY ......................................................................................................... 633
BAMBI KONTRA GODZILLA ........................................................................................ 642
TUZIN BABECZEK .......................................................................................................... 645
KIEDY ZNAJDUJĘ CZAS NA PISANIE? WŁAŚNIE PISZĘ ........................................ 648
THE FEW, THE PROUD .................................................................................................. 652
ZAGINIONY W AKCJI .................................................................................................... 663
U NIEGO............................................................................................................................ 665
U NIEJ ................................................................................................................................ 666
A TERAZ Z INNEJ BECZKI ............................................................................................ 668
ASSEYE DE TI RAPPELI ................................................................................................ 677
ABRAKADABRA ............................................................................................................. 682
PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA ................................................................................... 686
Część piąta CZYNNIKI LUDZKIE ....................................................................................... 692
SZYBOWIEC..................................................................................................................... 693
LE GRAND DÉRANGEMENT ........................................................................................ 696
BŁĘKITNE JAJKO............................................................................................................ 701
EFEKT DOMINA .............................................................................................................. 702
KRZYŻ LOTNICTWA ...................................................................................................... 707
GRATIA ............................................................................................................................. 727
EFEKT MOTYLA ............................................................................................................. 728
TO NASZ MAŁY ŚWIAT, W SUMIE MAŁY ŚWIAT! .................................................. 748
WYSOKI LOT ................................................................................................................... 761
PRÊTE-MOI TA PLUME, POUR ÉCRIRE UN MOT ..................................................... 762
MÓJ WIERNY TOWARZYSZU.. .................................................................................... 783
OD AUTORKI ....................................................................................................................... 792
ŹRÓDŁA I PODZIĘKOWANIA........................................................................................... 794
Strona 8
Świadkami morderstwa były ptaki. Widziały, co się stało tam w dole, na świeżo
wyrosłej trawie, pośród konwalii wznoszących swe drobne białe dzwoneczki. Dzień był
słoneczny. Pękające pąki, pierwsze wiosenne porywy, zapach gleby. Kwiecień. W pobliskim
lesie strumień, który wyschnie pod koniec lata, ale tymczasem szemrał radośnie w cieniu.
Wysoko w koronie wiązu, tam właśnie usadowiły się ptaki, przycupnąwszy na gałązkach
obwieszonych pąkami, które rozchylały swe płatki niczym złożone chusteczki.
Do morderstwa doszło niedaleko miejsca nazywanego przez dzieci Rock Bass. Na
łące, tuż pod lasem. Na wydeptanej ziemi, jakby po jakimś niedawno urządzonym pikniku.
Wrony widziały, co się stało. Inne ptaki też przypatrywały się z wysoka, ale wrony to co
innego. One wykazują ciekawość. Inne ptaki widziały poszczególne czynności. Wrony
widziały morderstwo. Jasnoniebieską sukienkę. Teraz leży zupełnie nieruchoma.
Z korony wiązu wrony dostrzegły bransoletkę połyskującą na nadgarstku. Lepiej
zaczekać. Srebrna ozdoba kusi, ale lepiej zaczekać.
Strona 9
OGRÓD ZIEMSKICH ROZKOSZY
Po wojnie wyjrzało słońce i świat nagle ukazał się naszym oczom jak w technikolorze.
Każdemu przyświecała jedna myśl. Założyć rodzinę. Mieć dużo dzieci. Robić wszystko jak
należy.
Jest całkiem możliwe, że w 1962 roku przejażdżka samochodem stanowi gwóźdź
programu sobotnio-niedzielnego wypoczynku na łonie rodziny. Król szosy, rozparty za
kierownicą pojazdu sunącego na wzmacnianych stalą oponach. Hulaj dusza. Proszę wsiadać,
drzwi zamykać. Zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas droga. Tato, ile jeszcze zostało
kilometrów?
Droga przynosi wciąż nowe widoki, miasto przechodzi w wieś, ledwo oddzieloną
wąskim pasem przedmieścia. Przedmieście łączy w sobie zalety obu tych światów.
Wystarczy, że masz samochód, swojego edsela, chryslera, forda, i świat należy do ciebie.
Texaco to pewność i zaufanie. Na szosach nie ma jeszcze takiego ruchu i co ważne, nadal
panuje porządek. Studebaker coupe rocznik 53! A tam, popatrz, nowiutki thunderbird!
„To nasz ojczysty kraj, nasza rodzinna ziemia...". Jeśli chodzi o śpiewanie, ludzie
chętniej niż w samochodzie śpiewają tylko pod prysznicem. Przemierzają kolejne kilometry,
zmienia się krajobraz. Mijają domy na kółkach i przyczepy kempingowe - spójrz, znowu
volkswagen. Aż trudno uwierzyć, że coś tak swojskiego i miłego dla oka jak „garbus"
zawdzięcza swoje istnienie Hitlerowi. Tata wyjaśnia dzieciom, że dyktatorzy często są
znawcami muzyki i mają życzliwy stosunek do zwierząt. Hitler nie jadał mięsa, ale był zły.
Churchill się upijał, ale był dobry. „Na świecie nic nie jest albo białe albo czarne, dzieci".
Madeleine siedzi na tylnym siedzeniu, z głową opartą o ramę szyby. Drgania usypiają
ją. Jej starszy brat przegląda karty z podobiznami gwiazd baseballu, a rodzice na przedzie
„podziwiają piękne widoki". To doskonała pora, żeby włączyć swój film. Madeleine cichutko
nuci Księżycową rzekę i wyobraża sobie, że na ekranie ukazuje się jej profil, jej rozwiane na
wietrze włosy. Przed oczami widzów przesuwa się krajobraz, ten sam, na który spogląda
przez szybę Madeleine. Widzowie ciekawi są, dokąd ona się wybiera, na wyprawę w daleki
świat, jakie przygody ją spotkają, a świat niezmierzony jest. Zastanawiają się, kim jest ta
ciemnowłosa, ostrzyżona „na chłopaka" dziewczynka ze smutną miną. Sierotką? Jedynaczką,
Strona 10
której umarła matka i wychowywaną teraz przez dobrotliwego ojca? Oddaną do szkoły z
internatem, z której została wysłana na wakacje na wieś do tajemniczych krewnych, którzy
mają posiadłość obok dworu, gdzie mieszka nieco od niej starsza dziewczynka, jeżdżąca na
koniu i nosząca czerwone dżinsy? Po widnokręgu kres niech brzmi ta pieśń, a ty mnie nieś...
Obie dziewczynki muszą razem uciekać i rozwiązać tajemnicę, mój wierny towarzyszu...
Madeleine wyobraża sobie duże czarne litery na tle mknącej za oknem zieleni - „W
roli głównej Madeleine McCarthy" - niczym klatka po klatce, przedzielone słupami
telefonicznymi, Księżycowa rzeka i ja...
Przebrnięcie przez początkowe napisy okazuje się za trudne, więc lepiej rozpocząć
nowy seans. Znów trzeba dobrać piosenkę, Madeleine śpiewa, sotto voce, Que será, será,
whatever will be will be... - a niech to, przystanek.
- Lody, lody, komu lody dla ochłody - mówi ojciec, zatrzymując samochód na
poboczu.
Bez reszty pochłonięta swoim filmem, Madeleine nie zauważyła ogromnego
truskawkowego rożka w figlarnej czapeczce, pochylonego w stronę szosy i zapraszającego do
zabawy.
- Ojej! - woła Madeleine, a jej brat wywraca oczami.
W Kanadzie wszystko jest większe niż w Niemczech, rożki lodowe, samochody,
„supermarkety". Madeleine jest ciekawa, jak będzie wyglądał ich nowy dom. A jej nowy
pokój - będzie ładny? Duży? Que será, será, co będzie, to będzie.
- Rozpoczynamy koncert życzeń - ogłasza ojciec, stając przy ladzie w białym
drewnianym domku. Sprzedają tutaj także świeżą kukurydzę w kolbach. Mnóstwo jej rośnie
na okolicznych polach - mówi się o niej „złoto Ameryki".
- Poproszę neapolitańskie - mówi Madeleine.
Ojciec, w przeciwsłonecznych okularach, przygładza ręką swe krótko ostrzyżone
płowe włosy i posyła uśmiech grubej kobiecie urzędującej za zacienioną ladą. On i brat
Madeleine noszą takie same fryzury, ale Mike ma włosy jeszcze jaśniejsze. Koloru pszenicy.
Patrząc na nie, można by pomyśleć, że gdyby tak obrócić Mike'a do góry nogami i podłączyć
do prądu, świetnie nadawałyby się do zdzierania z kuchennej podłogi warstwy tłuszczu, lecz
ta jego szczecina w rzeczywistości jest miękka. Ale Mike rzadko pozwala Madeleine jej
dotykać. Teraz jej brat, włożywszy kciuki za pasek, oddala się w stronę szosy; Madeleine wie,
że udaje samotnego wędrowca. W tych dżinsach musi mu być strasznie gorąco, ale on za nic
się nie przyzna i odmawia noszenia szortów. Tata nigdy nie wkłada krótkich spodenek.
- Dokąd idziesz, Mike? - woła Madeleine.
Strona 11
On pozostawia jej pytanie bez odpowiedzi. Niedługo skończy dwanaście lat.
Madeleine przeczesuje swoje włosy tak, jak lubi to robić tata; są jedwabiście miękkie.
Jej fryzura co prawda nie umywa się do jeża, ale na szczęście daleko jej do warkoczy po pas,
które Madeleine musiała znosić aż do tej wiosny. Ucięła sobie przez przypadek jeden
warkocz w szkole na zajęciach z techniki. Maman kocha ją nadal, ale pewnie nigdy jej tego
nie wybaczy.
Matka siedzi w samochodzie. Ma na sobie okulary przeciwsłoneczne, które
poprzedniego lata kupiła na francuskiej Riwierze. Wygląda na gwiazdę filmową. Madeleine
przygląda się jej, jak przechyla lusterko wsteczne i poprawia makijaż. Czarne włosy,
czerwone usta, okulary w białych oprawkach. Zupełnie jak Jackie Kennedy - „Ona mnie
naśladuje". Mike zwraca się do niej Maman, ale Madeleine mówi tak do niej tylko w domu, a
gdy są wśród ludzi, Maman zastępuje „mama". „Mama" jest bardziej na luzie w porównaniu z
Maman, jak mokasyny zamiast lakierków. „Mama" lepiej pasuje do „tata". Życie lepiej
smakuje z colą.
Ojciec stoi z rękami w kieszeniach. Zdejmuje okulary i mrużąc oczy, spogląda na
błękitne niebo, pogwizdując przez zęby.
- Czujesz zapach kukurydzy? - mówi. - Tak pachnie słońce. Madeleine wkłada ręce do
kieszeni swych spodenek, mruży oczy i wciąga powietrze.
W samochodzie, nie odrywając oczu od lusterka, matka pociąga szminką usta.
Madeleine patrzy, jak chowa szminkę do tubki. Kobiety noszą w torebkach wiele takich
drobiazgów, które przypominają z wyglądu słodycze.
Matka zostawiła sobie na pamiątkę jej warkocze. Spoczywają w pudle ze sztućcami,
włożone do plastikowego woreczka. Madeleine widziała, jak Maman wrzuca woreczek do
pudła, a zaraz potem przyjechali ludzie od przeprowadzki. Jej włosy podróżują teraz
ciężarówką; są gdzieś za nimi, w drodze do ich nowego domu.
- Proszę, stary druhu.
Ojciec podaje jej lody. Mike podchodzi i zabiera swój rożek. Jak zwykle wybrał
czekoladowe. „Nie oddam go bez walki".
Ojciec je lody o smaku rumowym, z rodzynkami. Czy kiedy się dorośnie, kubki
smakowe wypaczają się tak bardzo, że gustuje się w takich paskudztwach? A może to tylko
skutek ciężkiego dzieciństwa - rodzice dorastali w czasach Wielkiego Kryzysu, kiedy zwykłe
jabłko było rarytasem?
- Chcesz polizać, skarbie?
- Dzięki, tato.
Strona 12
Madeleine zawsze próbuje lody, które wybrał sobie ojciec, i mówi: - Mniam, dobre.
Łzes jak pies, doktołku - skwitowałby Królik Bugs. Ale to niezupełnie kłamstwo, bo
Madeleine wraz z ojcem lubią opychać się lodami. A kiedy nawzajem dają sobie do
spróbowania lody, jest świetnie. Więc Madeleine właściwie nie kłamie. Akułat, doktołku.
Jedzie mi tu cołg?
Maman nigdy nie chce dla siebie osobnej porcji. Weźmie od taty i uszczknie trochę od
Madeleine i Mike'a. To kolejna przypadłość, jakiej nabawiają się dorośli, a przynajmniej
większość matek: rezygnują z własnych porcji lodów.
Po powrocie do samochodu Madeleine ma ochotę poczęstować lodami Królika Bugsa,
ale nie chce narażać się na drwiny brata. Bugs nie jest lalką. To... Bugs. Okres świetności ma
już za sobą, koniuszek jego pomarańczowej marchewki przetarł się i teraz jest biały, ale
błękitne oczy spryciarza nie zblakły, a długie uszy wciąż można dowolnie wyginać. W tej
chwili są splecione z tyłu w warkocz. Bugs Bawarczyk.
Ojciec zapuszcza silnik i podsuwa lody matce, która gryzie je ostrożnie, żeby nie
rozmazać szminki. Wycofuje do szosy i krzywi się, widząc, że lusterko wsteczne jest źle
ustawione. Posyła Maman wymowne spojrzenie, a ona układa swoje czerwone usta jak do
pocałunku. Ojciec uśmiecha się szeroko i kręci głową. Madeleine odwraca wzrok. Żeby tylko
nie zaczęli gruchać.
Madeleine spogląda na swój rożek. Od której strony zacząć? Neapolitański. Nazwa
kojarzy jej się z szerokim światem. „Obieżyświaty" - tym słowem ojciec określa ich rodzinę.
Skupiają w sobie zalety wszystkich światów.
Za oknem samochodu kukurydza pławi się w słońcu, lśnią ulistnione łodygi w
niekończących się zielonych rzędach. Wzdłuż krętej szosy ciągną się szpalerem rozłożyste
dęby i wiązy. Żyzne pola wybrzuszają się, każą wierzyć w to, że ziemia naprawdę jest rodzaju
żeńskiego, a jej ulubionym pożywieniem jest kukurydza. Szeregi szmaragdowych obywateli,
rosłych, giętkich, prężnych. Zwinięte liście wznoszą się do góry, otulając delikatne
kwiatostany, dar natury w ozdobnym przybraniu. Jadalne słońce. Rodzina McCarthych
wróciła do domu. Do Kanady.
Jeśli związałeś swoje życie z lotnictwem wojskowym, dom dla ciebie nie jedno ma
imię. Dom to Kanada, od morza do morza. Dom to również miasto, w którym dorastałeś,
zanim się ożeniłeś i wstąpiłeś do armii. I dom to także placówka wojskowa, na której obecnie
przebywasz, obojętnie, czy mieści się w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych, Niemczech,
Francji... W tej chwili domem jest ten niebieski rambler kombi, rocznik 1962.
Poprawiwszy lusterko wsteczne, Jack zerka na siedzące z tyłu dzieci. Chwilowo
Strona 13
panuje między nimi pokój. Obok niego żona otwiera torebkę - Jack odrywa rękę od
kierownicy i wdusza przycisk automatycznej zapalniczki na tablicy rozdzielczej. Żona
spogląda na niego, uśmiecha się kącikiem ust, kiedy wyjmuje papierosa. On puszcza jej oko -
twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Dom to ta kobieta u jego boku.
Budowa transkanadyjskiej autostrady dobiegła końca. Teraz można zamoczyć tylne
koła w Atlantyku i jechać przed siebie, aż zanurzy się przednie w Pacyfiku. Rodzina
McCarthych nie wybiera się tak daleko, chociaż ten etap ich podróży rzeczywiście rozpoczął
się na wybrzeżu atlantyckim. Są już w drodze od trzech dni. Nie spiesząc się, chłonąc
zmieniający się za oknami krajobraz: lasy jodłowe, a potem przestwór Zatoki św.
Wawrzyńca, wąskie pasy pól uprawnych wzdłuż szerokiej rzeki, w oddali połyskujący
niebiesko łańcuch gór, gładka nawierzchnia nowoczesnej autostrady, po której mknie się jak
odrzutowiec na niebie, Bienvenue à Montréal, Witamy w Ottawie, w Kingston, w Toronto -
przedłużenie letnich wakacji, jakie spędzili u rodziny Mimi w Nowym Brunszwiku -
Nouveau-Brunswick - kąpiąc się w słonej wodzie pośród licznych mierzei Cieśniny
Northumberlandzkiej, a wieczorem oglądając mrugające światła promu kursującego do
Wyspy Księcia Edwarda. Raz zerwali się skoro świt, żeby zobaczyć, jak ksiądz błogosławi
wielobarwne łodzie rybackie na otwarciu sezonu połowów, le premier jour de pêche.
Wymyślne dania z homara, hałaśliwe gry w karty do późna w nocy, sąsiedzi tłoczący się przy
stole w kuchni, obstawiający stosami drobnych monet lub żetonów, a potem zabawa:
muzykanci przygrywali na skrzypcach i akordeonie, a matka Mimi bębniła akordy na
pianinie, przebiegając wysokie rejestry palcami wykrzywionymi od ciągłego szydełkowania;
wszystkie kołdry i kobierce w domu były jej dziełem. L'Acadie.
Język nie stanowił przeszkody. Jack napawał się brzmieniem francuskiego, jedzeniem,
błogim zamętem panującym w tej licznej rodzinie. Ojciec Mimi zginął na morzu przed wielu
laty, jego łódź do połowu homarów zatonęła podczas sztormu, a rodziną zawiadywali jej
bracia, chłopy na schwał, którzy wszystkiego dorobili się własnymi rękami. Kiedy po wojnie
Mimi przywiozła do domu narzeczonego, Jack od razu przypadł im do serca. Każdy rozumiał
jej pośpiech, w tamtych czasach takich rzeczy nie odkładano na później; zresztą bracia Mimi
sami dopiero co wyszli z wojska. Jack był Anglais, ale rodzina Mimi przyjęła go jak swojego,
z entuzjazmem równym zapałowi, który podsycał w nich nieufność do Anglików w ogóle.
Traktowali go niczym księcia, obsypywali względami zwykle należnymi paniom. Zalety obu
światów.
Jack liże lody, prowadząc jedną ręką. Podejmuje wewnętrzne postanowienie, że
zacznie biegać, gdy tyko się urządzą w nowym domu. Przez ostatni miesiąc szwagierki, les
Strona 14
belles-soeurs, karmiły go niczym cielaka na wystawę. Mąka, syrop klonowy, ziemniaki,
wieprzowina i małże - w oszałamiających, wyśmienitych zestawieniach. I tuczących.
Wygląda na to, że cokolwiek by się jadło, poutine i tak się odkłada. A co to jest poutine?. To,
co się odkłada, kiedy odkłada się poutine.
Musiał poluzować pasek tylko o jedną dziurkę, ale Jack ma śliczną żonę. Która rzuca
się do wody jak dziewczyna, ze zgrabną figurą mimo urodzenia dwójki dzieci, przedzierając
się przez fale żabką, unosząc głowę, żeby nie popsuć sobie fryzury. Tak, Jack znów zacznie
dbać o kondycję, kiedy zadomowią się w nowym miejscu.
Słyszy za plecami głos syna, pełen zgorszenia: - Madeleine, lody ściekają ci po ręce.
- Wcale nie.
- Maman - mówi Mike, pochylając się do przodu - Madeleine fait un mess!
- Wcale nie nabrudziłam! - woła Madeleine, oblizując nadgarstek, czując słonawy
smak skóry z domieszką wanilii.
Mimi podaje jej nawilżoną chusteczkę. - Tiens.
Madeleine sięga po chusteczkę. Próbuje namówić Mike'a, żeby potrzymał jej rożek,
ale on odmawia: - Nic z tego, jest cały upaprany.
Więc Mimi bierze od niej rożek, a kiedy Madeleine wyciera rękę, oblizuje spływające
po nim strużki. To jeszcze jedna cecha matek: chętnie zjadają po dzieciach roztopione lody.
Madeleine oddaje mamie chusteczkę w zamian za loda, ale nagle robi jej się niedobrze.
To przez ten zapach chusteczki. Nawilżona dla państwa wygody. Działa również odkażająco.
Ten zapach kojarzy się Madeleine z wymiotami. To dlatego, że kiedy w czasie jazdy dziecko
źle się poczuje i wymiotuje, matka wyciera mu twarz wilgotną chusteczką, więc siłą rzeczy
utożsamia ono wilgotne chusteczki z wymiotami. Przebijają zapachem same wymiociny.
- Już nie mogę - oświadcza.
- Ona będzie rzygać - mówi Mike.
- Wcale nie, Mike. I nie mówi się „rzygać".
- Sama to powiedziałaś. Rzygać.
- Wystarczy, Mike - odzywa się ojciec i Mike siedzi cicho.
Mimi odwraca się do Madeleine z pytającym wyrazem twarzy: Będziesz wymiotować,
kochanie? Ta mina sprawia, że w Madeleine wzbierają mdłości. Oczy jej wilgotnieją.
Przysuwa twarz do opuszczonej szyby i wdycha łapczywie świeże powietrze. Stara się nie
myśleć o niczym, co przyprawia o mdłości. Pamiętała, jak kiedyś w przedszkolu
wymiotowała jakaś dziewczynka, chlust na podłogę. Nie myśl o tym teraz. Mike odsunął się
jak najdalej od niej. Madeleine powoli się odwraca i skupia wzrok na głowie taty. Już jej
Strona 15
lepiej.
Dla Madeleine tył jego głowy jest tak charakterystyczny, tak bardzo tożsamy z ojcem,
jak jego twarz. Tak łatwo rozpoznawalny jak ich samochód na parkingu. Jego głowa, nieco
kanciasta, czysta. Wyraża to, co myśli; niczego nie trzeba zgadywać. Barki rysujące się pod
kraciastą koszulą. Łokieć wystawiony za okno, płowe włosy na ręce przygładzone przez
wiatr, błysk pamiątkowego sygnetu ze studiów. Old Spice. Blada kreska na karku, stara blizna
zawsze odcinająca się od opalenizny. Tył ojcowskiej głowy. To druga strona jego oblicza -
jego drugie oblicze. Sam nawet twierdzi, że ma oczy z tyłu. To pocieszające. To znaczy, że
ojciec wie, kto najczęściej wszczyna bójki w samochodzie na tylnej kanapie.
- Mike, przestań!
- Ja nic nie robię.
- Mike, nie zaczepiaj siostry.
- Ja jej nie zaczepiam, tato. To ona mnie uszczypnęła.
- Madeleine, nie dokuczaj bratu.
Maman widocznie nie ma oczu z tyłu, skoro powiedziała coś takiego.
Mike patrzy na Madeleine i robi zeza.
- Mike! - Jej pisk ośmiolatki świdruje uszy jak wiertarka. - Przestań!
- Tenez-vous tranquilles maintenant, hein? Ojciec nie może przez was skupić się na
prowadzeniu - mówi Maman.
Madeleine widzi, jak od jej pisku ojcu mimowolnie napinają się mięśnie na karku,
więc nagle cała jej wojowniczość ustępuje. Nie chce, żeby przez nią ojciec zatrzymał
samochód i odwracał się do tyłu. Zepsułaby zabawę, a przy tym najadłaby się wstydu za to, że
swoim zachowaniem zakłóciła miłą przejażdżkę przez uroczą okolicę. W głosie ojca
zabrzmiałoby rozczarowanie, w jego niebieskich oczach malowałoby się zdumienie.
Zwłaszcza w lewym, z ledwie widoczną blizną tuż pod brwią. Lewa powieka lekko opada, co
nadaje temu oku nieustannie smutny wyraz.
- Chanton, les enfants - zarządza Maman. I posłusznie śpiewają.
Poszybować hen po niebie
lub po łące gonić źrebię
tyle przygód czeka ciebie...
Ogromne plakaty rozstawione na polach, Uwierz w Pana Jezusa Chrystusa, a będziesz
zbawiony, buraki niczym wojsko, z zielonymi liśćmi w niekończących się szeregach, które
przyspieszają lub zwalniają w zależności od tego, czy się skupia wzrok na ziemi między
Strona 16
rzędami, czy na rozmazanej zieloności, Kodak, Dairy Queen, Ceną grzechu jest śmierć.
Obory, schludne, zadbane. Swojski zapach krowich placków i dymu z palonego drewna
przypomina Madeleine dom - to znaczy Niemcy. Zamyka oczy. Dopiero co rozstała się z
kolejnym domem, w bazie lotniczej niedaleko Czarnego Lasu. Pożegnajcie się z domem,
dzieci. I odjechali stamtąd po raz ostatni.
Każdy taki budynek stoi niemy i niewinny jak nieszczęsne porzucone zwierzę. Okna,
niczym wytrzeszczone oczy, pozbawione zasłon, frontowe drzwi jak smutne i zaciśnięte usta.
Żegnaj, kochany domku. Dziękujemy ci za wszystkie miłe chwile spędzone pod twoim
dachem. Dziękujemy za wyniesione wspomnienia. Opuszczony dom we wspomnieniach
przeistacza się w pomnik, upamiętniający miniony czas, wyznaczający miejsce, do którego
nigdy już się nie wróci. Tak to jest, gdy się służy w lotnictwie.
To już trzecia przeprowadzka Madeleine, a czwarta Mike'a. On twierdzi, że to
niemożliwe, żeby Madeleine pamiętała swoje pierwsze przenosiny, z Alberty do Michigan, bo
nie miała jeszcze skończonych czterech lat. Za to upiera się, że pamięta swoją pierwszą
przeprowadzkę, ze stolicy USA do Alberty, chociaż sam dopiero co skończył wtedy trzy lata.
Takich niesprawiedliwości doznaje się ze strony starszego brata.
- Tato - odzywa się Madeleine - ja przecież pamiętam, jak się wyprowadzaliśmy z
bazy w Albercie, prawda?
- Oczywiście. Chyba nie zapomniałaś tego lodowiska, które zrobiliśmy tam na
podwórku?
Madeleine patrzy wymownie na brata. - Nie.
- No widzisz. Ale „baza" to określenie amerykańskie, stary druhu. U nas mówi się
„placówka".
- Właśnie - wtrąca się Mike.
Europę opuścili w czerwcu i niemal przez dwa miesiące Mike i Madeleine cieszyli się
gościnnością swoich akadyjskich ciotek i wujków w Nowym Brunszwiku i biegali samopas z
kuzynami. Z całą gromadą rozbrykanych czarnowłosych chłopaków, w których nie można się
zadurzyć, bo to krewni, oraz uwodzicielskich dziewczyn, które zaczynają golić nogi, zanim
skończą dwanaście lat. Po francusku mówią tak szybko, że nie sposób za nimi nadążyć, a
kiedy człowiek zabiera się z nimi na wycieczkę samochodem, musi pilnować, żeby nie
odjechali bez niego. Mike i Madeleine oglądali tam telewizję po czterech latach przerwy.
W bazie w Niemczech nikt nie miał telewizora. Pokazy filmowe odbywały się w
ośrodku wypoczynkowym, poprzedzane kreskówkami braci Warner albo Disneya,
przygodami Królika Bugsa albo Myszki Miki. W piątkowe wieczory, przed powrotem ojca z
Strona 17
mesy oficerskiej, słuchali przy kolacji z Maman programu Jacka Benny'ego. Ale telewizja
otworzyła przed nimi nowy wspaniały świat - gońców hotelowych, szyfonowych szali,
przewiewnych szortów, beztroskich nastolatków i desek surfingowych. Kuzynki były bardziej
w stylu Connie Francis niż Sandry Dee, a kuzyni bardziej w stylu Sala Mineo niż Troya
Donahue. Żuli gumę Dentyne i mieli deskorolki. I olbrzymie lodówki w domach. Witamy w
Ameryce Północnej.
Madeleine nie dziwiło to, że wszystkich tam kocha, parce que c'est la famille.
„Rodzina" ma niemal taki sam mityczny wydźwięk jak „dom". Kiedy ruszali spod starego
różowego bungalowu babci, ojciec powiedział: - Jedziemy do domu, co wy na to, dzieciaki?
Madeleine pokiwała na pożegnanie Grandmaman, stojącej na ganku domku, którego
barwa przywodziła na myśl kwiat mięty pieprzowej. Pękata Grandmaman na tle bungalowu,
pomalowanego na jaskrawy różowy kolor, aby Grandpapa łatwiej mógł go dostrzec ze swej
łodzi na morzu. W pamięci Madeleine był to jej drugi pobyt u babci, ale oczy zaszły jej łzami,
gdyż Grandmaman to inaczej „dom".
- I co, moja pani? - spytał tata, kiedy morze i wydmy zostały za nimi z tyłu.
- Zabierz mnie do domu, Jack - odparła Maman i otarła oczy.
Przez ułamek sekundy Madeleine wydawało się, że wracają do Niemiec.
Do zielonych trawników i białych budynków bazy lotniczej, i do brukowanych uliczek
i kawiarenek pod gołym niebem w pobliskim miasteczku; do pociętych miedzami wąskich pól
- ani piędzi bezpańskiej ziemi, ani piędzi niezagospodarowanej ziemi - gdzie podczas
niedzielnej przejażdżki samochodem po kilku godzinach trafia się do innej krainy. Niemiecki
język, który tak ją urzekł, język baśni, Märchen. Pogrążona w ich świecie, czuła się
bezpieczna jak w obszernym futrze matki. Jej niemczyzna wywoływała uśmiech zdziwienia -
sklepikarki, zachwycone jej biegłością, żartowały dobrodusznie z kiepskiej niemczyzny jej
rodziców, kiedy dawały do spróbowania różne gatunki serów i zawsze, niezmiennie,
częstowały czekoladą - Schokolade für die Kinder. Pierwszy niemiecki zwrot, jakiego
nauczyli się z Mikiem: danke schön.
Jeśli masz ojca, który służy w lotnictwie, trudno ci odpowiedzieć, kiedy ludzie pytają,
skąd jesteś. A w miarę jak przybywa ci lat, odpowiedź na to pytanie się wydłuża, ponieważ co
kilka lat twoja rodzina przenosi się na nowe miejsce. „Skąd jesteś?". „Z Królewskich
Kanadyjskich Sił Powietrznych". Z RCAF. To niczym państwo, którego skrawki rozrzucone
są po całym świecie.
Każdy taki skrawek, każda baza do złudzenia przypomina pozostałe, co nadaje temu
państwu spójność. Jakby wchodziło się do kościoła katolickiego i słyszało odprawiany w
Strona 18
łacinie obrządek, tak samo łatwo można rozeznać się w bazie - to znaczy, w placówce
wojskowej - w dowolnym miejscu na świecie: ośrodek rekreacyjny, kościoły, urząd
pocztowy, bank, posterunek straży pożarnej, plac defiladowy, biblioteka, lądowisko, budynek,
w którym pracuje ojciec. No i PX, gdzie robi się wszystkie zakupy - „PX" to następne
amerykańskie określenie, które przyswoili sobie w Europie.
Jeśli zostaniecie zakwaterowani w jednej ze Stałych Kwater Rodzinnych, jak się je po
wojskowemu nazywa, wasz dom też będzie wyglądał znajomo. SKR-y budowane są według
kilku projektów, opartych na wzorach stosowanych dawniej w dzielnicach podmiejskich;
przeważnie są to domy bliźniacze, z wyjątkiem maleńkich bungalowów i okazałego wolno
stojącego domu, w którym mieszka OD. Oficer dowodzący. Na jego trawniku stoi maszt do
wywieszania flagi. Kiedy ma się osiem lat, zdążyło się już obejrzeć wnętrza wszystkich
rodzajów domów wśród SKR-ów. Czasami podobnych jeden do drugiego jak lustrzane
odbicie. Lecz mimo to każdy dom nabiera niepowtarzalnego charakteru z chwilą, kiedy
wprowadza się do niego nowa rodzina. Jedyne w swym rodzaju zapachy, ślady ludzkiej
obecności, wyrosłe w mgnieniu oka rodzinne skarby, obrazy, pochodzące z kartonowych
pudeł, z których dzieci stawiają fortece i które służą im do zabawy, zanim po kilku dniach
zostaną złożone, a kiedy pudła są już złożone i schowane, dom wygląda tak, jakby był
zamieszkany od zawsze, ponieważ żona oficera lotnictwa potrafi uwić domowe gniazdko w
ciągu tygodnia.
Każdy przepisowy trawnik kłuje w oczy swą indywidualnością - z rowerami,
porozrzucanymi zabawkami; na każdym podjeździe stoi inny samochód, każda lodówka
zawiera w sobie odrębny świat. W niektórych lodówkach kryją się puszki z polewą
czekoladową Hersheya. W innych kryją się puszki Hersheya wypełnione, o zgrozo, smalcem i
innymi okropnościami. Do tych ostatnich należy lodówka McCarthych. Matka Madeleine,
która dorastała w czasach Wielkiego Kryzysu, niczemu nie pozwala się zmarnować. Chociaż,
zważywszy na to, że wszystkie inne matki również dorastały w tych ciężkich czasach, ta
oszczędność to chyba cecha akadyjska. Albo po prostu mieszkańców nadmorskich prowincji,
najuboższego regionu Kanady. A zatem pomimo jednakowości projektów próżno szukać
wśród SKR-ów dwóch identycznych domów, chyba że w tym okresie przejściowym, po
opuszczeniu przez jedną rodzinę, a przed zasiedleniem przez następną. W tym czasie dom jest
niczyj. Należy do kanadyjskich podatników. Zostaje wówczas wyszorowany, odkażony,
wymalowany na biało, odarty z zasłon, zamieszkany przez echo. Tkwi w stanie zawieszenia,
jak kościół, który utracił charakter uświęconego przybytku. Nie zły, tylko pusty. Ani żywy,
ani martwy. Odradza się, kiedy przyjeżdża nowa rodzina i wita się z nim.
Strona 19
Madeleine sięga do plecaka z Myszką Miki po swój pamiętnik. Wpisały się do niego
wszystkie jej koleżanki i koledzy z trzeciej klasy. Madeleine otwiera go...
Ile drzewek w lasku, ile w morzu piasku, ile gwiazd na niebie, tyle razy kocham ciebie,
napisała Sarah Dowd, ozdabiając stronicę mnóstwem żółtych gwiazdek.
Twoje oczy czarujące warte więcej niż tysiące, bo tysiące się rozlecą, a twe oczy
zawsze świecą, twoja na zawsze, Judy Kinch.
Na górze róże, na dole fiołki, kochamy się jak dwa aniołki, twoja najlepsza
przyjaciółka, Laurie Ferry.
Księga pamiątkowa jest cała zapisana. Wszyscy zaklinali się, że będą wysyłać sobie
kartki. Madeleine i Laurie Ferry przyrzekły sobie, że spotkają się w pierwszym dniu
dwutysięcznego roku, na placu zabaw przy SKR-ach w bazie w Niemczech.
Nakreślone na stronicach litery nagle tchną samotnością - wesołe barwy rysunków
przywodzą na myśl dekoracje, których nikt nie uprzątnął po zabawie. Madeleine zamyka
pamiętnik, odkłada go i wdycha głęboko powietrze przesycone wonią koniczyny. Czy można
się smucić w taki piękny dzień, kiedy ma się przed sobą całe życie? Tak mówią dorośli.
Madeleine wyobraża sobie, że jej życie roztacza się przed nią niczym szosa. Jak poznać, że
podróżuje się przez życie, które kiedyś było z przodu, a teraz przesuwa się pod stopami? Ile
jeszcze zostało kilometrów?
Trudno wprowadzić się do nowego domu, nie myśląc przy tym o dniu, kiedy przyjdzie
go opuścić. Pożegnajcie się z domem, dzieci. I będzie się o tyle starszym. Madeleine ma teraz
prawie dziewięć lat, więc przy następnych przenosinach będzie miała prawie dwanaście.
Nastolatka. Rodzicom też przybędzie lat. Stara się pamiętać, że teraz jeszcze są o tyle młodsi,
ale nie może się powstrzymać przed spojrzeniem na to z innego punktu widzenia: są starsi niż
wtedy, kiedy mieszkali w poprzednim domu. A to znaczy, że szybciej umrą. Każdy kolejny
dom przybliża ich do tego straszliwego dnia. Który okaże się ich ostatnim? Może ten, do
którego zmierzają? Ten, z którym niebawem się przywitają?
Ciepło słoneczne rozchodzi się po jej ściśniętym gardle, grozi uwolnieniem
wezbranych łez, więc Madeleine zamyka oczy i wtula skroń w słupek tylnego okna; drgania
samochodu działają na nią kojąco. Wiatr pieści jej włosy, słońce pod przymkniętymi
powiekami tworzy nieustannie zmieniające się wzory czerwieni i złota.
Dookoła popołudnie sięga zenitu. Sierpień to pora, w której objawia się prawdziwa
światłość lata. Zmysłowa jak saksofon tenorowy. Tak odmienna od fanfar wiosny czy
jesiennych smyczków. Widzialne granulki słonecznego światła opadają niczym w
Strona 20
zwolnionym tempie, muskając skórę - można je łapać językiem jak płatki śniegu. Plony
rozsadzają ziemię - zieleń, złoto, brąz. Łodygi uginają się pod nabrzmiałymi kłosami, pośród
których więźnie wiatr. Krajobraz pokłada się, pękaty i dumny niczym ciężarna kobieta,
szukająca wytchnienia. „Wybierz i zerwij sam", obwieszczają odręczne napisy przydrożne.
Zerwij mnie.
Kukurydzę uprawiali Indianie. Tę część Ontario najwcześniej utracili na rzecz białych
przybyszów. Walczyli u boku Anglików, najpierw przeciwko Francuzom, a później
przeciwko Amerykanom w 1812 roku. Teraz żyją w rezerwatach, a ich długie domy
mieszkalne przetrwały na ilustracjach podręczników historii dla klas szóstych i w postaci
naturalnej wielkości makiet w odwiedzanych przez turystów skansenach. Tytoń należy do
najbardziej opłacalnych upraw w tych stronach, ale Indianie już go nie hodują. Tutejsza
ziemia wciąż nosi wyraźne ślady ich bytności, wiele nazw wywodzi się z języków indiańskich
plemion, również nazwa całego kraju, Kanada. Mówi się, że „Kanada" znaczy tyle co
„wioska małych chatek". Inni twierdzą, że to portugalscy rybacy nazwali ten kraj „Ca Nada",
czyli „tam, nic".
Witamy w Stratford, Witamy w New Hamburg... Tyle miejscowości kanadyjskich
sprawia wrażenie, jakby były imitacjami odległych pierwowzorów. Jeśli ktoś, dajmy na to,
pochodzi z Londynu w Ontario, raczej nie poprzestanie na stwierdzeniu: „Pochodzę z
Londynu". Pewnie będzie czuł się zmuszony uzupełnić: „w Ontario". To wyjaśnienie może
zabrzmieć jak usprawiedliwienie, nawet jeśli ten ktoś jest dumny z miejsca swego
pochodzenia. Londyn w Ontario. Nowy Jork nazwany tak został na cześć angielskiego Yorku,
ale obecnie nikomu nie kojarzy się z Yorkiem w Wielkiej Brytanii. „To dlatego, że w Stanach
wszystko jest lepsze", powiedziałby Mike.
Witamy w Kitchener.
- Czy wiecie, że Kitchener kiedyś nazywało się Berlin? - pyta ojciec, zaglądając do
lusterka wstecznego. - Założyli je niemieccy imigranci, ale podczas pierwszej wojny
światowej zmieniono mu nazwę.
Zatrzymują się na bratwurst i chrupiące białe bułeczki, zupełnie jak w domu. To
znaczy, w Niemczech. Madeleine wciąż nie może się przyzwyczaić do myśli, że wyjechali z
Niemiec na dobre. Przecież to jest jej dom - ten słoneczny kraj widziany z okna samochodu.
Niesamowicie długie podjazdy prowadzące do domów ze spadzistymi dachami i wymyślnie
obramowanymi oknami i drzwiami. Bezkresne pola, miasteczka przedzielone ogromnymi
odległościami, tyle nieużytków, lasów i zarośli, królewskiej ziemi, o którą nikt się nie
troszczy, dzikiej i wolnej. Trzy dni jazdy przez kolejne geologiczne epoki, dziesiątki, setki