Lumley-Nekroskop 5
Szczegóły |
Tytuł |
Lumley-Nekroskop 5 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Lumley-Nekroskop 5 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lumley-Nekroskop 5 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Lumley-Nekroskop 5 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
B RIAN L UMLEY
N EKROSKOP V
R OZNOSICIEL
Strona 3
´
SPIS TRESCI
´
SPIS TRESCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
Wprowadzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4
I
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rozmowa w kostnicy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11
ROZDZIAŁ DRUGI
. . . Siedza˛ małe, niezno´snie gryzace
˛ . . . . . . . . . . . . . . . . 23
ROZDZIAŁ TRZECI
Odmieniec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kto´s umiera . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50
ROZDZIAŁ PIATY ˛
Wskrzeszeni . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 65
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Czerwony alarm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 80
II (Cztery lata wcze´sniej)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lodowe pustkowia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 97
ROZDZIAŁ DRUGI
Wygna´ncy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107
ROZDZIAŁ TRZECI
Opowie´sc´ Ferenca . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 120
ROZDZIAŁ CZWARTY
Zamarzni˛eci lordowie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132
ROZDZIAŁ PIATY ˛
Wi˛ezy krwi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 144
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Mroczny sojusz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 158
2
Strona 4
III
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Łowcy i zwierzyna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 174
ROZDZIAŁ DRUGI
Johnny znaleziony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 185
ROZDZIAŁ TRZECI
Johnny. . . Found . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 197
ROZDZIAŁ CZWARTY
Sny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 210
ROZDZIAŁ PIATY ˛
. . . Fantazje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 223
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Coraz bli˙zej piekła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 237
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Upiorne skrzy˙zowanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 249
ROZDZIAŁ ÓSMY
Zabójcy wampirów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 262
IV
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Faethor — Zek — Perchorsk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 276
ROZDZIAŁ DRUGI
W pojedynk˛e — Gwiezdna kraina — Rezydent . . . . . . . . . . . 291
ROZDZIAŁ TRZECI
Harry i Karen — Zagro˙zenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 306
ROZDZIAŁ CZWARTY
Znowu Perchorsk — Kraina Wiecznych Lodów . . . . . . . . . . . 320
ROZDZIAŁ PIATY ˛
Zachód sło´nca — Egzorcyty — Umysł Boga . . . . . . . . . . . . 335
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Podniebna bitwa. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 350
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Stopienie — Rozszczepienie — Zako´nczenie . . . . . . . . . . . . 366
Strona 5
Dla Melissy, Heather, Anny i Ele-
anor. Tyle razy saczyły
˛ ze mna˛ wi-
no i delektowały si˛e egzotycznymi
daniami, a ich słodkie usta prze-
s´cigały si˛e w poruszaniu dziwnych
i obscenicznych tematów, majacych
˛
wzbudzi´c we mnie niesmak (i mo˙ze
połaskota´c mój umysł?). Trwało to
a˙z do chwili, gdy — zbyt pó´zno —
zadałem sobie pytanie: co cztery tak
rasowe potwory robia˛ w tak miłej
chi´nskiej restauracji?
Strona 6
Wprowadzenie
Zdolno´sci ponadzmysłowe, które Harry Keogh odziedziczył po matce, roz-
win˛eły si˛e w nim w sposób niespotykany. Harry jest nekroskopem; rozmawia
z umarłymi, podobnie jak zwykli ludzie rozmawiaja˛ ze swymi przyjaciółmi i sa- ˛
siadami. I rzeczywi´scie — z Harrym przyja´znia˛ si˛e tłumy zmarłych, on jest jedy-
nym s´wiatłem w ich wiecznej ciemno´sci, jedynym ogniwem łacz ˛ acym
˛ ich z utra-
conym s´wiatem.
Powszechna wiedza na temat s´mierci mija si˛e z prawda; ˛ umysły nie tylko nie
obracaja˛ si˛e wraz z ciałami w proch, ale nawet kontynuuja˛ swe dzieło, korzysta-
jac
˛ z niezliczonych mo˙zliwo´sci, jakie za z˙ ycia nie były im dane. Pisarze nadal
„pisza”
˛ arcydzieła, które nigdy nie doczekaja˛ wydania; architekci projektuja˛ ba-
jeczne, niemal doskonałe miasta, których nikt nigdy nie zbuduje; matematycy,
poszukujac ˛ Czystej Liczby, zbli˙zaja˛ si˛e do wykładników, których jedyna˛ granica˛
jest niesko´nczono´sc´ .
Jako chłopiec Harry swymi ezoterycznymi „talentami” pomagał sobie w na-
uce; nigdy nie przepadał za szkoła,˛ tote˙z kilku bardziej do´swiadczonych przy-
jaciół zza grobu pokazało mu skróty umo˙zliwiajace ˛ omini˛ecie owych szkolnych
problemów. Dzi˛eki temu odkrył w sobie pociag ˛ do matematyki instynktownej,
czy te˙z intuicyjnej.
Ale Harry Keogh nie był jedynym, który „rozmawiał” z umarłymi. Radziec-
ki Wydział E (Wydział Rozwoju Paranormalnego) korzystał ze zdolno´sci Borysa
Dragosaniego, nekromanty, który wydzierał bezczeszczonym ciałom ich sekrety.
To, za co Ogromna Wi˛ekszo´sc´ kochała Harry’ego, w przypadku Dragosaniego
budziło tylko l˛ek i odraz˛e. Ró˙znica była a˙z nadto widoczna: podczas gdy nekro-
skop jedynie rozmawiał z umarłymi, dajac ˛ im przyja´zn´ i pociech˛e i nie z˙ adaj
˛ ac ˛
nic w zamian, rosyjski nekromanta si˛egał w głab ˛ i brał, co chciał! Przed Dra-
gosanim, pomnym ohydnych nauk pogrzebanego przed wiekami, ale wcia˙ ˛z jesz-
cze nieumarłego wampira, który obdarzył go swym nasieniem, nic si˛e nie mogło
ukry´c; znajdował odpowiedzi we krwi, wn˛etrzno´sciach i szpiku kostnym ofiar.
Umarli zazwyczaj nie czuja˛ bólu, ale i w to ingerował talent Dragosaniego. Ne-
kromanta swymi zabiegami sprawiał, z˙ e cierpieli! Czuli jego r˛ece i paznokcie;
czuli i pojmowali wszystko, co im czynił! Nigdy nie zadowalało go zwyczajne
5
Strona 7
wypytywanie zmarłych; bał si˛e, z˙ e mogliby go okłama´c. Nie, wołał rozszarpy-
wa´c ciała na strz˛epy, a potem szuka´c odpowiedzi w rozdartej skórze i mi˛es´niach,
w poci˛etych s´ci˛egnach i wiazadłach,
˛ w płynie mózgowym, s´luzie wypływajacym ˛
z oczu i uszu, i wreszcie — w martwej strukturze tkanek!
* * *
. . . Szukajac
˛ zemsty na tym, który w okrutny sposób pozbawił z˙ ycia jego mat-
k˛e, Harry Keogh u´swiadomił sobie, z˙ e zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie
istnieja˛ agencje wywiadu paranormalnego. Zwerbowany przez Anglików, wział ˛
udział w tajnej wojnie z rosyjskimi mediami, s´cierajac ˛ si˛e z Borysem Dragosa-
nim. Wykorzystał swoja˛ intuicj˛e matematyczna.˛
Dzi˛eki pomocy Augusta Ferdynanda Möbiusa (1790–1868) Harry zyskał do-
st˛ep do kontinuum Möbiusa, piatego ˛ wymiaru, równoległego nie tylko do czterech
ziemskich, ale i do wszelkich innych s´wiatów materialnych. Mógł teraz w jednej
chwili „teleportowa´c si˛e” do dowolnego miejsca na Ziemi, o ile tylko znał jego
koordynaty lub pilotował go przyjazny zmarły. Co wi˛ecej, Harry odkrył, z˙ e jego
niesamowita moc pozwała wywoła´c umarłych z grobów!
A˙zeby uwolni´c s´wiat od wampira Dragosaniego, skorzystał z kontinuum i na-
jechał na Zamek Bronnicy, tajna˛ kwater˛e rosyjskiego Wydziału E. Tam wezwał
pod swe rozkazy armi˛e zmumifikowanych Tatarów, których ciała przetrwały
w torfiastym gruncie. Dragosani zginał, ˛ a wraz z nim przepadła cz˛es´c´ persone-
lu i sporo aparatury nale˙zacej˛ do owej radzieckiej agencji. Ale i Harry zapłacił za
to — jego ciało równie˙z zostało zniszczone. Tyle z˙ e. . .
. . . Nekroskop dobrze wiedział o tym, z˙ e s´mier´c nie jest kresem.
Jako bezcielesny, czysty umysł, umknał ˛ do kontinuum Möbiusa, a pó´zniej
w wyniku nic kontrolowanej metempsychozy zajał ˛ odmó˙zd˙zone ciało brytyjskie-
go espera. Wówczas ju˙z s´wiadom był roli, jaka˛ b˛edzie musiał odegra´c w uwolnie-
niu s´wiata ludzi od wampirzego pomiotu. Cel ów (owo przeznaczenie) u´swiado-
mił sobie, odkrywszy po´sród jasnoniebieskich linii z˙ ywotów ludzkich przenika-
jacych
˛ przeszło´sc´ i przyszło´sc´ , zawartych w kontinuum Möbiusa, szkarłatna˛ ni´c
wampira.
Julian Bodescu, ska˙zony wampiryzmem przez Tibora Ferenczego — tego sa-
mego pogrzebanego przed wiekami wampira, który zaraził Dragosaniego — za-
groził zarówno z˙ yciu Harry’ego, jak i jego male´nkiego syna. Ale tym razem to
Harry Junior odwrócił karty i doprowadził do unicestwienia Bodescu; on tak˙ze był
nekroskopem, obdarzonym takimi samymi zdolno´sciami, jak jego ojciec. A mo˙ze
nawet wi˛ekszymi. . .
6
Strona 8
* * *
Po aferze z Bodescu Harry Junior ulotnił si˛e (wygladało ˛ na to, z˙ e nawet z po-
wierzchni Ziemi), zabierajac ˛ z soba˛ swa˛ nieszcz˛esna,˛ obłakan
˛ a˛ matk˛e. Poszuki-
wania, jakie prowadził wówczas Harry Senior, przyniosły mu tylko zwatpienie. ˛
Biegnace˛ przez kontinuum Möbiusa linie z˙ ycia jego z˙ ony i syna gin˛eły w jakim´s
innym s´wiecie, do którego nawet on nie miał dost˛epu.
Harry rozstał si˛e z Wydziałem E, po´swi˛ecajac ˛ si˛e całkowicie owym poszuki-
waniom, które z czasem stały si˛e jego obsesja.˛ Mijały lata, a nekroskop z˙ ył jak
odludek, w walacym ˛ si˛e, dziwacznym domu, o kilka mil od Edynburga.
A potem. . . ludzie z Wydziału E znów nawiazali ˛ z nim kontakt. Nie mogli si˛e
obej´sc´ bez jego pomocy. Wydział stał przed podobna˛ zagadka,˛ agent specjalny za-
ginał;
˛ nic jednak nie wskazywało na to, z˙ e nie z˙ yje. Ów młody szpieg rozwiał si˛e
w powietrzu, podobnie jak Harry Junior i jego matka. Ludzie z wywiadu paranor-
malnego mieli podstawy, by sadzi´ ˛ c, z˙ e nadal z˙ yje, ale nie mogli go znale´zc´ . Harry
dowiedział si˛e od Ogromnej Wi˛ekszo´sci, z˙ e zaginiony nie powi˛ekszył szeregów
umarłych. A jednak Wydział E zaklinał si˛e, z˙ e nie ma go „tu”, na Ziemi, wi˛ec. . .
gdzie?
Czy˙zby w tym samym miejscu, co z˙ ona i dziecko nekroskop? Poszukiwania
prowadzone przez Harry’ego, doprowadziły go w ko´ncu do Projektu Perchorsk,
eksperymentu, jaki Rosjanie przeprowadzali w jednym z wawozów ˛ Uralu. Usiłu-
jac
˛ stworzy´c pole siłowe, które mogliby przeciwstawi´c ameryka´nskiemu progra-
mowi Gwiezdnych Wojen, przypadkowo otworzyli „smocza˛ jam˛e”, wiodac ˛ a˛ z te-
go wymiaru czasoprzestrzennego do s´wiata równoległego. W ten sposób odkryli
pradawne z´ ródło wampirzej zarazy, jaka zalewała Ziemi˛e! Potwory przechodziły
przez Bram˛e Perchorska.˛ Niewiarygodne — ale nie dla Harry’ego i kilku agentów
brytyjskiego i radzieckiego wywiadu paranormalnego.
Dzi˛eki swym kontaktom z umarłymi, a zwłaszcza dzi˛eki pomocy Augusta
Ferdynanda Möbiusa Harry odkrył druga˛ Bram˛e i przeszedł przez nia˛ do s´wiata
wampirów, którego gigantyczne wierchy rzucały upiorny cie´n na cała˛ Gwiezdna˛
Krain˛e — s´wiata, w którym berło dzier˙zyli krwio˙zerczy Lordowie. Tam odnalazł
swego syna, młodego m˛ez˙ czyzn˛e, ska˙zonego, niestety, wampiryzmem!
Harry Junior, znany w owym niesamowitym s´wiecie równoległym jako Re-
zydent, wcia˙ ˛z jeszcze panował nad swoja˛ wampirza˛ natura; ˛ miał na swe rozka-
zy niewielka˛ dru˙zyn˛e W˛edrowców (pierwotnie Cyganów) i oddział troglodytów,
prymitywnych tubylców. Ale jego wrogowie — potwory — przewy˙zszali ich swa˛
liczba˛ i tylko jego „magia” — mistrzowskie opanowanie kontinuum Möbiusa i no-
woczesnej technologii — pozwalała mu zachowa´c niezale˙zno´sc´ . Niestety, wielki
i nikczemny Lord Szaitis doprowadził do tego, z˙ e rwace ˛ si˛e do walki wampiry,
odkładajac ˛ na pó´zniej wszelkie wa´snie, zjednoczyły si˛e i utworzyły przera˙zaja- ˛
7
Strona 9
ca,˛ nieludzka˛ armi˛e. Rami˛e w rami˛e, ruszyły przeciwko Rezydentowi, zazdro´snie
patrzac˛ na jego wło´sci, na jego Ogród i siedzib˛e.
Nie mogac˛ dopu´sci´c do tego, by całkowite opanowanie obu Krain — Gwiezd-
nej i Słonecznej — przez wampiry stało si˛e mrocznym i straszliwym faktem, obaj
Keoghowie, ojciec i syn, stawili czoło zast˛epom potworów. Nie byli jednak sami,
podczas krwawej bitwy o Ogród Rezydenta dołaczyła ˛ do nich Lady Karen. Owa
wampirzyca była i pi˛ekna, i madra.˛ Czytała w my´slach Lordów i przewidywa-
ła ich kolejne posuni˛ecia. Mimo to Szaitis, wspierany przez innych wielmo˙zów,
ich poruczników i hordy przera˙zajacych˛ wojowników, stworzonych z ciał ludzi
i troglodytów, wygrałby t˛e bitw˛e, gdyby nie zatrwa˙zajace
˛ moce nekroskopa i jego
syna.
Posłu˙zywszy si˛e naturalnym s´wiatłem sło´nca, obro´ncy Ogrodu rozbili armi˛e
Szaitisa i zrównali z ziemia˛ wie˙zyce z kamienia i ko´sci, górskie twierdze wampi-
rów. Wszystkie — oprócz domostwa ich sojuszniczki, Karen.
* * *
Pó´zniej Harry Keogh odwiedził Karen w jej mrocznej warowni. Lady od nie-
dawna była wampirzyca; ˛ stwór w jej wn˛etrzu nie osiagn˛ ał ˛ jeszcze dojrzało´sci
i gdyby nekroskop zdołał go z niej wyrwa´c i zniszczy´c. . . mógłby uratowa´c Har-
ry’ego Juniora.
Metody Harry’ego były pozbawione delikatno´sci, drastyczne, a nawet brutal-
ne. . . ale potwornie skuteczne. Czy˙z jednak mógł przewidzie´c ów skutek? Karen
była przecie˙z wampirzyca! ˛ A potem? Uwolniona od upiornego paso˙zyta, stała si˛e
jedynie s´liczna,˛ pusta˛ dziewczyna.˛ Gdzie˙z podziała si˛e jej moc, jej wolno´sc´ , jej
surowy, niczym nie skr˛epowany wampirzy duch? Wszystko przepadło.
A kiedy Harry odzyskał siły po owym zabiegu, przekonał si˛e, z˙ e Karen doko-
nała wyboru.
Patrzył z góry na le˙zace ˛ na stoku, skrwawione i pogruchotane ciało, okryte
biała˛ szata.˛ Rzuciła si˛e ze szczytu murów.
* * *
Rezydent wiedział, do czego doprowadził jego ojciec; pojmował te˙z dlaczego.
Skoro Harry Senior był w stanie uleczy´c Karen, mógł zastosowa´c t˛e kuracj˛e i wo-
bec swego syna. W obawie, z˙ e ojciec którego´s dnia powróci do Gwiezdnej Krainy,
by tego dokona´c, Rezydent odwołał si˛e do swych wampirzych mocy i zredukował
jego zdolno´sci do zera. Pozbawił go znajomo´sci mowy zmarłych (daru umo˙zli-
wiajacego
˛ porozumiewanie si˛e z umarłymi), a tak˙ze wiedzy o liczbach. A potem
8
Strona 10
Harry Keogh, eks-nekroskop, został odesłany z powrotem do swego s´wiata, s´wiata
ludzi.
* * *
Nie mogac ˛ ju˙z rozmawia´c z umarłymi — naruszenie tej reguły groziło po-
tworna˛ ka´znia,˛ zarówno fizyczna,˛ jak psychiczna˛ — ani korzysta´c z kontinuum
Möbiusa, Harry Keogh stał si˛e niemal „normalnym” człowiekiem. Je˙zeli bra´c pod
uwag˛e wiedz˛e, jaka˛ dotad ˛ posiadał, zabieg, któremu go poddano, mo˙zna by przy-
równa´c do lobotomii. Do tej pory był nekroskopem — teraz stał si˛e nikim.
A jednak, mimo i˙z nie mógł s´wiadomie porozumiewa´c si˛e z rzeszami zmar-
łych, słyszał ich głosy we s´nie. To co mówiły, było przera˙zajace. ´
˛ Swiat znów
nawiedził Wielki Wampir!
Harry walce z wampiryzmem po´swi˛ecił z˙ ycie, có˙z jednak mógł zrobi´c teraz,
jako eks-nekroskop? Przynajmniej słu˙zy´c rada; ˛ był wszak najwi˛ekszym na s´wie-
cie ekspertem w tej dziedzinie. Musiał co´s zrobi´c; wiedział, z˙ e je´sli wraz z Wy-
działem E nie uderzy pierwszy, ów nieumarły potwór pr˛edzej czy pó´zniej sam
go odnajdzie. Tak, Harry był przecie˙z legenda: ˛ zabójca˛ wampirów, w którego za-
blokowanym umy´sle wcia˙ ˛z tkwiły sekrety Ogromnej Wi˛ekszo´sci i wzory mate-
matyczne, opisujace ˛ kontinuum Möbiusa. Strach my´sle´c, co by si˛e działo, gdyby
zrodzone po raz kolejny monstrum wydarło mu nekromancja˛ owe zakazane, me-
tafizyczne talenty!
Umarli, pomimo zakazu ograniczajacego ˛ kontakt z Harrym tylko do sfery
snów, nie opu´scili go w potrzebie. Znale´zli inna˛ drog˛e przekazywania informa-
cji i ostrzegli go, z˙ e wampir grasuje na wyspach Morza Egejskiego. Harry i ko-
chajaca
˛ go dziewczyna raz jeszcze sprzymierzyli si˛e z Wydziałem E i wyruszyli
zobaczy´c, co da si˛e zrobi´c.
Niestety, Janosz Ferenczy, zrodzony z krwi Faethora „brat” Tibora, Starego
Stwora spod Ziemi, zda˙ ˛zył ju˙z zarazi´c wampiryzmem dwóch brytyjskich esperów
i wspomóc swoje moce ich talentami ezoterycznymi. Janosz wrócił, by na nowo
zawładna´ ˛c swoimi wło´sciami i odkopa´c staro˙zytne skarby, które sam ongi´s ukrył,
by zabezpieczy´c si˛e na wypadek zmian, jakie mogły przynie´sc´ stulecia bierne-
go pół˙zycia — skarby, czekajace ˛ w ziemi na jego „zmartwychwstanie”. Zadbał
o to ju˙z w pi˛etnastym wieku, kiedy dowiedział si˛e, z˙ e jego pot˛ez˙ ny ojciec, Fa-
ethor, po niemal trzech wiekach krwawych wojen u boku krzy˙zowców, Czyn-Gis-
-Chana i Turków wraca na Wołoszczyzn˛e. Faethor bowiem nienawidził Janosza
i mógł spróbowa´c go „zabi´c” (podobnie jak jego brata, Tibora, którego pogrzebał
w ziemi, odmawiajac ˛ mu prawa do s´mierci), a w takim przypadku owe zapasy na
niepewna˛ przyszło´sc´ mogły okaza´c si˛e bezcenne.
Kiedy Harry pojał, ˛ z˙ e ma do czynienia z Janoszem i kiedy wampir zawładnał ˛
jego kobieta,˛ stało si˛e jasne, z˙ e musi w jaki´s sposób odzyska´c zdolno´sc´ porozu-
9
Strona 11
miewania si˛e ze zmarłymi i władz˛e nad tajemniczym kontinuum Möbiusa. Bez
tych mocy nie miał najmniejszych szans.
I wtedy skontaktował si˛e z nim, oferujac ˛ swa˛ pomoc, duch Faethora Ferencze-
go, rezydujacy ˛ w walacych ˛ si˛e, zapuszczonych ruinach nie opodal rumu´nskiego
miasta Ploeszti. Przypomniał, z˙ e umysł Harry’ego został okaleczony przez Rezy-
denta, Harry’ego Juniora, wampira o nad wyraz rozwini˛etych mocach psychicz-
nych. Gdyby tylko Harry otworzył si˛e przed Faethorem, „ojciec” wampirów spró-
bowałby usuna´ ˛c blokad˛e i odryglowa´c zamkni˛ete strefy. Eks-nekroskopowi nie-
zbyt podobał si˛e ten pomysł (wpu´sci´c w swój umysł wampira, tego wampira!);
wiedział, jak przera˙zajacy ˛ w skutkach mo˙ze by´c to eksperyment. Ale z˙ ebrakom
nie przystoi wybrzydza´c.
Faethor gotów był pomóc, gdy˙z nie mógł pogodzi´c si˛e z my´sla,˛ z˙ e podczas
gdy on jest tylko gasnacym ˛ wspomnieniem, odrzucanym nawet przez umarłych,
zrodzony z jego krwi Janosz ma si˛e dobrze i podbija s´wiat. „Ojciec” wampirów
chciał raz jeszcze pogrzeba´c swego syna, pragnał ˛ przyczyni´c si˛e do jego zguby.
A jedynym, który mógł do niej doprowadzi´c, był Harry Keogh. Tak przynajmniej
Faethor uzasadnił swa˛ decyzj˛e. . .
Harry sp˛edził noc po´sród szczatków ˛ ostatniego azylu Faethora, a kiedy spał,
„ojciec” wampirów wszedł w jego umysł i pootwierał pewne psychiczne „drzwi”
zatrza´sni˛ete przez Harry’ego Juniora. Obudziwszy si˛e, Harry stwierdził, z˙ e znów
włada mowa˛ zmarłych. Mógł teraz skontaktowa´c si˛e z Möbiusem i nakłoni´c go,
by połaczył
˛ si˛e z jego my´slami i przywrócił mu wiedz˛e numerologiczna˛ oraz zdol-
no´sc´ poruszania si˛e w kontinuum Möbiusa. A jednak Faethor skłamał; raz wpusz-
czony w umysł Harry’ego, nie zamierzał odej´sc´ .
W zamku górujacym ˛ nad transylwa´nskimi górami Zarandului Harry odzyskał
pełni˛e sił, starł w proch Janosza i przegnał ducha Faethora w wieczna˛ pustk˛e
i najgł˛ebsza˛ samotno´sc´ strumieni czasu przyszłego, zawartych w czasoprzestrzeni
Möbiusa.
Zwyci˛estwo miało jednak swoja˛ cen˛e. Od tamtej pory czastk ˛ a˛ Harry’ego wła-
daja˛ dziwne z˙ adze
˛ i jeszcze dziwniejszy głód. Ni´c jego z˙ ycia nadal biegnie w nie-
ko´nczac˛ a˛ si˛e przyszło´sc´ wymiaru Möbiusa. Tylko z˙ e o ile kiedy´s była bł˛ekitna,
jak linie wszystkich istot ludzkich, teraz splamiona jest czerwienia.˛ . .
Strona 12
CZE˛S´ C
´ I
Strona 13
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rozmowa w kostnicy
— Harry. — Nawet przez telefon było słycha´c, z˙ e Darcy Clarke silnie stara si˛e
zapanowa´c nad swym dr˙zacym ˛ głosem. — Mamy pewien problem i przydałaby
si˛e nam pomoc. Pomoc w twoim stylu.
Harry Keogh, nekroskop, mógł si˛e domy´sla´c, co dr˛eczyło szefa brytyjskiego
INTESP. Mógł te˙z zadawa´c sobie pytanie, czy to nie dotyczyło wła´snie jego.
— O co chodzi, Darcy? — zapytał cicho.
— To morderstwo — odpowiedział tamten nerwowo. Naprawd˛e był roztrz˛e-
siony. — Cholernie paskudne morderstwo, Harry! Mój Bo˙ze, w z˙ yciu czego´s ta-
kiego nie widziałem!
Darcy Clarke miał okazj˛e niejedno ju˙z widzie´c i Harry’emu Keoghowi trudno
było uwierzy´c w te słowa. Chyba, z˙ e Clarke mówi o. . .
— Pomoc w moim stylu, powiedziałe´s? — Harry zaniepokoił si˛e. — Darcy,
sadzisz,
˛ z˙ e. . .
— Co? — Tamten dopiero po chwili zorientował si˛e, o co chodzi. — O ra-
ny, nie! To nie robota wampira, Harry. Ale i tak dzieło potwora. Człowieka, ale
potwora.
Harry odetchnał˛ z ulga.˛ Niemal z ulga.˛
Spodziewał si˛e, z˙ e INTESP pr˛edzej czy pó´zniej przypomni sobie o nim. Miał
pewne obawy, a jednak. . . Darcy Clarke był jego przyjacielem. Nie zrobiłby nic —
nawet w tej sytuacji — nie sprawdziwszy wszystkiego dokładnie. I nawet wtedy,
zdaniem Harry’ego, nie polowałby na niego z kusza˛ i gwajakowym bełtem, ma-
czeta˛ i ba´nka˛ benzyny. Spróbowałby najpierw porozmawia´c, wysłuchałby jego
argumentów. Ale w ko´ncu. . .
Szef INTESP wiedział o wampirach prawie tyle co Harry. Pojałby, ˛ z˙ e sprawa
jest beznadziejna. Owszem, kiedy´s si˛e przyja´znili, walczyli po tej samej stronie
i Keogh był przekonany, z˙ e to nie Darcy nacisnałby
˛ spust. Kto´s by to jednak zrobił.
— Harry? — zaniepokoił si˛e Clarke. — Jeste´s tam jeszcze?
— Skad ˛ dzwonisz, Darcy? — zapytał nekroskop.
12
Strona 14
— Z zamku, z posterunku z˙ andarmerii — odpowiedział natychmiast Clar-
ke. — Znale´zli jej ciało pod murami. Harry, to był zaledwie dzieciak. Osiem-
nastka lub dziewi˛etnastka. Jeszcze nie ustalili to˙zsamo´sci. Gdyby´s tak zdołał si˛e
dowiedzie´c, kto to zrobił. . .
Je´sli istniał jaki´s człowiek, któremu Harry Keogh ufał, z pewno´scia˛ był nim
Darcy Clarke.
— Za kwadrans tam si˛e zjawi˛e.
— Dzi˛eki, Harry. — Clarke wreszcie odetchnał. ˛ — Docenimy to.
— My? — powtórzył nekroskop. Nie zdołał wymaza´c z głosu tonu podejrzli-
wo´sci.
— Co? — Clarke wygladał ˛ na zdziwionego, zbitego z tropu. — No, policja.
I ja.
„Morderstwo? Policja? — zastanawiał si˛e Harry. — To nie sprawa dla IN-
TESP. Skad ˛ wi˛ec wział ˛ si˛e tam Clarke?”
— Jak si˛e w to wplatałe´˛ s? — zapytał.
— Ja. . . jestem w „podró˙zy słu˙zbowej”, z wizyta˛ u mej starej cioteczki, Szkot-
ki. Odwiedzam ja˛ od wielkiego s´wi˛eta. Ju˙z od dziesi˛eciu lat łazi na ostatnich no-
gach, ale wcia˙ ˛z nie zamierza si˛e kła´sc´ . Miałem dzi´s wraca´c do centrali, ale akurat
wynikła ta sprawa. To co´s, w czym INTESP usiłuje wesprze´c policj˛e: seria, o Bo-
z˙ e, seria makabrycznych mordów.
Harry nigdy dotad ˛ nie słyszał o owej krewniaczce Darcy’ego. A z drugiej stro-
ny, to była wy´smienita okazja, by sprawdzi´c, czy esperzy co´s wiedza˛ o. . . jego
problemach. Musiał jednak zachowa´c ostro˙zno´sc´ ; zbyt dobrze znał INTESP, by
pakowa´c si˛e w prosta˛ pułapk˛e.
— Harry? — znów rozległ si˛e głos Clarke’a, metaliczny i nieco zniekształ-
cony; zapewne wiatr nieustannie kra˙ ˛zacy
˛ wokół wysokich murów zamku targał
przewodami. — Gdzie si˛e spotkamy?
— Na esplanadzie, na górnym kra´ncu Królewskiej Mili — warknał ˛ nekro-
skop. — Darcy. . .
— Tak?
— Niewa˙zne. Porozmawiamy o tym pó´zniej.
Poło˙zył słuchawk˛e na widełkach i wrócił do kuchni, by sko´nczy´c s´niadanie —
gruby na cal stek, surowy i krwisty.
* * *
Sadz
˛ ac
˛ z wygladu,
˛ Darcy Clarke był najprzeci˛etniejszym człowiekiem na
´swiecie. Natura wynagrodziła mu jednak t˛e fizyczna˛ anonimowo´sc´ , ofiarowujac
˛
wyjatkowy
˛ talent.
13
Strona 15
Clarke był deflektorem, przeciwie´nstwem ofiary losu. Wystarczyło, by otarł
si˛e o jakie´s zagro˙zenie, a ju˙z interweniował jego paranormalny anioł stró˙z. Je-
s´li przyja´ ˛c, z˙ e cały prowadzony przez Clarke’a zespół ekstrasensoryków to foto-
grafie, on byłby jedynym negatywem. Nie panował nad swym darem; jego obec-
no´sc´ u´swiadamiał sobie jedynie w chwilach, gdy rozmy´slnie mierzył si˛e z niebez-
piecze´nstwem.
Talenty innych — telepatia, lokalizowanie, przepowiadanie przyszło´sci, onej-
romancja, wykrywanie kłamstw — były bardziej uchwytne, posłuszne i praktycz-
ne. Z darem Clarke’a sprawa wygladała ˛ inaczej. Wcia˙˛z robił swoje, czuwał nad
esperem. Niczemu innemu nie słu˙zył. Zapewniał mu jednak długowieczno´sc´ , co
sprawiało, z˙ e Clarke był idealnym kandydatem na stanowisko, które obecnie pia-
stował. Jedno w tym talencie było paradoksalne, kiedy nie dawał zna´c o sobie,
Clarke powatpiewał ˛ w jego istnienie. Wcia˙˛z jeszcze na przykład wyłaczał
˛ korki
przed wkr˛eceniem z˙ arówki. Ale mo˙ze i to stanowiło dowód na jego działanie?
Gdyby kto´s przyjrzał si˛e Clarke’owi, z cała˛ pewno´scia˛ nie domy´sliłby si˛e, z˙ e
mo˙ze piastowa´c jakiekolwiek stanowisko kierownicze, nie wspominajac ˛ o zarza-
˛
´
dzaniu najtajniejsza˛ z brytyjskich słu˙zb. Sredniego wzrostu, o mysich k˛edzior-
kach, lekko przygarbiony i z niewielkim brzuszkiem, do tego jeszcze w s´rednim
wieku — z ka˙zdej strony wygladał ˛ na przeci˛etniaka. W nieskorej do u´smiechu
twarzy tkwiły niewyró˙zniajace ˛ si˛e niczym, piwne oczy. Mocno zaci´sni˛ete usta
mo˙zna było ewentualnie zapami˛eta´c, ale generalnie Darcy Clarke nie miał w so-
bie nic szczególnego; jego obraz zaraz zacierał si˛e w pami˛eci. Wszystko w nim —
łacznie
˛ z doborem garderoby — było s´rednie. . .
Takie przyziemne my´sli przemkn˛eły przez głow˛e Harry’ego Keogha w ciagu ˛
tych kilku sekund, które min˛eły, odkad ˛ wydostał si˛e z metafizycznego kontinuum
Möbiusa na esplanad˛e Zamku Edynburskiego i ujrzał plecy Darcy’ego Clarke’a,
który wpychajac ˛ dłonie w kieszenie prochowca, czytał legend˛e, wypisana˛ na mo-
si˛ez˙ nej tabliczce nad siedemnastowiecznym wodopojem.
˙
Zelazn a˛ fontann˛e, ozdobiona˛ wizerunkami dwóch głów — szpetnej i aniel-
skiej — ustawiono. . .
. . . w pobli˙zu miejsca, gdzie spalono
niejedna˛ czarownic˛e. Głowy — nikczemna
i czysta — maja˛ symbolizowa´c fakt, z˙ e cz˛es´c´
skazanych posługiwała si˛e swa˛ wyjatkow ˛ a˛
wiedza˛ w niecnych celach, inne za´s padły
ofiara˛ niezrozumienia, z˙ yczac ˛ swym
pobratymcom jedynie tego, co najlepsze.
Tylko porywisty wiatr nie pozwalał uzna´c tego słonecznego, majowego dnia
za ciepły. Esplanada była prawie pusta: grupki turystów — ze dwa tuziny osób —
trzymały si˛e wy˙zszego kra´nca szerokiego asfaltowego placu; spogladały ˛ z murów
14
Strona 16
na miasto lub fotografowały pot˛ez˙ na,˛ szara˛ twierdz˛e — Zamek na Skale — skryta˛
za fasada˛ blanków i dziedzi´nców.
Harry przybył w chwil˛e po tym, jak Clarke, zlustrowawszy uwa˙znie cała˛ espla-
nad˛e, zainteresował si˛e tabliczka.˛
Jeszcze przed chwila˛ szef INTESP przebywał sam na sam ze swymi my´slami,
a w promieniu pi˛ec´ dziesi˛eciu stóp od niego nie było z˙ ywego ducha. Teraz jednak
za jego plecami rozległ si˛e cichy głos:
— Ogie´n to bezstronny zabójca — usłyszał. — Dobre czy złe, wszystko spło-
nie, je˙zeli tylko jest do´sc´ gorace.
˛
Serce podskoczyło Clarke’owi do gardła. Drgnał ˛ i odwrócił si˛e z impetem.
Krew odpłyn˛eła mu z twarzy i przez moment wygladał ˛ s´miertelnie blado.
— Ha. . . Ha. . . Harry! — zajakn ˛ ał
˛ si˛e. — Bo˙ze, nie zauwa˙zyłem ci˛e! Skad˛
si˛e tu. . . ? — Urwał, gdy˙z doskonale wiedział, skad ˛ si˛e tu wział.
˛ Nekroskop kie-
dy´s nawet i jego tam zabrał, do owego miejsca, które było wsz˛edzie i zawsze,
wewnatrz ˛ i na zewnatrz˛ — do kontinuum Möbiusa.
Rozdygotany Clarke, nie mogac ˛ zapanowa´c nad łomotaniem serca, wczepił si˛e
w mur, by nie upa´sc´ . To jednak nie było przera˙zenie, a jedynie szok; jego talent
nie doszukał si˛e u Keogha z˙ adnych złych zamiarów.
Harry u´smiechnał ˛ si˛e, skinał
˛ głowa,˛ dotknał˛ ramienia Clarke’a i znów popa-
trzył na tabliczk˛e. U´smiech nekroskopa zabarwiła nuta goryczy.
— Przewa˙znie zabijali swój własny strach — zauwa˙zył. — Oczywi´scie, wi˛ek-
szo´sc´ z tych kobiet była niewinna, mo˙ze nawet wszystkie. Tak, oby´smy wszyscy
byli tak niewinni.
— Co? — Clarke nie doszedł jeszcze do siebie. — Niewinne?
— Kompletnie. — Keogh raz jeszcze skinał ˛ głowa.˛ — O, mo˙ze na swój sposób
posiadały talent, ale trudno byłoby uzna´c to za zło. Czarownice? Dzisiaj zapewne
starałby´s si˛e zwerbowa´c je do INTESP.
Nagle dotarło do Clarke’a, z˙ e nie s´ni. To wszystko działo si˛e naprawd˛e; takie
doznania zawsze towarzyszyły spotkaniom z Harrym Keoghem. To samo prze˙zył
przed trzema tygodniami (naprawd˛e upłyn˛eły tylko trzy tygodnie?) w Grecji. Wte-
dy jednak Harry był niemal bezsilny, nie pami˛etał mowy zmarłych. Potem wróciła
do niego ta zdolno´sc´ i wyruszył, by osiagn ˛ a´
˛c dwie rzeczy, zniszczy´c wampira Ja-
nosza Ferenczego i odzyska´c kontrol˛e nad. . .
— Odzyskałe´s! — Chwycił Harry’ego za rami˛e. — Kontinuum Möbiusa!
— Nie skontaktowałe´s si˛e ze mna˛ — stwierdził spokojnie Harry. — Inaczej
wiedziałby´s.
— Dostałem twój list — bronił si˛e Clarke. — Z tuzin razy próbowałem si˛e
do ciebie dodzwoni´c, ale je´sli byłe´s w domu, to wolałe´s nie odpowiada´c. Nasi
lokalizatorzy nie mogli ci˛e znale´zc´ . — Uniósł w gór˛e r˛ece. — Daj mi szans˛e,
Harry. Zaledwie kilka dni temu wróciłem znad Morza Sródziemnego, ´ a tu na-
zbierało si˛e troch˛e zaległo´sci. Ale spraw˛e wysp załatwili´smy definitywnie i, jak
15
Strona 17
sadzimy,
˛ ty równie˙z uporałe´s si˛e ze swoim odcinkiem. Nasi esperzy te˙z byli na
miejscu, przysyłali raporty. Zamek Janosza, górujacy ˛ nad Halmagiu, został do-
słownie zdmuchni˛ety. To mogła by´c tylko twoja robota. Poj˛eli´smy, z˙ e jakim´s spo-
sobem zwyci˛ez˙ yłe´s. Ale z˙ eby i kontinuum Möbiusa? Ale˙z to. . . cudownie! Ciesz˛e
si˛e wraz z toba.˛
„Naprawd˛e?” — pomy´slał Harry.
— Dzi˛eki.
— Jak to zrobiłe´s, do cholery? — Clarke nie mógł powstrzyma´c swego entu-
zjazmu. — To znaczy, jak rozwaliłe´s ten zamek? O ile przekazano nam prawd˛e,
rozsypał si˛e w proch. Czy tak wła´snie zginał ˛ Janosz? Rozerwany przez wybuch?
— Uspokój si˛e — powiedział Keogh, biorac ˛ go pod rami˛e. — Zaprowad´z
mnie do tej dziewczyny. Porozmawiamy po drodze.
— Zgoda — stwierdził Clarke, zni˙zajac ˛ głos. — To co´s zupełnie innego. Nie
spodoba ci si˛e to, Harry.
— I to ma by´c co´s nowego? — nekroskop zdawał si˛e by´c tak zrezygnowany
czy sardoniczny, jak zwykle. Ale i czujny, takie przynajmniej wra˙zenie odniósł
Clarke. — Czy kiedykolwiek pokazałe´s co´s, co mi si˛e spodobało?
Clarke tylko czekał na to pytanie.
— Gdyby wszystko toczyło si˛e zgodnie z naszymi upodobaniami, Harry, nie
byłoby dla nas roboty — odparł. — Ja z przyjemno´scia˛ ju˙z od jutra przeszedłbym
w stan spoczynku. Ilekro´c trafiam na co´s takiego, jak to, co zamierzam ci pokaza´c,
u´swiadamiam sobie, z˙ e kto´s tu musi zaprowadzi´c porzadek. ˛
Kierowali si˛e w gór˛e esplanady.
— To dopiero zamek — stwierdził Harry. W jego głosie czuło si˛e teraz wi˛ek-
sze o˙zywienie. — A co do zamku Ferenczego, to był ju˙z kupa˛ gruzów, zanim
si˛e nim zajałem.˛ Pytałe´s, jak to załatwiłem? — Westchnał, ˛ a potem znów pod-
jał
˛ temat: — Dawno temu, pod koniec sprawy Bodescu, dowiedziałem si˛e, z˙ e
w Kołomyi jest skład amunicji i materiałów wybuchowych. Zabranymi stamtad ˛
ładunkami wysadziłem zamek Bronnicy. A skoro najprostsze sposoby sa˛ prze-
wa˙znie najskuteczniejsze, powtórzyłem ten numer. Urzadziłem ˛ sobie dwie czy
trzy wycieczki, oczywi´scie, wycieczki spod znaku Möbiusa, i nafaszerowałem
fundamenty twierdzy Janosza dostateczna˛ ilo´scia˛ plastyku, by wyprawi´c go do
samego piekła! Wol˛e nawet nie my´sle´c, co kryło si˛e w trzewiach tego zamku, ale
jestem pewny, z˙ e była tam. . . materia, której nie chciałbym nigdy oglada´˛ c. Wiesz,
Darcy, z˙ e nawet taka ilo´sc´ semtexu, jaka mie´sci si˛e na koniuszku palca, jest w sta-
nie rozwali´c ceglany mur? Wyobra´z sobie, czego mogła dokona´c sto razy wi˛eksza
ilo´sc´ . Je´sli pierwotnie było tam co´s, co mogliby´smy nazwa´c „˙zywym” — wzru-
szył ramionami i potrzasn ˛ ał ˛ głowa˛ — to kiedy sko´nczyłem, nie pozostał ju˙z po
nim z˙ aden s´lad.
Szef INTESP uwa˙znie przygladał ˛ si˛e Keoghowi. Zdawał si˛e by´c tym samym
człowiekiem, z którym spotkał si˛e miesiac ˛ wcze´sniej, podczas owej wizyty, któ-
16
Strona 18
ra jego, Clarke’a, pchn˛eła na Rodos i wyspy Dodekanezu, a nekroskopa w góry
Transylwanii. Zdawał si˛e by´c tym samym człowiekiem, ale czy nim był? Prawd˛e
mówiac, ˛ Darcy Clarke znał kogo´s, kto twierdził inaczej.
Ciało Harry’ego Keogha nale˙zało kiedy´s do Aleca Kyle’a. W swoim cza-
sie Darcy znał Kyle’a. Najdziwniejsze, z˙ e z biegiem lat twarz i sylwetka Kyle’a
upodobniły si˛e do rysów i kształtu dawnego ciała Harry’ego — tego, które umar-
ło. My´sl o tym przera˙zała Clarke’a. Darował sobie te rozwa˙zania, porzucił kwesti˛e
metafizyki i skupił si˛e na stronie czysto fizycznej.
Nekroskop liczył sobie czterdzie´sci trzy albo czterdzie´sci cztery lata, ale wy-
gladał
˛ o pi˛ec´ lat młodziej. To znowu dotyczyło jedynie ciała, umysł pozostał
młodszy o kolejne pi˛ec´ lat.
Oczy Harry’ego miały barw˛e miodu. Czasem t˛ez˙ ały w oczekiwaniu na atak,
przewa˙znie jednak było w nich co´s rozczulajacego, ˛ jak u szczeniaka — a ra-
czej byłoby, gdyby mo˙zna przenikna´ ˛c owe szkła przeciwsłoneczne, które nosił
pod szerokim rondem kapelusza z lat trzydziestych. Clarke nie chciałby za z˙ ad-
ne skarby oglada´ ˛ c niczego, co łaczyłoby
˛ si˛e z ciemnymi okularami i kapeluszem,
zwłaszcza na głowie Harry’ego. Okulary stanowiły co´s, na co Clarke był szcze-
gólnie wyczulony. Owszem, na wyspach Morza Egejskiego z ko´ncem kwietnia
i w poczatkach
˛ maja noszono je do´sc´ powszechnie, ale czym innym było ogla- ˛
danie ich w Edynburgu, nawet w tym samym okresie. Chyba, z˙ e kto´s miał słabe
oczy. Albo, po prostu, inne. . .
W rdzawo-brazowych,
˛ falistych włosach Harry’ego l´sniły srebrne smugi, roz-
mieszczone tak równomiernie, z˙ e wygladały ˛ na efekt s´wiadomego działania. Jesz-
cze kilka lat, a siwizna we´zmie gór˛e; ju˙z teraz dodawała mu pewnej klasy, spra-
wiała, z˙ e miał w sobie co´s z naukowca. Owszem, naukowiec, lecz raczej spe-
cjalista od do´sc´ fantastycznych zagadnie´n. Chocia˙z wła´sciwie Harry Keogh nie
pasował do takiego obrazu. Harry czarnoksi˛ez˙ nikiem? Magiem? Po prostu: ne-
kroskopem, człowiekiem, który rozmawia z umarłymi.
Keogh nie nale˙zał do szczupłych, kiedy´s nawet mo˙zna było posadzi´ ˛ c go
o odrobin˛e nadwagi. Przy jego wzro´scie nie miało to jednak wi˛ekszego znacze-
nia. A wła´sciwie miało, ale tylko dla niego samego. Po ataku na Zamek Bronnicy
i owej mimowolnej metempsychozie zajał ˛ si˛e c´ wiczeniem nowego ciała, dopro-
wadzajac ˛ je do zdumiewajacej˛ sprawno´sci. A przynajmniej zrobił, co mógł, je´sli
wzia´ ˛c pod uwag˛e wiek owego ciała. Dlatego wła´snie wygladało ˛ teraz na trzydzie-
s´ci siedem lub trzydzie´sci osiem lat.
Min˛eli bram˛e wartowni, gdzie kilku oficerów policji przesłuchiwało grup˛e
z˙ ołnierzy, i weszli w brukowany pasa˙z wiodacy ˛ na główny zamek. Wygladało ˛
na to, z˙ e wszyscy oficerowie z wartowni uwa˙zaja˛ Clarke’a za „szych˛e”; nikt nie
próbował zatrzyma´c ani jego, ani Harry’ego. Ju˙z po chwili ujrzeli przed soba˛ ma-
sywna˛ brył˛e zamku.
17
Strona 19
— Obejdzie si˛e wi˛ec bez poprawek? Załatwiłe´s wszystko, co trzeba, tak? —
Darcy odezwał si˛e pierwszy.
— Wszystko — potwierdził Harry. — A co ze wsparciem, jakie Janosz zosta-
wił na wyspach?
— Usuni˛eci — oznajmił Clarke, zamykajac ˛ spraw˛e. — Wszyscy. Cały kom-
plet. Mimo to zostawiłem tam kilku ludzi, z˙ eby upewni´c si˛e, z˙ e wszystko gra.
Na bladej i ponurej twarzy Harry’ego zago´scił cie´n dziwnego, smutnego
u´smiechu.
— Słusznie, Darcy — powiedział nekroskop. — Zawsze sprawdzaj, czy
wszystko gra. Nigdy nie ryzykuj. Nie, gdy masz do czynienia z takimi sprawa-
mi.
W jego głosie pojawiła si˛e jaka´s nowa nuta. Clarke przyjrzał si˛e Harry’emu
katem
˛ oka, znów badawczo, lecz nie natr˛etnie. Wchodzili wła´snie w cie´n szero-
kiego dziedzi´nca, z trzech stron osłoni˛e tego przez ponure budynki.
— Opowiesz mi, jak to było?
— Nie — pokr˛ecił głowa˛ Harry. — Mo˙ze pó´zniej, a mo˙ze nigdy. — Odwrócił
si˛e i spojrzał Clarke’owi prosto w oczy. — Wampiry wła´sciwie nie ró˙znia˛ si˛e
mi˛edzy soba.˛ Có˙z nowego mógłbym ci o nich powiedzie´c? Liczy si˛e to, z˙ e ju˙z
wiesz, jak je zabija´c. . .
Clarke wpatrywał si˛e w czarne, zagadkowe szkła okularów.
— To ty mnie tego nauczyłe´s, Harry.
Nekroskop raz jeszcze zdobył si˛e na ów smutny u´smiech i niemal od niechce-
nia — cho´c Clarke był pewien, z˙ e rozmy´slnie — uniósł r˛ek˛e, by zdja´ ˛c okulary.
Nie odwracajac ˛ ani na moment twarzy, zło˙zył je i schował do kieszeni.
— I co? — zapytał.
Darcy cofnał ˛ si˛e chwiejnie, ledwie tłumiac ˛ westchnienie ulgi. Zbity z tropu,
spojrzał w absolutnie normalne, spokojne piwne oczy.
— Co takiego? — wymamrotał.
— Idziemy dalej? — doko´nczył Harry, wzruszajac ˛ ramionami. — A mo˙ze
jeste´smy ju˙z na miejscu?
— Jeste´smy na miejscu — potwierdził Clarke. — Prawie.
Poprowadził Harry’ego kamiennymi schodami w dół, potem pod kolejna˛ bra-
m˛e i wreszcie przez ci˛ez˙ kie drzwi wiodace ˛ na wyło˙zony kamiennymi płytami
korytarz. Ledwie tam weszli, stojacy ˛ na warcie z˙ andarm wypr˛ez˙ ył si˛e i zasaluto-
wał. Clarke ledwie skinał ˛ głowa.˛ Poprowadził Keogha dalej. W połowie korytarza
znajdowały si˛e okute d˛ebowe drzwi, strze˙zone przez m˛ez˙ czyzn˛e w s´rednim wieku.
Tajniak otworzył je, odsuwajac ˛ si˛e na bok.
— Ju˙z jeste´smy na miejscu. — Harry Keogh uprzedził Clarke’a. Nikt mu nie
musiał mówi´c, z˙ e w pobli˙zu znajduje si˛e nieboszczyk.
Raz jeszcze zerknawszy˛ na nekroskopa, Clarke wprowadził go do wn˛etrza.
Policjant został na korytarzu i zamknał ˛ cicho drzwi.
18
Strona 20
W izbie panowało zimno. Zamiast budowa´c dwie s´ciany, wykorzystano tu na-
turalna˛ skał˛e — w jednym z katów ˛ kamienna˛ posadzk˛e łaczyła
˛ ze s´cianami bryła
wulkanicznego gnejsu. Pod jedna˛ ze s´cian zsuni˛eto stalowe regały, pod druga,˛ ka-
mienna˛ i zimna,˛ stał wózek chirurgiczny, na którym spoczywały zwłoki, przykryte
białym gumowym prze´scieradłem.
Nekroskop nie tracił czasu. Nie przera˙zali go martwi. Gdyby miał równie wie-
lu przyjaciół w´sród z˙ ywych, byłby najbardziej kochanym człowiekiem na s´wiecie.
Był nim zreszta,˛ tyle z˙ e ci, którzy go kochali, nie mogli o tym nikomu powiedzie´c.
Podszedł do wózka, odsłonił twarz ofiary, zamknał ˛ oczy i zakołysał si˛e na
pi˛etach. Dziewczyna wygladała ˛ tak słodko, tak młodo i niewinnie, a kto´s zadał jej
ból. I wcia˙ ˛z ja˛ dr˛eczył. Oczy miała zamkni˛ete, ale Harry wiedział, z˙ e gdyby po-
zostały otwarte, zobaczyłby w nich przera˙zenie. Czuł, jak martwe oczy przepalaja˛
zakrywajace ˛ je, blade powieki, nie mieszczac ˛ w sobie zgrozy.
Potrzebowała pociechy. Rzesze umarłych — Ogromna Wi˛ekszo´sc´ — próbo-
wały jej pomóc, ale nie zawsze potrafiły. Ich głosy cz˛esto wydawały si˛e tym, któ-
rzy pierwszy raz mieli z nimi do czynienia, zbyt pos˛epne, upiorne lub zatrwa˙za-
˛ W mroku s´mierci mogły uchodzi´c za wołanie nocnych go´sci rodem ze złego
jace.
snu, za wycie widm przychodzacych ˛ po dusz˛e. Dziewczyna mogła sadzi´ ˛ c, z˙ e s´ni,
nawet z˙ e umiera, ale przez my´sl jej nie przeszło, z˙ e ju˙z jest martwa. Oswojenie
si˛e ze s´miercia˛ wymaga czasu i zazwyczaj ci, których ona bezpo´srednio dotyczy,
ostatni przyjmuja˛ ów fakt do wiadomo´sci. To nieuniknione, jako z˙ e wła´snie im
najtrudniej jest zaakceptowa´c taki stan rzeczy. Zwłaszcza je´sli sa˛ młodzi i w ich
umysłach nie ukształtowało si˛e jeszcze wła´sciwe podej´scie.
Ale z drugiej strony, je´sli dziewczyna widziała nadchodzac ˛ a˛ s´mier´c, je˙zeli wy-
czytała ja˛ w oczach kata, je˙zeli czuja˛ ogłuszajacy ˛ cios, ucisk odcinajacy ˛ dopływ
powietrza albo dotyk ostrza wrzynajacego ˛ si˛e w ciało — musiała wiedzie´c, z˙ e
nie z˙ yje. Czuła chłód, l˛ek i smak łez. Harry był s´wiadom, jak strasznie potrafia˛
rozpacza´c umarli.
Zawahał si˛e, nie miał pewno´sci, w jaki sposób do niej dotrze´c, nie był na-
wet pewien, czy ma jeszcze prawo szuka´c kontaktu. Wiedział, z˙ e ona jest czysta,
a o sobie nie mógł tego powiedzie´c. Owszem, jej ciało rozkładało si˛e, ale rozkład
rozkładowi nie równy. . .
Ze zło´scia˛ odrzucił t˛e my´sl. Nie był przecie˙z potworem. Jeszcze nie. Był przy-
jacielem. Jedynym przyjacielem, nekroskopem.
Poło˙zył dło´n na zimnym jak marmur czole. Dziewczyna wzdrygn˛eła si˛e. Nie
fizycznie, gdy˙z była martwa, ale jej umysł skulił si˛e ze strachu, zamknał ˛ si˛e w so-
bie niczym pierzaste czułki jakiego´s anemonu morskiego, mu´sni˛ete przez pływa-
ka, Harry czuł, jak krew s´cina mu si˛e w z˙ yłach. Przez moment bał si˛e samego
siebie. Za nic w s´wiecie nie chciał jej jeszcze bardziej przerazi´c.
Otoczył ja˛ swymi my´slami, tymi samymi, które dotad ˛ niosły zmarłym ukoje-
nie.
19