Lowell Elizabeth - Nie okłamuj mnie

Szczegóły
Tytuł Lowell Elizabeth - Nie okłamuj mnie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Lowell Elizabeth - Nie okłamuj mnie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Lowell Elizabeth - Nie okłamuj mnie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Lowell Elizabeth - Nie okłamuj mnie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Tytuł oryginału Tell Me No Ltea Pierwsze wydanie WorldwldeBooks1986 Przekład Krzysztof Sokołowski Redakcja Sławomir Chojnacki Marta Budna Konsultacja Teresa Lechowska Catlin omal nie krzyknął ze zdumienia. Wyrwany nagle Korekta Małgorzata Juras z wygodnej teraźniejszości, przeniósł się w przeszłość, kie­ Ewa Popławska dy kobieta uczyła go prawdziwego znaczenia słowa „zdra­ Ewa Piasecka da". Zapłaciłby za tę lekcję życiem, gdyby nie refleks pew­ nego człowieka. Kobieta zginęła. Zginał również ów czło­ wiek. Mężczyzna, znany wówczas jako Jacques-Pierre Ro­ usseau, przeżył. O 1986 by Two of a Kind, Inc. Patrzył na leżącą na dłoni starą, chińską monetę. Metal © tor the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. umyślnie przecięto na połowy poprzez cienkie, delikatne Warszawa 1993 linie układające się w obraz jaskółki w locie; ptakowi po­ zostało tylko jedno skrzydło. Na linii cięcia miedź błysz­ czała jak bezkrwista rana. Moneta wydała mu się znajoma, Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji a jednocześnie, w jakiś nieokreślony sposób, obca. Zbyt części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu często oglądał drugą połowę jaskółki, tę połowę, którą nosił z Harlequin Enterprises B.V. przy sobie jako amulet na szczęście. Połowę, która trafiła Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekołwiek podobieństwo do osób rzeczywistych do jego rąk w innym świecie, w innym życiu. - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Harleąuin Dawno temu, daleko, w obcym kraju. i znak serii Harlequin Bestseller są zastrzeżone. Spojrzał na szczupłą, wyprostowaną postać Chen Yi. - Interesująca pamiątka - powiedział głosem bez wyra­ zu. - Wielka szkoda, że kłoś ją tak zniszczył. Monety z cza­ Skład i łamanie SfudfeO sów dynastii Han to rzadkość. Printed in Germany by Elsnerdruck - Pańskie znajomości powinny umożliwić połączenie ISBN 83-7070-294-5 Indeks 354422 obu tych części - stwierdził cicho Chen. LA. Strona 5 6 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 7 - Tak? A czy ma pan przy sobie brakującą połowę? Dźwięk ten w niczym nie przypominał lekkiego wes­ -Ten słowny pojedynek stracił już jakiekolwiek znaczenie. tchnienia, jakim posługują się Amerykanie. Był ostrym, Brakującą część trzymał w kieszeni. Pozostało mu tylko słownym potwierdzeniem zdobycia przewagi. To, bardziej upewnić się, że to nie przypadek sprawił, iż Chen ma tę niż bezustannie palone papierosy bez filtra, fałda mongol­ monetę, że to nie gra, mająca zapewnić Chińczykowi zdo­ ska i złotawy odcień skóry, dowodziło, że Chen to miesz­ bycie jego zaufania. kaniec Chin kontynentalnych. Chen czekał. Twarz miał nieruchomą, podobnie jak Cat- - Przecięta moneta dotarła do mnie wraz z wiadomo­ lin. ścią od mojej dziewiątej wody, Chen Jiangshi. - Skąd pan ją ma? W pamięci Catlina odżyły wspomnienia. Na chwilę - Od człowieka, który także nazywał się Chen. wrócił tam, do południowo-wschodniej Azji, znów poczuł - W Chinach aż roi się od Chenów. dotknięcie przesuwających się po jego rozpalonym ciele - Tak. dłoni Mei, woń jej podniecenia i paraliżujący strach, kiedy Chen mocno zaciągnął się, duszącym, chińskim papie­ podczas orgazmu wymierzyła mu w twarz z pistoletu. Wie­ rosem. Była to oznaka nałogu, a nie zdenerwowania. Nie dział wtedy, że jest prawie martwy, że kobieta, która w tej należał do ludzi, którzy łatwo się denerwują. chwili wije się pod nim z rozkoszy, w następnej go zastrze­ Ostry zapach papierosowego dymu, dziwna w intonacji li, że został zdradzony na wiele sposobów i że nie zdoła ich angielszczyzna Chena oraz stara chińska moneta sprawiły, policzyć i nazwać. Strzały, konwulsyjne drganie ciała, ko­ że Catlin doznał wrażenia rzeczywistości jakby ze snu. Nie lejne strzały i leżące na nim zakrwawione zwłoki kobiety, należał jednak do głupców ufających wrażeniom. Adrena­ którą kochał. I Chen Jiangshi, padający obok maty, umiera­ lina, krążąca w żyłach wzburzoną falą, przypominała mu, jący i do końca usprawiedliwiający się i przeklinający swą że ta noc i ta chwila są aż nazbyt rzeczywiste, a być może zdradziecką kuzynkę, Genevieve Mei Chen Deneuve. nawet śmiertelnie niebezpieczne. Później dostał przeciętą monetę i wiadomość, że pewne­ - Od którego z Chenów ją pan otrzymał? - Podrzucił go dnia dotrze do niego jej druga połowa, a także prośba, zniszczoną monetę, złapał, znów podrzucił i znów złapał. którą może zignorować lub spełnić, według uznania. W pełni kontrolował głos i ciało - ciało gotowe na wszy­ Przyglądał się uważnie milczącemu mężczyźnie, czeka­ stko, nawet na śmierć. jącemu teraz na jego decyzję. - Dostałem ją wraz z wiadomością od... - Chen za­ - Jeśli mogę pomóc, pomogę - powiedział krótko. - milkł nagle, szukając w pamięci słów, będących dokład­ A co się tyczy Chen Jiangshi, to można o nim powiedzieć, nym odpowiednikiem chińskiego określenia i nie znalazł że był prawdziwym mężczyzną. Przyniósł chwałę swej ich. - Jak nazywa się po angielsku syn bratanka bratanka rodzinie i przodkom. brata mojego ojca? Chen pochylił się lekko. Jego cienkie, niemal białe wło­ - Dziewiąta woda. - W głosie Catlina czuło się kpinę. sy zafalowały. - Ach! - Powiedziano mi - szepnął - że niezależnie od noszo- Strona 6 8 Elizabeth LoweU • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth LoweU 9 nego akurat nazwiska jest pan człowiekiem z dumą poka­ - Nie czci pan ani Boga chrześcijan, ani Proroka maho­ zującym światu swą twarz. metan, ani Buddy, ani milczącego Tao, ani tak niegdyś Catlin czekał ponuro na dokończenie komplementu. wymownego Mao, ani przodków - mówił dalej Chen. - Pragnął dowiedzieć się, jaki interes zawarł, żeby odkupić A jednak jest pan człowiekiem dumnym. Człowiekiem ho­ swe przeszłe, lekkomyślne postępki. noru. - Już nie pracuje pan w Indochinach. Machnął ręką, mogło to oznaczać zarówno zgodę, jak Było to stwierdzenie, nie pytanie, lecz mimo to odpo­ i sprzeciw oraz to wszystko, co mieści się pośrodku. wiedział: - Jestem wdzięczny Chen Jiangshi - szepnął Chen - za - Już nie pracuję w Indochinach. to, że pan przeżył, choć kobieta zdradziła, że może pan - Już nie pracuje pan dla rządu. teraz oświecić mą biedną głowę i pozwolić jej zrozumieć Tym razem zawahał się. prawdziwą naturę niemożliwego. - Nie pracuję także przeciw rządowi. I nadal przyglądał się spokojnie i cierpliwie, o wiele od - Ach! - Chen zrozumiał i zaakceptował to stwierdze­ siebie wyższemu, o wiele potężniej zbudowanemu nie. Mówił dalej: - Czy nie powinien pan być lojalny wo­ mężczyźnie, którego nazwisko wymawiano niegdyś w In­ bec rodziny, społeczności lub tradycji? dochinach szeptem, ze strachem i podziwem. Nagle skinął - Nie w chińskim rozumieniu tych pojęć. głową - podjął decyzję. Od maleńkiego niedopałka po­ - Nie chodzi pan w cieniu innych ludzi? przedniego zapalił nowego wygniecionego papierosa i za­ - Nie, jeśli tylko mogę temu zapobiec - stwierdził Cat­ czął mówić o sprawach bardziej przyziemnych niż honor, lin sucho. - Uwielbiam słońce. oświecenie i prawdziwa natura niemożliwego. Chen spojrzał na niego sprytnymi, czarnymi oczkami, - Zna pan wykopaliska archeologiczne w Xi'anie? szeroko rozstawionymi w twarzy o kolorze i fakturze per­ Znów było to raczej twierdzenie niż pytanie i znów gaminu. Był gładko ogolony - Chińska Republika Ludowa Catlin udzielił mu opowiedzi. nie kochała rzadkich bródek będących w modzie od cza­ - Nie zbieram już brązów z okresu Walczących Kró­ sów Konfucjusza. Paznokcie, choć za długie jak na zachod­ lestw. Ale tak, wiem sporo o Xi'anie i cesarskiej armii. nie gusta, nie były jednak aż tak długie, żeby od razu Uważa się powszechnie, że to największe odkrycie archeo­ rzucały się w oczy. Wprawdzie włosy miał niemal siwe logiczne w historii ludzkości. i ciężko oddychał na skutek palenia zbyt wielu papierosów, Chen poszukał wzrokiem popielniczki, nie znalazł jej ale oczy, którymi wpatrywał się w Catlina, czyste, bystre, i rzucił słabo dymiący niedopałek do kominka. płonące, należały do młodego mężczyzny. - A gdyby nadal kolekcjonował pan brązy, ile zapłacił­ Catlin poddał się temu badaniu cierpliwie, czując, że by pan za woźnicę, rydwan i konie, inkrustowane złotem Chen pragnie go sobie dokładnie obejrzeć i zrozumieć. Dla i srebrem, połowa wielkości naturalnej, pochodzące z gro­ Chińczyka jego brak związków krwi i więzów ze wspólno­ bu samego cesarza Qin? tą był nienormalny, obrzydliwy. Catlin nie próbował nawet powstrzymać gwałtownego Strona 7 10 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 11 westchnienia. Wiedział, że zdążył zdradzić swoje zaintere­ Chen gwałtownie machnął ręką, za dłonią ciągnęła się sowanie nagłym zwężeniem źrenic. Od wielu lat nie pro­ smużka dymu z papierosa. wadził już życia tajnego agenta, ale sama propozycja zapie­ - Ten fakt jest znany. Ale niegdyś pan był. I gdyby miał rała jednak dech w piersiach. Czuł się tak, jak mógłby czuć pan znów nim zostać, to czy sądzi pan, że ludzie sprzedają­ się egiptolog, któremu zaproponowano kupno szczerozło­ cy brązy z okresu Qin skontaktowaliby się właśnie z pa­ tego sarkofagu faraona Tutenchamona. nem? - Gdybym nadal kolekcjonował brązy, zapłaciłbym za - Znając tylko nazwisko Catlin? Wątpię. Wyrobienie taki okaz tyle, ile by ode mnie zażądano - powiedział sobie marki znanego kolekcjonera wymaga czasu. cicho. - A gdyby nazwisko brzmiało Jacques-Pierre Rousse­ - Pięćset tysięcy dolarów? au? - Specyficzna wymowa Chena sprawiła, że pytanie to - Z pewnością. zabrzmiało jeszcze bardziej bezceremonialnie. - Milion dolarów? - Nie słyszał pan? Biedaczysko nie żyje. Przed kilku - Gdybym tyle miał, i gdybym miał pewność, że dzieło laty ktoś wrzucił granat do jego pokoju w hotelu. Musiał jest oryginalne. - Uśmiechnął się raczej smutno, myśląc zrobić z niego sieczkę. o stanowisku rządu chińskiego w kwestii wywozu anty­ Chen spojrzał mu w oczy, czyste, jasnobursztynowe, ków. - Biorąc pod uwagę stosunek rządu Chińskiej Repub­ o odcieniu przypominającym kolor zimowego nieba tuż po liki Ludowej do nielegalnego eksportu dóbr kultury, nie zachodzie słońca. Nie było w nich zapowiedzi gwiazd roz­ sądzę, żeby brązy cesarza Qin stały się w przewidywalnej jaśniających ciemności mroźnej nocy, lecz wyłącznie pew­ przyszłości narkotykiem rynku dzieł sztuki. Chyba że na­ ność jej nadejścia. Oto oczy smoka płonące drapieżną inte­ stąpiła zmiana polityki. ligencją. Chen nie spuszczał z niego wzroku. - Znam ludzi wątpiących w to, że człowiek o talentach - Żadnej zmiany nie było. Rousseau mógł tak łatwo zginąć. - Chen głęboko zaciągnął - A więc jest to, jak my mówimy, dyskusja akademi­ się papierosem. - Pojawiły się plotki. cka. - Plotki zawsze się pojawiają. - Catlin zawahał się, Koniec papierosa rozjarzył się gwałtownie. Catlin cze­ wzruszył ramionami. Człowiek, który przyniósł mu drugą kał czując, że Chińczyk dotarł do miejsca, z którego nie ma połowę monety z czasów dynastii Han, monety z jaskółką, już odwrotu. zasługiwał na to, żeby usłyszeć prawdę. - Rousseau byłby - Powinna być akademicka - stwierdził krótko Chen dla pana większym kłopotem za życia, niż po śmierci - - ale nie jest. stwierdził. - Nie można powiedzieć, żeby uchodził za - A ja nie jestem kolekcjonerem brązów. - Catlin po­ przyjaciela Chińskiej Republiki Ludowej. wiedział to zdecydowanym głosem, nie pozostawiającym Chen rozmyślał przez kilka chwil w milczeniu. najmniejszych wątpliwości, że każde słowo to czysta pra­ - Kiedy straci się gniazdo - mruknął w końcu - tłuką wda. się wszystkie jajka. Strona 8 12 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 13 Catlin odpowiedział na te słowa uśmiechem. - Jestem inteligentniejszy od kormorana. - Najmilsze w chińskich przysłowiach jest to, że mogą - I przez to znacznie bardziej niebezpieczny. oznaczać wszystko albo nic. Jakie jajka? Jakie gniazdo? - Jak bardzo chce pan złapać rybę? I kto je strąca? Chen włożył zapalniczkę do kieszeni swej marynarki w Gwałtownym ruchem Chen wrzucił niedopałek do ko­ zachodnim stylu. Znów spojrzał na połówkę monety leżącą minka. na twardej dłoni Catlina i przypomniał sobie kilka zasły­ - Czy narzędzie musi koniecznie znać zamiar artysty? szanych niegdyś określeń pod adresem mężczyzny nazwi­ Catlin zważył w dłoni połówkę monety. Przed oczami skiem Rousseau. pojawił mu się pewien obraz: piękna chińska rzeka Li Godny zaufania... o świcie, rybacy na wąskich tratwach zapalają lampiony Inteligentny i bystry.,. i wypływają na połów, odpychając się kijami od dna. U Pokazuje światu dumną twarz... stóp mają kormorany, karmione z ręki od wyklucia się I - śmiertelnie niebezpieczny. z jajka, nauczone odpowiadać na wyraźny, cienki okrzyk - Gdyby powiedział mi pan, na jaką rybę ma ochotę pana. Kiedy tratwy łączą się w krąg, tajemnicze odbicie - zaproponował Catlin - poradziłbym, jak ją złapać i przy­ światła na powierzchni ciemnej wody zwabia ryby. Wtedy rządzić. uwalnia się ptaki. Nurkują w toni. Opasująca ich szyje Chińczyk rozejrzał się po pokoju, jakby próbował przy­ linka sprawia, że niczego nie mogą przełykać. Wracają na pomnieć sobie kierunki świata. Wiedział," że mieszkanie tratwę, oddają łup i znów łowią ryby. Kiedy koszyk pana należy do Pacific Rim Foundation i jest używane przez jej napełni się, odwiązuje on linkę i ptak może polować dla pracowników - ekspertów przyjeżdżających do Waszyng­ siebie. tonu na wezwanie komisji senackich lub udzielających - Powiedz mi, Chen Yi, czy kiedy rybak znad rzeki Li porad wielkim tego świata. Wiedział także, że Catlin to wypuszcza swego kormorana w pogrążoną w mroku toń, Pacific Rim Foundation. Mimo jego doświadczeń w Azji, zawiązuje mu linkę tak ciasno, że ptak się dusi? a może właśnie dzięki nim, fundacja miała reputację bez­ Chen zareagował na to pytanie chwilowym wahaniem, stronnej: ani nie popierała, ani nie tłumiła aspiracji Azji. poprzedzającym użycie zapalniczki, której kształt nie W pokoju brakowało akcentów czysto chińskich, staro­ zmienił się od czasu, gdy Chińczycy nauczyli się kopiować żytnych lub nowoczesnych; nie było w nim niczego, co Zippo. świadczyłoby, że Catlin przez półtora dziesięciolecia stykał - Linkę należy zawiązać wystarczająco ciasno, żeby się z obcą kulturą. A jednak Chen wyczuwał w nim coś, ptak nie mógł przełknąć ryby, którą złapał. - Zaciągnął się dzięki czemu czuł się tu jak w domu. Kształt i sposób usta­ świeżo zapalonym papierosem. - Ściśniesz ją mocniej i nie wienia mebli sugerowały surowość i dyscyplinę właściwą masz z kormorana żadnego pożytku. - Zamknął zapalnicz­ chińskiej kaligrafii. Bogactwo obić i dywanu sprawiało kę z metalicznym trzaskiem. - Zawiążesz luźniej i ptak zja­ czysto zmysłową rozkosz, tak charakterystyczną dla cesar­ da ci kolację. skich jedwabi. Strona 9 14 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NTE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 15 Catlin był najwyraźniej mężczyzną inteligentnym oraz nika Pacific Rim Foundation była ocena faktów, prognozo­ mającym dobry gust. Groźnym mężczyzną. Śmiertelnie wanie i doradzanie wpływowym klientom w sprawach groźnym. Przecież właśnie dlatego go odszukano. Chen wiążących się z Azją w ogóle, a z Chinami w szczególno­ potrzebował człowieka zarówno inteligentnego, jak ści. Nie słyszał jednak żadnych plotek, żadnych sugestii, i śmiertelnie groźnego. nic, co by wskazywało, że trudne wzajemne zaloty USA Znów zapalił papierosa, zaciągnął się i powiedział: i ChRL napotkały jakieś przeszkody. - Jest też kobieta. Chen obserwował go poprzez welon błękitnoszarego Catlin uśmiechnął się krzywo, myśląc o własnej prze­ dymu. Twarz Amerykanina nie wyrażała niczego. Nie było szłości. żadnego fizycznego dowodu na to, że jeden z najwybitniej­ - Jak zwykle. szych i najmniej znanych zwykłym, szarym ludziom eks­ Chen nie odpowiedział mu uśmiechem, ale sprawiał pertów od stosunków z Azją jest zaskoczony kategorycz­ wrażenie rozbawionego. nym twierdzeniem o zagrożeniu, które może przerwać - To Amerykanka wychowana w Chinach. Do 1959 ro­ cienkie nici dyplomacji, tak ostrożnie nawiązywane mię­ ku jej rodzice byli chrześcijańskimi misjonarzami w pro­ dzy tymi dwoma krajami. wincji Shaanxi. - Zauważył zaskoczenie na twarzy Catlina - A co ma z tym wspólnego kobieta? - spytał cicho i potwierdził skinieniem głowy. - Tak, nie wyjechali po Catlin. powstaniu Chińskiej Republiki Ludowej. Ojciec był Kana­ - Jest kluczem pasującym do zamka. dyjczykiem, matka Amerykanką, chociaż niewielu ludzi - Czy wie o tym? znało jej pochodzenie. Zbyt niebezpieczne. Ameryka­ - Nie. nów... - szukał określenia, które nie byłoby obraźliwe - Czekał. Odpowiedziało mu milczenie. Chen Yi niechęt­ ... nie kochano wtedy szczególnie. nie udzielał informacji ponad konieczne minimum. Catlin Catlin skrzywił usta w lekkim uśmiechu. Chen zoriento­ rozumiał wahania Chińczyka: z natury rzeczy sekrety ro­ wał się, że wie doskonale, jak niebezpiecznie było być dzą kolejne sekrety. Amerykaninem w Chinach w pierwszych latach po rewo­ - Proszę mówić dalej - uśmiechnął się ponuro. - Żyłka lucji. Krótkim „ach!" skwitował lata, podczas których być nie jest jeszcze wystarczająco długa, by złapać na nią rybę. Amerykaninem w Chinach oznaczało wyrok śmierci. - A czy kiedykolwiek będzie, Rousseau? - Chen roze­ - Nowe rządy są jak dzieci - mówił dalej Chen. - Mu­ śmiał się chrapliwie. W mroku mieszkania oczy Catlina szą się uczyć. Chińska Republika Ludowa nauczyła się świeciły niczym złote blaszki. Nie było w nich ciepła. Tyl­ cenić wzajemną harmonię między odległymi krajami. Dla­ ko zrozumienie. tego tu jestem. Jest ona jednak obecnie zagrożona. - Jestem Catlin. Niewidzialne chłodne palce upiora przesunęły się po - Jest pan smokiem - cicho rzekł Chen, kilkakrotnie karku Catlina, muskając rosnące tam króciutkie włoski. zaciągnął się papierosem i wrzucił niedopałek do kominka. Jego zadaniem jako właściciela i pełnoetatowego pracow- - Ale jestem pańskim smokiem - odpowiedział natych- Strona 10 16 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ M N Ę • Elizabeth Lowell IZ miast Catlin podrzucając monetę i przyglądając się słabe­ giętki, złowrogi, potężny. W połyskujących złociście złych mu blaskowi miedzi, świecącej w miejscu przecięcia. - oczach czaiła się złośliwa mądrość. Czy też, jak mówimy w Ameryce: „Może i jest sukinsy­ Chen Yi wrzucił do herbaty dwie kostki cukru i skórkę nem, ale moim sukinsynem. Na razie." - Bez wysiłku zno­ cytryny. Nie okazał zdziwienia, gdy gospodarz postąpił podo­ wu podrzucił i złapał starą brązową monetę, przyjrzał się bnie. W tej części Indochin, w której pracował niegdyś Catlin, jej i zdecydował, że powinien potrząsnąć nieco gościem. używano powszechnie raczej skórki niż soku z cytryny, mając Może wytrzęsie z niego jakieś informacje? do czynienia ze straszliwie mocną herbatą, tak lubianą przez - Czy napije się pan herbaty, Chen Yi, towarzyszu mi­ Anglików. I chociaż Catlin nie parzył herbaty tak, żeby kolo­ nistrze do spraw archeologii w rządzie prowincji Shaanxi rem i konsystencją przypominała smołę, nabyty nawyk doda­ w Chińskiej Republice Ludowej? wania cierpkiej cytryny pozostał. Gdyby nie oczekiwał zdradliwego drgnięcia powieki, - Bardzo dobrze mówi pan po angielsku - zauważył niczego by nie dostrzegł. rzeczowo Amerykanin. Mimo dziwnego tonu głosu i spe­ - Kiedy się pan zorientował? cyficznej wymowy, tak charakterystycznych dla Chińczy­ - Gdy zapytał pan o brązy cesarza Qin. W Chinach są ków, Chen Yi łatwo można było zrozumieć. Nie stosował miliony Chenów, tysiące z nich noszą imię Yi, lecz tylko także eufemizmów, form grzecznościowych i nie krążył jeden ma dostęp do najwspanialszego odkrycia archeologi­ wokół tematu, jak to się często zdarza Chińczykom, używa­ cznego w historii ludzkości. - Catlin po raz ostami podrzu­ jącym obcego języka. Lecz w jego sposobie mówienia było cił i złapał monetę, po czym wsadził ją do kieszeni, w któ­ jednak coś niezwykłego. Trudno uchwytny akcent i sposób rej przez wiele lat nosił jej drugą połowę. budowy zdań wydawał się być bardziej brytyjski lub kana­ - Herbaty? - zapytał ponownie. dyjski niż amerykański, choć było w nim również coś Chen Yi wahał się, nie okazując zdumienia; swym mil­ amerykańskiego. Może miał nauczycieli z różnych zakąt­ czeniem zdradzał, jak bardzo jest zaniepokojony. ków świata? - Tak, dziękuję- powiedział w końcu. - Czy przed rewolucją chodził pan do szkoły w Van- - Chińskiej czy angielskiej. couver? - Czy ma pan skórki cytryny? - Mówiono mi, że doskonale włada pan językiem chiń­ - Mam. skim - odbił piłeczkę Chen. - Czy chodził pan do szkoły - Poproszę o angielską. Minęło tyle lat... w Beijingu? Catlin wskazał mu gestem krzesło, stojące obok komin­ - Nie. - Catlin uśmiechnął się lekko, słysząc tę ripostę. ka, który Chen Yi traktował jak popielniczkę i wyszedł z - Nawet wtedy, kiedy jeszcze znano go w świecie jako Pekin. pokoju. Po kilku minutach wrócił, niosąc na tacy z laki - Zabił pan wielu Chińczyków? - padło następne, nie­ wytworny, porcelanowy, szkarlatno-złoty czajniczek i ta­ spodziewane pytanie . Stary trik przesłuchującego-niespo­ kież filiżanki. Kiedy nalewając parujący aromatyczny płyn dziewane, groźne pytanie w trakcie niezobowiązującej po­ podniósł pokrywkę czajniczka, pojawił się smok: smukły, gawędki. Strona 11 18 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 1? - A czy pan często torturował angielskojęzycznych strzegli upiora nieuchronnego bankructwa. Liderem został jeńców w Północnej Korei? - spytał Catlin, najzupełniej Deng Xiaoping. Pojawiły się plotki o rozdzielaniu dóbr obojętnie. według pracy, a nie potrzeb. Wymienili spojrzenia. Para unosząca się ze stojącego Krótko mówiąc, o kapitalizmie. między nimi czajniczka była niczym oddech smoka. Tego słowa nie używał nikt oprócz wrogów Deng Xiao- - Nieszczęsna przeszłość - stwierdził w końcu Chen, pinga. Lecz flirt z kapitalistyczną herezją trwał, ożywiony dotykając delikatnie palcem brzegu kruchej filiżanki. - To nagłym przypływem produktów ze spłachetków ziemi bę­ my musimy się postarać, żeby nasze rządy nie powtórzyły dących „własnością" chłopskich rodzin. Ożywił się jeszcze dawnych błędów pod wpływem strachu i zachłanności. bardziej, gdy do Chińskiej Republiki Ludowej zaproszono - A czy to nam grozi? doradców ekonomicznych ze Stanów Zjednoczonych i Ka­ Rozległ się metaliczny szczęk, błysnął płomień, metal nady, którzy głosili wprawdzie obowiązujące slogany szczęknął znowu. Chen zatrzasnął zapalniczkę. o wiecznie żywym duchu Mao, ale uczyli pożytecznej sztu­ -Tak. ki zarabiania pieniędzy. Z każdą nową fabryką, z każdą Catlin milczał przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się nad nową wspólnotą chłopską, której członkowie nie tylko sa­ wagą sprawy, która skłaniała do ryzykownego działania mi mieli pełne garnki, lecz jeszcze zarabiali na handlu pozornie spokojnego chińskiego urzędnika państwowego, żywnością, stosunki między ChRL a USA umacniały się, który siedział tu i pił herbatę. Jego szczerość była niezwyk­ aż osiągnięto szansę zawarcia dobrego, trwałego małżeń­ ła, niemal szokująca. Tysiące lat tyranii i despotyzmu na­ stwa z rozsądku, korzystnego dla obu stron. Chinom dano uczyło Chińczyków mówić „tak" na wiele sposobów i nie szansę korzystania z technologii dwudziestego wieku, nauczyło ani jednego sposobu mówienia „nie". Zatajanie a Zachodowi wejścia na olbrzymi rynek, obejmujący jedną prawdy i proste kłamstwa były niezbędne, aby przetrwać, czwartą ziemskiej populacji. jakby sami obywatele Chin byli tajnymi agentami na tere­ Nie było publicznych komunikatów o doskonałym po­ nie własnego kraju. Czasy współczesne nie okazały się dla życiu Ameryki i Chin. Powoli rezygnowano tylko z anty- nich lepsze. Najpierw poniżył ich Zachód, a później przy­ kapitalistycznej retoryki. Chińscy komuniści zasiadali do szły potworności wojny domowej i gorączka polityczna, obiadu z zachodnimi kapitalistami, wszyscy wyposażeni nie różniąca się od religijnej ekstazy. Niestety, ekonomii w łyżki - obie strony wiedziały, że tylko w ten sposób nie zbuduje się na ekstazie. Podczas gdy Mao zdobywał mądry człowiek może jeść z jednego garnka nawet z sa­ pozycję przywódcy, z głodu umierało dwadzieścia milio­ mym diabłem. A jedzenie było smaczne i każdy miał szan­ nów Chińczyków. Kiedy jego pozycja była zagrożona, ko­ sę przytyć. lejne miliony wyrywano z rodzinnych domów, przesiedla­ - Kto sika do zupy? - spytał Catlin. no i poniżano podczas rewolucji kulturalnej. A ekstaza na­ Chen odpowiedział mu nierozumiejącym spojrzeniem. dal rodziła kiepską ekonomię. Kiedy płomień wypalił się - Jak? - zapytał, zapominając angielskiego, którym na popiół, ocaleni przebudzili się i rozglądając wokół, spo- władał tak biegle. Strona 12 20 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NT£ OKŁAMUJ MNIE • EUaabeth Lowell 21 - To idiom - wyjaśnił Catlin, uśmiechając się bezlitoś­ dy jej nie zaznawali. Chen Yi dostrzegł ten gest i poczuł nie. - Oznacza psucie wszystkiego i wszystkim, łącznie rodzącą się sympatię do człowieka, który był niegdyś wro­ z psującym. giem Chin i mógł nim zostać znowu, gdyby polityce Czte­ - Ach! Doskonale! Sikać do zupy. - Chińczyk skrzywił rech Modernizacji Denga podstawili nogę wewnętrzni twarz w uśmiechu. - Bardzo obrazowe. Dziękuję. Zapa­ i zewnętrzni wrogowie. miętam to sobie. Wyrzucił niedopałek, zapalił kolejnego papierosa i za­ Catlin nie wątpił, że rzeczywiście zapamięta. W czasach, czął mówić swym ostrym głosem o obecnej zdradzie oraz gdy większość Amerykanów żyła z zasiłków, Chen uczył się starych chińskich brązach. Było rzeczą jasną, że znów rozumieć coraz lepiej otaczający go, skomplikowany świat panuje zarówno nad własnymi emocjami, jak i językiem - Nie wiem, kto sika do zupy. Ach! Wiem tylko, że ktoś angielskim. mi nasikał w miskę. Zapach jest bardzo jaskrawy. - Czy wie pan, że w Xi'anie zakopano armię z brązu, - Mocny - poprawił go automatycznie Catlin. przewyższającą pod względem artystycznym słynną tera­ - Mocny. Ach! - Chen wymruczał przeprosiny. - Mi­ kotową armię cesarza Qin Shihuangdi? nęło wiele lat, od czasu gdy rozmawiałem po angielsku - Słyszałem plotki. - Catlin nie wyjaśnił, że choć z Amerykaninem. To bardzo trudne. „śmierć" Rousseau zmusiła go, aby zaprzestać zbierania - Mówi pan w tym języku lepiej niż dziewięćdziesiąt brązów, to nadal zbierał informacje z wielu dawnych źró­ procent moich rodaków - stwierdził Catlin spokojnie. - deł. - Nie wiedziałem, że prowadzicie tam prace. Lecz jeśli to pana męczy, możemy przejść na mandaryński, - Nie prowadzimy. Zrobiliśmy próbne szyby, żeby ocenić francuski, kantoński... zawartość i wielkość znaleziska, a potem je zasypaliśmy. - Lub wietnamski? - Głos Chena brzmiał najzupełniej - Dlaczego? obojętnie, oczy nie wyrażały żadnych uczuć. - Nie powinniśmy zachłystywać się wiedzą jak głodny - Lub wietnamski - zgodził się Catlin, nawet nie próbu­ pies przy misce. jąc ukrywać swej przeszłości z jednego prostego powodu: Catlin uśmiechnął się cynicznie. jeśli Chen wie, że Rousseau to on, to wie też, że włada - Trzeba także wziąć pod uwagę - rzekł - że kiedy wietnamskim równie dobrze, jak językami, które wymie­ publiczność znudzi się jednym archeologicznym cyrkiem, nił. To przede wszystkim talent do języków uczynił z niego zawsze można go zastąpić innym. Jeśli odpowiednio się tajnego agenta. Nie po raz pierwszy był wdzięczny losowi z nimi obejść, znaleziska z Xi'anu przez długie lata będą za to, że miał matkę Francuzkę, a nie, powiedzmy, Rosjan­ balsamem na zranioną chińską dumę. Cały świat patrzeć kę. Syberia nigdy go nie pociągała. Niezależnie od okolicz­ będzie na ludową republikę przez pryzmat wciąż nowych ności, zawsze wybrałby raczej wilgotny klimat Sajgonu. zachwytów nad osiągnięciami cesarza Qin, będzie postrze­ Pił herbatę, dając gościowi szansę zebrania myśli. Tego gać Chiny jako centrum cywilizowanego świata. - Napił się rodzaju grzeczności Chińczycy niezmiennie oczekiwali od herbaty i mówił dalej: - Nim skończycie doić Xi'an, być ludzi wychowanych w kulturze Zachodu, choć prawie nig- może Chiny zdołają nawet wprowadzić swą naukę i techni- Strona 13 22 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 23 kę w dwudziesty wiek. A kiedy już tego dokonacie, zdoła­ cem na obrabowany Xi'an i powie: Widzicie, co robi kapi­ cie zapewne zapomnieć o poniżeniu, które stało się wa­ talizm? Rzuca na nas cień! Traktuje nas jak sługi, jak psy. szym udziałem w dziewiętnastym i dwudziestym wieku. Straciliśmy twarz! Zajmiecie należne wam miejsce jako pierwsi wśród rów­ Catlin powoli, ostrożnie odstawił filiżankę. Doskonale nych w kręgu światowych potęg. Znów pokażecie światu potrafił sobie wyobrazić, jak skutecznie można byłoby po­ dumną twarz. służyć się zarzutem szmuglowania brązów cesarza Qin Chen Yi zaciągnął się. Przez chwilę milczał, a potem w propagandowych walkach na śmierć i życie, tak chara­ powiedział: kterystycznych dla chińskich dysput politycznych. Pier­ - Powinien pan urodzić się Chińczykiem. Bez wątpienia wszą ofiarą stałyby się dyskretne, ostrożne, ale pełne deter­ zostałby pan jednym z naszych wielkich prawodawców. minacji zalecanki Denga do niekomunistycznej gospodar­ Catlin roześmiał się cicho, słysząc ten dwuznaczny ki. Sam Deng stałby się ofiarą drugą. Trzecią - nadzieja na komplement. Chińscy prawodawcy z powodzeniem mogli­ pokojowe stosunki Stanów Zjednoczonych z Chinami. by uczyć pragmatycznego podejścia do problemów władzy Bardzo wątpliwe, żeby kolejny chiński przywódca trakto­ zarówno Dżyngis-chana, jak i Machiavellego. Czekał wał Zachód inaczej, niż z otwartą wrogością. w milczeniu na dalsze słowa swego rozmówcy zdając sobie - Powiedział pan, że „pańskim zdaniem" ktoś szmuglu- sprawę, że Chińczyk zapłaci za nie przynajmniej częściową je brązy. To znaczy że nie jest pan tego pewien. utratą twarzy. Papieros rozjarzył się i przygasł. Chen Yi strzepnął po­ - Dotarła do mnie wiadomość, że część brązów Qin piół na podłogę. ujrzała światło słoneczne. Słońca amerykańskiego. Słyszał - Nie. Hieny cmentarne mogą pracować nawet teraz, pan o tym? kiedy my tu sobie rozmawiamy. Dopiero gdy nadejdzie - Nie. Ale wcale by mnie to nie zaskoczyło. Jeśli choć czas prac, odkryjemy, że ktoś nas uprzedził. Góra Li jest w części przypominają terakoty, to kolekcjonerzy z rado­ wielka. Nie sposób zabezpieczyć się w pełni przed tunela­ ścią by dla nich mordowali! mi kopanymi w nocy i zamaskowanymi za dnia. Ach - - Te brązy... - głos Chen Yi załamał się. - Nie sposób Chen zaciągnął się z głębokim westchnieniem - nie wi­ opisać ich słowami - dodał cicho. - Nie sposób. - Zaciąg­ działem ukradzionych brązów. Słyszałem tylko plotki. nął się głęboko. - Xi'an to dusza Chin. Moim zdaniem ktoś Przez dłuższy czas Catlin milczał. Wypił ostatni łyk sprzedaje tę duszę Amerykanom. - Zmrużył oczy patrząc herbaty, pokręcił filiżanką, aż zawirowały ciemne fusy, na potężnego, ciemnowłosego mężczyznę, który swobod­ i odstawił ją na stół. nie rozparty w fotelu, stojącym po drugiej stronie kominka, - Widzę kilka możliwości - rzekł ostro. - Pierwsza: sprawia wrażenie odpoczywającego smoka, pewnego swej brązy cesarza Qin zostały skradzione i sprzedawane są potęgi. W jego bursztynowych oczach nie było jednak spo­ w Ameryce. Druga: w Ameryce sprzedaje się kopie. Trze­ koju, lecz wyłącznie inteligencja. - Czy potrafi pan wyob­ cia: w Ameryce sprzedaje się plotki. Jeśli prawdziwa jest razić sobie, co się stanie z Dengiem, gdy ktoś wskaże pal- pierwsza, to z pewnością wplątany jest w to ktoś z waszego Strona 14 24 Elizabeth LoweU • NIE OKŁAMUJ MNIE rządu. Ktoś stojący bardzo wysoko w biurokratycznej hie­ rarchii w Xi'anie. Być może pan, a jeśli nie pan, to jakiś pański zaufany. A ponadto zdrajcy muszą być wyżej, aż w Pekinie. Kradzież woźnicy, rydwanu i koni w ogóle nie byłaby możliwa bez pomocy potężnych członków chiń­ skiego rządu. Chen Yi milczał, obserwując Catlina przez unoszący się dym. - Jeśli sprzedaje się kopie, to członkowie rządu mogą, choć nie muszą, być zamieszani w przemyt, Nie ma to zresztą żadnego znaczenia. Nikt nie traci twarzy handlując Lindsay Danner siedziała w gabinecie nie widząc ani kopiami. - Przerwał, uśmiechając się lekko. - Oczywiście wspaniałego, orientalnego biurka z lekowego drewna, ani z wyjątkiem kupującego, ale to już nie kłopot Chińskiej leżących na nim pudełek na pióra z laki, ani kalendarza Republiki Ludowej. ozdobionego arcydziełami chińskiej kaligrafii. Patrzyła na Papieros Chińczyka rozjarzył się i szybko zgasł. swoje dłonie, lecz widziała tylko przeszłość: głosy i sceny, - Trzecia możliwość jest znacznie bardziej skompliko­ które nie wrócą, czasy i ludzi, którzy odeszli, tak jak zgasło wana - stwierdził Catlin beznamiętnie. - Plotki mogą oba­ słońce wczorajszego poranka. lić rząd szybciej niż prawda, nawet najgorsza prawda. Jest Tylko koszmar nie chciał odejść w przeszłość, gdzie takie stare powiedzenie, że nie można udowodnić twierdze­ było jego miejsce. Nie tylko przetrwał, lecz jeszcze się nia negatywnego. Nie może pan udowodnić, że nie ukra­ spotęgował, karmiony irracjonalnym smutkiem, w którym dziono i nie sprzedano brązów. Używając pana własnych pogrążyła się po niedawnej śmierci matki. Nie powinna słów, góra Li jest wielka. cierpieć aż tak bardzo. Matka odeszła szybko, bez bólu, Chen przytaknął raptownym skinieniem głowy. otoczona kochającymi ją ludźmi, których sama kochała - A więc ma pan szanse wykrycia prawdy jak dwa do bardziej niż wszystko - wszystko oprócz Boga. jednego - podsumował spokojnie Amerykanin. - Jeśli Nie wiedziała, dlaczego prześladuje ją ten koszmar, po­ w Stanach sprzedaje się prawdziwe brązy cesarza Qin, wracający coraz częściej w mrocznych godzinach po pół­ chińskie siły proreformatorskie przegrywają z maoistami, nocy, sprawiający, że wiła się i przewracała z boku na bok. a wraz z nimi pan. Jeśli to tylko plotki, też pan przegrywa, Chińczyk bez twarzy gonił ją przez świat czarny, srebrny nie może pan bowiem udowodnić, że są fałszywe. - Wzru­ i czerwony, czerwony jak krew; ręce miała ciepłe, lepkie szył ramionami. - Jeśli nie uda się panu odnaleźć brązów i krzyczała, krzyczała... w Ameryce i udowodnić, że to kopie, ma pan cholernego - Nie! - powiedziała sobie ostro, ściskając w dłoni zło­ pecha. Maoiści powieszą pana za kuper, niczym kaczkę po te pióro. - Nie jestem już dzieckiem. Jeśli obudzę się krzy­ pekińska. cząc, nie przyjdzie już nikt, nikt mnie nie przytuli, nie Strona 15 26 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 27 powie, że wszystko w porządku i że... co? Co chciałam Zauważyła, że użył zdrobnienia imienia pana L. Ste­ usłyszeć od matki? Na zadanie jakiego pytania zabrakło mi phena White'a, dyrektora Muzeum Sztuki Azji i - bynaj­ odwagi? O co nie pytałam tak długo, aż otrzymałam mniej nieprzypadkowo - człowieka, który odziedziczył po odpowiedź? przodkach wielką fortunę i równie wielką arogancję. W tej samej chwili zadrżała, czując, jak gdzieś, w głębi - Z przyjemnością pomogę panu White'owi, w miarę jej mózgu, koszmar odradza się powoli, jak powoli wypełza moich możliwości - stwierdziła sucho. - W końcu to on z mrocznej studni lat. Nie wiem, jakie pytanie chciałam jej jest tu szefem. Proszę, niech pan siada, panie... zadać, ale przecież nie ma to już żadnego znaczenia. Za Mężczyzna zamknął drzwi i podszedł do masywnego, późno. Nie wiem, dlaczego zawsze myślałam, że kiedy eleganckiego biurka, przytłaczającego swym ogromem. następnym razem zobaczę matkę, zdobędę się na odwagę Widząc, jak upewnia się, czy drzwi są dobrze zamknię­ i zapytam. Ale mama nie żyje. Nie ma już nikogo, kto te, Lindsay poczuła nagły przypływ ciekawości. Dzieciń­ wiedziałby, jak było wówczas w Chinach. Jest tak, jakby stwo w rozdartych politycznymi sporami Chinach i mło­ nic się nigdy nie stało. dość, spędzona między innymi na docieraniu ciemnymi Lecz przecież musiało się stać i stąd ten koszmar. uliczkami do dzieł sztuki wątpliwej proweniencji, które - Panna Lindsay Danner? miała oceniać, sprawiły, że bez wysiłku potrafiła rozpoznać Głos był niezwykły, choć grzeczny, brzmiał jak rozkaz. oczywiste oznaki tajemniczości. W drzwiach jej gabinetu stał mężczyzna średniego wzro­ Być może przestraszyłaby się napadu, gdyby nie fakt, że stu, o niebieskich oczach, bladej cerze, nieco od niej star­ wszystkie eksponaty w muzeum skrupulatnie obfotogra­ szy, chyba po trzydziestce. Ubrany był, zgodnie z normą, fowano i skatalogowano. Zgromadzone w muzeum dzieła obowiązującą ludzi zawodowo związanych z Waszyngto­ nem, w tradycyjnie skrojony garnitur. W mieście rządzo­ nie nadawały się także do przetopienia, co często robiono nym wyłącznie przez politykę i plotkę większość profesjo­ ze skradzionymi okazami sztuki prekolumbijskiej z Me­ nalistów ignorowała modę, pozostawiając ją swym kole­ ksyku i Ameryki Południowej, rabowanej od czasów kon­ gom z Manhattanu lub Los Angeles. kwistadorów bezustannie, aż do dziś. Ku rozczarowaniu - Czym mogę służyć? - zapytała spokojnym głosem, współczesnych hien cmentarnych, artyści starożytnych odpowiednim dla kustosza Działu Starochińskich Brązów Chin niemal nie używali złota i srebra. Muzeum Sztuki Azji. Dyskretnie zerknęła w kalendarz. Nie oznaczało to bynajmniej, że Lindsay nie potrafi Ostatnie trzy dni spędziła w Vancouver, w Brytyjskiej Ko­ rozpoznać złota, które ktoś podsunie jej pod nos. Wyciąg­ lumbii, oceniając mewielką kolekcję brązów z początków nięty przez jej gościa znaczek był drogi, złoty, emaliowany dynastii Zhou. Pod jej nieobecność nie wpisano w jej ka­ na niebiesko, właściwy wyłącznie agentom FBI. lendarz żadnych spotkań. - Agent specjalny Teny 0'Donnel - przedstawił się - Steve White zapewnił mnie, że będzie pani w stanie mężczyzna. A potem, na wypadek, gdyby nie zauważyła, rozwiązać nasz drobny problem - powiedział mężczyzna. dodał: - Federalne Biuro Śledcze. Strona 16 28 Elizabeth Lowell • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 29 Zamknął portfel z gładkiej, drogiej skóry i wsunął do i tylko prawdę, tak mi dopomóż Bóg. Rząd pani potrzebu­ kieszeni marynarki. je. I - dodał szybko, widząc formułujące się na jej ustach - Proszę usiąść - zaproponowała. Miała nadzieję, że pytanie - wolałbym nie dyskutować nad tyrn tutaj. Jeśli ma nie okazała zbyt wyraźnie nagłego przypływu ciekawości. to paru pomóc w podjęciu decyzji, pani szef jest teraz - Czy zdąży pan napić się kawy? z moim szefem. Proszę do niego zadzwonić. - Mieliśmy nadzieję, że pojedzie pani z nami do gma­ - A dlaczego on po prostu nie zadzwoni do mnie? chu Hoovera. - Agent uśmiechnął się nagle, wypróbowując 0'Donnel wzruszył ramionami. na niej swój irlandzki wdzięk. - Kawę dają tam średnią, ale - Prawdopodobnie jest zbyt zajęty. przynajmniej za darmo. - Jest zbyt zajęty, żeby wykręcić numer? Zamiast pod­ - Czy pan White należy do tych „nas", w imieniu któ­ nieść słuchawkę, wysyła po mnie agenta FBI - mruknęła rych mnie pan zaprasza? Lindsay. - Cały L. Stephen. - Wyciągnęła torebkę z szufla­ - Nie bezpośrednio. dy, zamknęła biurko na klucz i wstała. - Kto płaci za ta­ Lindsay zmierzyła go wzrokiem. Są ludzie, którzy nie­ ksówkę? nawidzą sztuki współczesnej, rocka albo elektrowni ato­ - Mam własną. Taką bez licznika. - Zdecydował, że mowych. Ona nienawidziła półsłówek, eufemizmów i nie­ pani kustosz stojąca wygląda znacznie lepiej od pani ku­ dopowiedzeń. Także kłamstw. Dzieła sztuki były rabowane stosz siedzącej. Zmysłowość kryła się nie tylko w jej przez różnych złodziei, w różnych czasach. Ona odrzucała ustach, ale także w linii pełnych piersi, smukłej talii, bio­ wszelkie propozycje pochodzące z bogatego, pełnego po­ der. - Samochód to jeden z niewielu przywilejów urzędni­ kus „szarego rynku" sztuki i pod tym względem była wy­ ków 'służb cywilnych. jątkiem w swym zawodowym środowisku. - Klimatyzowany? - zapytała pełnym nadziei głosem. - To znaczy? - zapytała. Gość spojrzał na nią z politowaniem. Terry 0'Donnel ocenił drobną postać dziewczyny o ka­ - Nigdy nie pracowała pani dla rządu, prawda? sztanowatych włosach jednym rzutem oka. Zorientował - Rząd nie interesuje się przesadnie starochińskimi brą­ się, że delikatne rysy twarzy i piękne, zmysłowe usta kryją zami - stwierdziła Lindsay, zamykając za nimi drzwi gabi­ niezwykłą inteligencję i sitaą wolę. Gdyby miał jeszcze netu. jakieś wątpliwości, wystarczyłoby mu spojrzeć w szacują­ - Teraz już się interesuje - mruknął agent zbyt cicho, by ce go oczy. Postanowił zmienić taktykę. mogła go usłyszeć. - Mam wrażenie, że gdybym poczęstował panią naszą Poszli razem długim, wąskim korytarzem. Pod stopami zwykłą gadką o tym, jak to, j/ząd pani potrzebuje", nic bym mieli miękki, jedwabny chiński dywan, który zdobił wzór nie wskórał. przedstawiający smoka, zrodzonego w czasach dynastii - Może tak, a może nie. Prawda byłaby znacznie le­ Shang przed przeszło trzema tysiącami lat i używanego psza. nieprzerwanie do dziś, nawet przez artystów Chińskiej Re­ - W takim razie usłyszy pani prawdę, samą prawdę publiki Ludowej. Czasy, dynastie i artystyczne style zmie- Strona 17 30 Elizabeth Laweil • KIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 31 nily jego kształt, ale nie miały wpływu na samą jego obe­ od wszystkich żalów za tym, co odeszło. I od wszystkich cność. W jakiś tajemniczy, niemal święty sposób smok jest radości. Mimo koszmaru, mimo tego, o czym udało się jej niezmienną duszą Chin. w końcu zapomnieć, kochała wiele z przeszłości. Jej prze­ - Sherry! - Lindsay stanęła w otwartych drzwiach se­ szłością były Chiny. Kiedy miała kilkanaście lat, wysłano kretariatu. - Wychodzę. Możesz odbierać moje telefony? ją do szkoły w Stanach: bardzo wtedy za nimi tęskniła. - Jasne. - Sherry spojrzała na stojącego obok Lindsay Chociaż w końcu pokochała ciotkę, letnie wakacje, spędza­ mężczyznę zastanawiając się, czy to sprzedawca, czy ku­ ne z matką w Hongkongu kojarzyły się jej ze wspomnie­ piec, czy też może rycerz w błyszczącej zbroi, przybyły, by niem radości, śmiechu, zgiełku i tak charakterystycznej dla wybawić ją od nudy i ubóstwa, nieodłącznie związanych orientu krzątaniny tłumów ludzi. z funkcją muzealnej sekretarki. Mężczyzna odwrócił - Tędy proszę - 0'Donnel dotknął jej ramienia. Lind­ wzrok, zupełnie nie interesując się nią jako kobietą, więc say obudziła się z zamyślenia. Sherry z westchnieniem znów spojrzała na Lindsay. Ignorując wszystkie przepisy dotyczące parkowania, - Długo cię nie będzie? agent zostawił samochód przed muzeum. Był to przeciętny 0'Donnel poruszył się za nią tak niecierpliwie, że Lind­ amerykański samochód, lecz mimo to za wycieraczkę nie say zrozumiała, iż nie będzie tolerował towarzyskich poga­ włożono mandatu. Stołeczni gliniarze szybko opanowywa­ wędek. li sztukę bezbłędnego rozpoznawania rządowych numerów - Zadzwonię - obiecała. rejestracyjnych. Niektórych kierowców nigdy nie karali Gdy tylko otworzyły się mahoniowe drzwi muzeum, mandatami, niektórych samochodów nigdy nie odholowy- powietrze ulicy otuliło Lindsay niczym wilgotne futro. Cie­ wali, choćby parkowały pod samym pomnikiem Waszyng­ mnoniebieski jedwab sukienki natychmiast przylgnął do jej tona. ciała. Mimo to sam materiał wydawał się chłodzić nagle Gdy tylko ruszyli w krótką trasę do gmachu Hoovera, rozgrzaną skórę. Sztukę tkania jedwabiu wynaleziono i do­ Lindsay zaczęła zadawać pytania. Miała je na końcu języ­ prowadzono do perfekcji na południu Chin, gdzie klimat ka, od chwili gdy zobaczyła złoty znaczek 0'Donnela. i wilgotność powietrza są gorsze nawet od niesławnego - Czy komuś zginęły jakieś chińskie brązy? waszyngtońskiego lata. Teraz, mając ją w samochodzie, 0'Donnel nie musiał Jak zwykle ten wilgotny, straszny upał przywołał wspo­ już odwoływać się do swego irlandzkiego czy jakiegokol­ mnienia: dziecko budzące się w nieprzeniknionych cie­ wiek innego wdzięku. mnościach Hongkongu i krzyczące, krzyczące... Koszmar - Nie wolno mi powiedzieć niczego poza tym, co już był stary, tak stary jak wspomnienie matki mówiącej: „Nic powiedziałem, panno Danner. się nie stało, Lindsay. Śpij. Zapomnij o wszystkim. Zapo­ - Panie 0'Donnel! mnij. Zapomnij". Agent odwrócił się i obrzucił pasażerkę szybkim spoj­ Z wysiłkiem oderwała się od wspomnień z przeszłości, rzeniem, zaskoczony stanowczością brzmiącą w jej cichym od wszystkich pytań, na które nie będzie już odpowiedzi, głosie. Strona 18 32 Elizabeth Lowell • WIE OKŁAMUJ MNIE NIEOKŁAJMUJ]^^ 33 - Słucham? - Czy czegoś chcę? Ach, mała, jak możesz nawet pytać! - Jeśli u celu mam nie zastać pana White'a, lepiej niech - Mam nadzieję, że dotyczy to pracy! - Lindsay niemal pan od razu odwiezie mnie do muzeum. Nie będę pracowa­ krzyczała, zniecierpliwiona bezustannymi seksualnymi ła z ludźmi, którzy kłamią, niezależnie od tego, jak śliczne aluzjami szefa. mają znaczki. 0'DonneI uśmiechnął się nieprzyjemnie. Uśmiechnął się mimowolnie. - Trafiony, zatopiony, tygrysico. Jeśli chcesz wnieść - On tam jest, panno Danner - zapewnił. przeciw niemu skargę o napaść seksualną, z radością po­ Pozostałe kilka minut drogi spędzili w milczeniu. Mil­ mogę. czeli także, gdy 0'Donnel prowadził ją przez klimatyzowa­ - Spokój, chłopcze. - White wstał, przeciągnął się. - ne, puste korytarze gmachu Hoovera. Wręczył jej oprawio­ Lindsay i ja doskonale się rozumiemy. Prawda, mała? ną w plastyk kartę gościa, którą przypięła do sukienki. - Oczywiście - zgodziła się przekornie. - Tylko dlacze­ Swój identyfikator wpiął w kieszonkę marynarki i nie po­ go praca opóźnia mi się o trzy dni z powodu nieprzewidzia­ wiedział nic ciekawego, aż do chwili kiedy zamknął drzwi nego wyjazdu do Kanady? gabinetu. - Strasznie jesteś nerwowa. Jadłaś coś? - Oto i ona, Steve. Nie uprzedziłeś, jaka z niej tygrysi­ - Tak. ca. - Więc musisz mieć okres. - White ziewnął. - Ostrzyła na tobie swe śliczne pazurki, prawda? - Lindsay obróciła się na pięcie i ruszyła ku prowadzącym przemówił L. Stephen White. - Dobrze ci to zrobi, chło­ na korytarz drzwiom. pcze. - Nie podnosząc wzroku znad fotografii, które prze­ - Zaaresztują cię - zakpił White. glądał, dodał: - Niegrzeczna dziewczynka! I to z takiej do­ Zignorowała go. Już prawie wyszła. brej rodziny. Misjonarze, no, no. - Do diabła, Lindsay! Przecież wiesz, że żartuję. Siadaj Pięć miesięcy wspólnej pracy przyzwyczaiło Lindsay do i napij się kawy. zachowania szefa, ale nie zmusiło jej do polubienia go. Spojrzała na niego przez ramię. Jej szef był wysoki, Wątpiła, czy kiedykolwiek pogodzi się z tym, że szacowny ciemnowłosy i opalony, bardzo bogaty, dwukrotnie roz­ pan L. Stephen White traktuje ją jak niedorozwiniętą trze- wiedziony. Kobiety, którym brakowało inteligencji lub cioklasistkę. Zresztą nie tylko ją. Identycznie zachowywał ochoty, by poznać go lepiej, uważały go za przystojnego. się w stosunku do wszystkich kobiet i wszystkich męż­ Jego ojciec i dziadek z pasją kolekcjonowali dzieła sztuki czyzn. Tak wychowali go rodzice, dysponujący większym Wschodu. On sam z pasją „kolekcjonował" weekendowe zapasem gotówki niż Fort Knox, a znacznie mniejszym podboje. Bywało już, że Lindsay poważnie rozważała, czy zasobem współczucia. aby nie zostać jedną z jego dwudniowych zdobyczy tylko - Pan chce czegoś ode mnie? po to, by dał jej wreszcie święty spokój. Nie miała żadnych White podniósł wzrok znad fotografii, zmierzył ją do­ wątpliwości, że jeśli raz pójdzie z nim do łóżka, L. Stephen kładnie od góry do dołu i mruknął: White przestanie się nią interesować. Po prostu taki miał Strona 19 34 Elizabeth LoweH • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 35 stosunek do kobiet. Jak wielu kolekcjonerów, pociągało go kawy. Lindsay podziękowała mu, ze zdziwieniem przyglą­ to, czego jeszcze nie dostał, a to, co miał pakował, opisy­ dając się kubkom: masywnym, kremowym, ozdobionym wał i katalogował pod hasłem „wczoraj". grubym, ciemnoniebieskim i złotym znakiem FBI. Pod­ - Śmietankę czy cukier? - spytał cicho 0'Donnel. niosła wzrok akurat wtedy, gdy do pokoju wszedł kolejny Zmierzyła go ciemnogranatowymi oczami i zdała sobie mężczyzna, nie potrzebujący ani znaczka, ani legitymacji. sprawę, że agent tylko próbuje rozładować sytuację. Od krótko przystrzyżonych, srebrzystosiwych włosów po - Poproszę jedno i drugie. buty o szerokich noskach cały aż emanował duchem FBI. - Jedną chwileczkę. - Sprawnie ci to poszło, Brad. Masz go? - spytał White, Znikł w sąsiednim pokoju. podnosząc wzrok znad kawy. Zwrócił się do nowo przyby­ - A jak tam Kanada? Znalazłaś coś interesującego? łego po imieniu, lecz w jego głosie słychać było niewątpli­ Lindsay miała wrażenie, że w tym pytaniu kryje się coś wy szacunek dla tego starszego mężczyzny, który przeczą­ więcej niż zwykła ciekawość. co pokręcił głową. - Piękna. Nie. - Nadal jest zajęty. Dam mu jeszcze kilka minut, a po­ - W tej kolejności? tem wyślę samochód. Przytaknęła skinieniem głowy. - Bradford Stone, Lindsay Danner-0'Donnel dokonał - A niech to diabli! - White westchnął. - Ojciec jeździ prezentacji z godną podziwu powściągliwością. po mnie jak po łysej kobyle z powodu luk w kolekcjach Lindsay zrozumiała nagle, dlaczego White, 0'Donnel Walczących Królestw i wczesnej dynastii Han. i jego zwierzchnik są ze sobą w tak doskonałych stosun­ - Więc dlaczego posłał mnie pan, żebym oglądała kach. wczesne Zhou? - Panie Stone - wstała, wyciągając dłoń - Jason White - Chybiłem, co? wielokrotnie wspominał mi o panu. - O kilka stuleci - potwierdziła sucho. Przyzwyczaiła - Pewnie ciągle opowiada o wojnie w Korei? - Starszy się już do tego, że dyrektor Muzeum Sztuki Azji demon­ mężczyzna uśmiechnął się, energicznie potrząsając jej ręką stracyjnie interesuje się starochińskimi brązami. Dlatego - Niejedna kolekcja sztuki Wschodu właśnie stamtąd zatrudniono właśnie ją - miała ułagodzić jego dziadka, dla bierze swój początek - stwierdziła. - Łupy wojenne. którego chińskie brązy były esencją tego, co najlepsze Stone uśmiechnął się zagadkowo i zmienił temat. w sztuce. Zazwyczaj jednak White'owi nie zdarzały się tak - Czy Terry i Steve powiedzieli, dlaczego tu panią za­ drastyczne pomyłki. prosiliśmy? - Niczego nie znalazłaś? • - Nie. Tym razem miała pewność, że tego pytania nie zadał jej - Proszę spocząć, panno Danner. Nie muszę używać powodowany wyłącznie ciekawością. tytułów naukowych, prawda? - Nie. A czego się pan spodziewał? - Ależ oczywiście! Z sąsiedniego pokoju wyszedł 0'Donnel, niosąc dwie Strona 20 36 Elizabeth LoweU • NIE OKŁAMUJ MNIE NIE OKŁAMUJ MNIE • Elizabeth Lowell 37 - Doskonałe. Tak więc, panno Danner, jak rozumiem, Spojrzała na trzech mężczyzn, którzy przyglądali się jej jest pani ekspertem w dziedzinie starochińskich brązów? zachłannie, zastanawiając się, jak ma im wyjaśnić coś, - No... tak - przyznała. Wypiła kawę. Jak wszystko czego wyjaśnić nie sposób. Obok gwałtu i strachu jednym w siedzibie FBI była mocna, męska i całkowicie pozba­ z jej najżywszych wspomnień z dzieciństwa było to, jak wiona finezji. stoi przed wystawą sklepu w Hongkongu wiedząc, że coś - Rozumiem także, że ma pani niezwykły talent odróż­ jest nie tak z jednym z wystawionych na niej brązowych niania dzieł oryginalnych od fałszerstw. naczyń di. Stała tam i patrzyła, aż matka wzięła ją za rękę Lindsay zawahała się. Pomyślała, ze może nadszedł już i odprowadziła do mieszkania za zniszczonym kościołem czas na odrobinę skromności. chrześcijańskim. Miała wtedy jedenaście łat, a od naj­ - Każdy ekspert... - zaczęła ostrożnie. wcześniejszego dzieciństwa otaczały ją fragmenty rytual­ - Nie udawaj mi tu niewiniątka - White brutalnie prze­ nych sprzętów, używanych przy pochówkach. Ojciec i wuj, rwał jej tę uprzejmą przemowę. - Doskonale wiesz, że obaj kolekcjonerzy, poszukiwali naczyń grobowych po ca­ zatrudniam cię właśnie dlatego. Dzięki tobie stary Jason nie łym Xi'anie i choć miały one niewątpliwie pogański rodo­ zrobił z siebie idioty z tym „niedopieczonym" brązowym wód, obu Dannerów interesowała tylko ich wartość artysty­ dzbankiem. czna. Samą Lindsay też. - W rzeczywistości - Lindsay uśmiechnęła się lekko - Dorastałam, otoczona dziełami sztuki Chin - powie­ - ten dzbanek to gui i był wspaniale „wypieczony". Jedna działa w końcu. z najlepszych kopii, jakie widziałam. - Jak sami Chińczycy - stwierdził Stone. - Czy oni - Ale jednak to kopia. - Stone przyglądał się jej uważ­ potrafią rozpoznać kopię na pierwszy rzut oka? Pojawiło się kolejne wspomnienie. Przypomniała sobie nie. zdumienie właściciela, kiedy weszła do jego sklepu i zapy­ -Tak. tała, co jest nie tak z tym di. Dopiero po latach zdała sobie - He czasu zajęło pani stwierdzenie, że jest fałszywy? sprawę, że było to niezdarne fałszerstwo, pierwsze z wielu, - Och, wiedziałam o tym, kiedy tylko na niego spojrza­ które miała jeszcze nieraz zobaczyć. Zdarzały się i inne, łam. Udowodnienie fałszerstwa zajęło mi jednak kilka dni. doskonałe, wyrafinowane. I je nauczyła się rozpoznawać. Jason po prostu nie przyjmował odpowiedzi „nie". Zako­ Były tym, czym były: kłamstwem. chał się w tym gui. - Niektórzy ludzie rodzą się z talentem bezbłędnego - Ale pani wiedziała - nalegał Stone. - Od samego po­ rozróżniania jednej nuty wśród wielu - powiedziała w koń­ czątku. cu. - Inni umieją malować wspaniałe płótna lub tworzyć Lindsay zastanawiała się, dlaczego w jego głosie tak rozdzierające duszę poematy. - Wzruszyła ramionami. - wyraźnie pobrzmiewa satysfakcja, ale nie chciała zignoro­ Mój talent jest znacznie bardziej prozaiczny. Do pewnego wać lub ominąć pytania, które jej zadał. stopnia mają go wszyscy eksperci. Przeprowadzają badania -Tak. - Skąd?