Lisa Maxwell - Ostatni Mag 01

Szczegóły
Tytuł Lisa Maxwell - Ostatni Mag 01
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Lisa Maxwell - Ostatni Mag 01 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Lisa Maxwell - Ostatni Mag 01 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Lisa Maxwell - Ostatni Mag 01 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym Strona 3 Przełożył z angielskiego Łukasz Witczak WROCŁAW 2018 Strona 4 Tytuł oryginału The Last Magician Projekt okładki RUSSELL GORDON Opracowanie ilustracji na froncie okładki oraz typografia Copyright © 2017 by Craig Howell Opracowanie ilustracji na tyle okładki Copyright © 2017 by Cliff Nielsen Autor fotografii na okładce Copyright © 2017 by Cameron Whitman Photography, LLC Redakcja ANNA JACKOWSKA Korekta BOGUSŁAWA OTFINOWSKA Redakcja techniczna LOREM IPSUM Original English language edition copyright © 2017 by Lisa Maxwell Published by arrangement with Simon Pulse, An imprint of Simon & Schuster Children’s Publishing Division. All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage and retrieval system, without permission in writing from the Publisher. Polish translation © Łukasz Witczak MMXVIII Polish edition © Publicat S.A. MMXVIII (wydanie elektroniczne) Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. All rights reserved. Wydanie elektroniczne 2018 ISBN 978-83-271-5861-1 jest znakiem towarowym Publicat S.A. Publicat S.A. 61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl Strona 5 Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected] Konwersja publikacji do wersji elektronicznej Strona 6 SPIS TREŚCI Dedykacja Mag Część pierwsza Złodziejka Na krawędzi Przez warstwy czasu Libero libro Klucz Isztar Sto diabłów Pod efemeryczną teraźniejszością Część druga Syreni śpiew Niebo pełne gwiazd Cięty język Szkoda dobrych butów Spotkanie Wieczorową porą Bridget Malone, jak mniemam Nowy wiek Bella Strega Ambicja i chęć Zły interes Ukraść noc Gruba linia Jako na górze, tak i na dole Waluta sekretów Strona 7 Praca u podstaw Klasyczna zmyłka Pan zaświatów Starzy znajomi Wymiana piór Esencja magii Metropolitan Sprytna złodziejka Zmiana planów Diablo dobra sztuczka Taka skromna Iskry mocy Niebezpieczeństwo innego rodzaju Swój na swego Wiadomość Środek nie wytrzyma Co się wydarzyło na Fulton street Nowa sytuacja Ciężar nocy Pokój pełen strachu Swego rodzaju powrót Część trzecia Zrujnowana Sen czy jawa Drzewo wiedzy Kocięta też mają pazury Zapach zdrady Pokusa przybiera różne kształty Szklana trumna Improwizacja Strona 8 Fałszywy krok Nowe partnerstwo Wbić haczyk Déjà vu Pułapka w pułapce Zaginiony nóż Nad rzeką Odmiana Sytuacja się zmienia Grobowiec Brzegi i kanty Równowaga sił Zaproszenie Część czwarta Historia teraźniejszości Gniazdo żmij Złoty świt Zamiana kart Szach-mat Bez tajemnic Misterium Chwila prawdy Szaleństwo na ulicach Ta ostatnia noc Do dwóch razy sztuka Ostateczna rozgrywka Niebo bez gwiazd Stary przyjaciel Niemożliwy wybór Ewentualności Strona 9 Mag Podziękowania Strona 10 Harry’emu, który jest żywym dowodem na istnienie magii Strona 11 Strona 12 MAG Marzec 1902 roku – most Brookliński M ag stanął na skraju swojego świata i ostatni raz spojrzał w stronę miasta. Wieże kościołów wznosiły się niczym wyszczerbione zęby, niewidome okna stłoczonych budynków błyskały we wschodzącym słońcu. Kiedyś kochał to miejsce. Na tych ulicach, gdzie nie obowiązywało żadne prawo, chłopiec mógł stać się, kim zechciał – tak właśnie było w jego przypadku. Lecz ostatecznie to miasto było jednym wielkim więzieniem. Dało mu życie, wychowało go, a teraz miało go zabić. O tej wczesnej porze most był pusty: bezludna połać spinająca dwa brzegi. Blade światło wstającego dnia rozjaśniało jego wysokie liny, wokół słychać było tylko plusk fal w dole i skrzypienie desek pod stopami. Przez chwilę wyobraził sobie narastający tłum. Prawie widział te twarze pełne napięcia, ludzi stojących w ciszy ciężkiej od szmerów, czekających, aż po raz kolejny spróbuje oszukać śmierć. Uniesieniem ręki pozdrowił niewidzialną publiczność, a ona, w jego wyobraźni, zaczęła wiwatować. Ułożył twarz w uśmiech, który zawsze nosił na scenie – i który trudno było nazwać inaczej niż kłamstwem. Ale kłamcy są najlepszymi magikami, a on nie miał sobie równych. Strona 13 Kiedy opuścił rękę, spowiła go cisza i znów skupił się na ponurej rzeczywistości. Może i zbudował życie na złudzeniach, ale śmierć będzie najwspanialszą ze wszystkich jego sztuczek. Bo tym razem nie zamierzał oszukiwać. Tym razem to będzie sama prawda. Ostateczna ucieczka. Zadrżał na tę myśl. A może od lodowatego wiatru, który przeszywał cienki materiał jego eleganckiej marynarki. Jeszcze kilka tygodni i powietrze w ogóle nie byłoby zimne. Tak jest lepiej. Wiosna była przyjemna, nie to co uliczny fetor i parna duchota wnętrz w miesiącach letnich. Nieodłączne uczucie potu spływającego po karku. Lekki obłęd, w jaki popadało miasto pod wpływem upałów. Tego nie będzie mu brakowało ani trochę. Oczywiście to również kłamstwo. Jedno kłamstwo w tę czy w tę... Niech sami dojdą, co było, a co nie było prawdą, kiedy już go tu nie będzie. Wciąż mógł się cofnąć, uświadomił to sobie w nagłej desperacji. Mógł pójść dalej mostem i zaryzykować przejście przez Krawędź. Może zdołałby się przedostać na drugą stronę. W końcu niektórym to się udało. A może skończyłby jak matka, na co w sumie zasługiwał. Istniała niewielka szansa, że by przeżył. Może wtedy mógłby zacząć od początku? Znał przecież tyle sztuczek. Nie byłaby to dla niego pierwsza zmiana nazwiska, zmiana życia. Mógłby spróbować. Lecz wiedział z góry, że nic by z tego nie wyszło. Taka ucieczka to tylko inny rodzaj śmierci. A Zakon, nieskrępowany Krawędzią, ścigałby go do skutku. Zniszczenie Księgi też by nie pomogło. Gdyby go znaleźli – a znaleźliby go prędzej czy później – nie daliby mu spokoju. Używaliby go do swoich celów, aż nic by z niego nie zostało. Lepiej już rzucić się do wody. Strona 14 Wspiął się na balustradę; podmuchy wiatru były silne i musiał się mocno trzymać liny, żeby nie stracić równowagi. Od strony miasta dobiegło dalekie dudnienie dorożek i wściekłe okrzyki. Czas na wahanie się skończył. Jeden krok to tak niewiele. Codziennie stawiał niezliczoną ilość kroków, w ogóle o tym nie myśląc, ale ten krok... Hałas od strony brzegu zbliżał się i wzmagał. Już pora. Jeśli go złapią, nie pomogą żadne czary, sztuczki ani kłamstwa. I dlatego, nie czekając, aż go dopadną, puścił linę, zrobił ostatni krok i runął – r a z e m z K s i ę g ą – w jedyne miejsce, w którym nie musiał się obawiać pościgu. Ostatnią rzeczą, jaką usłyszał, był głośny lament Księgi. A może to tylko dźwięk, jaki wydobył się z jego własnej krtani, kiedy skoczył w objęcia wiatru? Strona 15 Strona 16 ZŁODZIEJKA Grudzień 1926 – Upper West Side T o nie dzięki magii Esta wymknęła się z przyjęcia niezauważona. Żwawe dźwięki fortepianu przycichły, kiedy opuściła salę balową. Jak świat światem nie zwracano uwagi na służących, toteż i tym razem nikt nie zauważył, że wyszła. Ani że bezkształtna czarna sukienka nieco wybrzusza się z boku, zdradzając obecność noża ukrytego w jej fałdach. Cóż, ludzie zwykle nie widzą tego, co mają przed nosem. Nawet spoza ciężkich drzwi wciąż słyszała przytłumione dźwięki kwartetu grającego ragtime. Duch tej zbyt wesołej melodii podążył za nią do holu, w którym rzeźbiona stolarka i polerowane marmury wznosiły się na wysokość trzech pięter. Nie czuła się jednak przytłoczona tym przepychem. Prawie nie robił na niej wrażenia, o onieśmieleniu nie było więc mowy. Sunęła naprzód pewna siebie – to też swego rodzaju magia, pomyślała. Człowiek pewny siebie budzi zaufanie. Nawet wtedy, kiedy nie powinien. A może zwłaszcza wtedy. Olbrzymi kryształowy żyrandol rozrzucał po wielkim holu odłamki elektrycznego światła, lecz w dalekich kątach i wysoko pod kasetonowym sufitem panował mrok. Cienie czaiły się także wzdłuż ścian, pod wysokimi na dwa piętra palmami. Hol mógł się Strona 17 wydawać opustoszały, ale Esta nie zwalniała kroku; zbyt wiele było w tym domu kryjówek, z których ktoś mógłby ją obserwować. U stóp okazałych schodów spojrzała w górę, na półpiętro, gdzie stały ogromne organy. Piętro wyżej, w prywatnej części rezydencji, znajdowały się pokoje wypełnione dziełami sztuki, biżuterią, bezcennymi wazami, mnóstwem antyków – łatwe łupy w chwili, gdy w sali balowej trwało głośne, mocno zakrapiane przyjęcie. Ale Esta nie przyszła po te skarby, niechby najbardziej kuszące. A kusiły ją, oj, kusiły. Zawahała się przez chwilę, lecz raptem bicie zegara potwierdziło jej obawy: była spóźniona. Spojrzała czujnie przez ramię i minęła schody, zanurzając się w korytarz wiodący w głąb domu. Panowała tam cisza. Bezruch. Odgłosy przyjęcia już jej nie ścigały, mogła wreszcie odetchnąć, trochę się zgarbić, rozluźnić mięśnie, które utrzymywały ją w nienagannej posturze służącej. Przechyliła głowę na bok, by rozciągnąć szyję, zanim jednak poczuła ulgę, ktoś chwycił ją za ramię i wciągnął do cienia. Instynktownie się okręciła i ściskając mocno nadgarstek napastnika, pociągnęła go z całej siły do przodu i w dół, jakby chciała mu wyrwać rękę z łokcia. Mężczyzna wydał zduszony jęk. – Psiakrew, Esta, to ja – zasyczał znajomy głos. Był o jedną lub dwie oktawy wyższy niż zwykle, pewnie dlatego, że ciągnęła go za rękę. Wyszeptała przekleństwo, puściła Logana i odsunęła się ze wstrętem. – Nie trzeba było mnie tak chwytać. – Serce jej waliło, wcale nie czuła się winna temu, że Logan rozciera sobie teraz obolałą rękę. – Co ci odbiło? – Spóźniłaś się! – fuknął Logan, zbliżając do niej swoją zbyt przystojną twarz. Strona 18 Logan Sullivan, chłopak o złotych włosach i niebieskich oczach, o jakich niemądre dziewczyny piszą wiersze, osiągnął mistrzostwo w graniu swoim wyglądem. Kobiety go pragnęły, mężczyźni pragnęli być jak on. Jednak Logan nie próbował uwieść Esty. Już nie. – Ale jestem – odparła. – Miałaś tu być dziesięć minut temu. Gdzie się podziewałaś? Nie musiała odpowiadać. Bardziej by go wkurzyła, zachowując to dla siebie, nie mogła się jednak powstrzymać. Z uśmiechem satysfakcji uniosła brylantową szpilkę do krawata, ukradzioną na sali balowej pewnemu staruchowi, który nie potrafił utrzymać rąk przy sobie. – Poważnie? – Logan spiorunował ją wzrokiem. – Dla tego ryzykowałaś powodzenie misji? – Miałam do wyboru: ukraść szpilkę albo dać mu w twarz. – Spojrzała mu wymownie w oczy. – Nie lubię być obmacywana, Logan. To nawet nie była świadoma decyzja. Widząc, że pewien mężczyzna przystawia się do młodej służącej, wpadła na niego, po czym, udając, że czyści mu oblany szampanem frak, wysunęła szpilkę z jedwabnego krawata. Może niepotrzebnie, ale to było silniejsze od niej. Logan nadal wpijał się w nią srogim wzrokiem, lecz nie żałowała swojego postępowania. Żal był dobry dla ludzi, którzy taszczą swoją przeszłość przez całe życie; ona nie mogła sobie pozwolić na taki balast. Zresztą kto by żałował kradzieży takiego brylantu? Nawet w słabo oświetlonym korytarzu pięknie się prezentował – czysty ogień i lód. Dawał Eście poczucie bezpieczeństwa: nie tylko był wiele wart, ale jeszcze przypominał jej, że cokolwiek by się działo, zawsze sobie jakoś poradzi. Ta przyjemna świadomość nadal Strona 19 szumiała jej w skroniach i nawet irytacja Logana nie była w stanie jej zagłuszyć. – Masz robić wszystko, żeby wykonać zadanie. – Rzucił jej spojrzenie zza przymrużonych powiek. – Zawsze tak robiłam – odparła z wielkim spokojem. – I zawsze będę. Profesor o tym wie. Dziwię się, że ty nie zauważyłeś. – Jeszcze przez chwilę patrzyła mu zuchwale w oczy, a potem, z przekory, kolejny raz spojrzała z satysfakcją na brylant. Miał chyba ze cztery karaty. – Dziś nie możemy sobie pozwolić na niepotrzebne ryzyko – upierał się surowym tonem. Najwyraźniej wciąż uważał się za pana sytuacji. Skwitowała jego zarzut wzruszeniem ramion. – Bez przesady z tym ryzykiem – rzekła, chowając zdobycz do kieszeni. – Kiedy ten stary pryk zauważy, że nie ma szpilki, będziemy już daleko stąd. Przecież nic nie widział. Dobrze wiesz. Posłała mu buńczuczne spojrzenie. Jej ofiary nigdy nie wiedziały, że są okradane. Logan otworzył usta, jakby zamierzał się spierać, ale nie dopuściła go do głosu. – Znalazłeś? – spytała. Nie żeby nie znała odpowiedzi – oczywiście, że znalazł. Logan umiał znaleźć dowolną rzecz. Od tego był – przynajmniej w drużynie profesora. Esta pozwoliła mu zatriumfować, bo chciała odejść od tematu brylantu. Po pierwsze, nie było teraz czasu na jego fochy, a po drugie, choć wolałaby się do tego nie przyznawać, faktycznie spóźniła się na umówione z nim spotkanie. Logan zacisnął usta w kreskę, jakby walczył ze sobą, żeby nie suszyć jej dłużej głowy o ten brylant. W końcu jego duma – jak zwykle – wzięła górę. Potaknął. Strona 20 – W sali bilardowej. Tak jak przypuszczaliśmy. – Prowadź – powiedziała Esta, siląc się na miły wyraz twarzy. Znała rozkład tej rezydencji nie gorzej niż on, ale znała też Logana. Niech się poczuje potrzebny, może nawet szefem. Przynajmniej nie będzie się czepiał o głupoty. Logan po krótkim wahaniu dał jej znak ruchem głowy. Zadowolona z siebie Esta w milczeniu ruszyła za nim przez ciemny korytarz. Mijali ściany obwieszone portretami ponurych arystokratów z różnych wyprzedanych europejskich majątków. Charles Schwab, właściciel rezydencji, miał w sobie mniej więcej tyle królewskiej krwi co Esta. Całe miasto wiedziało, że pochodzi z rodziny niemieckich imigrantów. W dodatku jego dom – cały uliczny kwartał pretensjonalnych złoceń i kryształów – stał po złej stronie Central Parku. To, co się znajdowało w środku, może i było warte fortunę, ale w Nowym Jorku nawet fortuna nie otwierała drzwi do najbardziej ekskluzywnych kręgów. Szkoda, że dni tej fortuny były policzone. Za kilka lat nadejdzie Czarny Czwartek i wszystkie te obrazy na ścianach, razem z całą resztą umeblowania, pójdą pod młotek, by pokryć długi Schwaba. Sam dom przez dziesięć lat będzie stał pusty, aż w końcu zostanie rozebrany, a na jego miejscu wyrośnie budynek mieszkalny, jakich wiele. Można by się zasmucić jego losem, gdyby nie był tak bezwstydnie kiczowaty. Nie mówiąc o tym, że Esta nie miała ani chwili, by martwić się przyszłością potentatów przemysłu stalowego. Nie, teraz jej głównym zmartwieniem była misja, na którą zostało mniej czasu, niż sobie zaplanowała. Kolejny korytarz, w który skręcili, kończył się ciężkimi drewnianymi drzwiami. Logan nasłuchiwał chwilę, zanim je