Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Lipcowy deszcz - Iny Lorentz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
JULIREGEN
Copyright © 2011 Knaur Verlag.
An imprint of Verlagsgruppe Droemer Knaur GmbH & Co. KG, München
Copyright © 2017 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Redakcja: Grzegorz Krzymianowski
Korekta: Emilia Grzeszczak, Aneta Iwan, Agnieszka Majewska
ISBN: 978-83-7999-946-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej
publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im
przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie
publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to
dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2017
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Strona 4
Spis treści
Część pierwsza. Pożar
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
Część druga. W majątku Steenbrook
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
Strona 5
XV
Część trzecia. Nehlen
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
Część czwarta. Berlin
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
Część piąta. Malwina
Strona 6
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
Część szósta. Le Plaisir
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
XVII
Część siódma. Lipcowy deszcz
I
II
Strona 7
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
XII
XIII
XIV
XV
XVI
Część ósma. Finał w majątku Trettin
I
II
III
IV
V
VI
VII
VIII
IX
X
XI
Posłowie
Osoby
Słowniczek
Przypisy
Strona 8
CZĘŚĆ PIERWSZA
Pożar
Strona 9
I
łyskawice pojawiały się tak często, że niebo wręcz tonęło w jaskrawym
B świetle, a hałas i trzask grzmotów przechodził w niekończące się,
jednostajne dudnienie. Piszcząc ze strachu, dziewki biegły przez pola
w stronę dworu, podczas kiedy parobcy z rozpaczą próbowali załadować
ostatnie kopki siana na wóz i uratować to, co zostało zebrane w czasie
sianokosów. Także oni kulili się w czasie głośnych grzmotów i błagali Boga
oraz wszystkie boskie moce, aby niebiosa ich oszczędziły.
– Do cholery, brać się do roboty! – ryczał Ottwald von Trettin, ale jego
głos ginął w piekielnym hałasie rozpętanych żywiołów.
Mężczyzna gwałtownym ruchem wbił obie ostrogi w boki swojego
wałacha i ruszył galopem w stronę parobków.
– Szybciej, psy! Bo potraktuję was batem!
Hannes, nadzorca, podniósł właśnie widły z nadzianą na nie kopką siana,
ale gwałtowny podmuch wiatru porwał większość suchych źdźbeł. To, co
zostało, spadło z wideł na ziemię przed wozem, bo stojące na nim dziewki nie
były w stanie niczego utrzymać.
– To wszystko na nic, panie! – krzyknął Hannes, zwracając się do Ottwalda
von Trettina. – Powinniśmy raczej starać się dotrzeć do domu, zanim spadnie
deszcz!
Odpowiedzią było ostre smagnięcie batem.
– Bacz, żebyś zrobił to, co do ciebie należy! Tym dziewkom, które uciekły,
potrącę połowę tygodniówki! To będzie dla nich nauczka i kara za opuszczenie
pola z powodu jednej głupiej burzy!
Nadzorca potarł miejsce, w które trafił bat jego pana, i popatrzył
bezmyślnie na siano ułożone starannie przez dziewki w kopki. Dalsza praca
nie miała po prostu sensu, bo gwałtowny wiatr roznosił siano po całym polu.
W tych warunkach załadowanie wozu było niemożliwe. Ale gdyby powiedział
to dziedzicowi, otrzymałby jedynie kilka kolejnych uderzeń batem. Nabrał
więc na widły tak dużo siana, jak to tylko było możliwe, i je podniósł.
– Weź się w garść, Ursel! – zawołał do dziewki, usiłując przekrzyczeć
hałas grzmotów.
Strona 10
Kobieta jęczała ze strachu i widać było, że najchętniej pobiegłaby za
pozostałymi dziewkami, które znajdowały się już w połowie drogi do dworu.
Ale bez pomocy parobków nie mogła zejść z wysoko załadowanego wozu.
– Hannes, musimy jechać do domu! – błagała.
– Gdyby to ode mnie zależało, to już bylibyśmy w połowie drogi. Ale on
nie chce na to pozwolić. – Hannes wskazał Ottwalda von Trettina, który
właśnie objeżdżał na swoim koniu wóz z sianem i krzyczał na parobków
znajdujących się po jego drugiej stronie, aby ładowali siano.
– Dziewczyny, pomóżcie załadować wóz do końca! Im prędzej to
skończymy, tym szybciej zaciągniemy furę w bezpieczne i suche miejsce!
Zaledwie Hannes zdążył wypowiedzieć ostatnie słowa, nad samym
dworem pojawiła się jaskrawa błyskawica. Wszyscy parobcy instynktownie
schowali głowy w ramiona, a Ottwald von Trettin z najwyższym trudem
uspokoił swojego spłoszonego konia.
Chwilę później rozległo się uderzenie pioruna – tak głośne, że ludzie na
moment dosłownie ogłuchli. Ursel, która ciągle siedziała na samej górze
wyładowanego wozu, dostrzegła wszystko pierwsza i pierwsza też zrozumiała
ogrom nieszczęścia. Zaklęła szpetnie i ręką wskazała na największą szopę
należącą do dworu.
– Piorun, tam uderzył piorun! – krzyknęła.
Wszyscy szybko zrozumieli, co oznacza wydobywający się dym i pierwsze
płomienie. I podczas kiedy przerażony Hannes wzywał na pomoc samego
Chrystusa, dziedzic tylko klął z rozpaczą.
– Do cholery, pali się! Jazda, ludzie! Musimy natychmiast gasić!
Parobcy porzucali w pośpiechu grabie, aby móc biec szybciej, a Ottwald
von Trettin galopował już w stronę dworu. Powożący wyładowanym wozem
parobek próbował za wszelką cenę poskromić oszalałe ze strachu konie, ale
przerażone zwierzęta poniosły i ruszyły przed siebie. Mężczyzna starał się
utrzymać cugle, ale za chwilę je puścił, aby nie spaść pod wóz.
– Stójcie, przeklęte szkapy! – krzyczał, trzymając się kurczowo.
W efekcie kolejnego uderzenia pioruna konie wpadły w jeszcze większy
popłoch i przeszły w cwał. Wyładowany sianem wóz chwiał się jak pijany
marynarz. Ursel z rozpaczą czepiała się, czego tylko mogła, ale nie była
w stanie utrzymać się na zsuwającym się sianie i spadła. Ottwald von Trettin
dotarł tymczasem do dworu i zeskoczył z pokrytego pianą konia.
– Czemu nie gasicie, psy?! – krzyczał do parobków, którzy osłupiali
Strona 11
z przerażenia patrzyli na płomienie. Dopiero słysząc te słowa, i oni, i dziewki,
które uciekły przed niepogodą z pola, ruszyli na pomoc, przynieśli wiadra
i szybko się rozstawili, tworząc łańcuch sięgający od płonącego budynku aż do
stawu. Ale wylewana na płomienie woda szybko parowała w wysokiej
temperaturze, nawet nie docierając na ziemię.
– Potrzebna jest pompa! – zawołał jeden z mężczyzn, zerkając od czasu do
czasu z rozpaczą na dziedzica. Ten, rozwścieczony, walczył z chęcią pobicia
mężczyzny, zaniechał tego jednak, aby nie przerywać łańcucha. Zarzut parobka
dotknął go jednak mocno – od ponad roku pompa gaśnicza majątku Trettin była
uszkodzona, a dziedzic ciągle znajdował jakiś powód, aby przełożyć jej
naprawę. I teraz nie pozostawało mu nic innego, niż czekać, aż w sąsiednich
dobrach i w miasteczku Bladiau ktoś zauważy pożar i pośpieszy z pomocą.
Malwina von Trettin, matka dziedzica, biegła już w stronę syna, załamując
z rozpaczą ręce.
– Gdzie jest straż pożarna? – krzyczała. – Spalą nam się wszystkie szopy
z sianem, które już załadowaliśmy!
– Cholera! Czy ktoś nie może siąść na konia i pojechać do Elchberg, aby
zaalarmować ludzi stamtąd?! – krzyczał Ottwald von Trettin, nie zwracając
uwagi na lamenty matki. Nikt z ludzi podających sobie nawzajem kolejne
wiadra wody nie odważył się jednak opuścić szeregu, aby pójść do stajni
i wyprowadzić stamtąd konia. Jedynie paru wyrostków, którzy pośpieszyli tu
ze wsi Trettin, popędziło przez pola, aby jak najszybciej dotrzeć do
sąsiedniego majątku.
– Bij na alarm! – zawołał Hannes do kucharki, która właśnie zamierzała
przyłączyć się do gaszących pożar ludzi. Kobieta zawróciła natychmiast
i chwilę potem rozległo się bicie dzwonu. Jego głos ginął jednak w ciągłym
dudnieniu grzmotów i ogłuszającym trzasku piorunów. Gwałtowne podmuchy
wiatru podsycały jeszcze ogień i Hannes oraz obaj parobcy, którzy stali
najbliżej szopy, musieli krok po kroku cofać się przed płomieniami. I choć
wylewali w żar kolejne wiadra wody, szybko zrozumieli, że są na straconej
pozycji.
Szopa płonęła już na całej długości, a dach stopniowo zaczynał się
załamywać. Deszcz gorących iskier zmusił wszystkich do dalszego cofania się.
Hannes z rozpaczą spojrzał w niebo, na którym aż po horyzont kłębiły się
czarne, gęste chmury.
– Żeby wreszcie zaczęło padać! – jęknął, choć wiedział, że teraz nawet
Strona 12
gwałtowne oberwanie chmury niczego już by nie uratowało.
Matka dziedzica na przemian raz po raz wołała o straż pożarną, a za chwilę
przeklinała sąsiadów, którzy zostawili ich w potrzebie. Jej słowa nie mogły
zapobiec temu, że olbrzymia stodoła w końcu runęła i zamieniła się w morze
płomieni aż po fundamenty.
Kiedy na dziedziniec spadł kolejny deszcz iskier, Hannes zaprzestał
beznadziejnych prób ratowania czegokolwiek i nakazał czeladnikom, aby
zatroszczyli się o stajnię i dwór, bo wiatr nagle zmienił kierunek. Z powodu
rozwiewanych iskier teraz także obu budynkom zagrażało niebezpieczeństwo
pożaru.
Strona 13
II
ttwald von Trettin wpatrywał się w żarzące się resztki stodoły i czuł
O narastającą wściekłość na Boga i całą ludzkość.
– Cholera, cholera, cholera! – wrzeszczał. – Dlaczego musiało się
to przytrafić akurat mnie? Tyle jest dworów w okolicy, w które mógł trafić
piorun!
Parobcy i dziewki popatrzyli na siebie z przerażeniem, bo wydało im się,
że i tak dosyć było nieszczęścia, które dotknęło Trettin, ale żeby jeszcze
życzyć czegoś podobnego sąsiadom? To ich zdaniem było już wyzywaniem
Pana Boga. Wszyscy, mocno wystraszeni, zebrali się wokół Hannesa,
słuchając jego wskazówek, bo dziedzic tak dalece zapamiętał się w swej
wściekłości, że nie potrafił wydawać rozsądnych rozkazów.
Mieszkańcy wsi, którzy nie byli na bieżąco w kwestii stosunków
panujących w Trettinie, zerkali na dom inspektora i dziwili się, dlaczego
nawet się nie pokaże. Bo mężczyzna rzeczywiście jedynie na chwilę wytknął
głowę przez drzwi domu, aby zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz. Mimo
alkoholowego zamroczenia pojął natychmiast, że wielka szopa właśnie się
dopala, i zdecydował, że w tej sytuacji lepiej nie wchodzić w drogę
Ottwaldowi von Trettinowi, po czym wrócił do salonu i natychmiast wypił
kilka kolejnych kieliszków, aby zapomnieć o grozie widzianej sytuacji.
Hannes także dostrzegł, że inspektor pojawił się na chwilę, i machnął
pogardliwie ręką.
– No, na jego wsparcie to już dziedzic nie może liczyć!
Kucharka, która przestała pociągać za sznurek dzwonu i znów pojawiła się
wśród czeladzi na dziedzińcu, wykrzywiła lekceważąco twarz.
– Inspektorowi wszystkie siły potrzebne są dla łaskawej pani! Jeśli o nią
chodzi, to jest bardzo pracowity!
– Cicho bądź! – upomniał ją surowo Hannes.
Było tajemnicą poliszynela, że matka dziedzica utrzymuje stosunki
z inspektorem majątku, ale ponieważ jej syn nie robił niczego, aby zakończyć
tę niezręczną sytuację, czeladź zwykle nie ważyła się niczego krytykować.
Hannes wzruszył ramionami.
Strona 14
– Zawsze to lepiej, niż gdyby uganiał się za dziewkami – wymamrotał
i pobiegł na drogę, która prowadziła ze wsi o tej samej nazwie do majątku
Trettin. Dostrzegł, że w szybkim tempie pędziło nią już kilka zaprzęgów.
– Jedzie pompa wodna z Elchbergu, a także straż pożarna z Bladiau. Teraz
możemy przynajmniej zabezpieczyć stajnię i pozostałe budynki! – zawołał,
rzucił krótkie spojrzenie na szopę, której resztki ciągle jeszcze były
pochłaniane przez płomienie, po czym wyszedł na drogę naprzeciw
nadjeżdżającej pomocy.
Przywitał parobków z Elchbergu i strażaków oraz polecił im, aby zmoczyli
mury i dachy pozostałych budynków, co miało zabezpieczyć je przed deszczem
iskier. I wtedy właśnie niebo rozświetliła kolejna, ostatnia już błyskawica,
a zaledwie ucichł grzmot, który rozległ się niemal natychmiast, niebo
dosłownie otworzyło śluzy i całą okolicę zalało gwałtowne oberwanie
chmury. W ciągu kilku chwil wszyscy przemokli do suchej nitki. Rozległ się
syk zalewanego deszczem żaru resztek szopy, a gęsty dym o intensywnym
zapachu spalonego siana wzniósł się, otaczając majątek nieprzenikliwą,
duszącą mgłą.
– Trettin, wierzcie, że przykro mi z powodu tego, co się stało. Ruszyliśmy,
jak tylko dostrzegliśmy płomienie. Ale piorun jest szybszy od człowieka! –
graf Elchberg, starszy, wychudzony mężczyzna, wyciągnął rękę do Ottwalda
von Trettina. Ten jednak klął ordynarnie i nie zwrócił na to uwagi.
– To musi być sprawka diabła! – wrzeszczał, unosząc twarz, jak gdyby
chciał oskarżyć niebo.
– Nie diabła, lecz tej wiedźmy! – wybuchnęła jego matka, wskazując
Miene, która kuśtykając, zbliżała się właśnie do dworu. Staruszka była tak
wychudzona, że wręcz przypominała uschłe drzewo. Jej cienkie, białe włosy
kleiły się do głowy, ubranie zaś składało się jedynie z pozszywanych strzępów
odzieży. Kiedy kobieta zbliżyła się do pogorzeliska, jej oczy rozbłysły
triumfem.
– Popatrz na swoją szopę, Malwino! To kara niebios za ogień, który swego
czasu zapłonął w tym samym miejscu! – krzyknęła Miene, wskazując na
ceglany dom z łupkowym dachem. Był to dom nauczyciela, służący także jako
szkoła. Większość parobków i dziewek pamiętała doskonale, że kiedyś w tym
miejscu stał o wiele mniejszy dom pokryty strzechą, pamiętała też
nieszczęście, które dotknęło jego mieszkańców.
– Czy nocami słyszysz krzyki ludzi, którzy się tam spalili, kiedy twój mąż
Strona 15
podłożył ogień pod ich dom, Malwino? – spytała starucha przenikliwym
głosem. – Zamordował własnych krewnych, bo tak dalece opanowały go
zawiść i chciwość! I niewiele miałaś z tego korzyści, bo szybko zostałaś
wdową! Ale życie nie wymaże tamtej winy. Pan przedstawi ci ostateczny
rachunek i nie będzie znał łaski! Zapamiętaj moje słowa, Malwino! Ten ogień
to dopiero początek. Nadejdzie dzień, w którym płomienie pochłoną także
ciebie, i wówczas znajdziesz się w piekle!
Malwina von Trettin przez kilka chwil słuchała z pobladłą twarzą, ale po
ostatnich słowach wyrwała synowi z ręki palcat i ruszyła w stronę starej.
– Ty nędzna wiedźmo! Należałoby zamknąć cię w domu wariatów! Masz
nauczkę za to, że śmiesz obrażać mojego zmarłego małżonka i mnie!
Ale chociaż każdemu jej okrzykowi towarzyszyło mocne uderzenie bata,
stara kobieta ciągle się śmiała i wskazując dom inspektora, odpowiedziała:
– Nawet jeśli mnie bijesz, nic nie poradzisz na to, że cały świat wie o tym,
iż twój mąż był mordercą, a ty jesteś dziwką, w dodatku pijaczką, która
uprawia swój niecny proceder tam właśnie!
Szalejąc z wściekłości, Malwina uderzała raz po raz. Stara kobieta stękała
z bólu, ale matka dziedzica wykrzykiwała jej prosto w twarz kolejne zarzuty.
Hannes przestępował z nogi na nogę.
– Ona zabije tę starą – wyszeptał do kucharki, ale podobnie jak inni
parobkowie nie ważył się powstrzymać Malwiny. Także jej syn przyglądał się
całej scenie całkowicie biernie. Znał napady szału swojej matki i nie miał
najmniejszej ochoty paść ofiarą jednego z nich. Odwrócił się i jak skamieniały
wpatrywał się w zwęgloną szopę, wraz z którą spaliła się większa część
zimowych zapasów.
Wreszcie do szalejącej Malwiny podszedł graf Elchberg, chwycił ją za
ramię i wyrwał jej z ręki palcat.
– Dosyć już! – nakazał kobiecie. – Pozwól odejść tej starej. Wiesz
przecież, że ma nie po kolei w głowie.
Wbrew tym słowom Irmfried von Elchberg wiedział aż za dobrze, że
oskarżenia starej kobiety były zgodne z prawdą. Ottokar von Trettin, małżonek
Malwiny, rzeczywiście podpalił dom swojej kuzynki i ponosił winę za jej
śmierć, a także za śmierć jej męża i czworga z piątki jej dzieci. Świadkiem
tego był wówczas stangret Ottokara, który później, kiedy jego pan właśnie
dlatego próbował usunąć go z drogi, zastrzelił Ottokara, po czym popełnił
samobójstwo. Irmfried von Elchberg wiedział też o romansie Malwiny
Strona 16
z inspektorem majątku Trettin. I na miejscu jej syna dawno przepędziłby tego
typa – nie tylko z powodu gorszącego wszystkich związku. Bo inspektor był
nędznym pijaczyną, niezdolnym do zarządzania tak wielką posiadłością. Ale
dzięki Bogu nie była to jego sprawa. Irmfried, nie zaszczyciwszy Malwiny
i jej syna jednym spojrzeniem, rzucił na ziemię palcat i zwrócił się do swoich
parobków, którzy stali bezczynnie obok pompy. Tu nie było już co robić, bo
dzięki pogodzie żaden z budynków majątku nie stanął w płomieniach.
– Chodźcie, ludzie, wracamy do domu. Włożycie suche ubrania, a potem
w kuchni dla czeladzi każdy dostanie coś do jedzenia i kufel piwa!
Mówiąc to, Irmfried z uznaniem poklepał po ramieniu każdego
z parobków, po czym wskoczył na siodło i ruszył galopem.
Hannes westchnął, patrząc za nim. Graf był takim panem, jakiemu zawsze
chciał służyć, ale zrządzeniem niebios Hannes przyszedł na świat w majątku
Trettin, a nie Elchberg. Hannes nie odważyłby się wypowiedzieć swojej
służby i pytać o pracę w leżącym w sąsiedztwie majątku Elchberg, bo coś
takiego widziane było bardzo niechętnie.
Strona 17
III
iedy majątek opuścili także strażacy z Bladiau, Hannes przypomniał
K sobie o wozie z sianem i rozejrzał się dookoła. Drgnął, kiedy zobaczył
łąkę – gwałtowna ulewa po prostu spłukała resztę siana do płynącego
nieopodal potoku. Po chwili Hannes dostrzegł jakąś postać leżącą na ziemi,
która opierała się na jednym ramieniu i rozpaczliwie wymachiwała drugim.
– Ursel! – Hannes zawołał do jednego z parobków, aby ten szedł za nim,
i ruszył biegiem. Po chwili obaj dostrzegli także wóz. Woźnicy udało się jakoś
schwytać konie i teraz prowadził mokre zwierzęta przez głębokie kałuże
wprost w stronę dziedzińca. Wóz stał mocno przechylony i nawet z tej
odległości można było dostrzec, że jedna z osi jest złamana.
– Jeszcze i to? – stęknął Hannes, ale zapomniał o zaprzęgu natychmiast,
kiedy tylko dobiegł do jęczącej dziewki.
– Co ci się stało? – spytał z troską.
Ursel z początku nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa, a potem
wskazała na swoje lewe udo.
– Spadłam z wozu i złamałam nogę – wyjąkała.
– Dobry Boże, tylko nie to! – błaganie Hannesa okazało się daremne, bo
nietrudno było dostrzec, że dziewczyna miała nogę wykręconą pod
nienaturalnym kątem.
– Potrzebujemy noszy. Biegnij do dworu i je przynieś! – rozkazał
parobkowi i ukląkł przy Ursel. Dziewczyna była kompletnie przemoczona
i dygotała z zimna.
– Wszystko będzie dobrze, dziewczyno – pocieszył ją i krzyknął do
biegnącego już parobka: – Zadbaj o to, aby wezwali doktora!
Ursel chwyciła go za rękę.
– Jesteś dobrym człowiekiem, Hannes, i zasługujesz na lepszą służbę niż tu
w Trettinie – powiedziała, po czym poprosiła nadzorcę, aby włożył jej do ust
róg swojej koszuli, który mogłaby zagryźć.
– To tak bardzo boli – wyszeptała przez łzy.
Hannes chciałby jej pomóc, ale jedyne, co mógł zrobić, to podeprzeć górną
część jej tułowia, aby dziewczyna nie osunęła się na zalaną deszczem ziemię,
Strona 18
i w myślach życzyć posłańcowi, aby jak najszybciej sprowadził pomoc.
I wtedy jak znikąd znów pojawiła się Miene – na jej twarzy i ramionach widać
było liczne ślady uderzeń bata Malwiny. Starucha szła pochylona bardziej niż
zwykle, ale w jej oczach Hannes dostrzegł ponurą radość.
– Młyny boskie mielą powoli, ale myślę, że skutecznie i trafnie – rzekła,
zerkając na majątek, gdzie teraz rzucał się w oczy brak wielkiej szopy
z wysokim dachem, co sprawiało osobliwe wrażenie.
Hannes potrząsnął głową.
– Jesteś głupia, Miene! Czy musiałaś tak rozdrażnić naszą panią?
– Kord przed śmiercią polecił mi wypominać jej nikczemność. Dlatego
jeszcze żyję! I nie umrę, aż ona sama nie sczeźnie wraz ze swoim
przychówkiem!
– Dlaczego jej tak nienawidzisz?
– A nie chodziłeś sam do szkoły, do nauczyciela Huppacha? – spytała
stara. – To on był zięciem prawdziwego pana na Trettinie! Gdyby nie zasada
ordynacji, to po śmierci Wolfharda von Trettina byłby teraz panem w tym
majątku! Ale Malwina i jej małżonek Ottokar, siostrzeniec dawnego pana, nie
chcieli czekać, aż jego wuj umrze, lecz przy pomocy swoich przyjaciół przed
sądem wyzuli go z posiadłości. A potem obawiali się, że Wolfhard von Trettin
mógł zapisać córce i zięciowi tę resztkę, którą zdołał uratować, zanim zaczęli
kraść. I dlatego Ottokar podpalił dom nauczyciela i wymordował całą jego
rodzinę.
– Nie całą – wtrąciła Ursel. – Ponoć jedna córka przeżyła.
Dziewczyna znów jęknęła głośno z bólu.
– Też o tym słyszałem – zgodził się z nią Hannes.
– I tu macie rację! – Stara Miene uśmiechnęła się, odsłaniając niemal
bezzębne dziąsła. – Lorze udało się ujść z życiem, a później wyszła za mąż za
drugiego siostrzeńca swojego dziadka, młodego pana Fridolina. Co się z nią
stało później, nie wiem, bo nie było jej tu od jedenastu lat. Dopóki młody
właściciel majątku nie osiągnął pełnoletności, pan Fridolin przybywał tu raz
w roku, aby sprawdzić księgi. Ale upłynęło już sporo lat od tamtego czasu.
Teraz Malwina i jej syn prowadzą majątek według swojej woli. Ale nie będą
już długo cieszyć się zrabowanym dobrem. Pożar szopy to dopiero początek, to
jak ognisty język Pana i znak tego, że zemsta jeszcze się nie dokonała!
Wypowiedziawszy te słowa, stara kobieta, kuśtykając, odeszła w stronę
lasu, na skraju którego znajdował się stary domek myśliwski dawnego
Strona 19
właściciela majątku. Miene zamieszkiwała tam jedną izbę, co chroniło ją
przed zamknięciem w zakładzie karnym z przymusem pracy.
Hannes popatrzył za nią w zamyśleniu i potrząsnął głową.
– Gdyby jej wierzyć, to każdy sądziłby, że cały świat składa się
z morderstwa i oszustwa.
– Ale to, co mówi, jest prawdą! Moja matka także opowiadała mi, że pan
Ottokar podpalił ówczesny dom nauczyciela. – Ursel stęknęła głośno, czując
kolejną falę bólu, ale wróciła do tej myśli, gdy tylko poczuła ulgę. – I wierzę
w to, że Miene będzie żyć tak długo, aż los pana von Trettin się dopełni. Ona
musi być stara jak świat! Moja babka ma prawie sześćdziesiąt lat i mówi, że
zaczęła pracować w majątku jako służąca razem z najstarszą wnuczką Miene.
Hannes pokiwał głową w zamyśleniu.
– Słyszałem, że ma prawie sto lat. Mówią, że nasz pastor modli się
potajemnie, aby Bóg zabrał ją z tego świata, zanim tyle lat skończy. Inaczej
będzie musiał świętować razem z nią! I wówczas przybyłby tu starosta
z Heiligenbeil i może nawet sam pan prezydent z Königsberga. I jeśli wtedy
Miene mówiłaby to co teraz, doszłoby do strasznego skandalu! Ale na razie
zobaczymy, jak nam się uda zabrać cię pod dach.
– Ten pożar to i tak wielka strata dla naszego pana. Ale sam jest temu
winien! Powinien był naprawić pompę ostatniej jesieni! – Ursel nie mogła się
powstrzymać mimo nieznośnego bólu. Ponownie wbiła zęby w kawałek
materiału, który podał jej Hannes.
Nadzorca znów popatrzył na majątek i spaloną szopę. Teraz wyglądało to
tak, jak gdyby niebo chciało zadać kłam mrocznym przepowiedniom, bo deszcz
ustał, chmury się rozstąpiły i na całą posiadłość padły promienie słońca – jak
obietnica lepszych czasów.
– Pan Ottwald przeboleje tę stratę, bo dostanie teraz dużo pieniędzy
z ubezpieczenia. Mam tylko nadzieję, że rzeczywiście postawi nową szopę
i kupi siano u sąsiadów. Ale jeśli wyda wszystko na zachcianki swoje i matki,
to ta posiadłość nie ma przyszłości. Chyba jednak nie będzie tak nierozsądny.
Strona 20
IV
ttwald von Trettin przebrał się i wszedł do pokojów matki. Także ona
O miała już na sobie suche ubrania, choć jeszcze nie zdążyła ułożyć
włosów. Z zaciętą miną patrzyła przez okno na spaloną szopę, której
zwęglone i pokryte wilgocią belki błyszczały w słońcu. Ale matka Ottwalda
nie myślała teraz o ich nieszczęściu, lecz o starej kobiecie, której obelgi
otworzyły rany dawno minionej przeszłości.
– Miene musi odejść precz! – oświadczyła kategorycznie.
– A jak sobie to wyobrażasz? Domek myśliwski doktora Mütze nie należy
do majątku Trettin i ten obłudnik przyznał jej prawo zamieszkiwania tam aż do
śmierci. I jak się dowiedzieliśmy, zostało to potwierdzone u notariusza
w Heiligenbeil.
Ottwald von Trettin popatrzył na matkę pytająco.
– Czy mam ją dla ciebie zastrzelić, jak ojciec chciał to zrobić ze
stangretem?
– Chciałabym, żeby tak było. Ale nie był mężczyzną na tyle odważnym, aby
tak postąpić!
Malwina prychnęła z oburzeniem, po czym nalała sobie kieliszek likieru
i wypiła wszystko jednym haustem.
– W jakiś sposób zatkam gębę tej gadzinie, nawet gdybym musiała
własnoręcznie skręcić jej kark! – dodała, odstawiając kieliszek na stolik
ozdobiony intarsjami.
– Mamy w tej chwili naprawdę poważniejsze zmartwienia niż ta szalona
starucha. – Ottwald von Trettin także wyjął z kredensu kieliszek. Napełniał go
właśnie, kiedy jego matka, stękając, potrząsnęła w odpowiedzi głową.
– To doprawdy cholerne nieszczęście, że spaliła się ta szopa. Powinniśmy
byli zgodzić się na propozycję przedstawiciela Berlińskiego Zakładu
Ubezpieczeń od Pożarów i podwyższyć sumę ubezpieczenia. I będziemy mogli
mówić o szczęściu, jeśli wystarczy pieniędzy na nową szopę. Nowe siano
będziesz mógł kupić dopiero wtedy, kiedy sprzedasz część bydła.
Ottwald von Trettin wypił likier, zanim odpowiedział.
– Przykro mi, mamo, ale nie dostaniemy pieniędzy z ubezpieczenia!