Lewis Matthew Gregory - Mnich

Szczegóły
Tytuł Lewis Matthew Gregory - Mnich
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Lewis Matthew Gregory - Mnich PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Lewis Matthew Gregory - Mnich PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Lewis Matthew Gregory - Mnich - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Somnia, terrores magicos, miracula, sagas, Nocturnos lemures, portentaque… (Sny, straszydła magów, cuda, wróżki, Nocne duchy, cudowne znaki…) Horacy, „Listy”, II 2, 208-209. Strona 4 UWIADOMIENIE Pierwszy pomysł tego romansu nasunęła mi „Historia Santona Barsisa”, opowiedziana w „Guardianie”[1], „Dzieje broczącej krwią mniszki” są opowieścią utrzymującą się w ustnej tradycji, która wciąż znajduje wiarę w wielu częściach Niemiec. Powiedziano mi, że ruiny zamku Lauenstein, w którym ponoć owa mniszka straszy, można jeszcze teraz oglądać na granicy Turyngii. – „Król Wód”, od trzeciej do dwunastej zwrotki, jest fragmentem oryginalnej duńskiej ballady. – Wiersz zatytułowany „Belerma i Durandarte”[2] przełożony został z kilku strof znalezionych w zbiorze starej poezji hiszpańskiej, który zawiera również znaną piosenkę „O Gajferosie i Melisendrze”[3], wspomnianą w „Don Kiszocie”. – Przyznałem się oto szczerze do wszystkich plagiatów, o których mi wiadomo, nie wątpię jednak, iż w mojej powieści będzie można znaleźć znacznie więcej zapożyczeń, choć obecnie jestem ich zgoła nieświadomy. [1] „The Guardian” – czasopismo moralno-obyczajowe założone przez Richarda Steele’a w marcu 1713 roku. (Wszystkie przypisy, z wyjątkiem autorskich, oraz tłumaczenia poezji, jeśli nie podano autora przekładu, pochodzą od tłumaczki.) [2] Durandarte jest bohaterem poezji ludowej francusko-hiszpańskiej; imię swe wziął od miecza zwanego Durandal, który nosił Roland, główny bohater bitwy w Roncesvalles w r. 778. [3] Gajferos i Melisendra – bohaterowie starych romanc hiszpańskich, należących do cyklu o Karolu Wielkim. Strona 5 PRZEDMOWA NAŚLADOWANIE Z HORACEGO („Listy”, Ks. I, list 20) Zda mi się, książko, zerkasz z chętką nie tajoną Na tę uliczkę w City[1] szeroko wsławioną, Co zwą ją Paternoster Row[2], gdzie zyskać można Lub stracić reputację. Gniewnaś, że ostrożna Więzi ciebie szuflada, żeś nie znana wcale, I wzdychasz do tej chwili, kiedy pan Stockdale Lub Hookham albo Debrett[3] w oknie cię umieści I wśród ludzi o tobie rozniosą się wieści. Idź więc, przekrocz księgarni próg, tę groźną bramę, Skąd nigdy żadnej książce cofnąć się nie dane, A kiedy cię wyśmieją, poszarpią, wyszydzą, Orzekną, że nic w tobie dobrego nie widzą, Albo jeśli nie znajdziesz wcale czytelników I pogarda cię spotka, gorsza od przytyków - Żałując, iż się dobrej nie trzymałaś rady, Tęsknić będziesz na próżno do mojej szuflady. Teraz haust niech zaczerpnę z. proroczego źródła I przyszłość twą przepowiem bez myłki i pudła, Kiedy blask twej nowości zetrze Czas zachłanny I ucieknie twa młodość, krótka jak u panny, W kąt cię cisną pomiędzy szpargały, rupiecie. Gdzie pleśnie, zgniła wilgoć i pajęcze siecie, Strona 6 Abyś kartami swymi pasła tam robaki, Albo, co gorsze jeszcze, weźmie ciebie jaki Sklepikarz. – wtedy w hańbie i niewonnym wstydzie Jako papier pod śledzie dni skończyć ci przyjdzie! Gdyby się jednak kiedy to przytrafić miało, Żebyś się, książko moja, spotkała z. pochwałą, Mógłby cię ktoś zapytać, kontent z. tej lektury, Jaki też jest twój autor? – Na to mówię z. góry: Anim ja biedny, ani bardzo też majętny, Mały wzrost mój, a wygląd wcale nieponętny. Na drugich ja nie baczę, własną krocząc drogą, Mało kto mnie pochwali, a ja mało kogo. Żywe moje odczucia – wcale się nie wstydzę, Że równie mocno kocham, jak i nienawidzę: Gdy kogo raz. polubię – uwielbiać go muszę, Gdy nie lubię – z ohydą wraz. się nań obruszę, Sąd mój feruję szybko – zazwyczaj fałszywy; Przyjaciel ze mnie wierny, stały i cierpliwy, Chociaż mnie nigdy w życiu wiara nie opuści, Że ludzie głównie zdrajcy są oraz oszuści I że przyjaźń prawdziwa czasy obecnymi! Czczą jest chimerą albo dawno uszła z ziemi. Nie znajdzie się ode mnie nikt bardziej gorący: Jestem dumny, krzywd nigdy nie wybaczający, Ale jeśli mi kiedy kto serce okaże - W sam ogień już za niego skoczyć się odważę. Gdyby zaś kto zapytać chciał, książko, w tej dobie, Ile to lat twój autor liczy teraz, sobie - Twoje błędy już same będą odpowiedzią. Strona 7 Dzisiaj, kiedy na tronie Jerzy Trzeci[4] siedzi, Ledwie mi rok dwudziesty ubiegł swoim torem, Za co ręczę solennym słowem i honorem. Idź więc, moja książeczko, w niebezpieczną drogę, Adieu! – bo ja już więcej pomóc ci nie mogę. M.G.L. W Hadze, 28 października 1794. [1] City – najstarsza część Londynu, siedziba handlu i mieszczaństwa. [2] Paternoster Row – wąska uliczka w City tuż koło katedry Św. Pawła. Ośrodek handlu książkami. [3] John Stockdale (1749-1814) i John Debrett (zm. 1822) – znani wydawcy londyńscy. [4] Jerzy III panował w latach 1760-1820. Strona 8 ROZDZIAŁ I Angelo, człowiek sumienny, surowy I zawsze baczny na zawistnych sądy, Ledwo chce przyznać, że ma krew w swych żyłach, Ze kawał chleba nad kamień przenosi. Szekspir, „Miarka za miarkę”, I, 4, 50-53 (przekł. L. Ulricha). Dzwon opactwa[1] bił ledwie od kilku minut, a już kościół Kapucynów wypełniła ciżba słuchaczy. Nie przypuszczajcie, iż tłum zebrał się tu powodowany pobożnością lub głodem wiedzy. Owe dwie przyczyny skłoniły do przybycia tutaj tylko bardzo nielicznych; w mieście, gdzie zabobon dzierży tak despotyczną władzę jak właśnie w Madrycie, szukanie rzetelnej pobożności byłoby, zaiste, bezowocnym usiłowaniem. Słuchacze zgromadzeni obecnie w kościele Kapucynów zebrali się w świątyni z różnorakich przyczyn, lecz wszystkie z nich obce były pobudkom okazywanej rzekomo nabożności. Niewiasty przybyły, aby się pokazać, mężczyźni zaś, aby ujrzeć niewiasty. Niektórych przyciągnęła ciekawość usłyszenia tak wsławionego mówcy, niektórzy przyszli, bo nie mieli lepszego sposobu spędzenia czasu przed rozpoczęciem teatru, a poniektórzy znów dlatego, że ich zapewniono, iż nie sposób będzie znaleźć w kościele dogodne miejsce. Tak więc połowa Madrytu ściągnęła tutaj przewidując, iż spotka się z drugą połową. Jedynymi osobami, którym rzetelnie zależało na wysłuchaniu kaznodziei, było kilka podstarzałych dewotek i z pół tuzina zawistnych oratorów; ci postanowili surowo Strona 9 osądzić i wyszydzić kazanie. Jeśli zaś idzie o resztę słuchaczy, to kazanie mogłoby się zgoła nie odbyć, i to z pewnością bez rozczarowania z ich strony, a bardzo możliwe: I bez postrzeżenia przez nich, iż się nie odbyło. Jedno przynajmniej było pewne, i to niezależnie od tego, co skłoniło ludzi do przybycia: nigdy kościół Kapucynów nie oglądał bardziej tłumnego zebrania. Każdy kąt był pełny, każde krzesło zajęte. Nawet posągi, które przyozdabiały długie nawy, zostały wciągnięte w służbę wiernych. Chłopcy uwiesili się na skrzydłach cherubinów; zarówno św. Franciszek, jak św. Marek trzymał na ramieniu po jednym spektatorze, a św. Agata została zniewolona do dźwigania podwójnego ciężaru. Skutkiem tego, mimo całego pośpiechu i obrotności, nasze dwie nowo przybyłe damy próżno rozglądały się za miejscem po wejściu do kościoła. Jednakowoż stara dama wciąż uparcie posuwała się naprzód. Na nic zdały się okrzyki nieukontentowania, które padały ku niej ze wszystkich stron; na próżno zwracano się do niej ze słowami: – „Zapewniam was, signora[2], że nie ma tu ani jednego miejsca”. – „Proszę, signora, nie pchajże się na mnie tak niemiłosiernie!” „Signora, żadną miarą tędy nie przejdziesz”. „Mocny Boże, jacy to ludzie bywają natrętni”. Stara dama była uparta i wciąż posuwała się naprzód. Dzięki wytrwałości i przy pomocy dwóch krzepkich ramion uczyniła sobie wśród ciżby przejście i udało się jej wepchnąć w sam środek kościoła, w niewielkiej tylko odległości od ambony. Towarzyszka damy postępowała za nią nieśmiało i w milczeniu, korzystając z wysiłków swej przewodniczki. – Święta Dziewico! – wykrzyknęła stara niewiasta pełnym zwątpienia głosem, rzucając wokół siebie badawcze spojrzenie. – Święta Dziewico! co za upał! co za tłumy! Ciekawa jestem, co to Strona 10 wszystko ma znaczyć. Przyjdzie nam chyba zawrócić; w żaden sposób nie znajdziemy tu czegoś na kształt krzesła, a nikt nie wydaje się dość uprzejmy, aby nam posłużyć swoim. Owa wyraźna przymówka przyciągnęła uwagę dwóch kawalerów, którzy zajmowali stołki po prawej stronie i opierali się plecami o siódmy filar, licząc od strony ambony. Obaj byli młodzi i bogato przyodziani. Posłyszawszy ten apel do ich grzeczności wypowiedziany niewieścim głosem, przerwali pogawędkę, aby spojrzeć na mówiącą. Dama, pragnąc baczniej rozejrzeć się po katedrze[3], odrzuciła z twarzy zasłonę. Włosy miała rude i zezowała. Kawalerowie odwrócili się i dalej wiedli swoją rozmowę. – Na wszystko cię proszę – rzekła towarzyszka leciwej niewiasty – na wszystko cię proszę, Leonello, wracajmy natychmiast do domu; straszliwie tu gorąco i przeraża mnie ta cała ciżba. Słowa te wypowiedziane zostały tonem niezwyczajnej słodyczy. Kawalerowie znowu przerwali rozmowę, lecz tym razem nie zadowolili się spojrzeniem wzwyż; obaj bezwiednie podnieśli się z krzeseł i zwrócili w stronę mówiącej. Głos pochodził od kobiety, której delikatna i wykwintna postać wzbudziła w młodzieńcach najżywszą ciekawość i chętkę ujrzenia liczka należącego do takiej osóbki. Los odmówił im wszakże tej satysfakcji. Rysy damy skrywała gęsta zasłona, lecz przedzieranie się przez tłum wprawiło ją na tyle w nieład, że odsłoniła się szyjka, której piękno i proporcje mogłyby współzawodniczyć z szyją Wenery Medyceuszów. Były to szyjka i karczek najbardziej olśniewającej białości, a wdzięku przydawały im długie jasne loki, które w pierścieniach opadały do pasa dziewczyny. Wzrostu była mniej niż średniego, a postać miała drobną i zwiewną niby jakiejś hamadriady. Pierś dziewicy była starannie zasłonięta. Miała na Strona 11 sobie białą sukienkę przepasaną błękitną szarfą; spod szatek wyglądała maleńka nóżka o najbardziej subtelnych proporcjach. Różaniec o grubych ziarnach zwisał z jej ręki, twarz zaś przysłaniał welon z gęstej czarnej gazy. Tej właśnie dziewczynie młodszy z kawalerów już podsuwał krzesło, gdy drugi młodzieniec uznał za właściwe zdobyć się na ten sam gest uprzejmości wobec jej towarzyszki. Stara dama wiele zapewniając o swej wdzięczności, bez zbytnich ceregieli przyjęła ofiarowane jej miejsce i zaraz na nim usiadła. Młódka poszła w jej ślady, lecz podziękowała za grzeczność tylko skromnym i wdzięcznym ukłonem. Don Lorenzo (bo tak się zwał kawaler, którego miejsce przyjęła) stanął koło dzieweczki, ale najpierw szepnął przyjacielowi do ucha kilka słów, a ten natychmiast pojął, o co chodzi, i usilnie starał się odciągnąć uwagę staruchy od jej nadobnej wychowanki. – Pewien jestem, żeś pani niedawno przybyła do Madrytu – rzekł Lorenzo do swej powabnej sąsiadki. – Nie sposób bowiem przypuścić, by takich ponęt przez tak długi czas nie zauważono O gdyby nie było to, pani, twe pierwsze pojawienie się w świecie, zawiść kobiet i admiracja mężczyzn uczyniłaby cię już dostatecznie znaną. Przerwał w oczekiwaniu odpowiedzi. Ponieważ jednak słowa jego nie wymagały natychmiastowej repliki – dama milczała. Po chwili kawaler podjął rozmowę. – Nie mylę się chyba przypuszczając, iż jesteś pani gościem w Madrycie? Dama zawahała się i w końcu głosem tak cichym, że ledwo dosłyszalnym i z pewnym ociąganiem odrzekła: – Nie, signor. – Czy zamierzasz przez czas niejaki zabawić tutaj? Strona 12 – Tak, signor. – Miałbym się za wybrańca losu, gdyby leżało w mojej mocy przyczynić się, pani, do umilenia ci pobytu. Jestem dobrze znany w Madrycie, a rodzina moja ma pewne wpływy na dworze. Gdybym ci się mógł w czymś przysłużyć, to nie mogłabyś pani niczym tak mnie zaszczycić i zobowiązać – jak dozwalając mi, bym ci był pomocny. Z pewnością – rzekł sobie w duchu – nie może odpowiedzieć na to tylko bąknięciem; teraz musi się już do mnie odezwać. Nadzieje Lorenza zawiodły, albowiem dama odpowiedziała tylko skinieniem głowy. Lorenzo odkrył już, iż jego sąsiadka nie była zbyt rozmowna, lecz jeszcze nie potrafił orzec, czy przyczyną jej milczenia była duma, roztropność, nieśmiałość czy też głupota. Po paru minutach dodał: – Z pewnością dlatego, żeś pani obca w naszym mieście – rzecze – i jak dotąd nie obznajomiona z naszymi obyczajami, nosisz jeszcze ten welon. Dozwól, bym go usunął. Jednocześnie wysunął rękę w stronę woalu, dama zaś uniosła w górę dłoń, by mu w tym przeszkodzić. – Nigdy nie zdejmuję welonu w miejscu publicznym, signor. – A cóż w tym złego, jeśli łaska? – przerwała słowa dziewczyny jej towarzyszka, i to nieco szorstko. – Czy nie widzisz, że inne damy, wszystkie co do jednej, odłożyły na bok welony, a to bez wątpienia dla uczczenia świętego miejsca, w jakim się znajdujemy. Jużem zrzuciła swój i nie wątpię, że jeśli ja wystawiam oblicze na widok publiczny, ty, moje dziecko, nie masz powodu wpadać w tak dziwaczny popłoch! Matko Boska! tyle hałasu i zamieszania z racji liczka jednej smarkatej! No, no, moje dziecko! Odsłońże twarz. Strona 13 Ręczę, że nikt ci jej nie porwie. – Droga ciotko, w Murcji nie ma takiego obyczaju. – A to dobre! w Murcji! Święta Barbaro! a cóż to ma za znaczenie? Ustawicznie przywodzisz mi na myśl tę obrzydłą prowincję. Jeśli taki jest obyczaj w Madrycie, to winnyśmy mieć na uwadze tylko tutejszą modę i dlatego rozkazuję ci, abyś natychmiast zrzuciła welon. Posłuchaj mnie, Antonio, nie zwlekaj, bo wiesz, że nie mogę ścierpieć sprzeciwu. Siostrzenica damy milczała, lecz nie stawiała już oporu usiłowaniom Lorenza, który, mając przyzwolenie ciotki, spiesznie usunął welon. Cóż za główka serafina ukazała się jego pełnym podziwu oczom! A przecież była to główka raczej pełna uroku niźli piękna; powab jej zasadzał się nie tyle na regularności rysów, co na słodyczy i wrażliwości malującej się na fizjonomii dziewczyny. Przypatrując się rysom i liczku Antonii można było dostrzec, iż niektórym z nich daleko było do nadobności, ale gdyś się przyjrzał całej twarzyczce – była zachwycająca. Płeć dziewczyny, choć bardzo jasna, nie pozbawiona była piegów, oczy miała nie nazbyt duże, a rzęsy nie odznaczały się szczególną długością. Lecz za to usta dzieweczki pełne były różanej świeżości, zaś jasne i kędzierzawe włosy, przytrzymane zwyczajną wstążką, spływały jej poniżej pasa bogactwem pierścieni. Szyjkę miała pełną i piękną nad wyraz, rączki i nóżki uformowane z najdoskonalszym wyczuciem proporcji; łagodne błękitne oczy dziewczyny wydawały się niebem słodyczy, a kryształ, w którym się poruszały, lśnił całym blaskiem diamentów. Wyglądała na lat najwyżej piętnaście; filuterny uśmieszek igrał na jej wargach i zdradzał, iż obdarzona była żywością, przytłumioną teraz przez nieśmiałość. Rzucała wokół siebie trwożliwe spojrzenia, a ilekroć oczy jej przypadkiem Strona 14 napotkały oczy Lorenza, spuszczała je pospiesznie na różaniec. Policzki dziewczyny oblał rumieniec i jęła odmawiać swoje paciorki, choć sposób, w jaki to czyniła, niechybnie wskazywał, że nie bardzo wie, co robi. Lorenzo spoglądał na nią ze zdumieniem pomieszanym z podziwem, lecz ciotka uznała, iż trzeba przeprosić kawalera za mauvaise honte[4] Antonii. – Młode to stworzenie – rzekła – i całkiem nie obznajomione ze światem. Wychowała się w starym zamku w Murcji i tylko w towarzystwie matki, która, niech Bóg mają w swojej opiece, nie ma więcej rozumu, zacna dusza, niźli potrzeba, aby donieść do ust łyżkę z zupą. A przecież jest moją rodzoną siostrą, i to z jednego ojca i matki. – I tak mało ma rozgarnięcia? – rzekł don Christoval z udanym zdziwieniem. – Nie do wiary! – Masz świętą rację, signor. Jest się czemu dziwować. A przecie prawdę mówię; jakie to niektórzy ludzie mają szczęście! Młody szlachcic, i to z najprzedniejszej familii, wbił sobie do głowy, że Elwira ma niejakie pretensje do piękności. Co prawda, miała tych pretensji pod dostatkiem, ale co do piękności! Gdybym sobie tylko zadała połowę tego trudu co ona, aby się wydać przed ludźmi! Ale to nie należy do rzeczy. Jak już rzekłam, signor, młody szlachcic zakochał się w niej i poślubił ją bez wiedzy ojca. Związek ich pozostał w tajemnicy przez prawie trzy lata, ale w końcu wieść o nim doszła do uszu starego markiza, który, jak łacno możesz przypuszczać, nie nazbyt był kontent z nowiny. Spiesznie przybył końmi pocztowymi do Kordoby z postanowieniem pochwycenia Elwiry i odesłania jej w takie czy inne miejsce, gdzie by słuch o niej zaginął. Święty Pawle! jakież gromy ciskał, gdy odkrył, że Elwira Strona 15 mu umknęła, połączyła się z małżonkiem i wraz z nim wsiadła na okręt płynący do Indii. Przeklinał nas wszystkich tak, jakby go zły duch opętał; wtrącił mego ojca do więzienia, a drugiego tak uczciwego i pracowitego szewca nie znalazłbyś w całej Kordobię. Kiedy zaś odjeżdżał, był na tyle okrutny, że zabrał od nas małego chłopaczka, synka mojej siostry, który ledwo ukończył dwa latka, a którego siostra moja z racji nagłej ucieczki musiała u nas zostawić. Mniemam, że biedny mały nieszczęśnik spotkał się ze strony dziadka ze złym i złośliwym traktowaniem, bo w kilka miesięcy później otrzymaliśmy wiadomość o śmierci dziecka. – Signora, cóż to za okropny starzec! – Ach, obrzydły staruch! A przy tym człek tak całkowicie pozbawiony gustu! Czy dasz wiarę, signor, że gdy usiłowałam go ugłaskać, wyzwał mnie od czarownic i winszował sobie, aby dla pokarania hrabiego siostra moja stała się równie szpetna jak ja. Szpetna, zaiste! Lubię go za takie gadanie! – Co za brednie! – zawołał don Christoval. – Nie wątpię, że hrabia uważałby się za wybrańca losu, gdyby mu dozwolono zamienić jedną siostrę na drugą. – Chryste Panie! to doprawdy zbytek dworności. Raduję się przecie z całego serca, że hrabia był innego mniemania. Nie ma co, śliczny profit wyciągnęła Elwira z tego całego interesu! Po smażeniu się i prażeniu w Indiach przez długie trzynaście lat jej małżonek umiera, a ona powraca do Hiszpanii i zostaje bez dachu nad głową i bez pieniędzy, za które mogłaby go sobie sprawić. Ta oto Antonia była wtedy jeszcze niemowlęciem i jedynym dzieckiem, jakie Elwirze pozostało. Siostra dowiedziała się, że teść jej powtórnie się ożenił, że był nieprzejednany, jeśli chodzi o hrabiego, i że druga żona markiza porodziła syna, który, jak powiadają, jest Strona 16 bardzo udanym młodzieńcem. Stary markiz odmówił widzenia się z moją siostrą lub jej dziecięciem, lecz powiadomił ją, iż pod warunkiem, że nigdy więcej o niej nie posłyszy, wyznaczy jej skromną pensyjkę i dozwoli na zamieszkanie w starym zamku w Murcji, będącym jego własnością. Była to ulubiona rezydencja jego starszego syna, ale od czasu ucieczki męża Elwiry z Hiszpanii stary markiz nie mógł ścierpieć tego miejsca i dozwolił, by popadło w ruinę i zaniedbanie. Siostra przyjęła propozycję teścia, usunęła się do Murcji i pozostawała tam aż do końca ubiegłego miesiąca. – A co sprowadzają do Madrytu? – zapytał don Lorenzo, którego podziw dla nadobnej Antonii skłaniał do żywego zajęcia się opowieścią starej gaduły. – Niestety, sigñor Teść jej niedawno umarł, a burgrabia jego folwarków w Murcji odmówił dalszego wypłacania pensyjki. Siostra przybyła więc do Madrytu z zamiarem ubłagania syna markiza, aby ją nadal wspomagał, ale zda mi się, że mogła sobie oszczędzić tego kłopotu. Wy, młodzi pankowie, zawsze macie na co wydawać pieniądze, a niezbyt często jesteście skłonni trwonić je na stare niewiasty. Doradziłam siostrze, aby wysłała Antonię ze swoją petycją, ale nawet o tym słyszeć nie chciała. Okrutnie uparta! Co robić; źle na tym wyjdzie, że nie posłucha mojej rady: dziewczyna ma wcale powabne liczko i niechybnie mogłaby wiele zdziałać. – Ach, signora – przerwał jej don Christoval udając, iż spogląda na nią ogniście jeśli piękne liczko załatwiłoby całą sprawę, to dlaczego siostra nie odwołała się do ciebie? – Jezusie Nazareński! Mój panie, klnę się, że całkiem podbiła mnie twoja galanteria. Zapewniam cię jednak, iż nazbyt jestem świadoma niebezpieczeństw płynących z takiego pośpiechu, bym mogła ufnie oddać się w moc młodego szlachcica. Nie, o nie; jak Strona 17 dotąd zachowałam swą reputację bez zmazy i zawsze umiałam trzymać mężczyzn w przystojnej odległości. – Nie mam co do tego, signora, ani cienia wątpliwości. Dozwól jednak, bym ci zadał pytanie… Czyżbyś, pani, powzięła jakiś wstręt do stanu małżeńskiego? – To mi pytanie, co trafia w sedno. Muszę wyznać, iż gdyby jakiś gładki kawaler miał się zdeklarować… Tu miała rzucić don Christovalowi tkliwe i znaczące wejrzenie, ale ponieważ nieszczęściem dla niej obmierźle zezowała, spojrzenie padło wprost na jego towarzysza. Lorenzo przyjął komplement i odpowiedział nań głębokim ukłonem. – Czy mogę zapytać – rzecze – o nazwisko markiza? – Markiz de Las Cistemas. – To mój bliski znajomy. Nie ma go teraz w Madrycie, ale z dnia na dzień oczekujemy jego powrotu. Jest on jednym z najzacniejszych ludzi i jeśli nadobna Antonia przyzwoli, bym stał się u niego jej rzecznikiem, nie wątpię, iż będę mógł w korzystnym świetle przedstawić markizowi jej sprawę. Antonia spojrzała nań niebieskimi oczyma i milcząco, uśmiechem pełnym niewypowiedzianej słodyczy podziękowała mu za tę propozycję. Zadowolenie Leonelli było znacznie bardziej donośne i słyszalne. Ponieważ siostrzenica zazwyczaj milczała w jej towarzystwie, ciotka uważała za swój obowiązek mówić za dwie; przychodziło jej to bez trudności, albowiem rzadko kiedy brakło jej słów na języku. Och, sigñor – zawołała – zobligujesz sobie tym niepomiernie całą naszą rodzinę! Przyjmuję twoją propozycję z całą wdzięcznością, na jaką mnie tylko stać, i składam ci tysiączne dzięki za twą wspaniałomyślność. Antonio, dlaczego się nie odzywasz, moje Strona 18 dziecko? Kawaler prawi ci tyle uprzejmości, a ty siedzisz jak kołek i nie wykrztusisz z siebie ani jednego słowa podzięki… niechby to było choć słowo – dobre, złe czy obojętne. – Droga ciotko, wiem dobrze, że… – Pfe, siostrzenico! Ileż razy ci powiadałam, abyś nigdy nie przerywała mówiącej osobie. Czyś kiedykolwiek widziała, abym ja to robiła? Czy takie obyczaje przywiozłaś z Murcji? Boże, zlituj się nade mną! Nigdy nie zdołam uczynić z tej dziewczyny czegoś podobnego do dobrze ułożonej persony. Ale proszę, signor – ciągnęła dalą zwracając się do don Christovala – objaśnij mnie, dlaczego taka ciżba zebrała się dzisiaj w katedrze? – Czy to możliwe, abyś nie wiedziała, że Ambrozjo, opat tego klasztoru, wygłasza w tej właśnie świątyni kazanie każdego czwartku? Cały Madryt rozbrzmiewa jego pochwałami. Jak dotąd, kazał tylko trzy razy, lecz wszyscy, którzy go słyszeli, są tak zachwyceni jego wymową, iż równie trudno jest zdobyć miejsce w kościele, jak w teatrze na pierwszej prezentacji nowej komedii. Sława Ambrozja musiała z pewnością dotrzeć do twoich uszu? – Niestety, signor aż do wczoraj nigdy nie miałam szczęścia oglądać Madrytu, a w Kordobie tak mało wiemy, co się dzieje w reszcie świata, iż o imieniu Ambrozja nigdy nie wzmiankowano w obrębie mojego rodzinnego miasta. – Znajdziesz to imię na ustach wszystkich mieszkańców Madrytu. Zda się, że człek ten rzucił jakiś urok na jego mieszkańców, a jako że sam nie słyszałem dotąd jego kazania, dziwię się zapałowi, jaki rozbudził. Cześć, jaką mu składają zarówno młodzi, jak starzy, mężowie, jak i niewiasty, jest zgoła bezprzykładna. Grandowie obsypują go podarkami, ich żony nie chcą mieć żadnego innego spowiednika i w całym mieście znany Strona 19 jest pod imieniem Męża Świątobliwego. Niechybnie, signor, pochodzi on z jakiegoś znacznego rodu? – Ten punkt pozostał jak dotąd nie rozstrzygnięty. Ostatni opat kapucynów znalazł go jeszcze jako niemowlę u drzwi opactwa. Wszelkie zabiegi, by odkryć, kto go tam pozostawił, spełzły na niczym, a samo dziecko nie mogło nic rzec o swych rodzicach. Chłopiec odebrał edukację w klasztorze i tam przebywał aż do tej pory. Wcześnie okazywał wyraźne skłonności do nauki i zamiłowanie do ustronnego życia, a skoro tylko osiągnął stosowny wiek, złożył śluby zakonne. Nikt nigdy nie pojawił się, by uznać go za swego potomka lub by wyjaśnić tajemnicę, która skrywała jego pochodzenie, a mnisi, którzy dobrze profitują z łask okazywanych klasztorowi właśnie z szacunku dla Ambrozja, nie wahali się rozgłosić, iż podarowany im został przez Świętą Dziewicę. I zaprawdę, osobliwie surowy tryb życia, jaki wiedzie Ambrozjo, niemało podtrzymuje owe pogłoski. Ma on teraz trzydzieści lat, a każdą godzinę, która się na te lata złożyła, przepędził na naukach, w zupełnym odosobnieniu od świata i w umartwieniu ciała. Dopiero trzy tygodnie temu został wybrany opatem swego zgromadzenia i wyszedł po raz pierwszy poza mury klasztorne. Nawet teraz opuszcza je tylko w czwartek, kiedy to wygłasza kazanie w katedrze, a cały Madryt zbiera się tam, żeby go słuchać. Powiadają, iż wiedza jego jest najgłębsza, zaś wymowa najbardziej przekonywająca. W ciągu całego żywota nigdy ponoć nie wykroczył przeciw jednej jedynej regule swego zakonu. Na reputacji jego nie odkryjesz najmniejszej plamki i powiadają, iż tak ściśle obserwuje cnotę czystości, że nie wie, na czym polega różnica między mężem a niewiastą. Z tej przyczyny pospólstwo uważa go za świętego. – Czy to wystarczy, aby zostać świętym? – spytała Antonia. Strona 20 – Mój Boże! a więc ja też jestem święta. – Święta Barbaro! – wykrzyknęła Leonella – co za pytanie! Pfuj, dziecko, pfuj! nie są to tematy stosowne do rozważań dla młodych panien. Nie wolno ci okazywać, że wiesz, iż istnieje na świecie taka rzecz jak mężczyzna, i winnaś wystawiać sobie, iż każdy jest tej samej płci co i ty. Ładnie by to wyglądało, gdybyś dawała ludziom do zrozumienia, iż wiesz, że mężczyzna nie ma piersi, bioder ani… Szczęściem dla nieświadomości Antonii, którą to nieświadomość objaśnienia ciotki rychło by rozproszyły, rozszedł się po kościele ogólny szmer, zwiastujący nadejście kaznodziei. Donna Leonella podniosła się z krzesła, by mu się lepiej przyjrzeć, Antonia zaś poszła za jej przykładem. Był to mąż szlachetnej postawy i wzbudzającej poszanowanie prezencji. Postać miał wyniosłą, oblicze nader przystojne, orli nos, oczy duże, czarne i błyszczące, ciemne zaś brwi nieomal złączone razem. Płeć jego była mocno śniada, lecz nie sczerniała, a zgłębianie wiedzy i nocne czuwanie pozbawiły jego lica rumieńca. Spokojność królowała na jego gładkim, nie pomarszczonym czole, zaś ukontentowanie, które wyrażał każdy rys jego twarzy, zdawało się oznajmiać, iż spoglądamy na człowieka nie znającego zarówno troski, jak i występku. Skłonił się z pokorą przed słuchaczami, wszakże w jego wyglądzie i ułożeniu była jakaś surowość, która budziła powszechną grozę i tylko niewielu mogło znieść blask jego oka. Tak wyglądał Ambrozjo, opat kapucynów, człowiek o przydomku Męża Świątobliwego. Antonia wpatrywała się weń uporczywie i wraz poczuła, jak dziwna rozkosz rozlewa się w jej sercu; było to uczucie zgoła jej dotąd nie znane, które próżno starała się sobie wytłumaczyć. Niecierpliwie oczekiwała rozpoczęcia kazania, a gdy wreszcie