Kwietniowa burza - Iny Lorentz

Szczegóły
Tytuł Kwietniowa burza - Iny Lorentz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kwietniowa burza - Iny Lorentz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kwietniowa burza - Iny Lorentz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kwietniowa burza - Iny Lorentz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tytuł oryginału: APRILGEWITTER Copyright © 2010 Knaur Verlag Ein Unternehmen der Droemerschen Verlagsanstalt Th. Knaur Nachf. GmbH & Co. KG, München Copyright © 2017 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Szara Sowa Zdjęcie na okładce: James Tissot – Type of Beauty: Portrait of Mrs. Kathleen Newton Redakcja: Grzegorz Krzymianowski Korekta: Joanna Rodkiewicz, Agnieszka Majewska, Iwona Wyrwisz ISBN: 978-83-8110-122-6 Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi. Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo! Polska Izba Książki Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: [email protected] www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2017 Skład wersji elektronicznej: Strona 4 konwersja.virtualo.pl Strona 5 Spis treści Część pierwsza. Kwietniowa burza I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV XVI XVII XVIII Część druga. Męskie wieczory I II III IV V VI VII VIII Strona 6 IX X XI XII XIII XIV XV XVI Część trzecia. Intrygi I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV XVI XVII Część czwarta. Odmiana losu I II III IV V VI Strona 7 VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV XVI XVII XVIII XIX XX Część piąta. Noc mordu I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV XVI XVII Część szósta. Za głosem obowiązku Strona 8 I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV XVI XVII XVIII XIX Część siódma. Odwet I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII Strona 9 XIV XV XVI XVII Część ósma. Śmiertelna biel I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII Posłowie Osoby Słowniczek Przypisy Strona 10 CZĘŚĆ PIERWSZA Kwietniowa burza Strona 11 I otężne uderzenie gromu sprawiło, że dom zadrżał w posadach. Lora P mimowolnie wyjrzała przez okno. Jasne słońce ustąpiło miejsca czarnym chmurom, które sunęły po niebie pędzone porywistym wiatrem. Rozległ się drugi grzmot, a chwilę potem z nieba lunęło. W okienne szyby zaczęły uderzać duże krople deszczu wymieszane z krupami śnieżnymi. Kwietniowa burza, która przegnała pogodny wiosenny dzień, odzwierciedlała nastrój Lory. Młoda kobieta niechętnie odwróciła się od okna i spojrzała na małżonka, by podjąć przerwaną rozmowę. – Nie zamierzam sprzedać salonu! Jak w ogóle mógł ci przyjść do głowy tak niedorzeczny pomysł? Ostry ton jej głosu powinien być ostrzeżeniem dla Fridolina, by przestał nalegać, ale tak mocno zawziął się w swym postanowieniu, że nie chciał iść na jakiekolwiek ustępstwa. – Niedorzecznym pomysłem było jego otwarcie! Przez ten twój salon mody w gruzach może lec cały mój autorytet. Jako wicedyrektor Banku Grünfelder nie mogę dopuścić, żeby moją żonę nazywano krawcową. Z każdym zdaniem Fridolin mówił coraz głośniej, ostatnie słowa niemal wykrzyczał Lorze prosto w twarz. Jeszcze nigdy nie widziała męża takiego wściekłego. Poczuła żal, że zrezygnował z posady w przedsiębiorstwie żeglugowym Norddeutscher Lloyd, by przeprowadzić się do Berlina i zatrudnić w banku należącym do Augusta Grünfeldera. W Bremie była zafascynowana tym pomysłem. Niczego nie pragnęła goręcej, jak założyć salon mody na spółkę ze swoją przyjaciółką Mary. Szczytem marzeń wydało jej się otwarcie go w stolicy Rzeszy Niemieckiej. Teraz salon już działał, a do ksiąg rachunkowych wpisano pierwsze zlecenia. Powinna wraz z Fridolinem czuć satysfakcję. Ale niespodziewanie zaczął jej rzucać kłody pod nogi. – Jeśli ci ustąpię – powiedziała – i zrezygnuję z salonu, Mary będzie Strona 12 bardzo rozczarowana. A poza tym jak by miała poradzić sobie finansowo? Na pewno nie chcesz jej krzywdy! – W ogóle nie powinnaś była realizować tego bzdurnego pomysłu – warknął Fridolin, jakby zapomniał, że sam prowadził negocjacje z właścicielem domu przy Leipziger Straße, w którym mieściła się teraz ich pracownia krawiecka. – To nie był wcale bzdurny pomysł! – zaprotestowała Lora, próbując zachować spokój. – Chociaż otworzyłyśmy salon zaledwie przed tygodniem, mamy już klientki i pod koniec miesiąca zarobimy pierwsze pieniądze. Oczywiście to przede wszystkim zasługa Mary. Pochodzi z Anglii, podobnie jak księżniczka Wiktoria, małżonka księcia koronnego, a wytworne damy próbują naśladować brytyjski styl. Dzięki Mary nasz salon może spełnić oczekiwania klientek. Lora przemawiała jak do ściany. Fridolin doszedł do przekonania, że w związku z prowadzeniem salonu mody jego żona spadła w hierarchii społecznej, stając się zwykłą krawcową i handlarką, a przez to przynosi ujmę jego reputacji. – Dlaczego Mary nie może prowadzić salonu samodzielnie? Sprzedasz jej swoje udziały i zajmiesz się domem. W tym momencie po raz kolejny uderzył piorun, powstrzymując Lorę od pełnej goryczy riposty. Wciągnęła głęboko powietrze do płuc i zaczęła mówić, siląc się na spokój: – Mary nie ma pieniędzy, by mnie spłacić, a ja nie sprzedam udziałów nikomu obcemu. Ze względu na ciebie i tak nie pojawiam się w salonie oficjalnie, a firma jest prowadzona na nazwisko Mary Penn. Powinno ci to chyba wystarczyć. W Lorze wszystko się gotowało. Do tej pory zawsze liczyła się ze zdaniem Fridolina, ale wysuwał ciągle nowe argumenty, których nie mogła zaakceptować. Gdzie podział się wesoły, beztroski młody mężczyzna, którego poślubiłam przed pięcioma laty? – pomyślała zgnębiona i popatrzyła na niego bacznie, jakby widziała go po raz pierwszy. Był szczupły, dość wysoki i przystojny. Ale zamiast figlarnego wąsika, który jej się tak podobał, nosił teraz krótko przyciętą blond bródkę; postarzała go i sprawiała, że wyglądał na statecznego mężczyznę. Zmienił styl ubierania, który dopasował do ich obecnego statusu społecznego. Miał na sobie surdut, kamizelkę i spodnie – wszystko, podobnie jak krawat, Strona 13 uszyte było z granatowego materiału. W tym odzieniu dwudziestosześcioletni Fridolin prezentował się tak, że równie dobrze można mu było dać dwadzieścia lat więcej. W Bremie obrał sobie za wzór Thomasa Simmerna, swego przyjaciela i mentora, ale teraz zdaniem Lory wyglądał od niego starzej. Westchnęła. Thomas był jej pierwszą, nieśmiałą miłością. Ale ponieważ miał żonę, oddała w końcu swe serce Fridolinowi. Teraz się zastanawiała, czy nie popełniła błędu, wychodząc tak wcześnie za mąż tylko po to, żeby móc reprezentować dom Retzmannów i zapewnić stabilizację swej podopiecznej, komtesie Nathalii. Tymczasem Fridolin kontynuował swój wykład mocnym głosem i po raz kolejny podkreślił, jak bardzo straci na reputacji, jeśli jego żona nadal będzie się parać sklepikarstwem. – Jako wicedyrektor Banku Grünfelder mam prawo i obowiązek żądać od ciebie, byś porzuciła krawiectwo. Skoro nie chcesz, by twoja przyjaciółka prowadziła salon z kimś obcym, to jako wicedyrektor banku będę mógł przyznać jej, albo raczej jej mężowi, kredyt na bardzo korzystnych warunkach! Teraz także Lora podniosła głos: – Ściągnęłam Mary do Niemiec i namówiłam ją, by otworzyła wraz ze mną salon mody, a teraz ma płacić odsetki od kredytu? Prędzej oddam jej sklep za darmo! Fridolin najchętniej skończyłby kłótnię, mówiąc, że zgadza się na takie rozwiązanie, ale suma, którą włożyli w tę firmę, była po prostu za duża. August Grünfelder, właściciel banku, oznajmił poprzedniego dnia, że chciałby, aby Fridolin został jego wspólnikiem. Aby nim zostać, musiałby jednak wnieść sporą kwotę do kapitału własnego banku. Mógłby to uczynić, wpłacając pieniądze Lory. Ale jej udział w salonie mody Mary Penn i tak by nie wystarczył. Potrzebował także sumy, którą zainwestowała w akcje Norddeutscher Lloyd. Bez zgody Lory nie mógł rozporządzać tymi pieniędzmi. Jeśli będzie nalegał, żeby zrezygnowała ze sklepu odzieżowego, nie da mu ani grosza. Ogarnęła go złość, bo choć przepisy stanowiły go panem i opiekunem prawnym żony, to z powodu zawartych umów miał związane ręce. Postanowił, że wróci do tej rozmowy w korzystniejszym momencie, kiedy Lora będzie lepiej usposobiona. Dlatego nagle zmienił temat. Strona 14 – A tak w ogóle to nie musisz na mnie czekać z kolacją. Zostałem zaproszony do Grünfelderów. Lora uniosła w zdziwieniu brwi. Już trzeci raz w tym tygodniu jej mąż stołował się u Grünfelderów, a jej nie zaproszono ani razu. Prawdopodobnie, pomyślała, panowie chcą podczas kolacji być w swoim gronie, żeby móc porozmawiać o interesach. Mimo to uważała, że pryncypał zanadto absorbuje Fridolina. W Bremie jej mąż również miał wiele zawodowych i towarzyskich zobowiązań, ale wszystkie zaproszenia na wieczorne spotkania dotyczyły ich obojga. Również pod tym względem wiedli tam przyjemniejszy żywot niż tutaj. Gdy Fridolin opuścił dom, Lora jeszcze przez pewien czas rozmyślała nad tym, że niepotrzebnie porzucił dobrą posadę w Bremie. Oczywiście rozumiała, że tutaj jako prawa ręka właściciela banku mógł się czuć ważniejszy niż w NDL, gdzie był tylko jednym z wielu urzędników. Zastanawiała się, czy nie kieruje nim przesadna ambicja, ale w końcu doszła do wniosku, że przez te wszystkie lata w Bremie musiał tęsknić za rodzinnym Berlinem, i dlatego chciał tutaj stworzyć dla nich godną egzystencję. Ona sama przybyła tu pełna ciekawości, ale ponieważ Berlin coraz bardziej odbierał jej Fridolina, rosła w niej niechęć do tego miasta i z dnia na dzień coraz bardziej tęskniła za Bremą. II ridolin kazał lokajowi, którego zatrudnił wraz z dwiema służącymi, F sprowadzić dorożkę. Czekając na nią, pomyślał, że jako przyszły współwłaściciel banku pilnie potrzebuje własnego powozu i stangreta. Ale był to nabytek, na który chciał się zdecydować dopiero wtedy, gdy będzie dysponował nadmiarem gotówki. Najpierw musi kupić udziały w banku. Ta myśl znów wywołała w nim złość na Lorę i na jej bezsensowne obstawanie przy sklepie odzieżowym. Przez to swoje zamiłowanie do krawiectwa uczyni go obiektem ludzkiej drwiny! Jako wicedyrektor Banku Grünfelder Fridolin nie mógł sobie pozwolić, aby żona lekceważyła etykietę i pracowała na potrzeby innych ludzi. Dotarł do reprezentacyjnej willi bankiera przy Rankestraße. Będąc wciąż Strona 15 jeszcze w kiepskim nastroju, zapłacił dorożkarzowi i zastukał kołatką. Natychmiast otworzył mu służący, drugi wziął od niego cylinder i laskę, a trzeci poprosił go, by za nim poszedł. Właśnie o takim życiu marzył Fridolin. Chociaż August Grünfelder nie pochodził ze szlachty, mógł się uważać za człowieka z najlepszego towarzystwa. Kiedyś z pewnością nadejdzie dzień, kiedy cesarz Wilhelm złoży podpis pod aktem nobilitacji, nadając mieszczaninowi Grünfelderowi wymarzone „von” przed nazwiskiem. Teraz Fridolin już się nie burzył na myśl, że fortuna bankierów i przemysłowców pod wieloma względami liczy się bardziej niż szlacheckie pochodzenie. Wreszcie sam dorobił się kapitału pozwalającego patrzeć mu bez zawiści na bogactwo innych. Z takim uczuciem wszedł do wyposażonego w wytworne sofy salonu, gdzie już zebrało się kilkoro gości. August Grünfelder konwersował właśnie z dziarskim oficerem, ale na widok Fridolina przerwał rozmowę i podszedł do niego. – Witam pana! Cieszę się, że skorzystał pan z mojego zaproszenia. – Ależ to przecież oczywiste, że przyszedłem. Fridolin się skłonił, bankier zaś wyciągnął do niego rękę. Fridolinowi bardzo to schlebiło. Uścisnął dłoń pryncypałowi i wtedy dojrzał przed sobą panią domu. Juliana Grünfelder była niską, otyłą kobietą w wieku około sześćdziesięciu lat. Nikt się nie mógł dowiedzieć, że jest trzy lata starsza od męża, który dzięki jej majątkowi stworzył podwaliny banku. Stało się to zgodnie z jej wolą. W roli małżonki szanowanego bankiera czuła się wyśmienicie. Urzeczywistniły się prawie wszystkie jej marzenia. Miała jeszcze tylko jedno, ostatnie – pragnęła, by Fridolin został jej zięciem. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i podała mu rękę, którą on pocałował z atencją. – Bardzo się cieszę, że pana widzę – powiedziała. – Moja Wilhelmina przez cały dzień się lękała, czy pan aby na pewno przyjdzie. Popatrzyła z dumą na córkę. Wilhelmina Grünfelder miała bladą karnację. Po rodzicach odziedziczyła krępą figurę. Jej twarz była krągła, oczy niebieskie, a włosy w odcieniu mysioszarym – jak go kiedyś ironicznie określił Emil Dohnke, bezpośredni podwładny Fridolina. Dohnke nie był zapraszany do domu Grünfeldera. Goszczono tu przede wszystkim partnerów biznesowych pana domu oraz oficerów, z których dwaj byli Strona 16 gotowi dołożyć do swego drzewa genealogicznego Wilhelminę Grünfelder, żeby dzięki jej pieniądzom wieść komfortowe życie. Fridolin przywitał tych panów lekko ironicznym skinieniem głowy. Zapomniał przy tym zupełnie, że przed kilkoma laty on też byłby gotów równie usilnie starać się o rękę tej panny, ponieważ miała odziedziczyć cały majątek Augusta Grünfeldera. Wilhelmina podeszła właśnie do niego i wstydliwie opuściła wzrok. – Panie von Trettin, jaka to radość pana widzieć. Fridolin pomyślał, że Grünfelderowie chyba się zmówili, by go w ten sposób powitać. Ukłonił się elegancko przed młodą damą i pocałował ją w rękę. – Cała radość po mojej stronie. – Och, naprawdę? Wilhelmina poczerwieniała. Fridolin nie zwrócił na to uwagi. Obaj panowie w eleganckich mundurach przestępowali niespokojnie z nogi na nogę. Wprawdzie wiedzieli, że ten młody mężczyzna jest żonaty, ale mimo to im zawadzał. Był zbyt przystojny, żeby dziewczęce serce pozostało obojętne, i miał światowe maniery, których im, dziarskim wojakom, brakowało. – Trettin, widzę, że znów przyszedł pan dzisiaj sam. Czyżby pańska małżonka nie zechciała panu towarzyszyć? – rotmistrz von Campe nie mógł się powstrzymać, żeby nie dogryźć Fridolinowi, a przy okazji chciał przypomnieć Wilhelminie Grünfelder, że ów przystojny mężczyzna jest żonaty i wchodziłaby ona dla niego w rachubę jedynie jako przelotna miłostka. Słowa Campego przygnębiły Fridolina. Istotnie Grünfelder do tej pory zapraszał tylko jego, pomijając Lorę, a on nie śmiał przyprowadzić jej ze sobą. Obawiał się, że w ten sposób popełni towarzyską gafę i zagrozi swej pozycji w banku. Bankier często zapewniał, że byłby zadowolony, mając takiego partnera, tak więc Fridolin zapragnął, żeby żona i córka Grünfeldera wreszcie poznały Lorę. Jego żona na pewno wtedy zrozumie, jak bardzo mu zależy, by stać się współudziałowcem banku. Do tej pory Lora nie znalazła w Berlinie znajomych. Jej jedyną przyjaciółką była Mary – prosta krawcowa, na dodatek pochodząca z angielskiego plebsu. – Wstydzi się pan małżonki, że jej pan ze sobą nie przyprowadza? – zadrwił z lubością lejtnant von Trepkow, idąc w ślady von Campego. – Strona 17 Ludzie powiadają, że pańska żona nie jest szlachcianką, lecz córką biednego wiejskiego nauczyciela z Prus Wschodnich. Von Campe poczuł satysfakcję, usłyszawszy te słowa z ust konkurenta, który nie tylko naruszył reputację Fridolina, ale też przypomniał córce Grünfeldera, że ona również jest mieszczańskiego pochodzenia i dlatego nie stanowi odpowiedniej partii dla takiego szlachcica jak Friedrich von Trepkow. Fridolin zastanawiał się, w jaki sposób mógłby odpłacić lejtnantowi za jego bezczelną uwagę. Gdybym był oficerem, pomyślał, wyzwałbym go na pojedynek. Ale jako reprezentant Banku Grünfelder nie mógł sobie na to pozwolić, chyba że nie miałby innego wyjścia. – Drogi panie von Trepkow, widzę, że został pan źle poinformowany. Moja małżonka jest wnuczką mego wuja, freiherra Wolfharda Nikolausa von Trettina, pana na Trettinie! – rzekł Fridolin, nie kryjąc dumy. W końcu Trettinowie należeli do najstarszych rodów w Prusach Wschodnich, podczas gdy przodek Trepkowów był zwykłym mieszczaninem, służącym jako podoficer w armii Fryderyka Wielkiego, i dopiero jego wnuk dosłużył się na polach bitewnych pod Ligny i Waterloo partykuły „von” przed nazwiskiem. Wiedział o tym też Hasso von Campe i postanowił, że zagadnie na ten temat Augusta Grünfeldera. Jednocześnie przedstawi mu własne drzewo genealogiczne o długim szlacheckim rodowodzie, aby wywrzeć na bankierze wrażenie. Mimowolnie pomyślał o tym, co o małżonce Fridolina powiedział mu były przełożony major von Palkow. Podobno będąc panną, faktycznie zarabiała na życie cerowaniem. Nie przykładał większej wagi do jej szlacheckich korzeni. W jego oczach kobiety, które zakochiwały się w zwykłych nauczycielach i wychodziły za nich za mąż, traciły prawo, by postrzegać je jako szlachcianki; dotyczyło to też ich córek. Von Trepkow nie znał jednak pochodzenia Lory i roztrząsał odpowiedź Fridolina. Zanim przyszła mu do głowy odpowiednia riposta, August Grünfelder poprosił gości do suto zastawionego wyszukanymi smakołykami i przesadnie ozdobionego stołu. Na ten widok niektórzy zmarszczyli nos, uważając, że gospodarz przesadził z wystawnością. – Grünfelder znów się chełpi bogactwem – szepnął von Trepkow do jednego z panów, który jako żonaty mężczyzna nie był dla niego konkurentem. Strona 18 Fridolin usłyszał to i postanowił, że porozmawia na ten temat z bankierem. Wyszukane dania na przeładowanym stole zanadto podkreślały, że Grünfelderowie należą do nowobogackich. Poza tym chciał w rozmowie z pryncypałem wspomnieć o Lorze i dać mu do zrozumienia, że niezapraszanie jej na przyjęcia oboje odbierają jako nietakt. III łaściwie Lora chciała jeszcze tego wieczoru trochę poszyć, ale po W kłótni z mężem poczuła, że nie jest w stanie się tym zająć. Gdy Fridolin opuścił dom, dała wolne trojgu służących, postanowiła bowiem położyć się do łóżka bez kolacji. Ale gdy zaczęła zdejmować odzienie, zmieniła nagle zdanie. Poczuła pilną potrzebę otwarcia przed kimś serca, w przeciwnym razie nie dałaby rady zasnąć i przez całą noc rozmyślałaby o kłótni z mężem. Okazało się, że niepotrzebnie zwolniła służące, bo Jutta, zatrudniona jako kucharka, pomagała jej też przy ubieraniu. Lora musiała trochę poszukać wśród sukien, nim znalazła odpowiednią do wyjścia, a przy tym niezapinaną na plecach. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi, pomyślała, że dom został pusty. Ewentualny złodziej by się jednak rozczarował, ponieważ zostawiła w pałacu Retzmannów w Bremie nie tylko wiele swoich sukni i mebli, ale też prawie całą biżuterię. Z ostateczną przeprowadzką chciała poczekać, aż urządzą nowy dom. Ostatni czas był tak nerwowy, że nie znalazła chwili, by zatroszczyć się o przywiezienie tych rzeczy. Jej myśli bezustannie krążyły wokół salonu mody. Gdy szła pospiesznie wzdłuż Turmstraße, zmierzając do odległego o kilkaset metrów domu, w którym mieszkała jej przyjaciółka, po raz pierwszy zadała sobie na poważnie pytanie, czy nie popełnia błędu. Może Fridolinowi i jej dobrze by zrobiło, gdyby bardziej troszczyła się o niego, a mniej o własne sprawy. Nie! – pomyślała zaraz potem. Również wtedy wcześniej czy później doszłoby do kłótni. Podeszła do latarni ulicznej, której światło padało na słup ogłoszeniowy. W oczy rzucił się jej duży plakat zaprojektowany przez uznanego grafika. Zatrzymała się, żeby przyjrzeć się mu jeszcze raz. Plakat przedstawiał damę ubraną według mody Strona 19 angielskiej, niżej widniał napis sporządzony zaokrąglonymi literami: „Missis Mary Penn ma zaszczyt poinformować o otwarciu salonu mody przy Leipziger Straße, róg Markgrafenstraße”. Mary świadomie prowadziła pracownię krawiecką pod swym panieńskim nazwiskiem. Sądziła, że w ten sposób prędzej zwabi berlińskie damy zachwycone pochodzącą z Anglii księżniczką koronną, niż gdyby używała niemieckiego nazwiska męża – Benecke. Lora zapomniała o przygnębieniu i się uśmiechnęła. Kosztowna reklama sprawiła, że kilka kobiet z wyższej warstwy mieszczańskiej oraz szlachcianek odwiedziło salon mody missis Penn i zamówiło u niej suknie. Mary zatrudniła dwie szwaczki, które już teraz ledwo nadążały z pracą. Dlatego Lora pomagała im własnymi rękoma, chociaż szyła jedynie we własnych czterech ścianach i tylko pod nieobecność Fridolina. Nagle usłyszała za sobą kroki, ruszyła więc dalej. W niektórych częściach Berlina zainstalowano już wprawdzie elektryczne latarnie, dzięki czemu wokół robiło się jasno jak w dzień, ale w tej części miasta latarnie wciąż jeszcze były gazowe i oświetlały trotuar w promieniu zaledwie kilku metrów. Poczuła ulgę, stwierdziwszy, że kroki skręciły w Waldstraße. Wkrótce potem doszła do narożnego budynku na skrzyżowaniu Turmstraße i Ottostraße, gdzie zastukała kołatką do drzwi wejściowych. Otworzył jej dozorca. Znał ją dobrze, gdyż często odwiedzała Mary. Pokręcił z dezaprobatą głową i rzekł: – Ach, pani von Trettin! Nie powinna pani o tej porze wychodzić sama na miasto. Lora skwitowała jego słowa uśmiechem, przywitała się z nim, po czym ruszyła w głąb domu. Weszła na wysoki parter i podeszła do drzwi mieszkania państwa Benecke. Zapukała, a po chwili wpuścił ją do środka mąż Mary – Konrad. On też nie omieszkał zbesztać późnego gościa. – Loro, przyszłaś tu sama, i to na dodatek pieszo? Nie powinnaś była tego robić! Berlin to nie Brema. Tam o tej porze mogłabyś jeszcze spacerować, ale tutaj trzeba się mieć na baczności, żeby nie napadli cię żebracy i inna hołota. – Nie sądziłam, że tak szybko zrobi się ciemno – odpowiedziała Lora. Konrad Benecke pokręcił głową, po czym krzyknął w głąb mieszkania: – Mary! Lora przyszła! – Wspaniale! – zabrzmiał radosny głos. – Miałam zamiar odwiedzić ją Strona 20 jutro z dobrą wiadomością. Otóż pozyskałyśmy dzisiaj nową klientkę. Niestety, owa dama jest bardzo wymagająca. Lora weszła do pokoju, uściskała przyjaciółkę i usiadła na krześle. Konrad tymczasem udał się do kuchni, żeby przynieść coś do picia. Mary wyczuła, że Lorę coś gnębi. W zamyśleniu przyjrzała się przyjaciółce. Lora była piękną kobietą, choć może nieco zbyt wysoką. Miała szczupłą, gibką sylwetkę i jędrne, nie za duże, ale i nie za małe piersi. Jej włosy w kolorze pszenicy były tak gęste, że mogła upinać fryzurę, nie dopinając cudzych włosów ani nie stosując żadnych środków pomocniczych. Jej twarz miała łagodne rysy, a niebieskie oczy połyskiwały. Tylko pionowa bruzda między brwiami świadczyła, że coś ją dręczy. – Masz jakieś problemy? – zapytała Mary. Mówiła z mocnym angielskim akcentem, ale można ją było bez problemu zrozumieć. Lora uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Przed tobą nic się nie da ukryć. Chodzi o Fridolina. Nie poznaję go. W Bremie zgodził się na wszystkie nasze plany, potem w Berlinie pomógł nam wynająć lokal. A teraz żąda ode mnie, żebym wycofała pieniądze z naszego przedsięwzięcia, bo chce wykupić udziały w banku pana Grünfeldera. Mary zbladła, ale szybko się opanowała. – Mogłyśmy przecież otworzyć mniejszy sklep w mniej wytwornej dzielnicy. Sama nie dam rady utrzymać pracowni. Będę musiała zrezygnować, zanim narobię długów. – Z niczego nie zrezygnujesz! – oznajmiła z naciskiem Lora. – Nie podejmuję zobowiązań po to, żeby się z nich po kilku tygodniach wycofywać. Pozostaniemy w dalszym ciągu wspólniczkami! Na szczęście Thomas Simmern sporządził odpowiednie umowy, a tym samym nasze ustalenia są nienaruszalne. Tymczasem Konrad wrócił z kuchni, niosąc dwa kieliszki słabego wina i jeden z rumem. – Jestem przecież starym wilkiem morskim – powiedział, gdy Lora nieufnie zerknęła na rum, po czym poważnym tonem oznajmił: – Jeśli Fridolin zażąda od ciebie, żebyś zrezygnowała z prowadzenia salonu, będziesz musiała się mu podporządkować. – Wcale nie! Mary jest moją najlepszą przyjaciółką. Niech będzie, co ma