Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kwiatkowska Katarzyna - Zobaczyć Sorrento i umrzeć PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
PROJEKT OKŁADKI Joanna Majewska
ZDJĘCIE NA OKŁADCE
Zdjęcie kolorowane wykonane przez Photoglob Zürich w latach
1890-1900, obecnie w Kolekcji Fotochromografii Biblioteki
Kongresu USA.
Dostępne w Wikimedia na licencji Creative Commons
SKŁAD I ŁAMANIE
Krzysztof Szporak
© Copyright by Katarzyna Kwiatkowska
Warszawa 2014
ISBN 978-83-940786-0-7
DRUK I OPRAWA
Drukarnia Cyfrowa
OSDW Azymut sp. z o.o.
ul. Senatorska 31
93-192 Łódź
Napisałeś książkę i chcesz ją wydać? Zapraszamy do serwisu
Rozpisani.pl. Znajdziesz tu szeroki zakres usług wydawniczych,
dzięki którym Twoja książka trafi do księgarń. Pomożemy Ci
dotrzeć do czytelników na całym świecie!
Kontakt
www.rozpisani.pl
[email protected]
lesiojot
Strona 5
ROZDZIAŁ 1
Podsłuchiwanie bywa wielce przydatne i pouczające. Jest to
fakt powszechnie znany, choć każdy odkrywa go samodzielnie,
gdyż mądrość ta nie należy do kanonu oficjalnej wiedzy.
Pewnego wrześniowego poranka 1900 roku prawdę tę poznała
także Konstancja Radolińska, która na pokładzie parowca
Kaiser Wilhelm II płynęła z Genui do Neapolu. Wybierała się
do Amalfi, by spędzić tam wakacje razem ze swym bratem
Antonim oraz Janem Morawskim, ukochanym przyjacielem z
dzieciństwa. Podsłuchana, a raczej podsłyszana rozmowa miała
wprawdzie zniweczyć te świetliste projekty, ale nade wszystko
okazała się właśnie przydatna i pouczająca.
Był to ostatni dzień rejsu i Konstancja postanowiła zaszyć się
gdzieś na osobności, by wystawić twarz na działanie słońca i
lekko ją zezłocić. Decyzja ta nie przyszła jej łatwo. Dziewczyna
żywiła wrodzony i utrwalony wstręt do wszelkich ukradkowych
działań, a kąpiel słoneczna musiała być potajemna, gdyż
zgodnie z panującym przekonaniem słońce nie miało prawa
paść na twarz damy. Przewalczywszy swe opory, Konstancja
rozpoczęła poszukiwania odludzia na przeludnionym statku, co
powiodło się dopiero dwie godziny przed cumowaniem paro-
wca w Neapolu, gdy pasażerów i załogę opanowało szaleństwo
pakowania.
Zaglądając do palarni położonej na rufie pokładu spacero-
wego, Konstancja stwierdziła, że między dwoma stosami
złożonych krzeseł wypoczynkowych powstała metrowej szero-
kości szczelina. Rozejrzała się, a ponieważ nikogo w okolicy nie
dostrzegła, oknem wydostała się na pokład, rozstawiła leżak i
zasłoniła go dodatkowym krzesłem. Zdjęła kapelusz i
szmizetkę, a potem wygodnie się umościla.
Przez kwadrans pławiła się w słońcu i snuła wizje
nadchodzących rozkosznych dni: kąpieli, wycieczek po okolicy i
Strona 6
wspólnie spędzanych wieczorów.
Nagle, z lewej strony, dobiegł ją głos jej starszego brata:
— A więc Jan nie przyjedzie.
Dziewczyna poderwała się i zakryła usta, by nie zawołać: „Jak
to, nie przyjedzie?”.
— Niestety ― tym razem mówił pułkownik Richards, angielski
mocodawca zarówno Antoniego, jak i Jana w ich
międzynarodowych rozgrywkach. ― Wiedziałem o waszych
planach, więc zaproponowałem, że znajdę kogoś do tego
zadania, ale uparł się, że to on pojedzie do Mediolanu.
Obawiam się, że twoja siostra będzie zawiedziona.
— Konstancja zrozumie — odparł Antoni uspokajająco. — Jest
bardzo rozsądna.
Konstancja, zaciskająca pięści i zagryzająca wargi, nie
wyglądała w tej chwili na kogoś szczególnie wyrozumiałego czy
racjonalnego. Ponownie odezwał się młody Polak:
— Musimy zrobić wszystko, aby nie dopuścić do kolejnych
zamachów. W Europie...
Dalszych słów dziewczyna nie słuchała, gdyż w wymuszonym
milczeniu trawiła prawdę, że Jan po raz kolejny odwołał ich
spotkanie i po raz kolejny zrezygnował ze spędzenia z nią
czasu. Już chciała się zerwać i ukryć w kajucie, gdy
uświadomiła sobie swą krytyczną sytuację. Ukazanie się teraz
byłoby przyznaniem się, że oddawała się czemuś zakazanemu,
a przede wszystkim, że podsłuchiwała.
Tymczasem znowu padło imię Jana i Konstancja zmusiła się,
by słuchać:
— Jan pojechał na północ, by to rozpoznać ― stwierdził
Anglik. ― Nie wiemy, czy te ślady faktycznie wiążą się z
zamachem na króla Umberta 1, ale zbyt wiele nitek zbiega się w
Mediolanie, by można to uznać za przypadek. A większość tych
tropów wiedzie na południe. Dlatego postanowiłem tam
wyruszyć, a tymczasem na północy musi mnie zmienić ktoś
tam nieznany.
— W Neapolu nigdy nie było spokojnie — zauważył Polak.
— Tym razem nie chodzi o Neapol, lecz o Sorrento. Najlepiej
1 Król Wioch Umberto I zginął w zamachu w Monzie 29 lipca 1900.
Strona 7
będzie, jeśli opowiem ci wszystko od początku. Dwa tygodnie
temu, dokładnie dwudziestego piątego sierpnia, pilnie
wezwano mnie do Mediolanu, bo poprzedniego dnia
wytropiono w mieście Giuseppe Angelego. Z pewnością o nim
słyszałeś. To jeden z najgroźniejszych włoskich anarchistów, od
kilku lat poszukiwany. W maju widziano go na Azorach, tuż
przed morderstwem króla był w Monzie, ale potem zniknął. W
Mediolanie wszedł do remontowanej pralni Hotelu de la Ville,
po godzinie z niej wyszedł i rozpłynął się w powietrzu. Pralnię
przeszukano i znaleziono dwa świstki. Jeden był oderwanym
fragmentem kartki, na której napisano po francusku: .
.Liberata. Za pierwszym razem się nie udało, ale to nic
straconego. Następna szansa w drugiej dekadzie września.
Proszę nie zmieniać wcześniejszych planów. W Sorrento jest
pięknie o tej porze roku, a Hotel Royal zasługuje na swą nazwę.
Eleanor może potwierdzić, że nie rzucam słów na wiatr”. To
ostatnie zdanie przekreślono.
— Eleanor? — powtórzył Antoni. ― Jaka Eleanor?
— Poczekaj, to nie wszystko. W starym piecyku znaleziono
nadpaloną ćwiartkę papieru. Nagłówek brzmiał „Per
l’american", a pod spodem wymieniono trzech cesarzy i
prezydenta Francji.
W tym momencie Konstancja, którą te tajemnicze wiadomości
tak zainteresowały, że zapomniała o doznanym zawodzie,
oparła się o stertę krzeseł rozdzielającą ją od mężczyzn. Dwa z
nich przesunęły się względem siebie, przyciągając uwagę
Anglika.
— Ktoś tam jest? ― zawołał, dłońmi badając przesłonę.
— Same krzesła ― odparł niefrasobliwie młody Polak. — A za
nimi kończy się pokład.
— Wydawało mi się, że wcześniej widziałem na tym pokładzie
twoją siostrę.
— Konstancję? Chyba poszła do kajuty. Zresztą nie wierzę, by
była zdolna do jakichkolwiek ukradkowych działań.
Dziewczyna bezgłośnie zachichotała, tłumiąc jednocześnie
poczucie honoru, które nakazywało się ujawnić. Pan Richards
jednak nie dał się przekonać. Przybliżył się do barykady i
Strona 8
próbował przeniknąć ją wzrokiem.
— Widać tylko kremowe siedziska i brąz drewnianych ram ―
mruknął.
Była to także kremowa suknia Konstancji i brąz jej włosów.
Uspokojony pułkownik podjął opowieść:
— Tamtego dnia, już po Giuseppe, do tej pralni weszły
pojedynczo jeszcze dwie osoby: mężczyzna i kobieta.
Mężczyzna ubrany był w strój kelnera, ale agent śledczy nie
rozpoznał go później wśród obsługi hotelu. Kobieta była
szczupła, twarz miała szczelnie zakrytą woalką, ale gdy się
odwracała, mignęły rude włosy.
— Jedyne, co kojarzy mi się z „Liberatą” ― wyznał Polak ― to
ta organizacja, Europa Liberata.
— Angelo należy do jej najaktywniejszych członków ―
przytaknął pułkownik. ― Porzucili swe szczytne ideały i
przeobrazili się w terrorystów gotowych usunąć każdego
niewygodnego polityka. O ile tylko znajdzie się ktoś skłonny
ponieść koszty egzekucji.
— O to chyba nietrudno ― mruknął Antoni. ― Nie brakuje
przecież zawiedzionych w ambicjach arystokratów czy
niezadowolonych ze swych władców obywateli.
— Dlatego wciąż wydłuża się lista celów ewentualnych
zamachów. W Paryżu odkryliśmy ślady przygotowań do ataków
na tych czterech wymienionych władców, a także na
prezydenta Stanów Zjednoczonych, pana McKinleya.
I coraz więcej wskazuje na to, że to Europa Liberata ponosi
odpowiedzialność za zabójstwo króla Umberta oraz za tę
sierpniową próbę zamordowania szacha.
Konstancja leżała nieruchomo, prawym ramieniem zasłaniała
twarz przed palącymi promieniami słońca i czuła się, jakby
czytała jedną ze szpiegowskich powieści Williama Le Queuxa.
— Podobno w Nowym Jorku — odezwał się Radoliński —
aresztowano kilku anarchistów pod zarzutem planowania
zamachu na prezydenta. Może należałoby poinformować
Amerykanów o paryskim odkryciu? Najwyraźniej prowadzą
własne działania i być może chcieliby przyłączyć się do naszej
akcji.
Strona 9
— W połowie sierpnia byli tu na konsultacjach ich urzędnicy
― poinformował pułkownik ― ale stwierdzili, że nie istnieje
żaden ślad spisku na życie prezydenta. Morderstwo króla
Umberta uznali za sprawę włoskich antymonarchistów, strzały
do szacha zaś za wybryk szaleńca. Albo rzeczywiście nie wierzą
w istnienie spisku, albo planują rozwiązać zagadkę sami.
Tu nastąpiła chwila ciszy, a w powietrzu rozniósł się zapach
dymu cygar.
— Wydaje mi się ― oznajmił Antoni ― że należy się
skoncentrować na tej kartce związanej z Liberatą. W tym
urywku mamy co najmniej trzy konkretne punkty zaczepienia.
— Tak właśnie postąpiliśmy ― odpowiedział pan Richards. ―
Liberata. Hotel Royal w Sorrento. Eleanor. Sądzimy, że w
Hotelu Royal dojdzie do spotkania anarchisty z Europa
Liberata ze zleceniodawcami. Nie mamy tylko pewności, czy
chodzi o przyszłe zadanie czy o rozliczenie dokonanego
zamachu.
— A ta Eleanor?
— Tamtego dnia w Hotelu de la Ville przebywała znana
francuska awanturnica, zamieszana nie tylko w skandale
towarzyskie i zniknięcia klejnotów, lecz także w szpiegostwo i
szantaże.
— Czyżby Eleanor Duval? ― zagadnął Polak.
Zaciekawiona Konstancja lekko się uniosła i w tym momencie
tuż przed jej twarzą przemknęła jak strzała końcówka męskiej
laski, wbita z szaleńczą siłą między krzesła. Dziewczyna
osunęła się na leżak, lecz równie szybko jak ta strzała przez
głowę przemknęła jej myśl o piorunie, który nigdy nie uderza w
to samo miejsce. Poderwała się i przylgnęła do tych desek,
spomiędzy których przed chwilą wystrzeliła śmiercionośna
broń. Po kilku sekundach nastąpił kolejny cios, tym razem tnąc
powietrze w miejscu, gdzie przed momentem spoczywała jej
skroń. Pokonując opór ciasnej sukni, Konstancja zsunęła się z
siedzenia i skuliła na podłodze. Serce jej łomotało, a krew
przetaczała się z ogłuszającym hukiem.
Zza przepierzenia dobiegł spokojny glos pułkownika.
— Chciałem tylko się upewnić, że jesteśmy sami ― wyjaśnił,
Strona 10
po czym kontynuował: ― Wprawdzie nie znamy całego tekstu
wiadomości, ale mogę się założyć, że Eleanor jest w tej sprawie
postacią kluczową: głównym ogniwem bądź pośredniczką.
Skoro ją znasz, nie muszę ci tego tłumaczyć.
— Właściwie niewiele o niej wiem.
— Jak my wszyscy. Jest obywatelką Francji. Miała co najmniej
dwóch mężów: Austriaka i Francuza. Pojawiła się znikąd w
Paryżu, uwiodła starego barona, który się z nią ożenił,
wprowadził do towarzystwa i zmarł. To, co jej zostawił, już
dawno wydała, ale nadal żyje niezwykle rozrzutnie, choć nie
wiadomo, kto płaci za te luksusy.
Tymczasem mimowolny świadek tej rozmowy postanowił
opuścić panów po angielsku, nie chcąc narażać się na bliskie
spotkanie z laską. Dziewczyna musiała tylko zdecydować się na
jakąś drogę ucieczki. Ostrożnie przybliżyła oko do sterty
krzeseł. Plamy marynarek obu panów, granatowa i popielata,
znajdowały się przy ścianie palarni, Konstancja odwróciła się
więc i zaczęła powolutku wycofywać na klęczkach w
przeciwnym kierunku, w stronę burty. Przesuwała się tyłem,
cal po calu, na tyle tylko bowiem pozwalała jej wąska suknia,
opinająca ściśle biodra i nogi aż do kolan. Pomyślała z
rozbawieniem, że podobnie musiała się czuć Kleopatra
zawinięta w dywan.
Pułkownik zaś dalej kreślił portret bezwzględnej damy:
— Największym dla nas problemem jest jej upodobanie do
młodych dyplomatów, którzy nie potrafią jej się oprzeć, a
kolejną komplikacją to, że nie jest związana z żadnym rządem.
Pracuje dla tych, którzy najlepiej płacą. Ale wszystko to wiem
niejako z drugiej ręki, bo nigdy nie zetknąłem się z nią
osobiście. A ty ją znasz?
— Spotkałem ją kilka razy. — Po tej lakonicznej odpowiedzi
Antoni na chwilę zamilkł. ― W gruncie rzeczy dobrze się stało,
że Jan ruszył na północ.
Konstancja dotarła właśnie do skraju pokładu i odkryła, że ten
drugi stos leżaków, bliższy rufy, nie dochodził do burty, dzięki
czemu między nim a barierką istniała wąska szczelina.
Postanowiła wślizgnąć się za leżaki i zeskoczyć na niższy
Strona 11
pokład. Już wyciągała dłoń w stronę balustrady, gdy imię Jana
zatrzymało ją w miejscu.
— Jan? A co on ma z nią wspólnego? ― spytał w imieniu
Konstancji pułkownik.
— Wywiadowcy sfuszerowali sprawę ― zauważył Polak ―
skoro nie wykryli, że był z nią związany.
— Nic o tym nie słyszałem ― mruknął Anglik. ― No, ale nie
jesteśmy w stanie wyśledzić każdej miłostki.
— To nie była miłostka, tylko kilkuletni związek ― sprostował
Antoni. — Oparty na potężnej fascynacji. Wbrew pozorom,
sporo ich łączyło. Żądza przygód, śmiałość, ekstrawagancja.
Ogólny... rozmach, nazwijmy to. On chyba planował jej się
oświadczyć, może zresztą do tego doszło. Byli razem ze dwa
lata, gdy wybuchł ten skandal ze zniknięciem testamentu
księcia Platera. Stanęli po przeciwnych stronach i ona
wystrychnęła go na dudka. Rozstali się jako wrogowie. To
musiało być jakieś pięć lat temu, pół roku po tym jak po raz
pierwszy pojechałem do niego do Paryża.
Opowiadał o tym zupełnie beztrosko, a tymczasem jego siostrę
sparaliżowało na skraju pokładu. Jan oświadczył się jakiejś...
ladacznicy! Urzeczony jej śmiałością i ekstrawagancją! A
tymczasem ona, Konstancja, siedziała w tej klatce i narażała się
na nadzianie na rożen, tylko dlatego, że wstydziła się przyznać
do wygrzewania na słoneczku. Po raz pierwszy poczuła impuls,
by wstać, odsunąć krzesło, wejść do palarni przez okno i
pomachać do obu panów. To też byłby rozmach.
— Z kim jest obecnie związana? ― spytał Antoni.
— W świetle tego, co powiedziałeś, to dość ciekawe. Do
Mediolanu przybyła jako towarzyszka pewnego młodego
amerykańskiego milionera...
— A jednak jest w tym jakiś Amerykanin.
— To nie on — zapewnił Anglik. — Już wrócił za ocean.
Porzuciła go i oddała się pod opiekę Rosjanina, wpisującego się
do hotelowych ksiąg jako hrabia Straduński. Stało się to
wieczorem tego dnia, gdy znaleziono te wiadomości w pralni.
Co ciekawe, chwilę wcześniej hrabia otrzymał jakąś tajemniczą
wiadomość, która wprawiła go w wyśmienity humor. Możliwe,
Strona 12
że był to list od Europa Liberata i możliwe, że piękna Eleanor
zmieniła protektora właśnie przez tę wiadomość. Od razu
wyjechali do Wenecji, a stamtąd do Sorrento.
— A sam hrabia? — dopytywał się Polak. ― Kto to taki?
— Straduński to chyba pseudonim, bo widziałem jego zdjęcie i
myślę, że to pewien autentyczny książę. Jeśli mam rację, to ten
człowiek nadawałby się na klienta organizacji. Nie ukrywa
niechęci do cara i od ponad dwudziestu lat znajduje się w
niełasce za swe ostre wypowiedzi.
— Przystojny? Młody? Bogaty?
— Tylko bogaty ― zaśmiał się Anglik.
— W takim razie piękna Eleanor miała inny powód, by się do
niego przyłączyć.
Konstancja zagryzła wargi z nagłą determinacją. Poczuła, że
musi poznać tę cudowną istotę, szpiega i awanturnicę, kobietę,
w której zakochał się Jan. Najwyraźniej, wbrew zapewnieniom
matek, śmiałość i ekstrawagancja podobały się mężczyznom
bardziej niż prozaiczny rozsądek.
Porzuciła te myśli i nadstawiła ucha, gdyż ponownie odezwał
się pułkownik:
— Skoro poznałeś Eleanor, czy mówi ci coś nazwisko Julien de
Preissac?
— Nie, zupełnie nic.
— Ta dwójka współpracuje od lat, lecz nie wiem, czy ich
związek można nazwać namiętnością, przyjaźnią czy wspólnotą
interesów. A w wolnych chwilach on oddaje się swej pasji,
którą jest polowanie na bardzo bogate kobiety, szczególnie te
utytułowane, i wyciskanie z nich pieniędzy.
— Był teraz w Mediolanie? ― spytał młody Radoliński.
— Nigdzie nie natrafiliśmy na jego ślad — przyznał z
ociąganiem Anglik. — Ale nos mi podpowiada, że on bierze w
tym udział.
-Trzech podejrzanych. To całkiem sporo.
— Może być ich więcej. Muszę po prostu znaleźć osoby, które
były wtedy w Mediolanie, a teraz będą w Sorrento.
— Wyjazd z żoną to doskonały pretekst dla dyskretnego
śledztwa ― zauważył Antoni.
Strona 13
— I tak wybieraliśmy się na południe, więc przyjrzę się
sprawie z bliska.
Konstancja aż wyprostowała się w klęku. W tym jednym
zdaniu zawierało się rozwiązanie patowej sytuacji, w którą
zabrnęla. Jan przed wielu laty zdobył jej serce, ale ― niestety ―
nie zdeklarował się. Wierzyła, że już wkrótce zrezygnuje ze
swego ryzykanckiego zajęcia i wybierze ją, a tymczasem żyła w
zawieszeniu, jakby jej życie było nieważne, dopóki brakowało w
nim Jana. Dopiero ostatnio zaczęła czuć zniecierpliwienie tym
impasem, zaczęła się obawiać, że już zawsze ona będzie
czekała, a on będzie się wahał. A tymczasem pułkownik
Richards podróżował po świecie z młodą żoną i unieszkodliwiał
polityczne spiski, co znaczyło, że Jan nie musiałby wyrzekać się
swej pasji, gdyż mogliby rozwiązywać zagadki razem.
Konstancja musiała więc tylko, zamiast do Amalfi, pojechać do
Sorrento, rozwikłać tę anarchistyczną intrygę (z pomocą
pułkownika lub jeszcze lepiej bez), wzbudzić podziw Jana i
skłonić go do oświadczyn. Jakie to proste!
Gdy ona oddawała się tym podniebnym lotom, panowie
przeprowadzali podsumowanie, z którego Konstancja trochę
straciła.
— Nie wiemy ― mówił pułkownik ― czy te dwa znaleziska
dotyczą tego samego zlecenia. Pewne jest tylko to, że coś się
szykuje i że podejrzani są obywatele wszystkich mocarstw.
W tym momencie z dołu dobiegła melodia, którą trębacz
wzywał wszystkich na lunch, i dziewczyna pojęła, że musi się
ewakuować, gdyż zaraz zacznie się ruch, jeśli nawet nie na tym
górnym poziomie, to na niższych. Wycofała się na skraj
pokładu i ręką sprawdziła stan barierki. Spojrzała w lewo, w
stronę rufy. Ponad metr od miejsca, gdzie przysiadła, kończył
się pokład spacerowy. Łopotały tam flagi, zapewniając szczelną
kurtynę przedstawieniu, jakie planowała dać. Z przeciwnej
strony dobiegło ją jeszcze:
— Jan dopilnuje spraw w Mediolanie ― powiedział Anglik ―
ale muszę znaleźć kogoś, kto pojedzie do Monachium. Włosi
mają podejrzenia wobec pewnej niemieckiej grupy.
— Ja pojadę ― odrzekł Antoni. ― Przez rok tam studiowałem,
Strona 14
więc nieźle znam miasto.
Dziewczyna przysiadła na piętach i spojrzała poza siebie: w
dole pieniły się fale rozbryzgiwane przez prujący parowiec. Na
mgnienie oka znalazła się w samym środku swego
koszmarnego snu o spadaniu, ale zacisnęła zęby. Skoro miała
być szpiegiem, powinna zwalczać swoje słabości. Wyprostowała
się, chwyciła w zęby kapelusz i na klęczkach przesunęła się po
wąziutkiej półeczce, dłońmi zaczepiając o leżaki, a plecami
ocierając o poziome pręty barierki. Wstrzymując oddech,
prześlizgnęła się na drugą stronę sterty. Tam kończył się
pokład spacerowy, krótszy od głównego. Na szczęście wzdłuż
leżaków pozostawiono odrobinę więcej miejsca i zdołała usiąść
na tej wąskiej ławeczce. Metr pod jej stopami znajdował się
podest zewnętrznej klatki schodowej. Odczepiła linkę
balustrady, zeskoczyła i zbiegła na niższy pokład. Skręciła w
lewo i zmuszając się do spokojnego kroku, przeszła kilkanaście
metrów wzdłuż jadalni rufowej, wprost do ustawionego na
uboczu fotela. Usiadła i drżącymi dłońmi nałożyła kapelusz.
Kończyła go przypinać, gdy na ażurowych, metalowych
schodach zadudniły ciężkie kroki. Zza gorsu wyciągnęła
szmizetkę i narzuciła ją na dekolt. Usłyszała męskie głosy i
chwyciła pozostawioną przez kogoś gazetę. Natychmiast
zagłębiła się w lekturze.
— Nie idziesz na lunch, siostrzyczko? ― zabrzmiało tuż obok.
Podniosła głowę i postarała się o roztargnione spojrzenie.
Zbliżał się jej jasnowłosy brat o zniewalającym, słonecznym
uśmiechu, który jednak tracił część swego blasku w zestawieniu
z niebywale przystojnym pułkownikiem Richardsem.
Nieposłuszny wzrok dziewczyny spoczął na złowrogiej lasce, z
którą prawie zawarła była znajomość, i czym prędzej
przewędrował na Antoniego.
— Chciałam doczytać do końca ten artykuł ― wyjaśniła
Konstancja.
— Coś ciekawego? ― spytał odruchowo.
Z emocji zapiekły ją policzki. Lekko uniosła gazetę i dostrzegła
słowa wypisane pogrubioną czcionką: „Caravaggio” i
„Pinacoteca Brera”. Przypomniała się jej wiadomość sprzed
Strona 15
kilkunastu dni. Niewiele o tym wiedziała, ale i tak więcej niż
Antoni.
— Eksperci z Pinacoteca Brera potwierdzili autentyczność
obrazów Caravaggia, nazywanych Sądem Tankreda―
oznajmiła tonem specjalistki. ― To trzy portrety kobiet
namalowane dla rodziny Carafów. — Nie słuchali, jak to męż-
czyźni, ale tym razem nie miała im tego za złe. — Czy coś się
stało?
Antoni przybrał minę zarezerwowaną na pogrzeby.
— Złe wieści, Konstancjo. Jan nie może przyjechać do Amalfi
― oznajmił. ― Doszło do pewnych niespodziewanych
wydarzeń, bardzo poważnych, i musiał natychmiast wyruszyć
do Mediolanu.
— To przykre, ale tamte sprawy są najważniejsze ― zapewniła
dziewczyna. — Doskonale to rozumiem.
Dla potwierdzenia obdarzyła brata pogodnym uśmiechem, ale
on patrzył na nią z troską i chyba uważał jej spokojne
zachowanie za wymuszone. A Konstancja z trudem się
hamowała, by nie okazać euforii. Nareszcie pojawiła się okazja,
by działać, nie trzeba było już trwać bezwolnie i czekać. A po
połączeniu dwóch zadań, które sobie wyznaczyła, ostateczna
wersja planu wyglądała następująco: pojedzie do Sorrento,
pozna Eleanor, odkryje tajemnicę jej fascynującego czaru, a
przy okazji rozwikła sprawę tego spisku. Udowodni Janowi, że
mogą współdziałać.
Podejmując te postanowienia, nie wiedziała jeszcze, że to
pierwsze w jej karierze podsłuchiwanie stanowiło przełomową
chwilę. To był początek nowego życia.
Strona 16
ROZDZIAŁ 2
Konstancja zrezygnowała z lunchu, a panowie oddalili się,
przyjmując jej decyzję ze zrozumieniem.
Serce dziewczyny uderzało coraz wolniej, a ciało stopniowo
rozluźniało się po koszmarnych chwilach oczekiwania na
kolejny cios laską. W miarę jednak jak poczucie bezpośre-
dniego zagrożenia się rozpływało, wracało nieprzyjemne
zaskoczenie faktem istnienia Eleanor i narastał gniew na Jana.
Nerwowym, bezmyślnym ruchem zaczęła zwijać gazetę w rulon
i ją prostować.
Górny pokład pierwszej klasy powoli się zapełniał. Najpierw
powróciło kilka par, które Konstancja widziała już
poprzedniego dnia. Każdy z mężczyzn skakał wokół swej damy,
przysuwał podnóżek, poprawiał poduszkę, machał wachlarzem
i całował po rączce, na której błyszczała nowa obrączka.
Wszystkiemu temu towarzyszyły lukrowane zwroty i czułe
spojrzenia w oczy. Naraz dziewczyna usłyszała tuż przy uchu
komentarz:
— Chętnie pooglądałabym te gołąbki za kilka lat. Ciekawe, jak
wtedy będą gruchać.
Słowa te wypowiedziała kruchutka, drobnokoścista dama o
siwych włosach zwiniętych w kok na czubku głowy, z fantazyjną
falą tuż nad czołem. Była to angielska ciotka Konstancji,
czcigodna Victoria Greville2. Kobiet nie łączyło pokrewieństwo,
lecz powinowactwo, jako że siostra pani Victorii wyszła za mąż
za stryja dziewczyny. Pięć lat wcześniej, tuż po tym jak
Konstancja skończyła pensję, ojciec zaproponował jej, by
spędziła z Angielką trochę czasu jako towarzyszka podróży.
Podczas tych minionych lat młoda Polka kilkakrotnie wracała
do domu rodzinnego, ale ciotka zawsze się o nią upominała.
2 Czcigodna (ang. The Honourable) — tytuł grzecznościowy przysługujący
m.in. córkom i synowym wicehrabiów i baronów.
Strona 17
Teraz uśmiechała się dość łagodnie, co znaczyło, że Antoni
powiadomił ją o katastrofie wspólnych planów. Rzucanie taniej
pociechy byłoby sprzeczne z naturą Angielki, minęła więc
Konstancję i poszła w stronę swej kajuty.
Niedaleko dziewczyny ulokowała się para Niemców, która
także wsiadła na statek w Genui. On, malutki i okrągły, służył
swej złotowłosej walkirii niczym średniowieczny giermek
królowej, choć ich obrączki dawno straciły blask nowości.
Polka już zamierzała odejść, lecz nagle podchwyciła nazwę
„Hotel Royal”. Pamiętała, że Hotel Królewski można znaleźć w
każdym mieście, ale na wszelki wypadek nadstawiła uszu.
— Nie jestem pewna, czy Hotel Royal to dobry wybór ―
zakwękala Niemka.
— To cudowne miejsce, kochana Gabrielo. ― Mężczyzna, w
przeciwieństwie do żony, mial niezwykle ujmujący, dźwięczny
głos. ― Zresztą wiesz, jak mi zależy, abyśmy zatrzymali się w
Sorrento. Tylko będąc na miejscu, zdołam załatwić...
— Ćśś ― psyknęła kochana Gabriela i rozejrzała się nerwowo.
Zasłuchana Konstancja uniosła głowę i zapatrzyła się w
przelatujące mewy. ― Prosiłam cię, abyś tego nie wypowiadał.
Po tylu latach ze mną mógłbyś wreszcie nabyć trochę
subtelności. Nikt nie wie, co ja muszę znosić.
Osunęła się na oparcie, zamknęła oczy i palcami masowała
skronie. Jej niewolnik wyciągnął z niewielkiej torby flakon,
zwilżył płynem chusteczkę i ostrożnie przemył czoło żony.
W tym momencie na pokładzie pojawił się pan Alex Richards
ze swą młodziutką żoną i Konstancja zwróciła się ku
nadchodzącym. Wyglądali razem zachwycająco, choć on
mógłby być jej ojcem ― zdaniem Antoniego skończył
czterdzieści pięć lat, Fleur zaś ledwie przekroczyła
dwudziestkę. Pułkownik był nieprzyzwoicie wręcz przystojny:
wysoki, szczupły i opalony, przyciągał uwagę swymi
ciemnosrebrnymi włosami. Gdy tak szedł po pokładzie w
popielatym garniturze, lśniącogłowy, pewny siebie i
wyprostowany, przypominał Konstancji króla Artura. A u jego
boku płynęła śliczna, wiotka Fleur w różowej sukni i z
uśmiechem przysłuchiwała się mężowi.[L.J]
Strona 18
Choć o pułkowniku, rozkazodawcy Jana i Antoniego w ich
dyplomatycznych grach, Konstancja słyszała już wcześniej,
poznała go dopiero minionego dnia, gdy w Leghornie wsiadł na
ich statek. Państwo Richardsowie wybierali się do Sorrento, by
świętować pierwszą rocznicę ślubu, który tam właśnie się
odbył.
Po chwili pułkownik opuścił panie, tłumacząc się
koniecznością sprawdzenia, czy bagaże są gotowe do
lądowania. Gdy zostały same, Angielka zbliżyła się do barierki i
oparła o reling. Miała brązowe włosy o złocistym połysku, oczy
w kształcie migdałów i prawie proste brwi. W chwilach
zamyślenia sprawiała wrażenie smutnej, ale zagadnięta,
natychmiast się uśmiechała, a wtedy jej twarz zmieniała się w
niepowtarzalne zjawisko.
Konstancja, nadal olśniona perspektywami, jakie odkryła,
postanowiła dowiedzieć się, jak funkcjonowało małżeństwo
Fleur.
— Pan pułkownik jest bardzo doświadczonym podróżnikiem,
prawda?
— zagadnęła.
— Tak — uśmiechnęła się młoda pani Richards ― przez
dwadzieścia lat błąkania się po świecie nabył wyjątkowej
wprawy.
— A czy po ślubie musiał ograniczyć swe działania?
— Trochę tak ― przyznała Angielka. — Więcej czasu spędza w
Europie, a wtedy zazwyczaj zabiera mnie ze sobą. Ja zostaję w
jednym miejscu, a on załatwia swoje sprawy w okolicy.
— Nie każdy mężczyzna zgodziłby się zrezygnować z czegoś, co
przez lata stanowiło sens jego życia ― zauważyła Konstancja.
— Mój mąż jest najszlachetniejszym człowiekiem na świecie ―
zapewniła Fleur.
Polka nic nie odrzekła, tylko skierowała wzrok za burtę. Statek
właśnie dotarł do Zatoki Neapolitańskiej. Po lewej stronie
ukazała się wyspa Ischia, po prawej, w oddali, wynurzyło się
Capri, niczym dwaj strażnicy pilnujący wejścia do raju. Panie
przeszły bliżej dziobu statku, by móc w pełni ogarnąć czar
lazurowego basenu. Od południa zamykał go Półwysep
Strona 19
Sorrentyński z kolonią rybackich wiosek, które przysiadły na
wysokiej platformie. Na wprost uwagę przykuwał Wezuwiusz,
ze stokami pokrytymi winnicami, cieniutką kolumną dymu
snującego się z krateru i mrowiem osad rozłożonych u stóp
wulkanu, a na lewo rozciągała się biało-kolorowa mozaika
Neapolu i jego przedmieść. Konstancja podziwiała ten widok
już dwukrotnie i za każdym razem dochodziła do wniosku, że
żadne chyba miasto nie mogło pochwalić się bardziej
fantastyczną lokalizacją.
Po chwili nadeszli Antoni z pułkownikiem i wszyscy razem
przyglądali się, jak statek zbliżał się do nabrzeża.
Dookoła kłębiły się jednostki pływające każdego rodzaju i
każdej bandery. Parowiec nie zdążył rzucić kotwicy, a już
obiegły go szalupy pełne muzykantów, śpiewających Santa
Lucia czy Funiculi, funiculà. Obok dziobu kręciła się łódź z
dwoma mandolinistami, matką z tamburynem i dziewczyną z
parasolem, który odwróciła i wyciągała w stronę pasażerów po
miedziaki.
Statek rzucił kotwicę przy stanowisku sanitarnym i wciągnął
na maszt czarno-żółtą flagę. Powiewała tam do chwili przybycia
włoskiego lekarza portowego, który wystawił świadectwo
stwierdzające, że na pokładzie nie ma i nie było przypadków
dżumy, cholery czy jakiejkolwiek innej choroby zakaźnej.
Parowiec przybił do brzegu na wprost białego budynku w
porcie Immacolatella, gdzie mieściła się kwatera główna
portowego Urzędu Celnego. Gdy kufry zostały zwalone ze
statku na nabrzeże, bagażowi w dowolny sposób porozwozili je
do trzech osobnych magazynów i rozpoczęło się polowanie,
któremu towarzyszyło nieopisane zamieszanie: tragarze się
nawoływali, policjanci próbowali usunąć z budynku tubylców,
a podróżni myszkowali między setkami skrzyń i waliz. Z
chmary portierów Konstancja wybrała jednego i przy jego
pomocy szybko znalazła wszystkie kufry, ponieważ już w Genui
przepasała je pomarańczową taśmą. Postawiła ciotkę na straży
przy bagażu i sprowadziła celnika, choć Antoni sugerował, by
spokojnie poczekać. Uśmiechnięty inspektor grzecznie zapytał
podróżnych o przewożony tytoń, kazał otworzyć najmniejszą
Strona 20
walizkę, po czym zamknął ją nietkniętą i zrobił kredą
odpowiednie znaki dla kontrolera przy drzwiach. (Ta
wyrozumiałość, jak później dano Konstancji znać przez
hotelowego portiera, kosztowała ją zaledwie jednego lira).
— Ciekawe ― skomentowała ciotka ― że w każdym kraju, gdy
odpowiesz celnikowi, że nie masz nic do oclenia, on i tak spyta:
„Żadnych cygar?”.
Oficer sprawdzał akurat kufry tuż obok i uśmiechnął się pod
nosem. Konstancja nie chciała sprowokować go do napadu
obowiązkowości, czym prędzej więc skinęła na facchino 3, który
załadował kufry na wózek i odjechał, a trójka podróżnych
podążyła za nim. Minęli kontrolę, ale zanim zamknęły się za
nimi drzwi, dziewczyna odwróciła się i zobaczyła, że dwóch
oficerów w niewielkich czapeczkach z daszkami nasuniętymi na
nosy prowadziło dokądś tego pękatego Niemca, który nerwowo
rozglądał się na boki i obiema dłońmi trzymał neseser.
„Co też przy nim znaleźli?” ― przemknęło przez głowę
dziewczynie. ― „Zakazany jest alkohol, tytoń i perfumy. No i
broń, oczywiście”.
Razem ze swymi towarzyszami wyszła na placyk przed
budynkiem portowym i rozejrzała się dookoła. Choć Neapol
szczycił się cudownym położeniem, lądowanie przysparzało
podróżnym straszliwego antyklimaksu. Widziany z daleka
dostojny krajobraz wyolbrzymiał oczekiwania, zawód był więc
tym boleśniejszy. Wstrętne otoczenie portu, brud i nędza ulic,
krzyczący tragarze i dorożkarze ― wszystko to odzierało z iluzji
i przydawało nowego znaczenia powiedzeniu: „Zobaczyć
Neapol i umrzeć”.
Po chwili dołączyli państwo Richardsowie. Już na statku
ustalono, że obie rodziny planowały zatrzymać się w Hotelu
Bristol przy Corso Vittorio Emanuele, w nowszej dzielnicy
ulokowanej ponad centrum, i teraz wszyscy odczytywali napisy
na czapkach kręcących się portierów, szukając nazwy Bristol.
Wreszcie pan Richards wypatrzył właściwego człowieka.
Portier, ujrzawszy pięcioro pasażerów i stertę bagażu,
zaproponował, by damy z częścią waliz pojechały dorożką,
3 Facchino (wł.) — tragarz.