Książę Harry - Ten drugi
Szczegóły |
Tytuł |
Książę Harry - Ten drugi |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Książę Harry - Ten drugi PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Książę Harry - Ten drugi PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Książę Harry - Ten drugi - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Spis treści
Karta redakcyjna
Dedykacja
Motto
Wstęp
Część I. Z głębi nocy, która mnie spowija
Część II. Przeklęty, lecz nieugięty
Część III. Kapitan duszy swojej
Epilog
Podziękowania
Przypisy
Strona 4
Tytuł oryginału Spare
Przekład
MIŁOSZ BIEDRZYCKI (s. 5–103), ANNA DZIERZGOWSKA (s. 103–206), JAN DZIERZGOWSKI (s. 206–
306), MARIUSZ GĄDEK (s. 306–412), AGNIESZKA WYSZOGRODZKA-GAIK (s. 412–501)
Wydawca KATARZYNA RUDZKA
Redaktor prowadzący ADAM PLUSZKA
Redakcja IDA ŚWIERKOCKA
Korekta MAŁGORZATA KUŚNIERZ
Projekt okładki CHRISTOPHER BRAND
Adaptacja projektu okładki ANNA POL
Opracowanie typograficzne, łamanie, korekta ANNA HEGMAN
Koordynatorka produkcji PAULINA KUREK
Zdjęcie otwierające część II © Mod / Newspix International
Zdjęcie na froncie okładki Ramona Rosales
Zdjęcie z tyłu okładki Martin Keene / PA Images
Spare
Copyright © 2023 by Prince Harry, The Duke of Sussex
This translation is published by arrangement with Random House, an imprint and division of Penguin Random
House LLC.
Copyright © for the translation by Miłosz Biedrzycki, Anna Dzierzgowska, Jan Dzierzgowski, Mariusz Gądek,
Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy,
Warszawa 2023
Warszawa 2023
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67510-93-6
Książę Harry pragnie wesprzeć brytyjskie organizacje charytatywne darowizną płynącą z dochodu z publikacji
książki Ten drugi. Książę Sussex przekazał 1,5 miliona dolarów Sentebale, organizacji, którą założył wraz
z księciem Seeiso jako hołd dla ich matek, wspierającej dzieci i młodzież w Lesotho i Botswanie zarażone HIV.
Książę Harry przekaże również darowiznę na rzecz organizacji non profit WellChild w wysokości 300 tysięcy
funtów. WellChild, której od piętnastu lat udziela królewskiego patronatu, stara się, by dzieci i młodzież
z chorobami przewlekłymi otrzymywały opiekę w domu zamiast w szpitalu.
Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o.
ul. Mierosławskiego 11A
01-527 Warszawa
tel. 48 22 663 02 75
redakcja@marginesy.com.pl
www.marginesy.com.pl
Konwersja: eLitera s.c.
Strona 5
D L A M E G , A R C H I E G O I L I L I . . .
I O C Z Y W I Ś C I E D L A M O J E J M AT K I
Strona 6
Przeszłość nigdy nie umiera.
Nie jest nawet przeszłością.
William Faulkner, Requiem dla zakonnicy,
przeł. Wacław Niepokólczycki
Strona 7
Umówiliśmy się na spotkanie kilka godzin po pogrzebie. W ogrodach Frogmore,
przy starej gotyckiej ruinie. Byłem pierwszy.
Rozejrzałem się; nie zobaczyłem nikogo.
Sprawdziłem komórkę. Żadnego esemesa, żadnej poczty głosowej.
Pewnie się spóźnią, pomyślałem i oparłem się o kamienny murek.
Odłożyłem telefon i powiedziałem sobie: spokojnie.
Pogoda była klasycznie kwietniowa. Ni to zima, ni wiosna. Drzewa były nagie,
ale powietrze – łagodne. Niebo szare, ale tulipany kwitły. Światło blade, ale
meandrujący przez ogrody ciemnoniebieski staw błyszczał.
Jakie to wszystko jest piękne, pomyślałem. I jakie smutne.
Kiedyś zakładałem, że tu będzie mój dom na zawsze. Zamiast tego okazało się,
że to tylko kolejny krótki przystanek.
Gdy moja żona i ja uciekliśmy stąd w obawie o zdrowie psychiczne
i bezpieczeństwo fizyczne, nie byłem pewien, czy kiedykolwiek tu wrócę. To był
styczeń 2020 roku. Teraz, ponad rok później, byłem tu kilka dni po przebudzeniu
się, zobaczeniu na telefonie trzydziestu dwóch nieodebranych połączeń i odbyciu
krótkiej, przyprawiającej o kołatanie serca rozmowy z babcią:
– Harry... dziadek odszedł.
Zaczęło wiać i zrobiło się chłodniej. Zgarbiłem się, potarłem ramiona, poczułem,
jak cienka jest moja biała koszula. Żałowałem, że nie przebrałem się po pogrzebie
i że nie wziąłem ze sobą płaszcza. Odwróciłem się plecami do wiatru i mój wzrok
padł na gotyckie ruiny, które tak naprawdę nie były bardziej gotyckie niż karuzela
Millennium Wheel. Zmyślna architektura, scenografia teatralna. Jak tyle innych
rzeczy wokół, pomyślałem.
Z kamiennego murka przemieściłem się na drewnianą ławeczkę. Usiadłem,
ponownie sprawdziłem telefon, spojrzałem wzdłuż ogrodowej ścieżki.
Gdzie oni są?
Kolejny podmuch wiatru. Z jakiegoś powodu przypomniał mi się dziadek. Może
to jego chłodny sposób bycia. Albo mrożące poczucie humoru. Przywołałem
Strona 8
w myślach jedno z weekendowych polowań sprzed lat. Kolega, chcąc nawiązać
rozmowę, spytał dziadka, co sądzi o mojej nowej brodzie, która wzbudzała
niepokój w rodzinie i kontrowersje w prasie. „Czy królowa powinna kazać
Harry’emu, żeby się ogolił?” Dziadek spojrzał na mojego kolegę, na moją brodę
i na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.
– TO ma być broda?!
Wszyscy się roześmiali. Być albo nie być brodatym, oto było pytanie, ale można
było liczyć na dziadka, że będzie się domagał w ięc ej br ody.
– Niech rośnie bujna szczecina cholernego wikinga!
Pomyślałem o zdecydowanych poglądach dziadka, o jego licznych pasjach:
powożeniu bryczką, grillowaniu, strzelectwie, jedzeniu, piwie. O tym, jak cieszył
się ży c iem . Pod pewnymi względami przypominał moją matkę. Może dlatego był
takim jej fanem. Na długo zanim została księżną Dianą, kiedy była po prostu Dianą
Spencer, przedszkolanką, sekretną dziewczyną księcia Karola, mój dziadek był jej
najbardziej zdecydowanym sprzymierzeńcem. Niektórzy twierdzą, że to on
wyswatał moich rodziców. Jeśli to prawda, to można uznać, że dziadek stanowił
Pierwotną Przyczynę mojego świata. Nie byłoby mnie, gdyby nie on.
Ani mojego starszego brata.
Ale może za to nasza matka wciąż był aby. Gdyby nie wyszła za tatę...
Przypomniałem sobie jedną z ostatnich rozmów, sam na sam z dziadkiem,
niedługo po tym, jak skończył dziewięćdziesiąt siedem lat. Myślał o końcu. Mówił,
że nie jest już w stanie realizować swoich pasji. Najbardziej ze wszystkiego jednak
brakowało mu pracy. Bez pracy, mówił, wszystko się rozłazi. Nie wyglądał na
smutnego, bardziej – na gotowego.
– Trzeba wiedzieć, kiedy odejść, Harry.
Popatrzyłem w dal, na małą panoramę krypt i pomników w ogrodach. Royal
Burial Ground, Królewski Cmentarz, miejsce ostatecznego spoczynku tak wielu
z nas, w tym królowej Wiktorii. A także osławionej Wallis Simpson. Również jej
podwójnie osławionego męża Edwarda, byłego króla i mojego praprastryja. Po
tym, jak Edward zrezygnował z tronu dla Wallis, po tym, gdy uciekli z Wielkiej
Brytanii, martwili się o swój ostateczny powrót – oboje mieli obsesję na punkcie
pochówku właśnie tutaj. Królowa, moja babcia, przychyliła się do ich prośby. Ale
umieściła ich w pewnej odległości od wszystkich innych, pod pochylonym
Strona 9
platanem. Być może to było ostatnie pogrożenie palcem. Ostatnie wygnanie.
Zastanawiałem się, co Wallis i Edward myślą teraz o swoim zamartwianiu się. Czy
ostatecznie ma to jakiekolwiek znaczenie? Zastanawiałem się, czy w ogóle o tym
myślą. Czy unoszą się w jakiejś eterycznej przestrzeni, rozpamiętując swoje
wybory, czy też są Nigdzie, myśląc o Niczym? Czy po tym wszystkim naprawdę
może być Nic? Czy świadomość, tak jak czas, ma swój kres? A może, pomyślałem,
po prostu są tu teraz, koło fałszywej gotyckiej ruiny, albo obok mnie i podsłuchują
moje myśli. A jeśli tak... m o że m oja m at ka też?
Myśl o niej, jak zawsze, przyniosła mi zastrzyk nadziei i przypływ energii.
I ukłucie smutku.
Tęskniłem za matką codziennie, ale tego dnia, tuż przed tym nerwowym
spotkaniem w Frogmore, zatęskniłem za nią gwałtownie i nie potrafiłem
powiedzieć dlaczego. Jak wiele rzeczy związanych z nią, trudno było to ująć
w słowa. Mimo że moja matka była księżną i nosiła imię bogini, oba te określenia
zawsze wydawały mi się zbyt słabe, nieadekwatne. Ludzie nieustannie
porównywali ją do bohaterów i świętych, od Nelsona Mandeli, przez Matkę Teresę,
po Joannę d’Arc, ale każde takie porównanie, choć podniosłe i pełne uwielbienia,
okazywało się nietrafione. Moja matka – najbardziej rozpoznawalna kobieta na
świecie, jedna z najbardziej kochanych – była zwyczajnie nie do opisania, tak po
prostu było. A jednak: jak ktoś tak dalece wykraczający poza język potoczny mógł
pozostać tak rzeczywisty, tak namacalnie obecny, tak wyraziście żywy w moim
umyśle? Jak to możliwe, że widziałem ją, tak dobrze jak łabędzia sunącego w moją
stronę po ciemnoniebieskim stawie? Że wciąż słyszałem jej śmiech, tak głośno jak
śpiew ptaków na nagich drzewach? Tak wielu rzeczy nie pamiętałem, bo byłem
zbyt mały, kiedy zginęła, ale większym cudem było to wszystko, co zapamiętałem.
Jej zniewalający uśmiech, jej wrażliwe oczy, jej dziecięco żarliwe uwielbienie
filmów i muzyki, strojów i słodyczy – i nas. Och, jak ona kochała mojego brata
i mnie. Obsesyjnie, wyznała w którymś z wywiadów.
No cóż, mamo... wzajemnie.
Może jej wszechobecność wynikała z tego samego powodu, dla którego nie dało
jej się opisać – ponieważ była światłem, czystym i promiennym światłem, a czy
można tak naprawdę opisać światło? Nawet Einsteinowi sprawiało to trudności.
Niedawno astronomowie nastawili swoje największe teleskopy, wycelowali je
w maleńką szczelinę w kosmosie i udało im się dostrzec zapierającą dech
Strona 10
w piersiach kulę, którą nazwali Earendel, co w języku staroangielskim oznacza
Gwiazdę Poranną. Earendel położona jest miliardy lat świetlnych od nas
i prawdopodobnie już dawno przestała istnieć, bardziej zbliżona wiekiem do
Wielkiego Wybuchu, momentu Stworzenia, niż nasza Droga Mleczna, a mimo to
wciąż widoczna dla oczu śmiertelników, ponieważ jest tak jasna i olśniewająca.
Tak a była moja matka.
To dlatego widziałem ją i wyczuwałem zawsze, ale szczególnie tego
kwietniowego popołudnia w Frogmore.
A także dlatego, że niosłem jej sztandar. Przyszedłem do tych ogrodów, bo
chciałem pokoju. Bardziej niż czegokolwiek innego. Chciałem go dla dobra mojej
rodziny i dla siebie samego – ale też dla niej.
Ludzie zapominają o tym, jak bardzo moja matka dążyła do pokoju.
Wielokrotnie okrążyła kulę ziemską, przemierzała pola minowe, przytulała chorych
na AIDS, pocieszała sieroty wojenne, zawsze próbując zaprowadzić pokój,
i w ied ział em, jak bardzo chciałaby – chciała! – pokoju między swoimi
chłopcami, między nami dwoma i tatą. I w całej rodzinie.
Od wielu miesięcy Windsorowie znajdowali się w stanie wojny. Nasze szeregi
bywały skłócone co jakiś czas, od wieków, ale tym razem wyglądało to inaczej. To
był publiczny rozłam na pełną skalę, grożący niepowetowanymi stratami. Dlatego,
choć przyleciałem do domu wyłącznie na pogrzeb dziadka, już na miejscu
poprosiłem o poufne spotkanie z moim starszym bratem Willym i ojcem, by
porozmawiać o tym, jak się sprawy mają.
By znaleźć wyjście.
Ale teraz spojrzałem jeszcze raz na telefon i wzdłuż ogrodu i pomyślałem: może
zmienili zdanie. Może nie przyjdą.
Przez pół sekundy rozważałem poddanie się, pójście na samotny spacer po
ogrodach albo z powrotem do domu, gdzie wszyscy moi kuzyni pili i wymieniali
się opowieściami o dziadku.
I wtedy, w końcu, zobaczyłem ich. Krocząc w moją stronę ramię w ramię,
wyglądali ponuro, niemal groźnie. Więcej, wyglądali na jednomyślnych. Serce
podeszło mi do gardła. Normalnie kłóciliby się o to czy tamto, ale teraz wydawali
się iść w zgodzie – w szyku.
Zaraz, czy umówiliśmy się na spacer... czy na pojedynek?
Strona 11
Podniosłem się z drewnianej ławki, nieśmiało zrobiłem krok w ich stronę,
niepewnie się uśmiechnąłem. Nie odwzajemnili uśmiechu. Teraz moje serce
naprawdę zaczęło miotać się w piersi. Oddychaj głęboko, powiedziałam do siebie.
Oprócz strachu czułem nadnaturalnie natężoną świadomość i ogromną
bezbronność, podobnie jak w innych kluczowych momentach mojego życia.
Kiedy szedłem za trumną mojej matki.
Kiedy po raz pierwszy brałem udział w bitwie.
Kiedy przemawiałem publicznie podczas ataku paniki.
To samo poczucie, że rozpoczynam misję i nie wiem, czy podołam, ale wiem, że
nie ma już odwrotu. Że Los przejmuje wodze.
No dobrze, mamo – pomyślałem, przyspieszając kroku – do dzieła. Trzymaj za
mnie kciuki.
Spotkaliśmy się w połowie ścieżki.
– Willy? Tata? Cześć!
– Haroldzie...
Sztywno do bólu.
Przegrupowaliśmy się, sformowaliśmy tyralierę, ruszyliśmy żwirową ścieżką
przez kamienny mostek obrośnięty bluszczem.
To, jak się do siebie dostroiliśmy, jak bez słowa wyrównaliśmy tempo marszu
i pochyliliśmy głowy, i jeszcze te groby naokoło – trudno, żebym sobie nie
przypomniał o pogrzebie mamy. Zabroniłem sobie o tym myśleć i próbowałem się
skupić na dźwięcznym chrzęście naszych kroków i na tym, jak nasze słowa
ulatywały niczym dym na wietrze.
Jak przystało na Brytyjczyków i na Windsorów, zaczęliśmy pogawędkę
o pogodzie. Wymieniliśmy uwagi o pogrzebie dziadka. Wszystko,
w najdrobniejszych szczegółach, zaplanował sam, przypomnieliśmy sobie ze
smutnymi uśmiechami. Pogawędki. Pogaduszki. Poruszyliśmy wszystkie poboczne
tematy, a ja wciąż czekałem, aż przejdziemy do najważniejszego, zastanawiając się,
dlaczego tyle to trwa, a także – jak, u licha, mój ojciec i brat zachowywali taki
spokój.
Spojrzałem wokół siebie. Przeszliśmy już spory kawałek, a teraz dochodziliśmy
do samego środka królewskiego cmentarza, po kostki w ciałach bardziej niż książę
Strona 12
Hamlet. Jeśli się zastanowić... czy ja sam nie prosiłem kiedyś o pochówek tutaj?
Kilka godzin przed wyruszeniem na wojnę mój prywatny sekretarz powiedział, że
muszę wybrać miejsce, w którym zostaną złożone moje szczątki.
– Gdyby stało się najgorsze, Wasza Królewska Wysokość... na wojnie nigdy nie
wiadomo...
Było kilka opcji. Kaplica Świętego Jerzego? Królewski skarbiec w Windsorze,
gdzie w tej chwili umieszczono mego dziadka?
Nie, wybrałem to miejsce, bo ogrody były urocze, a okolica zdawała się
spokojna.
Kiedy stanęliśmy niemal nad twarzą Wallis Simpson, tata rozpoczął miniwykład
o tej osobistości tutaj, tamtej królewskiej kuzynce tam, o wszystkich tych niegdyś
wybitnych książętach i księżnych, lordach i damach, obecnie rezydujących pod
trawnikiem. Jako historyk amator z wieloletnim stażem miał mnóstwo informacji
do przekazania i po trochu zacząłem nabierać przekonania, że potrwa to kilka
godzin, a całość zwieńczy sprawdzian. Na szczęście skończył, a my ruszyliśmy
dalej po trawniku wzdłuż krawędzi stawu, aż do pięknego małego klombu żonkili.
To właśnie tam w końcu przeszliśmy do rzeczy.
Próbowałem wyłożyć swój punkt widzenia. Nie szło mi najlepiej.
Denerwowałem się, próbując utrzymać emocje na wodzy, a jednocześnie starając
się być zwięzłym i precyzyjnym. Przyrzekłem sobie, że nie dopuszczę do
przerodzenia się tego spotkania w kolejną kłótnię. Ale szybko przekonałem się, że
to nie zależy ode mnie. Tata i Willy mieli swoje role do odegrania i przybyli gotowi
do walki. Za każdym razem, gdy przedstawiałem nowe wyjaśnienie, nowy kierunek
myślenia, jeden lub obaj przerywali mi. Szczególnie Willy nie chciał o niczym
słyszeć. Po tym, jak kilkukrotnie mnie uciszył, zaczęliśmy się kłócić, mówiąc to
samo, co mówiliśmy od miesięcy – od lat. Atmosfera zrobiła się tak gorąca, że tata
uniósł ręce.
– Dość tego!
Stanął pomiędzy nami, patrząc w górę na nasze rozpalone twarze.
– Proszę, chłopcy, nie zamieniajcie reszty moich dni w udrękę.
Jego głos brzmiał zgrzytliwie, krucho. Jeśli mam być szczery: staro.
Pomyślałem o dziadku.
Strona 13
W jednej chwili coś się we mnie poruszyło. Spojrzałem na Willy’ego, naprawdę
na niego spojrzałem, może po raz pierwszy od czasu, gdy byliśmy chłopcami.
Zobaczyłem wszystko: znajomy grymas, który domyślnie przybierał w kontaktach
ze mną, niepokojącą łysinę, bardziej zaawansowaną niż moja; jego słynne
podobieństwo do mamy, które zmniejszało się z czasem. Z wiekiem. Pod pewnymi
względami był moim odbiciem w lustrze, pod innymi – przeciwieństwem. Mój
ukochany brat, mój prześladowca – jak do tego doszło?
Poczułem ogromne zmęczenie. Chciałem wrócić do domu i dotarło do mnie, jak
skomplikowanym pojęciem stał się dom. A może zawsze tak było. Ruchem ręki
wskazałem ogrody, miasto za nimi, cały kraj i powiedziałem:
– Willy, to miał być nasz dom. Mieliśmy tu mieszkać do końca życia.
– Opuściłeś nas, Haroldzie.
– Tak. I wiesz dlaczego.
– Nie wiem.
– Nie wiesz?
– Naprawdę nie wiem.
Odsunąłem się. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Nie zgadzać się
w kwestii tego, kto zawinił lub jak sprawy mogły się potoczyć – to jedno, ale jak
on może twierdzić, że nie zna powodów, dla których opuściłem kraj, w którym się
urodziłem, kraj, za który walczyłem i za który byłem gotów zginąć – moją
ojczyznę? Niełatwo to wypowiedzieć. Jak może twierdzić, że nie wie, dlaczego
moja żona i ja podjęliśmy ten drastyczny krok, zabraliśmy nasze dziecko i uciekli
gdzie pieprz rośnie, zostawiając wszystko: dom, przyjaciół, meble? Serio?
Spojrzałem na korony drzew:
– Nie wiesz?!
– Haroldzie... Naprawdę nie wiem.
Odwróciłem się do taty. Wpatrywał się we mnie z wyrazem twarzy mówiącym:
„Ja też nie”.
Rany, pomyślałem. Może naprawdę nie mają pojęcia.
Niesamowite. Ale może to prawda.
A jeśli nie wiedzieli, dlaczego wyjechałem, to może też o mnie nic nie wiedzieli.
Może nigdy naprawdę mnie nie znali.
Strona 14
I, jeśli mam być szczery, może ja ich też nie.
Ta myśl sprawiła, że zrobiło mi się zimniej i poczułem się bardziej samotnie.
Ale też pobudziła mnie do działania. Pomyślałem, że muszę im opowiedzieć.
Jak im to opowiedzieć?
Nie dam rady. Za długo by to trwało.
Poza tym wyraźnie widać, że nie są w odpowiednim nastroju do słuchania.
W każdym razie nie teraz. Nie dzisiaj.
A zatem:
Tato? Willy?
Świecie?
Proszę bardzo.
Strona 15
CZĘŚĆ I
Z GŁĘBI NOCY,
KTÓRA MNIE SPOW IJA [1]
Strona 16
1
Opowieści krążyły od zawsze.
Ludzie niekiedy szeptali między sobą o tych, którym nie posłużyło Balmoral. Na
przykład o jednej z dawnych królowych. Oszalała z żałoby zamknęła się w zamku
Balmoral i przysięgła, że nigdy go nie opuści. Albo o byłym premierze
o nienagannych manierach: nazwał to miejsce „surrealistycznym” i „zupełnie
dziwacznym”.
Myślę, że usłyszałem te historie dopiero dużo później. A może słuchałem ich
i nie zwracałem na nie uwagi. Dla mnie Balmoral zawsze był po prostu rajem.
Skrzyżowaniem Disneylandu i jakiegoś świętego gaju druidów. Zawsze byłem zbyt
zajęty łowieniem ryb, strzelaniem, bieganiem w górę i w dół wzgórza, by zauważyć
cokolwiek niepokojącego w feng shui starego zamku.
Chcę przez to powiedzieć, że byłem tam szczęśliwy.
Być może wręcz nigdy nie byłem szczęśliwszy niż tamtego złotego letniego dnia
w Balmoral: 30 sierpnia 1997 roku.
Byliśmy w zamku od tygodnia. Mieliśmy zamiar zostać na kolejny. Tak samo jak
poprzedniego roku, tak samo jak rok wcześniej. Balmoral stanowił osobną
miniaturową porę roku, dwutygodniowe interludium w górach Szkocji pomiędzy
pełnią lata a początkiem jesieni.
Była tam i babcia. Rzecz jasna. Spędzała w Balmoral większą część każdego
lata. Był dziadek. I Willy. I tata. Cała rodzina, z wyjątkiem mamy, bo mama nie
była już częścią rodziny. Uciekła albo została wyrzucona, w zależności od tego,
kogo spytać, choć ja nigdy nikogo nie pytałem. Tak czy inaczej, spędzała swoje
wakacje gdzie indziej.
W Grecji, powiedział ktoś. Nie, na Sardynii, powiedział ktoś inny. Nie, nie –
ktoś się wtrącał – twoja mama jest w Paryżu! Może to sama mama tak powiedziała.
Kiedy zadzwoniła wcześniej tego samego dnia, żeby pogadać? Niestety, to
wspomnienie jest, wraz z milionem innych, odgrodzone wysokim murem umysłu.
Strona 17
To jednocześnie okropne i nęcące uczucie – wiedzieć, że są tam, po drugiej stronie,
zaledwie kilka centymetrów od nas; ale mur jest zawsze za wysoki, za gruby. Nie
do przejścia.
W sumie podobnie jak wieże Balmoral.
Niezależnie od lokalizacji wiedziałem, że mama była ze swoim nowym
pr zy j ac iel em . Tak go nazywano. Nie chłopak, nie kochanek. Przyjaciel.
Uważałem go za sympatycznego gościa. Willy i ja poznaliśmy go niedługo
przedtem. Ściślej, byliśmy w Saint-Tropez razem z mamą, kiedy go poznała, kilka
tygodni wcześniej. Świetnie się bawiliśmy, tylko we trójkę, w willi jakiegoś
starszego dżentelmena. Było dużo śmiechu i zabawy, jak zawsze, kiedy mama,
Willy i ja byliśmy gdzieś razem, ale w te wakacje – jeszcze bardziej. Cały ten pobyt
w Saint-Tropez okazał się rajski. Pogoda wspaniała, jedzenie smaczne, mama
uśmiechnięta.
A co najlepsze – skutery wodne.
Czyje? Nie wiem. Ale pamiętam, że Willy i ja wypływaliśmy nimi na najgłębszą
część kanału, krążąc w oczekiwaniu na duże promy. Na potężnych falach, które
robiły, wzbijaliśmy się w powietrze jak na rampie. Nie wiem do dziś, jak to się
stało, że się nie pozabijaliśmy.
Czy przyjaciel mamy pojawił się po naszym powrocie z szaleństw na skuterach
wodnych? Nie, to było raczej tuż przed nimi.
– Witaj, ty pewnie jesteś Harry.
Kruczoczarne włosy, skóra spalona słońcem, śnieżnobiały uśmiech.
– Jak się masz? Nazywam się bla, bla, bla.
Zagadywał do nas, do mamy. Zwłaszcza do mamy. Zdecydowanie przede
wszystkim do mamy. Jego oczy zamieniały się w czerwone, pulsujące serca.
Był niewątpliwie bezczelny. Ale przy tym, jako się rzekło, całkiem sympatyczny.
Dał mamie prezent. Diamentową bransoletkę. Chyba jej się spodobała. Często ją
nosiła. Potem zniknął z mojej świadomości.
Byle mama była szczęśliwa, powiedziałem do Willy’ego, a on stwierdził, że
uważa tak samo.
2
Strona 18
Przejazd z rozświetlonego słońcem Saint-Tropez do spowitego w chmury Balmoral
oznaczał szok dla organizmu. Niewyraźnie to pamiętam, i niewiele więcej
z naszego pierwszego tygodnia na zamku. Mimo to mogę niemal zagwarantować,
że spędziliśmy ten czas głównie na świeżym powietrzu. Moja rodzina żyła
świeżym powietrzem, zwłaszcza babcia, która robiła się marudna, jeśli
przynajmniej przez godzinę każdego dnia nie przebywała na zewnątrz. Jednak co
robiliśmy, mówiliśmy, jedliśmy, w co byliśmy ubrani – tego nie wydobędę
z pamięci. Niektórzy twierdzą, że przepłynęliśmy z wyspy Wight do zamku
królewskim jachtem, w ostatnim jego rejsie. Brzmi cudownie.
Za to w najdrobniejszych szczegółach zachowałem w pamięci fizyczne
otoczenie. Gęste lasy. Rzeka Dee spływająca z gór krętym korytem. Szczyt
Lochnagar górujący ponad nami, wiecznie pokryty śniegiem. Krajobraz, geografia,
architektura – tak działa moja pamięć. Daty? Przepraszam, muszę sprawdzić.
Dialogi? Będę się starał, ale nie przytoczę nic dosłownie, zwłaszcza jeśli chodzi
o lata dziewięćdziesiąte. Ale kiedy ktoś mnie spyta o jakąkolwiek przestrzeń,
w której przebywałem – zamek, kokpit, sala szkolna, kajuta, sypialnia, pałac,
ogród, pub – odtworzę ją co do gwoździków w listwach przypodłogowych.
Dlaczego moja pamięć działa w ten sposób? Czy to genetyka? Trauma? Jakaś
pokraczna kombinacja obu tych rzeczy? Czy to mój wewnętrzny żołnierz,
postrzegający każde miejsce jako potencjalne pole bitwy? Czy to moja natura
domatora, buntująca się przeciwko przymusowemu życiu koczownika? Czy to
jakaś fundamentalna obawa, że świat jest w istocie labiryntem, a w labiryncie nigdy
nie można dać się zaskoczyć bez mapy?
Niezależnie od przyczyn moja pamięć jest jaka jest, robi to, co robi, gromadzi
i przechowuje to, co uważa za stosowne, i tyle samo prawdy jest w tym, co
pamiętam i jak pamiętam, ile w tak zwanych obiektywnych faktach. Rzeczy takie
jak chronologia czy przyczyna i skutek to często tylko baśnie, które opowiadamy
sobie o przeszłości. „Przeszłość nigdy nie umiera. Nie jest nawet przeszłością”[2].
Kiedy nie tak dawno odkryłem ten cytat na BrainyQuote.com, poraził mnie on jak
grom. Pomyślałem: kim, do kurzej maci, jest Faulkner? I w jaki sposób jest
spokrewniony z nami, Windsorami?
A zatem: Balmoral. Kiedy zamknę oczy, widzę główne wejście, dzielone okna od
frontu, szeroki portyk i trzy nakrapiane szaro-czarne granitowe schody prowadzące
do masywnych drzwi wejściowych z dębu w kolorze whisky, często podparte przez
Strona 19
ciężki kamień do curlingu i obsługiwane przez lokaja w czerwonej kurtce,
a w środku – przestronny hol z białą kamienną podłogą i szarymi płytkami
w kształcie gwiazd, ogromny kominek z piękną obudową z rzeźbionego ciemnego
drewna, z boku wejście do czegoś w rodzaju pomieszczenia gospodarczego, a po
lewej stronie, koło wysokich okien, uchwyty na wędki, laski spacerowe, gumowe
wodery i ciężkie nieprzemakalne ubrania – masa nieprzemakalnych ubrań, bo lato,
często mokre i zimne w całej Szkocji, było jeszcze bardziej dokuczliwe w tym
zakątku godnym Syberii – a dalej jasnobrązowe drewniane drzwi prowadzące do
korytarza ze szkarłatnym dywanem i ścianami wyłożonymi kremowymi tapetami
ze wzorem ze złotego zamszu, wypukłym jak alfabet Braille’a, a jeszcze dalej
liczne pokoje wzdłuż korytarza, każdy o określonym przeznaczeniu, jak siedzenie
czy czytanie, oglądanie telewizji czy jedzenie podwieczorku, i jeden specjalny
pokój dla paziów, z których wielu kochałem jak zbzikowanych wujków, i wreszcie
główna komnata zamku, zbudowana w dziewiętnastym wieku, niemal dokładnie
w miejscu wcześniejszego zamku datowanego na czternasty wiek, w odstępie kilku
pokoleń od innego księcia Harry’ego, który został wygnany, a potem wrócił
i zniszczył wszystko i wszystkich naokoło. Mój daleki krewny. Moja bratnia dusza,
jak twierdzą niektórzy. A na pewno mój imiennik. Urodzonego 15 września 1984
roku, na chrzcie nazwano mnie: Henry Charles Albert David of Wales.
Ale od samego początku wszyscy wołali na mnie Harry.
W samym środku tej głównej komnaty znajdowała się wielka klatka schodowa.
Obszerna, widowiskowa, rzadko używana. Kiedy babcia udawała się do swojej
sypialni na drugim piętrze, z pieskami corgi drepczącymi za nią krok w krok,
wolała korzystać z windy.
Pieski też.
Niedaleko windy babci, za szkarłatnymi dwuskrzydłowymi drzwiami
i kawałkiem zielonej tartanowej podłogi, znajdowała się mała klatka schodowa
z ciężką żelazną poręczą; prowadziła na drugie piętro, gdzie stał posąg królowej
Wiktorii. Zawsze kłaniałem się jej, gdy przechodziłem. „Wasza Królewska Mość!”
Willy tak samo. Tak nam kazano, ale robiłbym to i bez nakazu. Byłem
zafascynowany „babką Europy”, nie tylko dlatego, że babcia bardzo ją lubiła, a tata
z początku chciał mnie nazwać imieniem jej męża (mama mu zabroniła). Ojciec
Wiktorii, Edward, książę Kentu i Strathearn, był podobno sadystą, którego
podniecał widok żołnierzy chłostanych batem, a jej ukochany mąż Albert zmarł na
Strona 20
jej oczach. Do tego podczas swojego długiego, samotnego panowania przeżyła
osiem zamachów na swoje życie, ośmiokrotnie do niej strzelało siedmiu różnych
poddanych.
Ani jedna kula nie trafiła w cel. Nic nie było w stanie powalić Wiktorii.
Za posągiem Wiktorii sprawy się komplikowały. Drzwi upodobniały się do
siebie, pokoje nakładały. Łatwo było się zgubić. Gdy otworzyło się nie te drzwi co
trzeba, można się było natknąć na tatę, któremu lokaj akurat pomaga się ubrać.
Albo gorzej, na tatę stojącego na głowie. Ćwiczenia te, zalecone przez
fizjoterapeutę, były jedynym skutecznym lekarstwem na ciągły ból szyi i pleców
taty. Przeważnie na skutek zadawnionych kontuzji z gry w polo. Ćwiczył
codziennie, w samych bokserkach, oparty o drzwi lub zwisając z drążka jak
prawdziwy akrobata. Wystarczyło dotknąć klamki małym palcem, żeby usłyszeć
jego błagania z drugiej strony drzwi:
– Nie! Nie! Nie otwieraj! Na Boga, proszę, nie otwieraj!
W Balmoral było pięćdziesiąt sypialni, z których jedną przeznaczono dla mnie
i Willy’ego. Dorośli nazywali ją pokojem dziecinnym. Willy zajmował większą jej
część, z podwójnym łóżkiem, sporą umywalką, szafką z lustrzanymi drzwiami,
pięknym oknem z widokiem na dziedziniec z fontanną i brązowym posągiem łani.
Moja część pokoju była znacznie mniejsza, z mniejszą ilością wygód. Nigdy nie
pytałem dlaczego. Nie dbałem o to. Ale też nie musiałem pytać. O dwa lata starszy
Willy był Następcą, a ja – Zastępcą.
Nie chodziło tylko o to, że tak nazywały nas tabloidy – choć z całą pewnością to
robiły. To był również skrót, którego często używali tata, mama i dziadek. A nawet
babcia. Następca i Zastępca – nie łączyło się to z żadnym osądem, ale też nie
pozostawiało wątpliwości. Byłem cieniem, podpórką, planem B. Zostałem
sprowadzony na świat na wypadek, gdyby Willy’emu coś się stało. Moim zadaniem
było zapewnić wsparcie, odwrócić uwagę, przyjąć na siebie cios, a w razie
potrzeby – dostarczyć części zamiennych. Może nerki. Krwi. Odrobiny szpiku
kostnego. Wszystko to dokładnie wyjaśniono mi na początku drogi przez życie
i metodycznie rozwijano później. W wieku dwudziestu lat po raz pierwszy
usłyszałem o tym, co tata rzekomo powiedział do mamy w dniu moich narodzin:
– Cudownie! Dałaś mi Następcę i Zastępcę. Moja praca jest skończona.