Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kristin Hannah - Firefly Lane PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1
CZĘŚĆ I
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
CZĘŚĆ II
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
CZĘŚĆ III
Strona 3
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
CZĘŚĆ IV
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
*
Podziękowania
Strona 4
Strona 5
Tytuł oryginału
FIREFLY LANE
Wydawca
Urszula Ruzik-Kulińska
Redaktor prowadzący
Iwona Denkiewicz
Redakcja
Maria Wirchanowska
Korekta
Ewa Grabowska
Marzenna Kłos
Copyright © 2008 by Kristin Hannah
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by Daria Kuczyńska-Szymala, 2021
Wydawnictwo Świat Książki
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Warszawa 2021
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Skład i łamanie
Akces
Dystrybucja
Dressler Dublin Sp. z o.o.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
e-mail:
[email protected]
tel. + 48 22 733 50 31/32
www.dressler.com.pl
ISBN 978-83-813-9831-2
Skład wersji elektronicznej
[email protected]
Strona 6
Książkę tę dedykuję „nam”. Dziewczynom.
Przyjaciółkom, które pomagają sobie nawzajem przetrwać
trudne chwile, mniejsze i większe, z upływem kolejnych lat.
Wiecie, kim jesteście.
Dzięki.
Ludziom, którzy tworzą tyle moich wspomnień:
mojemu ojcu Laurence’owi,
bratu Kentowi, siostrze Laurze,
mężowi Benjaminowi i synowi Tuckerowi.
Dokądkolwiek się udacie,
Pozostaniecie w moim sercu.
I mojej mamie, która jest inspiracją wielu moich powieści,
a szczególnie tej.
Strona 7
Najwierniejszym zwierciadłem jest stary przyjaciel
George Herbert
Strona 8
1
Nazywano je dziewczynami z Firefly Lane. Choć od tego czasu
minęło ponad trzydzieści lat, gdy leżała teraz w łóżku
i wsłuchiwała się w szalejącą na zewnątrz śnieżycę, miała
wrażenie, jakby to było wczoraj.
W zeszłym tygodniu (bez wątpienia najgorszych siedmiu
dniach jej życia) utraciła zdolność zachowania dystansu wobec
własnych wspomnień. Ostatnio w jej snach zbyt często pojawiał
się rok 1974 – znów była nastolatką dorastającą w cieniu
przegranej wojny, jadącą na rowerze obok swojej najlepszej
przyjaciółki w takich ciemnościach, że czują się niewidzialne.
Miejsce było istotne tylko jako punkt odniesienia, ale pamiętała
je niezwykle dokładnie: meandrująca wstęga asfaltu otoczona
z obu stron rowami z mętną wodą i zboczami zmierzwionej
trawy. Zanim się poznały, ta droga zdawała się prowadzić
donikąd – zwykła wiejska droga nosząca miano jakiegoś owada,
którego nikt nigdy w tym surowym zielono-niebieskim zakątku
świata nie widział[1].
I wtedy każda z nich zobaczyła to oczami tej drugiej. Gdy
stanęły razem na zboczu wzgórza i zamiast wysokich drzew,
wypełnionych mętną wodą zagłębień w skałach i odległych
zaśnieżonych szczytów ujrzały wszystkie te miejsca, w których
się kiedyś znajdą. W nocy wymykały się ze swoich
sąsiadujących ze sobą domów i spotykały na tej drodze. Na
brzegu rzeki Pilchuck paliły wykradzione papierosy, płakały do
słów Billy, Don’t Be a Hero i mówiły sobie o wszystkim, splatając
Strona 9
swoje istnienia tak, że pod koniec lata nikt już nie wiedział,
gdzie zaczyna się jedna z nich, a gdzie kończy druga. Dla
wszystkich, którzy je znali, stały się po prostu TullyiKate i przez
ponad trzydzieści lat ta przyjaźń była główną podporą ich
życia: mocną, solidną i trwałą. Z upływem dekad zmieniała się
muzyka, ale obietnice złożone przy Firefly Lane pozostały.
Najlepsze przyjaciółki na zawsze.
Wierzyły w trwałość i niezmienność tego przyrzeczenia,
wierzyły, że pewnego dnia jako staruszki będą się bujać
w fotelach na skrzypiącej podłodze i wspominać ze śmiechem
dawne czasy.
Teraz już oczywiście wiedziała. Przez ponad rok wmawiała
sobie, że jest okej, że da sobie radę bez najlepszej przyjaciółki.
Czasem nawet w to wierzyła. Ale wtedy słyszała muzykę. Ich
muzykę. Goodbye Yellow Brick Road. Material Girl. Bohemian
Rhapsody. Purple Rain. Wczoraj, gdy robiła zakupy,
supermarketowa wersja You’ve Got a Friend sprawiła, że
popłakała się przy rzodkiewkach.
Odsunęła kołdrę i wstała z łóżka, starając się nie zbudzić
śpiącego męża. Przez chwilę wpatrywała się w niego w pełnym
cieni półmroku. Nawet we śnie miał zmartwiony wyraz twarzy.
Wzięła telefon, wyszła z sypialni i przeszła pogrążonym
w ciszy korytarzem na taras. Patrzyła na szalejącą na zewnątrz
burzę i zebrała się na odwagę. Gdy wybierała doskonale znany
sobie numer, zaczęła się zastanawiać, co powie swojej niegdyś
najlepszej przyjaciółce po tych wszystkich miesiącach
milczenia, od czego powinna zacząć. „Miałam koszmarny
tydzień…”, „Życie mi się rozsypuje…” albo po prostu:
„Potrzebuję cię”.
Telefon zadzwonił po drugiej stronie ciemnej, wzburzonej
zatoki Puget.
Strona 10
1 firefly (ang.) – świetlik, robaczek świętojański, lane (ang.) – droga.
Strona 11
CZĘŚĆ I
Lata siedemdziesiąte
Dancing Queen
young and sweet,
only seventeen
Strona 12
2
Dla większości kraju rok 1970 był rokiem niepokojów i zmian,
lecz w domu przy Magnolia Drive panowały porządek i spokój.
Dziesięcioletnia Tully Hart siedziała na chłodnej drewnianej
podłodze, budując chatkę z bali dla maleńkich laleczek Little
Kiddles, które spały na różowych chusteczkach higienicznych
Kleenex. Gdyby była w swoim pokoju, nastawiłaby płytę
Jackson Five na adapterze Close ‘N Play, ale w salonie nie było
nawet radia.
Jej babcia nie przepadała ani za muzyką, ani za telewizją, ani
za planszówkami. Głównie – tak jak teraz – siedziała w bujanym
fotelu przy kominku i haftowała kolejną makatkę. Robiła ich
setki, w większości z cytatami z Biblii. Przed Bożym
Narodzeniem oddawała je do kościoła, gdzie sprzedawano je na
świątecznych kiermaszach.
A dziadek… Cóż, był bardzo cichy. Od czasu udaru nie
opuszczał łóżka. Czasem dzwonił dzwonkiem i to były jedyne
chwile, gdy Tully widywała swoją babcię śpieszącą się. Na
pierwszy dźwięk dzwonka uśmiechała się i mówiła: „Ojej”, po
czym wybiegała tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to obute
w kapcie stopy.
Tully sięgnęła po żółtowłosego trolla. Nucąc cichutko,
sprawiła, że zatańczył z Calamity Kiddle do melodii Daydream
Believer. W połowie piosenki rozległo się pukanie do drzwi.
To był tak niespodziewany dźwięk, że Tully przerwała
zabawę i podniosła wzrok. Poza niedzielami, gdy zjawiali się
Strona 13
państwo Beattle, żeby zabrać je do kościoła, nikt ich nigdy nie
odwiedzał.
Babcia odłożyła makatkę do różowej plastikowej torby przy
fotelu i wstała. Przeszła przez pokój powolnym krokiem,
szurając stopami, co weszło jej w nawyk w ostatnich latach. Gdy
otworzyła drzwi, zapadła cisza i dopiero po długiej chwili
rozległo się: „Ojej”. Głos babci brzmiał dziwnie. Tully zerknęła
z ukosa i zobaczyła wysoką kobietę z długimi włosami
w nieładzie i z uśmiechem, który szybko zniknął. To była chyba
najpiękniejsza kobieta, jaką Tully widziała: mleczna cera, ostry,
szpiczasty nos, wysokie kości policzkowe, delikatny podbródek
i przepastne brązowe oczy, które mrugały jakby w zwolnionym
tempie.
– Tak się wita dawno niewidzianą córkę? – Kobieta odsunęła
babcię, podeszła prosto do Tully i pochyliła się. – To jest moja
mała Tallulah Rose?
Córkę? To znaczy…
– Mamusia? – szepnęła Tully z zachwytem, nie mogąc w to
uwierzyć.
Tak długo na to czekała, tyle o tym marzyła. Że jej mama
wróci.
– Tęskniłaś za mną?
– Och, tak – odpowiedziała Tully, starając się nie roześmiać.
Ale była taka szczęśliwa.
Babcia zamknęła drzwi.
– Przejdziemy do kuchni na filiżankę kawy?
– Nie wróciłam na kawę. Wróciłam po córkę.
– Nie masz grosza przy duszy – powiedziała babcia
znużonym tonem.
Matka wyglądała na zirytowaną.
– Nawet jeśli?
– Tully potrzebuje…
Strona 14
– Chyba wiem, czego potrzebuje moja własna córka. – Matka
Tully spróbowała się wyprostować, ale nie bardzo jej to wyszło.
Chwiała się, a jej oczy wyglądały dziwnie. Zaczęła nawijać na
palec pasmo długich, falujących włosów.
Babcia podeszła do nich.
– Wychowywanie dziecka to wielka odpowiedzialność,
Dorothy. Może gdybyś się tutaj wprowadziła i poznała Tully,
byłabyś w stanie… – urwała, a potem zmarszczyła brwi
i powiedziała: – Jesteś pijana.
Mama zachichotała i mrugnęła do Tully.
Tully też mrugnęła. Picie nie jest takie złe. Jej dziadek dużo
pił, zanim zachorował. Nawet babcia czasem wypiła kieliszek
wina.
– Dziś są moje urodziny, mamo, nie pamiętasz?
– Twoje urodziny? – Tully zerwała się z podłogi. – Poczekaj –
powiedziała i popędziła do swojego pokoju.
Serce łomotało jej w piersi, gdy przeglądała zawartość
szuflady z błyskotkami, rozrzucając wszystko dokoła i szukając
naszyjnika z makaronu i koralików, który zrobiła dla mamy
w szkółce niedzielnej w zeszłym roku. Babcia zmarszczyła brwi,
gdy go zobaczyła, powiedziała, żeby nie robiła sobie zbytnich
nadziei, ale Tully nie potrafiła. Od lat żyła nadzieją. Wsunęła
naszyjnik do kieszeni i pobiegła do salonu, by usłyszeć, jak jej
matka mówi:
– Nie jestem pijana, mamo droga. Widzę swoje dziecko po raz
pierwszy od trzech lat. To miłość mnie tak upaja.
– Od sześciu lat. Miała cztery latka, gdy ją tu podrzuciłaś.
– Tak dawno? – odparła mama. Wydawała się szczerze
zaskoczona.
– Wróć do domu, Dorothy. Pomogę ci.
– Tak jak ostatnim razem? Nie, dziękuję.
Ostatnim razem? To mama już kiedyś wróciła?
Babcia westchnęła, a potem się wyprostowała.
Strona 15
– Jak długo masz zamiar mi to wypominać?
– Takich rzeczy nie da się zapomnieć. Chodź, Tallulah. –
Mama zatoczyła się w kierunku drzwi.
Tully się zamyśliła. To nie tak miało wyglądać. Mama jej nie
przytuliła, nie pocałowała ani nie zapytała, jak się miewa.
I przecież wiadomo, że najpierw Tully musiałaby się spakować.
Wskazała na drzwi swojego pokoju.
– Moje rzeczy…
– Nie potrzebujesz tego materialistycznego gówna, Tallulah.
– Co? – Tully nie zrozumiała.
Babcia przyciągnęła ją do siebie. Pachniała słodko i znajomo,
talkiem i lakierem do włosów. To były jedyne ramiona, które ją
obejmowały, to była jedyna osoba, która sprawiała, że Tully
czuła się bezpieczna. Dziewczynka nagle poczuła strach.
– Babciu? – zapytała, przytulając się do niej. – Co się dzieje?
– Idziesz ze mną – powiedziała mama, chwytając framugę
drzwi, żeby złapać równowagę.
Babcia wzięła wnuczkę za ramiona i lekko ścisnęła.
– Znasz nasz numer telefonu i adres, tak? Zadzwoń, jeśli się
czegoś przestraszysz albo będzie źle. – Płakała.
Widok silnej i spokojnej babci, która płacze, przeraził
i zdezorientował Tully. Co się dzieje? Czy zrobiła coś nie tak?
– Przepraszam. Babciu, ja…
Matka zawróciła, chwyciła ją za ramię i mocno potrząsnęła.
– Nigdy, ale to nigdy nie mów „przepraszam”. To żałosne.
Chodź.
Wzięła Tully za rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
Dziewczynka, potykając się, ruszyła za nią. Z domu, po
schodkach i na drugą stronę ulicy, do pordzewiałego
volkswagena busa pokrytego kwiatowymi kalkomaniami
i z wymalowaną na boku gigantyczną żółtą pacyfką.
Drzwi się otworzyły i z wnętrza pojazdu wypłynął szary dym.
Przez ten mętny tuman Tully dostrzegła w środku trzy osoby.
Strona 16
Czarny mężczyzna z olbrzymim afro przewiązanym czerwoną
bandaną siedział za kierownicą. Z tyłu znajdowała się kobieta
w kamizelce z frędzlami i spodniach w pasy, z brązową chustką
na jasnych włosach, a obok niej mężczyzna w dzwonach
i wyświechtanym T-shircie. Podłogę busa wyściełała włochata
brązowa wykładzina, na której walały się fajki, puste butelki po
piwie, opakowania po jedzeniu na wynos i taśmy szpulowe.
– To mój dzieciak, Tallulah – oznajmiła mama.
Tully nie zaprotestowała, ale nienawidziła, gdy zwracano się
do niej pełną wersją imienia. Powie to mamie później, kiedy
będą same.
– Ale czad – rzucił ktoś.
– Jak dwie krople wody, Dot. Odlot.
– Wsiadać – burknął kierowca. – Spóźnimy się.
Mężczyzna w brudnym T-shircie pochylił się, chwycił Tully
w pasie i wciągnął ją do busa. Dziewczynka ostrożnie
przycupnęła na podłodze. Mama wspięła się do środka
i zatrzasnęła drzwi. Bus pulsował jakąś dziwną muzyką. Tully
zdołała wyłapać tylko kilka słów: something happening here…
Dym rozmywał kontury, trudno było zaczepić o cokolwiek
wzrok.
Tully przesunęła się bardziej w kąt, żeby zrobić mamie koło
siebie miejsce, ale ona usiadła obok kobiety w chustce.
Natychmiast zaczęły rozmawiać o świniach, marszach
i o jakimś Kent[2]. Tully nic z tego nie rozumiała, a dym
sprawiał, że kręciło jej się w głowie. Gdy mężczyzna obok
zapalił swoją fajkę, westchnęła rozczarowana. Usłyszał to
i odwrócił się w jej stronę. Dmuchnął chmurą szarego dymu
prosto w jej twarz i uśmiechnął się.
– Wyluzuj, mała.
– Zobacz, jak moja matka ją ubiera – stwierdziła z goryczą
mama. – Jak jakąś lalkę. Jak ma być prawdziwa, skoro nie może
się pobrudzić?
Strona 17
– Racja, Dot – odpowiedział mężczyzna, wydmuchując dym
i odchylając głowę do tyłu.
Wtedy mama po raz pierwszy spojrzała na Tully. Spojrzała
tak naprawdę.
– Zapamiętaj, dzieciaku. Życie nie polega na gotowaniu,
sprzątaniu i niańczeniu dzieci. Życie to wolność. Robienie tego,
co chcesz. Możesz, kurwa, zostać prezydentem Stanów
Zjednoczonych, jeśli zechcesz.
– Przydałby się nowy prezydent, to na pewno – wtrącił
kierowca.
Kobieta w chustce poklepała mamę po udzie.
– Tak właśnie jest. Podaj mi to bongo, Tom. – Zachichotała. –
Hej, prawie mi się zrymowało.
Tully zmarszczyła brwi, czując w głębi brzucha nowy rodzaj
wstydu. Myślała, że wygląda ładnie w tej sukience. I wcale nie
chciała zostać prezydentem. Chciała być baletnicą.
Ale najbardziej pragnęła tego, żeby mama ją kochała.
Przesuwała się w bok, aż znalazła się na tyle blisko, by móc jej
dotknąć.
– Wszystkiego najlepszego – powiedziała cicho, sięgając do
kieszeni. Wyciągnęła naszyjnik, nad którym tyle pracowała
i tyle się męczyła, naprawdę, ciągle naklejała brokat, choć inne
dzieci już dawno poszły się bawić. – Zrobiłam to dla ciebie.
Mama złapała naszyjnik i zacisnęła na nim palce. Tully
czekała i czekała, aż podziękuje i go założy, ale nie zrobiła tego.
Siedziała tam tylko, kołysząc się do muzyki i rozmawiając
z przyjaciółmi.
Tully w końcu zamknęła oczy. Z powodu tego dymu chciało
jej się spać. Przez większość życia tęskniła za mamą, ale nie tak,
jak się tęskni za zgubioną zabawką czy przyjaciółką, która
przestała przychodzić się pobawić, bo coś jej się nie spodobało.
Tęskniła tak naprawdę. Zawsze to czuła w środku, tę pustą
przestrzeń, która doskwierała w ciągu dnia i szarpała bólem
Strona 18
w nocy. Tully obiecywała sobie, że jeśli mama kiedykolwiek
wróci, to będzie bardzo grzeczna. Idealna. Cokolwiek złego
zrobiła albo powiedziała, naprawi to. Najbardziej na świecie
pragnęła sprawić, żeby mama była z niej dumna.
Jednak w tej chwili nie wiedziała, co robić. W jej marzeniach
zawsze odchodziły razem, tylko we dwie, trzymając się za ręce.
„Już jesteśmy” – mówiła jej mama ze snów, gdy wspinały się na
wzgórze do swojego domu. „Wszędzie dobrze, ale w domu
najlepiej”. A potem całowała Tully w policzek i szeptała: „Tak
bardzo za tobą tęskniłam. Nie było mnie, bo…”.
– Tallulah, obudź się.
Tully gwałtownie się zerwała. Łupało ją w głowie i bolało
w gardle. Gdy próbowała zapytać, gdzie są, tylko zachrypiała.
Wszyscy się roześmiali i wysypali się z busa rozbawieni.
Na ruchliwej ulicy w centrum Seattle pełno było ludzi, którzy
śpiewali, krzyczeli i trzymali tablice z napisami: CZYŃCIE
MIŁOŚĆ, NIE WOJNĘ albo: NIE, DO DIABŁA, NIE JEDZIEMY.
Tully nigdy nie widziała tylu osób w jednym miejscu.
Mama wzięła ją za rękę i przyciągnęła do siebie.
Resztę dnia wypełnił Tully widok ludzi wykrzykujących
slogany i śpiewających jakieś pieśni. Cały czas była przerażona,
że wypuści dłoń matki, a tłum porwie ją ze sobą. Nie poczuła się
lepiej, gdy pojawili się policjanci, bo mieli broń przy pasach,
pałki w rękach i plastikowe tarcze, które zasłaniały ich twarze.
Ale tłum tylko szedł, a policja tylko patrzyła.
Gdy zaczęło się ściemniać, Tully była zmęczona i głodna
i bolała ją głowa, ale szli cały czas, kolejnymi ulicami. Tłum się
zmienił; nie było już tablic, tylko picie. Od czasu do czasu
docierały do niej jakieś urywki rozmów i zdania, ale nic z tego
nie rozumiała.
– Widzieliście te świnie? Mieli ochotę powybijać nam zęby,
ale my zachowaliśmy spokój, chłopie. Nie mogli nas tknąć. Hej,
Dot, oddaj już tego skręta.
Strona 19
Wszyscy wkoło zaśmiali się, a mama najgłośniej. Tully nie
rozumiała, co się dzieje, i okropnie bolała ją głowa. Tłum
gęstniał wokół nich, ludzie cieszyli się i tańczyli. Skądś zaczęła
dobiegać muzyka.
I wtedy nagle poczuła, że jej dłoni nikt nie trzyma.
– Mamo! – krzyknęła.
Żadnej odpowiedzi. Nikt się do niej nie odwrócił, choć wokół
było mnóstwo ludzi. Przepychała się między nimi, wołając
mamę, aż zabrakło jej tchu. Postanowiła pójść tam, gdzie ostatni
raz ją widziała, i poczekać przy krawężniku.
Ona wróci.
Łzy szczypały ją w oczy i spływały po twarzy, gdy siedziała
tam i starała się być dzielna.
Ale mama nie wróciła.
W następnych latach Tully próbowała sobie przypomnieć, co
się potem stało, co zrobiła, ale ci wszyscy ludzie dokoła byli jak
chmura, która przesłaniała jej wspomnienia. Jedyne, co
pamiętała, to że szła po brudnym betonowym krawężniku
zupełnie pustą ulicą, aż zobaczyła policjanta na koniu.
Był bardzo wysoko, zmarszczył brwi na jej widok
i powiedział:
– Hej, mała, jesteś sama?
– Tak. – Tylko tyle zdołała powiedzieć, żeby się nie rozpłakać.
Zabrał ją z powrotem do domu na Queen Anne Hill, a tam
babcia przytuliła ją mocno, pocałowała w policzek i zapewniła,
że dziewczynka niczemu nie jest winna. Lecz ona wiedziała
swoje. Dzisiaj musiała coś zrobić źle, nieodpowiednio się
zachować. Następnym razem, gdy mama wróci, Tully bardziej
się postara. Obieca, że zostanie prezydentem i już nigdy,
przenigdy za nic nie przeprosi.
Strona 20
Tully zdobyła listę wszystkich prezydentów Stanów
Zjednoczonych Ameryki i nauczyła się ich nazwisk na pamięć.
Całymi miesiącami opowiadała, że zostanie pierwszą kobietą
prezydentem; porzuciła nawet lekcje baletu. W swoje jedenaste
urodziny, gdy babcia zapaliła świeczki na torcie i śpiewała
cienkim głosem nieco łzawą wersję Happy Birthday, Tully raz
po raz zerkała na drzwi, myśląc: Na pewno teraz!, ale nikt nie
zapukał i telefon też nie zadzwonił. Później, otoczona
opakowaniami po prezentach, starała się nadal uśmiechać.
Przed nią na stoliku do kawy leżał album na wycinki. Prezent
był kiepski, ale babcia zawsze dawała jej takie rzeczy – coś co ją
zajmie i sprawi, że będzie cicho.
– Nawet nie zadzwoniła – powiedziała Tully, podnosząc
wzrok.
Babcia westchnęła ze znużeniem.
– Twoja mama… Ona ma problemy, Tully. Jest słaba
i zdezorientowana. Musisz przestać udawać, że jest inaczej.
Ważne jest to, żebyś ty była silna.
Słyszała tę radę milion razy.
– Wiem.
Babcia usiadła na wytartej kwiecistej sofie obok wnuczki
i zaprosiła ją na swoje kolana. Tully to uwielbiała. Wtuliła się
w nią i przyłożyła policzek do miękkiej babcinej piersi.
– Wolałabym, żeby z twoją mamą było inaczej, Tully, i to
najszczersza prawda pod słońcem, ale to stracona dusza. Już od
dawna.
– I dlatego mnie nie kocha?
Babcia spojrzała na nią z góry. Okulary w czarnych rogowych
oprawkach mocno powiększały jej bladoszare oczy.
– Ona cię kocha, na swój sposób. I dlatego ciągle wraca.
– To nie wygląda jak miłość.
– Wiem.
– Ona mnie chyba nawet nie lubi.