Kristin Hannah - Firefly Lane

Szczegóły
Tytuł Kristin Hannah - Firefly Lane
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kristin Hannah - Firefly Lane PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kristin Hannah - Firefly Lane PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kristin Hannah - Firefly Lane - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Rozdział 1 CZĘŚĆ I Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 CZĘŚĆ II Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 CZĘŚĆ III Strona 3 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 CZĘŚĆ IV Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 * Podziękowania Strona 4 Strona 5 Tytuł oryginału FIREFLY LANE Wydawca Urszula Ruzik-Kulińska Redaktor prowadzący Iwona Denkiewicz Redakcja Maria Wirchanowska Korekta Ewa Grabowska Marzenna Kłos Copyright © 2008 by Kristin Hannah All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Daria Kuczyńska-Szymala, 2021 Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Warszawa 2021 Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl Skład i łamanie Akces Dystrybucja Dressler Dublin Sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: [email protected] tel. + 48 22 733 50 31/32 www.dressler.com.pl ISBN 978-83-813-9831-2 Skład wersji elektronicznej [email protected] Strona 6   Książkę tę dedykuję „nam”. Dziewczynom. Przyjaciółkom, które pomagają sobie nawzajem przetrwać trudne chwile, mniejsze i większe, z upływem kolejnych lat. Wiecie, kim jesteście. Dzięki.   Ludziom, którzy tworzą tyle moich wspomnień: mojemu ojcu Laurence’owi, bratu Kentowi, siostrze Laurze, mężowi Benjaminowi i synowi Tuckerowi. Dokądkolwiek się udacie, Pozostaniecie w moim sercu.   I mojej mamie, która jest inspiracją wielu moich powieści, a szczególnie tej. Strona 7     Najwierniejszym zwierciadłem jest stary przyjaciel George Herbert Strona 8   1 Nazywano je dziewczynami z  Firefly Lane. Choć od tego czasu minęło ponad trzydzieści lat, gdy leżała teraz w  łóżku i  wsłuchiwała się w  szalejącą na zewnątrz śnieżycę, miała wrażenie, jakby to było wczoraj. W  zeszłym tygodniu (bez wątpienia najgorszych siedmiu dniach jej życia) utraciła zdolność zachowania dystansu wobec własnych wspomnień. Ostatnio w jej snach zbyt często pojawiał się rok 1974 – znów była nastolatką dorastającą w  cieniu przegranej wojny, jadącą na rowerze obok swojej najlepszej przyjaciółki w  takich ciemnościach, że czują się niewidzialne. Miejsce było istotne tylko jako punkt odniesienia, ale pamiętała je niezwykle dokładnie: meandrująca wstęga asfaltu otoczona z  obu stron rowami z  mętną wodą i  zboczami zmierzwionej trawy. Zanim się poznały, ta droga zdawała się prowadzić donikąd – zwykła wiejska droga nosząca miano jakiegoś owada, którego nikt nigdy w tym surowym zielono-niebieskim zakątku świata nie widział[1]. I  wtedy każda z  nich zobaczyła to oczami tej drugiej. Gdy stanęły razem na zboczu wzgórza i  zamiast wysokich drzew, wypełnionych mętną wodą zagłębień w  skałach i  odległych zaśnieżonych szczytów ujrzały wszystkie te miejsca, w których się kiedyś znajdą. W  nocy wymykały się ze swoich sąsiadujących ze sobą domów i  spotykały na tej drodze. Na brzegu rzeki Pilchuck paliły wykradzione papierosy, płakały do słów Billy, Don’t Be a Hero i mówiły sobie o wszystkim, splatając Strona 9 swoje istnienia tak, że pod koniec lata nikt już nie wiedział, gdzie zaczyna się jedna z  nich, a  gdzie kończy druga. Dla wszystkich, którzy je znali, stały się po prostu TullyiKate i przez ponad trzydzieści lat ta przyjaźń była główną podporą ich życia: mocną, solidną i trwałą. Z upływem dekad zmieniała się muzyka, ale obietnice złożone przy Firefly Lane pozostały. Najlepsze przyjaciółki na zawsze. Wierzyły w  trwałość i  niezmienność tego przyrzeczenia, wierzyły, że pewnego dnia jako staruszki będą się bujać w  fotelach na skrzypiącej podłodze i  wspominać ze śmiechem dawne czasy. Teraz już oczywiście wiedziała. Przez ponad rok wmawiała sobie, że jest okej, że da sobie radę bez najlepszej przyjaciółki. Czasem nawet w  to wierzyła. Ale wtedy słyszała muzykę. Ich muzykę. Goodbye Yellow Brick Road. Material Girl. Bohemian Rhapsody. Purple Rain. Wczoraj, gdy robiła zakupy, supermarketowa wersja You’ve Got a  Friend sprawiła, że popłakała się przy rzodkiewkach. Odsunęła kołdrę i  wstała z  łóżka, starając się nie zbudzić śpiącego męża. Przez chwilę wpatrywała się w niego w pełnym cieni półmroku. Nawet we śnie miał zmartwiony wyraz twarzy. Wzięła telefon, wyszła z  sypialni i  przeszła pogrążonym w ciszy korytarzem na taras. Patrzyła na szalejącą na zewnątrz burzę i zebrała się na odwagę. Gdy wybierała doskonale znany sobie numer, zaczęła się zastanawiać, co powie swojej niegdyś najlepszej przyjaciółce po tych wszystkich miesiącach milczenia, od czego powinna zacząć. „Miałam koszmarny tydzień…”, „Życie mi się rozsypuje…” albo po prostu: „Potrzebuję cię”. Telefon zadzwonił po drugiej stronie ciemnej, wzburzonej zatoki Puget. Strona 10 1 firefly (ang.) – świetlik, robaczek świętojański, lane (ang.) – droga. Strona 11   CZĘŚĆ I Lata siedemdziesiąte Dancing Queen   young and sweet, only seventeen Strona 12   2 Dla większości kraju rok 1970 był rokiem niepokojów i  zmian, lecz w domu przy Magnolia Drive panowały porządek i spokój. Dziesięcioletnia Tully Hart siedziała na chłodnej drewnianej podłodze, budując chatkę z  bali dla maleńkich laleczek Little Kiddles, które spały na różowych chusteczkach higienicznych Kleenex. Gdyby była w  swoim pokoju, nastawiłaby płytę Jackson Five na adapterze Close ‘N Play, ale w  salonie nie było nawet radia. Jej babcia nie przepadała ani za muzyką, ani za telewizją, ani za planszówkami. Głównie – tak jak teraz – siedziała w bujanym fotelu przy kominku i  haftowała kolejną makatkę. Robiła ich setki, w  większości z  cytatami z  Biblii. Przed Bożym Narodzeniem oddawała je do kościoła, gdzie sprzedawano je na świątecznych kiermaszach. A  dziadek… Cóż, był bardzo cichy. Od czasu udaru nie opuszczał łóżka. Czasem dzwonił dzwonkiem i  to były jedyne chwile, gdy Tully widywała swoją babcię śpieszącą się. Na pierwszy dźwięk dzwonka uśmiechała się i  mówiła: „Ojej”, po czym wybiegała tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to obute w kapcie stopy. Tully sięgnęła po żółtowłosego trolla. Nucąc cichutko, sprawiła, że zatańczył z  Calamity Kiddle do melodii Daydream Believer. W połowie piosenki rozległo się pukanie do drzwi. To był tak niespodziewany dźwięk, że Tully przerwała zabawę i  podniosła wzrok. Poza niedzielami, gdy zjawiali się Strona 13 państwo Beattle, żeby zabrać je do kościoła, nikt ich nigdy nie odwiedzał. Babcia odłożyła makatkę do różowej plastikowej torby przy fotelu i  wstała. Przeszła przez pokój powolnym krokiem, szurając stopami, co weszło jej w nawyk w ostatnich latach. Gdy otworzyła drzwi, zapadła cisza i  dopiero po długiej chwili rozległo się: „Ojej”. Głos babci brzmiał dziwnie. Tully zerknęła z  ukosa i  zobaczyła wysoką kobietę z  długimi włosami w nieładzie i z uśmiechem, który szybko zniknął. To była chyba najpiękniejsza kobieta, jaką Tully widziała: mleczna cera, ostry, szpiczasty nos, wysokie kości policzkowe, delikatny podbródek i przepastne brązowe oczy, które mrugały jakby w zwolnionym tempie. – Tak się wita dawno niewidzianą córkę? – Kobieta odsunęła babcię, podeszła prosto do Tully i  pochyliła się. – To jest moja mała Tallulah Rose? Córkę? To znaczy… –  Mamusia? – szepnęła Tully z  zachwytem, nie mogąc w  to uwierzyć. Tak długo na to czekała, tyle o  tym marzyła. Że jej mama wróci. – Tęskniłaś za mną? –  Och, tak – odpowiedziała Tully, starając się nie roześmiać. Ale była taka szczęśliwa. Babcia zamknęła drzwi. – Przejdziemy do kuchni na filiżankę kawy? – Nie wróciłam na kawę. Wróciłam po córkę. –  Nie masz grosza przy duszy – powiedziała babcia znużonym tonem. Matka wyglądała na zirytowaną. – Nawet jeśli? – Tully potrzebuje… Strona 14 – Chyba wiem, czego potrzebuje moja własna córka. – Matka Tully spróbowała się wyprostować, ale nie bardzo jej to wyszło. Chwiała się, a  jej oczy wyglądały dziwnie. Zaczęła nawijać na palec pasmo długich, falujących włosów. Babcia podeszła do nich. –  Wychowywanie dziecka to wielka odpowiedzialność, Dorothy. Może gdybyś się tutaj wprowadziła i  poznała Tully, byłabyś w  stanie… – urwała, a  potem zmarszczyła brwi i powiedziała: – Jesteś pijana. Mama zachichotała i mrugnęła do Tully. Tully też mrugnęła. Picie nie jest takie złe. Jej dziadek dużo pił, zanim zachorował. Nawet babcia czasem wypiła kieliszek wina. – Dziś są moje urodziny, mamo, nie pamiętasz? – Twoje urodziny? – Tully zerwała się z podłogi. – Poczekaj – powiedziała i popędziła do swojego pokoju. Serce łomotało jej w  piersi, gdy przeglądała zawartość szuflady z błyskotkami, rozrzucając wszystko dokoła i szukając naszyjnika z  makaronu i  koralików, który zrobiła dla mamy w szkółce niedzielnej w zeszłym roku. Babcia zmarszczyła brwi, gdy go zobaczyła, powiedziała, żeby nie robiła sobie zbytnich nadziei, ale Tully nie potrafiła. Od lat żyła nadzieją. Wsunęła naszyjnik do kieszeni i  pobiegła do salonu, by usłyszeć, jak jej matka mówi: – Nie jestem pijana, mamo droga. Widzę swoje dziecko po raz pierwszy od trzech lat. To miłość mnie tak upaja. – Od sześciu lat. Miała cztery latka, gdy ją tu podrzuciłaś. –  Tak dawno? – odparła mama. Wydawała się szczerze zaskoczona. – Wróć do domu, Dorothy. Pomogę ci. – Tak jak ostatnim razem? Nie, dziękuję. Ostatnim razem? To mama już kiedyś wróciła? Babcia westchnęła, a potem się wyprostowała. Strona 15 – Jak długo masz zamiar mi to wypominać? –  Takich rzeczy nie da się zapomnieć. Chodź, Tallulah. – Mama zatoczyła się w kierunku drzwi. Tully się zamyśliła. To nie tak miało wyglądać. Mama jej nie przytuliła, nie pocałowała ani nie zapytała, jak się miewa. I przecież wiadomo, że najpierw Tully musiałaby się spakować. Wskazała na drzwi swojego pokoju. – Moje rzeczy… – Nie potrzebujesz tego materialistycznego gówna, Tallulah. – Co? – Tully nie zrozumiała. Babcia przyciągnęła ją do siebie. Pachniała słodko i znajomo, talkiem i lakierem do włosów. To były jedyne ramiona, które ją obejmowały, to była jedyna osoba, która sprawiała, że Tully czuła się bezpieczna. Dziewczynka nagle poczuła strach. – Babciu? – zapytała, przytulając się do niej. – Co się dzieje? –  Idziesz ze mną – powiedziała mama, chwytając framugę drzwi, żeby złapać równowagę. Babcia wzięła wnuczkę za ramiona i lekko ścisnęła. –  Znasz nasz numer telefonu i  adres, tak? Zadzwoń, jeśli się czegoś przestraszysz albo będzie źle. – Płakała. Widok silnej i  spokojnej babci, która płacze, przeraził i zdezorientował Tully. Co się dzieje? Czy zrobiła coś nie tak? – Przepraszam. Babciu, ja… Matka zawróciła, chwyciła ją za ramię i mocno potrząsnęła. –  Nigdy, ale to nigdy nie mów „przepraszam”. To żałosne. Chodź. Wzięła Tully za rękę i pociągnęła w stronę drzwi. Dziewczynka, potykając się, ruszyła za nią. Z  domu, po schodkach i  na drugą stronę ulicy, do pordzewiałego volkswagena busa pokrytego kwiatowymi kalkomaniami i z wymalowaną na boku gigantyczną żółtą pacyfką. Drzwi się otworzyły i z wnętrza pojazdu wypłynął szary dym. Przez ten mętny tuman Tully dostrzegła w  środku trzy osoby. Strona 16 Czarny mężczyzna z  olbrzymim afro przewiązanym czerwoną bandaną siedział za kierownicą. Z  tyłu znajdowała się kobieta w kamizelce z frędzlami i spodniach w pasy, z brązową chustką na jasnych włosach, a  obok niej mężczyzna w  dzwonach i  wyświechtanym T-shircie. Podłogę busa wyściełała włochata brązowa wykładzina, na której walały się fajki, puste butelki po piwie, opakowania po jedzeniu na wynos i taśmy szpulowe. – To mój dzieciak, Tallulah – oznajmiła mama. Tully nie zaprotestowała, ale nienawidziła, gdy zwracano się do niej pełną wersją imienia. Powie to mamie później, kiedy będą same. – Ale czad – rzucił ktoś. – Jak dwie krople wody, Dot. Odlot. – Wsiadać – burknął kierowca. – Spóźnimy się. Mężczyzna w  brudnym T-shircie pochylił się, chwycił Tully w  pasie i  wciągnął ją do busa. Dziewczynka ostrożnie przycupnęła na podłodze. Mama wspięła się do środka i  zatrzasnęła drzwi. Bus pulsował jakąś dziwną muzyką. Tully zdołała wyłapać tylko kilka słów: something happening here… Dym rozmywał kontury, trudno było zaczepić o  cokolwiek wzrok. Tully przesunęła się bardziej w  kąt, żeby zrobić mamie koło siebie miejsce, ale ona usiadła obok kobiety w  chustce. Natychmiast zaczęły rozmawiać o  świniach, marszach i  o  jakimś Kent[2]. Tully nic z  tego nie rozumiała, a  dym sprawiał, że kręciło jej się w  głowie. Gdy mężczyzna obok zapalił swoją fajkę, westchnęła rozczarowana. Usłyszał to i  odwrócił się w  jej stronę. Dmuchnął chmurą szarego dymu prosto w jej twarz i uśmiechnął się. – Wyluzuj, mała. –  Zobacz, jak moja matka ją ubiera – stwierdziła z  goryczą mama. – Jak jakąś lalkę. Jak ma być prawdziwa, skoro nie może się pobrudzić? Strona 17 –  Racja, Dot – odpowiedział mężczyzna, wydmuchując dym i odchylając głowę do tyłu. Wtedy mama po raz pierwszy spojrzała na Tully. Spojrzała tak naprawdę. –  Zapamiętaj, dzieciaku. Życie nie polega na gotowaniu, sprzątaniu i niańczeniu dzieci. Życie to wolność. Robienie tego, co chcesz. Możesz, kurwa, zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych, jeśli zechcesz. –  Przydałby się nowy prezydent, to na pewno – wtrącił kierowca. Kobieta w chustce poklepała mamę po udzie. – Tak właśnie jest. Podaj mi to bongo, Tom. – Zachichotała. – Hej, prawie mi się zrymowało. Tully zmarszczyła brwi, czując w głębi brzucha nowy rodzaj wstydu. Myślała, że wygląda ładnie w  tej sukience. I  wcale nie chciała zostać prezydentem. Chciała być baletnicą. Ale najbardziej pragnęła tego, żeby mama ją kochała. Przesuwała się w bok, aż znalazła się na tyle blisko, by móc jej dotknąć. –  Wszystkiego najlepszego – powiedziała cicho, sięgając do kieszeni. Wyciągnęła naszyjnik, nad którym tyle pracowała i tyle się męczyła, naprawdę, ciągle naklejała brokat, choć inne dzieci już dawno poszły się bawić. – Zrobiłam to dla ciebie. Mama złapała naszyjnik i  zacisnęła na nim palce. Tully czekała i czekała, aż podziękuje i go założy, ale nie zrobiła tego. Siedziała tam tylko, kołysząc się do muzyki i  rozmawiając z przyjaciółmi. Tully w  końcu zamknęła oczy. Z  powodu tego dymu chciało jej się spać. Przez większość życia tęskniła za mamą, ale nie tak, jak się tęskni za zgubioną zabawką czy przyjaciółką, która przestała przychodzić się pobawić, bo coś jej się nie spodobało. Tęskniła tak naprawdę. Zawsze to czuła w  środku, tę pustą przestrzeń, która doskwierała w  ciągu dnia i  szarpała bólem Strona 18 w  nocy. Tully obiecywała sobie, że jeśli mama kiedykolwiek wróci, to będzie bardzo grzeczna. Idealna. Cokolwiek złego zrobiła albo powiedziała, naprawi to. Najbardziej na świecie pragnęła sprawić, żeby mama była z niej dumna. Jednak w tej chwili nie wiedziała, co robić. W jej marzeniach zawsze odchodziły razem, tylko we dwie, trzymając się za ręce. „Już jesteśmy” – mówiła jej mama ze snów, gdy wspinały się na wzgórze do swojego domu. „Wszędzie dobrze, ale w  domu najlepiej”. A  potem całowała Tully w  policzek i  szeptała: „Tak bardzo za tobą tęskniłam. Nie było mnie, bo…”. – Tallulah, obudź się. Tully gwałtownie się zerwała. Łupało ją w  głowie i  bolało w  gardle. Gdy próbowała zapytać, gdzie są, tylko zachrypiała. Wszyscy się roześmiali i wysypali się z busa rozbawieni. Na ruchliwej ulicy w centrum Seattle pełno było ludzi, którzy śpiewali, krzyczeli i  trzymali tablice z  napisami: CZYŃCIE MIŁOŚĆ, NIE WOJNĘ albo: NIE, DO DIABŁA, NIE JEDZIEMY. Tully nigdy nie widziała tylu osób w jednym miejscu. Mama wzięła ją za rękę i przyciągnęła do siebie. Resztę dnia wypełnił Tully widok ludzi wykrzykujących slogany i śpiewających jakieś pieśni. Cały czas była przerażona, że wypuści dłoń matki, a tłum porwie ją ze sobą. Nie poczuła się lepiej, gdy pojawili się policjanci, bo mieli broń przy pasach, pałki w rękach i plastikowe tarcze, które zasłaniały ich twarze. Ale tłum tylko szedł, a policja tylko patrzyła. Gdy zaczęło się ściemniać, Tully była zmęczona i  głodna i bolała ją głowa, ale szli cały czas, kolejnymi ulicami. Tłum się zmienił; nie było już tablic, tylko picie. Od czasu do czasu docierały do niej jakieś urywki rozmów i zdania, ale nic z tego nie rozumiała. –  Widzieliście te świnie? Mieli ochotę powybijać nam zęby, ale my zachowaliśmy spokój, chłopie. Nie mogli nas tknąć. Hej, Dot, oddaj już tego skręta. Strona 19 Wszyscy wkoło zaśmiali się, a  mama najgłośniej. Tully nie rozumiała, co się dzieje, i  okropnie bolała ją głowa. Tłum gęstniał wokół nich, ludzie cieszyli się i tańczyli. Skądś zaczęła dobiegać muzyka. I wtedy nagle poczuła, że jej dłoni nikt nie trzyma. – Mamo! – krzyknęła. Żadnej odpowiedzi. Nikt się do niej nie odwrócił, choć wokół było mnóstwo ludzi. Przepychała się między nimi, wołając mamę, aż zabrakło jej tchu. Postanowiła pójść tam, gdzie ostatni raz ją widziała, i poczekać przy krawężniku. Ona wróci. Łzy szczypały ją w  oczy i  spływały po twarzy, gdy siedziała tam i starała się być dzielna. Ale mama nie wróciła. W następnych latach Tully próbowała sobie przypomnieć, co się potem stało, co zrobiła, ale ci wszyscy ludzie dokoła byli jak chmura, która przesłaniała jej wspomnienia. Jedyne, co pamiętała, to że szła po brudnym betonowym krawężniku zupełnie pustą ulicą, aż zobaczyła policjanta na koniu. Był bardzo wysoko, zmarszczył brwi na jej widok i powiedział: – Hej, mała, jesteś sama? – Tak. – Tylko tyle zdołała powiedzieć, żeby się nie rozpłakać. Zabrał ją z  powrotem do domu na Queen Anne Hill, a  tam babcia przytuliła ją mocno, pocałowała w policzek i zapewniła, że dziewczynka niczemu nie jest winna. Lecz ona wiedziała swoje. Dzisiaj musiała coś zrobić źle, nieodpowiednio się zachować. Następnym razem, gdy mama wróci, Tully bardziej się postara. Obieca, że zostanie prezydentem i  już nigdy, przenigdy za nic nie przeprosi. Strona 20 Tully zdobyła listę wszystkich prezydentów Stanów Zjednoczonych Ameryki i  nauczyła się ich nazwisk na pamięć. Całymi miesiącami opowiadała, że zostanie pierwszą kobietą prezydentem; porzuciła nawet lekcje baletu. W swoje jedenaste urodziny, gdy babcia zapaliła świeczki na torcie i  śpiewała cienkim głosem nieco łzawą wersję Happy Birthday, Tully raz po raz zerkała na drzwi, myśląc: Na pewno teraz!, ale nikt nie zapukał i  telefon też nie zadzwonił. Później, otoczona opakowaniami po prezentach, starała się nadal uśmiechać. Przed nią na stoliku do kawy leżał album na wycinki. Prezent był kiepski, ale babcia zawsze dawała jej takie rzeczy – coś co ją zajmie i sprawi, że będzie cicho. –  Nawet nie zadzwoniła – powiedziała Tully, podnosząc wzrok. Babcia westchnęła ze znużeniem. –  Twoja mama… Ona ma problemy, Tully. Jest słaba i  zdezorientowana. Musisz przestać udawać, że jest inaczej. Ważne jest to, żebyś ty była silna. Słyszała tę radę milion razy. – Wiem. Babcia usiadła na wytartej kwiecistej sofie obok wnuczki i  zaprosiła ją na swoje kolana. Tully to uwielbiała. Wtuliła się w nią i przyłożyła policzek do miękkiej babcinej piersi. –  Wolałabym, żeby z  twoją mamą było inaczej, Tully, i  to najszczersza prawda pod słońcem, ale to stracona dusza. Już od dawna. – I dlatego mnie nie kocha? Babcia spojrzała na nią z góry. Okulary w czarnych rogowych oprawkach mocno powiększały jej bladoszare oczy. – Ona cię kocha, na swój sposób. I dlatego ciągle wraca. – To nie wygląda jak miłość. – Wiem. – Ona mnie chyba nawet nie lubi.