Krew niewinnych - Navarro Julia
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Krew niewinnych - Navarro Julia |
Rozszerzenie: |
Krew niewinnych - Navarro Julia PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Krew niewinnych - Navarro Julia pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Krew niewinnych - Navarro Julia Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Krew niewinnych - Navarro Julia Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
1
JULIA NAVARRO
KREW NIEWINNYCH
Z hiszpańskiego przełożyła MAGDALENA PŁACHTA
Mojej matce, Martinie Elii Ferndndez, in memorian, z wielką
miłością. Dziękuję.
Podziękowania
Za każdą książką stoi, oprócz autora, wiele osób. Podczas
długiego półtorarocznego pisania Krwi niewinnych mogłam liczyć na
wspaniałomyślność, cierpliwość i pomoc Fermina i Aleksa oraz kilku
kochanych przyjaciół, którzy wspierali mnie na duchu i byli zawsze
przy mnie. Oto oni: Fernando Escribano, Margarita Robles, Carmen
Martinez Terrón, Dolores Travesedo i Lola Pedrosa oraz moi kuzyni
Juan Manuel i Mercedes.
Abraham Dar z oddaniem i cierpliwością pokazywał mi Izrael,
ten dzisiejszy i wczorajszy - Izrael pierwszych kibuców - podsuwając
mi odpowiednie książki, wyszukując potrzebną dokumentację oraz
odpowiadając na wszystkie moje pytania i wątpliwości dotyczące
sytuacji Żydów we Francji za rządów Vichy czy w Berlinie w
Strona 2
2
pierwszych miesiącach drugiej wojny światowej. A, daję słowo, było
tych pytań niemało.
Na podziękowanie za wsparcie i okazane mi zaufanie zasługują
również: David Trias, Nuria Tey i Riccardo Cavallero; Luciano de
Cea wraz z całym działem handlowym wydawnictwa Plaża y Janes;
Alicia Marti i zawsze uśmiechnięta Leticia Rodero; Emilia Lope,
która pomogła mi przepisać rękopis, i oczywiście Justyna Rzewuska,
dzięki której moje powieści są dzisiaj czytane w ponad dwudziestu
sześciu krajach. Brakuje tu miejsca, by wyrazić całą moją
wdzięczność dla wszystkich pracowników wydawnictwa Plaża i
Janes, za których sprawą moje powieści trafiają do rąk czytelników.
Mój pies Tifis, poczciwy i wierny owczarek niemiecki,
towarzyszył mi na długich spacerach pozwalających uporządkować
myśli podczas pracy nad tą książką.
Wyznaję, że bez rodziny i przyjaciół nie mogłabym zrobić nic, a
już na pewno napisać powieści takiej jak ta.
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Langwedocja, połowa XIII wieku
Jestem szpiegiem i boję się. Boję się Boga, w jego imieniu
dopuściłem się bowiem czynów potwornych.
Strona 3
3
Ale nie, nie obciążam Go winą za moją niedolę, bo winien jest
nie On, ale ja sam i moja pani. A w rzeczywistości winna jest ona i
tylko ona, bo zawsze postępowała jak istota wszechwładna wobec
wszystkich, którzy ją otaczają. Nigdy nie odważyliśmy się jej
przeciwstawić, nawet jej mąż, mój dobry pan.
Niebawem umrę, czuję to w trzewiach. Wiem, że wybiła moja
godzina, choć medyk zapewnia, że pożyję jeszcze długo, bo moja
dolegliwość nie jest śmiertelna. Ale on bada tylko kolor tęczówki i
języka oraz puszcza mi krew, by uwolnić ciało od szkodliwych
fluidów, lecz nie potrafi uśmierzyć bólu, który ciągle czuję w żołądku.
Choroba trawi jednak nie moje ciało, ale duszę, bo nie wiem,
kim jestem ani który Bóg jest prawdziwy. I służąc obu, obu zdradzam.
Piszę, by ulżyć memu umysłowi, tylko i wyłącznie po to, choć
wiem, że gdyby te stronice wpadły w ręce moich wrogów, a nawet
przyjaciół, oznaczałoby to dla mnie wyrok śmierci.
Jest zimno. Dusza mi przemarzła i pewnie dlatego nie potrafię
rozgrzać kości, choć otulam się szczelnie peleryną.
Dziś z rana brat Peire przyniósł mi gorący rosół i próbował
wlać w me serce trochę otuchy zapowiedzią zbliżającego się Bożego
Narodzenia. Powiedział, że brat Ferrer chce mnie odwiedzić,
poprosiłem jednak, by przeprosił w moimimieniu inkwizytora i
przełożył wizytę na kiedy indziej. Oczy brata Ferrera przyprawiają
mnie o zawroty głowy, a jego spokojny głos - o paniczny łęk. W
koszmarach sennych słyszę, jak posyła mnie do piekła, ale nawet tam
doskwiera mi ziąb.
Strona 4
4
Chyba zaczynam bredzić. Bo niby kogo obchodzi, że mi zimno?
Moja pisanina nie dziwi braci zakonnych. W końcu to moja
praca. Przecież jestem sekretarzem Świętej Inkwizycji.
Moi drudzy bracia też niczego nie podejrzewają. Wiedzą, że
pani kazała mi napisać kronikę tego, co dzieje się w tym zakątku
świata. Chce, by pewnego dnia na jaw wyszły niegodziwości łudzi,
którzy mienią się przedstawicielami Boga na Ziemi.
Wznoszę oczy ku niebu i widzę twierdzę Montsegur spowitą we
mgle. Jej niewyraźna sylwetka przepełnia mnie lękiem.
Oczami wyobraźni widzę moją panią biegającą po zamku i
wydającą rozkazy. Bo choć pani Maria przemieniła się w „Doskonałą
„, rozkazywanie ma we krwi. Wolę nie myśleć o kłopotach, które by
na nas ściągnęła, gdyby przyszła na świat jako mężczyzna.
Od czasu do czasu przez grube płótno namiotu dochodzi mnie
donośny głos seneszala. Najwyraźniej Hugon z Arcis wstał lewą nogą.
Zresztą komu dopisuje dziś humor? Jest zimno i śnieg zasypał dolinę i
góry. Ludzie są zmęczeni, tkwimy tu już od maja i niewykluczone, że
Pierre-Roger z Mirapoix wytrzyma oblężenie jeszcze przez wiele
miesięcy. Panu Mirapoix sprzyja miejscowa ludność, która na widok
seneszalowej brody gotowa jest biegać w tę i z powrotem do fortecy,
znosząc prowiant i wiadomości od rodziny i przyjaciół.
Wczoraj otrzymałem list od mojej pani Marii. Wzywa mnie na
spotkanie dziś w nocy. Być może mój niepokój wynika z tego, że muszę
wypełnić jej rozkaz.
Strona 5
5
Jeden z miejscowych wieśniaków, zaopatrujący seneszala w kozi
ser, zakradł się do mojego namiotu z listem od pani Marii. Jej
wskazówki są wyraźne: po zapadnięciu zmroku mam się wymknąć z
obozu i pójść do doliny. Stamtąd ktoś poprowadzi mnie jednym ze
znanych mi już sekretnych przejść wiodących do Montsegur. Gdyby
dowiedział się o nich Hugon z Arcis, zapłaciłby mi krocie za ich
odkrycie, a może raczej kazałby mnie stracić za to, że przemilczałem
ich istnienie.
Popołudnie dłuży mi się w nieskończoność. Ale słyszę kroki. Kto
to może być?
- Jak się masz, Julianie? Brat Pierre zmartwił mnie wiadomością
o dokuczającej ci gorączce.
Zakonnik zerwał się na równe nogi i objął wysokiego,
krzepkiego mężczyznę, który bez uprzedzenia wszedł do namiotu. Był
to jego brat. Julian przez chwilę poczuł się lepiej - jak w dzieciństwie,
gdy obecność olbrzymiego brata, który jednym ruchem ręki powalał
każdego, kto się napatoczył, dawała mu poczucie bezpieczeństwa.
Jednak Fernando najczęściej rozbrajał przeciwników swym łagodnym
i ufnym spojrzeniem, które przyjaciół z kolei napełniało spokojem.
- Fernando! Skąd się tu wziąłeś? Tak się cieszę! Kiedy
przyjechałeś?
- Dotarliśmy do obozu niecałą godzinę temu.
- Dotarliście?
Strona 6
6
- Ja wraz z pięcioma innymi rycerzami. Biskup Albi, Durand z
Belcaire, poprosił wielkiego mistrza o wsparcie. Nasz brat Arthur
Bonard to utalentowany inżynier wojenny, zresztą podobnie jak
biskup.
- Jakiś czas temu nadciągnęły posiłki przysłane przez biskupa
naszemu panu Hugonowi z Arcis. Nie wiedziałem jednak, że biskup
poprosił o pomoc również templariuszy. Ten boży sługa lubuje się w
wojnie i wymyśla machiny bojowe oraz inne urządzenia do niszczenia
przeciwnika.
- Mniemam, że nie brak mu również innych cnót... - uśmiechnął
się Fernando.
- A jakże! Rozpala w żołnierzach ducha bojowego lepiej nawet
niż sam pan z Arcis.
- Ho, ho, całkiem nieźle jak na biskupa - zażartował Fernando.
- Powiedz mi jedno. Czy i wy, templariusze, ścigacie
bonshommes*? Krążą pogłoski, że nie lubicie występować przeciwko
chrześcijanom.
* Bonshommes (franc.) - „dobrzy ludzie” - tak nazywano
katarów.
Fernando milczał przez chwilę. Potem westchnął i powiedział
cicho:
- Nie wierz pogłoskom.
- To żadna odpowiedź. Czyżbyś mi nie ufał?
- Oczywiście, że ci ufam! Jesteś moim bratem! Dobrze,
odpowiem ci. My, chrześcijanie, mamy potężnych wrogów, zbyt
Strona 7
7
licznych, by wykrwawiać się, walcząc między sobą. Cóż złego
uczynili bonshommesl Postępują jak prawdziwi chrześcijanie,
wcielając w życie przykazanie ubóstwa.
- Ale nie uznają świętości krzyża! Nie widzą na nim naszego
Pana.
- Odrzucają krzyż jako symbol, jako narzędzie tortur, na którym
zginął Chrystus. Zresztą nie jestem teologiem, tylko prostym
żołnierzem.
- I zakonnikiem.
- Służę Bogu, wypełniając rozkazy świętego Kościoła, choć nie
przeszkadza mi to myśleć. Nie lubię walczyć przeciwko
chrześcijanom.
- Ani ty, ani członkowie twojego zakonu - podkreślił Julian.
- A czy ty lubisz patrzeć na kobiety i dzieci palone żywcem na
stosie?
To pytanie przyprawiło Juliana o mdłości.
- Niech Bóg przyjmie ich do swego królestwa! - wykrzyknął i
przeżegnał się.
- Kościół twierdzi, że ich miejsce jest w piekle - kpiąco
zauważył Fernando. - Ale nie zadręczajmy się i bądźmy realistami.
Ani tobie, ani mnie nie podoba się, że umierają niewinni ludzie. A
jeśli chodzi o templariuszy... Jesteśmy wiernymi synami Kościoła,
wezwano nas, więc przyjechaliśmy. Inna sprawa, co zrobimy.
- Bogu niech będą dzięki! A więc jesteście, lecz jakby waśnie
było...
Strona 8
8
- Mniej więcej.
- Jednak miej się na baczności, Fernandzie. Jest tu z nami brat
Ferrer, który dopatruje się herezji nawet w milczeniu.
- Brat Ferrer? Przyznam, że to, co o nim słyszałem, nie napawa
optymizmem. Co on tu robi?
- Przewodzi naszemu zakonowi. Obiecał wymierzyć
sprawiedliwość i posłać na stos zabójców naszych braci.
- Masz na myśli dominikanów zamordowanych w Avignonet?
- W rzeczy samej. Udali się tam w poszukiwaniu heretyków.
Towarzyszyło im ośmiu pisarzy, którzy padli ofiarą spisku. Rajmund
z Alfaro, zarządca włości hrabiego Tuluzy w Avignonet, zezwolił na
ich zabójstwo.
- Nie ma na to dowodów - zaprotestował Fernando.
- Czyżbyście podawali w wątpliwość prawdę, panie? - usłyszeli
za plecami.
Odwrócili się zaskoczeni. Brat Ferrer wszedł właśnie do namiotu
i przypadkiem usłyszał ostatnie słowa braci.
Fernando nie stracił zimnej krwi, mimo pełnego wyrzutu
spojrzenia, jakim obrzucił go inkwizytor.
- Mam przyjemność z...
- ...bratem Ferrerem - odparł dominikanin. - Pytałem, czy
podajecie w wątpliwość udział pana Alfaro w zabójstwie dwóch
moich braci.
- Nie ma dowodów, które by jego udział potwierdzały.
Strona 9
9
- Dowodów!? - ryknął brat Ferrer. - Przyjmijcie więc do
wiadomości, że Rajmund z Alfaro zamknął moich braci w zamkowym
donżonie, z dala od ludzkiego wzroku, gdzie nikt nie mógł przyjść im
z pomocą. Wiedzcie również, że zostali zamordowani pod osłoną nocy
przez oddział heretyków, którzy wyjechali właśnie stąd, z Montsegur,
z tego gniazda podłości, które Bóg zetrze na miazgę. Kościół nie
wybaczy takiej zniewagi. Ludzie ci, mieniący się dobrymi
chrześcijanami, to banda morderców.
Julian wpatrywał się w inkwizytora ze zgrozą, jak
sparaliżowany. Fernando również mu się przyjrzał i uznał, że błędem
byłoby szukać z nim zwady.
- Nie znam szczegółów tamtych wydarzeń. Ale skoro mówicie,
że tak było, bynajmniej w to nie wątpię.
Inkwizytor wbił wzrok w Juliana, który wyglądał, jakby lada
moment miał zemdleć.
- Brat Pierre odradzał mi wizytę u was, tłumacząc, że musicie
wypoczywać, ale wykazałbym się brakiem chrześcijańskiego
miłosierdzia i współczucia, gdybym nie przyszedł zapytać o wasze
samopoczucie. Ale widzę, że macie towarzystwo, więc przyjdę
później.
Brat Ferrer opuścił namiot równie szybko, jak do niego wszedł.
- Hej, czegoś się tak zląkł? Zbladłeś jak płótno - zaśmiał się
Fernando. - Przecież to twój brat w Bogu.
Strona 10
10
- Ty... ty go nie znasz - wyjąkał Julian.- Nie chciałbym być na
miejscu tych heretyków. Obawiam się, że jeśli czegoś brakuje bratu
Ferrerowi, to litości.
- Wiesz zapewne, że twoja matka nadal przebywa w Montsegur i
że towarzyszy jej twoja najmłodsza siostra?
Fernando spoważniał i pokiwał głową. Jego twarz wyrażała teraz
niepokój. Na wspomnienie Marii nagły ból zalał mu piersi. Nigdy nie
doświadczył jej macierzyńskiego ciepła, mimo że kochał matkę nawet
bardziej niż ojca. Ta energiczna, wiecznie zabiegana niewiasta skąpiła
swym dzieciom pieszczot, mimo że je kochała i brała pod swe
opiekuńcze skrzydła, troszcząc się o ich przyszłość.
- Ja... cóż... widziałem ją kilkakrotnie - wyznał Julian.
- To dla mnie żadna niespodzianka, zamek nigdy nie był
całkowicie odcięty od świata. Wiadomo, że jej ludzie wydostają się z
twierdzy sobie tylko wiadomymi przejściami. Nie tak dawno dostałem
list od matki.
- Napisała do ciebie? - zapytał Julian ze strachem. - Tylko ona
jest zdolna do czegoś takiego!
- Nie bój się. Moja matka jest sprytna, nie naraziła nas na
niebezpieczeństwo. List dostarczył mi paź mojej siostry Marian. Jak
wiesz, jej mąż, Bertrand d’Amis, służy hrabiemu Rajmundowi, dzięki
czemu Marian często otrzymuje wiadomości od naszej matki. Skoro
już tutaj jestem, chciałbym się z nią zobaczyć, choć nie bardzo wiem
jak... Może mógłbyś mi pomóc?
Strona 11
11
- Wybij to sobie z głowy! Za coś takiego mój pan Hugon z Arcis
niechybnie by cię zabił, a biskup obłożył klątwą.
- Znajdę jakiś sposób, mój drogi Julianie. Chcę przekonać
matkę, by opuściła Montsegur, a przynajmniej pozwoliła na to mojej
siostrze Teresie, która jest jeszcze podlotkiem. Wcześniej czy później
zamek zostanie zdobyty, a wtedy... Tak, wiesz równie dobrze jak ja:
nie będzie litości dla katarów. Spróbuję ją przekonać, jestem to winien
naszemu ojcu.
Julian pochylił głowę zawstydzony. Nie mógł się pogodzić z
tym, że jest nieślubnym synem Juana z Ainsy.
- No, Julianie, nie smuć się, głowa do góry!
Zakonnik usiadł. Sięgnął po dzban z wodą i zaczął pić
łapczywie, nie częstując Fernanda. Ten czekał bez słowa, aż brat się
uspokoi i będą mogli wrócić do przerwanej rozmowy.
- Widziałeś się z ojcem? - zapytał Julian słabym głosem.
- Przed wieloma miesiącami w drodze powrotnej do kraju
zboczyłem z drogi i wstąpiłem do Ainsy, by odwiedzić naszego ojca.
Spędziłem tam tylko dwa dni, ale mieliśmy okazję szczerze
porozmawiać. On nadal kocha moją matkę, nie mniej niż w dniu
zaślubin, i jej los spędza mu sen z powiek. Polecił mi je ratować - ją
oraz moją najmłodszą siostrę. Obiecałem, że zrobię co w mej mocy,
by opuściła Montsegur, choć obaj wiemy, że moja matka nie porzuci
zamku i woli stanąć oko w oko ze śmiercią, bo niczego i nikogo się
nie boi, nawet Boga.
- Zastałeś ojca w dobrym zdrowiu?
Strona 12
12
- Jest bardzo chory, podagra prawie przykuła go do łóżka, poza
tym cierpi na palpitacje serca. Moja najstarsza siostra dogląda go
troskliwie. Wiesz zapewne, że Marta owdowiała i wróciła z dwojgiem
dzieci do domu rodzinnego pod opiekę ojca.
- Marta była zawsze jego oczkiem w głowie.
- Jest najstarsza z nas. Zresztą przez jakiś czas wydawało się, że
będzie jedynaczką, bo moja matka długo po jej urodzeniu nie była
brzemienna. Nie licząc, ma się rozumieć, innych dzieci spłodzonych
przez naszego ojca...
- Tak, bękartów. Mój ojciec kochał Marię, choć nie
przeszkadzało mu to zadawać się z dziewkami.
- Twoja matka była bardzo urodziwa.
- Zapewne, nie dane było mi jej poznać.
Zamilkli pogrążeni w myślach. Chłodny powiew i chrząknięcie
brata Pierre’a przywróciło ich do rzeczywistości.
- Przepraszam, panie Fernandzie, przyszedłem zapytać o
samopoczucie brata Juliana. Nie wiem, czy jest na siłach spożyć
wieczerzę razem z nami, czy może woli, by przyniesiono ją tutaj...
- Jeśli można, chciałbym zostać w namiocie - odrzekł Julian. -
Kiepsko się czuję. Może sen przyniesie mi ulgę.
- Powiem medykowi, by zbadał was ponownie - powiedział brat
Pierre.
- Tylko nie to, błagam! Nie zniosę kolejnego upuszczania krwi.
Lepiej mi zrobi rosół i chleb moczony w winie. Jestem bardzo
zmęczony, bracie Pierre...
Strona 13
13
- Nasz drogi Julian ma chyba rację - wtrącił Fernando. -
Pozwólmy mu wypocząć. Krzepiący sen to najlepsze lekarstwo na
wszelkie dolegliwości.
- Panie Fernandzie, mój pan Hugon z Arcis wraz z resztą
rycejzyoczekują was na wieczerzy.- Zabawię tu jeszcze chwilkę, póki
nie przyniesiecie mojemu bratu rosołu, wina i chleba.
Dominikanin wyszedł pospiesznie z namiotu zaniepokojony
bladością swego współbrata. Wydało mu się, że dostrzega na jego
twarzy - niech mu Bóg wybaczy - cień śmierci.
- Przepraszam, że sprawiłem ci przykrość - powiedział
Fernando, gdy znów zostali sami.
- Nic się nie stało.
- Owszem, stało się, ponieważ bardzo cię cenię. Jesteśmy
przyrodnimi braćmi, czy ci się to podoba, czy nie. Nie powinieneś
cierpieć z powodu swego pochodzenia. Jesteś synem szlachcica, pana
Ainsy.
- I służącej.
- Ślicznego i czarującego dziewczęcia, które nie miało innego
wyjścia, tylko oddać się swemu panu. Nie ja ustalałem te zasady i
bynajmniej mi się one nie podobają, ale wiesz równie dobrze, jak ja,
że możni miewają potomstwo z nieprawego łoża. Zresztą miałeś
szczęście, bo moja matka nigdy nie zapomniała o nieślubnych
dzieciach męża ani o ich matkach. Postarała się zapewnić wam
wszystkim odpowiednią pozycję, a o ciebie zatroszczyła się
szczególnie. Wychowałeś się w naszym rodzinnym pałacu, razem ze
Strona 14
14
mną wprawiałeś się w jeździe konnej, poza tym nauczono cię czytać i
pisać. Moja matka kupiła ci nawet godność duchowną...
- Ale jestem bękartem.
- W oczach Boga wszyscy jesteśmy równi. Na Sądzie
Ostatecznym nie będziesz pytany o chwilę i okoliczności twoich
narodzin, ale o to, co zrobiłeś za życia.
Julian, zdjęty grozą, dostał ataku kaszlu. Na próżno Fernando
podsuwał mu dzban z wodą.
- Uspokój się i pij! Na Boga, co ci jest?
- Sąd Ostateczny... Pójdę do piekła, wiem. Dominikanin trząsł
się, po twarzy płynęły mu łzy. Rozpacz i lęk przemieniły sekretarza
Świętej Inkwizycji w małe dziecko.
- Ależ Julianie! Co uczyniłeś, by tak mówić?
- Twoja matka... To z jej winy tak cierpię!
- Milcz! Jak śmiesz wygadywać takie potworności! Zakonnik
znów zalał się łzami i padł na skromne posłanie. Jego ciałem
wstrząsały konwulsje. Fernando nie wiedział, co robić. Cierpiał,
widząc swego ukochanego brata, w którego obronie zawsze stawał, w
tak strasznym stanie.
- Dobrze, że jest z nami rycerz Armand. To znakomity medyk,
zresztą pogłębił jeszcze swą wiedzę podczas naszych wojaży na
Wschodzie. Poproszę, by do ciebie zajrzał i ci pomógł. Teraz muszę
już iść, wrócę jutro.
Fernando wyszedł z namiotu przygnębiony cierpieniem brata.
Bardziej jednak niż choroba martwiła go jego rozdarta dusza.
Strona 15
15
2
Julian długą chwilę leżał skulony na posłaniu. Ani drgnął, gdy
brat Pierre przyniósł mu rosół, chleb i wino. Udał, że śpi, by uniknąć
kolejnej rozmowy na temat swego stanu zdrowia. Gdy kroki
zakonnika ucichły, podniósł się i umoczył chleb w cierpkawym winie,
które czasami podnosiło go na duchu. Duszkiem wypił rosół i znów
się położył, czekając, aż umilkną odgłosy obozowego życia i będzie
mógł wyruszyć na spotkanie z panią Marią. Wieśniak, który doręczył
mu jej list, miał czekać za obozowiskiem i ścieżką wśród skał
zaprowadzić go na miejsce spotkania.
Zbudził go szmer przy namiocie. Podniósł się raptownie,
świadomy, że zaspał, choć nie wiedział, ile czasu tak przeleżał. Z
trudem zwlekł się z posłania i sięgnął po dzban wody. Wypiwszy ją
pospiesznie, przemył twarz, wygładził pognieciony habit i wymknął
się ostrożnie z namiotu, zdziwiony, że bicie jego serca nie postawiło
jeszcze na nogi całego obozu pogrążonego w ciszy i oświetlonego
płomieniami ognisk, które miały złagodzić przenikliwy chłód zimowej
nocy.
Przemknął między namiotami i skierował się w stronę lasu,
pewien, że w każdej chwili z mroku wyłoni się wysłannik Marii.
- Spóźniliście się - zganił go wieśniak, pojawiwszy się przed nim
niczym zjawa. Był to pasterz kóz dobrze obeznany z górskimi
szlakami.
Strona 16
16
- Nie mogłem przyjść wcześniej.
- Zaspaliście - stwierdził chłop, wyraźnie nie w humorze.
- Nie, nie zaspałem, po prostu nie mogę opuszczać obozu, kiedy
mi się żywnie podoba.
- Inni mogą.
- Proszę, proszę, kto by pomyślał!
- Dziwi was, że wśród zwerbowanych siłą żołnierzy są krewni
tych na górze?
Julian nie odpowiedział. A więc Fernando mówił prawdę:
oblężeni wchodzili do zamku i wychodzili z niego, gdy tylko chcieli.
- Gdzie oczekuje pani?
- Co to ma za znaczenie? Idźcie za mną i już.
Przez godzinę szli wśród wapiennych skał zwieńczonych
olbrzymim kamiennym blokiem, na którego szczycie wznosiła się
hardo, niczym wyzwanie dla ludzkiego oka, twierdza Montsegur.
Wieśniak zatrzymał się obok kępy drzew porastających stromą
skałę. Julian, ledwie opanowawszy zadyszkę, stanął oko w oko z
Marią.
- Synu, cieszę się, że cię widzę!
- Pani...
- Chodź, usiądź przy mnie. Mamy niewiele czasu, więc musimy
go jak najlepiej wykorzystać. Opowiadaj, co dzieje się tam, na dole.
Nasi szpiedzy donoszą, że Hugon z Arcis zgromadził dziesięć tysięcy
żołnierzy. Mam nadzieję, że hrabia Tuluzy nie ulęknie się takiej siły i
Strona 17
17
wypełni swe zobowiązania wobec tych ziem. Gra toczy się nie tylko o
wiarę, ale również o władzę.
- Co chcecie przez to powiedzieć, pani?
- Jeśli Hugon zdobędzie Montsegur, nasze ziemie utracą
niepodległość. Król połakomił się na nie, bo jego królestwo niewiele
jest bez nich warte. Myślisz, że obchodzą go katarzy? Nie, synku, nie
łudź się, tu walczy się nie o Boga, ale o władzę. O wcielenie naszych
ziem do Francji.
- Papież chce wykorzenić herezję!
- Papież może tak, ale francuskiemu królowi jest wszystko
jedno.
- Pani, mówicie takie rzeczy...!
- Dobrze, nie będę cię dłużej zamęczała wywodami, wolę
posłuchać ciebie, to znaczy twoich odpowiedzi na moje pytania.
Przez godzinę Maria przesłuchiwała Juliana, wypytując go o
każdy, najdrobniejszy nawet szczegół dotyczący wojsk Hugona z
Arcis.
- A ty, Julianie, nadal jesteś credente *?
* Credente (łac.) - „wierzący”.
- Bo ja wiem!? Jestem zdezorientowany, sam już nie wiem, kim
naprawdę jest Bóg.
- Jak możesz tak mówić? Czyżbym się co do ciebie pomyliła?
Uważałam cię za inteligentnego chłopca, dlatego chciałam, byś
pobierał nauki i został dominikaninem...
- Przecież chodzi wam tylko o to, bym zdradził mych braci!
Strona 18
18
- Chcę, byś służył prawdziwemu Bogu, nie szatanowi, w którym
upatrujesz boga.
Julian przeżegnał się wystraszony. Maria dręczyła go swymi
heretyckimi poglądami, siejąc zwątpienie w jego duszy. Dobrze
pamiętał dzień, gdy wezwała go, by mu oznajmić, że odnalazła
prawdziwego Boga i że od tej pory on również ma mu służyć.
Wyjaśniła, że świat stworzyło poślednie bóstwo - demon - który
uwięził prawdziwe anioły. Anioły te były ludzkimi duszami, które
odzyskają wolność dopiero w chwili śmierci. Ciało, twierdziła Maria,
jest więzieniem, najpotworniejszym z lochów. Bóg nie ma nic
wspólnego z terra oblivions* - jest stwórcą ducha, nie materii.
Współistnieją dwa rodzaje stworzenia: zły i dobry, ziemski i duchowy.
„Doskonali”, tłumaczyła jego pani, wskazują nam drogę ucieczki z
więzienia ciała, by nasza dusza połączyła się w niebie z ową duchową
cząstką, dzięki której znów staniemy się jedną całością.
- Widziałem się z Fernandem.
- Z moim synem?
- Właśnie z nim.
- Ma się dobrze?
- Tak, w każdym razie wszystko na to wskazuje. Przyjechał
dzisiaj do obozu. Biskup Albi poprosił templariuszy, by wsparli go
swymi machinami bojowymi, a jeden z rycerzy pobliskiej komturii
jest doświadczonym inżynierem wojennym. Wasz syn przybył wraz z
nim.
Strona 19
19
- Cieszę się, że jest tu, a nie na Wschodzie. Będę miała okazję
się z nim pożegnać.
- Fernando pragnie was widzieć.
- Ja również chcę się z nim spotkać. Przyprowadzisz go.
- Ja? Rozkażcie jednemu z waszych ludzi...
- Na Boga, Julianie, ja nie rozkazuję!
- Ależ, pani...
* Terra oblivions (łac.) - ziemia obiecana.
- Musisz być mi posłuszny.
- Robię to od samego początku - zauważył smętnie Julian.
- Piszesz kronikę, jak cię prosiłam?
- Tak, narażając przy tym życie.
- Nie powinieneś troszczyć się o ciało ulepione przez diabła.
Pisz, synu, pisz, ludzie muszą wiedzieć, co się tu stało. Gdyby twój
Kościół - ta Wielka Nierządnica - mógł, wymazałby na zawsze pamięć
o nas. Tylko jeśli pismo zaświadczy, że istnieliśmy, co robiliśmy i w
co wierzyliśmy, nasza historia nie odejdzie w zapomnienie. Prawda
przetrwa dzięki słowu pisanemu. Nie możemy pozwolić, by
zniszczono wspomnienie o nas.
- Spisuję wszystko, co mówicie i co się tu dzieje. Ale muszę was
uprzedzić, że Montsegur padnie. Nawet wasz syn nie ma co do tego
złudzeń.
- A myślisz, że ja mam? Nie wierzę, by hrabia Tuluzy
wytrzymał presję, pod jaką się znalazł. Rajmund chce, byśmy
Strona 20
20
przetrzymali oblężenie, kazał nam się jednak zdać na własne siły i
spryt.
- Hrabia przyrzekł ścigać heretyków...
- Hrabia chce ratować własną skórę i włości. My, heretycy, jak
nas nazywasz, jesteśmy tylko pionkami w grze... jego pionkami. Nie
zapominaj, że tu jest nasza ojczyzna.
- Wy, pani, pochodzicie z Aragonii.
- Tylko moja matka była Aragonką. Ojciec pochodził z
Carcassonne, a i ja czułam się zawsze związana z tą okolicą. Tutaj się
urodziłam i spędziłam dzieciństwo, stąd wyjechałam, by poślubić
szlachetnego Juana, mojego męża, który, mam nadzieję, cieszy się
dobrym zdrowiem.
- Wasz syn się z nim widział. Pan Juan ponoć trochę niedomaga,
ale znajduje się pod troskliwą opieką waszej najstarszej córki, Marty.
- Życie potraktowało nas oboje bardzo łaskawie. On ma przy
sobie Martę, ja Teresę. A z moich dwóch synów żyje nadal Fernando.
Maria zamilkła i przez chwilę wspominała zmarłego przed laty
syna poległego z ręki innego rycerza. Tak, został jej Fernando, choć
ten nigdy nie należał w pełni do niej. Może sama jest sobie winna, bo
przez lata opłakiwała starszego syna, zaniedbując jego młodszego
brata. Fernando opuścił dom rodzinny, by wstąpić do zakonu
templariuszy i walczyć z niewiernymi. Maria wątpiła w szczerość
wiary syna i podejrzewała, że za jego decyzją kryje się buntowniczy
charakter, a nie powołanie. Ale za późno, by rozpamiętywać
przeszłość, zwłaszcza teraz, gdy śmierć jest tuż-tuż.