Krentz, Jayne Ann - Bransoletka
Szczegóły |
Tytuł |
Krentz, Jayne Ann - Bransoletka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Krentz, Jayne Ann - Bransoletka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Krentz, Jayne Ann - Bransoletka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Krentz, Jayne Ann - Bransoletka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W sierpniu proponujemy
Harlequin Temptation
DRAMAT W HOLLYWOOD
Janice Kaiser
Czy Sydney prze�amie swe uprzedzenia
do �wiata blichtru i konwenansu,
jakim, jej zdaniem, jest Hollywood?
MIEJSCE NA ZIEMI
Lynn Patrick
Czy Jassy odwa�y si� na zmian� stylu �ycia?
BRANSOLETKA
Jayne Ann Krentz
Czy Virginia zapomni o urazach wyniesionych z przesz�o�ci?
MAGNETYZM SERC
JoAnn Ross
Czy Abby,
stawna i bogata gwiazda filmowa
p�jdzie za g�osem serca?
Tytu� orygina�u Joy
Pierwsze wydanie Harlequin Books, 1988
Przek�ad Barbara Ko�mider
Redakcja Barbara Syczewska-Oiszewska
Korekta Teresa Kokoci�ska Janina Szrajer
�1988byJayneAnnKrentz
� for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o.
Warszawa 1993
Wszystkie prawa zastrze�one, ��cznie z prawem reprodukcji cz�ci lub ca�o�ci dzie�a w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zosta�o opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises B.V
Wszystkie postacie w tej ksi��ce s� fikcyjne. Jakiekolwiek podobie�stwo do os�b rzeczywistych - �ywych czy umar�ych - jest ca�kowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Temptation s� zastrze�one.
Sk�ad i �amanie: Studio Q
Printed in Germany by Elsnerdruck
ISBN 83-7070-295-3
Indeks 300535
ROZDZIA� 1
A.C. Ryerson jecha� powoli i ostro�nie. Nie chcia� wyl�dowa� w rowie. Wyt�a� wzrok, usi�uj�c dostrzec cokolwiek przed mask� samochodu. Zakl�� cicho. Droga by�a w�ska, kr�ta i prawie niewidoczna w strugach ulewy, kt�ra zalewa�a przedni� szyb�.
Ogie� na kominku, troch� muzyki i szklaneczka szkockiej whisky. Oto, czego teraz potrzebowa�. Co wi�cej, mia� do tego pe�ne prawo. Deborah Middlebrook porzuci�a go w przeddzie� upojnego weekendu. W takiej sytuacji ka�dy m�czyzna wpad�by w czarn� rozpacz. Zas�ugiwa� na odrobin� wzgl�d�w, skoro mia� sp�dzi� ten wiecz�r samotnie.
Srebrzysty mercedes w ��wim tempie pokona� kolejny ostry zakr�t. Ryerson zn�w zakl��, tym razem na widok pot�nej dziury w jezdni, kt�r� z trudem uda�o mu si� omin��. Zamiast raczy� si� szkock� i s�ucha� Mozarta, t�uk� si� wiejsk� drog� w czasie szalej�cej burzy. Wspania�y pocz�tek maja, nie ma co. O tej porze roku powinny ju� kwitn�� kwiaty i �piewa� ptaki.
Nie do��, �e pogoda przypomina�a raczej listopad, to znalezienie adresu okaza�o si� trudniejsze, ni� przypuszcza�. Na tej wysepce nikt najwyra�niej nie potrzebowa� tabliczek z nazwami ulic. Kr��y� bezskutecznie ju� od godziny. B�dzie mia� szcz�cie, je�li w drodze powrotnej zd��y z�apa� ostatni wieczorny prom do Seattle.
A na dodatek sam by� sobie winien. Po przeczytaniu kartki od Debby mia� ochot� podskoczy� z rado�ci. To wtedy pope�ni� pierwszy b��d. Nie wykorzysta� sprzyjaj�cych okoliczno�ci, cho� m�g� wycofa� si� od razu. Niestety, rodzice Debby dowiedzieli si�, �e ich c�rka znikn�a i wpadli w panik�. Obawiali si�, �e nieudany romans mo�e j� sk�oni� do pope�nienia jakiego� lekkomy�lnego czynu.
Ryerson usi�owa� zapewni� Middlebrook�w, �e Debby jest osob� zr�wnowa�on�, ale nie uda�o mu si� ich przekona�. Pr�bowa� delikatnie wyt�umaczy�, �e ich najm�odsza c�rka i on wcale nie byli w sobie szale�czo zakochani. Starsi pa�stwo zignorowali r�wnie� i to wyja�nienie.
Teraz wiedzia�, �e u�y� zbyt subtelnych argument�w. Ale nie by�o �atwo powiedzie� takim mi�ym i staro�wieckim ludziom, �e nie sypia� z ich c�rk�. B�g raczy wiedzie�, co �ci�gn��by sobie na g�ow�, gdyby tylko poruszy� ten dra�liwy temat.
Ryersonowi by�o �al Johna i Leony Middlebrook�w. Tak bardzo si� o ni� martwili. Ochoczo zaproponowa� wi�c, �e odnajdzie Debby i upewni si�, �e z ni� wszystko w porz�dku.
I to by� w�a�nie drugi b��d. Oboje natychmiast przystali na propozycj� Ryersona. Patrzyli na niego z wdzi�czno�ci�. Zbyt p�no zauwa�y�, �e w ich oczach by�o jeszcze co�. Nadzieja. Wiedzia�, �e Middlebrookowie liczyli na to, �e jego romans z Debby zako�czy si� �lubem. Nie m�g� ich za to wini�. Pocz�tkowo on r�wnie� bra� pod uwag� takie zako�czenie. �lub wydawa� mu si� ca�kiem logicznym rozwi�zaniem. Na szcz�cie w por� si� opami�ta�, a dzisiejsza wyprawa by�a jedynie cen�, kt�r� musia� zap�aci�. W �yciu nie ma przecie� nic za darmo.
Rodzice Debby s�dzili, �e mog�a si� ukry� tylko u swojej starszej siostry. Telefon w jej domu nie odpowiada�, ale to, oczywi�cie, o niczym nie �wiadczy�o. Middlebrookowie przypuszczali, �e zrozpaczona dziewczyna po prostu nie podnosi�a s�uchawki. A siostra podobno gdzie� wyjecha�a.
Nie mia� wyboru. Musia� pojecha� promem na wysp� w pobli�u Seattle, znale�� Debby oraz udowodni� �wiatu, �e jest ca�a, zdrowa i wcale nie cierpi z powodu z�amanego serca.
Ani my�la� od nowa wpl�tywa� si� w romans z Debby. By�a urocza i atrakcyjna, ale doprowadza�a go do sza�u. Szybko doszed� do wniosku, �e oboje s� ulepieni z zupe�nie innej gliny.
W �wietle reflektor�w zauwa�y� ma�y, przekrzywiony drogowskaz. Ryerson zapami�ta� t� nazw�. John zaznaczy� na odr�cznym szkicu, �eby skr�ci� w�a�nie tutaj w prawo. Droga zw�zi�a si� jeszcze bardziej. By�a to w�a�ciwie �cie�ka mi�dzy pochylonymi sosnami.
Pomy�la� o tajemniczej siostrze Debby i o jej domu, kt�rego szuka�. Najwyra�niej lubi�a mieszka� na odludziu. Mieli wi�c taki sam gust. Weekendowa kryj�wka Ryersona znajdowa�a si� dalej na p�noc, na jednej z wielu wysp archipelagu San Juan, prawie u wybrze�y Kanady, ale jej otoczenie wygl�da�o podobnie. Do tej drewnianej chaty dociera� swoj� prywatn� motor�wk�. Innego dojazdu do niej nie by�o. Vrrginia Elizabeth Middlebrook mog�a przynajmniej korzysta� z promu.
Virginia Elizabeth. Te imiona brzmia�y niemal po kr�lewsku. Sugerowa�y staromodny wdzi�k osoby, kt�ra je nosi�a. By�a o kilka lat starsza od Debby, przekroczy�a wi�c na pewno trzydziestk�, ale opr�cz tego nic o niej nie wiedzia�. Sporo podr�owa�a w interesach i dlatego Ryerson nigdy jej nie spotka�. Wszystko wskazywa�o na to, �e i tym razem nie b�dzie mia� okazji, aby j� pozna�. Przejecha� jeszcze kilkaset metr�w i pomi�dzy drzewami zauwa�y� niedu�y, parterowy domek, stoj�cy niemal nad brzegiem zatoki. We wszystkich oknach pali�y si� �wiat�a.
W innych okoliczno�ciach taki widok nastroi�by go optymistycznie. Jednak tym razem Ryerson wiedzia�, �e zaraz stanie oko w oko z Debby. Zaparkowa� mercedesa na podje�dzie i zgasi� silnik. Przez chwil� siedzia� bez ruchu, obliczaj�c odleg�o��, kt�r� b�dzie musia� pokona� w ulewnym deszczu. Nie mia� jednak innego wyj�cia, jak tylko pobiec prosto na ganek. Parasol le�a� w baga�niku. Zanim go wyjmie i tak przemoknie do suchej nitki.
Ryerson szybko podejmowa� trudne decyzje. Z rozrzewnieniem pomy�la� jeszcze raz o whisky, Mozarcie i walorach celibatu. Szybko wyskoczy� z samochodu i ruszy� p�dem w stron� drzwi.
Elegancka tweedowa marynarka prawie natychmiast przesi�k�a wod�. Podobny los spotka� zamszowe mokasyny na grubej zel�wce.
Trudno, los nie by� dzi� dla niego �askawy. Ryerson z rozdra�nieniem nacisn�� przycisk dzwonka. Chcia� jak najszybciej mie� za sob� t� przykr� rozmow�. Marzy� jedynie o tym, �eby wr�ci� do domu. Sam.
Virginia Elizabeth Middlebrook wysz�a w�a�nie spod prysznica, gdy us�ysza�a d�wi�k dzwonka. Od�o�y�a r�cznik, kt�rym wyciera�a mokre w�osy i wyjrza�a z �azienki. By�a pewna, �e jej si� zdawa�o. Ale dzwonek zabrz�cza� ponownie. Zmarszczy�a brwi. Nie oczekiwa�a go�ci i nikt nie wiedzia�, �e wr�ci�a dzie� wcze�niej.
To m�g� by� tylko kto� od s�siad�w. U Burton�w z naprzeciwka cz�sto w czasie burzy wysiada�o �wiat�o. Pewnie przyszli po�yczy� �wiece, stwierdzi�a po namy�le. �ci�gn�a mocniej pasek lu�nego, frotowego szlafroka, zawi�za�a na g�owie zgrabny turban z r�cznika, wsun�a stopy w puszyste, r�owe kapcie i przesz�a przez hol do salonu.
Zn�w odezwa� si� dzwonek. Tym razem zabrzmia� do�� natarczywie.
- Kto tam? - spyta�a i r�wnocze�nie zerkn�a przez wizjer. Kobieta, kt�ra mieszka sama, musi by� ostro�na. Zobaczy�a tylko kawa�ek szerokiego ramienia ubranego w mokry tweed.
- Ryerson. - Za drzwiami rozleg� si� m�ski g�os. - Kogo innego si�, u licha, spodziewa�a�? Otw�rz, Debby. Twoi rodzice s� chorzy ze zmartwienia, a ja mam dosy� tego wszystkiego. Powiedzmy sobie wreszcie wszystko do ko�ca i rozejd�my si�.
Zdumiona Virginia odsun�a si� od drzwi. Ryerson. Zna�a to nazwisko. Facet kupi� niedawno przedsi�biorstwo jej ojca. U�ywa� tak�e dw�ch inicja��w, ale w tym momencie zupe�nie nie pami�ta�a jakich. A wi�c to jest ten sam Ryerson, o kt�rym par� razy wspomina�a przez telefon siostra. Jej aktualny ch�opak. Chyba nie by� dzi� w najlepszym humorze. St�skniony kochanek przemawia innym tonem. Ciekawe, czym Debby wprawi�a go w taki pod�y nastr�j?
Zdj�a �a�cuch i otworzy�a drzwi. Na progu sta� pot�ny, ociekaj�cy wod� m�czyzna. Musia�a podnie�� g�ow�, �eby mu spojrze� w oczy. Rzadko jej si� to zdarza�o. Bez pantofli mia�a prawie sto siedemdziesi�t pi�� centymetr�w wzrostu. Ale ten typ i tak patrzy� na ni� z g�ry. Oceni�a go na oko�o metr dziewi��dziesi�t. Na oko mia� na karku czterdziestk�, a �ycie chyba go zbytnio nie rozpieszcza�o.
Nagle przypomnia�a sobie te dwa inicja�y: A.C.
Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e A.C. Ryerson by� w tej chwili co najmniej zirytowany. W ��tym �wietle wisz�cej na ganku latarni zauwa�y�a jeszcze zarys silnej szcz�ki i wystaj�ce ko�ci policzkowe. Obejrza� j� od st�p do g��w, ze szczeg�ln� uwag� przypatruj�c si� r�owym kapciom i g�owie owini�tej w r�cznik.
- Nie jeste� Debby.
- Jasne, �e nie - odpar�a ostro. - Przeszkadza�a jej �wiadomo��, �e by�a zupe�nie bez makija�u. �wie�o umyta wygl�da�a �licznie maj�c lat osiemna�cie, ale w wieku trzydziestu trzech nie mo�na ju� by�o liczy� wy��cznie na m�odzie�czy wdzi�k. - Mam na imi� Virginia Elizabeth. A ty jeste� pewnie A.C. Ryerson?
- Zgad�a�. Czy zasta�em Debby?
- Nie.
- To dobrze - skonstatowa� z zadowoleniem.
Virgini� zaskoczy�a ta odpowied�.
- Wr�ci�am do domu kilka godzin temu i nie widzia�am si� z Debby. Czy co� si� sta�o?
- Nie s�dz�, ale wasi rodzice wpadli w pop�och. Wyja�ni� ci wszystko, je�li wpu�cisz mnie do �rodka.
- Wybacz - u�miechn�a si� przepraszaj�co. - Prosz� bardzo, wejd�. Mia�am w�a�nie zamiar wypi� kieliszek czego� mocniejszego i i�� do ��ka. Podr�owa�am dzi� od sz�stej rano i mia�am po drodze trzy przesiadki.
- Wiem dobrze, co to znaczy. Po takim dniu trudno si� pozbiera�. Ch�tnie bym si� do ciebie przy��czy�.
Otworzy�a szeroko oczy ze zdumienia.
- Chcesz si� do mnie przy��czy�? - powt�rzy�a zaskoczona.
- My�la�em, oczywi�cie, o kieliszku, a nie ��ku - odpar� �agodnie.
- No tak, oczywi�cie - wyb�ka�a zawstydzona. Czu�a, �e piek� j� policzki. Okropno��. Nie rumieni�a si� przecie� od dawna. - Przepraszam, jestem troch� zm�czona - Wskaza�a r�k� kanap�. - Siadaj, prosz�. Czego si� napijesz?
- Od dw�ch godzin marz� o paru �ykach szkockiej. - Podszed� do kominka, obok kt�rego le�a� stosik drewna. - My�la�em te� o trzaskaj�cym ogniu. Zupe�nie przemok�em. Nie b�dziesz mia�a nic przeciwko temu, je�li napal� w kominku?
- Sk�d�e. Twoje marzenia nie s� wyg�rowane.
- Jestem nieskomplikowanym cz�owiekiem i lubi� proste przyjemno�ci.
Poczu�a na sobie spojrzenie jasnoszarych oczu i zn�w si� zaczerwieni�a.
- Mo�e zdejmiesz z siebie t� mokr� marynark�? - zasugerowa�a, �eby zmieni� temat.
Przyj�� jej propozycj� z wdzi�czno�ci�. Szybko zrzuci� marynark�, pod kt�r� nosi� bia�� koszul� i starannie dobrany krawat w spokojnym kolorze. Jak na przyjaciela Debby, ubiera si� wyj�tkowo konserwatywnie, pomy�la�a ze zdziwieniem. Powiesi�a marynark� na oparciu krzes�a.
- Zobacz�, czy mam w domu whisky - mrukn�a, znikaj�c w kuchni.
Odetchn�a g��boko. Czu�a, �e w pokoju atmosfera zrobi�a si� dziwnie na�adowana. Zajrza�a do kredensu i wyj�a zakurzon� butelk� szkockiej. Nape�ni�a szklank� do po�owy, po czym dola�a jeszcze troch�. A.C. Ryerson by� pot�nym m�czyzn�.
Zaskoczy� j� swoim wygl�dem. Wysoki i dobrze zbudowany, sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry potrafi wiele znie��. Wielki jak granitowa ska�a i chyba r�wnie solidny. Czy�by gust m�odszej siostry tak bardzo si� zmieni�? Dotychczas preferowa�a u m�czyzn styl m�odzie�owy. A.C. Ryerson nie wygl�da� ch�opi�co. I by�, oczywi�cie, du�o starszy ni� dotychczasowi adoratorzy Debby. Jej dwudziestoczteroletnia siostra zawsze wola�a ch�opak�w w swoim wieku. �atwiej mog�a wodzi� ich za nos.
Poza tym Debby lubi�a poszale�. Regularnie chodzi�a na rockowe koncerty, kt�re ko�czy�y si� dobrze po p�nocy. Bez najmniejszego uszczerbku dla zdrowia mog�a balowa� przez ca�y nast�pny dzie�. Towarzysze jej zabaw musieli mie� sporo energii, �eby bawi� si� r�wnie dobrze, jak Debby.
Virginia intuicyjnie czu�a, �e A.C. Ryerson nie przepada za muzyk� rockow� i ta�cami do czwartej rano. Nala�a sobie troch� wina i z obu drinkami wr�ci�a do salonu. Oczekiwa�a wyja�nie�.
Ryerson kl�cza� na jednym kolanie przy kominku i podsyca� niewielkie p�omyki ognia. Zauwa�y�a, �e rozlu�ni� nieco w�ze� krawata. Si�gn�� po szklank� i poci�gn�� d�ugi �yk whisky.
- Dzi�kuj�. W�a�nie tego potrzebowa�em.
- Prosz� bardzo.
Postawi�a kieliszek z winem na stoliku i usiad�a w rogu kanapy. Obserwowa�a Ryersona. Do�o�y� do ognia kawa�ek drewna i wsta�. Ale� to ogromny facet, pomy�la�a. I ta wspania�a, wysportowana sylwetka bez grama t�uszczu. Opieku�czy i godny zaufania, uzna�a. Natychmiast sama si� zdziwi�a, dlaczego w�a�nie te dwa s�owa przysz�y jej do g�owy. Niewielu m�czyzn, kt�rych zna�a, zas�ugiwa�o na takie okre�lenia.
Ryerson ruszy� w stron� kanapy, lecz zatrzyma� si�, bo zauwa�y� na p�ce odtwarzacz p�yt kompaktowych. Wybra� Mozarta. Z satysfakcj� pokiwa� g�ow�, gdy z g�o�nik�w pop�yn�y kryszta�owo czyste d�wi�ki fortepianowego koncertu. Usiad� na sofie i wzni�s� toast:
- Za udane ucieczki.
- Mog� wiedzie�, co panu grozi�o? - spyta�a cierpkim tonem.
- Owszem. Rozpustny weekend. - Patrzy� teraz na ni� leniwie przymru�onymi oczami. - A tak na marginesie, to przyjaciele nazywaj� mnie Ryerson. Tylko moja matka u�ywa chrzestnych imion.
- To znaczy?
- Angus Cedric.
- Hmm. Chyba rozumiem, dlaczego ich unikasz. S� troch� staro�wieckie, ale �adne. Brzmi� tak solidnie.
- I beznadziejnie t�po? - podpowiedzia�.
- Wcale nie - zaprzeczy�a.
- Dzi�ki - odpar� kr�tko. - Zostan� przy Ryersonie.
Przez chwil� siedzieli w milczeniu.
- Nie jeste� podobna do swojej siostry.
- Wszyscy to m�wi�, od kiedy przysz�a na �wiat. - Virginia �ykn�a odrobin� wina. Zastanawia�a si�, do czego zmierza ta rozmowa. - Czy Debby pok��ci�a si� z tob�?
- Nie. Powiedzia�bym raczej, �e nasze drogi si� rozesz�y. Planowali�my wsp�lny wyjazd, ale nagle zmieni�a zdanie. Przyznam, �e to dla mnie du�a ulga.
- Czyli koniec wspania�ego romansu?
- Raczej tak.
- Mama z tat� nie b�d� tym zachwyceni.
- Ja jestem.
- Zauwa�y�am. - Ryerson rzeczywi�cie nie zachowywa� si� jak cierpi�cy, odtr�cony kochanek. Mia�a w�tpliwo�ci, czy on w og�le potrafi by� romantyczny.
- Nie b�d� przed tob� ukrywa�, Virginio, �e o ma�o nie paln��em g�upstwa. - Poci�gn�� ze szklanki kolejny �yk i usiad� wygodniej. - Teraz sam si� sobie dziwi�. Wiesz, �e pocz�tkowo bra�em pod uwag� ma��e�stwo z Debby? A przecie� zupe�nie do siebie nie pasujemy. Nie wiedzia�em, jak si� z tego wypl�ta�. Na szcz�cie twoja siostra te� posz�a po rozum do g�owy i postanowi�a mnie porzuci�. Szkoda tylko, �e zrobi�a to w taki egzaltowany, teatralny spos�b.
- Tak, Debby lubi przedstawienia.
- Mia�em okazj� przekona� si� o tym. Zostawi�a mi list. Chyba nawet mam go przy sobie. Prosz�, sama przeczytaj.
Virginia szybko przebieg�a wzrokiem jego tre��.
"Wybacz mi, Ryerson, ale postanowi�am zrezygnowa� z tego wyjazdu. Nasza znajomo�� by�a b��dem. Potrzebuj� nieco czasu, �eby to przemy�le�. Dosz�am do wniosku, �e musimy si� rozsta�. Mi�dzy nami wszystko sko�czone. Nie gniewaj si�".
Debby
- No c�, Debby najwyra�niej uzna�a, �e nie jeste�cie dla siebie stworzeni. Ty s�dzisz podobnie. Nie rozumiem, w czym problem?
- Wasi rodzice bardzo si� tym przej�li. Martwi� si�, bo ich ukochana c�reczka znikn�a. S� pewni, �e ona strasznie prze�ywa nasze rozstanie. - W g�osie Ryersona zabrzmia�a wyra�na nuta sarkazmu.
- Debby mia�aby wpa�� w depresj�? Ma�o prawdopodobne.
- Te� tak my�l�. Ale przypuszczam, �e im chodzi o co� innego. Nie ukrywali zadowolenia, gdy zacz�li�my ze sob� chodzi�. S� rozczarowani, �e statek mi�o�ci zaton��.
- Rozumiem. Dlatego sk�onili ci�, �eby� jej poszuka�. Pewnie liczyli na wasze cudowne pojednanie.
- Obawiam si�, �e tak.
- A istnieje taka szansa? - spyta�a ch�odno.
- Raczej nie. Debby mia�a racj�. Ten nasz romans by� jednym wielkim nieporozumieniem.
- Ty nie pope�niasz b��d�w?
- B��d�w? Nie - odpar� szczerze. - Staram si� ich unika�.
Uwierzy�a mu bez trudu. Przesun�a wzrokiem po atletycznej sylwetce i zn�w zacz�a przygl�da� si� twarzy swego go�cia. Po namy�le uzna�a, �e Ryerson jest interesuj�cym m�czyzn�. Nie by� mo�e szczeg�lnie przystojny, ale m�skie, ostre rysy przyci�ga�y uwag�. Ciemne w�osy wci�� l�ni�y od deszczu, a �wiat�o podkre�la�o tylko ich rudawy odcie�. Ryerson zauwa�y� jej spojrzenie i u�miechn�� si�. Dostrzeg�a w jego oczach b�ysk inteligencji.
Rozpi�ta pod szyj� elegancka, bia�a koszula ods�ania�a fragment mocno ow�osionej klatki piersiowej. Virginia poruszy�a si� lekko i zakry�a stopy po�� szlafroka. Zdawa�a sobie spraw�, �e zaczyna odczuwa� jaki� trudny do sprecyzowania niepok�j. Jego przyczyn� by�a bez w�tpienia obecno�� Ryersona. Ale dlaczego? Nie potrafi�a odpowiedzie� na to pytanie. Zn�w zerkn�a na ow�osiony tors.
- Zastanawiasz si�, co twoja siostra we mnie widzia�a? - spyta� oboj�tnym tonem. Zarumieni�a si� po uszy. By�a z�a, �e nie potrafi ukry� swoich reakcji.
- Oczywi�cie, �e nie.
- W�a�ciwie nie mam poj�cia, dlaczego wpad�em jej w oko.
- Przyznam, �e nie jeste� w gu�cie Debby - powiedzia�a ogl�dnie.
- Dzi�ki Bogu. Szkoda, �e obydwoje wcze�niej nie doszli�my do tego wniosku. Chocia� pierwsze randki by�y bardzo mi�e. Tylko tyle mog� powiedzie� na swoj� obron�.
- Podejrzewam, �e od pocz�tku mieli�cie b�ogos�awie�stwo naszych rodzic�w - stwierdzi�a �artobliwie. - Tata oczami duszy ju� ci� widzia� w roli zi�cia. W ten spos�b firma zosta�aby w rodzinie. Oboje z mam� liczyli na wasz �lub.
- Chyba tak - mrukn��.
- Czy to moi staruszkowie wys�ali ci� jej tropem?
- Zg�osi�em si� sam na ochotnika. Nie wr�ci�a do domu, wi�c uznali, �e musi by� tutaj. Skoro jej nie znalaz�em, to trudno. Spe�ni�em sw�j rycerski obowi�zek i odmawiam dalszych poszukiwa�.
- A co z twoim m�skim ego?
Jego usta wygi�y si� w ironicznym u�miechu.
- Nie martw si�. Moje ego jako� to zniesie. Bywa�o ju� gorzej.
Nie mia�a w�tpliwo�ci, �e Ryerson to cz�owiek odporny.
Wprost emanowa� pewno�ci� siebie. �eby ni� zachwia�, trzeba by�o czego� wi�cej ni� rozstania z dziewczyn�.
- Skoro ju� spe�ni�e� dobry uczynek, to mam nadziej�, �e teraz wsi�dziesz w samoch�d i wr�cisz do Seattle?
- Tak. - Utkwi� wzrok w buzuj�cym ogniu i machinalnie obraca� szklank� w wielkich d�oniach. - Ruszam w drog�, jak tylko troch� podeschn�. Dzi�ki za go�cin�, Virginio Elizabeth. To mi�o, �e mnie zaprosi�a�. Doceniam r�wnie�, �e nie krzycza�a� na mnie za to, co zrobi�em twojej siostrze.
- A zrobi�e� jej co�?
W s�owach Virginii wyczu� jaki� podtekst i spojrza� na ni� z ukosa.
- Nie. Nigdy nie poszli�my razem do ��ka - wyzna� bez ogr�dek. - To mia�o si� zdarzy� podczas tego weekendu.
- Spotykali�cie si� do�� d�ugo?
- Przez miesi�c. I wymienili�my jedynie kilka banalnych poca�unk�w na dobranoc. Trudno o lepszy dow�d, �e nie by�o co liczy� na przyp�yw nami�tno�ci. Wyra�nie nie ci�gn�o nas ku sobie.
- Och! Nie o to pyta�am - powiedzia�a zmieszana. - Nie chcia�am wtyka� nosa w wasze sprawy.
- Nie szkodzi. - Rozbawi�o go wyra�nie jej zawstydzenie. - Chc�, �eby� zna�a ca�� prawd�. Tak naprawd� niewiele nas ��czy�o. Przyznaj�, �e by� mo�e to moja wina.
- Twoja wina? - powt�rzy�a niepewnie. Patrzy�a na niego ze zdumieniem.
Ryerson u�miechn�� si� od ucha do ucha. Stwierdzi�, �e Virginia Elizabeth dobrze dzia�a na jego m�skie ego. Jej spojrzenie wyra�nie �wiadczy�o o tym, �e nie wyobra�a�a sobie, aby m�g� mie� w sypialni jakiekolwiek problemy. A wi�c oceni�a go wysoko. C� to za mi�a �wiadomo��.
- Nigdy nie mia�em do�� si�y, �eby zwabi� Debby do ��ka - wyja�ni�. - Z ka�dej randki wraca�em wyko�czony. Hucza�o mi w g�owie od tych rockowych decybeli albo pada�em na nos ze zm�czenia po paru godzinach szale�stwa na parkiecie. Nie mam ju� dwudziestu lat. Po ca�onocnej zabawie marz� o spaniu. Nie o seksie.
- Mieli�cie jednak zamiar gdzie� wyjecha�?
- Podj�li�my rozpaczliw� pr�b� ratowania naszego romansu. Bez �adnych szans na powodzenie. Kiedy zda�em sobie z tego spraw�, chcia�em porozmawia� z Debby. Akurat wtedy dosta�em ten li�cik od niej.
- A wi�c nie by�a to szale�cza przygoda?
- No c�. Pomylili�my si�. I na szcz�cie ju� jest po wszystkim. - Stara whisky by�a dobrej marki. Z g�o�nik�w s�czy�a si� cicho �agodna muzyka, a ogie� na kominku przyjemnie ogrzewa� i rozleniwia�. Prawdziwy relaks.
Virginia Elizabeth zas�ugiwa�a na swoje imiona, stwierdzi� w my�li Ryerson. Wysoka, pi�kna i cudownie dojrza�a. Ze spokojem i opanowaniem przyj�a jego niespodziewan� wizyt� i wyja�nienia. By�a osob� rozs�dn� i inteligentn�. Zupe�nie inn� ni� jej postrzelona sistra. Z Virgini� Elizabeth mo�na by�o naprawd� porozmawia�.
Wygl�da�a uroczo i bezpretensjonalnie, gdy siedzia�a wtulona w r�g kanapy. Zrobi�a na nim wra�enie. Z�apa� si� na tym, �e pod�wiadomie zaczyna� ocenia� jej urod�. Zdecydowanie pi�kne oczy. Piwne, w oprawie ciemnych rz�s, zdawa�y si� sugerowa� pewn� siebie kobieco��. Zauwa�y�, �e malowa�a si� w nich jaka� niepokoj�ca ostro�no��. Delikatne rysy i g�adka cera, wdzi�cznie zarumieniona od ciep�a.
Ciekawe, co kryje si� pod tym szlafrokiem. By� pewien, �e ma pe�ne piersi i mocno zaokr�glone biodra. Ta kobieta musi mie� wspania�e cia�o, stwierdzi� z satysfakcj�. Rzeczywi�cie niczym nie przypomina�a swojej modnie wychudzonej siostry. Virginia Elizabeth na pewno potrafi�a rozgrza� w ��ku ka�dego m�czyzn�.
Zaskoczy�o go to, o czym my�la�. Poprawi� si� na sofie. Po raz pierwszy od dawna poczu� gwa�towny przyp�yw po��dania.
- Ciesz� si�, �e �adne z was nie cierpi z powodu z�amanego serca i straconych z�udze�. - Us�ysza� g�os Virginii. - W przeciwnym razie sytuacja by�aby niezr�czna. Zw�aszcza teraz, gdy wykupi�e� firm� naszego ojca. A przy okazji - dlaczego to zrobi�e�?
- Middlebrook Power Systems jest solidnym przedsi�biorstwem z tradycjami. Trzeba tylko wprowadzi� par� zmian, �eby postawi� je na nogi.
- Masz zamiar si� tym zaj��?
- Musz� najpierw sporo zainwestowa�. Zak�ady wymagaj� gruntownej modernizacji. Silniki i systemy zasilania to moja �yciowa pasja. Ucz�c si� w szkole �redniej, dorabia�em na stacji obs�ugi. Po maturze wyl�dowa�em w wojsku. Przez par� lat naprawia�em czo�gi i ci�ar�wki. W ko�cu zm�drza�em i sko�czy�em studia. Po jakim� czasie stwierdzi�em, �e zarz�dzanie w�asnym interesem i us�ugi w energetyce przynosz� du�e dochody. Polubi�em prac� w biznesie. Potrafi� rozpozna� firm�, kt�ra ma przysz�o��. Kiedy John Middlebrook wystawi� swoj� na sprzeda�, kupi�em j� bez wahania.
- A moja siostra z�apa�a ciebie?
- Przypuszczam, �e nie by� to ca�kiem jej pomys�. Chyba jednak maczali w tym palce twoi rodzice.
- Wiem. Mog� zrozumie� ich motywacj�. Ale co z twoj�?
- Czasami mam ochot�, aby si� ustatkowa�. I wydaje si�, �e instytucja ma��e�stwa mo�e by� ca�kiem przyjemna.
- Jak dla kogo - odpar�a sucho. - Najlepiej s�u�y m�czyznom.
Spojrza� na ni� uwa�nie.
- Zadziwiasz mnie. Zawsze my�la�em, �e zdecydowana wi�kszo�� kobiet pragnie wyj�� za m��. Zw�aszcza kiedy ju� s�� hm� w pewnym wieku� - Urwa� raptownie i skrzywi� si�.
- Szczeg�lnie te biedaczki po trzydziestce? - spyta�a ironicznie. - To chcia�e� powiedzie�? Ot� musz� ci co� wyzna�. Nie wszystkie stare panny rozpaczliwie szukaj� kandydata do r�ki. - Bezwiednie zadr�a�a. - Prze�y�am ju� jedno ma��e�stwo i uwa�am, �e by�o ono kl�sk�. Czego� si� ju� w �yciu nauczy�am.
- Ja te� by�em kiedy� �onaty - odpar�, troch� zaskoczony pasj�, z jak� Virginia podj�a dyskusj�. - Nic z tego nie wysz�o, ale ch�tnie spr�bowa�bym jeszcze raz. �ycie we dwoje mo�e da� du�o satysfakcji, je�li tylko obie strony nie oczekuj� od siebie cud�w i naprawd� chc� by� ze sob�.
- A� tak bardzo wierzysz w pot�g� mi�o�ci? - spyta�a cicho.
- Nie - zaprzeczy� tonem zupe�nie pozbawionym emocji. - W og�le nie wierz� w mi�o��. To bzdura i wymys� niepoprawnych romantyk�w. Nie jestem jednym z nich. Ale wierz� w ma��e�stwo.
- Dlaczego?
Ryerson uzna�, �e ta rozmowa przybiera ca�kiem nieoczekiwany kierunek. Mo�e w�a�nie dlatego zaczyna�a go wci�ga�.
- Jak ju� m�wi�em, ma��e�stwo ma wiele zalet. Przyznaj�, �e za pierwszym razem by�o rezultatem poci�gu fizycznego i m�odzie�czego optymizmu. Niestety, szybko da� o sobie zna� brak dojrza�o�ci i sprecyzowanych oczekiwa�. Moja �ona zacz�a �a�owa� tego, co straci�a, wychodz�c tak m�odo za m��. Nasz zwi�zek rozlecia� si� szybko. Wierz�, �e nast�pnym razem b�dzie inaczej.
- Czyli jak?
- Teraz ju� wiem, czego chc�. W moim wieku ceni si� wygodne, ustabilizowane �ycie i uroki domowego ogniska. Kiedy przenios�em si� z Portland do Seattle i kupi�em zak�ady twego ojca poczu�em, �e wreszcie odnalaz�em swoje miejsce. Do szcz�cia brakuje mi jeszcze udanego, spokojnego zwi�zku z kobiet�. Chcia�bym si� o�eni� z kim�, na kogo m�g�bym liczy�. Kto potrafi przyj�� go�ci firmy. Kto wypije ze mn� wieczornego drinka i pogaw�dzi o wydarzeniach dnia. Debby zupe�nie nie nadawa�a si� do tej roli. Musia�em chyba upa�� na g�ow�.
- Albo zn�w by� to tylko poci�g fizyczny - zauwa�y�a z u�miechem.
- Potrafi� ju� zapanowa� nad moim poci�giem fizycznym. - W tej chwili wcale nie by� pewien, czy to prawda. Wci�� czu� w l�d�wiach szczeg�lnego rodzaju napi�cie. Zastanawia� si�, czy Virginia zdaje sobie spraw� z tego, jak bardzo rozchyli� si� u g�ry jej szlafrok. G��boki dekolt ujawnia� kusz�cy zarys mi�kkiego, apetycznego cia�a.
- A wi�c chcesz po prostu ma��e�stwa dla wygody?
- Masz mi to za z�e?
- C�, jeste� przynajmniej szczery - odpar�a z wahaniem. - W pewnym sensie nawet si� z tob� zgadzam. Osobi�cie nie mia�abym nic przeciwko sympatycznej i warto�ciowej przyja�ni z m�czyzn�. Na co dzie� daj� sobie �wietnie rad� sama, ale czasem by�oby cudownie m�c pogada� z bratni� dusz�. Nie mam jednak zamiaru wychodzi� w tym celu za m��.
- Preferujesz wolne zwi�zki? - spyta� ze �mierteln� powag�,
- M�wi�am o przyja�ni z m�czyzn�. Nie miewam przyg�d. I chyba nie chcia�abym ich mie�. A je�li ju�, to romans oparty na przyja�ni, a nie hormonach.
Nie wierzy� w�asnym uszom.
- Dawno si� rozwiod�a�?
- Jestem wdow�. M�j m�� zmar� kilka lat temu.
- Kilka lat temu? - spyta� ze zdumieniem.
- Pobrali�my si�, gdy sko�czy�am studia. W dwa lata p�niej zgin�� w wypadku samochodowym.
- I ty nigdy� to znaczy od tego czasu nie zdarzy�o ci si� zaanga�owa� w, hmm� - urwa� widz�c, �e wprawia j� w zak�opotanie. Naprawd� trudno by�o sobie wyobrazi�, �e ta kobieta nie by�a z nikim zwi�zana przez tyle lat.
- Jako� nie mog�am trafi� na autentyczn� przyja��. Ani na kogo�, w kim potrafi�abym si� zakocha�.
- A wi�c wierzysz w mi�o��? - spyta� bardziej ostro, ni� zamierza�.
- O, tak. Wierz�. Ale nie s�dz�, �ebym sama by�a zdolna do wielkiej nami�tno�ci. To dobre dla innych, takich jak moja siostra. - Skrzywi�a si� leciutko. - Nie oczekuj� wspania�ych uniesie�. Wol� przyja��.
- I nie chcia�aby� wyj�� za m�� za takiego hipotetycznego przyjaciela?
- Nigdy.
Ca�kiem nieracjonalnie zapragn�� przekona� Virgini�, �e nie ma racji. Zaraz jednak odpr�y� si� i zachichota�.
- Ja popieram ma��e�stwo, ale nie wierz� w mi�o��. Ty zupe�nie na odwr�t. Oboje natomiast doceniamy znaczenie przyja�ni. Uwa�am, �e to interesuj�ce. A nawet dosy� zabawne. - Spowa�nia�. - Wiesz, twoja siostra wci�� jeszcze jest w tym wieku, kiedy mi�o�� jawi si� jako stan permanentnej, egzaltowanej szcz�liwo�ci, pe�nej wznios�ych prze�y�.
- Owszem, wiem.
- Szczerze m�wi�c - ci�gn�� - nie potrafi�bym jej tego zapewni� nawet w�wczas, gdybym by� du�o m�odszy. Mo�e z racji swojej pracy sta�em si� przyziemnym nudziarzem. Masz poj�cie, �e dieslowski silnik nie zmieni� si� od pi��dziesi�ciu lat?
- Dobry, wypr�bowany produkt?
- Przypomina ma��e�stwo. Dzia�a bez zarzutu dop�ty, dop�ki nie oczekuje si� po nim zbyt wiele i nie stawia zbyt du�ych wymaga�. Czy tak by�o w twoim przypadku, Virginio Elizabeth? A mo�e patrzy�a� na wszystko przez r�owe okulary? Spodziewa�a� si� cud�w?
Zesztywnia�a, a w jej piwnych oczach przez chwil� zamigota� gniew.
- Nie lubi� rozmawia� z obcymi o swoich prywatnych sprawach - uci�a kr�tko.
Uzna�, �e nale�y si� wycofa�. W pokoju zapanowa�a niezr�czna cisza. Ryerson rozpi�� jeszcze jeden guzik koszuli i odchyli� g�ow� na oparcie kanapy. Chyba powinien zbiera� si� do wyj�cia, ale jako� nie mia� ochoty wsta�. Whisky, muzyka i ciep�o p�yn�ce od kominka sprawi�y, �e poczu� si� przyjemnie odpr�ony. Gdyby jeszcze Virginia usiad�a troch� inaczej a dekolt jej szlafroka rozchyli� si� jeszcze bardziej obiecuj�co. Czego trzeba wi�cej?
- Ju� p�no. Dzi�ki za go�cin�, Virginio. Musz� wraca� do Seattle - przerwa� milczenie, ale nie ruszy� si� z miejsca.
- Ostatni prom odp�ywa dopiero za p�torej godziny - odpar�a z wahaniem.
- To mn�stwo czasu. Teraz wiem, jak jecha�, wi�c droga do przystani zajmie mi najwy�ej kwadrans.
- Mo�e zaczekaj, a� burza si� sko�czy. W tak� pogod� kiepsko si� prowadzi samoch�d.
- Tak. Poza tym nawierzchnia obfituje w niespodzianki. Jakie� dwa kilometry st�d jest prawdziwe jezioro.
- Znam ten odcinek. Tam zawsze po deszczu stoi woda. Minie par� godzin, zanim sp�ynie.
Oboje zn�w spojrzeli na zegar i przez chwil� siedzieli bez s�owa.
- Dlaczego nigdy nie mia�em okazji ci� pozna�? - zapyta� w ko�cu. - Twoja rodzina wspomina�a o tobie, ale podobno sporo ostatnio podr�ujesz. Chyba mieli�my zosta� sobie przedstawieni na party w przysz�ym tygodniu. Cz�sto wyje�d�asz s�u�bowo?
- Na og� nie. Kieruj� komputerowym systemem odzyskiwania informacji w Carrington Miles and Associates. Znasz t� sp�k�?
Skin�� twierdz�co g�ow�.
- Du�e przedsi�biorstwo z siedzib� w Seattle. Ma przedstawicielstwa w ca�ej p�nocno-zachodniej cz�ci Stan�w.
- Zgadza si�. Chcieli zastosowa� jednolity system komputerowy w swoich filiach. Nadzorowa�am wprowadzanie go i st�d te liczne wyjazdy. Na szcz�cie praca jest niemal zako�czona.
- My�l� o tym, �eby skomputeryzowa� w Middlebrook Power Systems proces kontroli dokumentacji. Mo�e powinienem zatrudni� ci� jako konsultanta?
- Firma jest pod tym wzgl�dem beznadziejnie zaniedbana. M�j ojciec nie by� zwolennikiem nowoczesnych metod zarz�dzania - odpar�a z u�miechem,
Zadziwia�a Ryersona inteligentnym monologiem na temat wsp�czesnych technik komputerowych. Opowiada�a tak interesuj�co, �e s�ucha� z prawdziw� przyjemno�ci�. Dola� sobie troch� whisky i wr�ci� na kanap�. Teraz on podzieli� si� z Virgini� planami dotycz�cymi Middlebrook Power Systems. Szczeg�owo przedstawi� jej swoje zamiary dotycz�ce poprawy jako�ci wyrob�w i poszerzenia rynk�w zbytu. Virginia okaza�a si� wdzi�czn� s�uchaczk�. Szkoda tylko, �e kiedy nalewa� sobie drinka, poprawi�a zapi�cie szlafroka�
Gdy sko�czy� m�wi� o perspektywach rozwoju przedsi�biorstwa, Virginia krzykn�a, widz�c kt�ra jest godzina.
- Nie zd��ysz na ostatni prom.
- Do licha, chyba masz racj� - mrukn��. Nie z�apa� jednak marynarki i nie pogna� do drzwi. - Mo�e to i lepiej - stwierdzi� po chwili. - Przecie� wla�em w siebie tyle alkoholu.
Zmarszczy�a lekko brwi.
- Mamy na wyspie kilka niedrogich zajazd�w. Spr�buj wynaj�� pok�j.
- Dobry pomys�.
�adne z nich nie wykazywa�o najmniejszej ochoty, aby wsta�. Obydwoje patrzyli w ogie�. W ko�cu Virginia odezwa�a si� z wahaniem:
- W�a�ciwie m�g�by� zosta� na noc tutaj, o ile zechcesz spa� na sofie. Jest mo�e troch� za ma�a, ale�
- To bardzo uprzejmie z twojej strony.
- Drobiazg. Jeste� w ko�cu przyjacielem rodziny.
- Mi�o, �e tak my�lisz.
Czterdzie�ci minut p�niej Ryerson wyci�gn�� si� na kanapie. By�a dla niego zdecydowanie za w�ska, ale wygodna, a po�ciel pachnia�a lawend�. S�ysza�, jak jego urocza gospodyni krz�ta si� w sypialni, gasi �wiat�o i k�adzie si� do ��ka. Pozwoli� swoim my�lom po�eglowa� do jej sypialni. Oto Virginia w bia�ym, skromnym negli�u, kt�ry pasuje do jej osobowo�ci. Niespiesznie zdejmuje bielizn�, stopniowo ujawniaj�c wszystko to, co przedtem zakrywa� szlafrok.
ROZDZIA� 2
Obraz wykreowany przez wyobra�ni� stawa� si� coraz bardziej realistyczny. Zn�w powr�ci�o napi�cie w dolnej cz�ci cia�a i Ryerson uzna�, �e najwy�sza pora spad. We �nie widzia� wysok� kobiet� z dojrza�ymi, pe�nymi piersiami i przyjemnie zaokr�glonymi udami. U�miecha�a si� do niego i chcia�a wzi�� go w ramiona.
Straci� niew�tpliwie ca�y miesi�c na randki z niew�a�ciw� osob�. Od pocz�tku nale�a�o umawia� si� z jej siostr�.
Virginia obudzi�a si� rano z dziwnym uczuciem. Mia�a wra�enie, �e z jej �ycia raz na zawsze znikn�a ca�a dotychczasowa nieust�pliwo�� i surowo��. Zbi�o j� to wyra�nie z tropu. Zastanawia�a si�, czy rzeczywi�cie noc sp�dzona pod jednym dachem z tym pot�nym m�czyzn� mo�e mie� jakikolwiek wp�yw na jej spokojn�, ustabilizowan� egzystencj�. Po namy�le uzna�a, �e jest to absolutnie niemo�liwe. Nie wydarzy�o si� przecie� nic szczeg�lnego. Pozwoli�a przespa� si� na kanapie cz�owiekowi, z kt�rym jej ojciec prowadzi� interesy. To wszystko. Nic innego za tym si� nie kry�o.
Lekko poirytowana odrzuci�a ko�dr� i wyskoczy�a z ��ka. Zawi�zuj�c po drodze pasek szlafroka, pomaszerowa�a do �azienki. Drzwi by�y zamkni�te. G�o�ny szum wody �wiadczy� o tym, �e kto� bra� prysznic. M�czyzna w jej �azience. Co� takiego nie zdarzy�o si� od lat. Wycofa�a si� do salonu.
Zauwa�y�a, �e jej go�� zd��y� ju� schowa� po�ciel. Pod stolikiem sta�a para ogromnych mokasyn�w, a na krze�le wisia�a bia�a koszula. Nic wi�cej nie zdradza�o obecno�ci m�czyzny w jej domu.
Woda przesta�a szumie� i Virginia nadstawi�a ucha. Ryerson prawdopodobnie wyciera� si� teraz po k�pieli. Kiedy zacz�a si� zastanawia�, czy w�osy na jego piersi tworz� poni�ej talii tr�jk�t, uzna�a, �e najwy�szy czas zaparzy� kaw�. Zaczyna�a ponosi� j� wyobra�nia.
Kilka minut p�niej skrzypn�y drzwi od �azienki. Virginia wyjmowa�a z szafki fili�anki i nie s�ysza�a, kiedy wszed� do kuchni. Wyczu�a jednak za plecami obecno�� Ryersona.
- Dzie� dobry - powiedzia� cicho.
W niskim, g��bokim g�osie by�o s�ycha� porann� chrypk�. Brzmia�a zmys�owo. Virginia odwr�ci�a si�, przytrzymuj�c oporne fili�anki.
- Dzie� dobry.
Nie by�a ca�kiem pewna, czy rankiem wyda si� jej r�wnie interesuj�cy, jak poprzedniego wieczoru. Blask ognia na kominku potrafi ka�demu doda� uroku. Ale Ryerson wygl�da� w dziennym �wietle znakomicie. Widok nagiego, m�skiego torsu dodatkowo wzmocni� jej zafascynowanie. Ostatnim m�czyzn�, kt�ry sta� tutaj p�nagi, by� jej m��. Wspomnienie jego nago�ci nie obudzi�o w niej �adnego przyjemnego dreszczu.
Ryerson dzia�a� na ni� zupe�nie inaczej. Jego br�zowe w�osy o rudawym odcieniu l�ni�y po umyciu, a szare oczy wydawa�y si� teraz wr�cz srebrzyste. Mia� na sobie tylko spodnie i Virguua stwierdzi�a, �e g�ste ow�osienie uk�ada�o si� na jego piersi dok�adnie tak, jak to sobie wyobra�a�a. Pasek zakrywa� cz�� tego ciemnego tr�jk�ta.
- Nie gniewasz si�, �e ogoli�em si� twoj� maszynk�?
- Potar� d�oni� podbr�dek.
- Oczywi�cie, �e nie - odpar�a szybko. - Prosz�, nalej sobie kawy, a ja skorzystam z �azienki.
- Dzi�ki. - Nie si�gn�� jednak po dzbanek. Z uwag� przygl�da� si� jej g�owie.
- Czy co� nie tak?
- Sk�d�e, - U�miechn�� si�. - W�a�nie przypomnia�em sobie, �e wczoraj by�a� opatulona w r�cznik. Nie mia�em poj�cia czy jeste� brunetk�, czy blondynk�.
Machinalnie podnios�a r�k� i przyg�adzi�a br�zowe, si�gaj�ce ramion w�osy.
- Musz� co� z tym zrobi�. Nie zd��y�am si� uczesa�.
- Pospiesznie odstawi�a fili�ank� na blat i chcia�a wymin�� Ryersona.
Nawet nie drgn��, �eby j� przepu�ci�. Po�o�y� d�o� na jej ramieniu i ten dotyk podzia�a� na ni� elektryzuj�co. Zatrzyma�a si� sp�oszona.
Patrzy� hipnotyzuj�cym wzrokiem, a jego palce zag��bi�y si� w ciemnych, spl�tanych w�osach Virginii. Jej serce wali�o jak szalone.
- Dzi�kuj� ci, Ginny - odezwa� si� �agodnie. - Nie pami�tam, kiedy ostami raz tak przyjemnie sp�dzi�em wiecz�r. Whisky, kominek, muzyka, a zw�aszcza twoje towarzystwo - wszystko by�o doskona�e.
U�miechn�a si� niepewnie. Kiedy przesta�a by� dla niego Virgini� Elizabeth, a zosta�a Ginny? Zdziwi�o j�, �e to pieszczotliwe zdrobnienie zabrzmia�o w jego ustach tak przyjemnie. Wczoraj przy kominku zdarzy�o si� rzeczywi�cie co� zadziwiaj�co intymnego.
- Och, to nic wielkiego. Przykro mi, �e musia�e� jecha� na pr�no taki kawa� drogi przy tej pogodzie.
- Ja nie �a�uj�.
Zamilkli oboje. Wyczuwa�o si� coraz wi�ksze napi�cie mi�dzy nimi. Nagle Ryerson pochyli� g�ow� i odnalaz� usta Virginii.
Wstrzyma�a oddech, nie wiedz�c, czego si� spodziewa�. Nie by�a kobiet� zmys�ow�. M�� da� jej to jasno do zrozumienia zaraz po �lubie. Nie kry� rozczarowania. Ale Ryerson nie oczekiwa� prawdopodobnie od niej zbyt wiele. Poza tym chodzi�o tylko o zwyk��, przelotn� pieszczot�.
My�li przelatywa�y jej chaotycznie przez g�ow�, gdy poczu�a jego wargi na swoich. I nagle a� westchn�a z ulg�. Poca�unek tego m�czyzny wyda� si� jej czym� najbardziej naturalnym pod s�o�cem.
Odpowiedzia�a ca�kiem instynktownie. Nigdy dot�d nie prze�y�a czego� podobnego. Jego usta by�y twarde, ciep�e i subtelnie wymagaj�ce. Mia�y cudowny smak. Zda�a sobie spraw�, �e pragnienie takiego poca�unku dr�czy�o j� od dawna. W�a�ciwie przez ca�e �ycie.
Odruchowo opar�a d�onie na jego nagich ramionach. Z przyjemno�ci� przesun�a palcami po g�adkiej sk�rze, pod kt�r� wyczuwa�a silne mi�nie. Ryerson westchn��.
- Musz� ci o czym� powiedzie�, Virginio. Wczoraj wieczorem zrozumia�em sw�j b��d. Powinienem ju� od dawna spotyka� si� z tob�.
Odsun�a si� nieco i spojrza�a w srebrzystoszare oczy. Ona tak�e dokona�a dzisiaj odkrycia. Wszystko wygl�da�o inaczej ni� zwykle. Ca�y �wiat nabra� blasku.
- Prawie si� nie znamy� - Skarci�a si� w my�li za ten bana�. Poza tym to wcale nie by�a prawda. Co� jej m�wi�o, �e zna Ryersona ca�kiem dobrze. Byli przecie� tak bardzo do siebie podobni.
- Chcia�bym wiedzie� o tobie du�o wi�cej - powiedzia�. - Ty i ja mamy ze sob� wiele wsp�lnego. Na pewno mo�emy zosta� dobrymi przyjaci�mi. - Przez chwil� bawi� si� kosmykiem jej w�os�w. Zn�w zamierza� j� poca�owa�, gdy nagle us�yszeli zgrzyt klucza w zamku. Do pokoju wpad� podmuch ch�odnego powietrza.
- Ginny! O Jezu, to ty, Ryerson? Co tu si�, u licha, dzieje?
Virginia drgn�a gwa�townie, s�ysz�c g�os siostry. Spojrza�a ponad ramieniem Ryersona w stron� frontowych drzwi.
- Cze��, Debby - odpar�a tak spokojnie, �e a� j� to zdziwi�o.
- No, no, no - mrukn�a Deborah Middlebrook tonem, w kt�rym zaskoczenie miesza�o si� z przykrym rozczarowaniem. - Chyba mnie wzrok zawodzi. - Wkroczy�a do pokoju, wnosz�c aur� wielkiego �wiata. Wygl�da�a jak prawdziwa modelka. Mia�a na sobie obcis�e, sk�rzane spodnie, kt�re musia�y kosztowa� maj�tek i trykotow� bluz� naszywan� koralikami. Potrz�sn�a jasnymi, ekstrawagancko �ci�tymi w�osami. - Sk�d si� tu wzi��e�, Ryerson? Pr�bujesz uleczy� z�amane serce? Przyznaj�, �e jestem zdruzgotana.
Odwr�ci� si� leniwie i pos�a� jej znudzone spojrzenie.
- Mam nadziej�, �e zadzwoni�a� do rodzic�w. Martwi� si� o ciebie.
- Odezw� si� do nich p�niej. - Nie umkn�o jej uwagi, �e siostra by�a w szlafroku, a Ryerson bez koszuli. Pokr�ci�a g�ow� ze zdumieniem. - Co za scena. Sp�dzi�e� tutaj noc, Ryerson? Z moj� siostr�? Ca�a rodzina padnie z wra�enia, gdy si� o tym dowie. Ginny nie spa�a z nikim, od kiedy zosta�a wdow�. A ciebie na dodatek wcale nie zna. - Nagle spowa�nia�a, a w jej g�osie zad�wi�cza�a wyra�na nuta podejrzliwo�ci. - S�uchaj, je�li napastowa�e� moj� siostr�, to b�d� musia�a wezwa� gliny.
Na policzki Vkginii wyp�yn�� krwisty rumieniec. Od �mierci m�a wszyscy Middlebrookowie zam�czali j� swoj� troskliwo�ci�. Ta nadopieku�czo�� zaczyna�a j� ju� dra�ni�.
- Dosy� tego - powiedzia�a ostrzegawczo.
- Chwileczk� - parskn�a Debby. - Sk�d mog� wiedzie�, �e to nie jakie� jego wstr�tne sztuczki. - Wbi�a w Ryersona oskar�ycielski wzrok. - Je�eli j� wykorzysta�e�, �eby w ten spos�b da� mi po nosie, to z ca�� pewno�ci� b�dziesz mia� wkr�tce k�opoty. Rodzice si� w�ciekn� i tata pozwie ci� do s�du.
- Na mi�o�� bosk�, Debby - przerwa�a Virginia. - Przesta� przez chwil� papla�. Nie wiesz, co tu si� dzieje. I wcale nie musisz mnie chroni� przed Ryersonem.
- Mam co do tego spore w�tpliwo�ci. Niby jeste� starsza ode mnie, ale w sprawach m�sko-damskich kompletnie zielona. Ca�e twoje do�wiadczenie to dwa lata chybionego ma��e�stwa. Nie podejrzewam, �eby Ryerson chcia� ci� uwie�� z ch�ci zemsty, bo ma klas�. Ale nigdy nic nie wiadomo.
- Zapewniam ci� - powiedzia�a Virginia z godno�ci� - �e zar�wno uwodzenie, jak i zemsta s� w tym przypadku absolutnie wykluczone. Wi�c b�d� uprzejma zamkn�� wreszcie buzi�.
- �wi�ta racja. Przebra�a� miark�, Debby. Daj� ci s�owo, �e Ginny i ja �wietnie si� rozumiemy.
- Naprawd�? - Popatrzy�a na nich sceptycznie. - No dobrze, ale od kiedy pozwalasz mu nazywa� si� Ginny?
- Nie pyta�em o pozwolenie - wtr�ci�, nim Virginia zd��y�a si� odezwa�. - Ale Ginny nie ma nic przeciwko temu. Prawda, Ginny?
- Hm, nie, sk�d�e, A.C.
- No tak wiedzia�em, �e mnie to spotka - stwierdzi� �a�o�nie.
- Nikt nie m�wi do niego A.C. - wyja�ni�a Debby i poci�gn�a nosem. - Czy�by zapach kawy? Ch�tnie si� napij�.
Wcze�niejsze podniecenie Virginii ust�pi�o. Zastanawia�a si� teraz, czy powinna czu� si� winna. Chyba nie. Wystarczy�o jedno spojrzenie na Debby. Jej mina �wiadczy�a o tym, �e dziewczyna na pewno nie jest w rozpaczy. Raczej dobrze si� bawi�a, a dociekliwe pytania wynika�y jedynie z troski o dobro siostry.
Mo�e wzruszy�oby to Virgini�, gdyby nie fakt, �e wcale nie potrzebowa�a takiej opieki. Stara�a si� od dawna wyja�ni� to rodzinie. Z m�czyznami radzi�a sobie ca�kiem dobrze. Co prawda w taki spos�b, �e po �mierci m�a postanowi�a nie anga�owa� si� w �adne trwa�e zwi�zki. Przera�a�a j� wizja kolejnego niepowodzenia. Ka�dy nowy zwi�zek r�wnie� m�g� zako�czy� si� fiaskiem.
- Pewnie chcieliby�cie porozmawia� - mrukn�a. - Id� si� ubra�. - Nie czekaj�c na odpowied�, posz�a do sypialni. Us�ysza�a jeszcze, jak Debby m�wi:
- Zanim pogadamy o naszych z�amanych sercach, Ryerson, najpierw musz� sobie strzeli� kaw�.
Wyci�gn�a z szafy to, co jej akurat wpad�o w r�k�. W�o�y�a granatowe spodnie z mi�kkiej we�ny i bluzk� w ��to-bia�e paski. Zaczesa�a w�osy g�adko do ty�u i zwi�za�a na karku aksamitn� wst��k�. Jeszcze delikatny makija� i z zadowoleniem stwierdzi�a, �e jej twarz nie zdradza ju� prze�y� dzisiejszego poranka. Jest taka, jak zwykle - pogodna i spokojna.
Dobiega�y j� przyt�umione g�osy Ryersona i Debby. Lekki ton rozmowy �wiadczy� o jej przyjacielskim charakterze. To z pewno�ci� nie by�a wielka nami�tno�� i oboje najwyra�niej odczuli ulg�, �e romans sko�czy� si� wreszcie.
Kiedy kwadrans p�niej wr�ci�a do kuchni, pachnia�o jajecznic� i grzankami. Ryerson serwowa� �niadanie. Mo�na by s�dzi�, �e od lat tutaj mieszka, uzna�a po cichu. Co dziwniejsze, ta my�l wcale nie wyda�a si� jej przykra.
Debby siedzia�a przy stole popijaj�c kaw�. Najwyra�niej pogodzi�a si� ju� z obecno�ci� Ryersona.
- Podobno wiesz ju� o naszych niedosz�ych planach weekendowych?
- Co� nieco�. Szkoda tylko, �e zrezygnowa�a� z nich w tak dramatyczny spos�b. Mama z tat� bardzo wzi�li sobie do serca ca�� spraw�.
- Nie przypuszcza�am, �e moja kartka wpadnie im w r�ce. Zaznaczy�am na kopercie, �e to dla Ryersona.
- Mog�a� przewidzie�, �e dostarcz� j� wtedy, gdy tw�j ojciec b�dzie u mnie w biurze - powiedzia� szorstko.
- Nie musia�e� przy nim czyta�!
- Zrobi�a to moja sekretarka. Na jej biurko trafia tylko s�u�bowa korespondencja. Biedna pani Clemens. Z wra�enia a� upu�ci�a list na pod�og�. Wasz ojciec go podni�s� i wr�czy� mi. Niestety, wcze�niej zauwa�y� tw�j podpis. Mia� prawo pyta�, co, u licha, znaczy ta rozkoszna notatka. Powiedzia�em mu prawd�.
- O Jezu! - Debby pokr�ci�a g�ow�. - To dlatego chcia�e� mnie odszuka�. Staruszkowie narobili du�o szumu?
- Martwili si� o ciebie.
- Gdzie si� od wczoraj podziewa�a�? - spyta�a Virginia.
- By�am u kole�anki w Bellevue. Mog�am u niej zosta� tylko do dzi�, a chcia�am znikn�� na ca�y tydzie�. Podejrzewa�am, �e mama z tat� nie b�d� zachwyceni tym zerwaniem. Mieli nadziej� na nasz �lub. Za par� dni im przejdzie, ale teraz s� na pewno �li.
- To prawda.
- Przyjecha�am tutaj, bo my�la�am, �e jeszcze nie wr�ci�a�. Chyba nie b�dzie ci przeszkadza�o, je�li pomieszkam par� dni?
- Virginii mo�e to nie przeszkadza�, ale mnie tak - nieoczekiwanie odezwa� si� Ryerson. - Zmykaj do rodzic�w zaraz po �niadaniu.
- A niby dlaczego?
- Nie chc�, �eby� pl�ta�a si� pod nogami, kiedy mam okazj� lepiej pozna� Ginny - wyja�ni� ch�odno.
R�ce Virginii zadr�a�y lekko, gdy si�ga�a po talerz. Napotka�a wzrok Ryersona. U�miechn�� si� do niej nieznacznie.
- Ojej, w og�le nie zamierzasz op�akiwa� naszej wielkiej, utraconej mi�o�ci? - narzeka�a Debby. - Chocia� przez kilka dni?
- Z pewno�ci� nie. W moim wieku to strata czasu. - Przysun�� sobie nakrycie i pola� jajecznic� keczupem. - Mia�em sporo szcz�cia, �e nie og�uch�em od tego ryku podczas rockowych wyst�p�w. Zjadaj �niadanie i ju� ci� nie ma.
- Znam ci� od miesi�ca, a nie mia�am zielonego poj�cia, �e umiesz gotowa�.
- I to najlepiej �wiadczy, jak niewiele wiedzieli�my o sobie.
- Nie mog� zaprzeczy�. Po ostatnim koncercie sama zrozumia�am, �e nie jeste�my stworzeni dla siebie. Przez ca�� drog� powrotn� narzeka�e�, �e bol� ci� uszy.
- Tw�j muzyczny gust rujnowa� mi zdrowie.
- Pociesz si�, �e moja siostra s�ucha czego innego. Ale porzu� nadziej� na o�enek z Ginny. Ona postanowi�a nie wychodzi� za m��. Prawda Ginny? Virginia spiorunowa�a j� wzrokiem.
- Uwa�am, �e Ryerson ma racj�. Sko�cz je��, Deb i wracaj do domu.
- A to co znowu? Jaki� spisek? Nie pozb�dziecie si� mnie tak �atwo. Mam za sob� ci�kie przej�cia.
- Jeste� m�oda - wycedzi�. - Szybko dojdziesz do siebie.
- Och, naprawd�? - spyta�a z przek�sem. - A co z tob�?
Spojrza� na Virgini�.
- Ja? B�d� potrzebowa� mn�stwa sympatii, pociechy i zrozumienia.
- Co� mi si� wydaje, �e wiem, u kogo b�dziesz tego szuka�. Ginny, chyba nie pozwolisz mu chlipa� na twoim ramieniu?
Virginia z trudem ukry�a lekki u�miech.
- M�czyzna, kt�ry umie gotowa�, dostanie od kobiety wszystko, czego zechce - paln�a bez namys�u.
- Musz� o tym pami�ta� - powiedzia� z przewrotnym b�yskiem w oku. - Zjedz jeszcze troch�, Ginny.
- Dzi�kuj�. M�g�by� mi poda� keczup?
- Bo�e, ale romantycznie - j�kn�a m�odsza siostra. - B�dzie z was wspania�a para.
Debby opu�ci�a ich w godzin� p�niej. Zrobi�a to niezbyt ch�tnie. G�o�no utyskiwa�a na konieczno�� powrotu do swojego mieszkania, ale kiedy macha�a im r�k� na po�egnanie, w jej oczach malowa�o si� autentyczne zainteresowanie.
Virginia patrzy�a przez chwil� na ma�y sportowy samoch�d skr�caj�cy z podjazdu na drog� mi�dzy sosnami. Potem odwr�ci�a si� do Ryersona. Na jego wargach igra� leniwy u�mieszek.
- Dwoje ludzi tego samego pokroju - powiedzia� z wyra�nym zadowoleniem. - Co ty na to, Virginio?
Gdzie� w g��bi duszy us�ysza�a kusz�c� zapowied� szcz�cia. Nie chcia�a w ni� uwierzy�, ale i nie potrafi�a jej si� oprze�. Zrobi�a unik i odpowiedzia�a wymijaj�co:
- Troch� za wcze�nie, �eby o tym m�wi�.
- Nie dla mnie. Tobie jednak dam tyle czasu, ile tylko zechcesz. - Pieszczot