Kościelny Piotr - Komisarz Sikora (4) - Nagonka

Szczegóły
Tytuł Kościelny Piotr - Komisarz Sikora (4) - Nagonka
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kościelny Piotr - Komisarz Sikora (4) - Nagonka PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kościelny Piotr - Komisarz Sikora (4) - Nagonka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kościelny Piotr - Komisarz Sikora (4) - Nagonka - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Strona 5   Re­dak­cja Anna Pła­skoń-So­ko­łow­ska   Ko­rekta Mał­go­rzata Pod­lew­ska   Skład i ła­ma­nie Mar­cin La­bus   Pro­jekt okładki Ma­riusz Ba­na­cho­wicz   Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładce © Ser­gey Fur­taev/Shut­ter­stock     © Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Piotr Ko­ścielny, War­szawa 2023     Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie   Wy­da­nie pierw­sze ISBN 978-83-83292-39-7   Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 2519 re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.pl www.skar­pa­war­szaw­ska.pl     Strona 6       Kon­wer­sja: eLi­tera s.c. Strona 7 Spis tre­ści Karta re­dak­cyjna   Cytat   1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. Strona 8         Wie­rzę, że je­dy­nym spo­so­bem na zre­for­mo­wa­nie lu­dzi jest ich za­bi­cie – Carl Pan­zram (se­ryjny mor­derca) Strona 9 1. Wro­cław, 29 lu­tego 2012 r. Ja­siń­ski za­par­ko­wał służ­bową skodę przy kon­te­ne­rze na śmieci. Tuż przed nim stały dwa ra­dio­wozy z  włą­czo­nymi sy­gna­łami bły­sko­wymi. Ka­wa­łek da­lej wi-­ dzieli pra­cu­ją­cych na miej­scu zbrodni tech­ni­ków. Po­ręba za­pi­sy­wał coś w no­tat-­ niku. Wy­sie­dli z auta i po­de­szli bli­żej. Szef tech­ni­ków ski­nął głową na przy­wi­ta­nie. – Co tu mamy? – spy­tał Ja­siń­ski. – Fa­cet do­stał no­żem. Świad­ko­wie wi­dzieli sprawcę. Zdą­żył zwiać. Ja­siń­ski spoj­rzał na pa­ra­wan, któ­rym oto­czone było ciało. Wy­jął z  kie­szeni parę rę­ka­wi­czek la­tek­so­wych i za­czął je na­cią­gać na dło­nie. Jego part­ner zro­bił to samo. – Sły­sza­łem o Mo­nice. Co z nią? – spy­tał Po­ręba. – Jesz­cze nie mamy szcze­gó­łów – po­wie­dział Ja­siń­ski. – Jak tu skoń­czymy, bę­dziemy je­chać do szpi­tala. Może ko­nieczna bę­dzie krew dla Moni – do­po­wie­dział Stan­kie­wicz. – Po­wiem ci, że w szoku je­stem. – Po­ręba po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową. – A kto nie jest. Zo­bacz, do po­rodu zo­stały ja­kieś dwa ty­go­dnie. Babka idzie na ba­da­nia i jeb. Ja­kiś na­pie­przony skur­wiel wjeż­dża w nią na pa­sach. Szef tech­ni­ków za­mknął no­tat­nik i po­ło­żył go na sto­ją­cej przy swo­ich no­gach wa­lizce. – A co z ty­pem? – spy­tał po chwili. – Trzeź­wieje w pe­do­ze­cie. Rano się nim zajmą. Po­ręba po­ki­wał głową. – Grunt, że za­koń­czy­li­ście sprawę tego Kłu­sow­nika. – Nie my. Oj­ciec jed­nej z ofiar. Łu­kasz z Anetą go za­wi­nęli i na dzwon­kach za-­ wieźli do fa­bryki. Mają za­raz go słu­chać. –  Po­wiem ci, jak się do­wie­dzia­łem, że to kle­cha, nogi się pode mną ugięły. Zwy­rol się nie­źle ma­sko­wał. Wie­cie, co było po­wo­dem ta­kiego be­stial­stwa? – za-­ py­tał szef tech­ni­ków. Strona 10 – Nie. I pew­nie ni­gdy się nie do­wiemy. Sprawa po­szła do skrę­ce­nia, ale Ma­li-­ now­skim pro­rok się jed­nak zaj­mie. Może jako oko­licz­ność ła­go­dzącą po­trak­tują fakt, że skur­wiel ubił mu dzie­ciaka – po­wie­dział Stan­kie­wicz. – Do­bra, my tu gadu-gadu, a de­nat sty­gnie. Im szyb­ciej się nim zaj­miemy, tym szyb­ciej po­je­dziemy na Bo­row­ską – po­wie­dział Ja­siń­ski i ru­szył w kie­runku pa­ra-­ wanu. Po­chy­lił się nad de­na­tem i  ob­ró­cił jego głowę. Od razu go roz­po­znał.  – O kurwa... Stan­kie­wicz pod­szedł bli­żej i spy­tał: – Co jest? Po chwili on także już wie­dział. Był to ko­lega Bie­lec­kiego. Ta­jem­nicą po­li­szy-­ nela było, że Mi­chał był z nim kie­dyś w związku. – No to grubo. Ktoś bę­dzie mu­siał o tym po­wie­dzieć Mi­cha­łowi – po­wie­dział Ja­siń­ski. – Tylko kiedy? Te­raz, jak sie­dzi z Si­korą w szpi­talu? Prze­cież to go za­ła­mie. Po­li­cjanci stali nad zwło­kami Bu­rzyń­skiego. Ża­den z  nich się nie śpie­szył. Chcieli od­wlec mo­ment, kiedy będą mu­sieli po­wia­do­mić ko­legę z  wy­działu o śmierci jego by­łego part­nera. *** Si­kora pa­trzył na chi­rurga sto­ją­cego w wej­ściu na blok ope­ra­cyjny. Bał się tego, co za­raz po­wie le­karz. – Pa­nie Si­kora, sły­szał pan, co po­wie­dzia­łem? – spy­tał me­dyk. Bie­lecki pod­szedł bli­żej. Si­kora wy­czu­wał jego na­pię­cie. Sam też był usztyw-­ niony. Z za­cho­wa­nia le­ka­rza wnio­sko­wał, że stało się naj­gor­sze. – Niech pan na­wet tego nie mówi... – po­wie­dział ci­cho. – Nie­stety nie udało się ura­to­wać pani Mo­niki War­łacz. Zmarła pod­czas ope-­ ra­cji. Ob­ra­że­nia były zbyt roz­le­głe. Zro­bi­li­śmy wszystko, co w na­szej mocy. Przy-­ kro mi. Chi­rurg spoj­rzał w stronę dy­żurki pie­lę­gnia­rek. Ski­nął głową, da­jąc znak jed-­ nej z nich, aby przy­go­to­wała śro­dek na uspo­ko­je­nie. Ko­bieta od­wró­ciła się i skie-­ ro­wała do są­sied­niego po­koju. Si­kora po­czuł, że w  jed­nej chwili za­wa­lił mu się cały świat. Miał wra­że­nie, że za­raz upad­nie. Przy­trzy­mał się sto­ją­cego obok krze-­ sła. Do jego oczu za­częły na­pły­wać łzy. Stra­cił wszystko, co miał naj­cen­niej­sze. Stra­cił cząstkę sie­bie. – A dziecko? – spy­tał Bie­lecki. – Tu­taj wia­do­mo­ści są lep­sze. Chłop­czyk żyje, ale jest w cięż­kim sta­nie. Strona 11 – Gdzie jest? – za­py­tał Si­kora, ocie­ra­jąc spły­wa­jącą po po­liczku łzę. – Prze­wie­ziono go na po­ro­dówkę. Tam bę­dzie miał naj­lep­szą opiekę, do­póki nie bę­dziemy pewni, że nic mu nie za­graża. – Chciał­bym go zo­ba­czyć. – Nie­stety te­raz to nie jest moż­liwe. Taka wi­zyta bar­dziej by za­szko­dziła, niż po­mo­gła. Musi się pan uzbroić w cier­pli­wość. Po­de­szła do nich pie­lę­gniarka z  kub­kiem wody i  pla­sti­ko­wym kie­lisz­kiem, w któ­rym znaj­do­wała się biała ta­bletka. – Pa­nie Si­kora, chce pan coś na uspo­ko­je­nie? – spy­tał le­karz. Si­kora za­prze­czył ru­chem głowy. Pie­lę­gniarka chwilę jesz­cze stała i  pa­trzyła na chi­rurga, aż ten dał jej znak, aby ode­szła. – Dok­to­rze, niech mi pan po­zwoli zo­ba­czyć moją part­nerkę – po­pro­sił Si­kora. – Nie wiem, czy to naj­lep­szy po­mysł... – Mu­szę się z nią po­że­gnać. Mu­szę, ro­zu­mie pan?! – Ko­mi­sarz za­ci­snął pięść, od­dy­cha­jąc ciężko. Wy­da­wało się, że za­raz ude­rzy le­ka­rza. Bie­lecki pod­szedł do niego i przy­trzy­mał mu dłoń. – Spo­koj­nie, Grze­chu. Pan dok­tor za­raz ci po­zwoli. Prawda, dok­to­rze? Męż­czy­zna w bia­łym ki­tlu nie­chęt­nie ski­nął głową. – Zgoda. Ale pro­sił­bym, aby nie trwało to zbyt długo – po­wie­dział. Bie­lecki uśmiech­nął się do niego. Gest był sym­bo­liczny, bo tego wie­czoru ni-­ komu z nich nie było do śmie­chu. *** Ja­siń­ski pod­szedł do sto­ją­cych przy ra­dio­wo­zie świad­ków. Było to dwóch męż-­ czyzn i ko­bieta. Obok nich mun­du­rowy spi­sy­wał ze­zna­nia. – Do­bry wie­czór. Ja­siń­ski, ko­menda wo­je­wódzka. Pań­stwo wi­dzieli zda­rze­nie? –  Ja to na­wet się z  tym za­bi­tym zde­rzy­łem. Dziw­nie się za­cho­wy­wał. Szedł i roz­glą­dał się do­okoła – po­wie­dział je­den z męż­czyzn. – Roz­glą­dał? – No tak. Wy­glą­dał, jakby się cze­goś oba­wiał. Zde­rzył się ze mną i prze­pro­sił. Ja ru­szy­łem da­lej, ale po chwili zer­kn ­ ą­łem na niego. On wtedy roz­glą­dał się tak, jakby cze­goś się bał. – Niech pan mówi, co było da­lej. – No ja po­sze­dłem. A chwilę póź­niej usły­sza­łem krzyk. Ko­lega – świa­dek wska-­ zał dru­giego męż­czy­znę  – po­wie­dział coś w  stylu „ej, co jest?”. Po­bie­głem Strona 12 w tamtą stronę i wi­dzia­łem, jak ja­kiś fa­cet zwiewa. Po chwili po­ja­wiła się też ta pani. Ja­siń­ski spoj­rzał na ko­bietę. – Wra­ca­łam od ko­le­żanki – ode­zwała się. – I zo­ba­czy­łam, jak je­den fa­cet ude-­ rza dru­giego. My­śla­łam, że się biją, ale po chwili tam­ten bity upadł. A ten, co go ude­rzył, miał w dłoni nóż. Wtedy tych dwóch pa­nów się po­ja­wiło przy tym, który upadł. Zna­czy się naj­pierw je­den, a po­tem drugi pan. – Wska­zała na męż­czyzn. – A po­tra­fią pań­stwo opi­sać tego na­past­nika? W co był ubrany? W którą stronę uciekł? – spy­tał Ja­siń­ski. W  tym sa­mym mo­men­cie pod­szedł do nich Stan­kie­wicz z  no­tat­ni­kiem w dłoni. –  Ja nie wi­dzia­łam zbyt do­brze. Fa­cet jak fa­cet. Ubrany w  kurtkę, na gło­wie miał czapkę. – Sza­lik. Miał sza­lik Ślą­ska – do­po­wie­dział sto­jący obok męż­czy­zna. – Wi­dzia-­ łem do­kład­nie. – A, fak­tycz­nie. Miał sza­lik – po­twier­dziła ko­bieta. – A w którą stronę uciekł? – spy­tał Stan­kie­wicz. – W stronę przy­stanku. – Je­den z męż­czyzn wska­zał kie­ru­nek. Ja­siń­ski wie­dział, że sprawca praw­do­po­dob­nie jest już da­leko. Cze­kała ich masa ro­boty. Naj­waż­niej­sze te­raz jed­nak było coś in­nego. Ktoś mu­siał po­wia­do-­ mić Bie­lec­kiego o śmierci jego by­łego chło­paka. *** Ży­czyń­ski otwo­rzył teczkę i przez chwilę pa­trzył na jej za­war­tość. Aneta ob­ser-­ wo­wała w tym cza­sie Ma­li­now­skiego. – Do­brze, pa­nie Ma­li­now­ski. Nie ma co prze­dłu­żać. Czy przy­znaje się pan do po­zba­wie­nia ży­cia Krzysz­tofa Czar­noty? – spy­tał Łu­kasz. – Tak. – No to mamy pro­blem z głowy. Bę­dzie pan mu­siał zło­żyć pod­pis pod pro­to­ko-­ łem prze­słu­cha­nia. Oczy­wi­ście pro­ku­ra­tor jesz­cze z pa­nem po­roz­ma­wia, ale je­śli nie zmieni pan swo­ich ze­znań, to bę­dzie już czy­sta for­mal­ność. – Za­bi­łem i nie mam za­miaru się tego wy­pie­rać. – Ro­zu­miem. Ży­czyń­ski za­czął pi­sać pro­to­kół. Aneta przez mo­ment przy­pa­try­wała się męż-­ czyź­nie. Za­trzy­many sie­dział na krze­śle ze wzro­kiem wbi­tym w blat stołu. Wy-­ Strona 13 glą­dał tak, jakby my­ślami był gdzie in­dziej. – Jak się pan czuje? – spy­tała. – W ja­kim sen­sie? Że cho­dzi o moje zdro­wie? – Nie. Jak się pan czuje jako mor­derca? Ma­li­now­ski się uśmiech­nął. Chwilę póź­niej po­wie­dział: –  Su­per. Mu­sia­łem to zro­bić. Nie mo­głem po­zwo­lić, aby ten zwy­rod­nia­lec unik­nął spra­wie­dli­wo­ści. Nie po­wi­nien taki gnój cho­dzić po ziemi i nie ma zna-­ cze­nia, kim jest z za­wodu. Sęk po­ki­wała głową. – A nie mar­twi się pan, co się sta­nie z pań­ską żoną? – za­py­tała po chwili. – Byłą żoną – po­pra­wił ją za­trzy­many. – Je­ste­śmy po roz­wo­dzie. Ale od­po­wia-­ da­jąc na py­ta­nie: nie, nie mar­twię się. Magda w pełni mnie po­piera. Ona także uważa, że ten gnój za­słu­żył na śmierć. – A czy była żona w ja­kiś spo­sób panu po­ma­gała? – za­py­tał Łu­kasz. – To zna­czy?– Ma­li­now­ski spoj­rzał na po­li­cjanta. –  Czy miała wie­dzę na te­mat tego, co za­mie­rza pan zro­bić? Czy po­ma­gała panu wcią­gnąć Czar­notę w pu­łapkę? Męż­czy­zna mil­czał. Wi­dać było, że za­sta­na­wia się nad od­po­wie­dzią. Aneta miała na­dzieję, że za­prze­czy i  po­wie, że za­bój­stwo za­pla­no­wał sam, bez ni­czy-­ jego udziału i  po­mocy. Nie chciała, aby matka za­mor­do­wa­nego chłopca także tra­fiła za kraty. Ta ro­dzina i tak sporo już wy­cier­piała z rąk du­chow­nego, który po­sta­no­wił za­ba­wić się w Boga. –  Nie. Magda nie miała po­ję­cia, co pla­nuję. Nie wta­jem­ni­cza­łem jej w  swoje plany. – Na pewno? – za­py­tał Ży­czyń­ski. Ma­li­now­ski spoj­rzał na niego z uśmie­chem. Aneta była pewna, że za­trzy­many kła­mie. Nie za­mie­rzała jed­nak mu tego udo­wad­niać. –  Oczy­wi­ście. Po­pie­rała mnie, ale nie wie­działa, że za­mie­rzam za­je­bać tego pier­do­lo­nego ka­ta­basa – po­wie­dział za­bójca. –  Szkoda, że po­sta­no­wił pan wy­mie­rzyć spra­wie­dli­wość na wła­sną rękę  – stwier­dziła po­li­cjantka. – Mnie nie jest szkoda. Ktoś po­wi­nien wresz­cie za­jąć się skur­wie­lem. Ile jesz-­ cze miał mieć ofiar na swoim kon­cie? Chuja że­ście ro­bili, uda­wa­li­ście tylko, że chce­cie go zła­pać. Jak­by­ście po­de­szli do tego na po­waż­nie, nie mu­siał­bym brać sprawy w swoje ręce. Strona 14 Aneta wie­działa, że fa­cet ma ra­cję. Za­bójca po­ja­wił się już de­kadę wcze­śniej i nie zo­stał zła­pany. Nie wie­działa, na ile na tę sy­tu­ację wpły­nęli ko­ścielni hie­rar-­ cho­wie. Może ja­kiś bi­skup wie­dział, co zro­bił Czar­nota, i to było po­wo­dem prze-­ nie­sie­nia go do Wro­cła­wia. A może śled­czy z Zie­lo­nej Góry wy­ty­po­wali sprawcę mor­derstw dzieci sprzed dzie­się­ciu lat i  po­in­for­mo­wali prze­ło­żo­nych o  swo­ich usta­le­niach. Może ja­kiś wyż­szy stop­niem gli­niarz zde­cy­do­wał, że za­miotą pod dy­wan sprawę księ­dza zwy­rod­nialca. Nie­stety nie będą już w sta­nie tego usta­lić. Śledz­two zo­stało za­mknięte z po­wodu śmierci po­dej­rza­nego. *** Si­kora sie­dział na krze­śle i  trzy­mał głowę na piersi swo­jej part­nerki. Jego ra-­ miona raz po raz drżały od pła­czu. Sto­jący w progu sali Bie­lecki czuł, że jemu też do oczu na­pły­wają łzy. Wi­dok ko­mi­sa­rza w to­tal­nej roz­sypce spra­wił, że zo­ba­czył w nim także czło­wieka. Niby silny i twardy, a szlo­chał jak dziecko. Mi­chał ro­zu-­ miał go, zresztą sam prze­ży­wał stratę Mo­niki. Była jego przy­ja­ciółką, kimś wię­cej niż tylko ko­le­żanką z pracy. Była kimś, przez kogo Si­kora zmie­nił się na lep­sze. Bie­lecki pa­trzył na łka­ją­cego ko­mi­sa­rza i za­sta­na­wiał się, jak ten so­bie po­ra­dzi. To, co go spo­tkało, z pew­no­ścią od­ci­śnie na nim piętno. Jed­nak nie tylko to było w tym mo­men­cie ważne. Był jesz­cze Pio­truś. Syn Si­kory i Mo­niki le­żał te­raz na po­ro­dówce. Bie­lecki zda­wał so­bie sprawę, że ten stan nie bę­dzie trwał wiecz­nie i za ja­kiś czas trzeba bę­dzie pod­jąć de­cy­zję, co da­lej. Si­kora sam nie da rady za­jąć się dziec­kiem. Nie bę­dzie po­tra­fił go prze­brać, na­kar­mić i w od­po­wiedni spo­sób o nie za­dbać. Bie­lecki za­sta­na­wiał się, co po­wi­nien zro­bić jego part­ner. Mógł za­brać synka do domu i spró­bo­wać się nim za­jąć, na­uczyć się opieki nad ma­łym czło­wie­kiem. Py­ta­nie tylko, czy go to nie prze­ro­śnie. A może naj­roz­sąd­niej­szym roz­wią­za­niem by­łoby po­zo­sta­wie­nie chłopca w szpi­talu? Ja­kaś ro­dzina mo­głaby go prze­cież ad-­ op­to­wać, stwo­rzyć mu praw­dziwy dom. Dom, w  któ­rym Pio­truś mógłby być szczę­śliwy. Po­sta­no­wił po­roz­ma­wiać o  tym z  Grześ­kiem. Naj­pierw jed­nak po-­ zwoli mu prze­żyć stratę uko­cha­nej. Wy­szedł na ko­ry­tarz i otarł spły­wa­jącą po po­liczku łzę. Strona 15 2. Wro­cław, 1 marca 2012 r. Bie­lecki sta­nął nad Si­korą. Jego part­ner na­dal był po­chy­lony nad cia­łem swo­jej ko­biety. Mi­chał wie­dział, że jego przy­ja­ciel po­niósł ogromną stratę. Mo­nika była dla niego wszyst­kim. Była mi­ło­ścią jego ży­cia i  matką jego nowo na­ro­dzo­nego syna. Sam wciąż czuł w gar­dle gulę. Jesz­cze dwa dni temu roz­ma­wiał z Mo­niką, a te­raz ona le­żała tu mar­twa. To wszystko było jak zły sen. Na­dal nie mógł uwie-­ rzyć, że pi­jany kie­rowca za­bił jedną z  naj­waż­niej­szych osób w  ży­ciu jego i Grześka. Po­chy­lił się nad przy­ja­cie­lem i po­wie­dział ci­cho: – Grze­chu, chodź... Po­zwólmy im ją za­brać. Si­kora pod­niósł głowę i po­pa­trzył na niego za­łza­wio­nymi oczami. – Dla­czego ona? – spy­tał. – Nie wiem. Nie po­tra­fię od­po­wie­dzieć. – Dla­czego nas to spo­tkało? Co ta­kiego zro­bi­łem, że los mi ją za­brał? – Grze­chu, pro­szę... Si­kora ro­zej­rzał się po sali. Ka­wa­łek da­lej stały dwie pie­lę­gniarki, które miały prze­wieźć ciało Mo­niki do kost­nicy. – Czego one chcą? – spy­tał, wska­zu­jąc na ko­biety. – Mu­szą ją za­brać – po­wie­dział Bie­lecki. – Do­kąd? – Grze­chu, nie mo­żemy tu dłu­żej zo­stać. Jest już po pół­nocy. – Jesz­cze chwilkę – po­wie­dział Si­kora i po­ca­ło­wał Mo­nikę w czoło. – Pa­no­wie... – za­częła jedna z pie­lę­gnia­rek. – Mi­chał, po­wiedz pa­niom, że jesz­cze kilka mi­nut. –  Nie mo­żemy dłu­żej cze­kać. Pro­szę po­wie­dzieć ko­le­dze, że mu­simy za­brać ciało. Bie­lecki de­li­kat­nie po­cią­gnął part­nera za ra­mię. Si­kora wstał i po­zwo­lił się po-­ pro­wa­dzić w stronę wyj­ścia z sali. – Stary, mu­sisz być silny. Masz dla kogo żyć – po­wie­dział Mi­chał, gdy zna­leźli się na ko­ry­ta­rzu. Strona 16 W  sali pie­lę­gniarki na­kryły zwłoki Mo­niki bia­łym prze­ście­ra­dłem i  za­częły pchać łóżko na kół­kach w  stronę wyj­ścia. Si­kora pa­trzył na to prze­ra­żo­nym wzro­kiem. Mi­chał był pewny, że ten wi­dok uzmy­sło­wił mu z całą mocą, że to już na­prawdę ko­niec. Że już ni­gdy nie zo­ba­czy swo­jej uko­cha­nej uśmiech­nię­tej, że już ni­gdy nie usły­szy, jak z niego żar­tuje. – Ja już nic nie mu­szę, Mi­chał. Nic. – Masz syna. Te­raz może jesz­cze nie, ale za ja­kiś czas bę­dziesz mu­siał pod­jąć de­cy­zję, co da­lej. Mo­żesz go od­dać... – Co? Jak od­dać? – Ko­mi­sarz po­pa­trzył na Bie­lec­kiego zdu­miony. – No... zo­sta­wić go w szpi­talu. – Nie. To jest mój syn. Mój i Mo­niki. Jest dla mnie kimś waż­nym. Tylko on mi po niej po­zo­stał. Nie wy­obra­żam so­bie, że mógł­bym się go po­zbyć. – Ale to nie jest po­zby­cie. Wiesz, ile par czeka na po­tom­stwo? – To niech so­bie zro­bią. Tyle. Mały zo­staje ze mną. – Je­steś pe­wien? – Tak. I skończ ten te­mat. Mam te­raz waż­niej­sze rze­czy na gło­wie. Mu­szę to wszystko ja­koś ogar­nąć. Bie­lecki pa­trzył przez chwilę na part­nera. Miał wra­że­nie, że Si­kora jest na skraju za­ła­ma­nia. To, co mó­wił, kłó­ciło się z  tym, jak się za­cho­wy­wał. Niby był twardy, ale Mi­chał czuł, że wy­star­czy dro­biazg, żeby się roz­sy­pał. – Jak się czu­jesz? – spy­tał, cho­ciaż wie­dział, ja­kiej od­po­wie­dzi się spo­dzie­wać. – A jak mogę się czuć? – Naj­gor­sze, co te­raz mo­żesz zro­bić, to się za­ła­mać. Po­wi­nie­neś żyć. – I to mówi ktoś, kto chciał się od­pa­lić, bo chłop­taś go rzu­cił? – mruk­nął Grze-­ siek. – Tak. Tak wła­śnie mó­wię. Zdaję so­bie sprawę, że nie ma co po­rów­ny­wać. To, co prze­ży­wasz, jest po sto­kroć gor­sze niż to, czego ja do­świad­czy­łem. Poza tym weź pod uwagę, że Mo­nia też była mi bli­ska. Nie za­po­mi­naj o tym. Si­kora przez kilka se­kund mil­czał. W końcu po­wie­dział: – Wiem, prze­pra­szam. Bie­lecki spoj­rzał part­ne­rowi w oczy. – Weź kilka dni wol­nego, po­ukła­daj to so­bie. I spró­buj od­po­cząć. –  Nie. Sie­dze­nie w  pu­stym miesz­ka­niu mnie za­bije. Mu­szę coś ro­bić. Do-­ kończmy sprawę Kłu­sow­nika. – Jest za­koń­czona. Łu­kasz mó­wił, że Czar­nota nie żyje. Za­bił go Ma­li­now­ski. Strona 17 Si­kora przez mo­ment nie od­po­wia­dał. W końcu stwier­dził: – I do­brze. Nie bę­dziemy utrzy­my­wać psy­chola. *** Ja­siń­ski spoj­rzał na Stan­kie­wi­cza i na­brał głę­boko po­wie­trza. – Go­towy? – spy­tał. Part­ner ski­nął głową. Stali przed wej­ściem do szpi­tala na Bo­row­skiej. To w tym miej­scu od kilku go­dzin prze­by­wali Si­kora i Bie­lecki. Obaj po­li­cjanci przy-­ je­chali tu za­raz po otrzy­ma­niu in­for­ma­cji o wy­padku z udzia­łem Mo­niki. Ja­siń-­ ski ze Stan­kie­wi­czem nie mieli po­ję­cia, jaki jest stan ich ko­le­żanki z  wy­działu. Za­nim się jed­nak tego do­wie­dzą, cze­kał ich przy­kry obo­wią­zek. Mu­sieli prze­ka-­ zać Mi­cha­łowi wia­do­mość o  od­na­le­zie­niu zwłok jego by­łego chło­paka. Zda­wali so­bie sprawę, że Mi­chał być może pęk­nie, wpad­nie w roz­pacz. Nie mieli jed­nak in­nego wyj­ścia. Mu­sieli to zro­bić. We­szli do środka i  od razu udali się na od­dział, gdzie z  re­guły przy­wo­żono osoby po­szko­do­wane w  wy­pad­kach. Już z  da­leka wi­dzieli Si­korę. Bie­lecki stał obok niego. Po­de­szli bli­żej i Ja­siń­ski spy­tał: – Co z Mo­niką? Si­kora spoj­rzał na niego i gło­śno prze­łknął ślinę. – Ode­szła. Nie udało się jej ura­to­wać – po­wie­dział ci­cho. – Kurwa mać... – za­klął sto­jący obok Stan­kie­wicz. – Ale jak...? – szep­nął Ja­siń­ski. – Już w ka­retce ją re­ani­mo­wali. Po­tem dali ją na blok ope­ra­cyjny, ale nie prze-­ żyła. – Boże... – Dziecko żyje, ale jego stan jest ciężki. – Przyj­mij moje kon­do­len­cje. Mo­nika była jedną z nas i bę­dzie nam jej bra­ko-­ wało. – Stan­kie­wicz wy­cią­gnął dłoń do Si­kory. Ten ją uści­snął, a drugą ręką otarł po­woli spły­wa­jącą po po­liczku łzę. – Dzięki. To wiele zna­czy. Ja­siń­ski przez chwilę mil­czał. Spoj­rzał na Mi­chała i na­brał głę­boko po­wie­trza. Był świa­domy, że wia­do­mość, z którą tu przy­je­chali, do­bije jego ko­le­gów. Mu­siał jed­nak ją prze­ka­zać. – Mi­chał, mamy dla cie­bie smutną in­for­ma­cję. – Co? – Bie­lecki spoj­rzał na niego za­sko­czony. Strona 18 – Je­ste­śmy tu dla­tego, że ja­kiś typ za­bił Ja­kuba Bu­rzyń­skiego. –  Co?  – Bie­lecki po­pa­trzył na Si­korę, a  na­stęp­nie prze­niósł wzrok na Ja­siń-­ skiego. – Przy­kro mi – po­wie­dział Ja­siń­ski. – Rob­son... – szep­nął do sie­bie Si­kora. *** Aneta odło­żyła ko­mórkę na biurko i spoj­rzała na Łu­ka­sza. Ży­czyń­ski uważ­nie jej się przy­glą­dał. –  Co się stało? Wy­glą­dasz, jak­byś du­cha zo­ba­czyła. Dwa razy rzu­ci­łaś już kurwą. – Nie uwie­rzysz. Mo­nika nie żyje. Nie udało się jej ura­to­wać. Ga­da­łam wła­śnie z Ja­siń­skim. – Jak? Nie ga­daj! Prze­cież to nie­moż­liwe... – Ży­czyń­ski był zszo­ko­wany. Oboje wcze­śniej wie­dzieli, że do­szło do wy­padku, w któ­rym part­nerka Si­kory ucier­piała. Nie spo­dzie­wali się jed­nak, że ko­niec bę­dzie tak tra­giczny. – Ale to nie wszystko – po­wie­działa Aneta. – Nie mów, że jest coś jesz­cze. – Ja­siń­ski był z Igo­rem na miej­scu za­bój­stwa fa­ceta. Oka­zało się, że zbój ubił Ja­kuba Bu­rzyń­skiego. Tego chło­paka, z któ­rym krę­cił się Mi­chał. – No kurwa mać! Co jesz­cze przy­nie­sie ta noc? –  Nie wiem, ale zdaję so­bie sprawę, że może być te­raz z  deczka prze­je­bane. Nie wy­obra­żam so­bie, żeby Grze­siek i Mi­chał w ta­kiej sy­tu­acji byli zdolni do ja-­ kiej­kol­wiek ro­boty. – Pal­czak się wkurwi, bo zo­sta­jemy tylko my i Ja­siń­ski ze Stan­kie­wi­czem. Za mało. To spa­ra­li­żuje wy­dział. – Pew­nie głąb po­stara się ko­goś ścią­gnąć. Ale za­nim ten ktoś się wdroży, mi­nie sporo czasu. Ży­czyń­ski po­ki­wał głową. Chwilę póź­niej po­wie­dział: – Na szczę­ście Kłu­sow­nik już nie gra­suje. A wspo­mi­nał Ja­siń­ski wię­cej o tym za­bój­stwie Bu­rzyń­skiego? Mają już coś? – Nic nie mó­wił. Pew­nie wszyst­kiego do­wiemy się rano. – Wła­śnie. Po­win­naś po­je­chać do domu. Kim­niesz się i za­raz bę­dziesz w pełni sił. Strona 19 – Tak chyba zro­bię. – Aneta się­gnęła po le­żącą na bla­cie teczkę i scho­wała ją do szu­flady. – Ja tu do­koń­czę i prze­śpię się na po­lówce. Łu­kasz pod­szedł do szafy, wy­cią­gnął zza niej po­lowe łóżko i za­czął je roz­kła-­ dać. Aneta miała wszyst­kiego dość. Wczo­raj za­koń­czyli śledz­two do­ty­czące za-­ bójcy dzieci. Sprawa z  po­wodu śmierci sprawcy miała pójść do umo­rze­nia. Za-­ bójca unik­nął ziem­skiej spra­wie­dli­wo­ści. Te­raz cze­kał go sąd boży. Po­mimo że nie była prak­ty­ku­jącą ka­to­liczką, miała na­dzieję, że du­chowny trafi do pie­kła i bę­dzie się sma­żył w smole. Wstała i ru­szyła w stronę drzwi. – Aneta... – za­wo­łał za nią Łu­kasz. Za­trzy­mała się w pół kroku. – Prze­pra­szam. Nie chcia­łem cię zra­nić. Wiem, że moje tłu­ma­cze­nie jest głu-­ pie, ale mó­wię szcze­rze. Nie mam po­ję­cia, dla­czego to wszystko tak się spier­do-­ liło, ale mu­sisz mi uwie­rzyć, że tego nie chcia­łem. Nie od­po­wie­działa. Na­ci­snęła klamkę i wy­szła z wy­działu. *** Si­kora za­par­ko­wał przed blo­kiem, w  któ­rym miesz­kał Rob­son. Przy­je­chał tu­taj z  Bie­lec­kim. Ja­siń­ski i  Stan­kie­wicz uwa­żali, że nie po­winni w  tych oko­licz­no-­ ściach zaj­mo­wać się ro­botą, ale on miał na ten te­mat inne zda­nie. Po­wie­dział, że musi za­cho­wy­wać się nor­mal­nie. Po­mimo tra­gicz­nych oko­licz­no­ści na­dal był gliną i uwa­żał, że po­wi­nien wy­ko­ny­wać swoje obo­wiązki. Sie­dze­nie w domu by go za­biło. Chciał się za­jąć czym­kol­wiek, żeby tylko nie my­śleć o tra­ge­dii, która go spo­tkała. Mi­chał wy­znał, że ma po­dob­nie. W  miesz­ka­niu wciąż wspo­mi­nałby Kubę i  tylko wpadłby w  de­pre­sję. Strata Mo­niki i  by­łego chło­paka spra­wiła, że wró­ciły do niego czarne my­śli. Aby je za­głu­szyć, mu­siał za­jąć się czymś in­nym. Si­kora stwier­dził więc, że zajmą się Rob­so­nem. Ja­dąc tu, przez całą drogę mil­czeli. Ża­den z nich nie chciał roz­ma­wiać. Gdy Si-­ kora wy­siadł z  auta, Bie­lecki spoj­rzał w  stronę miesz­ka­nia, gdzie jesz­cze kilka dni temu miesz­kał jego Ku­buś. W  oknach było ciemno. Rob­sona albo nie było w domu, albo spał. – Jak wcho­dzimy? – spy­tał, pod­cho­dząc do od­pa­la­ją­cego pa­pie­rosa Si­kory. Ka­wa­łek da­lej par­ko­wał sa­mo­chód z dwoma po­li­cjan­tami z ich wy­działu. Ko-­ mi­sarz wo­lał za­trzy­mać po­dej­rza­nego tylko w  asy­ście Mi­chała, jed­nak ko­le­dzy z wy­działu po­sta­no­wili ich wspo­móc. Już po chwili Ja­siń­ski i Stan­kie­wicz do nich do­łą­czyli. Si­kora wziął ma­cha i po­wie­dział: Strona 20 – Jest śro­dek nocy. Trzeba go bę­dzie obu­dzić. – Wiesz, że się o to do­pier­dolą. –  Trudno. Mamy cze­kać, aż fra­jer się za­wi­nie? A  może po­zwo­lić mu za­trzeć ślady prze­stęp­stwa? Ma wy­prać ubra­nie, po­zbyć się noża? Nie, kurwa, nie­do­cze-­ ka­nie. Mi­chał, we­zwij pa­trol, aby nikt nam nie za­rzu­cił, że nie sto­su­jemy się do pro­ce­dur. Gdy Bie­lecki się­gnął po ra­dio­sta­cję, Si­kora prze­szedł się w stronę bloku. Wie-­ dział, że mu­szą dzia­łać spraw­nie  – jak naj­szyb­ciej prze­wieźć Rob­sona na ko-­ mendę i wy­cią­gnąć z niego ze­zna­nia. Za­równo on, jak i Mi­chał mieli pew­ność, że były chło­pak Kuby do­trzy­mał słowa i  ze­mścił się za po­rzu­ce­nie. Za­bił, bo nie mógł znieść tego, że jego ofiara mu się wy­rwała. Już wcze­śniej bił Kubę i  był skłonny do prze­mocy. Pa­so­wał im ide­al­nie na sprawcę. Po chwili Bie­lecki do­łą-­ czył do Si­kory. – Za pięć mi­nut bę­dzie pa­trol – po­wie­dział. Ko­mi­sarz spoj­rzał na ze­ga­rek. Za­ga­sił pa­pie­rosa i od­pa­lił ko­lej­nego. Po­sta­wił koł­nierz kurtki. Co­raz moc­niej wiało. Cie­szył się, że przy­naj­mniej nie pada śnieg. Wciąż się za­sta­na­wiał, czy do­brze robi. Mógł wziąć so­bie do serca słowa Mi­chała i pod­jąć de­cy­zję o tym, co zro­bić w naj­bliż­szej przy­szło­ści. Miał syna, który bę-­ dzie wy­ma­gał opieki. Cze­kało go nie lada wy­zwa­nie. W naj­gor­szych wi­zjach nie po­my­ślałby, że coś ta­kiego go spo­tka. Wie­dział, że po po­ro­dzie opieka nad Pio-­ tru­siem w głów­nej mie­rze spa­dłaby na barki Mo­niki. Było to dla niego czymś na-­ tu­ral­nym. On oczy­wi­ście za­pew­niłby jej wspar­cie, ale cały cię­żar dba­nia o dziecko po­no­si­łaby ona. Te­raz jed­nak sy­tu­acja zmie­niła się o sto osiem­dzie­siąt stopni. To on bę­dzie mu­siał za­jąć się syn­kiem. Sam. Bę­dzie mu­siał na­uczyć się opieki nad tak ma­łym czło­wie­kiem. Bę­dzie mu­siał się po­sta­rać za­peł­nić mu pustkę po stra­cie matki. Nie wie­dział tylko, czy da so­bie radę. Sam czuł ból w  sercu. Po­woli do­cie­rało do niego, że Mo­nika już ni­gdy się do niego nie uśmiech­nie. Ni­gdy mu nie do­gry­zie i ni­gdy go nie przy­tuli. Zo­stał tylko z Pio­tru-­ siem.Mógł oczy­wi­ście zde­cy­do­wać się na po­zo­sta­wie­nie synka w  szpi­talu. Na pewno zna­la­złaby się ja­kaś ro­dzina, dla któ­rej ten chło­piec byłby ca­łym świa­tem. To było w su­mie naj­prost­sze roz­wią­za­nie. Wie­dział jed­nak, że gdyby tak po­stą-­ pił, za­wiódłby Mo­nikę. Gdzieś tam z góry na nich pa­trzyła i do­pin­go­wała go. Nie był zbyt re­li­gijny, ale za­sta­na­wiał się, czy nie po­pro­sić o wspar­cie i radę księ­dza. Otrzą­snął się po chwili. Ostatni ka­płan, z  któ­rym miał do czy­nie­nia, oka­zał się za­bójcą i zwy­rod­nial­cem. Chyba jed­nak bę­dzie mu­siał ogar­nąć się sam. Ulicą po­woli je­chał ra­dio­wóz. Mieli ocze­ki­wane wspar­cie mun­du­ro­wych. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach mu­sie­liby cze­kać do rana, aby do­ko­nać prze­szu-­