Kolo czasu #14 Sciezka sztyletow - JORDAN ROBERT
Szczegóły |
Tytuł |
Kolo czasu #14 Sciezka sztyletow - JORDAN ROBERT |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kolo czasu #14 Sciezka sztyletow - JORDAN ROBERT PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kolo czasu #14 Sciezka sztyletow - JORDAN ROBERT PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kolo czasu #14 Sciezka sztyletow - JORDAN ROBERT - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JORDAN ROBERT
Kolo czasu #14 Sciezkasztyletow
ROBERT JORDAN
(Przelozyla Katarzyna Karlowska)
SCAN-dal
Kto z moznymi zwyczajny wieczerzac, podazac musi sciezka sztyletow.Anonimowa adnotacja atramentem na marginesie rekopisu (datowanego na czasy Artura Hawkwinga) przedstawiajacego schylek epoki Konklawe Tovanskich
Na wysokosciach nie masz innych sciezek, jak tylko wiodace po ostrzach sztyletow. Stare porzekadlo Seanchan
Dla Harriet, mojego swiatla, mojego zycia, mojego serca - na zawsze
PROLOG ZWODNICZE POZORY
Ethenielle widywala juz w zyciu formacje skalne, ktore pysznily sie mianem gor, mimo iz w istocie byly znacznie nizsze od tego masywu zwanego, nie wiadomo dlaczego, skromnie Czarnymi Wzgorzami i straszacego wysokimi, pochylymi goloborzami na poly wbitych pod ziemie glazow, oplecionymi siecia stromych i kretych przeleczy. Nawet kozica stanelaby na ten widok. Trzy dni mozna bylo jechac przez te uwiedle od upalu lasy i porosniete zbrazowiala trawa laki, nie napotkawszy ni sladu ludzkiej siedziby, po czym znienacka okazywalo sie, ze w odleglosci zaledwie pol dnia drogi znajduje sie kolejne siedem czy osiem malenkich wiosek, zapomnianych przez swiat. Posrod oddalonych od wszelkich szlakow handlowych Czarnych Wzgorz ludziom zawsze zylo sie ciezko, teraz bylo im jeszcze trudniej. Wychudly lampart, ktory zazwyczaj umyka na widok ludzi, przygladal sie spokojnie ze stromego zbocza, oddalonego nie wiecej niz o czterdziesci krokow, jak przejezdzala obok w towarzystwie zbrojnej eskorty. Na zachodzie, niczym zly omen, uporczywie kolowaly sepy. Nawet pojedynczy obloczek nie szpecil krwistoczerwonej tarczy slonca, jednakze nieba nie sposob bylo nazwac czystym. Kazdy podmuch cieplego wiatru wzbijal wysoko geste chmury kurzu.Ethenielle jechala powoli, czujac sie bezpiecznie - wziela przeciez ze soba piecdziesieciu najlepszych ludzi. W przeciwienstwie do Surasy, swej na poly legendarnej antenatki, nie ludzila sie, ze pogoda podporzadkuje sie jej oczekiwaniom tylko dlatego, ze zasiadala na stolcu zwanym Tronem Chmur, co do pospiechu zas... Porzadek marszruty uzgodniony zostal w drodze wymiany listow, pieczolowicie zaszyfrowanych i powierzanych najbardziej zaufanym poslancom; warunek byl jeden - pod zadnym pozorem nie sciagac na siebie uwagi podczas podrozy. Nielatwe zadanie. Niektorzy twierdzili, ze wrecz niemozliwe.
Poczatkowo zasepiona, ucieszyla sie teraz ze szczesliwego zbiegu okolicznosci, ktory, nie narzucajac koniecznosci zabijania nikogo, pozwolil dotrzec tak daleko i ominac te wszystkie wioski (niczym musze kropki na mapie), choc czesto oznaczalo to wydluzenie podrozy nawet o kilka dni. Nieliczne stedding Ogirow nie nastreczaly problemow - Ogirowie z zasady niewiele uwagi poswiecali ludzkim sprawom, a ostatnimi czasy stronili od nich chyba jeszcze bardziej - za to mieszkancy wiosek... Wiosek zbyt malych, by mogli sie w nich ukrywac informatorzy Bialej Wiezy tudziez czlowieka, mieniacego sie Smokiem Odrodzonym - moze nawet nim byl naprawde, nie umiala orzec, co jest gorsze - nie takich jednak malych, by nie docierali do nich handlarze. A handlarze wymieniali nie tylko towary, rozmawiali z ludzmi, ktorzy z kolei rozmawiali z innymi ludzmi, i tym sposobem plotki rozprzestrzenialy sie niczym
wody nieskonczenie rozwidlajacej sie rzeki, pokonujac Czarne Wzgorza i szerzac po calym swiecie. Kilka przypadkowych slow i samotny pasterz, o ktorego istnieniu nikt dotad nie wiedzial, mogl stac sie zarzewiem pozaru alarmujacego wszystkich w odleglosci pieciuset lig. Pozaru trawiacego lasy i stepy. Trawiacego miasta. Cale kraje.
-Serailla, czy naprawde dokonalam wlasciwego wyboru? - Ethenielle skrzywila sie,
zirytowana wlasnymi slowami. Z pewnoscia nie byla juz jakas mlodka, jednak nieliczne siwe
wlosy nie stanowily usprawiedliwienia dla starczej paplaniny. Decyzja zapadla. Mimo to nie
potrafila przestac analizowac stojacych za nia racji. Swiatlosc swiadkiem, ze daleko jej bylo do
beztroski, ktora z pozoru zdradzala.
Pierwsza Doradczyni Ethenielle podjechala na gniadej klaczy, zajmujac miejsce przy boku smuklego karego wierzchowca krolowej. Lady Serailla, z kragla, spokojna twarza i bystrymi ciemnymi oczyma, rownie dobrze mogla byc zona pierwszego lepszego chlopa, tyle ze wbita w suknie, jaka szlachcianki wkladaly do konnej jazdy - jednak umysl ukryty za pospolitymi, teraz na dodatek zlanymi potem rysami, byl rownie przenikliwy, jak rozum Aes Sedai.
-Inne mozliwosci pociagaly za soba wcale nie mniejsze ryzyko, aczkolwiek odmiennej
natury - odparla zgrabnie. Choc nieco przysadzista, Serailla wszystko robila zgrabnie. W siodle
byla rownie pelna gracji jak w tancu, mowila zawsze gladka, potoczysta fraza. Bez sladu falszu
czy obludy, po prostu niewzruszenie zgodna z normami stylu. - Niezaleznie od tego, jak jest
naprawde, Wasza Wysokosc, Biala Wieze najwyrazniej tknal paraliz, jesli wrecz nie zostala
obrocona w ruine. Niemniej; oczywiscie, ty moglabys trwac dalej ze wzrokiem wbitym w
Ugor, niepomna, ze swiat wali sie za twoimi plecami. Moglabys, gdybys byla kims innym.
Zwykla potrzeba zrobienia czegos. Czy to przez nia wlasnie znalazla sie tutaj? Coz, jesli Biala Wieza nie chce albo nie moze zrobic tego, co nalezy, w takim razie ktos inny zrobi to za nia. Jaki pozytek z warty na przedmurzu Ugoru, jesli swiat rzeczywiscie wali sie jej za plecami?
Ethenielle zerknela na szczuplego mezczyzne, ktory jechal u jej drugiego boku; siwe pasma na skroniach wywolywaly wrazenie buty, podkreslane dodatkowo przez Miecz Kirukan w zdobnej pochwie, ulozony w zgieciu lokcia. Szumna nazwa, niewykluczone jednak, ze krolowa Aramaelle, slawiona legendami wojowniczka, rzeczywiscie sie nim poslugiwala. Klinge wykuto w czasach starozytnych, jak twierdzili niektorzy, przy uzyciu Mocy. Zgodnie z tradycja, obureczna rekojesc byla skierowana w jej strone, aczkolwiek Ethenielle nawet by przez mysl nie przyszlo po nia siegnac, nie byla przeciez jakas tam krewka Saldaeanka. Krolowa miala myslec, swiecic przykladem i rozkazywac - nie podolalaby temu zadaniu, zajmujac sie rownoczesnie rzeczami, ktore kazdy zolnierz potrafil wykonac lepiej.
-A ty, Mieczniku? - spytala. - Coz cie trapi o tak poznej porze?
Lord Baldhere obrocil sie w okutym zlotem siodle, zerkajac w strone jadacych za nimi
zolnierzy, dzierzacych sztandary chronione futeralami z wytlaczanej skory i haftowanego jedwabiu.
-Nie lubie kryc, kim jestem, Wasza Wysokosc - oznajmil zrzedliwym tonem, patrzac z powrotem przed siebie. - Juz niebawem swiat sie dowie o nas i o tym, czego dokonalismy albo probowalismy dokonac. Przyszlosc przyniesie smierc albo miejsce w historii, wzglednie jedno i drugie, niech wiec wiedza od razu, z kim maja do czynienia. - Baldhere mial ciety jezyk i zachowywal sie, jakby interesowaly go tylko stroje i muzyka - ten doskonale skrojony, niebieski kaftan byl juz trzecim, jaki dzis wlozyl - ale, podobnie jak w przypadku Serailli, pozory mylily. Miecznik Tronu Chmur dzwigal obowiazki znacznie ciezsze niz miecz ukryty w wysadzanej klejnotami pochwie. Od smierci krola malzonka, przed mniej wiecej dwudziestu laty, to Baldhere dowodzil w imieniu krolowej armiami Kandoru i wiekszosc zolnierzy poszlaby za nim az do Shayol Ghul. Nie zaliczal sie do najwybitniejszych dowodcow, ale wiedzial, kiedy podjac boj, kiedy zen zrezygnowac, umial tez zwyciezac.
-Dotarlismy chyba juz na miejsce spotkania - odezwala sie nagle Serailla, dokladnie w tym samym momencie, gdy Ethenielle spostrzegla zwiadowce wyslanego naprzod przez Baldhere'a, bojazliwego mezczyzne o imieniu Lomas, kryjacego glowe helmem z godlem lisiego lba - sciagal wlasnie wodze na szczycie przeleczy. Pochylil lance i wykonal gest oznaczajacy: "Umowione miejsce w zasiegu wzroku".
Baldhere zawrocil swego okazalego wierzchowca i wrzasnal do eskortujacych zolnierzy, ze maja sie zatrzymac - a zaiste potrafil wrzeszczec, kiedy zechcial - po czym spial siwka ostrogami, by dogonic ja i Seraille. Mialo to byc spotkanie odwiecznych sojusznikow, jednak kiedy mijali po drodze Lomasa, Baldhere wydal mezczyznie o szczuplej twarzy zwiezly rozkaz: "Miej wszystko na oku". Jesli cos pojdzie nie tak, Lomas da sygnal eskorcie, ktora natychmiast otoczy krolowa.
Ethenielle westchnela cicho, kiedy Serailla przytaknela, aprobujac rozkaz. Odwieczni sojusznicy - a jednak w tych czasach wzajemne podejrzenia byly tak czeste jak muchy nad kupa gnoju. Ich poczynania mialy taki skutek, jakby ktos zamieszal gnojowke i sploszyl robactwo. Zbyt wielu wladcow poludnia zmarlo albo zaginelo zeszlego roku, aby Ethenielle mogla ufac noszonej koronie. Zbyt wiele krain wdeptano w ziemie w sposob, jakiego nie powstydzilaby sie armia trollokow. Ten al'Thor - kimkolwiek sie okaze - bedzie musial odpowiedziec na wiele pytan. Bardzo wiele.
Za plecami Lomasa przelecz otwierala sie na plytka niecke, za mala, by mozna nazwac ja dolina, podobnie jak porastajace ja z rzadka drzewa nie zaslugiwaly na miano chocby zagajnika. Na drzewach skorzanych, niebieskich jodlach, trojiglastych sosnach, a takze niektorych debach zostala jeszcze odrobina zieleni, ale rosliny innych gatunkow pokrywal zeschly braz albo sterczaly ku niebu ich bezlistne galezie. Za to w poludniowej czesci niecki znajdowalo sie cos, co czynilo ja znakomitym miejscem na wyznaczenie spotkania. Smukla iglica z polyskliwej, zlotej koronki, choc czesciowo zagrzebana w nagim zboczu i tak gorowala dobre siedemdziesiat krokow ponad korony sasiadujacych drzew. Wiedzialo o niej kazde dziecko z Czarnych Wzgorz, ktore bylo wystarczajaco duze, by sie wyrywac spod opieki rodzicow, jednak przez cztery dni podrozy od niecki nie spotkali zadnej wioski, nikt tez z wlasnej woli nie podszedlby do niej blizej niz na dziesiec mil. Krazyly opowiesci o oblakanczych wizjach, o zywych trupach, o tym, ze kazdego, kto dotknal iglicy, czekala rychla smierc.
Ethenielle poczula przeszywajacy ja lekki dreszcz, choc przeciez nie uwazala siebie za osobe obdarzona szczegolnie wybujala wyobraznia. Nianh powiadala, ze iglica stanowi nieszkodliwa pozostalosc po Wieku Legend. Na cale szczescie Aes Sedai nie miala powodu, by wspomniec rozmowe sprzed tylu lat. Szkoda, ze martwych nie dawalo sie zmusic, by ozyli, chocby tylko tutaj. Zgodnie z legenda Kirukan wlasnorecznie sciela glowe jakiemus falszywemu Smokowi i urodzila dwoch synow innemu mezczyznie, ktory potrafil przenosic. A moze to byl ten mezczyzna. Kirukan zapewne wiedziala, jak zrealizowac swoj cel i przezyc.
Zgodnie z przewidywaniami, dwoch uczestnikow spotkania juz na nich czekalo, kazdemu towarzyszyla dwojka dworzan. Pociagla twarz Paitara Nachimana przecinaly znacznie liczniejsze zmarszczki niz zapamietane oblicze tamtego oszalamiajaco przystojnego starszego mezczyzny, ktory tak sie podobal mlodej dziewczynie, nie mowiac juz o tych przerzedzonych i przetkanych siwizna wlosach. Na szczescie przestal splatac je w warkoczyki na arafelianska modle i scinal teraz krotko. W siodle jednakze siedzial sztywno wyprostowany, a ramion jego haftowanego kaftana z zielonego jedwabiu z pewnoscia nie trzeba bylo wypychac wata; Ethenielle I wiedziala ponadto, ze wciaz zrecznie i skutecznie potrafi wladac j mieczem. Drugi, Easar Togita, obdarzony kanciasta twarza i z siwa kita pozostawiona na czubku wygolonej czaszki, w prostym f, kaftanie barwy starego spizu, byl nie tylko nizszy o glowe od krola Arafel, ale takze znacznie smuklejszy - jednak w porownaniu z nim Paitar wygladal niemalze na slabeusza. Oczu Easara, krola Shienaru, nie rozplomienial gniew -zdawalo sie wrecz, ze smutek na stale osiadl w jego spojrzeniu - ale zdawal sie on wykuty z tego samego metalu co jego dlugi miecz przypasany do plecow. Ethenielle ufala obu
mezczyznom - i miala nadzieje, ze ich rodzinne koneksje dodatkowo utrzymuja owo zaufanie. Ludzi Pogranicza w takim samym stopniu trzymaly wiezy malzenskie, co wspolna wojna z Ugorem - jej corka poslubila trzeciego syna Easara, syna wydala za ukochana wnuczke Paitara, a brat i dwie siostry rowniez wzenili sie w shienaranskie Domy.
Adiutanci roznili sie miedzy soba tak samo jak ich wladcy. Ishigari Terasian, odziany w przedni, a jednak potwornie wymiety czerwony kaftan, wygladal jak zawsze, jakby wlasnie ocknal sie z otepienia po pijackiej biesiadzie - zamglone oczy, nie ogolone policzki. Dla odmiany Kyril Shianri, sluszny wzrostem, szczuply i niemal rownie elegancki jak Baldhere, gdyby nie twarz okryta kurzem i potem, ze srebrnymi dzwoneczkami przy wysokich butach, rekawicach, a takze wplecionymi w warkoczyki, jak zwykle mial niezadowolona mine i na wszystkich, z wyjatkiem Paitara, zdawal sie patrzec z gory. Shianriego doprawdy pod wieloma wzgledami nalezalo okreslic mianem glupca - arafelianscy krolowie rzadko kiedy udawali, ze sluchaja swoich doradcow, polegajac w zamian na swych zonach - ale on byl glupcem jeszcze wiekszym, niz to sie wydawalo na pierwszy rzut oka. Z kolei Agelmar Jagad byl jakby lepsza wersja Easara - niczym sie nie wyrozniajacy, prosto odziany mezczyzna, jakby wykuty ze stali i kamienia, majacy wiecej broni niz Baldhere, przypominajacy nagla smierc, ktora czeka, az ja spuszcza z uwiezi; natomiast Alesune Chulin byla tak szczupla, jak Serailla krepa, tak piekna, jak Serailla pospolita i tak zapalczywa, jak Serailla opanowana. Alesune wygladala, jakby od razu urodzila sie w tych wspanialych niebieskich jedwabiach. Nalezalo jednak pamietac, ze osadzanie Serailli po pozorach tez bylo bledem.
-Oby Pokoj i Swiatlosc obdarzyly cie swa laska, Ethenielle z Kandoru - zagail
szorstkim tonem Easar, kiedy Ethenielle sciagnela przed nimi wodze, a Paitar, wchodzac mu w
slowo, zaintonowal: - Oby Swiatlosc przyjela cie w swe objecia, Ethenielle z Kandoru. - Paitar
nadal mowil glosem, od ktorego kobiecie serce bilo zwawiej. Mial on jednak zone, ktora
wiedziala, ze nalezy do niej az po podeszwy butow; Ethenielle watpila, by Menuki
kiedykolwiek przezyla bodaj jedna chwile zazdrosci czy przynajmniej miala ku temu cien
powodow.
Sama przywitala ich w rownie zwiezly sposob, na koniec tylko dodala obcesowo:
-Mam nadzieje, ze pokonaliscie taki szmat drogi niezauwazenie.
Easar parsknal glosno i wsparlszy dlonie o lek siodla, obrzucil ja ponurym spojrzeniem.
Ten twardy mezczyzna owdowial przed jedenastu laty i nadal oplakiwal zone, dla ktorej zwykl ongis pisywac wiersze. Zawsze bylo cos wiecej oprocz tego, co widzialo sie na powierzchni.
-Gdyby stalo sie inaczej, Ethenielle - odburknal - to rownie dobrze moglibysmy od razu
wracac.
-Juz mowisz o odwrocie? - W tonie, jakim Shianri wypowiedzial te slowa, wsparte
gwaltownym szarpnieciem ozdobionych fredzlami wodzy, lekka uprzejmosc maskowala
pogarde ledwie na tyle, by nie poczytac ich za obraze. Agelmar jednak dalej przygladal mu sie
zimno, ledwie dostrzegalnie poprawiwszy sie w siodle - wcielenie czlowieka, ktory
przypomina sobie, gdzie tez schowal swoja bron. Dawni sojusznicy w rozlicznych bitwach na
pograniczu Ugoru, a jednak ta swiezo zrodzona podejrzliwosc wciaz podnosila leb.
Wierzchowiec Alesune, siwa klacz wielka jak rumak bojowy, zaczela wierzgac. Cienkie siwe pasma w dlugich czarnych wlosach Alesune nagle zdaly sie niczym pioropusz helmu, a ten, kto teraz napotkalby jej wzrok, moglby od razu zapomniec, ze shienaranskie kobiety bynajmniej nie ucza sie poslugiwac bronia, ani nie walcza w pojedynkach. Nosila prosty tytul shatayan domu krolewskiego, ale ten, kto uwazal, ze wplywy shatayan koncza sie na wydawaniu rozkazow kucharzom, pokojowym i dostawcom zywnosci, popelnial wielki blad.
-Glupota to nie to samo co odwaga, lordzie Shianri. Zostawiamy Ugor calkiem bez dozoru i jesli nam sie nie powiedzie, a moze tak byc rowniez wtedy, gdy wygramy, glowy niektorych z nas beda zatkniete na grotach pik. Byc moze nawet wszystkich. Jesli nie al'Thor, to Biala Wieza z pewnoscia tego dopilnuje.
-Ugor wyglada jak pograzony we snie - mruknal Terasian i kiedy potarl sie po miesistym podbrodku, rozleglo sie glosne zgrzytanie porastajacej go szczeciny. - W zyciu nie widzialem, by panowal tam taki spokoj.
-Cien nigdy nie spi - wtracil cicho Jagad, a Terasian przytaknal, jakby i to bylo godne zastanowienia. Agelmar byl najlepszym dowodca wojskowym z nich wszystkich, jednym z najlepszych na calym swiecie, ale Terasian zajmowal miejsce po prawicy Paitara wcale nie dlatego, ze dobrze sie sprawdzal jako kompan od kieliszka.
-Straz, jaka zostawilam przy Ugorze, poradzi sobie... chyba ze znowu wybuchna Wojny z Trollokami - oswiadczyla stanowczo Ethenielle. - Ufam, ze wszyscy postapiliscie rownie roztropnie. Ale nie to akurat jest istotne. Czy ktos naprawde uwaza, ze jeszcze mozemy sie wycofac? - Zadala to pytanie oschlym tonem, nie spodziewajac sie odpowiedzi, ktora jednak padla.
-Wycofac sie? - zabrzmial za jej plecami wladczy glos mlodej kobiety. Tenobia z Saldaei podjechala galopem do zgromadzonych, po czym sciagnela wodze tak gwaltownie, ze jej bialy wierzchowiec stanal deba. Wzdluz ciemnoszarych rekawow jej sukni do konnej jazdy umieszczone byly grube sznury perel, a geste zwoje czerwono-zlotego haftu podkreslaly smuklosc kibici i kraglosc lona. Byla wysoka, jak na kobiete, i jakims sposobem sprawiala
wrazenie ladnej, jesli nawet nie pieknej, mimo bardzo wydatnego nosa. Wrazenie to podkreslaly nie tylko wielkie, skosne oczy granatowej barwy, ale rowniez pewnosc siebie, tak wielka, ze az promieniowala z calej jej postaci. Jak sie nalezalo spodziewac, krolowej Saldaei towarzyszyl jedynie Kalyan Ramsin, jeden z jej rozlicznych wujow, naznaczony wieloma bliznami szpakowaty mezczyzna o orlim nosie, z okalajacymi usta sumiastymi wasami. Tenobia Kazadi tolerowala wylacznie rady pochodzace od zolnierzy. - Ja sie nie cofne -ciagnela zapalczywym tonem - niezaleznie od tego, co zrobi reszta z was. Poslalam mojego drogiego wuja Davrama, by przywiozl mi glowe falszywego Smoka Mazrima Taima, a tymczasem on wraz z Taimem zaciagnal sie pod sztandar al'Thora, jesli mozna wierzyc choc w polowe wiesci, ktore do mnie docieraja. Mam blisko piecdziesiat tysiecy zolnierzy i cokolwiek postanowicie, nie zrezygnuje, dopoki moj wuj i al'Thor nie popamietaja sobie raz na zawsze, kto wlada Saldaea.
Ethenielle wymienila spojrzenia z Serailla i Baldhere, gdy tymczasem Paitar i Easar zaczeli zapewniac Tenobie, ze rowniez nie zamierzaja rezygnowac. Serailla nieznacznie pokrecila glowa i lekko wzruszyla ramionami. Natomiast Baldhere wyraznie przewrocil oczami. Wprawdzie nie sposob bylo, rzecz jasna, przypisac Ethenielle szczerego pragnienia, by Tenobia w ostatniej chwili zrezygnowala, jednak calkiem powaznie obawiala sie klopotow, ktorych mogla przysporzyc im dziewczyna.
Saldaeanie byli dziwacznym narodem - Ethenielle czesto sie zastanawiala, jak to sie stalo, ze malzenstwo jej siostry, Einone, z kolejnym wujem Tenobii okazalo sie tak udane -jednakze w przypadku Tenobii owa dziwacznosc przekraczala wszelkie granice. Wszyscy Saldaeanie lubili zwracac na siebie uwage, ale Tenobia wprost uwielbiala wprawiac Domani w oslupienie i sprawiac, ze w porownaniu z nia Altaranie sprawiali wrazenie bezbarwnych. O temperamentach mieszkancow Saldaei krazyly legendy, jej temperament zas przypominal otwarty ogien na porywistym wietrze - czlowiek nie byl w stanie przewidziec, co moze go rozniecic. Ethenielle nie miala nawet ochoty sie zastanawiac, jak, wbrew jej woli, zmusic te kobiete do posluchania glosu rozsadku - tego dokonac potrafil jedynie Davram Bashere. Pozostawala tez sprawa jej zamazpojscia.
Tenobia byla jeszcze mloda, ale juz dawno weszla w wiek stosowny do zamazpojscia -malzenstwo stanowilo obowiazek kazdego czlonka panujacego Domu, a tym bardziej wladcy; nalezalo przypieczetowac sojusze, zadbac o nastepce tronu - a jednak sama Ethenielle nigdy nie brala dziewczyny pod uwage jako ewentualnej partnerki dla swych synow. Kandydatowi na meza Tenobia stawiala rownie wysokie wymagania, jak wszystkiemu, co ja otaczalo. Musialby sam dac rade dziesieciu Myrddraalom, rzecz jasna, wycinajac ich wszystkich w pien. A
rownoczesnie przygrywac na harfie i ukladac wiersze. Wprawiac uczonych w zdumienie, zjezdzajac przy tym konno ze stromego urwiska, czy tez wjezdzajac na nie. I oczywiscie we wszystkim jej ulegac - ostatecznie byla krolowa - od czasu do czasu jednak, w stosownym momencie, zignorowac to, czego chciala, i raczej postawic na swoim. Ta dziewczyna naprawde tego wlasnie chciala! Swiatlosci, dopomoz takiemu, ktory stawialby na swoim wtedy, gdy ona chcialaby uleglosci albo byl ulegly wtedy, gdy ona by chciala inaczej. Tenobia nigdy wprawdzie nie powiedziala tego wszystkiego wprost, ale kazda rozumna kobieta, ktora slyszala, co ona wygaduje na temat mezczyzn, potrafila poskladac to w calosc. Tenobia miala umrzec w stanie panienskim - tak jej bylo widocznie pisane. Co oznaczalo, ze tron odziedziczy jej wuj Davram - jesli Tenobia pozwoli mu dozyc - a jesli nie, to jego spadkobierca. Podchwycila jakies slowo, wyprostowala sie gwaltownie w siodle. Powinna uwazac, o nazbyt wazne rzeczy tutaj chodzi.
-Aes Sedai? - powtorzyla ostro. - Jakie Aes Sedai? - Wszystkie doradczynie z Tar
Valon, z wyjatkiem towarzyszacej Paitarowi, zareagowaly na pierwsze slowo o klopotach w
Bialej Wiezy; przydzielone jej Nianh i Aisling Easara przepadly bez sladu. Jesli Aes Sedai
bodaj domyslaly sie, jakie sa ich plany... Coz, Aes Sedai zawsze mialy wlasne plany. Zawsze.
Kiepska sprawa, gdyby mialo sie okazac, ze wbrew przewidywaniom nie tylko wsadza reke w
gniazdo szerszeni, ale ze gniazda sa az dwa.
Paitar wzruszyl ramionami, cokolwiek zaklopotany. Nieblahe osiagniecie w jego przypadku, podobnie jak Serailla nie dawal sie latwo wytracic z rownowagi.
-Chyba sie nie spodziewalas, ze zostawie Coladare w domu, Ethenielle - powiedzial uspokajajacym tonem - nawet gdybym byl w stanie zataic przed nia przygotowania. - Nie spodziewala sie. Kiruna, jego ukochana siostra, sama byla Aes Sedai i zaszczepila w nim moc cieplych uczuc wobec Wiezy. Nie spodziewala sie, ale po cichu na to liczyla. - Coladara miala gosci - ciagnal. - Az siedem siostr. Majac na wzgledzie okolicznosci, wydalo mi sie, ze postapie roztropnie, jesli wszystkie zabiore ze soba. Na szczescie nie musialem ich dlugo przekonywac. Tak naprawde, to w ogole nie musialem.
-Oby Swiatlosc opromienila i zachowala nasze dusze - wyszeptala Ethenielle, a jak echo zawtorowali jej Serailla i Baldhere. - Osiem siostr, Paitar? Osiem? - Biala Wieza z pewnoscia znala juz dokladnie kazdy zamierzony przez nich krok.
-A ja przywiozlam ze soba jeszcze piec - wtracila Tenobia takim tonem, jakby oznajmiala, ze zabrala pare nowych pantofli. - Spotkaly mnie tuz przed wyjazdem z Saldaei. Przypadkiem, tego jestem pewna, bo wygladaly na rownie zdziwione jak ja. Kiedy sie domyslily, co zamierzam... nadal nie wiem, jak im sie to udalo, a jednak... no wiec, kiedy sie
domyslily, oczekiwalam, ze natychmiast pognaja na poszukiwanie Memary. - Zmarszczyla brwi w przelotnym grymasie. Elaida mocno sie przeliczyla, przysylajac siostre, ktorej zadaniem bylo okpienie Tenobii. - A tymczasem - skonczyla - Illeisien i pozostalym jeszcze bardziej niz mnie zalezalo na utrzymaniu rzeczy w tajemnicy.
-No i co z tego! - upierala sie Ethenielle. - Trzynascie siostr. I teraz trzeba tylko, by ktoras znalazla sposob na przeslanie wiadomosci. Chocby kilku linijek listu. Zastrasza jakiegos zolnierza albo pokojowke. Czy ktoremus z was sie wydaje, ze potrafi je powstrzymac?
-Kosci zostaly rzucone - orzekl lakonicznie Paitar. Co sie stalo, to sie nie odstanie. W oczach Ethenielle Arafelianie byli niemal rownie dziwni jak Saldaeanie.
-Dalej na poludniu - dodal Easar - towarzystwo trzynastu Aes Sedai moze sie okazac jak najbardziej wskazane. - Po tym stwierdzeniu zapadlo milczenie, brzemienne w nie dopowiedziane wnioski. Nikt nie mial ochoty formulowac ich na glos. To wszystko dalece odbiegalo od zwyklych zmagan z Ugorem.
Za to Tenobia wprawila wszystkich w zdumienie, bo ni stad, ni zowad wybuchnela smiechem. Jej wierzchowiec usilowal stanac deba, ale osadzila go ostro.
-Ja zamierzam dotrzec na poludnie tak szybko, jak tylko sie da, tymczasem jednak
zapraszam wszystkich na wieczerze w moim obozie. Bedziecie mogli porozmawiac z Illeisien
oraz jej przyjaciolkami i sami sie przekonac, czy wasz osad zgadza sie z moim. A jutrzejszej
nocy spotkamy sie w obozowisku Paitara i wypytamy przyjaciolki Coladary. - Propozycja byla
tak sensowna i oczy - wista, ze zyskala natychmiastowa akceptacje. A potem Tenobia dodala
jeszcze, jakby po namysle: - Moj wuj Kalyan bedzie zaszczycony, jesli pozwolisz mu usiasc
obok siebie, Ethenielle. Bardzo cie podziwia.
Ethenielle popatrzyla na Kalyana Ramsina, ktory siedzial na koniu, za Tenobia i dotad ani razu sie nie odezwal, sprawial wrecz wrazenie, jakby nawet nie oddychal. Ich spojrzenia spotkaly sie i posiwialy orzel przelotnie spojrzal jej gleboko w oczy. Przez chwile dostrzegla w jego wzroku cos, czego nie widziala od smierci Brysa - zobaczyla mezczyzne patrzacego nie na krolowa, lecz na kobiete. Odczula to jak cios, ktory potrafi pozbawic tchu. Tenobia przeniosla spojrzenie z wuja na Ethenielle, a towarzyszyl temu zle skrywany usmieszek satysfakcji.
Ethenielle poczula wzbierajaca w sobie wscieklosc. Usmiech tam- tej byl przejrzysty niczym zrodlo, jakby juz samego wzroku Kalyana nie wystarczylo. Ta dzierlatka wymyslila sobie, ze ich ozeni? To dziecko sadzi?... Calkiem nagle furie zastapil smutek. Sama byla jeszcze mlodsza, kiedy swatala swa owdowiala siostre Nazelle. I choc wbrew poczatkowym protestom siostry o malzenstwie zdecydowala wylacznie racja stanu, ostatecznie Nazelle pokochala lorda Ismica. Ethenielle od tak dawna aranzowala juz tylko cudze malzenstwa, ze
nigdy sie nie zastanowila, czy sama bylaby zdolna do stworzenia nowego, trwalego zwiazku. Raz jeszcze przyjrzala sie Kalyanowi, tym razem dokladniej. Na jego ogorzalej twarzy nie bylo nic procz nalezytego szacunku, jednak wyobraznia podsuwala wyraz jego oczu, jaki widziala przed chwila. Oblubieniec, ktorego wybralaby dla siebie, musialby byc silnym mezczyzna, ale wlasnym dzieciom przynajmniej, jesli juz nie rodzenstwu, nigdy nie odbierala szansy na milosc - dla siebie tez nie zadalaby mniej.
-Zamiast marnowac dzien na czcza gadanine - powiedziala, glosem bardziej
scisnietym, nizby sobie zyczyla - zajmijmy sie tym, po co tu przybylismy. - Niech Swiatlosc
strawi jej dusze, jest przeciez dorosla kobieta, nie zas mloda dziewczyna, ktora po raz pierwszy
w zyciu spotyka potencjalnego kandydata do swej reki. - No i jak bedzie? - spytala
podniesionym, tym razem odpowiednio stanowczym tonem.
Wszystko zostalo juz uzgodnione w ostroznych slowach tamtych listow, teraz jednak, w miare jak beda sie posuwali coraz dalej na poludnie, plany mialy podlegac modyfikacjom, stosownie do okolicznosci. Spotkaniu zas tak naprawde przyswiecal jeden tylko cel: odnowienie pewnego prostego, starozytnego rytualu Ziem Granicznych, ktory inicjowano zaledwie siedmiokrotnie przez wszystkie lata, jakie uplynely od Pekniecia. Prosty obrzadek, ktory jednak zwiaze ich silniej, nizli potrafily slowa, jakkolwiek by byly wielkie. Wladcy podjechali blizej siebie, a towarzyszace im osoby usunely sie na bok.
Ethenielle syknela, gdy noz przecial skore na wnetrzu jej lewej dloni. Tenobia przejechala ostrzem po swojej dloni i zasmiala sie. Paitar i Easar rownie dobrze mogli wyjmowac sobie drzazgi. Cztery dlonie spotkaly sie i w uscisku zmieszaly krew plynaca z serca, ktora kapala na ziemie, wsiakajac w kamienista glebe.
-Az po smierc, jestesmy jednoscia - rzekl Easar i wszyscy powtorzyli formule zgodnym
chorem: - Az po smierc, jestesmy jednoscia. - Tak zwiazali sie przysiega na krew i ziemie.
Teraz musieli znalezc Randa al'Thora. I zrobic, co trzeba. Niezaleznie od ceny, jaka przyjdzie
zaplacic.
Gdy juz nabrala pewnosci, ze wsparta na poduszkach Turanna jest w stanie usiasc bez pomocy, Verin wstala i pozostawila skulona Biala siostre, popijajaca wode. Czy raczej usilujaca popijac. Zeby Turanny szczekaly o brzeg srebrnego kubka, czemu zreszta bynajmniej nie nalezalo sie dziwic. Wejscie do namiotu bylo tak niskie, ze nawet ona musiala sie pochylic, by moc wytknac glowe na zewnatrz. A wtedy poczula, jak bol umeczonego grzbietu przeszywa ja do glebi. Nie bala sie odwrocic plecami do rozdygotanej kobiety w szacie ze zgrzebnej
czarnej welny. Wczesniej Verin otoczyla ja silna tarcza, a nie podejrzewala, by Turannie zostalo dosc sil na podjecie proby rzucenia sie na nia od tylu, nawet gdyby tak niedorzeczna mysl przyszla jej do glowy. Biale nie miewaly takich pomyslow. A skoro juz o tym mowa, stan Turanny zapewne w ogole nie pozwalal jej przenosic, nawet gdyby nie byla oddzielona od Zrodla.
Aielowie rozbili swoj oboz na wzgorzach, wsrod ktorych krylo sie Cairhien; niskie namioty barwy ziemi wypelnialy przestrzenie miedzy drzewami, ktorych nie bylo tu wiele ze wzgledu na bliskosc miasta. W powietrzu unosily sie nieznaczne tumany pylu, ale ani kurz, ani skwar, ani tez wsciekly blask slonca nie przeszkadzaly Aielom. Obozowisko tetnilo zyciem, upodobniajac sie do dowolnego miasta. Verin ze swego miejsca obejmowala wzrokiem mezczyzn oprawiajacych upolowana zwierzyne i latajacych namioty, ostrzacych noze i szyjacych te charakterystyczne miekkie, buty noszone przez wszystkich Aielow, oraz kobiety, ktore cos gotowaly albo piekly na otwartych paleniskach, tkaly na malych krosnach, opiekowaly sie nielicznymi dziecmi. Wszedzie, gdziekolwiek spojrzala, widziala odzianych na bialo gai'shain, ktorzy cos targali, trzepali dywaniki wzglednie dogladali jucznych koni i mulow. Zadnych domokrazcow ani sklepikarzy. Zadnych fur i powozow. Miasto? Bardziej to przypominalo tysiac wiosek zgromadzonych w jednym miejscu, tyle ze mezczyzn bylo tu znacznie wiecej niz kobiet i niemal wszyscy ci mezczyzni, z wyjatkiem kowali dzwiecznie uderzajacych w swoje kowadla oraz ludzi w bieli, pozostawali uzbrojeni. Zreszta wiekszosc kobiet tez byla uzbrojona.
Zgromadzona tu rzesza dorownywala liczebnoscia populacjom wielkich miast, z pewnoscia zas trudno bylo w niej rozroznic wziete do niewoli Aes Sedai, a jednak Verin zauwazyla, w odleglosci nie wiekszej niz piecdziesiat krokow, ubrana na czarno kobiete, ktora szla z wielkim trudem, wlokac sterte kamieni ulozonych na bydlecej skorze, sterte, ktora siegala jej az do pasa. Choc twarz miala skryta w cieniu kaptura, nikt w obozie, z wyjatkiem uwiezionych siostr, nie nosil takich czarnych szat. Rownolegle do skorzanej plachty szla spacerowym krokiem jakas Madra w poswiacie Mocy, swiadczacej o tym, ze wiezniarka jest odcieta tarcza od Zrodla, a dwie Panny towarzyszyly siostrze z obu stron i poganialy ja rozgami, gdy tylko zwolnila kroku. Verin zastanawiala sie, czy to widowisko nie jest przypadkiem przeznaczone specjalnie dla niej. Tego ranka spotkala juz Coiren Saeldain, w towarzystwie Madrej i pod eskorta dwoch wysokich Aielow; z szalenstwem w oczach i twarza zalana potem wspinala sie chwiejnie na zbocze, uginajac pod brzemieniem ogromnego kosza po brzegi wypelnionego piaskiem. Wczoraj podobne szykany spotkaly Sarene Nemdahl. Kazali jej garsciami przenosic wode z jednego skorzanego buklaka do drugiego, najpierw cwiczac
rozgami, by robila to zwawiej, a potem chloszczac za kazda rozlana krople. Sarene skorzystala z chwili nieuwagi tamtych, by zapytac Verin, po co to wszystko, aczkolwiek z tonu glosu odgadla, ze raczej nie spodziewa sie odpowiedzi. Verin z pewnoscia nie byla w stanie zadnej udzielic, zanim Panny zagnaly Sarene z powrotem do jej bezsensownej harowki.
Stlumila westchnienie. Z jednej strony doprawdy nie podobal jej sie widok siostr traktowanych w taki sposob - niezaleznie juz od racji, jakie za tym przemawialy, a takze celowosci takiego postepowania - z drugiej zas bylo oczywiste, ze wiele Madrych chcialo... No wlasnie, czego? Dowiesc, ze status Aes Sedai nic tutaj nie znaczy? Niedorzecznosc. To akurat nazbyt jasno dano jej do zrozumienia juz wiele dni temu. Przypomniec, ze i ja mozna oblec w czarna szate? Przypuszczala, ze to jej raczej nie grozi, choc pewnosci nie miala - Madre skrywaly wiele tajemnic, ktore nalezalo odkryc, a najmniej wazna dotyczyla obowiazujacej wsrod nich hierarchii. I choc byl to zdecydowanie najmniej wazny ich sekret, mimo to oden wlasnie zalezalo zycie i calosc skory. Kobiety, ktore wydawaly rozkazy, niekiedy przyjmowaly je od tych samych kobiet, ktorymi wczesniej komenderowaly, a pozniej to wszystko znowu ulegalo odwroceniu; nie do rymu, nie do taktu, wedlug niej zupelnie bez sensu. Nikt wszelako nie rozkazywal Sorilei i byc moze to wlasnie stanowilo gwarancje bezpieczenstwa. Do pewnego stopnia.
Nie umiala zdlawic przepelniajacego ja poczucia satysfakcji. Wczesnym rankiem, w Palacu Slonca, Sorilea chciala koniecznie sie dowiedziec, co jest najwieksza hanba w oczach mieszkancow mokradel. Kiruna i pozostale siostry nie zrozumialy, nie podjely zadnych realnych wysilkow zrozumienia, co sie tu naprawde dzieje - moze z obawy przed tym, czego moglyby sie dowiedziec i jaki wplyw taka wiedza moglaby wywrzec na koniecznosc dochowywania przysiag. Nadal mozolnie szukaly usprawiedliwienia dla drogi, na ktora pchnal je slepy los, w odroznieniu od Verin, ktora znala juz racje i cel drogi, jaka sama obrala. W sakwie przy pasie nosila szczegolowa liste przyszlych udrek, gotowa wreczyc ja Sorilei, gdy tylko znajda sie sam na sam. Tamte nie musialy o niej wiedziec. Wsrod pojmanych bylo kilka siostr, ktorych wczesniej nie znala, jednak ostatecznie - nie miala wiekszych watpliwosci -udalo jej sie ujac wiekszosc slabych punktow, ktorych poszukiwala Sorilea. Zycie kobiet w czerni stanie sie znacznie bardziej nieprzyjemne. A jej wlasne starania, jesli szczescie dopisze, znajda bezgranicznie oddanego sprzymierzenca.
Przed namiotem siedzialo dwoch zwalistych Aielow, kazdy z trzonem topora wzdluz plecow. Z pozoru pochlaniala ich gra w kocia kolyske, ale obejrzeli sie natychmiast, kiedy wytknela glowe miedzy klapami wejscia. Coran wyprostowal sie gibkim ruchem, a Mendan stracil jedynie tyle czasu, ile trzeba, by schowac sznurek. Wyprostowana ledwie siegalaby
glowa piersi kazdego z nich. Owszem, potrafilaby obu uniesc do gory nogami w powietrze i porzadnie obic. Gdyby sie tylko osmielila. Od czasu do czasu nachodzily ja takie pokusy. Zostali wyznaczeni na jej przewodnikow, mieli ja chronic w razie nieporozumien w obozie. I bez watpienia donosili o wszystkim, co powiedziala badz uczynila. Pomyslala, ze lepiej byloby miec przy sobie Tomasa, ale po zastanowieniu nie byla juz taka pewna. Dochowanie sekretow wobec wlasnego Straznika bylo o wiele trudniejsze niz wobec obcych.
-Prosze, przekaz Colindzie, ze juz skonczylam z Turanna Norill - powiedziala Coramowi. - I popros ja, by przyslala do mnie Katerine Alruddin. - Pragnela najpierw zalatwic sprawe z tymi siostrami, ktore nie mialy Straznikow. Skinal glowa i natychmiast, slowem sie nie odezwawszy, pobiegl. Mezczyzni Aielow nie grzeszyli uprzejmoscia.
Mendan przycupnal, obserwujac ja tymi zaskakujaco niebieskimi oczyma. Jeden zawsze zostawal przy niej, gdyby jeszcze czegos chciala. Mendan przewiazywal czolo paskiem czerwonej tkaniny, ze starozytnym symbolem Aes Sedai. Podobnie jak inni mezczyzni, ktorzy nosili te przepaski, podobnie jak Panny, Mendan zdawal sie tylko czyhac na jej najmniejszy blad. Coz, nie tylko oni, a i do najgrozniejszych przeciwnikow wiele im brakowalo. Minelo siedemdziesiat jeden lat, odkad po raz ostatni popelnila jakis powazny blad.
Obdarzyla Mendana rozmyslnie niejasnym usmiechem i juz zaczela sie wycofywac w glab namiotu, gdy nagle cos przykulo jej wzrok, kolac w oczy niczym zlowieszczy omen. Gdyby Aielowie zechcieli w tym momencie poderznac jej gardlo, moglaby nic nie zauwazyc.
Niedaleko jej namiotu kleczalo w szeregu dziewiec, moze dziesiec kobiet, obracaly plaskie, kamienne zarna, podobnych do tych, jakie zauwazyla na opustoszalych farmach. Inne kobiety przynosily ziarno w koszykach i zabieraly grubo mielona make. Kleczace byly ubrane w ciemne spodnice i jasne bluzki, a wlosy mialy przewiazane zrolowanymi chustkami. Jedna z nich, wyraznie nizsza od pozostalych, jedyna, ktorej wlosy nie siegaly przynajmniej do pasa, nie miala na sobie ani jednego naszyjnika czy bransolety. Zadarla glowe i gdy jej oczy napotkaly wzrok Verin, niechec wyostrzyla rysy porozowialej od slonca twarzy. Ale tylko na krotka chwile, potem pospiesznie zgarbila sie nad swoja robota.
Verin wycofala sie predko do wnetrza namiotu, czujac, ze przewraca jej sie w zoladku. Irgain byla Zielona Ajah. Przynajmniej ongis byla, dopoki Rand al'Thor jej nie ujarzmil. Tarcza oslabiala i rozluzniala wiez zobowiazan ze Straznikiem, natomiast ujarzmienie przerywalo te wiez, nieodwracalnie niczym smierc. Jeden ze Straznikow Irgain zmarl ponoc od przezytego wstrzasu, drugi polegl w walce z tysiacem Aielow, nawet nie sprobowawszy ucieczki. Irgain zapewne zalowala, ze sama nie umarla. Ujarzmiona. Verin przycisnela dlonie
do lona. Nie bedzie wymiotowala. Widywala juz gorsze rzeczy niz ujarzmione kobiety. O wiele gorsze.
-Nie ma zadnej nadziei, nieprawdaz? - mruknela Turanna zdlawionym glosem. Lkala cicho, ze wzrokiem wbitym w dno srebrnego kubka, drzacego w jej dloniach, jakby widziala tam cos odleglego i przerazajacego. - Zadnej nadziei.
-Zawsze jest jakies wyjscie, pod warunkiem ze go poszukasz - odrzekla Verin, roztargnionym ruchem poklepujac kobiete po ramieniu. - Zawsze trzeba szukac.
W glowie wirowalo jej od mysli, z ktorych zadna nie obejmowala Turanny. Swiatlosc jedna wie, ze widok ujarzmionej Irgain wywolal w niej wrazenie, jakby miala zoladek pelen zjelczalego tluszczu. Tylko dlaczego ta kobieta mella ziarno? I czemu byla ubrana jak kobieta Aielow?! Czyzby tylko po to zagnano ja tutaj do roboty, aby Verin mogla to zobaczyc? Glupie pytanie, zwlaszcza skoro w odleglosci kilku mil przebywal ta'veren tak silny jak al'Thor, niemniej istniala jakas graniczna liczba zbiegow okolicznosci, ktora gotowa byla zaakceptowac. Czyzby sie przeliczyla? W najgorszym razie skutki bledu nie powinny okazac sie skrajnie grozne. Tyle ze niekiedy drobne pomylki okazywaly sie rownie fatalne jak wielkie. Jak dlugo wytrzyma, jesli Sorilea postanowi ja zlamac? Podejrzewala, ze czas ten moze okazac sie niepokojaco krotki. Pod pewnymi wzgledami Sorilea zaliczala sie do najtwardszych osob, jakie w zyciu spotkala. I nic nie mozna zrobic, by temu zapobiec. Ale zamartwiac sie bedzie, kiedy przyjdzie na to czas. Nie ma sensu wyprzedzac wydarzen.
Uklekla i probowala pocieszyc Turanne, jednak bez wiekszego przekonania. Uspokajajace slowa brzmialy dla niej rownie pusto', jak i dla tamtej, przynajmniej sadzac po apatycznym wyrazie oczu. Nikt nie mogl odmienic losu Turanny procz samej Turanny, a to nastapi dopiero wowczas, gdy naprawde tego zapragnie. Biala siostra rozszlochala sie jeszcze zalosniej, spazmatyczne, nieme lkania targaly ramionami, twarz zalewaly strumienie lez. Wejscie dwoch Madrych oraz dwoch mlodych Aielow chyba nieco rozladowalo sytuacje. W kazdym razie tak odebrala to Verin. Wstala i dygnela wdziecznie, jednak zadne z nowo przybylych nie poswiecilo jej osobie szczegolnej uwagi.
Daviena miala zielone oczy i jasnorude wlosy, Losaine szare oczy i ciemne wlosy i tylko na sloncu przeblyskiwaly wsrod nich rude pasma; obie byly ponad glowe wyzsze od Verin, obie tez mialy takie miny, jakby wyznaczono im jakies paskudne zadanie, ktorym wolalyby obarczyc kogos innego. Zadna nie potrafila przenosic dostatecznie silnie, by miec pewnosc, ze utrzymaja Turanne w pojedynke, ale laczyly sie z taka wprawa, jakby od urodzenia potrafily uformowac krag, a otaczajace je luny saidara zdawaly sie stapiac ze soba, mimo
dzielacej je pewnej odleglosci. Gdzie one sie tego nauczyly? Gotowa byla zalozyc sie o wszystko, co posiada, ze jeszcze kilka dni temu pozostawalo to poza zasiegiem ich mozliwosci.
Wszystko poszlo szybko i sprawnie. Kiedy pochyleni mezczyzni wzieli Turanne za ramiona i podniesli, srebrny kubek polecial na podloge. Na szczescie dla niej byl pusty. Turanna nie opierala sie, co bylo calkiem rozsadne, zwazywszy na to, ze kazdy z nich moglby ja wyniesc pod pacha niczym worek ziarna. Jedynie z jej otwartych szeroko ust wydobyl sie bezglosny jek. Aielow nic to nie obeszlo. Daviena, skupiona na podtrzymywaniu kregu, utworzyla tarcze, a Verin uwolnila Zrodlo. Zadna z Madrych nie ufala jej dostatecznie, by bez usprawiedliwionego powodu pozwolic na objecie saidara, niezaleznie od przysiag, jakie zlozyla. Z pozoru nic nie zauwazyly, z pewnoscia jednak zachowywalyby sie inaczej, gdyby postapila wbrew ich oczekiwaniom. Mezczyzni wyciagneli Turanne na zewnatrz, wlokac jej nagie stopy po warstwach dywanikow ulozonych na podlodze namiotu, a Madre wyszly zaraz za nimi. I na tym koniec. Wszystko, co mozna bylo zrobic z Turanna, zostalo zrobione.
Wypusciwszy dlugo wstrzymywany oddech, Verin opadla na jedna z kolorowych, wykonczonych fredzlami, poduszek. Na dywanikach tuz obok niej spoczywala taca ze zlotej plecionki. Napelnila jedna z nie dopasowanych srebrnych filizanek herbata z cynowego dzbana i wypila lapczywie. To zajecie meczylo, pobudzalo pragnienie. Pozostalo jeszcze wiele godzin do zmierzchu, a juz czula sie, jakby przez dwadziescia mil targala ciezka skrzynie. Po gorach. Kubek powedrowal z powrotem na tace, a Verin wyciagnela zza pasa mala, oprawiona w skore ksiazeczke. Zawsze to troche trwalo, zanim przyprowadzili siostre, ktora akurat wybrala. Kilka chwil spedzonych na przegladaniu notatek - i sporzadzaniu nowych - nie zawadzi.
Nie prowadzila zapiskow na temat siostr pojmanych w niewole, natomiast niespodziane pojawienie sie Cadsuane Melaidhrin przed trzema dniami dawalo dosc powodow do niepokoju. Do czego zmierzala Cadsuane? Jej towarzyszki mozna bylo zbagatelizowac, ale sama Cadsuane stanowila legende, ktorej tylko chocby w miare wiarygodne elementy czynily z niej osobe doprawdy bardzo grozna. Grozna i nieprzewidywalna. Verin wyjela pioro z malego drewnianego piornika, ktory zawsze miala przy sobie, odkorkowala stanowiacy jego czesc kalamarz. I w tym momencie kolejna Madra weszla do namiotu.
Verin poderwala sie na rowne nogi tak szybko, ze az upuscila notatnik. Aeron w ogole nie potrafila przenosic, ale Verin dygnela przed posiwiala kobieta rownie gleboko jak przed Daviena i Losaine. Konczac uklon, puscila spodnice, chcac podniesc notes, ale palce Aeron dosiegly go predzej. Verin wyprostowala sie, spokojnie patrzac, jak tamta wertuje stronice.
Niebieskie jak niebo... jak zimowe niebo... oczy spojrzaly w jej oczy.
-Kilka pieknych rysunkow i mnostwo slow na temat roslin i kwiatow - stwierdzila chlodno Aeron. - Nie widze tu pytan, ktore polecono ci zadac. - Notatnik wcisnela jej raczej, niz podala.
-Dziekuje ci, Madra - odparla potulnie Verin, chowajac notatnik w bezpieczne miejsce za pasem. Dygnela nawet powtornie dla lepszego efektu, rownie gleboko jak za pierwszym razem. - Mam obyczaj notowania wszystkiego, co zauwaze. - Ktoregos dnia bedzie musiala opisac szczegolowo klucz do szyfru, jakim poslugiwala sie w swych notatnikach... zawieraly prace calego jej zycia, pomieszczone w licznych kredensach i kufrach jej izb nad biblioteka Bialej Wiezy... ktoregos dnia, ale miala nadzieje, ze niezbyt rychlo. - A co do... mhm... wiezniarek... jak dotad wszystkie powtarzaja wariacje na ten sam temat. Car'a'carn mial zostac umieszczony w Wiezy i czekac tam na nadejscie Ostatniej Bitwy. A... mhm... znecano sie nad nim... bo usilowal uciec. Ale o tym naturalnie juz wiesz. Nie ma obawy, z pewnoscia dowiem sie wiecej. - Wszystko to prawda, nawet jesli nie cala, jednak zbyt wiele siostr zmarlo na jej oczach, by mogla ryzykowac, ze posle inne do grobu, nie majac po temu wystarczajacego powodu. Problem zas polegal na zrozumieniu kwalifikacji konkretnego czynu w oczach Aielow. Podstepny sposob porwania mlodego al'Thora przez misje poselska, ktora rzekomo z nim paktowala, rozwscieczyl ich do tego stopnia, ze byli bliscy mordu, natomiast to, co okreslala jako "znecanie sie", ledwie ich rozgniewalo, przynajmniej jak potrafila sie zorientowac.
Bransolety ze zlota i kosci sloniowej zaszczekaly cicho, kiedy Aeron poprawila swoj ciemny szal. Patrzyla z wysoka, jakby usilowala czytac w myslach Verin. Aeron zdawala sie zajmowac jakies poczesne miejsce w hierarchii Madrych i choc Verin zdarzalo sie niekiedy widywac usmiech marszczacy te ogorzale policzki, usmiech cieply i niewymuszony, nie byl on nigdy przeznaczony dla zadnej Aes Sedai.
"Nawet nie podejrzewalysmy, ze w ogole mozecie przegrac", wyjasnila nieco metnie na uzytek Verin. Niemniej ciag dalszy byl calkiem zrozumialy. "Aes Sedai nie maja honoru. Spraw, by padl na ciebie choc cien podejrzenia, a wlasnymi rekoma zwiaze cie tak; ze nie dasz rady sie wyprostowac. Niech cien sie poglebi, a rzuce cie na pozarcie sepom i mrowkom".
Verin zamrugala, starajac sie patrzec na nia tak szczerze, jak tylko potrafila. I potulnie; nie wolno zapominac o pokorze. Ulegla i posluszna. Nie czula strachu. W swoim czasie znosila twardsze spojrzenia kobiet - a i mezczyzn - ktorych wcale nie musialy wspierac rownie zalosne grozby, jakie wyglaszala Aeron. Z drugiej strony jednak wlozyla sporo wysilku w zdobycie pozwolenia na prowadzenie tych przesluchan. Nie mogla sobie teraz pozwolic na jego zmarnowanie. Zeby jeszcze oblicza tych Aielow cokolwiek zdradzaly.
Nagle dotarlo do niej, ze juz nie sa same w namiocie. Weszly do niego dwie Panny o wlosach barwy lnu, z odziana na czarno kobieta, nizsza od nich na szerokosc dloni. Musialy ja podtrzymywac, zeby nie chwiala sie na nogach. Po jednej stronie stala Tialin, szczupla i rudowlosa, z ponura mina wyzierajaca zza luny saidara, odgradzajacego tarcza wiezniarke. Wlosy siostry opadaly przepoconymi puklami na ramiona, kilka pasem przylgnelo do twarzy tak brudnej, ze Verin z poczatku jej nie poznala. Nieco wydatne kosci policzkowe, lekko zakrzywiony nos i te odrobine skosne piwne oczy... Beldeine. Beldeine Nyram. Jej uczennica z wykladow dla nowicjuszek.
-Jesli wolno spytac - zagaila ostroznie - po co ja tu sprowadzono? Prosilam o inna. - Wprawdzie, mimo przynaleznosci do Zielonych, Beldeine nie miala Straznika, poniewaz zostala wyniesiona do szala zaledwie trzy lata temu, a Zielone czesto bywaly wybredne przy wyborze pierwszego. Jesli jednak zaczna kierowac sie wlasnym uznaniem, nastepna bedzie miala dwoch albo trzech Straznikow. Verin byla przekonana, ze poradzi sobie tego dnia jeszcze z dwiema siostrami, wszakze nie wtedy, gdy ktoras bedzie miala chocby tylko jednego Straznika. A watpila, by daly jej potem druga szanse.
-Katerine Alruddin uciekla ubieglej nocy - niemalze wyplula z siebie Tialin, a Verin nie potrafila powstrzymac glosnego westchnienia.
-Pozwolilyscie jej uciec?! - wybuchnela bezmyslnie. Zmeczenie nie bylo zadna wymowka, ale slowa jakby same wymknely sie z ust. - Jak moglyscie byc takie glupie? Toz ona nalezy do Czerwonych! I nie brakuje jej ani odwagi, ani sily poslugiwania sie Moca! Car'a'carnowi moze grozic niebezpieczenstwo! Dlaczego nam nic nie powiedziano, zaraz kiedy sie to stalo?
-Wszystko wyszlo na jaw dopiero dzis rano - odwarknela jedna z Panien. Jej oczy przypominaly dwa wypolerowane szafiry. - Jedna Madra i dwoch Cor Darei zostalo otrutych, a gai'shain, ktory przyniosl im napoje, znaleziono z poderznietym gardlem. I
Aeron spojrzala na Panne, jej brwi wygiely sie w luk.
-Pozwolono ci z nia rozmawiac, Carahuin? - Obie Panny staly sie nagle bardzo zajete
utrzymaniem Beldeine w pozycji pionowej. Aeron ledwie zerknela na Tialin, za to rudowlosa
Madra spuscila wzrok. Nastepnie cala uwaga skupila sie na Verin.
-Twoja troska o Randa al'Thora przynosi ci... zaszczyt i jest oznaka honoru -
stwierdzila posepnym tonem Aeron. - Car'a'carn bedzie strzezony. Wiecej wiedziec nie
musisz. Ani nawet tyle. - Naraz glos jej stwardnial. - Uczennice nie przemawiaja takim tonem
do Madrych, Verin Mathwin Aes Sedai. - Ostatnie dwa slowa zostaly wypowiedziane przez
zacisniete zeby.
Stlumiwszy westchnienie, Verin jeszcze raz gleboko dygnela, troche zalujac, ze nie jest juz tak szczupla jak wtedy, gdy po raz pierwszy przybyla do Bialej Wiezy. Doprawdy nie byla odpowiednio zbudowana do giecia karku i plecow.
-Wybacz mi, Madra - odparla pokornie. Uciekla! Okolicznosci ucieczki byly, dla niej
przynajmniej, jesli juz nie dla Aielow, calkowicie jasne. - Ze zdenerwowania musialam sie
zapomniec. - Szkoda, ze wczesniej nie znalazla sposobu na to, by Katerine spotkal smiertelny
wypadek. - Doloze wszelkich staran, aby sie to juz nigdy nie powtorzylo. - Na twarzy Aeron nie
drgnal nawet jeden miesien na znak, ze przyjmuje jej wyjasnienia. - Czy moge przejac jej
tarcze, Madra?
Aeron skinela glowa, ale nawet nie spojrzala na Tialin; Verin predko objela Zrodlo, przejmujac uwolniona przez Tialin tarcze. Nigdy nie przestalo jej zdumiewac, ze kobiety, ktore nie potrafily przenosic Mocy, tak swobodnie wydawaly rozkazy tym, ktore dysponowaly talentem. Tialin byla prawie tak silna jak Verin, a jednak obserwowala Aeron niemal rownie czujnie jak Panny, a kiedy te wyszly pospiesznie z namiotu, odprawione gestem Madrej, pozostawiajac chwiejaca sie Beldeine tam, gdzie stala, ruszyla w slad za nimi.
Sama Aeron jednak zwlekala z opuszczeniem wnetrza.
-Nie mow nic Car'a'carnowi o Katerine Alruddin - przykazala. - Dosc ma klopotow, by jeszcze zaprzatac mu glowe jakimis glupstwami.
-Nic nie powiem - obiecala predko Verin. Glupstwa? Czerwona siostra, na dodatek tak silna jak Katerine, to nie sa zadne glupstwa. Chyba trzeba bedzie rzecz odnotowac. Cala sprawa wymagala przemyslenia.
-Pamietaj, pilnuj swego jezyka, Verin