Kocioł - Bond Larry
Szczegóły |
Tytuł |
Kocioł - Bond Larry |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kocioł - Bond Larry PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kocioł - Bond Larry PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kocioł - Bond Larry - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Larry Bond
Kocioł
TŁUMACZYŁ PIOTR SIEMION
WYDAWNICTWO Adamski i Bieliński
WARSZAWA 1993
Tytuł oryginału CAULDRON
Copyright ę 1993 by Larry Bond and Patrick Larkin
Redaktor Franciszek Marchel
Konsultant Jerzy Gawlicki
Opracowanie graficzne,
skład i łamanie
FELBERG
For the Polish edition Copyright ę 1993 by Wydawnictwo Adamski
i Bielinski Wydanie I
ISBN 83-85593-18-7
Wydawnictwo Adamski i Bielinski
Warszawa 1993
ark, wyd. 41, ark. druk. 45
Drukarnia Wydawnicza im. W. L Anczyca
w Krakowie, ul. Wadowicka 8
zam. 7881/93
Wszystkim czterem parom naszych dziadków, a więc
Ruth i Deweyowi Bondom,
Donowi i Beth Larkinom,
L A. i Mildred Petersonom
oraz Lawrence'owi i Irenę Thorntonom
Autorzy
Podziękowania
W pisaniu tej książki dopomogło nam wiele osób. Naszą szczególną
wdzięczność zaskarbili sobie: Chris Carlson, Don Hill, Jason
Hunter, Ferdinand Irizarri, ppłk. Jerzy Janas z Wojska Polskiego,
Don i Marilyn Larkinowie, Duncan i Chris Larkinowie, Erin Larkin-
Foster, Marshall Lee, Gary Morgan, John Moser, Bili Paley i
Briget Rivoli, Barbara Patrick, Tim Peckinpaugh i Pat McKinney-
Peckinpaugh, Laurel Piippo, Steve St. Claire, Pat Slocomb, Thomas
T. Thomas, George Thompson i Dr Tom Thompson (choć nie krewni),
a także Leonard Wong. Wszyscy oni przyczynili się do tego, że
Strona 2
książka odniosła sukces, lecz nie będą mieli nic wspólnego z jej
ewentualną porażką.
Stachowi Wóbchowskiemu
Tłumacz
Nota autora
„Kocioł" jest trzecią książką, jaką ja i Patrick Larkin
napisaliśmy wspólnie od początku do końca, od pierwszego zarodka
pomysłu aż po ostateczny, poprawiony maszynopis. Mówi się, że nie
ma gorszej rzeczy niż zbiorowe autorstwo - naszym zdaniem,
zupełnie niesłusznie. Podczas dwuletniej pracy, wspólnie
nakreśliliśmy zasadnicze wątki, stworzyliśmy główne postaci i
postaraliśmy się, aby ożyły. Choć style pisarskie każdego z nas
często odbiegają od siebie, obaj znamy się na tym rzemiośle na
tyle, że potrafimy połączyć nasze umiejętności, a także wzajemnie
uzupełniać nasze braki. Każdy z nas ma swoje ulubione typy
sytuacji, każdy też zna się na innych dziedzinach wojskowości i
polityki. Podobno są ludzie, którzy piszą książki w pojedynkę.
Naszym zdaniem, powinni się oni dobrze zastanowić czy ich metoda
jest aby słuszna. Pat i ja naganiamy się wzajemnie do pracy,
przerzucamy się pomysłami, pomagamy sobie nawzajem prostować zbyt
zagmatwane wątki. W tym przedsięwzięciu Pat jest nie tylko moim
wspólnikiem, lecz także przyjacielem. Dla uproszczenia, w
angielskim tekście uprościliśmy pisownię części obcych nazwisk
i nazw miejscowości. Z tych samych względów nie zawsze używamy
polskich i rosyjskich nazw sprzętu wojskowego, posługując się
często nomenklaturą NATO.
Dramatis personae
Amerykanie
Kapral Tim Adams, wojska lądowe USA - łącznościowiec kompani A
z 3. Batalionu 187. Pułku Piechoty, 101. Dywizja Lekka
(Desantowa) Alex Banich, alias Nikołaj Uszenko - oficer tajnych
służb CIA z placówki w Moskwie Podpułkownik Jeff Colby, wojska
lądowe USA - dowódca 3. Batalionu 187. Pułku Piechoty, 101.
Dywizja Lekka (Desantowa) Starszy sierżant Andy Ford „Zimny",
wojska lądowe USA - szef kompanii A z 3 batalionu 187 Pułku
Piechoty, 101 Dywizja Lekka (Desantowa) Generał Reid Galloway,
wojska lądowe USA - szef Połączonych Sztabów USA Mikę Hennessy -
agent CIA z placówki w Moskwie
Joseph Ross Huntington ID - doradca prezydenta USA
Strona 3
Podpułkownik Ferdinand Irizarri, wojska lądowe USA -amerykański
oficer łącznikowy przy polskiej 11. Dywizji Zmechanizowanej
Pułkownik Gunnar Iverson, wojska lądowe USA - dowódca 3. Brygady
w 101. Dywizji Lekkiej (Desantowej) Len Kutner - szef placówki
CIA przy ambasadzie USA w Moskwie John Lucier - sekretarz obrony
USA
Erin McKenna - analityk i specjalny ekspert amerykańskiego
Departamentu Handlu (biuro kontroli eksportu), oddelegowana do
ambasady USA w Moskwie. Walter Quinn - dyrektor Centralnej
Agencji Wywiadowczej
Kapitan Mikę Reynolds, wojska lądowe USA - dowódca kompani A z
3. Batalionu 187. Pułku Piechoty, 101. Dywizja Lekka (Desantowa)
Graton Scofield - sekretarz Departamentu Energii USA
Generał dywizji Robert J. Thompson ,$utch", wojska lądowe USA -
dowódca 101. Dywizji Lekkiej (Desantowej) Harris Thurman -
sekretarz stanu USA
Stuart Vance - agent wywiadu przydzielony do placówki CIA w
Berlinie Wiceadmirał Jack Ward, marynarka wojenna USA - dowódca
amerykańskiej II Floty, później dowódca połączonych sił morskich
USA, Wielkiej Brytanii i Norwegii.
Niemcy
Pułkownik Georg Bremer - dowódca 19. Brygady Grenadierów
Pancernych ze składu 7. Dywizji Pancernej Major Feist - oficer
sztabowy 7. Dywizji Pancernej
Major Max Lauer - dowódca batalionu rozpoznawczego 7. Dywizji
Pancernej Generał Karl Leibnitz - dowódca 7. Dywizji Pancernej
Jurgen Lettow - niemiecki minister obrony
Podpułkownik Klaus von Okien - dowódca 192. Batalionu ze składu
19. Brygady Grenadierów Pancernych Specjalny komisarz Werner
Rehling - oficer inspekcyjny Konfederacji Europejskiej przy
komendzie głównej policji węgierskiej Heinz Schraeder - kanclerz
Niemiec
Podpułkownik Wilhelm von Seelow „Willi" - oficer opera cyjny, a
później dowódca 19. Brygady Grenadierów Pancernych Podpułkownik
Otto Yorck - dowódca 191. Batalionu ze składu 19. Brygady
Grenadierów Pancernych
Francuzi
Nicolas Desaix - dyrektor DGSE (francuskich służb specjalnych),
później minister spraw zagranicznych Francji Major Paul Duroc -
Strona 4
agent DGSE do zadań specjalnych
Generał Claude Fabvier - dowódca IV. Korpusu wojsk Konfederacji
Europejskiej Admirał Henri Gibierge - szef sztabu francuskiej
marynarki wojennej Michel Guichy - minister obrony
Generał Etienne Montagne - dowódca II. Korpusu wojsk Konfederacji
Europejskiej Jacąues Morin - wicedyrektor, a następnie dyrektor
DGSE
Michel Woerner - agent DGSE do zadań specjalnych
Węgrzy
Generał brygady Imre Dozsa - naczelny komendant policji
węgierskiej Pułkownik Zoltan Hradetsky - komendant policji na
okręg Sopran, później odkomenderowany do komendy głównej w
Budapeszcie Oskar Kiraly - szef ochrony Vlada Kusina VTad Kusin -
przywódca opozycji węgierskiej Bela Silvanus - dyrektor
administracyjny w komendzie głównej policji w Budapeszcie Polacy
Major Marek Malanowski - dowódca 411. Batalionu Zmechanizowanego
ze składu 4. Dywizji Zmechanizowanej Generał dywizji Jerzy
Nowaczuk - dowódca 5. Dywizji Zmechanizowanej Major Mirosław
Prażmo - dowódca resztek 314. Batalionu Zmechanizowanego ze
składu 11. Dywizji Zmechanizowanej Generał armii Wiesław Staroń -
minister obrony narodowej
Porucznik Tadeusz Wójcik „lad" - urodzony w Ameryce pilot
myśliwców F-15, służący w 11. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego we
Wrocławiu Generał broni Ignacy Zdański - szef sztabu generalnego
Wojska Polskiego Rosjanie
Marszałek Jury Kaminow - szef sztabu generalnego armii rosyjskiej
Pułkownik Walentin Sołowiew - zaufany adiutant marszałka Kaminowa
Paweł Sorokin - dyrektor pionu zaopatrzenia przy Ministerstwie
Obrony
***
Prolog
Listopad 1993 - „Widmo kolejnego krachu
finansowego krąży po Europie"
pisze „Wall Street Journal"
Wobec gwałtowności, z jaką rozwarstwiają się wartości podstawowej
stopy procentowej walut poszczególnych państw, a także w obliczu
coraz bardziej pesymistycznych prognoz na temat światowej
gospodarki, przez cały wczorajszy dzień narastała panika na
wszystkich europejskich rynkach finansowych. Mimo usilnych
Strona 5
interwencji ze strony banków centralnych w obu krajach, kurs
brytyjskiego funta i włoskiego lira wobec marki niemieckiej i
franka francuskiego obniżał się w katastrofalnym tempie. Wymiana
agresywnych not między przedstawicielami rządów w Londynie,
Rzymie, Berlinie i Paryżu spotęgowała tylko obawy, że obecnej
fali chaosu nie da się opanować bieżącymi środkami...
Styczeń 1994 - „Washington Post" pisze
o „fali rasistowskich zamieszek w największych miastach Europy"
Ugrupowania neofaszystów, skinów i nacjonalistycznych
ekstremistów, od dawna przeciwne przyjmowaniu kolejnych fal
uchodźców z ogarniętej nędzą Europy Wschodniej i Afryki
Północnej, zorganizowały serię krwawych manifestacji w kilku
przemysłowych miastach całej zachodniej części kontynentu. Bilans
całodniowych zamieszek to kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych i
znaczna liczba rannych...
Lipiec 1994 - przed „ostrym kryzysem w handlu
międzynarodowym" ostrzega „Los Angeles Times"
W opiniach polityków waszyngtońskich, ostatnie poczynania władz
Francji i Niemiec, chroniące rodzimy przemysł tych krajów przed
zdrową konkurencją producentów zagranicznych, stawiają Amerykę
wobec widma globalnej wojny handlowej. Obecnie przewodniczący obu
partii w Kongresie USA wspólnie opracowują projekt ustawy
o odwetowych cłach i restrykcjach importowych w stosunku do
wyrobów z obu państw zachodnioeuropejskich...
Grudzień 1994 - „Europa Wschodnia idzie pod
młotek", artykuł redakcyjny w „The Economist"
Aby zapewnić swoim krajom pomoc finansową i dostawy żywności
niezbędne dla przetrwania nadchodzącej zimy, grupy wojskowych,
które w ostatnim okresie objęły władzę w paru państwach na
wschodzie Europy podpisały nowe porozumienia, których efektem
będzie faktyczne przekazanie niemieckim i francuskim koncernom
przemysłowym kontroli nad całą wymianą handlową i rozwojem
gospodarczym w tych krajach. Wśród pierwszych sygnatariuszy
porozumień przekazujących suwerenność gospodarczą w ręce Paryża
i Berlina znalazły się tak zwane Rządy Ocalenia Narodowego na
Węgrzech, w Chorwacji, Serbii i Rumunii...
Luty 1995 - o „ostatecznym rozpadzie struktury
wojskowej NATO" donosi „Baltimore Sun"
Bezprecedensowa w historii świata epoka międzynarodowej
Strona 6
współpracy wojskowej dobiegła dzisiaj końca w atmosferze swarów,
podejrzeń i kłótni. Nie mogąc się pogodzić z prorecesyjną
polityką Francji i Niemiec, kraje szczególnie dotknięte trwającym
kryzysem gospodarczym, w tym Stany Zjednoczone, Wielka Brytania,
Włochy, Holandia, Hiszpania i Norwegia oficjalnie poinformowały
o wystąpieniu ze struktur Paktu Północnoatlantyckiego...
Wrzesień 1996 - „światowy dołek gospodarczy
zamienia się w przepaść" informuje dziennik
„Dallas Morning News"
Wobec całkowitego zastoju w wielu dziedzinach międzynarodowej
wymiany handlowej, w ubiegłym miesiącu nadal powiększała się
globalna recesja gospodarcza. Wobec faktu, że w wielu krajach
uprzemysłowionych wskaźniki bezrobocia biją kolejne smutne
rekordy, a w państwach Trzeciego Świata rozszerza się klęska
głodu, wielu ekonomistów zaczyna otwarcie stosować w obecnej
sytuacji od dawna zapomniane określenie „kryzys"...
Komentarz dnia z sieci telewizyjnej ABC
Nędza i rozpacz. Coraz większa nienawiść wobec obcych. Strach.
Tak przedstawia się w naszych czasach europejska rzeczywistość.
Grobowym tonom w głosie komentatora towarzyszyły kolejne migawki
filmowe: kilometrowa kolejka po zasiłki dla bezrobotnych, grupka
wynędzniałych dzieci o policzkach zapadniętych z niedożywienia,
bezwładne ciała rozrzucone pośród zabudowań płonącej wioski.
Europa w ruinie, bez nadziei, bez perspektyw, bez radości.
Podzielony kontynent, na którym odżywają dawno pogrzebane przez
świat, niebezpieczne ambicje. Tym razem słowom towarzyszył
materiał archiwalny, na którym coraz to nowe flagi narodowe
falowały nad kolejnymi zdjęciami wzburzonego tłumu. W głosie
sędziwego, doświadczonego dziennikarza pojawiła się z kolei nuta
smętnej zadumy: Kiedy zimna wojna przyniosła nam zwycięstwo nad
komunizmem, demokratyczne kraje świata na krótko stanęły wobec
szansy trwałego pokoju, opartego na wolnym handlu i dobrobycie.
To, że zmarnowaliśmy tę okazję nie było kwestią pecha czy
przypadku. Dziś widać, że zmarnowaliśmy taką szansę rozmyślnie.
1
Prowokacja
1 sierpnia 1997 - Zakłady Wytwórcze Wirników Śmigłowcowych na
przedmieściach miasta Sopron na Węgrzech, własność koncernu
EUROCOPTER
Strona 7
Dwie postacie, które zaległy na krzaczastym stoku wzgórza
górującego nad obiektem, zachowywały zupełne milczenie. Po nocnym
niebie nad okolicą przesuwały się coraz gęstsze chmury. Deszcz
powinien spaść jeszcze przed świtem. Chociaż dolinę zalegała
jeszcze głębsza ciemność, w żółtym pobrzasku lamp niewyraźnie
majaczyły zarysy budynków - rozległych składów ze ścianami z
aluminiowej blachy, hal produkcyjnych, pawilonów biurowych z
betonu i szkła. Na bocznicy widać też było sznur pustych wagonów.
Inny, nierówny rządek lamp wyznaczał bieg metalowego ogrodzenia
wokół zakładów. Drogi dojazdowej od strony granicy austriackiej
i autostrady Wiedeń-Budapeszt strzegł pojedynczy, drewniany
barakowóz straży przemysłowej. Noc pogrążyła wszystko w bezruchu.
Dla wycieńczonej kryzysem europejskiej gospodarki pieniądze i
energia stanowiły wartości zbyt cenne, by marnować je na
utrzymywanie trzeciej zmiany. Dotyczyło to nawet wyrobów tak
zaawansowanych i nowoczesnych jak śmigłowcowe wirniki i głowice
z wybudowanych za francuski kapitał zakładów w Sopron. Major Paul
Duroc zerknął na swojego kompana. - Jak tam, Michel? Gotowy?
- Jasne. - Po gardłowym akcencie można było domyślić się w
zwalistym agencie Alzatczyka. Woerner rzeczywiście urodził się
w północnej z dwóch prowincji, które Francuzi i Niemcy wydzierali
sobie z rąk od długich stuleci. Agent był o pół głowy wyższy i
co najmniej dziesięć kilo cięższy od Duroca. Dodatkowe centymetry
i waga przydawały się, gdy przychodziło brać się za mniej
wyrafinowane składniki planu. Woerner nasunął na oczy gogle
noktowizyjne i prędko omiótł wzrokiem teren zakładów. - Ciągle
czysto. - Duroc dwukrotnie stuknął paznokciem
w mikrofon radiotelefonu, który miał przy uprzęży. Odpowiedzią
w słuchawkach były również dwa krótkie, niegłośne stuknięcia. -
Znak, że reszta grupy czuwa na stanowiskach. Doskonale. Duroc
również nasunął na oczy gogle noktowizyjne, podniósł się i ruszył
w dół stoku. Michel Woerner maszerował tuż za nim i mimo
zwalistej sylwetki stąpał miękko jak kot. Obaj agenci bez
trudności omijali drzewa, kępy kolczastych zarośli i omszałe
pniaki. Optyka gogli wzmacniała każdy padający na nie odblask,
zmieniając mroczny świat w przedziwny korowód wyraźnych,
niebieskozielonych konturów i kształtów. Na skraju zagajnika
Duroc przystanął i ostrożnie rozejrzał się po wąskim pasie
otwartego terenu, jaki go dzielił od ogrodzenia zakładów. Nie
Strona 8
doszukał się jednak znaków, każących przypuszczać, że soprońska
straż przemysłowa zamontowała na tym odcinku ogrodzenia nowe
wykrywacze ruchu, kamery wideo czy inne czujniki. Jedyna kamera
pilnująca tego sektora terenu wokół zakładów obracała się powoli
i jednostajnie w prawo i w lewo, zawsze w tym samym rytmie. Jeśli
się zawczasu zmierzyło ten ruch stoperem, można było w mgnieniu
oka przemknąć aż pod ogrodzenie, cały czas w martwym polu kamery.
Po szczupłej twarzy Duroca przebiegł uśmiech, choć wcale nie
dlatego, by agent się z czegoś cieszył. Był po prostu zadowolony,
że choć raz udało się prawidłowo zaplanować akcję. Zresztą do
zakładów koncernu Eurocopter mógł wejść, kto tylko zechciał.
Ogrodzenie, latarnie i cała reszta mogły może utrudnić życie
złodziejom, ale nie zawodowcom, dysponującym w dodatku
szczegółowymi informacjami o systemie zabezpieczeń i posterunków
wokół fabryki. Powtórne spojrzenie upewniło agenta, że cały teren
wygląda dokładnie tak jak na starannie przestudiowanym przez
grupę planie. Zakłady trwały niczym wyspa w pierścieniu
oślepiającego światła, dzięki czemu można było się upewnić co do
rozkładu budynków za kolczastym drutem. Kilka kamer telewizji
przemysłowej strzegło zakładów w sposób tak regularny, że tylko
ułatwiały zadanie. Duroc kiwnął na Woernera i sam puścił się
pędem przez pas odkrytego terenu. Tuż przy drutach rzucił się
plackiem na ziemię. Sekundę później dobił do niego Woerner, w
biegu sięgając do tej kieszeni kamizelki szturmowej, w której
znajdowały się nożyce saperskie. Duroc zacisnął ostre jak brzytwa
krawędzie własnych nożyc na najniższym z drutów i odczekał, aż
to samo zrobi podwładny. Sześć prędkich cięć zlikwidowało trzy
odcinki drutu, akurat, by agenci mogli się prześliznąć przez
wąski przełaz. Pierwsza zapora pokonana. Para agentów podniosła
się i chyłkiem przemknęła w pobliże zaciemnionych budynków. Choć
nic nie mąciło nocnej ciszy, nadal poruszali się z najwyższą
ostrożnością, omijając oświetlone miejsca i unikając miejsc
widocznych z wartowni przy bramie głównej. Obaj mieli na koncie
kilkanaście „akcji specjalnych" w szeregu obcych państw na całym
świecie. Zawodowcy nie puszczają się na niepotrzebne ryzyko.
Duroc znów ruszył pierwszy, obierając okrężną marszrutę wokół
sztucznego labiryntu magazynów, linii produkcyjnych i ramp
załadunkowych. Każdy kolejny krok agenta był wynikiem długich
godzin prześlęczonych nad szczegółowym planem i zdjęciami
Strona 9
obiektu. Dziesięć minut od przecięcia ostatniego drutu,
przykucnięci za potężnymi kołami TIR-a Francuzi lustrowali już
zakładowy parking i pusty trawnik wokół zakładowego biurowca i
przyległej stołówki. Duża, podświetlana tablica przy głównej
drodze wewnętrznej upominała po francusku, niemiecku i węgiersku,
by dbać o bezpieczeństwo pracy. Duroc skrzywił się. Zgadzał się
z tą dewizą prawie w stu procentach. Po dolinie rozniósł się
daleki łoskot pociągu, a potem jękliwy sygnał lokomotywy. Odgłosy
zwiastowały przejazd towarowego ekspresu, regularnie o północy
mijającego Sopron w drodze do Wiednia. Wszystko przebiegało
zgodnie z harmonogramem. Duroc znów postukał w nadajnik. Kiedy
usłyszał odzew, musiał oderwać się od kontroli sprzętu. Radio
zastukało trzy razy. Pozostali członkowie grupy oznajmiali
gotowość do drugiej fazy akcji. Duroc zerknął prędko na Woernera,
napotykając w odpowiedzi obojętne spojrzenie bladoniebieskich
oczu. Wokół zabudowań było tak jasno, że właściwie mogli się obyć
bez noktowizorów. Duroc zsunął gogle na czoło, opuścił rękę i
skrzywił się na widok smugi czarnej farby maskującej na opuszkach
palców. Z irytacją wytarł dłoń w rękaw bluzy. Noc była przecież
chłodna, skąd nagle pot na czole? Wziął głęboki oddech i odczekał
chwilę zanim uczynił wydech. - Teraz - wyszeptał. Podkradli się
wzdłuż burty ciężarówki i puścili biegiem przez trawnik, omijając
łukiem oświetlony pas chodnika i trzymając się strefy cienia pod
ścianą biurowca. Duroc czuł, jak serce zaczyna mu się tłuc w tym
samym tempie, w jakim uderzają w ziemię jego stopy. Każdy hałas
wydawał mu się setki razy za głośny. Pogłos własnych kroków na
miękkim, mokrym od rosy trawniku przypominał mu tupot słonia
rwącego przez suchy zagajnik. Każdy stłumiony, zdyszany oddech
ze świstem rozcinał martwe, nocne powietrze. Znów zanurzyli się
w cień i przystanęli, niepewnie czekając, aż rozlegną się
okrzyki, a wycie syreny oznajmi wszem i wobec, że ich nakryto.
Nic, cisza. Tylko z końca doliny dolatywało coraz słabsze
dudnienie pociągu towarowego. Duroc poczuł, że znów zwalnia mu
tętno. Przełknął ślinę, by pozbyć się kwaśnego smaku w ustach i
potrząsnął głową, zły na siebie za te kolejne oznaki lęku. Może
już nie te lata na osobisty udział w nocnych zabawach? Duroc nie
raz widział, jak kończą się agenci tajnych służb. Każdy
specjalista nosi w sobie skończony zapas odwagi, a kiedy go
zużyje, cześć pracy. Resztę życia można już spokojnie i
Strona 10
bezużytecznie przesiedzieć za biurkiem. Parsknął cicho, gdyż
poczuł na ramieniu dotknięcie ręki Woernera. Uciekały im kolejne
drogocenne sekundy, a on tu tymczasem zabawia się w psychologa!
Nie ma lepszego lekarstwa na strach niż działanie. Niezawodna
recepta. Skuleni, aby nie wpaść w oko żadnego przypadkowego
obserwatora z okien na parterze biurowca, przemknęli za narożnik
budynku. Duroc po cichu liczył kolejne okna. Trzecie. Czwarte.
Przystanął. Architekci, których dziełem był ultranowoczesny
kompleks biurowy zakładów w Sopron mieli na względzie bardziej
estetykę niż bezpieczeństwo. Dzięki oknom na całą ścianę,
wszystkie pomieszczenia hali wydawały się od środka znacznie
większe i jaśniejsze, zwłaszcza w słoneczne dni. Ceną zaś tej
zalety było to, że dla ewentualnych intruzów okna stanowiły
bardziej zaproszenie niż przeszkodę. Zgodnie z zapamiętanym
rozkładem budynku, czwarte okno prowadziło prosto na korytarz
wiodący do celu akcji, czyli do zakładowego ośrodka
obliczeniowego. Trudno było sobie wymarzyć lepszą furtkę. Duroc
rzucił okiem w stronę niedalekiej stołówki zakładowej. Jak na
jego gust, trochę za blisko. Cóż, mówi się trudno... Agent
wzruszył ramionami. Zmiana planów w ostatniej chwili to najlepszy
sposób, żeby sobie napytać biedy. Trasa była wprawdzie ryzykowna,
ale za to dogodna i szybka. Woerner zdążył już się zabrać do
dzieła, tak sprawnie, że jego grube, nawykłe do podobnych zadań
paluchy, tylko migały. Z kieszeni kamizelki szturmowej wydobył
najpierw zakrzywiony metalowy uchwyt w kształcie litery U i
posmarował oba końce szybkoschnącym klejem. Po chwili przylepił
końce zakrzywionej metalowej sztaby do powierzchni okna i
przycisnął do szyby, czekając aż klej dobrze złapie. Gdy się to
stało, zadowolony odstąpił na bok, robiąc miejsce przełożonemu.
Duroc przysunął się bliżej, ściskając w prawej ręce diamentowy
przecinak do szkła. Metalowa klamka już czekała, teraz pozostało
tylko dorobić do niej drzwi. Agent przesunął diamentowym ostrzem
po powierzchni szyby, robiąc w niej cztery nacięcia - dwa w
poziomie, dwa w pionie. Sapał cicho, bo wysiłek okazał się spory.
Kiedy skończył, Woerner złapał oburącz za metalowy uchwyt i
szarpnął nim do siebie, wyjmując z okiennej tafli prostokątną
płytę. Nie czekając, aż zwalisty Alzatczyk odłoży szklany balast
na trawę, Duroc rozwinął czarną płachtę i ułożył ją w przełazie.
Wplecione w materiał a także w rękawice agentów stalowe włókna
Strona 11
chroniły ręce i nogi przed skaleczeniem podczas forsowania okna.
Woerner wiedział, co ma robić dalej: przyklęknął na ziemi i
splótł dłonie, czyniąc oparcie dla stopy partnera. Duroc wspiął
się do góry i uczepił dolnej krawędzi szklanej tafli. Alzatczyk
z wolna windował go wyżej. Duroc zdołał wreszcie podciągnąć nogę
i oprzeć ją na chronionej czarną płachtą krawędzi, podciągnął
tułów w głąb otworu...Tuż za nimi z trzaskiem otwarły się jakieś
drzwi. Duroc obejrzał się w stronę stołówki tak raptownie, że
omal nie stracił równowagi. Od niedalekich drzwi gapił się na
nich strażnik w granatowym mundurze. W ręku trzymał kubek
parującej kawy. Zaskoczenie i strach sprawiły, że dla agenta
pojedyncza sekunda zdawała się rozciągać w nieskończoność - w
całą zlodowaciałą wieczność. Złudzenie przerwał natychmiast sam
strażnik, który cisnął kubek i zaczął wyłuskiwać z kabury
pistolet. - Stać! - usłyszeli wreszcie obaj agenci. Duroc
zaklął w duchu. Rozciągnięty w oknie jak rozgwiazda, nie mógł
nawet sam sięgnąć po broń. Również Michel Woerner przy całej
krzepie i masie nie był w stanie nic zdziałać. Gdyby którykolwiek
z pary agentów choćby drgnął, tworzona przez nich ludzka piramida
odchyliłaby się od pionu i runęła. Strażnik oburącz ścisnął
pistolet i przybliżył się nieco. Kiedy się zorientował w
sytuacji, wyraźnie przybyło mu pewności siebie. Duroc skupił cały
wysiłek na tym, by nie patrzeć na lufę, którą miał wycelowaną w
żołądek.
Strażnik okazał się młody, prawie smarkacz, wbrew wrażeniu, jakie
zapewne chciał sprawić zapuszczając sobie parę marsowych wąsów.
Musiał niedawno wyjść z wojska i mimo odbytej służby nadal rwał
się do bojowych wyczynów. Czyli kolejny kłopot. Z kimś starszym
dałoby się może pertraktować czy próbować go zastraszyć. Młodym
o wiele bardziej niż na życiu zależało na zdobyciu sławy. - Nie
ruszać się bo ja strzelać.
Duroc zacisnął zęby na te słowa, wypowiedziane niezdarnym,
podręcznikowym węgierskim. Usłuchał oczywiście i zamarł ze
stopami w splecionych dłoniach Woernera. W myślach modlił się,
by strażnik zrobił jeszcze parę kroków. No, jeszcze kawałeczek.
Jeszcze troszkę. Młody strażnik odstąpił wreszcie od drzwi
stołówki i rzeczywiście ruszył przez trawnik ku miejscu, skąd
łatwiej mu było trzymać obu jeńców na muszce. W marszu oderwał
dłoń od broni i sięgnął po dyndający u pasa radiotelefon. Duroc
Strona 12
zesztywniał jeszcze bardziej. Alarm popsułby cały misterny plan.
Trzask.
Klatka piersiowa strażnika eksplodowała gejzerem krwi i odłamków
kości. Trafiony prosto w plecy pociskiem kalibru 7,62 mm człowiek
zwalił się bezwładnie na trawę. Ciało drgnęło jeszcze i
znieruchomiało. Duroc z wysiłkiem wypełzł z otworu w szybie,
zeskoczył na ziemię i uklęknął przy zwłokach, szukając tętna. Nie
znalazł. Zerknął na oddalony o trzysta metrów stok i przycisnął
guziczek mikrofonu przy nadajniku. - Potwierdzam.
W słuchawkach odpowiedziało mu dwukrotne stuknięcie: znak, że
snajper zaczajony na stoku wzniesienia odebrał wiadomość. Duroc
wyjął pistolet z dłoni zabitego i podniósł się na nogi. - Który
to?
- „Monnet Jacques" - przesylabizował Woerner, sprawdzając
zakrwawiony identyfikator na mundurze strażnika.
Duroc smętnie pokręcił głową, gdyż pamiętał to nazwisko. Monnet
miał tej nocy pilnować głównej bramy zakładów. Gdyby dureń czuwał
tam, gdzie mu przykazano, włos by mu nie spadł z głowy. Cóż,
widać nie mógł się z tą swoją kawą doczekać do zmiany warty.
Dureń, w dodatku nieżywy dureń. Trochę szkoda. Śmierć strażnika
mogła wszystko niepotrzebnie skomplikować. - Dawaj go - rzucił
do partnera, patrząc w prostokąt okna. Woerner odchrząknął tylko
i pochylił się nad zwłokami. Wspólnie przesadzili ciało strażnika
przez otwór w szybie i zwalili je na posadzkę korytarza. Duroc
skrzywił nos i wciąż czując zapach krwi oraz fekaliów wytarł
rękawice o trawę. Rzut oka na zegarek upewnił go, że spóźniają
się coraz bardziej. Nie szkodzi, nadal mieścili się spokojnie w
przewidzianym zapasie czasu. - Dobra, Michel. Kończmy tę robotę
i lulu, co?
- Oui, m'sieu - Na topornej twarzy drugiego agenta zamigotał
posępny uśmieszek. - Wystarczy tych nocnych atrakcji.
Trzydzieści sekund później Duroc sunął już bezszelestnie wzdłuż
ciemnego hallu. Woerner został na dworze, by w razie czego
osłaniać odwrót. Jego przełożony także miał dosyć przykrych
niespodzianek. Wejścia do ośrodka obliczeniowego zakładów broniły
pancerne, ognioodporne drzwi z hartowanej stali. Na umieszczonej
przy framudze tabliczce z numerowanymi przyciskami mrugała
rytmicznie czerwona dioda. Strażnicy mieli prawo leniuchować w
innych punktach zakładu w Sopron, lecz na pewno nie tutaj.
Strona 13
Komputery wytwórni stanowiły skarbnicę informacji, za które
amerykańscy i japońscy konkurenci koncernu Eurocopter gotowi byli
zapłacić bajeczne kwoty: harmonogramy i kosztorysy produkcji,
dokładne dane na temat kompozytowych elementów wirników, raporty
dotyczące ultranowoczesnych konstrukcji w stadium projektu oraz
tysiące innych faktów i liczb stanowiących krwiobieg każdego
wielkiego koncernu przemysłowego. Duroc skupił promień
kieszonkowej latarki na przyciskach i starannie wystukał
zapamiętany uprzednio sześciocyfrowy kod. Wczorajszy kod, nie
dzisiejszy. Dokładnie tak, jak się tego spodziewał, uparte drzwi
ani drgnęły. Doskonale. Agent powtórnie wystukał tę samą serię
cyfr. Tym razem przestała migotać czerwona dioda. Jeszcze lepiej.
Prostoduszny komputer strzegący przejścia zapisał w pamięci, że
dwukrotnie próbowano sforsować przejście za pomocą wczorajszego
kodu. Zaledwie kilka godzin wcześniej próba okazałaby się
skuteczna. Duroc przesunął przycisk i wcisnął swoją paluszkową
latarkę z powrotem do właściwej kieszonki. Pora na duże bum -
duże, ale stosunkowo niegroźne. Agent pospiesznie rozwałkował
porcję plastycznego materiału wybuchowego i przylepił ją wokół
tabliczki z guzikami. Następne kęsy plastiku powędrowały tam,
gdzie musiały się znajdować zawiasy pancernych drzwi. Francuz
odstąpił wreszcie i fachowym okiem z zadowoleniem zlustrował
własne dzieło. Druty z wciśniętych w materiał wybuchowy
zapalników biegły do niewielkiego, staromodnego, elektronicznego
zegarka na rękę. Wybuch miał nastąpić za dwie godziny. Duroc
pokiwał głową. Wrażenie było dokładnie takie, jak trzeba.
Skuteczna robota amatorów. Nawet materiał wybuchowy pasował do
takiego opisu. Niegdysiejsze komunistyczne władze Czechosłowacji
hojną ręką rozdały terrorystom wszystkich krajów całe tony
bezwonnego, niewykrywalnego Semtexu. Duroc cofnął się w głąb
korytarza. Pora na końcową kosmetykę. Zdjął pokrywkę z puszki
czerwonej farby w aerozolu, potrząsnął pojemnikiem i nie żałując
lakieru, metrowymi literami wypisał na jednej ze ścian „Francuzi
na salami" i „Niewoli nie, swobodzie tak!". Hasła nie były
przypadkowe: Duroc wybrał je z repertuaru krążącego wśród
węgierskich nacjonalistów. Również krój pisma zgadzał się z
wzorami z miejscowych murów. W tego typu zadaniach ważny jest
najdrobniejszy szczególik. Napisy miały wskazywać, że zamachu
dokonali domorośli węgierscy terroryści, w proteście przeciwko
Strona 14
francuskiemu „kolonialiizmowi gospodarczemu". Woerner czekał pod
oknem.
- Dalej cisza - szepnął.
- Do czasu. - Duroc zeskoczył na trawę i odczekał, aż podwładny
zwinie czarną płachtę i pieczołowicie umieści szklaną taflę z
powrotem tam, skąd ją wyciął. Potem agenci zawrócili i pędem
ruszyli w stronę stoku wzgórza majaczącego nad terenem zakładów.
Zegarek sprzężony z bombą odliczył kolejną minutę. Kiedy
kryształki cyferblatu pokazały zero, Duroca i resztę zespołu
dzieliło od zakładów dobre czterdzieści kilometrów. Soproński
biurowiec zatrząsł się w posadach i osiadł, rozdarty potężnym
wybuchem. Na ułamek sekundy we wszystkich oknach parteru
zajaśniało oślepiająco białe światło, lecz fala uderzeniowa
natychmiast zmełła szyby na proszek. W ślad za falą powietrza
przez otwory okienne wylała się ławica ognia i przegrzanego
powietrza, zabijając na miejscu piątkę węgierskich konserwatorów,
którzy zaczynali zmianę i obracając w żagiew wszystko, co palne.
Nim jeszcze nad zakładami Eurocopter rozniosło się wycie syren
alarmowych, w całym zgruchotanym biurowcu roztańczyły się języki
ognia.
2 sierpnia - Zakłady Wytwórcze Wirników Śmigłowcowych
EUROCOPTER
W dziwnie bladym słonecznym świetle widać było, jak niewiele
dzieli całą scenę od pogrążenia się do reszty w chaosie. Skorupę
rozsadzonego bombą biurowca ze wszystkich stron otaczały
zaparkowane bezładnie wozy strażackie i karetki, których koła
rozryły osmalony, zasypany gruzem trawnik. Robotnicy wyciągający
z wnętrza resztki mebli i sprzętu biurowego zderzali się co rusz
ze skonanymi strażakami, inżynierami budowlanymi i grupką
wystraszonych administratorów. Dookoła wysadzonego biurowca i
przed główną bramą wściekle krążyli strażnicy, zamiast zwykłych
pistoletów dzierżąc broń automatyczną. W nieruchomym, upalnym
powietrzu unosiła się sina zasłona dymu i woń zwęglonych
papierzysk. Stalowe drzwi i system automatycznych gaśnic
halonowych zdołały uchronić zakładowe centrum obliczeniowe przed
zagładą, lecz okazały się bezsilne wobec pożaru, który strawił
całą resztę pomieszczeń na parterze. Krępy, pucołowaty mężczyzna,
stojący parędziesiąt metrów od biurowca, po cichu kipiał z
wściekłości. Nawet gdy wszystko układało się pomyślnie, pułkownik
Strona 15
Zoltan Hradetsky z miejscowej policji i Francois Geliard,
dyrektor soprońskiej filii koncernu Eurocopter, nie darzyli się
nadmiarem sympatii. Francuz wobec pyzatego Węgra okazywał
niezmienną wyniosłość i arogancję - zresztą nie tylko wobec
niego, bo swym chudym i długim nosem nieustannie kręcił na
wszystko, co węgierskie, wliczając w to i Węgrów. Po katastrofie
najgorsze we Francuzie cechy spotęgowały się po tysiąckroć. -
Ostatni raz powtarzam, pułkowniku, że zabraniam panom
samodzielnego śledztwa - cedził teraz, splatając ramiona. - Panów
obecność nie jest wcale konieczna. Ba, nie jest nawet pożyteczna.
- Nie pożyteczna? Co chce pan... - Hradetsky zdołał przełknąć
cisnącą mu się przez gardło wiązankę przekleństw. - Musiał mnie
pan źle zrozumieć, monsieur Gellard. To sprawa dla policji -
pułkownik wycelował palcem w zrujnowany biurowiec. - Pożar, nie
przypadkowa śmierć pięciu Węgrów, mało panu? Śledztwo to nie
żadna usługa wobec pana, tylko mój psi obowiązek, mówię to jako
najwyższy rangą policjant w okręgu.
- Nic z tego - zbył go Gellard. - Niech pan pamięta, pułkowniku,
że pańska jurysdykcja kończy się przed główną bramą zakładów.
Może powinien pan sobie odświeżyć w pamięci ustalenia kontraktu
między moją firmą a węgierskim rządem? Jak by na to nie patrzeć,
stoi pan na francuskim terytorium. Terroryści wymierzyli akcję
we francuski koncern. Co za tym idzie, do Francji należy także
śledztwo.
Zasrany kontrakt! Hradetsky najchętniej zazgrzytałby zębami. Nie
potrzebował wcale czytać dopisków do klauzul kontraktu, by zdać
sobie sprawę, że francuski dyrektor może robić, co mu się tylko
spodoba. Kiedy budowano soprońskie zakłady, pozbawiona
sojuszników węgierska junta wojskowa dosłownie skamlała o
niemiecką i francuską pomoc finansową. Odstąpienie Francuzom
całkowitej kontroli nad zakładami i zwolnienie Eurocoptera z
jakichkolwiek podatków wydawało się budapeszteńskim generałom
śmiesznie niską ceną za nowe miejsca pracy i towarzyszący
inwestycji napływ nisko oprocentowanych kredytów. Taki sam status
junta przyznała zresztą dziesiątkom innych firm z Niemiec i
Francji. Policjant pokręcił tylko głową. Owszem, popierał
powstały dwa lata wcześniej Rząd Ocalenia Narodowego, uznając
juntę za środek przykry lecz niezbędny w sytuacji, gdy rozdarta
podziałami i słaba postkomunistyczna demokracja przestała sobie
Strona 16
radzić z zapaścią gospodarczą i z katastrofą w rolnictwie. Nie
tylko jemu wojskowe rządy silnej ręki wydawały się czymś mimo
wszystko lepszym od bezhołowia zaprowadzonego prędko przez
niedouczonych i skłóconych politykierów. Teraz jednak+iradetsky
zaczynał po cichu żałować decyzji. Wykorzystując chwilowe
poparcie, generałowie, by nakarmić wzburzony tłum, który ich
wyniósł do władzy, zastawili niepodległość kraju w paryskim
lombardzie. Po czterdziestu pięciu latach wojskowej i politycznej
dominacji ze strony Moskwy, małe Węgry trafiły w ręce nowych
wielkorządców - Francji i Niemiec, pary największych europejskich
mocarstw wojskowych i gospodarczych. - No, więc słucham,
pułkowniku?
Hradetsky wyprostował się.
- Zgodnie z literą prawa ma pan rację, ale moim zdaniem
palnie pan głupstwo, rezygnując z naszej pomocy. - Policjant
silił się na spokojny i rozsądny ton. - Jeżeli w naszym okręgu
rzeczywiście grasują terroryści, zgodzi się pan chyba, że łatwiej
będzie nam ich wytropić połączonymi siłami, nie osobno?
- Co to znaczy Jeżeli grasują tu terroryści"? - odął się Gellard.
- Ładne mi Jeżeli"! Nie tylko grasują, lecz co więcej czynią to
bezkarnie, wspierani przez elementy spośród miejscowej załogi
zakładów. To dla mnie jasne, że mogli liczyć na pańskich
rozleniwionych, rozpuszczonych ziomków. - Francuz zmarszczył
czoło i ciągnął: - A skoro tak się sprawy mają, pułkowniku, nawet
idiota jest w stanie pojąć, dlaczego nie możemy powierzyć
śledztwa panu i pańskim ludziom. Węgrzy mieliby ścigać Węgrów?
Śmieszny pomysł.
Na te słowa irytacja Hradetskego przerodziła się we wściekłość.
Zgoda, pułkownik mógł ścierpieć czyjąś arogancję, ale umiał też
poznać, że ktoś go jawnie próbuje obrazić. Uczynił krok w stronę
Gellarda, z którego pociągłej, arystokratycznej twarzy w
sekundzie zniknęła cała pewność siebie. - Powinien pan
staranniej dobierać wyrażenia, monsieur. Inaczej ktoś z moich
ziomków może uznać, że taki ostry język jak pański należy trochę
przytemperować. Albo przyciąć nożem. Czy wyrażam się jasno?
Dyrektor zbladł, świadomy, że się posunął za daleko.
- Nie miałem wcale na myśli tego... Że tego... Ja tylko...
Wyjąkiwane przeprosiny przerwał mu grzmot śmigłowca tuż
nad głowami. Francuz i Węgier odwrócili się w stronę maszyny,
Strona 17
która zatoczyła półkole, zawisła i z klekotem usiadła pośrodku
parkingu przy biurowcu. Hradetsky skrzywił się paskudnie na widok
niebiesko-biało-czerwonej kokardy na belce ogonowej śmigłowca.
Francuski rząd rzeczywiście palił się do tego, by wściubiać nos
w kompetencje węgierskiej policji. Ze śmigłowca wysiadła trójka
mężczyzn i chyląc głowy przed coraz wolniej kręcącym się
wirnikiem podeszła bliżej. Dwaj spośród przybyłych, obstawa,
wyróżniali się tylko potężną posturą. Trzeci, który miał na sobie
popielaty cywilny garnitur i dźwigał wypchaną, skórzaną teczkę,
zbliżał się krokiem kogoś, kto przywykł, że to on wydaje rozkazy.
Gdy Hradetsky przeniósł wzrok z powrotem na Gellarda, Francuz
zdążył już odzyskać równowagę ducha. - O, proszę, to właśnie
ekspert od tych spraw z naszej ambasady, pułkowniku. Specjalista
od terroryzmu i taktyki anty terrorystycznej. W przyszłości
przyjdzie zapewne panom się jeszcze zetknąć.
Węgierski policjant zmierzył wzrokiem niewysokiego, ponurego z
wejrzenia faceta, który maszerował w ich stronę po asfalcie. Coś
szepnęło mu w duchu, że spotkanie nie okaże się ani miłe, ani
szczególnie owocne. - Kto to taki?
Gellard zaszczycił Węgra chłodnym uśmiechem.
- Major Paul Duroc, pułkowniku.
2
Menuet
4 sierpnia - plac Du Palais-Royal w Paryżu
Pod bezchmurnym rozbłękitnionym niebem Paryż wydawał się
niewiarygodnie spokojny. Niewiarygodnie, bo na szerokich,
wysadzanych drzewami bulwarach i pod parasolami ulicznych
kawiarni ziało pustką. Sierpień to wprawdzie dla paryżan
tradycyjny okres wakacji, parotygodniowego odpoczynku od
rządowych posad, hal fabrycznych i szkół, lecz tym razem zabrakło
również turystów, zawsze dotychczas ściągających tłumnie latem
do metropolii. Przyjezdnych zniechęcały jednak coraz bardziej
restrykcje wizowe, drożyzna i rozmaite administracyjne szykany,
będące częścią wojny gospodarczej toczonej na całym świecie. W
stolicy pozostały więc na lato jedynie rosnące armie bezrobotnych
i kloszardów - tych zaś zamiast spacerów po wyludnionych,
eleganckich dzielnicach bardziej zajmowała pogoń za jakimkolwiek
płatnym zajęciem czy strawą. Plac du Palais-Royal wyglądał tyleż
na bezludny, co na zapuszczony. Zamknięto na głucho sklepiki i
Strona 18
kioski, w których zagraniczni goście kupowali dawniej kartki
pocztowe i plany metra. Zamiast tasiemcowych ogonków, w których
mieszały się grupy turystyczne i rozszczebiotane szkolne
wycieczki z prowincji, północną bramę Luwru przekraczała ledwo
garstka miłośników sztuki, wyraźnie przytłoczonych szarym masywem
muzeum. Grupka znudzonych taksówkarzy kręciła się koło ruchomych
schodów przy stacji metra, w sinej papierosowej chmurze
wymieniając zaczepki i powtarzając sobie najświeższe plotki. Po
drugiej stronie placu, gmach Palais-Royal trwał pogrążony w tym
samym sierpniowym bezwładzie co reszta miasta. Żołnierze w
galowych mundurach stali sztywno przy żelaznych wrotach, broniąc
postronnym dostępu na dziedziniec i do głównego wejścia
rezydencji. Inni, w lepszej formie, bo ubrani w mundury polowe
i z bronią maszynową u boku, czuwali na swych posterunkach na
dachu. Policjanci o kwadratowych szczękach krążyli parami wzdłuż
ogrodzenia od strony jezdni, wypatrując rozrywki w postaci
przypadkowych żebraków albo włóczących się wyrostków. Większość
okien zwalistej budowli zasłaniały żaluzje albo ciężkie kotary.
Na wewnętrznym dziedzińcu parkowało niewiele służbowych limuzyn,
z których większość dla ochrony przed kurzem i miejskim brudem
zakryto plandekami. Pasażerowie wyjechali widać na wakacje,
zabierając ze sobą zaufanych kierowców. Pomimo ostrych środków
bezpieczeństwa, Palais-Royal wydawał się równie wyludniony jak
całe centrum miasta. Jak zwykle jednak, pozory mogły mylić.
Wybudowany na początku siedemnastego wieku Palais-Royal służył
zrazu jako siedziba słynnej Szarej Eminencji, kardynała
Richelieu. U schyłku dwudziestego stulecia, zabytkowe
pomieszczenia zajmował nie jeden, lecz kilku francuskich
dostojników. Prywatny gabinet Nicolasa Desabc odznaczał się
niepowtarzalnym charakterem i odzwierciedlał stylem charakter
lokatora. Wyczuwało się tu dyskretną elegancję i oczywistą
władzę. Parkiet zakrywał wielki dywan, podniszczony stuleciami
użytkowania, lecz wciąż mieniący się bogatą mieszaniną błękitu
i królewskiej purpury. Ścianę za wielkim dębowym biurkiem
przyozdabiał arras zamówiony niegdyś osobiście przez
Richelieuego, a pozostałe ściany służyły za tło serii malowideł,
przedstawiających najznamienitsze triumfy francuskiego oręża.
Obrazy stanowiły własność Luwru, który oddał je w bezterminowy
depozyt. Jako zwierzchnik całej francuskiej służby wywiadowczej,
Strona 19
znanej jako DGSE, Desaix miał do dyspozycji jeszcze dwa biura -
jedno bezpośrednio w Pałacu Elizejskim, tuż przy apartamentach
prezydenta republiki, drugie zaś w gmachu swojego ministerstwa.
Najważniejsze sprawy Desaix lubił jednak załatwiać w przesyconym
historią gabinecie w Palais-Royal. Słabnące popołudniowe słońce
wpadało smugami przez wysokie okna, rzucając na parkiet gabinetu
serię rudawozłotych prostokątów. W pozostałej części wnętrza
trwał cień. Alexandre Marchant przystanął w drzwiach, na mgnienie
oślepiony tą serią ostrych, świetlnych kontrastów. - Mój drogi
Marchand! - usłyszał. - Proszę wejść, cóż za ceregiele!
Mówiąc to, Desabc powstał zza biurka i szybkim krokiem zbliżył
się do gościa, prowadząc go w stronę ustawionej z boku gabinetu
pary głębokich foteli. - Znakomicie pan wygląda - usłyszał
jeszcze gość, który skwapliwie usiadł i co prędzej odrzekł:
- Pan także, panie dyrektorze.
Zaproszenie, by spocząć, było jak najbardziej na miejscu, gdyż
lata spędzone za biurkiem w połączeniu z doskonałym jedzeniem i
zamiłowaniem do jeszcze lepszych win rozwinęły talię Marchanda
w sposób godny najwyższego podziwu. Niewielu spośród dawnych
szkolnych kolegów umiałoby rozpoznać w przybyszu niskiego i
chuderlawego inżyniera lotnictwa, który za młodu marzył tylko o
jednym, to jest, by skonstruować najnowocześniejszy samolot na
świecie. Później przyszło się Marchandowi pożegnać z marzeniami -
za dużo miał codziennych zmartwień z księgowością, kosztami
produkcji i trudnym charakterem partnerów, z którymi wspólnie
zawiadywał potężnym konglomeratem przemysłowym znanym pod nazwą
Eurocopter. Człowiek, który zasiadł w fotelu naprzeciwko
Marchanda, w krańcowy sposób różnił się od swego gościa
powierzchownością i zachowaniem. Z powodu patykowatej sylwetki
i pokaźnego nosa, Nicolas Desaix nieodmiennie kojarzył się innym
Francuzom z ostatnim z wielkich przywódców kraju, Charlesem de
Gaullem. Marchand gotów był się założyć, że szef wywiadu wcale
nie tępi u podwładnych podobnych skojarzeń. - Czytał pan już
wstępny meldunek majora Duroca?
Marchand przytaknął, przypominając sobie kamienny wyraz
twarzy gońca na motocyklu, doręczającego mu w domu dokument.
Goniec czekał, aż Marchand przeczyta całość, po czym zabrał mu
kartki i zawiózł je do siedziby głównej DGSE, gdzie komisyjnie
przepuszczono je przez niszczarkę. Sposób doręczenia przesyłki
Strona 20
jeszcze dobitniej niż chłodna, pełna suchych faktów treść
unaocznił Marchandowi, z jak okropnie tajną i poważną sprawą
przyszło się borykać. To, co planowano jako zwykły akt sabotażu
na własnym terenie, przeobraziło się w strzelaninę i przyniosło
niepotrzebną śmierć. Desaix, który zdawał się czytać Marchandowi
w myślach, ze smutkiem pokręcił głową i rzekł: - Przykro mi, że
nastąpiły tak niefortunne... komplikacje, Ale-xandre. Zwłaszcza
ta śmierć twojego strażnika. Podobno żonaty? - Tak. Żona mieszka
w Lionie.
- Cóż, żal człowieka - Desaix westchnął i podniósł spojrzenie na
gościa: - Zadbacie o nią?
- Naturalnie! - Marchand zaplótł dłonie na podołku. - Wszyscy
nasi pracownicy są ubezpieczeni, a w tym szczególnym wypadku moi
podwładni postarali się uruchomić specjalny fundusz na
odszkodowanie.
- Doskonale - przytaknął tym słowom Desaix. - Francja musi
pamiętać o wszystkich poległych dzieciach. Niezależnie od
okoliczności zgonu. Prezes Eurocoptera zdumiał się, słysząc u
rozmówcy nutę niekłamanego patosu. Kilka prostych, zdawałoby się,
słów obróciło śmierć młodego Monneta w akt wzorowego
obywatelskiego poświęcenia. Coś takiego! Gospodarz gabinetu miał
więcej osobistego czaru i daru pozyskiwania słuchaczy niż
prezydent i reszta ministrów razem wzięci. Marnował te talenty
na obecnym stanowisku. Desaix jeszcze raz westchnął, by zaraz
wzruszyć ramionami. - Z drugiej strony, trudno uniknąć podobnych
tragedii. Takie już są realia naszego niedoskonałego świata.
Świata, w którym aby osiągnąć cel, przychodzi nam nieraz się
posłużyć niedoskonałymi narzędziami. - I podnosząc wzrok na
Marchanda dodał: - Ale cel osiągnęliśmy niewątpliwie, czyż nie
tak?
- Co do joty - potwierdził Marchand, czując, że znów zaczyna
stąpać po pewnym gruncie. Gubił się przy szlochających wdowach,
natomiast kwestiami siły roboczej, harmonogramów produkcji i
zysków można było manipulować stosownie do potrzeb. Pochylił się
w fotelu i wyjawił: - Wasza bomba nie spowodowała większych
zniszczeń, zgodnie z umową więc mimo wybuchu
produkcja wirników prawie nie spadła. Jedyny kłopot to postawa
moich dyrektorów. Proszę sobie wyobrazić, ciągle się nie mogą
otrząsnąć z wrażenia, jak łatwo przyszło tym „węgierskim