Kobra - Forsyth Frederick
Szczegóły |
Tytuł |
Kobra - Forsyth Frederick |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kobra - Forsyth Frederick PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kobra - Forsyth Frederick PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kobra - Forsyth Frederick - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
FREDERICK
FORSYTH
Kobra
z angielskiego przełożył
ROBERT GINALSKI
Strona 4
Tytuł oryginału: THE COBRA
Copyright © Frederick Forsyth 2010 All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2010
Polish translation copyright © Robert Ginalski 2010
Redakcja: Jacek Ring
Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski
Zdjęcie autora: Ullstein Bild/BE & W
Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz
Skład: Laguna
ISBN 978-83-7659-205-3
(oprawa twarda)
ISBN 978-83-7659-204-6
(oprawa miękka)
Dystrybucja
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
t./f. 22.535.0557, 22.721.3011/7007/7009
www.olesiejuk.pl
Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe
www.empik.com
www.merlin.pl
www.ksiazki.wp.pl
www.amazonka.pl
WYDAWNICTWO ALBATROS
ANDRZEJ KURYŁOWICZ
Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa
Wydanie l
oprawa miękka
Druk: WZDZ - Drukarnia Lega, Opole
Strona 5
Książkę tę poświęcam Justinowi
i wszystkim młodym tajnym agentom
brytyjskim i amerykańskim,
którzy ryzykując życie, walczą z handlem narkotykami
Strona 6
OSOBY
BERRIGAN BOB zastępca dyrektora DEA
MANHIRE TIM były funkcjonariusz celny, do-
wódca MAOC
DEVEREAUX PAUL Kobra
SILVER JONATHAN szef personelu Białego Domu
DEXTER CALVIN członek kierownictwa Projektu
Kobra
URIBE ÁLVARO prezydent Kolumbii
CALDERÓN FELIPE szef kolumbijskiej policji anty-
narkotykowej
DOS SANTOS pułkownik, szef wywiadu, ko-
lumbijska policja antynarkotyko-
wa
ESTEBAN DON DIEGO szef kartelu kokainowego
SANCHEZ EMILIO szef produkcji, kartel
PEREZ RODRIGO były terrorysta FARC, kartel
LUZ JULIO prawnik, członek zarządu kartelu
LARGO JOSÉ-MARIA szef dystrybucji, kartel
CÁRDENAS ROBERTO członek zarządu kartelu
SUÁREZ ALFREDO szef transportu, kartel
VALDEZ PACO egzekutor, kartel
7
Strona 7
BISHOP JEREMY ekspert komputerowy
RUIZ, ojciec CARLOS jezuita z Bogoty
KEMP WALTER UNODC
ORTEGA FRANCISCO inspektor policji antynarkotyko-
wej z Madrytu
MCGREGOR DUNCAN specjalista od przerabiania stat-
ków
ARENAL LETIZIA studentka z Madrytu
PONS FRANCISCO pilot szmuglujący kokainę
ROMERO IGNACIO przedstawiciel kartelu w Gwinei
Bissau
GÓMES DJALO głowa państwa, Gwinea Bissau
ISIDRO, ojciec ksiądz z Cartageny
CORTEZ JUAN spawacz
MENDOZA JOÃO były major sił powietrznych Bra-
zylii
PICKERING BEN major Special Boat Service
DIXON CASEY dowódca oddziału drugiego SE-
AL
EUSEBIO, OJCIEC wiejski ksiądz z Kolumbii
MILCH EBERHARDT inspektor celny z Hamburga
ZIEGLER JOACHIM Wydział Celny i Kryminalny, Ber-
lin
VAN DER MERWE inspektor Wydziału Celnego i
Kryminalnego, Rotterdam
CHADWICK BULL dowódca oddziału trzeciego SE-
AL
Strona 8
SKRÓTY I AKRONIMY
BAMS wielkoobszarowy system rozpoznania mor-
skiego
BKA niemiecki Federalny Urząd Kryminalny
CIA Centralna Agencja Wywiadowcza
CRRC bojowa łódź pneumatyczna
DEA Urząd ds. Walki z Narkotykami
FARC Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii — party-
zantka marksistowska
FBI Federalne Biuro Śledcze
HMRC Urząd Podatkowy i Celny Jej Królewskiej Mości
INS Służba Imigracji i Naturalizacji
MAOC-N Ośrodek Analiz i Operacji Morskich — Narkoty-
ki
MI5 Służba Bezpieczeństwa (Wielka Brytania)
NSA Agencja Bezpieczeństwa Narodowego
RATO rakietowe przyśpieszacze startowe
RHIB pneumatyczna łódź sztywnokadłubowa (USA)
RIB sztywne pontony hybrydowe (Wielka Brytania)
SAS Specjalna Służba Powietrzna, jednostka spe-
cjalna
9
Strona 9
SBS Special Boat Service, jednostka specjalna Kró-
lewskiej Marynarki Wojennej
SEAL siły specjalne marynarki wojennej USA
SOCA Agencja ds. Przestępczości Zorganizowanej
UAV bezzałogowy pojazd latający
UDYCO Jednostka Antynarkotykowa, Madryt
UNODC Biuro Organizacji Narodów Zjednoczonych ds.
Narkotyków i Przestępczości
ZKA niemiecki Federalny Urząd Celny
Strona 10
CZĘŚĆ PIERWSZA
Pętla
Strona 11
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nastolatek umierał w samotności. Nikt o tym nie wiedział,
zresztą mało kogo by to obeszło. Chude jak szkielet, wynisz-
czone przez narkotyki ciało leżało na cuchnącym sienniku w
kącie obskurnego pokoju w pustostanie. Ten chlew mieścił się
na jednym z niedokończonych osiedli mieszkaniowych, zwa-
nych „projektami”, w waszyngtońskiej Anacostii. Stolica Sta-
nów Zjednoczonych nie chlubi się tą dzielnicą, a turyści omija-
ją ją z daleka.
Gdyby ten chłopak wiedział, że jego śmierć doprowadzi do
wybuchu wojny, ani by tego nie zrozumiał, ani by go to nie
obeszło. Do tego bowiem prowadzi zażywanie narkotyków
przez młodych ludzi. Niszczy im mózgi.
•••
Wydana pod koniec lata kolacja w Białym Domu była, jak na
gościnność prezydenta, skromna. Po wypiciu aperitifu w sali
koktajlowej zasiadło do niej zaledwie dwadzieścia osób —
13
Strona 12
dziesięć par — z czego na osiemnastu zaszczyt ten wywarł
ogromne wrażenie.
Wśród nich znalazło się dziewięciu najbardziej wpływowych
wolontariuszy działających na rzecz Stowarzyszenia Komba-
tantów — ogólnokrajowej organizacji dbającej o dobrobyt tych,
którzy nosili mundur dowolnego rodzaju sił zbrojnych.
Przez dziewięć lat poprzedzających rok 2010 wielu męż-
czyzn, a także kobiet wróciło do domu z Afganistanu czy Iraku
z urazami fizycznymi bądź psychicznymi. Jako zwierzchnik sił
zbrojnych prezydent chciał podziękować dziewięciu gościom ze
Stowarzyszenia Kombatantów za to, co robili, zaprosił ich więc
wraz z małżonkami na kolację przy stole, przy którym niegdyś
jadał legendarny Abraham Lincoln. Na początek, oprowadzani
przez Pierwszą Damę, zwiedzili apartamenty prywatne, po
czym zaproszono ich do stołu, gdzie pod czujnym okiem ma-
jordoma czekali na podanie zupy. Dlatego kiedy starszawa kel-
nerka zaniosła się płaczem, zapadła lekka konsternacja.
Kobieta płakała bezgłośnie, ale waza w jej dłoniach wyraźnie
drżała. Siedząca naprzeciwko niej, po drugiej stronie okrągłego
stołu, Pierwsza Dama przestała doglądać obsługi gości, gdy
zobaczyła łzy płynące po twarzy kelnerki.
Majordom, który nie przegapiał niczego, co mogłoby urazić
prezydenta, spojrzał w ślad za jej wzrokiem i bezszelestnie, acz
szybko ruszył dookoła stołu. Stanowczym ruchem głowy naka-
zał najbliższemu kelnerowi przejąć wazę, zanim dojdzie do
katastrofy, i delikatnie powiódł kobietę w kierunku drzwi wa-
hadłowych prowadzących do kuchni i zaplecza.
14
Strona 13
Kelnerka usiadła w spiżarni, mamrocząc: „Tak mi przykro,
tak mi przykro”. Jej ramiona dygotały. Mina majordoma
świadczyła o tym, że nie jest w nastroju do żartów. Nie przystoi
załamywać się w obliczu głowy państwa.
Pierwsza Dama dała mu znak, żeby wrócił doglądać poda-
wania zupy, a sama podeszła do zapłakanej kobiety, która nie
przestając przepraszać, ocierała oczy rąbkiem fartuszka.
W odpowiedzi na kilka łagodnych pytań kelnerka Maybelle
wytłumaczyła powód swego niezwykłego zachowania. Policja
znalazła zwłoki jej jedynego wnuka, którego wychowywała,
odkąd jego ojciec zginął dziewięć lat temu pod gruzami World
Trade Center, gdy chłopiec miał sześć lat.
Wyjaśniono jej, jaką przyczynę śmierci stwierdził lekarz są-
dowy, i poinformowano, że ciało czeka na odbiór w miejskiej
kostnicy.
W rezultacie Pierwsza Dama Stanów Zjednoczonych Ame-
ryki oraz starszawa kelnerka — potomkinie niewolników —
pocieszały się wzajemnie w kącie spiżarni, a zaledwie kilka
kroków dalej czołowi przedstawiciele Stowarzyszenia Komba-
tantów prowadzili napuszoną rozmowę przy zupie z grzanka-
mi.
Podczas kolacji nie poruszano innych tematów i dopiero
dwie godziny po incydencie prezydent, zdejmując smoking w
zaciszu prywatnych pokojów, zadał oczywiste pytanie.
Pięć godzin później, w prawie całkiem ciemnej sypialni, na
którą padał tylko srebrny blask nieustannie wiszący nad Wa-
szyngtonem i przenikający przez kuloodporne szyby oraz za-
słony, Pierwsza Dama zorientowała się, że leżący obok niej
mężczyzna nie śpi.
15
Strona 14
Prezydenta w znacznej mierze wychowała babka. Doskonale
zdawał sobie sprawę, jak ważna więź łączyła go z babcią, kiedy
był jeszcze chłopcem. Dlatego chociaż zazwyczaj wstawał wcze-
śnie, by systematycznie gimnastykować się dla zachowania
formy, nie mógł teraz zasnąć. Leżał w ciemności i myślał.
Postanowił, że ten piętnastolatek nie trafi do jakiejś zbioro-
wej mogiły, lecz zostanie pochowany jak należy, na cmentarzu
kościelnym zgodnym z jego wyznaniem. Intrygowała go jednak
przyczyna śmierci tak młodego chłopaka, pochodzącego z
wprawdzie biednej, ale z gruntu przyzwoitej rodziny.
Tuż po trzeciej opuścił z łóżka długie, chude nogi i sięgnął
po szlafrok.
— Dokąd idziesz? — usłyszał obok siebie zaspany głos.
— Zaraz wracam — odparł, zawiązał pasek na supeł i po-
człapał do garderoby.
Kiedy podniósł słuchawkę, na odpowiedź czekał raptem
dwie sekundy. Jeśli nawet dyżurna telefonistka była śpiąca, jak
to bywa w środku nocy, kiedy człowieka ogarnia kryzys, to nie
dała tego po sobie poznać.
— Tak, panie prezydencie? — odezwała się dziarsko i po-
godnie.
Lampka na pulpicie poinformowała ją, kto dzwoni. Człowiek
z Chicago mieszkał w tym nadzwyczajnym budynku już trzy
lata, wciąż jednak nie mógł się przyzwyczaić do tego, że bez
względu na porę dnia czy nocy dostanie wszystko, czego zapra-
gnie — wystarczy tylko wyrazić życzenie.
16
Strona 15
— Złap mi dyrektora DEA, w domu czy gdzie tam może te-
raz być — poprosił.
Telefonistka nie okazała zdziwienia. Jeśli jest się nim, to
choćby chciał wymienić uprzejmości z prezydentem Mongolii,
należy mu to umożliwić.
— Natychmiast dzwonię — powiedziała młoda kobieta
urzędująca kilka pięter niżej, w centrali telefonicznej. Szybko
zaczęła stukać w klawiaturę komputera. Obwody scalone zrobi-
ły, co do nich należało, i na ekranie wyświetliło się nazwisko.
Na zapytanie o prywatny numer telefonu pojawiło się dziesięć
cyfr. Numer ten należał do ładnego domu w Georgetown. Tele-
fonistka nawiązała połączenie i czekała.
Dopiero po dziesiątym sygnale usłyszała zaspany głos.
— Mam na linii prezydenta, proszę pana — powiedziała.
Mężczyzna w średnim wieku otrzeźwiał natychmiast. Ten
urzędnik państwowy, szef agencji federalnej oficjalnie zwanej
Urzędem do spraw Walki z Narkotykami, natychmiast został
połączony z pokojem na piętrze. Telefonistka nie podsłuchiwa-
ła rozmowy. Wiedziała, że gdy panowie załatwią, co mają do
załatwienia, lampka na centralce zgaśnie i będzie mogła prze-
rwać połączenie.
— Przepraszam, że zawracam panu głowę o tej porze —
powiedział prezydent. Natychmiast usłyszał zapewnienie, że to
żaden kłopot. — Potrzebuję informacji, a być może i rady. Czy
możemy się spotkać o dziewiątej rano w Zachodnim Skrzydle?
Tylko przez grzeczność sformułował to w formie pytania.
Prezydenci wydają polecenia. Usłyszał zapewnienie, że dyrektor
17
Strona 16
DEA stawi się w Gabinecie Owalnym o dziewiątej. Prezydent
rozłączył się i wrócił do łóżka. Nareszcie zasnął. W sypialni
eleganckiego domu z czerwonej cegły w Georgetown zapaliły
się światła. Dyrektor DEA zapytał żonę, która nic z tego nie
pojmowała, co tu właściwie jest grane. Bo co ma sobie pomy-
śleć wyższy urzędnik państwowy wyrwany ze snu o trzeciej nad
ranem przez najwyższego zwierzchnika, który w dodatku
dzwoni osobiście? Tylko tyle, że coś się stało. Prawdopodobnie
coś bardzo złego. Dyrektor już nie zasnął — zszedł do kuchni,
nalał sobie soku, zaparzył kawę i poważnie zaczął się martwić.
•••
Po drugiej stronie Atlantyku świtało. W zacinającym desz-
czu, na ponurym szarym morzu u północnych wybrzeży Nie-
miec, przed portem Cuxhaven, m/v „San Cristóbal” przyjął na
pokład pilota. Kapitan statku, José-Maria Vargas, trzymał ster,
a stojący obok pilot cicho wydawał mu instrukcje. Rozmawiali
po angielsku, bo język ten jest w powszechnym użyciu na mo-
rzu i w powietrzu. Dziób „San Cristóbal” zakręcił i statek skie-
rował się do ujścia Łaby. Sześćdziesiąt mil dalej miał zawinąć
do Hamburga — największego portu rzecznego w Europie.
„San Cristóbal”, frachtowiec o wyporności trzydziestu tysię-
cy ton, zarejestrowany był pod banderą panamską. Przed
mostkiem, na którym dwaj mężczyźni przebijali wzrokiem
mrok, wypatrując boi wytyczających głęboki kanał, stały usta-
wione piętrowo kontenery.
18
Strona 17
Pod pokładem było ich osiem pięter, a na górze jeszcze czte-
ry. Szerokość statku umożliwiała wstawienie ośmiu rzędów
kontenerów, po czternaście sztuk w rzędzie ciągnącym się od
dziobu po mostek.
Dokumenty dowodziły, że jednostka wyszła w rejs w
Maracaibo w Wenezueli, a następnie skierowała się na wschód,
by uzupełnić ładunek osiemdziesięcioma kontenerami bana-
nów z Paramaribo — stolicy i jedynego portu Surinamu. Ale w
papierach nie było ani słowa o tym, że jeden z ostatnio załado-
wanych kontenerów jest szczególny — oprócz bananów zawiera
bowiem coś jeszcze.
Ten drugi ładunek przewieziono wysłużonym starym samo-
lotem transportowym Transall — zakupionym z trzeciej ręki w
Republice Południowej Afryki — z ustronnej hacjendy na pół-
nocy Kolumbii, nad Wenezuelą i Gujaną, do równie ustronnej
plantacji bananów w Surinamie.
To, co przywiózł wysłużony samolot transportowy, ułożono
jak ceglany mur z tyłu stalowego kontenera, na całą szerokość i
od podłogi po sufit. Gdy już ustawiono siedem rzędów takich
„cegieł”, wstawiono fałszywą tylną ścianę, przyspawano ją,
przeszlifowano i pomalowano wraz z resztą wnętrza. Dopiero
wtedy załadowano stojaki z twardymi, zielonymi, niedojrzały-
mi bananami, by w chłodzie, ale niezamrożone, odbyły długą
podróż do Europy.
Ciężarówki z płaskimi platformami warczały i prychały w
drodze przez dżunglę, wioząc eksportowy towar na wybrzeże,
skąd został przeniesiony na pokład „San Cristóbal”. Statek,
nareszcie załadowany po brzegi, wyruszył do Europy.
19
Strona 18
Kapitan Vargas — marynarz o nieposzlakowanej uczciwości,
niemający pojęcia o dodatkowym ładunku na pokładzie — by-
wał już w Hamburgu i za każdym razem zachwycał się spraw-
nością, z jaką działa ten kolos. Stary hanzeatycki port przypo-
minał niejedno, lecz dwa miasta. W jednym mieszkają ludzie,
skupieni wokół dwóch jezior utworzonych przez rzekę Alster,
drugie zaś to ciągnący się kilometrami port, największy punkt
odprawy kontenerowców na kontynencie.
Port, który rocznie odprawia trzynaście tysięcy statków cu-
mujących przy jednym z trzystu dwudziestu stanowisk i sto
czterdzieści milionów ton towarów, do obsługi kontenerowców
ma cztery osobne terminale. „San Cristóbal” przydzielono do
Altenwerder.
Na wysokości Hamburga, który pojawił się na prawym brze-
gu, frachtowiec zwolnił do pięciu węzłów i dwóm mężczyznom
przy sterze podano mocną, aromatyczną kolumbijską kawę.
Niemiec z uznaniem pociągnął nosem. Deszcz ustał, słońce
przebijało przez chmury, załoga nie mogła się doczekać zejścia
na ląd.
Gdy „San Cristóbal” podpłynął do przydzielonej kei, docho-
dziło południe. Niemal natychmiast jedna z piętnastu suwnic
Altenwerder zaczęła przenosić kontenery ze statku na nabrze-
że.
Kapitan Vargas pożegnał się z pilotem, który zakończył
zmianę i pojechał do domu w Altonie. Po wyłączeniu silników,
kiedy niezbędne urządzenia przestawiono na zasilanie awaryj-
ne, a marynarze, z paszportami w rękach, schodzili na ląd i
ruszali do barów przy Reeperbahn, na statku zapanował
20
Strona 19
spokój — coś, co kapitan Vargas, dla którego „San Cristóbal”
był zarówno miejscem pracy, jak i domem, lubił najbardziej.
Nie wiedział, bo i skąd, że jeden kontener — czwarty od
mostka, drugi od góry i trzeci od prawej burty — ma z boku
małe, oryginalne logo. Można je było dostrzec tylko przy bliż-
szej inspekcji, bo kontenery morskie przeważnie są podrapane,
zabazgrane i upstrzone kodami identyfikacyjnymi oraz na-
zwami firm właścicielskich. To konkretne logo miało postać
dwóch koncentrycznych kół. W mniejszym widniał krzyż mal-
tański, tajemny symbol Hermandad, czyli Bractwa — gangu
stojącego za eksportem dziewięćdziesięciu procent kokainy
trafiającej na rynek. I tylko jedna para oczu na nabrzeżu potra-
fiła rozpoznać ten znak.
Suwnica przenosiła kontenery z pokładu na przesuwające
się zastępy wózków kołowych, zwanych automatycznie stero-
wanymi wózkami transportowymi, czyli ASWT. Zdalnie kiero-
wane z wysokiej wieży na nabrzeżu, przewoziły stalowe skrzy-
nie do magazynów. Wtedy to urzędnik kręcący się niepostrze-
żenie między ASWT-ami zauważył znak z dwoma kołami. Za-
dzwonił do kogoś z telefonu komórkowego i czym prędzej wró-
cił do swojego biura. Wiele kilometrów dalej do Hamburga
wyruszyła ciężarówka z platformą.
•••
W tym samym czasie dyrektora DEA wprowadzono do Ga-
binetu Owalnego. Bywał tu już kilkakrotnie, ale olbrzymie stare
biurko, flagi na masztach i pieczęć republiki wciąż wywierały
21
Strona 20
na nim niezwykłe wrażenie. Cenił władzę, a to miejsce było jej
kwintesencją.
Prezydent, już po gimnastyce, prysznicu i śniadaniu, był
ubrany swobodnie i nastawiony przyjaźnie. Wskazał gościowi
jedną z kanap, a sam usiadł na drugiej.
— Kokaina — zagaił. — Chcę wiedzieć wszystko o koka-
inie. Macie na ten temat obszerne materiały.
— Całe szafy, panie prezydencie. Gdyby ustawić teczki
grzbietami obok siebie, miałyby pewnie ze dwa metry długości.
— Za dużo — zaprotestował prezydent. — Musicie się
zmieścić w góra dziesięciu tysiącach słów. Nie interesują mnie
statystyki, wyłącznie fakty. Synteza. Co to takiego, skąd pocho-
dzi (jakbym sam tego nie wiedział), kto ją produkuje, kto wysy-
ła, kto kupuje, kto jej używa, ile kosztuje, na co przeznaczane
są zyski, kto na tym korzysta, kto traci i co robimy w tej spra-
wie.
— Tylko kokaina, panie prezydencie? A pozostałe narko-
tyki nie? Heroina, PCP, czyli fenycyklidyna, zwana też aniel-
skim pyłem, metamfetamina, wszechobecna marihuana?
— Tylko kokaina. I wyłącznie dla mnie. Tylko dla moich
oczu. Muszę znać podstawowe fakty.
— Zlecę sporządzenie nowego raportu, panie prezydencie.
Dziesięć tysięcy słów. Prosty język. Ściśle tajne. Sześć dni, pa-
nie prezydencie?
Zwierzchnik sił zbrojnych wstał z uśmiechem i wyciągnął
rękę. Spotkanie dobiegło końca. Drzwi już stały otworem.
— Wiedziałem, że mogę na pana liczyć, dyrektorze. Trzy
dni.
22