Kleczyński Michał - Najemnik
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Kleczyński Michał - Najemnik |
Rozszerzenie: |
Kleczyński Michał - Najemnik PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Kleczyński Michał - Najemnik pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Kleczyński Michał - Najemnik Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Kleczyński Michał - Najemnik Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Michał Kleczyński
Najemnik
Rozdział 1
Jeżeli za ładny widok uważa się trochę zieleni, wtopionej w typowe dla
wielkich miast betonowe zabudowania oraz ciekawe efekty świetlne, które co
chwilę rozświetlają ciemne zaułki między budynkami, to widok z mojego okna w
pokoju hotelowym był by pejzażem. Stałem może z piętnaście minut wpatrując się w
przejeżdżające na dole samochody. Z letargu wytrąciło mnie ciche buczenie
dobiegające z kieszeni w spodniach. Trzymałem tam niewielkiej wielkości
komunikator, który szybko wyjąłem i przyłożyłem do ucha. Urządzenie miało
kształt lekko wyciągniętej kuli. Znajdował się na niej mały monitor, na którym
teraz mrugał długi numer.
- Panie Sey, właśnie przyjechała pańska taksówka - męski głos wydobył się z
małego głośnika - Mam przekazać że już pan schodzi?
Chciałbym wytłumaczyć kilka rzeczy. Nazywam się Shen Sey i na co dzień nie
mieszkam w takich hotelach jak ten. Po prostu ostatnio miałem sporo gotówki,
którą musiałem gdzieś wydać. Kiedyś słyszałem że odrobina luksusu jeszcze nikomu
nie zaszkodziła. Powiedzmy że chciałem to sprawdzić.
- Tak, zaraz tam będę - zachrypniętym głosem odpowiedziałem.
Byłem kimś w rodzaju handlarza. Zresztą bardziej trafnym sformułowaniem było
by powiedzenie przedsiębiorcy. Moja działalność nie ograniczała się jedynie do
handlu, ale do wszystkiego co przynosiło dochody.
Na tą planetę sprowadziły mnie głównie pieniądze. Inaczej nigdy nie postawił
bym tu swojej nogi. Pomyśleć że była to kolebka ludzkości. Ziemia - trzecia
planeta od słońca. Teraz chyba jedno z bardziej zapomnianych miejsc we
wszechświecie. Według mnie dlatego że nadal kojarzona była z barbarzyńską
przeszłością rasy ludzkiej. Sama myśl o wojnach i katastrofach, jakie tu się
wydarzyły przyprawiała o ból głowy. Niestety tutaj była jedyna siedziba mojego
aktualnego pracodawcy, więc nie miałem dużo do gadania. Ubrany w swój najlepszy
strój ruszyłem na umówione spotkanie. Ku mojemu zdziwieniu taksówkarz nawet nie
próbował jeździć w koło i liczyć sobie podwójnie. Po półgodzinie dojechałem na
miejsce.
Umówiłem się w klubie o przyjemniej nazwie "Rose". Z zewnątrz wszystko
wyglądało całkiem schludnie i przyzwoicie. Duże metalowe drzwi dokoła
podświetlone ultrafioletowym światłem zapraszały do wejścia. Poprawiłem i tak
dobrze leżącą marynarkę i ruszyłem do środka. Gdy tylko drzwi rozsunęły się
poczułem zapach tytoniu i alkoholu. Było tu ciemno.
Zanim wzrok zdążył się przyzwyczaić do mroku miałem wrażenie że wszyscy
bywalcy klubu przyjrzeli mi się dokładnie. Spokojnym krokiem podszedłem do
kontuaru. Nie mogłem pozbyć się wrażenia że stałem się atrakcją wieczoru. Jakby
zaraz miało się coś wydarzyć. Barman powoli podszedł.
- Nalej mi czegoś mocnego - rzuciłem w jego kierunku.
- Może być wódka?
- Dobra - skinąłem głową - Tylko z lodem.
Barman przyszykował trunek i w okrągłej szklance postawił go przede mną.
Dopiero teraz rozejrzałem się po lokalu. Oprócz stołków przy kontuarze
znajdowało się tu sporo stolików. Ku mojemu zdziwieniu klub był prawie pusty.
Jedynie w kilku miejscach siedziały grupki podejrzanie wyglądających typów. Nie
byli to ludzie do których podchodziło się zapytać o godzinę.
- Co tu tak pusto? - rzuciłem w kierunku barmana.
- Chyba jesteś tu nowy? - mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach
- Jeżeli wpadłeś tu dla towarzystwa to wybrałeś sobie złe miejsce.
- Mam się tu z kimś spotkać.
- Powiedz mi - mężczyzna zbliżył się - Znam tu wszystkich. Powiem ci czy
jest ten na kogo czekasz.
Wyciągnąłem z kieszeni małą kartkę i położyłem ją na kontuarze. Mężczyzna
chwycił ją i przeczytał.
- Nazywam się Shen Sey i mam się z nim tu spotkać. Wiesz kto to jest?
Ponownie barman spojrzał się na mnie jak na obcego. Kiwnął ręką na kilku
osiłków stojących w rogu sali. Dwóch mężczyzn szybkim krokiem podeszło do mnie
od tyłu. Wyglądali na ludzi którzy nie znają się na żartach a nie chciałem
testować ich poczucia humoru. Postanowiłem się nie odzywać.
- Czemu chcesz się z nim spotkać?
- To chyba nie twój interes - cały czas utrzymywałem kontakt wzrokowy z
dwójką osiłków i barmanem - Słuchaj chcę tylko wiedzieć czy tu jest. Jak wiesz
to powiedz, jak nie to się nie wtrącaj.
Nagle poczułem silny uchwyt za szyję. Drugi z mężczyzn zaczął mnie
przeszukiwać. Szarpnąłem się, jednak na darmo. Zapaśniczy chwyt nawet przez
chwilę nie zelżał. Zazwyczaj nie musiałem nosić przy sobie broni. Sam nie wiem
czemu dziś ją wziąłem. Było już po sprawie. Osiłek wyjął z wewnętrznej kieszeni
marynarki mój pistolet. Broń z brzdękiem upadła na szklaną powierzchnię
kontuaru.
- Możesz iść - wskazał drzwi w rogu sali - Broń odbierzesz jak będziesz
wychodził.
Kiwnąłem głową i ruszyłem w kierunku drzwi, które prowadził do przestronnego
magazynu. Na samym środku zaparkowany był duży czarny samochód z którego od razu
wysiadło kilku mężczyzn, jak tylko do niego się zbliżyłem. Cała ta sytuacja
powoli zaczynała mi się nie podobać. Pracowałem już dla bardziej podejrzanych
typów niż ten, jednak sposób w jaki mnie potraktowali pozostawiał wiele do
życzenia.
- Pan Sey, jak sądzę - mężczyzna stojący w środku uśmiechnął się i wyciągnął
rękę na powitanie.
- Shen Sey - podałem mu rękę - Widzę że dbacie tu o ochronę.
Mężczyzna skinął głową na pozostałych mężczyzn aby odeszli na większą
odległość. Odprowadziłem ich wzrokiem.
- Może mi pan mówić Ton - ubrany był w równie dobry garnitur co ja, jednak i
tak sprawiał wrażenie oprycha - Muszę szczerze powiedzieć że inaczej sobie pana
wyobrażałem. Wygląda pan niezwykle młodo, jak na osobę z pańskim bagażem
doświadczenia.
Uśmiechnąłem się przyjmując to jako komplement. Wiedziałem że zostałem mu
polecony, przez mojego wcześniejszego pracodawcę. Zresztą sam też sprawdziłem go
najpierw. Był to gangster o dosyć ograniczonych wpływach. Działał głównie w
rejonach układu słonecznego. Miałem wystarczające znajomości aby wysadzić go z
interesu na pewien czas. Byłem pewien że o tym wie.
- Panie Ton - mówiłem spokojnie, chcąc wywrzeć jak najlepsze wrażenie -
Proponuję od razu przejść do interesów.
- Tak, tak. Pański były pracodawca uprzedzał mnie że jest pan konkretny.
Skoro tak to zaczynajmy - wyciągnął z kieszeni elektroniczny notes i podał mi go
- Miałem pewien problem z moim wcześniejszym pracownikiem. Transportował on dla
mnie niezwykle cenny ładunek...
- Chciałem tylko powiedzieć że głównie zajmuję się transportem a nie
problemami z pracownikami - wtrąciłem.
- Wiem. Sami rozwiązaliśmy ten problem - wskazał notes - Pańskim zadaniem
będzie odnalezienie ładunku, który przewoził. Złapaliśmy go tu - znowu wskazał,
tym razem punkt na mapie która wyświetliła się w notesie - Niestety nie miał już
towaru, który przewoził.
Nie musiałem się długo zastanawiać, aby pojąć co musiało się stać owemu
pracownikowi. Zapewne już nigdy nic nie ukradnie. To nie zmieniało faktu że
odnalezienie zaginionego ładunku - czymkolwiek był - przy takiej ilości danych
graniczyło z cudem.
- Wie pan że pański towar może być już po drugiej stronie galaktyki?
- Nie do końca. Ładunkiem jest laboratorium. Z pewnych źródeł wiem że w
układzie słonecznym oprócz mojego byłego pracownika oraz pana nikt nie dysponuje
holownikiem zdolnym pociągnąć taką konstrukcję - ponownie mężczyzna uśmiechnął
się szeroko - Jestem po prostu pewien że mój ładunek jest w tym sektorze.
Wiedziałem już że miałem do czynienia ze spryciarzem. Zatrudnił mnie nie z
powodu moich umiejętności, ale dla tego że miałem odpowiedni statek. Gdybym się
nie zgodził, była by szansa że wynajęli by mnie jego konkurenci i już nigdy nie
zobaczył by owego laboratorium. O ile w ogóle to był to o czym mówił. Wiedziałem
jedno mogłem rzucić jakąś niezłą sumkę.
- Dam panu odpowiedź w przeciągu doby - westchnąłem - Muszę to przemyśleć.
Skłamałem. Byłem pewien że wezmę tą robotę, jednak chciałem trochę
przeczekać gangstera. Byłem pewien że jutro zgodzi się na każdą cenę, jaką mu
krzyknę.
- Bardzo dobrze. Proszę się nie śpieszyć...
Mężczyzna kiwnął głową na znak zgody i ruszył w kierunku swojego samochodu.
Za nim wsiedli wszyscy ochroniarze i czarny pojazd wyjechał z magazynu. Stałem
jeszcze chwilę i ruszyłem do barmana odebrać broń i napić się.
Picie było jeszcze jedną rzeczą w której byłem dobry. Tak bywa jeżeli coś
robi się od zawsze. Po wypiciu kilku drinków ruszyłem w stronę hotelu. Była już
późna noc, jednak ruch uliczny nie zmalał nawet na moment. Cały czas nie
przestawałem myśleć o sprawie. Jedną z tajemnic tego że jeszcze żyłem była
umiejętność dobierania zadań. Zawsze patrzyłem najpierw na poziom
zainteresowania ludzi ową sprawą a dopiero potem na pieniądze. Każdy kto dłużej
popracował w tym interesie wiedział że rozgłos był najgorszym wrogiem.
Wiedziałem o tym i ja. Z niewiadomych przyczyn ta sprawa wydawała mi się
niezwykle łatwa. Do hotelu dotarłem kilka godzin przed świtem. Po drodze
zahaczyłem o kilka Pubów i sklep monopolowy. Mój pokój znajdował się na ostatnim
piętrze. Były to apartamenty luksusowe. Puszyste dywany, miękkie kanapy i wodne
łóżka były tu na standartowym wyposażeniu. Z ledwością doszedłem do sypialni.
Nie miałem siły nawet zdjąć marynarki. Upadłem jak długi w atłasową pościel. Sam
nie wiem kiedy zasnąłem.
Najgorsze w piciu było przestanie pić. Chwilę trwało zanim skojarzyłem gdzie
jestem i jak się tu znalazłem. Czułem jedynie potworne pragnienie i przeraźliwy
ból głowy. Z wysiłkiem podniosłem się i ruszyłem do łazienki. Zimny prysznic
otrzeźwił mnie na tyle że ruszyłem do kuchni przygotować kawę. Czarny napój w
połączeniu z proszkami na ból głowy przyniósł niesłychaną ulgę. W takich
chwilach powinno się powiedzieć coś w rodzaju: "Już nie będę pił". Zawsze
śmieszyli mnie ludzie, którzy zarzekali się że już nie będą a następnego dnia
leżeli gdzieś pijani do nieprzytomności. Dlatego wolałem nic nie obiecywać.
Wiedziałem po prostu że przez jakiś czas nie będę miał potrzeby na wypicie
więcej niż kufla piwa.
Po wypiciu drugiej kawy i wypaleniu kilkunastu papierosów zdałem sobie
sprawę że przespałem pół dnia. Było grubo po osiemnastej. Straciłem tu
całkowicie poczucie czasu. Wszystko przez te noce i dnie. Odzwyczaiłem się od
tak szybko zmieniających się pór dnia. Doba trwała tu zaledwie dwadzieścia
cztery godziny. Znałem planety na których tyle trwała sama noc, a co dopiero
dzień. Ruszyłem w kierunku wideofonu, zamocowanego na ścianie w kuchni.
Urządzenie miało rozmiary płyty kompaktowej. W sumie był to monitor. Wszystko
robiło się poprzez dotknięcie go w odpowiednie miejsce. Ruchem ręki uaktywniłem
ekran. Natychmiast pojawił się napis powitalny zapraszający do wprowadzenia
numeru. Wpisałem długi ciąg cyfr.
Po dłuższej chwili wybierania numeru, ekran zrobił się na moment czarny, aby
po chwili ukazała się na nim twarz Tona. Gangster uśmiechnął się jak tylko mnie
zobaczył. Widocznie wyglądałem nie najlepiej. Rozpocząłem.
- Przemyślałem całą sprawę i biorę to...
Twarz gangstera w monitorze nagle zaczęła mrugać. Puknąłem wideofon.
- Cieszę się bardzo panie Sey. Przekażemy panu nasze informacje dotyczące
sprawy.
- Jest jeszcze jedna rzecz - przerwałem mu w pół zdania - Nie jestem tani.
Biorę pięćdziesiąt tysięcy z góry a drugie tyle po wykonaniu zadania. Poza tym
opłaca pan koszty podróży, śledztwa oraz ewentualne koszty zniszczenia mojego
statku.
Gdy skończyłem miałem wrażenie że nieco przesadziłem. Twarz gangstera nieco
się wykrzywiła. Nawet zapalił papierosa. Po chwili jednak znowu jego twarz
przybrała spokojny wyraz.
- Pańskie warunki mi odpowiadają - mówił równie spokojnie jak na początku
rozmowy - Teraz kilka moich. Spotka pan na stacji orbitalnej mojego pracownika.
Dostarczy on panu niezbędne informacje dotyczące śledztwa. Będzie on panu
również towarzyszył przez całą drogę.
- Pracuję sam...
- To jest mój warunek - syknął nieprzyjemnie - Albo go pan spełni albo nici
z umowy.
Przekląłem w duchu że nie krzyknąłem większej ceny.
- Jak rozpoznam pańskiego pracownika?
- O to proszę się nie martwić. On znajdzie pana...
Nagle ekran zgasł. Miałem mętlik w głowie. Czemu tak mu zależało aby
towarzyszył mi jego człowiek. Może nie miał ochoty mi płacić jak skończę a może
do końca mi nie ufał i chciał wszystko kontrolować przez swojego zaufanego
człowieka. Tak czy inaczej będę musiał się trzymać na baczności.
Nic mnie już tu nie trzymało. Postanowiłem jeszcze dziś opuścić ziemię i
udać się na stację orbitalną. To tam zostawiłem swój statek i załogę. Poza tym
miałem już dosyć tej planety. O wiele bardziej pasowało mi życie w gwiazdach.
Przebrany w mój normalny strój w którego skład wchodziły czarne spodnie, na
które lekko narzucona była cienka skórzana kurtka sięgająca do pasa wymeldowałem
się z hotelu. Miałem szczęście. Tego wieczoru leciały dwa promy orbitalne na
stacje. Załapałem się na pierwszy z nich.
Stacja orbitalna, okrążająca ziemię przypominała jeża. Od prastarych modułów
pamiętających jeszcze dawne czasy odchodził nowsze a od tych nowszych przylegały
jeszcze nowsze. Z bliska dosłownie wyglądało to jak kula pozlepianych razem
przeróżnych kolorów plasteliny. Sam zastanawiałem się w jaki sposób to wszystko
funkcjonuje. Co gorsza stacja orbitalna ziemi była uważana za jedną z lepszych w
układzie słonecznym. Znowu poczułem przenikliwy ból głowy. Dwóch rzeczy
nienawidziłem najbardziej. Wchodzenia w atmosferę planety i jej opuszczania.
Towarzyszące temu turbulencje doprowadzały mnie do szału. Podziękowałem w duchu,
gdy w kieszeni kurtki znalazłem małą buteleczkę wypełnioną złotym napojem. Nie
znałem nazwy tego alkoholu. Technik na moim statku go robił. Trzeba było
przyznać że miał do tego talent. Już po kilku łykach poczułem się o wiele
lepiej. Nawet przestałem zwracać uwagę na turbulencję, które dosłownie rzucały
kadłubem promu. Gdy zobaczyłem dno butelki dotarliśmy już na miejsce. Prom
przycumował do długiego rękawa łączącego ze stacją orbitalną. Około setki ludzi
ruszyło długim korytarzem. Miałem jeszcze raz okazję, tym razem z bardziej
bliska, przyjrzeć się powierzchni stacji. Głośno sapnąłem z braku słów. Korytarz
wyprowadził nas do ogromnej hali będącej poczekalnią i salą odpraw w jednym.
Czekało tu mnóstwo osób na co chwilę cumujące promy z ziemi. Panował tu potworny
ścisk i hałas.
Ludzi przekrzykiwali się nawzajem, kłócili się a do tego co chwilę
metaliczny głos oznajmiał przybycie nowego promu.
Jak zahipnotyzowany ruszyłem w kierunku wind prowadzących na niższy poziom
stacji, gdzie znajdowały się doki dla jednostek prywatnych. Starając się to
ukryć cały czas rozglądałem się dokoła. Prześladowało mnie uczucie że ktoś mnie
śledzi. Wiedziałem o tajemniczym pracowniku Tona, jednak mógł być to ktoś
jeszcze. Przez ostatnie kilka miesięcy byłem pod obserwacją Policji Gwiezdnej.
Na szczęście tylko mnie obserwowali, ale zmusiło mnie to do bycia o wiele
ostrożniejszym. Windą zjechałem na sam dół. Było tu nieco ciemniej i o wiele
mniej ludzi. Wspaniałe miejsce do pozbycia się ogona - pomyślałem chowając się
za jednym z kontenerów stojących przy ogromnej śluzie, będącej wejściem na jakiś
statek. Z windy oprócz mnie wyszło jeszcze pięć osób. Ku mojemu zdziwieniu
rozeszli się, jakby nigdy nic w zupełnie przeciwne strony nic się nie
zdradzając. Powoli wysunąłem się zza ściany. Stałem w olbrzymiej hali, nazywanej
potocznie "przeładunkową". Było to miejsce w które wędrowały towary z ładowni
cumujących tu statków. Nieco bardziej uspokojony ruszyłem w kierunku hali
"przeładunkowej", do której przycumowany był mój statek. Znajdowała się ona o
około pięć minut drogi od wind. Dlatego po chwili byłem na miejscu. Nie różniła
się ona od tej pierwszej niczym, oprócz tego że była całkowicie pusta. Śluza
prowadząca do wnętrza ładowni, ustąpiła gdy tylko wprowadziłem długi kod
otwierający na małej klawiaturze zawieszonej na ścianie. Ukazało się kolejne
puste pomieszczenie. Była to ładownia mojego statku. Brudne czarne ściany, słabo
oświetlone lampami jarzeniowymi, oznajmiały że od dawna nikt tu nie sprzątał.
Była to największa kabina. Na końcu znajdowało się okrągłe przejście za którym
ciągnął się długi korytarz. Musiałem się przygarbić żeby się przecisnąć. Zawsze
się zastanawiałem czemu zrobili takie małe przejścia między kabinami a
korytarzami. Oprócz pokładu po którym teraz szedłem, były jeszcze trzy. Na
każdym z nich znajdowała się taka sama ładownia, jak ta którą przed chwilą
przechodziłem. Połączone były kilkoma szybami w których sunęły ciężkie windy
towarowe. Pokład najwyższy, zwany "pierwszym", zajęty był przez centrum
sterowania, na które wszyscy mówili "mostkiem", centrum sterowania holownikiem
oraz wiele innych niezbędnych urządzeń. Nie lubiłem tego pokładu. Chyba za nisko
osadzony sufit. Aby iść tu korytarzem trzeba był schylić głowę. Kolejnym
pokładem był "drugi". Krótko mówiąc "mieszkalny". Kabiny załogi, mesa,
laboratorium, wszystko umieszczone było tuż pod "pierwszym". Schodząc na pokład
"trzeci" lub "czwarty" trzeba był najpierw się przeżegnać. Panował tam istny
chaos. Znajdowały się tam silniki oraz potężny reaktor, który zasilał całą tą
konstrukcję. Były to pokłady najważniejsze a zarazem pokłady w których zawsze
było coś do roboty. Kiedyś słyszałem że nieodłącznym towarzyszem podróży
kosmicznych są naprawy. Zrozumiałem to dopiero, gdy stałem się właścicielem tego
statku.
- Witam kapitanie... - ciepły żeński głos doszedł mnie zza pleców, gdy
szedłem w kierunku, jednej z ośmiu wind na pokładzie "pierwszym.
Była to Mia, młoda dziewczyna pełniąca funkcję lekarza na pokładzie. Wyszła
zza rogu i powolnym krokiem podeszła.
- Cześć Mia - uśmiechnąłem się - Wiesz kto jest na pokładzie?
- Dziś rano widziałam Laure... nie wyglądała najlepiej - weszła do windy,
która właśnie co przyjechała - Chyba jest jeszcze Bruce ze swoją ekipą, ale nie
jestem pewna. Nie byłam dziś u nich na dole.
- Mamy robotę - winda ruszyła w dół - Trzeba się naradzić. Zbierz ludzi i
przyprowadź ich do mesy.
Dziewczyna kiwnęła głową. Jej blond włosy bezwładnie opadły na plecy, gdy
winda z szczękiem zatrzymała się na pokładzie "drugim". Machnąłem ręką na
pożegnanie i ruszyłem prosto jasno oświetlonym korytarzem w kierunku mesy. Laura
była moim drugim pilotem. Bruce i jego ekipa w której skład wchodzili Feedback i
Kid, byli pokładowymi technikami. To dzięki nim ta kupa metalu jeszcze latała.
Była jeszcze jedna osoba załogi. Nawigator. Był to człowiek, który z wyboru
większość czasu spędzał w samotności. Nie wiedziałem dlaczego ale nigdy go nie
lubiłem. Irytował mnie tą swoją otoczką tajemniczości. Nie zmieniało to faktu że
swoje obowiązki wykonywał celująco. Wszyscy nazywali go Bei Ar. To była cała
załoga mojego statku. Siedem osób. Trochę mało, jak na taką konstrukcję. Zawsze
jednak powtarzałem, że nie liczy się ilość ale jakość.
Ku mojemu zdziwieniu w mesie siedziała Laura z Bei. Czarnoskóry mężczyzna
nawet nie spojrzał w moją stronę, gdy wszedłem do przestronnej kabiny.
Znajdowało się tu kilka stołów, otoczonych miękkimi okrągłymi fotelami. Przy
ścianach stały przeróżne automaty służące do serwowania najróżniejszych potraw i
napojów. W kilku miejscach pod sufitem zawieszone były monitory.
- Witam wszystkich - rzuciłem i usiadłem przy ich stoliku.
- Wcześnie wróciłeś z Ziemi - Laura w ręku trzymała kubek z ciepłą kawą -
Coś się stało?
- I tak i nie. Nie mam żadnych problemów a wróciłem bo dostaliśmy robotę.
Jak wszyscy przyjdą to wam wyjaśnię resztę...
- Jeżeli robota, to pewnie niebawem odlatujemy? - Bei wtrącił.
- Jak tylko statek będzie gotów...
- Z tym mogą być problemy - kobieta skrzywiła się - Wczoraj Bruce mówił coś
o jakiejś awarii. Od wczoraj z chłopakami siedzi w kanałach naprawczych.
- Ta kupa złomu zawsze się psuje gdy jest potrzebna - głośno przekląłem -
Mam nadzieję że to nic poważnego. Ta robota...
Nie dokończyłem, gdy do sali weszli w kolejności Mia, Bruce, Kid i Feedback.
Od razu widać było po nich że coś naprawiali. Wszyscy ubrani byli w
jednoczęściowe stroje robocze całkowicie ubrudzone smarem. Bruce, największy z
całej trójki i chyba najstarszy z całej załogi statku ciężko usiadł obok Bei.
- Dziś akurat zastanawialiśmy się z chłopakami co u naszego kapitana -
mężczyzna był bezpośredni i niezwykle prostolinijny - A tu kapitan nagle wrócił
na statek...
- Słyszałem że są jakieś problemy?
- Nawaliły systemy chłodzące lewego silnika - młody chłopak o ksywce Kid
stanął tuż za Brucem - Nie wiemy co z drugimi...
- Lepiej nie kracz! - stary mechanik skarcił ucznia - Na razie naprawiamy
lewy silnik. Powinniśmy skończyć pod koniec tygodnia.
Postanowiłem że nie okażę zdenerwowania. Ten statek od ostatnich miesięcy
dosłownie się rozlatywał, więc winienie za to załogi było by głupotą.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego. Gęsta chmura dymu
uniosła się w górę.
- Będę musiał was opuścić na trochę - spojrzałem na wszystkich zgromadzonych
- Zostaniecie tu na stacji aż dostaniecie ode mnie wiadomość. Wszystko jasne?
- A co z pieniędzmi - Mia również zapaliła papierosa - Mieliśmy dostać
wypłaty?
Uśmiechnąłem się w duchu. Chyba z całej załogi najbardziej lubiłem właśnie
Mia. Po prostu mówiła zawsze to co myślała. W ten sposób zawsze łatwo ją było
rozszyfrować.
- Wasze wypłaty są na waszych kontach...
- Na pewno sobie poradzisz sam? - Laura wtrąciła w pół zdania - Zawsze
działamy grupą?
Uśmiechnąłem się widząc próbę wyrażenia troski. Była tak samo nieszczera co
niepotrzebna. W skrócie streściłem cel zadania. Sam wiele nie wiedziałem, więc
dużo opowiedzieć nie mogłem. Wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków a ja
spakowawszy najpotrzebniejsze rzeczy w zieloną torbę na ramię opuściłem pokład
statku.
Szedłem napić się do najbliższego baru. Cały czas zastanawiałem się w jaki
sposób znajdę owego pracownika Tona. Bez żadnych informacji nie mogłem zacząć.
Nie wiedziałem nawet gdzie dokładnie Ton znalazł zagubiony statek. Najbliższy
bar znajdował się kilkanaście poziomów wyżej. Stacja orbitalna była rzeczywiście
olbrzymia. Każdy z poszczególnych pokładów, przypominał dosłownie inne dzielnice
miasta. Szkoda że było tak mało miejsc w których można było się napić. Winda
dowiozła mnie na odpowiedni poziom. Od razu ujrzałem szyldy informacyjne
zawieszone kilkanaście metrów nad ziemią i wskazujące drogę do baru. Ruszyłem
ich śladem. Jak się okazało w barze przebywali prawie sami handlarze i
najemnicy. Można było powiedzieć że "swój zawsze trafi na swego".
Bar przypominał norę. Specjalnie wymontowano tu wszelakie oświetlenia aby
panował tu mrok. Źródłami światłą były jedynie hologramowe tancerki podrygujące
w takt muzyki na małej scenie oraz na błękitno podświetlony kontuar przy którym
akurat zwolniło się miejsce. Miałem szczęście. Szybko podszedłem i usiadłem.
- Barman daj mi butelkę Bolsa - kiwnąłem w kierunku srebrnego robota o
kształcie człowieka - I kufel piwa.
Człekopodobny robot z zaprogramowaną zwinnością wyciągnął spod lady butelkę
wódki i wraz z świeżo nalanym piwem postawił przede mną. Rzuciłem mu kilka
banknotów. Dawanie napiwków robotom zawsze mnie śmieszyło. Miały zaprogramowane
gesty grzecznościowe, jednak było to tak niezgrabne i sztuczne że na ogół
budziło ciche śmiechy na sali. Było tak i tym razem. Usłyszałem gromkie brawa,
gdy metaliczny korpus niezgrabnie ukłonił się, jednocześnie upuszczając
naczynie, które trzymał w rękach. Nagle usłyszałem żeński głos.
- Pan Sey?
- Tak - tuż za mną stała kobieta.
Ubrana była w białą obcisłą bluzkę, która kończyła się na brązowej
spódniczce zakrywającej z ledwością kolana. Miała typowe rysy Azjatki, wyjątkowo
ładnej i zgrabnej jak oceniłem.
- Mieliśmy się spotkać - odgarnęła czarne włosy sięgające do karku.
- Przysyła cię Ton?
- Tak. Musimy porozmawiać - rozejrzała się dokoła - Chodźmy może do stolika.
Nie mogłem oderwać od niej oczu. Spokojnie ruszyłem za nią w kierunku
pustego stolika w rogu sali. Jednocześnie kiwnąłem w kierunku barmana, aby podał
jakieś drinki.
- Nazywam się Keyko - usiadła przy ścianie.
- Mi możesz mówić Shen - miałem ochotę jak najszybciej się do niej zbliżyć -
Masz dla mnie informacje?
- Wszystko jest na tym krążku... - Niewiadomo skąd w jej ręku pojawił się
plastikowy nośnik informacji. Pewnie chwyciłem go i włożyłem w czytnik
umieszczony w swoim notesie elektronicznym. Na monitorze wielkości, paczki
zapałek, pojawiły się wszystkie informacje dotyczące sprawy - Najlepiej byłoby
udać się w miejsce, gdzie złapaliśmy zdrajcę. Tam przeczeszemy okolicę.
- Przecież go tam złapaliście - chwyciłem za kieliszek z kolorowym drinkiem
przyniesionym przez kelnerkę - Chyba nie sądzisz że tam ukrył to wasze
laboratorium?
- Czemu nie? - wbiła we mnie swoje brązowe oczy.
- Sądzę że lepiej będzie się udać... - przechyliłem kieliszek z alkoholem i
popiłem piwem - ...tu.
Wskazałem niewielką kropkę, będącą stacją kosmiczną otoczoną asteroidami.
Było to miejsce położone pomiędzy Marsem a Jowiszem. Jedno z większych Pasm
Asteroidów w układzie słonecznym. Stacja, która tam się znajdowała była siedzibą
kilku ugrupowań piratów oraz schronieniem dla wielu przestępców. Oczywiście
oficjalnie nikt tego nie mówił.
Według mnie było to najlepsze miejsce od rozpoczęcia poszukiwań. Wiedziałem
to już dziś rano.
- Po co mamy tam lecieć. Przecież tam nic nie ma!
Wiedziałem już że kobieta od niedawna jest w branży. Odpadła możliwość że
może spróbować targnąć się na moje życie. Każdy kto nie wiedział co znajduje się
na tamtej stacji kosmicznej musiał być albo nowicjuszem albo totalnym
ignorantem.
- Jest i to bardzo dużo - kiwnąłem w stronę kelnerki, aby przyniosła takiego
samego drinka - Mam pewność że tam trafimy na ślad waszego ładunku. O ile jest
jeszcze w Układzie słonecznym...
- O to się nie martw - nałożyła nogę na nogę - Kiedy chcesz wyruszyć w
drogę?
Przez chwilę zastanawiałem się czy aby na pewno dobrze zrobię jak powiem że
mój statek jest zepsuty. Ton mógł by odwołać jeszcze kontrakt. Nie mogłem sobie
pozwolić na stratę stu tysięcy. Pieniądze były mi teraz potrzebne.
- Ruszymy pierwszym promem lecącym w kierunku tamtej stacji - wypiłem
kolejnego drinka, który przyniosła młoda kelnerka.
- Myślałam że polecimy twoim statkiem?
- Nie chcę zwracać na siebie uwagi - odetchnąłem czując moc alkoholu w
głowie - Poza tym mamy małą awarię na pokładzie.
Kobieta zrobiła nieprzyjemną minę. Jej oczy zdawały się dosłownie płonąć.
Poczułem jak ziemia spod nóg zaczęła mi się obsuwać.
- Wiedziałam że wynajmowanie ciebie było jedynie kosztownym błędem. Szkoda
że Ton będzie musiał się na tobie zawieść...
- Ty pewnie sama rozwiązała byś tą sprawę? - zadrwiłem.
- Na pewno bym sobie poradziła...
Przerwałem gestem ręki. Jedyne czego mi teraz było potrzeba to chwili
spokoju. Przeraziła mnie myśl że będę z tą kobietą musiał spędzić najbliższy
okres czasu.
- Jeżeli chcesz się sprawdzić to nie będę cię powstrzymywał - wstałem od
stołu - Zostałem wynajęty przez Tona a nie przez ciebie. Pracuję po swojemu i
jak ci to nie odpowiada zawsze możesz odejść.
Po raz pierwszy zauważyłem zakłopotanie, które niczym poranek pojawiło się
na jej twarzy. Kiwnąłem głową i ruszyłem do wyjścia z baru. Byłem już prawie na
korytarzu, gdy poczułem lekkie pukanie w ramię. Najwyraźniej Keyko wiedziała
kiedy pogodzić się z przeznaczeniem. Na jej twarzy pojawił się wymuszony
uśmiech.
- Jaki masz plan?
- Pójdziemy teraz sprawdzić kiedy mamy prom na stacje o której mówiłem a
później spróbujemy załatwić jakieś fałszywe dokumenty dla nas - mówiąc to
uśmiechnąłem się podobnie co ona.
Ruszyliśmy więc razem korytarzem. Nie odezwałem się do niej ani słowem. Ona
zresztą też milczała. Po dotarciu do sali odpraw dowiedzieliśmy się że nie ma
bezpośredniego promu lecącego na tamtą stację, jednak był jeden kurs który tam
robi krótki postój. Według tablicy informacyjnej mieliśmy trzy godziny do
odlotu. Pozostała jeszcze jedna ważna rzecz.
Fałszywe dokumenty. Wiedziałem że jestem pod obserwacją Policji Gwiezdnej.
Śledzili oni moje wszystkie poczynania. To znaczy poczynania Shena Seya. Zmiana
nazwiska na pewno umożliwiła by mi opuszczenie Ziemi niepostrzeżenie. Jeżeli
natomiast chodziło o Keyko to wolałem aby również używała fałszywych dokumentów.
Nie wiadomo co dziewczyna robiła w przeszłości. Głupio by było zostać złapanym
przez kobietę.
Znałem jednego fałszerza, który akurat przebywał na stacji. Jego usługi nie
należały do tanich, ale w końcu za wszystko płacił Ton. Było prawdą że za
pieniądze dostanie się wszystko. Nawet nowe życie. Dokumenty były gotowe w
godzinę. Keyko miała jakieś pretensje o to że w dokumentach ma wpisane że jest
moją żoną, ale zbyłem ją mówiąc że nie miałem na to wpływu. Akurat. Chciałem po
prostu aby było ciekawiej. Za ten wpis dopłaciłem dodatkowy tysiąc. Zwróciło mi
się, gdy przy zakupie biletów oświadczyłem kasjerowi że jesteśmy młodą parą i
chcemy kupić bilety w promocji dla nowożeńców. Dla poparcia moich słów z
entuzjazmem pocałowałem moją przybraną żonę. Nie spodziewała się tego, jednak
zrobiła to tak przekonująco że przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie żadnego
słowa. Z improwizacji dostała u mnie najwyższą ocenę.
Gdy metaliczny głos oznajmił odlot naszego promu, byliśmy już na pokładzie.
Siedzieliśmy w rzędzie przy oknie w dwu osobowych siedzeniach. Prom, był w
rzeczywistości potężnym statkiem przystosowanym do przewozu pasażerów. Mieściło
się tu kilka setek ludzi siedzących na kilku pokładach. Z dziesięcio minutowym
opóźnieniem wyruszyliśmy. Siedziałem przy oknie, więc miałem możliwość
obejrzenia jak z wolna oddalamy się od stacji orbitalnej. Poczułem nawet
przyjemność, gdy pokładem wstrząsnęły lekkie turbulencje, będące normalnym
zjawiskiem przy uruchamianiu silników. Przypomniał mi się moment kiedy po raz
pierwszy usiadłem za sterami statku. Tego uczucia nie da się opisać, ani na
pewno zapomnieć.
Wyciągnąłem się wygodnie w fotelu. Moja ręka powędrowała do wewnętrznej
kieszeni kurtki, gdzie trzymałem pełną butelkę wódki, którą kupiłem w barze na
stacji. Kilka łyków uśmierzyło ból głowy, który zacząłem czuć od pół godziny.
Kątem oka zauważyłem Keyko wpatrującą się we mnie. Widać było że chce coś
powiedzieć. Wyraz jej twarzy dawał do zrozumienia że nie będzie to pozytywna
myśl.
- Czemu tak dużo pijesz? - wskazała butelkę - Lubisz przez cały czas
śmierdzieć alkoholem?
Był to i tak duży postęp. Od wydarzeń przy zakupie biletów Keyko nie
odzywała się do mnie nawet słowem. Na jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu
odwracał się ode mnie lub udawała że nie słyszy. Wolałem pogadać z nią nawet na
głupi temat, niż siedzieć w ciszy.
- Piję bo lubię - nic lepszego nie przyszło mi do głowy - Zawsze uważałem że
dziewczyny z ziemi lubią się porządnie napić...
- Myliłeś się - odwróciła wzrok - Chyba mylisz się dosyć często w sprawach
damsko-męskich?
Nie wiedzieć czemu samo stwierdzenie "sprawach damsko-męskich" wydało mi się
śmieszne. Wziąłem kolejnego dużego łyka przeźroczystego alkoholu.
- Masz napij się - podsunąłem jej butelkę - Może wtedy zaczniesz gadać jak
kobieta a nie jak rozwydrzona smarkula.
Sam nie wiem czemu to powiedziałem. Czasami najpierw coś powiem a dopiero
później zaczynam się zastanawiać. Teraz właśnie tak było. Keyko wstała z fotela
i rzuciła mi swoje zamrażające spojrzenie.
- Nie słucham rad pijaków, którzy swoje wyrzuty sumienia starają się ukryć w
butelce - jej głos rozniósł się po kabinie - Mam ciebie szczerz dosyć!
Odprowadziłem ją wzrokiem do wyjścia z kabiny, a następnie rzuciłem w jej
kierunku coś w rodzaju: "No to idź" i zacząłem kontynuować opróżnianie butelki.
Musiał bym skłamać żeby powiedzieć że mnie zdenerwowała, czy nawet wyprowadziła
z równowagi. Bardziej trafnym sformułowaniem było by powiedzenie że cała ta
sytuacja mnie rozbawiła. Alkohol, który piłem był mocniejszy niż mi się to
początkowo zdawało. A może działał z opóźnieniem. W pewnym momencie stwierdziłem
że jestem niezwykle senny. Powieki zaczęły mi ciążyć jakby były z ołowiu i
najzwyczajniej w świecie zasnąłem.
Podróże gwiezdne odbywały się przy pomocy generatorów tuneli
czasoprzestrzennych. Tworzyły one niezwykłą anomalie, którą wszyscy nazwali
tunelem. Udało się ją opanować na tyle, że ustalając miejsce docelowe podróży
oddalone o miliony lat świetlnych cała droga mogła trwać zaledwie kilkanaście
godzin. Był to wielki zwrot nauki w dziedzinie podboju wszechświata. Dzięki
niemu ludzkość weszła w nową erę. Erę eksploracji i podboju kosmosu. Było to
oczywiście dawno, bardzo dawno temu. Tak dawno że nie warto był sobie tym
zaprzątać głowy. Obudziłem się sam. A może dlatego że niewielki wstrząs kadłubem
sprawił że uderzyłem się o kant fotela. Roztarłem obolałą głowę i rozejrzałem
się po kabinie.
Przespałem prawie całą podróż. Prom leciał już między bezwładnie dryfującymi
asteroidami. Chciałem już wstać i spytać się kogoś ile jeszcze zostało nam
czasu, ale zobaczyłem idącą w moim kierunku Keyko. Kobieta trzymała w ręku tackę
z jedzeniem. Bez słowa usiadła koło mnie i zaczęła jeść.
- Za ile będziemy na miejscu? - czułem jeszcze moc alkoholu płynącego we
krwi.
- Za pół godziny - odparła spokojnym głosem.
Przespałem pięć godzin. Czułem się jednak jakbym spał o wiele mniej.
- Słuchaj - spojrzałem na nią - Przepraszam za wtedy, ale jak mamy razem
pracować to musimy się do siebie odzywać. Mi też się to nie podoba...
- Wszystko w porządku - spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami -
Zachowujmy się jak profesjonaliści.
Przytaknąłem i uśmiechnąłem się do siebie. Ucieszył mnie fakt że
przynajmniej jej też nie zależało na awanturach.
Prom nieubłaganie zbliżał się do kosmicznej konstrukcji, będącej stacją.
Wkoło wielkiego jajka, krążyły olbrzymie spirale do których przycumowane były
przeróżne statki, okręt oraz inne kosmiczne sprzęty. Było to coś w rodzaju
parkingu. Również prom przywarł do pierwszego wolnego wejścia umieszczonego na
gigantycznej spirali poruszającej się wokół jaja.
Spirale były istnymi portami kosmicznymi. Ich zadaniem było tylko i
wyłącznie przyjmowanie przybyszów i sterownie ruchem wokół stacji. A było czym
sterować. Już przez samo okno w kabinie widziałem wiele statków czekających w
kolejce na zwolnienie się jakiegoś miejsca. Po opuszczeniu promu wraz Keyko
udaliśmy się to głównej części stacji. Droga od spirali do jajka, będącego
centrum odbywała się dzięki superszybkim kolejką, które mknęły specjalnymi
tunelami. Centrum przypominało bardziej miasto, niżeli wnętrze stacji
kosmicznej. Było tu normalne centrum handlowe, i to nie jedno lecz kilka. Część
mieszkalna, turystyczna a nawet część stacji była przeznaczona wyłącznie do
celów rozrywkowych. Po zostawieniu bagaży w przechowalni ruszyliśmy rozejrzeć
się po okolicy. Dowiedziałem się że Keyko jeszcze nigdy tu niebyła. Zacząłem
mieć dziwne podejrzenia że kobieta niebyła nigdzie dalej niż stacja orbitalna
Ziemi. Cały czas łapczywie rozglądał się dokoła obserwując dosłownie wszystko. W
pewnych momentach zachowywała się dosłownie jak mała dziewczynka, gdy zauważała
jakieś stoisko z pamiątkami z innych galaktyk. Błękitne kryształy, świecące
różnymi kolorami, diamenty wielki jak pięść, wszystko to musiała dotknąć i
dokładnie obejrzeć. Przez chwilę pożałowałem że wybrałem drogę przez centrum
handlowe. Nie miałem dokładnego planu działania. Miałem natomiast uczucie że
dowiemy się tu czegoś na temat pracownika Tona lub nawet samego tajemniczego
ładunku.
- Keyko! - krzyknąłem w kierunku dziewczyny, która w najlepsze oglądała
ciuch na jakimś stoisku - Zamelduj nas w tym hotelu. Wrócę za kilka godzin.
- Dokąd idziesz?
- Chce się jeszcze rozejrzeć...
Spodziewałem się powie że chce iść ze mną, jednak ona przytaknęła i ruszył w
stronę hotelu. Machnąłem ręką na pożegnanie i ruszył prosto pasażem handlowym.
Ciągnął on się jeszcze przez kilkanaście metrów a zakończył się windą prowadzącą
na inne poziomy stacji. Zjechałem niżej, gdzie rozciągał się inny bardziej
urozmaicony pasaż. Chodziłem tak w koło może przez pół godziny. W kilku
stoiskach pytałem się o możliwość wynajęcia pilota, jednak zawsze wzdrygano
ramionami na znak zdziwienia. Mój problem polegał na tym że nie znałem tu
nikogo. W końcu jeden z handlarzy odesłał mnie do baru o tajemniczej nazwie
"Star Light". Wymyśliłem prosty plan. Miałem udawać handlarza, który chce
wynająć dobrego pilota. Bar, zresztą jak mogłem się spodziewać znajdował się w
dzielnicy rozrywki. Ta strefa stacji spodobała mi się od początku. Oświetlenie
tu w odróżnieniu od reszty dzielnic miało kolor czerwony. Wszędzie grała głośna
muzyka wprawiająca w nastrój do zabawy. Szkoda że byłem tu w interesach.
Pomyślałem. Pasaż również różnił się od innych jakie widziałem. Wkoło kręciły
się śliczne dziewczyny zapraszające do przeróżnych klubów, kasyn oraz innych
domów uciech. Postanowiłem że odwiedzę to miejsce na pewno, gdy będę miał więcej
wolnego czasu.
Bar "Star Light" nie był tak okazały jak większość klubów na głównym pasażu.
Wchodziło się do niego najpierw przechodząc przez zaplecze dobrze wyposażonego
sklepu z alkoholami. Gdy wszedłem do środka, natychmiast zrozumiałem w czym to
miejsce różnił się od innych i czemu było tak ukryte. Wszędzie kręciły się gołe
striptizerki, które od wejścia zasypywały najkorzystniejszymi ofertami miłego
spędzenia czasu. Znajdowało się tu kilka stołów do gry w kart i jakąś dziwną grę
której dokładnie nie znałem. Resztę miejsca zajmowały cztero osobowe stoliki
przy których siedziały różnej rasy typy spod ciemnej gwiazdy. Najdziwniejszy
wydał mi się całkowicie owłosiony osobnik, częściowo ubrany w skórzane
ozdobniki. Siedział on akurat przy lampie, dlatego go zauważyłem. Starając się
nie zwrócić na siebie uwagi podszedłem do kontuaru. Za nim stał gruby obleśny
mężczyzna. Od razu przyszło mi na myśl że lepiej abym mu nie wchodził w drogę.
- Czego chcesz! - krzyknął w moim kierunku. Dosłownie ledwo go usłyszałem
dzięki głośnej muzyce dochodzącej z głośników umieszczonych suficie.
- Potrzebuję informacji...
- Zamów coś to może się czegoś dowiesz - jego głos dosłownie dudnił.
Rozejrzałem się wkoło zobaczyć co wszyscy piją. Niestety nie
zidentyfikowałem tego trunku. Był to najprawdopodobniej zakładowy specjał.
Postanowiłem że zaryzykuję.
- Specjalność zakładu! - przekrzyczałem basy.
Barman uśmiechnął się. Odwrócił się do mnie plecami. Widziałem jak coś
miesza, aby w końcu podać mi szklankę pełną oleistego napoju w kolorze jesiennej
czerwieni.
- Trzeba to wypić na raz - jego twarzy nie opuszczał wredny uśmiech -
Inaczej będzie niedobre...
Zważyłem drinka w ręku i na raz przechyliłem do buzi. Poczułem ostry smak
wódki połączony z czymś czego nie mogłem zidentyfikować.
- Niezłe - rzuciłem kilka banknotów w kierunku barmana - To za drinka. A
teraz mam pytanie.
- Strzelaj...
- Szukam pilota o imieniu Hawk. Wiesz gdzie może się znajdować?
Twarz barmana nagle sposępniała. Nachylił się nad kontuarem i cichszym
głosem rozpoczął.
- Rzuć mi jeszcze setkę a powiem ci coś o Hawku - jego oczy nawet nie
mrugnęły gdy położyłem na blat kolejny banknot - Ostatnio to najpopularniejszy
pilot w okolicy. Krążą o nim dziwne opowieści, ale nikt nie wie gdzie on
dokładnie jest - nalał mi kolejnego drinka.
- Nie wiesz kto może to wiedzieć? - położyłem na stole kolejny banknot
oznaczony nominałem sto.
- Możliwe że jego wspólnik. O nim przynajmniej wiadomo że jest na stacji.
Nazywa się Tomy - grubas schował banknoty do kieszeni - O ile będziesz miał
szczęście odnajdziesz go zanim odnajdą go goście, którzy byli tu dziś rano.
Pytali o to samo co ty...
- Jak wyglądali?
- Powiem krótko... - sapnął ociężale - ...nie chciał byś się z nimi spotkać
w ciemnej uliczce. Możesz mi uwierzyć na słowo.
Na tym rozmowa się urwała. Mężczyzna odszedł obsłużyć jakiegoś klienta.
Mogłem mu powiedzieć że Hawk nie żyje i że załatwili go ludzie Tonego. Jednak
jak bym to zrobił od razu pozbawił bym się swojej przykrywki i prawdopodobnie
życia. Dokończyłem swojego drinka i z wolna wyszedłem z baru. Cały czas nie
opuszczało mnie wrażenie że barman nie powiedział mi wszystkiego. I nie była to
kwestia pieniędzy. Były w końcu rzeczy o których lepiej było nie mówić.
Kwestia odnalezienia wspólnika Hawka mogła być trudniejsza niż to się z
początku wydawało. Z zasady ludzie mieszkający na tej stacji nie ufali obcym. A
właśnie taki tutaj byłem. Jak tylko opuściłem bar zauważyłem dwóch podejrzanych
typów idących za mną. Udałem że ich nie widzę, jednak śledzili mnie tak
nieudolnie że trudno ich było nie zauważyć. Może robili to celowo, aby mnie
przestraszyć. Sam nie wiem w jaki sposób zapędziłem się w ślepy zaułek. Byłem
tak zajęty próbą zidentyfikowania dwóch mężczyzn że nie zwróciłem uwagi którędy
idę. Wszedłem w korytarz zakończony wlotem do komory zsypowej. Gdy zdałem sobie
sprawę jaki błąd popełniłem było już za późno. Dwóch mężczyzn zagrodziło mi
wyjście. Byłem odcięty. Byli mojego wzrostu, dobrze zbudowani. Ubrani byli
elegancko, jednak wygląd nie pasował do groźnego wyrazu ich twarzy. Co najgorsze
nie miałem żadnych szans na ucieczkę. Wolnym krokiem zbliżyli się do mnie.
- Słyszeliśmy że rozpytujesz o Hawka - stojący po lewej stronie gangster
rozpoczął - Co od niego chcesz?
- Szukam pilota - specjalnie wydobyłem z siebie przestraszony głos.
- Dla kogo pracujesz - tym razem gangster z prawej zbliżył się i chwycił
mnie za ramię - Kto jest twoim szefem!
Wiedziałem już że nie skończy się tylko na pogawędce. Miałem tylko zamiar
trzymać się swojej wersji, jak najdłużej.
- Pracuję sam... - drżącym głosem rzuciłem - ...szukam jedynie pilota...
czego ode mnie chcecie...?
Udawanie przerażonego w tej sytuacji nie wymagało specjalnych zdolności
aktorskich. Obaj gangsterzy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Nie
spodziewałem się ciosu, który jak grom spadł na mój nos. Gdybym nie był trzymany
przez drugiego na pewno upadł bym jak długi na ziemię. Usłyszałem chrupnięcie
własnej chrząstki i ciepła krew zalała mi twarz.
- Gadaj! - ten co mnie uderzył podniósł rękę strasząc kolejnym ciosem -
Jesteś z Policji?!
- Nie jestem z Policji! - krzyknąłem mu w twarz.
Musiałem zaatakować. Złapałem za rękę gangstera, który mnie trzymał. W
odpowiedni sposób ją wykręcając sprawiłem że mężczyzna z krzykiem upadł na zimną
podłogę. Przez najbliższe kilka tygodni nie będzie mógł nią ruszać. Niestety nie
zdążyłem zablokować ciosu, który powalił mnie na podłogę. Szybko wstałem.
Kontratak był natychmiastowy.
Doskoczyłem do stojącego gangstera i kilkoma ciosami w głowę powaliłem go na
ziemię. Wiem że kopanie leżącego nie było szczytem honoru, jednak atakowanie we
dwóch na jednego również nim nie było. Wymierzyłem kilka potężnych kopniaków w
zamroczonego mężczyznę. Nagle poczułem silne uderzenie w tył głowy. Zakręciło mi
się w głowie na tyle że w miejscu w którym stałem upadłem. Nie doceniłem
drugiego osiłka. Podniósł się z ziemi wcześniej niż się tego spodziewałem. Role
odwróciły się diametralnie. Teraz ja leżałem na ziemi i przyjmowałem ciosy
nogami. Z każdym uderzeniem coraz słabiej odczuwałem ból. Oczy przysłoniły się
lekką mgłą. Chyba nawet straciłem na chwilę przytomność, gdy jeden z kopniaków
trafił mnie prosto w szczękę. Czułem że nie mam nawet siły utrzymać otwartych
powiek. Gdy usłyszałem trzask łamanych żeber zwymiotowałem krwią. Ciosy nagle
ustąpiły.
Z całych sił wytężyłem wzrok. Krew napłynęła mi do oczu. Widziałem jak stali
nade mną i coś do siebie mówili. Ten, który kopał najsilniej masował złamaną
rękę. Z niewiadomych przyczyn podnieśli mnie i ruszyli ze mną w kierunku komory
zsypowej. Jak tylko zobaczyłem czarny wlot uzmysłowiłem sobie że to już koniec.
Mężczyźni bez zbytecznego wahanie wrzucili mnie, jakbym był torbą ze śmieciami.
Nie wiem jak długo i z jakiej wysokości leciałem. Chyba wtedy ponownie straciłem
przytomność. Obudził mnie natomiast upadek.
Leżałem na kupie śmieci. Za które zresztą dziękowałem, bo gdyby nie one na
pewno nie przeżył bym lotu. Smród zgnitych produktów poparty odorem którego nie
dało się zidentyfikować działał również pobudzająco. Leżałem jeszcze chwilę na
plecach starając się zebrać w sobie wszystkie siły i spróbować wstać. Pół
przytomny do gramoliłem się do włazu prowadzącego do sektorów dla pracowników
oczyszczalni. Jak tylko ponownie pod nogami poczułem zimną powierzchnię
metalowej podłogi osunąłem się na nią i z hukiem upadłem. Usłyszałem jedynie
jakieś krzyki dochodzące w moim kierunku. Nie miał siły podnieść głowy i
zobaczyć co jest ich źródłem. Zapadłem w głęboki sen.
Po otworzeniu oczu nie wiedziałem gdzie jestem. Wszędzie widziałem jasne
białe światło. Leżałem w jasno oświetlonej kabinie na dosyć wygodnym łóżku. Po
sprzęcie medycznym stojącym obok stwierdziłem że znajduje się w szpitalu. Z
wysiłkiem usiadłem. Do rąk i klatki piersiowej przymocowane miałem przeróżne
rurki i kabelki. Ruchem ręki wszystkie odłączyłem. Usłyszałem głośne pikanie
dochodzące z komputera medycznego w rogu sali. Po chwili przez okrągłe drzwi
wbiegł wysoki lekarz w asyście pielęgniarki i... Keyko. Złapał się za głowę
widząc że próbuję wstać.
- Nie wolno panu wstawać! - krzyknął podbiegając do łóżka - Jest pan jeszcze
osłabiony. Kości jeszcze do końca się nie zrosły...
- Gdzie ja jestem? - ku mojemu zaskoczeniu głos który z siebie wydobyłem
przypominał bardziej charczenie niż ludzką mowę.
- W szpitalu - lekarz wydał się zaskoczony pytaniem - Wczoraj przynieśli
pana pracownicy oczyszczalni. Miał pan złamanych kilka żeber, wylew wewnętrzny w
okolicach płuc oraz liczne stłuczenia. Gdy by dowieźli pana o pół godziny
później było by już po panu...
- Muszę iść... - jeszcze czułem zawroty głowy - Proszę przygotować
dokumenty. Wypisuję się za swoją prośbą...
Lekarz skinął głową. Mruknął coś do pielęgniarki i wraz z nią opuścił
kabinę. Keyko po cichu podeszła i usiadła na łóżku koło mnie. Również nie
wyglądała najlepiej. Chyba nie spała od wczoraj.
- Powiesz mi c