Klątwa Imperium 01 - Cień Araratu - Harlan Thomas

Szczegóły
Tytuł Klątwa Imperium 01 - Cień Araratu - Harlan Thomas
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Klątwa Imperium 01 - Cień Araratu - Harlan Thomas PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Klątwa Imperium 01 - Cień Araratu - Harlan Thomas PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Klątwa Imperium 01 - Cień Araratu - Harlan Thomas - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 THOMAS HARLAN CIEŃ ARARATU PrzełoŜył Janusz Ochab Prószyński i S-ka Strona 2 Tytuł oryginału: THE SHADOW OF ARARAT Copyright © 1999 by Thomas Harlan AU Rights Reserved Projekt okładki: Piotr Łukaszewski Redakcja: Jacek Ring Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub Korekta: Mariola Będkowska Łamanie komputerowe: Ewa Wójcik ■ ISBN 83.7337.955.x Fantastyka Wydawca: Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. GaraŜowa 7 Druk i oprawa: Drukarnia Naukowo-Techniczna SA Warszawa, ul. Mińska 65 Strona 3 Dla mamy i taty, którzy wysłali mnie w tę długą i krętą drogę. Dzięki! Strona 4 WYSYPISKO ŚMIECI I KREMATORIUM Strona 5 CHANAT *-* ; KSIĘSTWO BŁĘKITNY! % SKANniA : POLSKIE HUNÓW " Strona 6 MORZE KASPIJSKIE SARMACJA (Herakliusz, Galenand Ziebil kontra Szahr-Baraz| Tióra, .»«• "~ Ararat'" ". •* «(C > " C PRZYSIĘGA CESARSTWA CIEŃ ARARATU (rok 622) MEROE Strona 7 Przedmieścia %&C W ^JL\k / Kosmidion / BlaeberrKis ■ ^K^IP -^ Konstantynopol (rok 622) ATAK" r jŁ ^^ DZIELNICA 'AWARÓW ŁODZIACH i/ &/ z <&-■'/& 8 rama FANAR iJ ^:>jfc5 Charyzjusza ił J S5"'" Zbiorn MIASTO GALATA ik V\ \ Zbiornik * Piąta ^SsiCAecjiJsza Apsar &/ ***% JvA ^L Brama i/ Wojskowa J $W\^ f'ijr Brama \<i* ^\ Świątynia Mitry o-^i Kfilumr Klaudius FoSnus **< Wffiff Apoliina $0 Vfc PLATEA Brama śff floty ta >* .STARA" 4i [ RHEGIU \iW GRECKA Akrop I 1 M Zbiornik Mocius Forum Tauri Forum DZIELNICA ol Ateny s i—j I ff r DZIELNICA WOJSKOWA . Bovis Forum Konstantyna Świątynia Hekate Zwvcię e i' i^ Łuk świątynia j ■ Trzecia 1^^ Forum Zeusa Teodozjusza Pankraiorjl DZIELNICA Zbiornik * Brama Arkadiusza fl WYŚCIGÓW ^> Hipodrom Filoksena śelazna Brama Wielki w Patac Ił Wojskowa *Ł< H Przystań Wojskowa Przystań handlowa Stary („Buko! Patac Justyniana )ruga / Jrama / ii Wojskowa i I Strona 8 100 r+ Strona 9 SOOm (500 ft Aleksandria (rok 622) {latarnia morska) -3K "^ %os s • ORZE WEWNĘTRZNE PORTUS EUNOSTUS (port handlowy) PORTUS MAGNUS (port wojskowy) Sema '%te^ (Grobowiec j^"4**** jy ^1 Nekropolia Aleksandra) m ss^|L^ ^%V miejska 1 # DZIELNICA ^ i famowsKA H jf DZIELNICE —Bdt GRECKIE II Serapeum JB ^ff Kanaf Nilu L# Jezioro MAREOTIS t Strona 10 Palmyra (rok 622) Brama Pófnocna WieŜe grobowe \| Strona 11 A Do Aretuzy i obozu BITWA POD EMESĄ (rok 622) perskiego Ł------- _- P Lekka j i jazda Uze i !__ ____ ^l .■.- ^Rhazates'^ 1 Szahin < |Szahr-Baraz<^ StrumM Perscy Perska Perska | Perska Perska rycerze i Perscy piechota j piechota j piechota piechota rycerze Perscy łucznicy i procarze Blemenejscy harcownicy "^jmj^ >i«ch0«' rfechoła \ Mahomet ^ (.■ ^alfnyrsjia jja*flySI(ą_ Q«r§peJjs \ JWorodes ^ | Galeriusz ^ Sczlta™ I Obodas < „„........•**' Zenobia ^ H ■jscy 1 gwardziści! Droga do Emesy Thomas Hartan 1930 Strona 12 BITWA NAD KERENOS (rok 622) A Na północ do Albanii i Chazarii Wojska Cesarstwa Wschodniego T7\ Chazarowie i Bułgarzy Cyrene Wojska Cesarstwa Zachodniego VII Achaea EaZK pHK "' "\\ ^["Gwardia HP III Ctajarscy XB"KlLŁ Audiatrix llWaregów |l Gallica wtóc?n«y 1 Teodor <* VI u Gemina Triana "s CięŜka jazda ^CięŜka --------- jazda pontyjska anatolijska __.„.S JUJLJL ^ Taumaturgowie i procarze [ Hunowie J I ____ _"M m Perska piechota Perska piechota Perska piechota Perska piechota rr~—i [ Hunowie [ Perska piechota Clibanari Clibanari Perska Perska Gwardia Perska Perska Clibanari Clibanari Perscy Perscy piechota piechota medyjska piechota piechota rycerze rycerze Rhamases IThazarries ^ Luristańscy Salabalgus < ThoniasHarlan1998 Perscy rycerze rycerze |jundarrnasp^ Strona 13 DELFY, ACHAJĄ: 710 AB URBE CONDITA (31 p.n.e.) n \l reczynka podniosła ręce. Jedwabny fioletowy woal zsunął się powo- ^/ li na ziemię, odsłaniając jej blade, królewskie oblicze. W półmro- ku wąskiego pokoju błysnęły błękitne oczy. Na blade ramiona kobiety spływała kaskada kruczoczarnych włosów. Dym ze szczeliny unosił się wokół niej, kiedy stanęła w błagalnej pozie. Daleko za nią, na skąpanej słońcem plaŜy przed świątynią, dudniły głucho bębny. Czekała cierpli- wie i spokojnie. Wreszcie, kiedy nieregularny rytm bębnów wsączył się w jej krew, a gorzki dym oszołomił ją i pozbawił sił, w ciemności zalegającej za bla- skiem ognia poruszyła się jakaś postać. Błysnęły kosmyki białych włosów. Pomarszczone palce dotknęły krawędzi zardzewiałego trójnogu z brązu. W dymie pojawiła się jakaś twarz, a królowa z trudem stłumiła grymas przestrachu. W odróŜnieniu od jarmarcznych pokazów w Siwie, tutaj nie było wspaniałego chóru kapłanów odzianych w szaty przetykane złotą ni- cią i obszywane perłami, nie było monumentalnych budynków i kopula- stych sklepień z granitu, a tylko wąski ciemny pokój w maleńkim budyn- ku ustawionym na stromym zboczu greckiego wzgórza. Jednak w Siwie przemówieniu wyroczni nie towarzyszył paraliŜujący strach. Tutaj sybilla była stara i pomarszczona, w jej pozbawionych wyrazu oczach tlił się tylko posępny czerwony odblask płomieni migocących w skalnej rozpadlinie. Usta staruchy się poruszyły, lecz nie wypłynął z nich Ŝaden dźwięk. Powietrze zadrŜało, a królowa poczuła z przeraŜe- niem, Ŝe słowa docierają prosto do jej umysłu, formują się, kompletne i czyste, w jej myślach. ZadrŜała i cofnęła się o krok, dłońmi łapała po- wietrze, bezskutecznie usiłując zatrzymać potok obrazów. Krzyknęła ze strachu i rozpaczy. Pusta twarz rozpłynęła się ponownie w ciemności za trójnogiem i szczeliną. Ogień buchnął obłokiem iskier, a potem nagle zgasł. Królowa leŜała na szorstkich kamieniach posadzki, szlochając w bez- silnej złości, kiedy do komnaty wbiegli straŜnicy, by zobaczyć, co się jej stało. Wizja ukazała jej to, co pragnęła zobaczyć, a nawet więcej. Strona 14 16 THOMAS HARLAN NA POŁUDNIE OD PANAPOLIS, PROWINCJA EGIPTU: 1376 AB URBE CONDITA p I hłopiec szedł w mroku, ciemny kształt jego głowy odcinał się od \Sbladego blasku Drogi Mlecznej. Chude nogi okrywała przykusa, ręcznie tkana bawełniana spódniczka. Wspiął się na wierzchołek wy- dmy. Za piaszczystym grzbietem rozpościerało się zachodnie pustkowie, skąpane w zimnym, srebrnym blasku księŜyca. Chłodny wiatr, przesyco- ny gorzkim zapachem pustyni, pomarszczył koszulę chłopca i odrzucił długie warkocze z jego twarzy. Chłopiec oddychał głęboko, czując, jak jego serce wypełnia się ciszą. Uśmiechnął się do siebie, a potem roze- śmiał głośno i obrócił w miejscu, pozwalając, by wielka kopuła nieba za- toczyła krąg nad jego głową. Ujrzał wielki, oślepiająco biały księŜyc, a potem krystalicznie czystą rzekę gwiazd, wiry i prądy Zodiaku. Westchnął głęboko i roześmiał się ponownie. Ruszył sprintem wzdłuŜ grzbietu wydmy, czując, jak mięśnie nóg napinają się i odpychają go od ziemi przy kaŜdym kroku. Nabierał coraz większej prędkości, wydłuŜył krok i wreszcie, gdy dotarł juŜ na skraj wydmy, wybił się w powietrze. Zawisł na moment w ciemności, smagany zimnym wiatrem. Długie war- kocze uderzyły go w plecy, kiedy spadał w mrok. Uderzył z impetem w powierzchnię wody. Czuł, jak ciepła, mroczna wilgoć rozstępuje się pod jego stopami, potem dotknął piaszczystego dna. Wystrzelił w górę, wynurzył się nad powierzchnię i odrzucił głowę do tyłu. Gwiazdy mrugały do Dwyrina spomiędzy wielkich liści palm. Chłopiec przekręcił się na plecy i niespiesznie podpłynął do porośnięte- go trzcinami brzegu. Pochwycił jakąś gałąź zwieszoną nisko nad wodą i wynurzył się z dopływu Ojca Nilu. Wycisnął wodę z warkoczy i ułoŜył je na ramionach. Potem zdjął cięŜką od wody i oblepioną wodorostami tu- nikę. Owionął go zimny wiatr, lecz Dwyrin nawet tego nie poczuł. Nim wszedł w wąską wyrwę w gęstwinie przybrzeŜnych trzcin, obej- rzał się za siebie, na szeroką wstęgę Nilu. Prawie pół mili otwartej wo- dy, sunącej w ciszy pod bladym okiem księŜyca. Na przeciwległym brze- gu migały Ŝółte światła wioski. Dwyrin sięgnął do przewiązanej sznurem torby, by sprawdzić, czy nie zgubił pomarańczy. Uspokojony ruszył ścieŜ- ką na południe wzdłuŜ brzegu rzeki. Za wąskim pasem pól i palm wznosiły się potęŜne kamienie i głazy, usytuowane na długim jęzorze wzgórz, który wbijał się niczym strzała w Nil. Tutaj właśnie, gdzie przed wiekami rzeka ustąpiła górom i otoczy- ła je szerokim łukiem, ludzie Starego Królestwa wznieśli budowlę z ko- lumn i ogromnych obelisków. Dwyrin wspinał się na gruzy znaczące miejsce, gdzie runęła północna ściana świątyni. Nad zboczem górowała ogromna kamienna postać o twarzy na wpół zniszczonej przez pustyń- Strona 15 CIEŃ ARARATU 17 ny wiatr. Dwyrin przeskoczył nad masywnym, kamiennym ramieniem i przecisnął się pod zwalonym posągiem. Nad głową miał teraz łukowa- te sklepienie wieńczące długie szeregi kolumn. Podłoga usłana była pia- skiem i odłamkami kamieni. Dwyrin szedł w stronę szerokiego podwyŜ- szenia znajdującego się przed świątynią. Trzy kamienne postaci zasiadające na tym właśnie podwyŜszeniu patrzyły na północ, w dół Ni- lu, w stronę odległej delty i ich staroŜytnego królestwa. Pośrodku zasiadał brodaty król. W skrzyŜowanych na piersiach rę- kach trzymał popękane i zniszczone insygnia władzy. Po lewej stronie znajdowała się królowa-kocica, jego patronka, o twarzy zastygłej w ka- miennym uśmiechu. Ktoś odrąbał jedno z jej spiczastych uszu, pozosta- wiając ciemną, poszarpaną plamę na gładkiej powierzchni granitu. Dwyrin zawsze jej unikał, gdyŜ długie ręce zakończone były pazura- mi, a do tego wydawała mu się zimna i wyniosła. Zwrócił się więc ku po- sągowi potęŜnie umięśnionego męŜczyzny z głową jastrzębia, zasiadają- cego po prawej ręce króla. Wspiął się na kolana rzeźby i usadowił między fałdami kamiennej tuniki, zwieszając nogi nad krawędź. W do- le Nil z cichym chlupotem toczył swe wody. Dwyrin zaczął obierać pomarańcze, jedną po drugiej, czekając, aŜ Re wróci z krainy cieni. Jadł owoce powoli, plamiąc sokiem palce i usta. Były cierpkie i słodkie jednocześnie. Dwyrin dotarł wreszcie do terenu szkoły, dysząc cięŜko. Sandały zwią- zane rzemykami na szyi chłopca obijały się o jego plecy. Przeskoczył jednym susem niski płot okalający ogródki warzywne i wbiegł na po- dwórko. Z dala, znad wybielonych dachów dobiegał poranny śpiew mni- chów. Re dopiero wysunął się zza horyzontu, ale Dwyrin zabawił zbyt długo w starej świątyni, rzucając odpryśnięte kawałki łupków z pod- wyŜszenia na zielonobrunatne wody rzeki. Chłopcy stajenni przygląda- li mu się z rozbawieniem, kiedy pędził przez podwórze do tylnej bramy ogrodu. Rozpędzony, doskoczył do kamiennej ściany, uchwycił się górnej krawędzi, podciągnął i przerzucił ciało na drugą stronę. Wylądował na miękkiej trawie po drugiej stronie muru i przetoczył się na plecy, by za- mortyzować upadek. Poderwał się do biegu, przemknął wzdłuŜ dłu- giego szeregu kolumn okalającego ogród i zatrzymał przy drzwiach sy- pialni młodszych uczniów. Z wnętrza dobiegało głośne chrapanie Nubijczyka, który spał na samym końcu szeregu łóŜek. Dwyrin rozej- rzał się jeszcze raz dokoła, potem uchylił lekko drzwi i wśliznął do środ- ka. Zdjął tunikę, teraz juŜ całkiem suchą, i powiesił sandały na kołku przy drzwiach. Grube drzwi z trzciny po drugiej stronie sali otworzyły się powoli, a senną ciszę przerwał stukot laski nauczyciela uderzającej o bladoró- Ŝowe płytki. Dwyrin zastygł w bezruchu. Widział, Ŝe mistrz Ahmet od- Strona 16 18 THOMAS HARLAN wrócił się, by powiedzieć coś do przechodzących obok starszych chłop- ców. Nie zajrzał jeszcze do sali. Dwyrin rzucił się na podłogę i przetoczył pod najbliŜszą pryczę. Ga- lat, który na niej spał, przekręcił się z boku na bok. Tymczasem laska na- uczyciela znów zaczęła stukać o podłogę, potem uderzyła w stopy chłop- ca leŜącego na pierwszej pryczy po przeciwległej stronie sali. Ten przetarł zaspane oczy i podniósł się ocięŜale z łóŜka. Dwyrin przesunął się pod następną pryczę, potem pod kolejną. Niestety, jego łóŜko znajdowało się po drugiej stronie przejścia, w połowie sali. Przesunął się do przodu na brzuchu, sprawdzając jedno- cześnie, gdzie zatrzymał się nauczyciel. Gdy znalazł się wreszcie naprze- ciwko swej pryczy, zerknął ostroŜnie na przejście. Mistrz stał odwróco- ny plecami od łóŜek, pod którymi ukrywał się Dwyrin. Chłopiec sięgnął do zwiniętej tuniki i wyciągnął z niej skórki pomarańczy. Z bijącym ser- cem czekał, aŜ mistrz ponownie się odwróci, a potem pchnął zbite w jed- ną kulę obierki pod sąsiednie prycze. Kula potoczyła się pod łóŜko Kyl- luna, uderzyła bezgłośnie o drewnianą nogę i rozsypała na podłodze u wezgłowia pryczy. Dwyrin podciągnął nogi pod siebie i wysunął ostroŜnie spod łóŜka. Mistrz stanął obok Kylluna i uderzył go lekko w odsłoniętą stopę. Potem zamarł na moment w bezruchu i zmruŜył oczy, przyglądając się śmieciom rozsypanym obok łóŜka. Nie namyślając się długo, postąpił o krok do przodu i pochwycił zaspanego Kylluna za wielkie, opalone na brąz ucho. - Ach tak! Więc to ty jesteś tym łajdakiem, który zakradł się do sa- du świętych mnichów! - Kyllun nie zdąŜył nawet wrzasnąć, gdy laska uderzyła go ze świstem w pośladki. - Zapewniam cię, Ŝe nie zrobisz te- go więcej, mój chłopcze! - krzyczał mistrz, prowadząc go na drugą stro- nę pokoju i wymierzając kolejne razy. Kyllun wył juŜ na cały głos. Ko- rzystając z okazji, Dwyrin przemknął przez otwartą przestrzeń między szeregami pryczy. Wreszcie znalazł się we własnym łóŜku. Bezpieczny. Zawodzenie Kylluna obudziło pozostałych chłopców, takŜe Patroklu- sa, który spał obok Dwyrina. Sycylijczyk przyglądał się Dwyrinowi z nie- smakiem, kiedy ten wśliznął się pod bawełniany koc i ułoŜył wygodnie. - Jesteś mi winien deser - syknął Patroklus, odrzucając koc i prze- ciągając długimi, szczupłymi palcami przez swe ciemne proste włosy. - MoŜesz wstać, i tak nikt juŜ nie śpi - wyszeptał do Dwyrina. Ten odpo- wiedział mu głośnym chrapnięciem i przewrócił się ostentacyjnie na drugi bok, wysuwając spod koca jedną stopę. Patroklus pokręcił tylko głową i przetarł zaspane oczy. Mistrz powrócił do sali i zatrzymał się przy pryczy Dwyrina. Spojrzał na ułoŜoną w niedbałej pozie postać chłopca i otworzył szerzej swe ciemne, przypominające kształtem migdały oczy, gdy jego wzrok spoczął na odsłoniętej stopie ucznia. Laska zadrŜała lekko w jego oliwkowej dłoni. Strona 17 CIEŃ ARARATU 19 - Panie Dwyrin - przemówił łagodnym tonem. - Czas wstać i pozdro- wić Re, gdy ten zaczyna swą długą wędrówkę przez niebiosa. Dwyrin znów zachrapał i schował głowę pod cienką, wypchaną słomą poduszkę. - Och, Dwyrin... Wstawaj, ty leniwy, dwulicowy złodzieju i oszuście! - ryknął mistrz i zdzielił chłopca laską po nogach. Dwyrin wystrzelił z łóŜka niczym strzała. Ręka mistrza błyskawicznie dopadła jego czer- wone, piegowate ucho i wywlokła go na przejście między łóŜkami. Dwy- rin zawył, kiedy laska wylądowała ze świstem na jego pośladkach. - Młodzi ludzie, którzy wymykają się w nocy na zewnątrz - warknął mistrz - powinni oczyścić stopy z trawy, nim wrócą do sypialni! - Au! Au! Au! - wykrzykiwał raz po raz Dwyrin, prowadzony przez długi pokój. Pozostali chłopcy patrzyli ze zdumieniem, jak ich rudowło- sy kolega zostaje wepchnięty do pokoju mistrza na końcu sypialni. Mistrz odprawił Kylluna ruchem głowy. Sycylijczyk wymknął się na zewnątrz, rozcierając obolałe ucho i spoglądając z nienawiścią na Dwyrina. - No dobrze, młody mistrzu Dwyrinie - powiedział mistrz, zamyka- jąc za sobą drzwi. - Pozwolisz, Ŝe przypomnę ci, jak karzemy za kra- dzieŜ, opuszczenie szkoły bez zezwolenia i ściągnięcie niesprawiedliwej kary na innego ucznia. Dwyrin przełknął ślinę i pochylił głowę. Wreszcie nadszedł koniec dnia, okręt Re chował się za zachodnimi wzgórzami, by rozpocząć podróŜ przez ciemność. Dwyrin podniósł głowę znad misy stojącej w kuchni, by spojrzeć na niebo i przecinające je zło- to-fioletowe smugi, które powoli przechodziły w granat. Zza drzwi wyszli dwaj kucharze, nieśli kolejny ładunek brudnych misek i kubków. Umę- czony Dwyrin ujął w czerwone, obolałe dłonie puste wiadro i ruszył cięŜkim krokiem w stronę studni. Po raz kolejny ujął w dłonie uchwyt kołowrotu i opuścił wiadro w zimną, ciemną przestrzeń. Usłyszał odle- gły plusk i znajome bulgotanie wody. Oparł się o kołowrót i czekał, aŜ wiadro napełni się po brzegi. Blask zachodzącego słońca złocił jego mie- dzianorude włosy. Z podwórza dobiegł go radosny śmiech; koledzy skoń- czyli właśnie kolację i udawali się na wieczorne zajęcia. - Hej, Dwyrin! Dzięki za zmywanie! Nad ścianą ukazały się uśmiechnięte szeroko twarze Patroklusa i Kylluna. KaŜdy z nich trzymał w dłoni deser; ociekające miodem ciast- ko. Dwyrin nie mógł patrzeć na ich zadowolone miny. Pokazał im język i zaczął wyciągać wiadro ze studni. Szło mu cięŜko, mimo Ŝe wysiłek zmniejszał kołowrót i krąŜki. Tymczasem jego koledzy zniknęli za ścia- ną i z głośnym śmiechem pobiegli do swych zajęć. Dwyrin zaklął pod no- sem, wyciągając pełne wiadro ze studni. Mogłem zostać w domu i robić to samo, pomyślał gorzko. śeby zostać taumaturgiem, trzeba się sporo nadźwigać... Strona 18 20 THOMAS HARLAN Postawił wiadro na ramieniu i pojękując z bólu, wrócił do kuchennej misy. Kapłani znów wrócili z jadalni, napełniając zlew kubkami, miska- mi i szerokimi tacami. Dwyrin westchnął cięŜko i wylał zawartość wia- dra do misy. Święci mnisi i kapłani, szczególnie ci, którzy potrafią przyzywać wiatr czy pioruny, powinni chyba umieć pozmywać po sobie! KsięŜyc stał juŜ wysoko na niebie, kiedy Dwyrin wrócił chwiejnym krokiem do sypialni. Myślał juŜ tylko o miękkim łóŜku. Umył się w miednicy stojącej na końcu sypialni, najdalej od pokoju mistrza. Rę- ce drŜały mu ze zmęczenia, jego umysł był otępiały. Wreszcie dotarł do łóŜka, wsunął się pod koc i okrył nim aŜ po czubek głowy. Schowany pod poduszką pozwolił sobie na chlipnięcie. Ale tylko na jedno: Patroklus na pewno nasłuchiwał z sąsiedniego łóŜka. Swędziała go noga. Podrapał się. Swędział go lewy bok. Podrapał się. Coś łaskotało go w brzuch. Wyskoczył z łóŜka, czując, jak zaczynają go piec całe nogi. Odrzucił koc i skrzywił się ze złością, ujrzawszy pokrzy- wy i rzepy, którymi usłane było jego łóŜko. Z pryczy Patroklusa dobiegł go cichy śmiech. Dwyrin resztką sił po- wstrzymał wściekłość i nie rzucił się nań z pięściami. Podniósł koc, sta- rając się nie zgubić ani jednej pokrzywy czy ostu, i wyszedł cicho z sy- pialni. Ręce i ramiona bolały go na samą myśl o wyciąganiu ze studni kolejnego wiadra. Pewne sprawy, pomyślał, pochylając się nad tarą do prania, muszą się zmienić. Mistrzowie uczą nas tyle, Ŝe potrafimy przy- wołać ledwie muchę, mruczał sam do siebie. Jak mogę... Znieruchomiał na moment, a na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Nagle nie czuł się juŜ taki zmęczony. ROMA MATER, ITALIA p I ienka smuga światła przebiła się przez chmury, okrywając blado- \^/ szarym blaskiem twarz młodej kobiety w poplamionej, niebieskiej szacie. Nie zwaŜając na gęsty tłum wypełniający wąską alejkę, przepy- chała się między Ŝebrakami, woźnicami, rzeźnikami niosącymi przewie- szone przez ramiona świńskie łby, i edylami po słuŜbie, by wreszcie do- trzeć na drugi koniec alejki. Kichnęła, wciągnąwszy kurz szerszej ulicy, potem szybko przeszła między dwiema grupami rozmodlonych kapła- nów. Nieśli mnóstwo chorągiewek i figurek, a do tego czynili ogromny hałas za pomocą trąbek, bębnów i grzechotek. Wierni postępowali powo- li ulicą, śpiewając i modląc się na wzór swych kapłanów. Dotarłszy na drugą stronę traktu, pod daszek sklepu z ciastami, wsunęła pod połata- ny kaptur niesforny kosmyk złotych włosów i rozejrzała się dokoła. Strona 19 CIEŃ ARARATU 21 Pół przecznicy dalej stał Nikos, skrywając pokrytą kilkudniowym zarostem twarz pod szerokim rondem słomkowego kapelusza. Pochwy- ciwszy jej spojrzenie, skinął głową, a potem dotknął kciukiem ronda. Nieprzeciętny wzrost - miała prawie sześć stóp - pozwalał jej śledzić go wzrokiem, kiedy wmieszał się w tłum i przepychał powoli w jej stro- nę. Z dala doleciał głos trąb i gongów. W dzielnicy Subura panował za- duch, powietrze przesycone było aŜ nazbyt znajomym smrodem. Thy- atis odwróciła głowę, spoglądając na drugą stronę alei. Do tłumu dołączały wciąŜ kolejne grupy wiernych, blokując ruch i zmuszając dziewczynę do ciągłego lawirowania między ludźmi. Tłum przerzedził się, kiedy droga skręciła w brudną dzielnicę farbia- rzy. Cienkie nozdrza dziewczyny zadrŜały, kiedy uderzył w nie smród skwaśniałego moczu. Wzdrygnęła się, jakby pod wpływem chłodu, gdy wróciły do niej na moment gorzkie wspomnienia. Prychnęła zdegusto- wana i odsunęła od siebie złe myśli. Jej przejrzyste, szaroniebieskie oczy otworzyły się szerzej, kiedy dojrzała Persa. Stał w wejściu do garbarni, jakby zupełnie nieczuły na straszliwy odór bijący z łukowatych okien nad drzwiami. Był niezbyt wysoki, miał trochę ponad cztery stopy wzrostu. Zdobiona paciorkami czapka przy- legała ciasno do jego głowy, na ramionach leŜała starannie udrapowana turkusowa szata obwiedziona karmazynowa taśmą. Rozmawiał ze śnia- dolicym, ponurym męŜczyzną w brązowym skórzanym fartuchu i brązo- wych butach z cielęcej skóry. Przemawiając, Pers raz po raz wskazywał na drugą stronę ulicy, na ciąg zamkniętych sklepów z tkaninami. Jego nadgarstki oplatały złote bransolety, o które opierały się mankiety dzie- wiczo białej koszuli. Brwi Rzymianki powędrowały mimowolnie do góry, kiedy spojrzała na jego bufiaste jedwabne spodnie. Była zaskoczona, Ŝe garbarz, pocho- dzący z pewnością ze starej rzymskiej rodziny, w ogóle chciał rozma- wiać z tym zepsutym bogaczem ze Wschodu. Odwróciła się i naciągnę- ła kaptur na głowę. Na jej plecy opadła kaskada gęstych złotych włosów, przytrzymywanych tylko przez dwie bawełniane tasiemki. Spoglądając w prawo, by nie wzbudzić podejrzeń Persa stojącego po jej lewej ręce, przeszła przez ulicę. Prawą ręką rozpięła klamrę pelery- ny. Peleryna zsunęła się nieco z jej opalonych ramion, co przyciągnęło wzrok garbarzy pracujących w pobliŜu. Rzymianka uśmiechnęła się do najbliŜszego, lecz przelotny grymas pełnych czerwonych ust nie sięgnął zimnych oczu, toteŜ młody robotnik odwrócił wzrok. Dłonią skrytą pod ubraniem wyjęła krótki miecz z pochwy przywią- zanej do prawej nogi. Lewą ręką pochwyciła połę peleryny i naciągnę- ła ją na siebie. Prawa strona ubrania przesunęła się do tyłu, odsłania- jąc krótką, bawełnianą tunikę, fragment gładkiej, opalonej na złoty odcień nogi, buty z irchy sięgające niemal do kolan oraz miecz, który trzymała jakby od niechcenia między kciukiem i palcem wskazującym Strona 20 22 THOMAS HARLAN prawej dłoni. Niespiesznym krokiem szła wąskim, wyłoŜonym cegłami chodnikiem prowadzącym do garbarni. Pers, Ŝywo gestykulujący i wy- krzykujący coś do garbarza, w ogóle jej nie widział. Gdy od ofiary dzieliło ją ledwie parę kroków, kątem oka dojrzała ja- kiś ruch. Thyatis odskoczyła w lewo i wpadła na dwóch niewolników niosą- cych dwie wielkie bele egipskiej bawełny. W ścianę garbarni, tuŜ obok Rzymianki, uderzyła włócznia. Pers i garbarz odwrócili się w jej stronę zdumieni. Rozwścieczona Thyatis odrzuciła pelerynę i wysunęła miecz przed siebie niczym stalowy język. Pers otworzył szeroko oczy i usta, ozdobione eleganckim wąsikiem i kozią bródką, a potem wrzasnął prze- raźliwie i rzucił się do wnętrza budynku. Nie tracąc czasu na rozglądanie się za Nikosem czy którymkolwiek innym z jej partnerów, Thyatis skoczyła za nim. Przez moment biegła na oślep, ale wkrótce jej oczy przywykły do półmroku i dojrzała turkuso- wą szatę Persa znikającą za rogiem na półpiętrze, przy końcu wąskiego holu. Trzema susami pokonała schody i wybiegła zza rogu, wpadając do bielonego pokoju pełnego stołów i zdumionych urzędników. Okiennice po drugiej stronie pokoju trzasnęły głośno, kiedy Pers wyskoczył na zewnątrz przez okno. Za oknem znajdował się wąski ceglany balkon wychodzący na po- dwórze garbarni. Przestrzeń między budynkami wypełniały ciasno sto- ły i wielkie kadzie, z których muskularni, półnadzy męŜczyźni wyciąga- li mokre, śmierdzące skóry, uŜywając do tego kołków zakończonych hakami. Z kadzi buchał gęsty gryzący dym. Thyatis przebiegła przez bal- kon, pochylając lekko głowę, by nie zahaczyć o sznury, na których wisia- ły mokre prześcieradła i koce. Pers, który dotarł na drugą stronę balko- nu, przystanął na moment, rozejrzał się dokoła, a potem skoczył do przodu, rozkładając szeroko ręce. Rzymianka dotarła na skraj balkonu i wskoczyła w wąską smugę światła przedzielającą chaotycznie rozstawione budynki dzielnicy gra- barzy. Podobnie jak Pers chwyciła się grubego sznura, podtrzymujące- go szyld rozwieszony między garbarnią i budynkiem po drugiej stronie alejki. Przez moment widziała pod sobą rzekę zdumionych twarzy, po- tem uderzyła w okno zasłonięte owczą skórą i przy akompaniamencie trzasku łamanej futryny wylądowała we wnętrzu pokoju. Wpadła prosto w stertę brudnej pościeli, potem uderzyła w połama- ne resztki łóŜka. Błyskawicznie przetoczyła się na plecy, wykonując jed- nocześnie szerokie cięcie mieczem, jej ostrze nie natrafiło jednak na Ŝa- den przedmiot. Ogromny, czarny męŜczyzna, który musiał wcześniej wyskoczyć z rozbitego łóŜka, krzyknął ze strachu i cofnął się pod ścianę, przewracając nocny stolik i wazę z wodą. Thyatis zerwała się na równe nogi i bez chwili namysłu dopadła do wyjścia; zasłona, która pełniła tu niegdyś funkcję drzwi, leŜała teraz zerwana i zdeptana na podłodze.