Kidaj Andrzej - Smak zwycięstwa smak porażki
Szczegóły |
Tytuł |
Kidaj Andrzej - Smak zwycięstwa smak porażki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kidaj Andrzej - Smak zwycięstwa smak porażki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kidaj Andrzej - Smak zwycięstwa smak porażki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kidaj Andrzej - Smak zwycięstwa smak porażki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Kidaj
Smak zwycięstwa, smak porażki
Siedziałem w kawiarni na deptaku i popijałem zimne, dobre piwko. Dobre bo zimne.
Za pół roku pewnie powiem to samo o grzańcu. Na razie jednak było 30 stopni w
cieniu. Ktoś by powiedział: gorąco jak w piekle. Oczywiście ktoś, kto nigdy w
piekle nie był. Ja byłem i wiem, że tam jest o wiele gorzej. Nie tylko pod
względem temperatury. Także z tego względu, że tam nie mają piwa!
- Cześć Gabriel - z rozmyślań wyrwał mnie głos mojego znajomego a zarazem rywala
w interesach, Beliala. Wysoki, przystojny brunet stał przed moim stolikiem. -
Można?
Gestem wskazałem mu puste krzesło. Usiadł i pstryknięciem palców wezwał
kelnerkę.
- Dla mnie to samo - powiedział pokazując na moje piwo. Uśmiechnął się do niej
czarująco, na co dziewczyna zarumieniła się i czmychnęła do barku, gdzie nalała
szklankę napoju z pianką.
- Kopę lat stary - westchnął Belial umoczywszy usta w pianie. - Co porabiałeś
przez ten czas?
Wzruszyłem ramionami. Zupełnie jakby go to interesowało. Wiedziałem, że
cokolwiek powiem, on i tak puści to mimo uszu i zacznie opowiadać o sobie. Tacy
jak on zawsze opowiadają o sobie i swoich sukcesach.
- Byłem tu i tam - odpowiedziałem w końcu.
- Wiem jak jest, Gabriel - uśmiechnął się przyjacielsko. Ktoś inny mógłby się na
to nabrać, na przykład ta kelnereczka. Ale ja znałem Beliala. Jeśli miał
jakiegoś przyjaciela, to był nim on sam. Przebiegły, perfidny, inteligentny.
Chyba mu zazdrościłem tego, że był lepszy ode mnie. Miał więcej szczęścia i był
bardziej pewny siebie. Nie lubiłem go. Ale też nigdy nie dostałem powodu, żeby
mu w twarz powiedzieć, co o nim sądzę, ani nie pozwolić mu się przysiąść. Belial
dobrze o tym wiedział. I dlatego mógł sobie pozwolić na złośliwości w stosunku
do mnie. - Sam dużo podróżuję. W ciągu ostatnich stu lat dwukrotnie
przemierzyłem Ziemię. Cóż, nie da się prowadzić interesów siedząc w zacisznym
biurze. Trzeba być ciągle w ruchu. Oczywiście odkąd wprowadziliśmy komórki, jest
nam o wiele łatwiej. Trzeba być dyspozycyjnym 24 godziny na dobę, 7 dni w
tygodniu. Żadnych niedziel i świąt, jeśli nie chce się wypaść z interesu.
Belial wiedział, że moja firma nie używa komórek. W każdym razie bardzo rzadko.
Zasada stara jak świat: nie używać produktów konkurencji. To już z miejsca nas
dyskwalifikowało. Nasze metody były zbyt przestarzałe, większość osób wolała
sięgnąć po telefon niż wybrać się do kościoła. W dodatku Belial wiedział, że my
nie pracujemy w niedziele i święta i nie mógł się powstrzymać od złośliwego
komentarza. Miałem ochotę strzelić go w ryło raz a porządnie, ale nie dał mi
konkretnego powodu. Przecież nie uderzę go za aluzje do naszych metod pracy.
- Jeśli chodzi o interesy, to ja też trzymam się dobrze - pomyślałem, że
najlepiej nie zwracać uwagi na złośliwości. - Nie narzekam.
- Skoro tak twierdzisz - Belial wzruszył ramionami udając, że mi wierzy. Obaj
dobrze wiedzieliśmy, że nie idzie mi najlepiej. A ja czekałem tylko, aż Belial
mnie sprowokuje. On jednak jakby stracił zainteresowanie dokuczaniem mi i
ponownie wezwał kelnerkę. Szeptali o czymś przez chwilę, nie słyszałem jednak, o
czym i udawałem, że mnie to wcale nie interesuje. Belial widział jak się męczę i
na ułamek sekundy na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek. Dziewczyna
odeszła, by po chwili przynieść mu drugą szklankę piwa. Zauważyłem, jak
dyskretnie podaje mu jakąś karteczkę. Cóż, Belial u kobiet miał również większe
powodzenie niż ja. A ja od tak dawna nie miałem kobiety...
- Mam numer jej telefonu komórkowego - pochwalił się w końcu Belial. - Chyba się
z nią umówię. Jak myślisz, jest jeszcze dziewicą?
Zacisnąłem zęby. Z trudem powstrzymałem się, żeby mu nie przyłożyć. A jemu
sprawiało jakąś perwersyjną przyjemność znęcanie się nade mną. Nie dość, że
będzie miał taką laskę na noc, to jeszcze jeśli ona jest dziewicą, będzie miał
jej duszę. Szlag by trafił to wszystko!
- Muszę już iść - powiedziałem podnosząc się z miejsca. Miałem dosyć widoku jego
uśmiechniętej mordy. Miałem dosyć wszystkiego.
Belial zaśmiał się serdecznie (tylko ja wiedziałem, że ta serdeczność była
sztuczna) i jego śmiech gonił mnie jeszcze przez kilka ulic. Kolejny raz mu się
udało. Nie mogłem tego ścierpieć.
Zacząłem biec. Coraz szybciej i szybciej, wiatr rozwiewał mi włosy, gwizdał w
uszach, a ja miałem wrażenie, że naprawdę uda mi się uciec od tego wszystkiego.
Wciąż przyspieszałem, ale nikt nie zwracał uwagi na biegnącego przez miasto
anioła. Chciałem wznieść się w powietrze, unieść wysoko i spaść. Ale to nie było
rozwiązanie. Nie dla istoty nieśmiertelnej.
Niebo zachmurzyło się i zaczął padać drobny deszcz. Mokre włosy przykleiły mi
się do twarzy. Kiedy dobiegłem do mostu, rozpadało się na dobre. Oparłem się o
barierkę i zwiesiwszy ręce na zewnątrz patrzyłem na płynącą w dole rzekę. Tak
chciałbym móc się utopić...
Po pewnym czasie opamiętałem się. Dlaczego dałem się wyprowadzić z równowagi
takiemu palantowi? Jak mogłem dać się tak podejść? Załatwił mnie jak małe
dziecko, sprawił, że dopuściłem do siebie gniew! A niech tam. Byłem na niego
wściekły. Ale gdybym dał się sprowokować do bójki, roznieślibyśmy miasto w
drobny pył. Cóż, nie byliśmy ludźmi.
- Opamiętaj się stary - powiedziałem do siebie. - Nie czas na użalanie się nad
sobą. Masz robotę do wykonania.
Robota miała postać młodego człowieka, który znajdował się nieopodal i po
zdecydowanie złej stronie barierki. Jego zamiary nie pozostawiały wątpliwości.
Odgarnąłem włosy z czoła i podszedłem do niego.
- Cześć.
- Nie zbliżaj się - krzyknął, a w jego głosie wyczułem dużą dozę histerii. Gość
był na skraju załamania psychicznego, trzeba z takimi albo ostrożnie albo ostro.
- Uważam, że nie powinieneś skakać - postanowiłem od razu, bez owijania w
bawełnę, przejść do sedna sprawy.
- A kim ty jesteś? Moim aniołem stróżem?
Rozejrzałem się. Byliśmy sami. Mało było chętnych do włóczenia się w czasie
deszczu, a już zwłaszcza po moście.
- Nie widzę twojego anioła stróża. Pewnie znowu zachlał albo gra gdzieś w karty.
Oni zachowują się czasami gorzej od zwykłych cieci. Ale w zasadzie właśnie nimi
są. Ja jestem archanioł Gabriel.
- Jasne. A ja Marylin Monroe.
Zaśmiałem się. To jasne, że mi nie uwierzył. Nikt mi nigdy nie wierzył. Ale nie
miało to znaczenia.
- Dobra. Skoro chcesz skoczyć, to przynajmniej powiedz dlaczego. W końcu co ci
szkodzi?
- Skoro jesteś aniołem, to sam powinieneś wiedzieć - odparł opryskliwie.
- Już ci mówiłem, że nie jestem twoim aniołem stróżem - westchnąłem - i nie mam
praw dostępu do twoich myśli. Nie mam nawet pojęcia, jak się nazywasz.
- Tomek.
- No to prezentację mamy za sobą. Teraz kwestia twoich motywacji do skoku.
- Zakochałem się. Ale Paulina nie chce stałego związku. Nie chce się wiązać.
Wiesz, wolna jak ptak i te sprawy...
- Znaczy się nieszczęśliwa miłość - mruknąłem. - Klasyka.
To była jedna z najczęstszych przyczyn samobójstw, jeśli nie najczęstsza. A
podobno miłość miała być najbardziej pozytywnym uczuciem. I co? Pokręcony był
ten świat jak karuzela. Ale nie mi oceniać pracę szefa. Wielokrotnie
zastanawiałem się, czy nie pozwolić paru gościom na dokończenie swoich
zamierzeń. Może wtedy szef pozmieniałby coś konfiguracji świata. Ale byłem na to
chyba zbyt miękki. Także i tym razem.
- A nie przyszło ci do głowy, że są inne dziewczyny, które będą bardziej warte
tego, żeby się w nich zakochać? W końcu na świecie jest więcej kobiet niż
mężczyzn.
Tomek spojrzał na mnie, jakbym powiedział coś nie na miejscu. Jakbym namawiał go
do onanizowania się w miejscu publicznym.
- Chyba żartujesz! Widać, że nigdy nie byłeś zakochany.
Trafił w sedno. Teoretycznie o miłości wiedziałem wiele i to od samego źródła. W
praktyce nie wiedziałem nic. Faktyczna miłość była całkiem inna niż w
założeniach. Czy anioły były zdolne kochać? Nie wiem. Nigdy mi się to nie
przydarzyło. My kochaliśmy ludzi na trochę inny sposób niż oni siebie nawzajem.
Niemniej wiedzieliśmy, co to jest namiętność.
- Zgadza się. Nie byłem. Nie jestem i prawdopodobnie nigdy nie będę. Ale miałem
do czynienia z wieloma ludźmi, którzy byli. Którzy przebrnęli przez taką
sytuację, w jakiej ty jesteś. Którzy sobie z tym poradzili. I każdy powiedział
to samo: nie była lub nie był tego wart. Znaleźli innych, godnych siebie
partnerów.
- Widocznie nie byli zakochani w NIEJ - sięgnął ręką do kieszeni i wyjął
pogniecione zdjęcie. Prawie od razu zamokło.
W tym momencie stracił równowagę. Zdążyłem jeszcze tylko zobaczyć, że zdjęcie
przedstawiało kelnereczkę z kawiarni na deptaku i błysk strachu w oczach Tomka i
już był przechylony niemal do poziomu. Błyskawicznie rzuciłem się w jego stronę
i chwyciłem za kołnierz. Był jednak za ciężki, strzępek materiału został mi w
dłoni. Chłopak już leciał w dół. Cholera!
Skoczyłem za nim. Miałem tą przewagę, że byłem o wiele szybszy niż ludzie.
Gdzieś w połowie drogi dogoniłem go. Nie mogliśmy zawrócić ze względu na to, że
ktoś mógłby nas zobaczyć. Musiałem przestrzegać zasad. Jedyne, co nam pozostało,
to nieco zminimalizować pęd przed uderzeniem o wodę, co niechybnie złamałoby mu
kark.
W miarę łagodnie zanurzyliśmy się w rzece tak, jakbyśmy skakali z wysokości
zaledwie kilku metrów. Woda była zimna i bardzo nieprzyjemna. Rzeka nie była
głęboka, dość szybko osiągnęliśmy dno. Pomogłem Tomkowi wydostać się na
powierzchnię i dopłynęliśmy do brzegu.
- Idiota - warknąłem wypluwszy którąś z kolei porcję wody z mułem.
Tomek siedział oszołomiony a deszcz siekł nam w twarz. W obecnej sytuacji był
bardzo na miejscu. Ktoś kiedyś powiedział, że deszcz jest łzami Boga. Niektórzy,
co bardziej nowocześni byli zdania, że Bóg wypił za dużo piwa i... tego...
Prawda była jednak bardzo prozaiczna. Bóg nie pijał piwa (swoją droga uważałem,
że wiele tracił), zaś deszcz był po prostu deszczem.
Na trawie leżało mokre, pomięte zdjęcie. Podniosłem je i podałem chłopakowi.
- I co ja mam zrobić? - spytał patrząc na uśmiechniętą twarz dziewczyny.
A co niby mógł zrobić? Już mu poradziłem, ale nie chciał słuchać. A co JA mam
zrobić? Nawet nie byłem jego aniołem stróżem! Jednak czułem, że muszę pomóc i
jemu i Paulinie. A przy okazji mogłem odegrać się na Belialu. Nie wiem, co było
silniejszą motywacją, w końcu Belial już nie raz zalazł mi za skórę. Faktem
jednak było, że w głowie zaczął mi kiełkować pewien plan. Co prawda jeszcze nie
do końca sprecyzowany, ale...
- Daj mi jej numer telefonu.
- Zapomnij facet - obruszył się Tomek. - Masz mnie za frajera?
Nie chciałem mu mówić, że tak. Chyba myślał, że spróbuję mu ją odbić. Jeśli tak,
to nie miał zielonego pojęcia o aniołach. Chociaż biorąc pod uwagę kogoś takiego
jak Belial...
- Chcesz, żebym ci pomógł czy nie?
- A co ty możesz?
- Nie dowiesz się, dopóki nie sprawdzisz. No więc?
Tomek z ociąganiem podał mi szereg cyfr. Wiedziałem, że będę musiał skorzystać z
telefonu i wcale mi się to nie podobało. To tak jakby pracownicy Coca-coli pili
produkty Pepsi. No i istniało ryzyko podsłuchu. W końcu to był ICH wynalazek.
Zadzwoniłem do Pauliny. Zmieniłem swój głos, żeby brzmiał tak jak Beliala. Przez
telefon nie sposób było ich odróżnić.
- Coś się stało? - spytała zdziwiona dziewczyna. Wiedziałem, że się nie
zorientowała. - Tylko nie mów, że chcesz odwołać spotkanie, bo masz ważne
interesy.
- Nie, dlaczego...
- Zawsze tak jest - wpadła mi w słowo. - Najpierw dzwonicie, umawiacie się, a
potem wystawiacie dziewczynę do wiatru.
- NIC NIE CHCĘ ODWOŁYWAĆ! - krzyknąłem obawiając się, że w złości odłoży
słuchawkę.
- Więc przyjdziesz po mnie o ósmej? - upewniła się.
Aha. Umówili się u niej. Dobrze wiedzieć. A jeszcze lepiej wykorzystać tą
informację.
- Właściwie to chciałbym trochę zmienić plany. Nie myl tego z odwołaniem planów!
Spotkajmy się w Białej Palmie - musiałem improwizować, ale z doświadczenia
wiedziałem, że zawsze się udawało. - Wiesz, gdzie to jest?
- Pewnie - nawet się nie zająknęła a musiała wiedzieć, że to najlepszy i
najdroższy lokal w mieście.
- Będziesz o ósmej?
- Pewnie.
Pożegnałem się zadowolony z przebiegu rozmowy. Dopiero teraz pozwoliłem sobie
odetchnąć z ulgą. Wszystko bardzo ładnie się układało. Może aż za ładnie, ale
aniołowie też czasami mają szczęście. Jednak na całkowitą utratę czujności nie
mogłem sobie pozwolić. Za to doprecyzowałem resztę planu.
Paulina pójdzie do restauracji. Niby przypadkiem Tomek też tam będzie. I to przy
sąsiednim stoliku. Oboje będą na kogoś czekać. Jak się nie doczekają, to zaczną
ze sobą rozmawiać. I od Tomka będzie zależało, jak to się skończy. Jeśli rozegra
to właściwie, to dobrze, jeśli spieprzy, to jest dupa nie facet. Nie mogłem mu
zapewnić jej uczucia, ale dałem mu szansę. Lepiej, żeby ją wykorzystał. Ja
tymczasem poczekam na Beliala. Nie mogłem sobie odmówić zobaczenia jego miny.
Taka mała nagroda, która chyba mi się należała.
Wprowadziłem Tomka w swój plan pomijając oczywiście szczegóły dotyczące Beliala
i jego spotkania z Pauliną. Spotkania, które nie dojdzie do skutku. Ale chłopak
nie musiał o tym wiedzieć.
Załatwiłem rezerwację. Szef sali dostał zdjęcie dziewczyny, Tomek trochę kasy, a
ja adres Pauliny i wszyscy byli szczęśliwi.
Zastanawiałem się, co pominąłem. Coś mi się tu nie podobało, za łatwo poszło.
Nie wyczuwałem podstępu, ale nigdy nic nie wiadomo.
Jak się okazało, obawy te miały potwierdzenie w praktyce. Kiedy wszedłem do
mieszkania Pauliny, dziewczyna już na mnie czekała.
A przecież miała być w Białej Palmie! I co teraz?
- Miło, że jesteś - wciągnęła mnie do środka.
- Jesteś w domu? - zdziwiłem się.
- Zabawny jesteś. Przecież tutaj się umawialiśmy, Misiu. Przyniosłeś wino?
Tutaj? Wino? Nie brzmiało to dobrze. Skoro nie rozmawiałem z nią parę godzin
temu, to z KIM? Cholera!
- Nie kupowałem wina, bo chciałem Cię zabrać na kolację - kolejny raz musiałem
improwizować. Ale takie już jest życie.
- Mieliśmy zjeść u mnie. Nie chce mi się nigdzie iść. Na szczęście ja mam wino.
- Może jednak...
Pocałunkiem przerwała mi moje próby wybrnięcia z sytuacji.
- Obiecałeś mi rozkoszny wieczór. Po co mamy gdzieś łazić, jak możemy zostać u
mnie? - otarła się o mnie i poczułem jej twarde sutki przez cienki materiał
sukienki.
Mogłem zrozumieć, że była napalona, ale żeby pomyliła mnie z Belialem? Chyba,
że... On to zaaranżował! Bestia!
Nagle dotarło do mnie, że to nie o nią chodziło. Od samego początku celem był...
Tomek!
Znowu poczułem się wyrolowany jak małe dziecko.
Wyrwałem się z objęć Pauliny i nie zważając na jej protesty i groźby wybiegłem z
mieszkania. Krzyczała coś za mną, ale nie słyszałem. W tej chwili nie ona była
najważniejsza.
Chwilę potem byłem przy Białej Palmie. Ale wiedziałem już, że się spóźniłem.
Czerwone Ferrari właśnie ruszało. Na siedzeniu pasażera zobaczyłem Tomka. Był
szczęśliwy, wręcz tryskał radością. Kierowcą była seksowna, czarnowłosa kobieta,
która kogoś mi przypominała. Mijając mnie rzuciła mi szybkie spojrzenie, w
którym dojrzałem zwycięstwo Beliala i moją porażkę.
Ale ja mu jeszcze pokażę.
Luty - 2002