Kellerman Jonathan - Terapia
Szczegóły |
Tytuł |
Kellerman Jonathan - Terapia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kellerman Jonathan - Terapia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kellerman Jonathan - Terapia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kellerman Jonathan - Terapia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Jonathan Kellerman
Terapia
(Therapy)
Przełożył Przemysław Bieliński
Pamięci Warrera Zevona
Specjalne podziękowania dla dr Leah Ellenberg.
Rozdział 1
Kilka lat temu pewien psychopata spalił mi dom. Tego wieczoru, kiedy to się stało, byłem na
kolacji z kobietą, która ten dom zaprojektowała i mieszkała w nim ze mną. Jechaliśmy przez
Beverly Glen, gdy w ciemności, niczym śmiertelne zawodzenie kojotów, rozległo się wycie
syren.
Szybko ucichło. To znaczy, że nieszczęście wydarzyło się gdzieś blisko, ale nie było
powodu, by zakładać, że dotknęło nas. Jeśli człowiek nie jest najgorszym czarnowidzem, to myśli
sobie: Jakiegoś biednego drania spotkało coś parszywego.
Tamtej nocy przekonałem się, że może być inaczej.
Od tamtej pory syrena karetki albo wozu strażackiego w mojej okolicy zawsze coś we mnie
budzi – skurcz mięśni, wstrzymanie oddechu, arytmiczny trzepot tego czegoś, co ma kolor wiśni i
tkwi w mojej piersi.
Pawłow miał rację.
Jestem psychologiem klinicznym, mógłbym coś z tym zrobić, ale uznałem, że lepiej nie.
Czasami odrobina nerwów pozwala mi czuć, że żyję.
Kiedy zawyły syreny, Milo i ja jedliśmy kolację we włoskiej restauracji na szczycie Glen.
Była dziesiąta trzydzieści, chłodny, czerwcowy wieczór. Restaurację zamykają o jedenastej, ale
byliśmy ostatnimi klientami, a kelner wyglądał na zmęczonego. Kobieta, z którą się spotykałem,
Strona 3
prowadziła wieczorowy wykład z psychologii na uniwersytecie, a partner Mila, Rick Silverman,
miał pełne ręce roboty na ostrym dyżurze w Cedars-Sinai, gdzie próbował uratować pięć
najciężej rannych ofiar karambolu na autostradzie w Santa Monica.
Milo właśnie zamknął sprawę napadu i wielokrotnego zabójstwa w sklepie monopolowym
przy Pico Boulevard. Zakończenie śledztwa wymagało więcej uporu i wytrwałości niż myślenia.
Milo mógł wybierać sprawy, którymi się zajmował, a na jego biurku chwilowo nie było żadnych
nowych.
Skończyłem wreszcie zeznawać w ciągnących się bez końca przesłuchaniach w sprawie
opieki nad dzieckiem, o którą walczyli sławny reżyser i jego żona, sławna aktorka. Zacząłem
konsultację z pewnym optymizmem. Reżyser był kiedyś aktorem i zarówno on, jak i jego żona
potrafili grać. Teraz, trzy lata później, dwoje dzieci – na początku w całkiem dobrej kondycji
psychicznej – mieszkało we Francji i było kłębkami nerwów.
Milo i ja przedzieraliśmy się dzielnie przez focaccię i sałatkę kaparową, orrechiati
nadziewane szpinakiem i roztłuczoną na papier cielęcinę. Żaden z nas nie miał ochoty
rozmawiać. Milczenie osładzała butelka dobrego białego wina. Czuliśmy się dziwnie zadowoleni
z siebie; życie było niesprawiedliwe, ale obaj dobrze wykonaliśmy swoją robotę.
Kiedy usłyszałem syreny, nie oderwałem wzroku od talerza. Milo przerwał jedzenie.
Serwetka wepchnięta za kołnierz jego koszuli była poplamiona szpinakiem i oliwą z oliwek.
– Nie martw się – powiedział. – To nie pożar.
– Kto tu się martwi?
Odgarnął włosy z czoła, wziął nóż i widelec, nabił kęs, pogryzł, połknął.
– Skąd wiesz? – spytałem.
– Że to nie pożar? Zaufaj mi, Alex. To czarno-biali. Poznaję częstotliwość.
Niedaleko zaskomlał następny radiowóz. Potem trzeci. Milo wyciągnął malutką, niebieską
Strona 4
komórkę i wcisnął guzik, wybierając numer. Uniosłem brwi.
– Z ciekawości – powiedział. Połączył się. – Mówi porucznik Sturgis. Co to za wezwanie na
górnym Beverly Glen? Tak, przy Mulholland.
Czekał; jego zielone oczy w słabym oświetleniu restauracji wydawały się prawie piwne. Pod
poplamioną serwetką miał niebieską koszulkę polo, która zupełnie nie pasowała do jego bladej
karnacji. Na opadających niczym świeżo napełnione bukłaki policzkach wyraźnie odznaczały się
ślady po trądziku. Dużą twarz okalały białe, długie baki; wyglądały jak paski skunksa doklejone
do jego czarnych włosów. Milo jest gejem, policjantem i moim najlepszym przyjacielem.
– Naprawdę? – powiedział. – Przydzielono już jakiegoś detektywa? Dobrze, proszę
posłuchać, przypadkiem jestem w pobliżu, mogę tam być za dziesięć... nie, piętnaście... nie,
dwadzieścia minut. Tak, tak, jasne.
Zatrzasnął mały telefon.
– Podwójne zabójstwo, dwa ciała w samochodzie. Skoro jesteśmy tak blisko, pomyślałem, że
możemy rzucić na to okiem. Miejsce przestępstwa jeszcze nie jest zabezpieczone, technicy też
nie dojechali, możemy więc zjeść deser. Co powiesz na cannoli?
Złożyliśmy się na rachunek, potem Milo zaproponował, że odwiezie mnie do domu, ale
żaden z nas nie potraktował tego poważnie.
– W takim razie – powiedział – bierzemy seville’a.
Prowadziłem szybko. Miejsce przestępstwa znajdowało się na zachodniej stronie
skrzyżowania Glen i Mulholland, na końcu wąskiej, spękanej, granitowej drogi oznaczonej
tablicą Własność prywatna i pnącej się po zarośniętym sykomorami zboczu wzgórza.
U wylotu drogi stał policyjny radiowóz. Do jednego z drzew przybita była plansza z napisem
Na sprzedaż i logo agencji nieruchomości Westside Realtor. Milo błysnął odznaką
mundurowemu w radiowozie i przejechaliśmy.
Strona 5
Na końcu drogi znajdował się dom, otoczony wysokim, czerniejącym w ciemności
żywopłotem. Dwa następne radiowozy zatrzymały nas dziesięć metrów przed wjazdem.
Zaparkowaliśmy i poszliśmy dalej na piechotę. Niebo miało odcień purpury, powietrze wciąż
smakowało gorzko po dwóch pożarach lasu, które wydarzyły się na początku lata, jednym
niedaleko Camarillo, drugim za Tujunga. Oba dopiero co ugaszono. Jeden z nich zaprószył
strażak.
Za żywopłotem wznosił się solidny, drewniany płot. Podwójna brama stała otworem. Ciała
leżały bezwładnie w czerwonym mustangu kabrio, zaparkowanym na półkolistym, wyłożonym
kamiennymi płytami podjeździe. Za podjazdem stał dom, opustoszała posiadłość, wielka i
neokolonialna, w dzień pewnie radosna i kolorowa. O tej porze była szara jak plastelina.
Podjazd odgradzał jakieś dwa tysiące metrów kwadratowych dziedzińca, ocienionego
olbrzymimi sykomorami. Dom wyglądał na niedawno zbudowany; wrażenie psuła zbyt duża
liczba okien o wydumanych kształtach, ktoś jednak był na tyle rozsądny, że oszczędził drzewa.
Mały czerwony samochód miał złożony dach. Zatrzymałem się, patrząc, jak Milo podchodzi,
uważając, by nie przekroczyć taśmy. Nic nie zrobił, tylko patrzył. Kilka chwil później przez
bramę weszło dwóch techników, ciągnąc na wózku kilka pudeł. Milo zamienił z nimi parę słów,
potem przeszedł pod taśmą.
Wrócił do seville’a.
– Wygląda to tak: rany postrzałowe w głowach obojga, chłopak i dziewczyna, młodzi. On
siedzi na fotelu kierowcy, ona obok niego. On ma rozpięty rozporek i do połowy rozpiętą
koszulę. Ona nie ma bluzki, która leży na tylnym fotelu razem ze stanikiem. Na nogach miała
czarne legginsy. Są ściągnięte do kostek, ma rozchylone nogi.
– Aleja kochanków? – spytałem.
– Pusty dom – odparł Milo. – Dobra okolica. Z podwórka jest pewnie ładny widok. Noc
Strona 6
należy do nas i tak dalej? Jasne.
– Skoro wiedzieli o domu, mogli być stąd.
– Chłopak dobrze ostrzyżony, dobrze ubrany. Tak, też stawiałbym na miejscowych.
– Ciekawe, dlaczego brama była otwarta.
– Może nie była, ale któreś z nich było jakoś powiązane z domem i miało do niej pilot.
Równie dobrze dom mógł należeć do rodziny któregoś z nich. Technicy zrobią swoje, miejmy
nadzieję, że znajdą w kieszeniach jakieś dokumenty. Numery rejestracyjne sprawdzamy w tej
chwili.
– Widać gdzieś broń? – spytałem.
– Morderstwo-samobójstwo? Raczej nie.
Potarł twarz. Dłoń zawisła mu na ustach; ściągnął w dół dolną wargę i puścił ją tak, że
podskoczyła.
– Co?
– Dwa strzały w głowę i coś jeszcze, Alex. Ktoś wbił dziewczynie w klatkę piersiową coś
jakby krótką włócznię czy bełt z kuszy. Tutaj. – Dotknął miejsca pod mostkiem. – Z tego, co tam
widziałem, to cholerstwo przebiło ją na wylot i wbiło się w fotel. Siła uderzenia ją podrzuciła,
ciało leży trochę dziwnie.
– Włócznia.
– Ktoś ją nadział, Alex. Kula w głowę nie wystarczyła.
– Ktoś się pastwił... – powiedziałem. – To wiadomość. Rzeczywiście się kochali, czy ktoś ich
tak ułożył?
Milo błysnął przerażającym uśmiechem.
– Tu wkraczamy na twoje terytorium.
Rozdział 2
Strona 7
Technicy i koroner założyli rękawiczki i zrobili swoje w beznamiętnym świetle reflektorów.
Milo rozmawiał z mundurowymi, którzy przyjechali na miejsce jako pierwsi, a ja stałem i
patrzyłem.
Mój przyjaciel podszedł do jednej z wielkich sykomor, powiedział coś pozornie w powietrze,
a zza pnia wyszedł zdenerwowany Latynos w workowatym ubraniu. Mówiąc, gestykulował
zamaszyście i wyglądał na poruszonego. Milo słuchał. Wyjął notes i bazgrał w nim, nie
odrywając wzroku od mówiącego. Kiedy skończył, pozwolił mężczyźnie odejść z miejsca
zbrodni.
Włócznia w piersi dziewczyny wyglądała na broń domowej roboty – pręt z kutego żelaza,
wycięty z ogrodzeniowego przęsła. Koroner, który ją wyciągnął, tak właśnie stwierdził, kiedy
wynosił ją za żółtą taśmę i kładł na płachcie folii.
Mundurowi przeszukali cały teren posiadłości, szukając takiego ogrodzenia. Znaleźli
podobne wokół basenu, ale nie zgadzała się średnica.
Wydział komunikacji przysłał dane wozu. Roczny mustang był zarejestrowany na Jerome’a
Allana Quicka, zamieszkałego przy South Camden Drive w Beverly Hills. Portfel w kieszeni
spodni zabitego zawierał prawo jazdy, według którego chłopak był Gavinem Ryanern Quickiem.
Zabito go dwa miesiące po dwudziestych urodzinach. Oprócz prawa jazdy w portfelu była
legitymacja studenta drugiego roku uniwerku, ale miała datę sprzed dwóch lat. Z innej kieszeni
technicy wydostali skręta w foliowej torebce i prezerwatywę w opakowaniu. Następną, bez
opakowania, ale nierozwiniętą, znaleziono na podłodze mustanga.
Czarne legginsy dziewczyny ani jej złota jedwabna bluzka nie miały kieszeni. Ani w
samochodzie, ani nigdzie indziej nie było torebki. Jasnowłosa, szczupła, blada, ładna,
pozostawała niezidentyfikowana. Nawet po wyjęciu włóczni leżała wygięta, z piersią wyprężoną
ku nocnemu niebu, skręconą szyją i szeroko otwartymi oczami, w pajęczej pozycji, której nie
Strona 8
mogłaby przyjąć żadna żywa istota.
Koroner nie dałby głowy, ale z rozbryzgów krwi tętniczej zgadywał, że została przebita,
kiedy jeszcze żyła.
Milo i ja pojechaliśmy do Beverly Hills. Znów zaproponował, że mnie odwiezie, a ja
ponownie się roześmiałem. Allison o tej porze powinna już być w domu, ale nie mieszkaliśmy
razem, więc nie musiałem jej mówić, gdzie jestem. Kiedy jeszcze mieszkałem z Robin, w
większości przypadków dawałem jej znać, że nie wrócę. Czasami to zaniedbywałem. To akurat
najmniejszy z moich grzechów.
– Kim był ten człowiek, którego przesłuchiwałeś? – spytałem.
– To nocny stróż, zatrudniony przez agencję nieruchomości. Jego praca polega na
objeżdżaniu okolicy wieczorem, sprawdzaniu wysoko wycenionych pozycji i pilnowaniu, czy
wszystko jest zabezpieczone. Firma rozdaje klucze agentom, inni mogą pożyczać kopie.
Teoretycznie system jest idiotoodporny, ale ludzie nie zamykają drzwi, zostawiają otwarte okna i
bramy. Tak pewnie było tutaj. Dom pokazywało dzisiaj klientom trzech agentów. To ostatni
przystanek stróża między San Gabriel a plażą. To on znalazł ciała i to zgłosił.
– Ale i tak go przejedziesz parafiną.
– Już to zrobiłem. Nie ma śladów spalonego prochu. Sprawdzę też trzech agentów i ich
klientów.
Przeciąłem Santa Monica Boulevard, pojechałem na wschód, potem na południe Rodeo
Drive. Sklepy były pozamykane, ale ich witryny jasne. Obok Gucciego szedł bezdomny, pchając
przed sobą wózek na zakupy.
– A więc bierzesz tę sprawę – powiedziałem.
Odpowiedział pół przecznicy dalej.
– Minęło sporo czasu, odkąd miałem porządną zagadkę. Trzeba trzymać formę.
Strona 9
Zawsze twierdził, że nienawidzi takich zagadek, ale nic nie powiedziałem. Ostatnią
zamknęliśmy już jakiś czas temu – sprawę mordercy bez serca, który zabijał ludzi obdarzonych
artystycznym talentem. Następnego dnia po złożeniu ostatecznego raportu, Milo stwierdził: „No,
teraz poproszę prostacką strzelaninę w barze i kolesia z dymiącą spluwą w garści”.
– Tak, tak – stwierdził teraz. – Jestem masochistą. Miejmy to już za sobą.
Jerome Allan Quick mieszkał przy ładnej ulicy półtorej przecznicy na południe od Wilshire.
To był sam środek Beverly Hills, co oznaczało przyjemne domy na tysiącmetrowych działkach,
wartych od jednego do dwóch milionów.
Rezydencja Quicków była białym, dwukondygnacyjnym tradycyjnym budynkiem, otwartym
na ulicę. Podjazd dzieliły biały minivan i szary mercedes klasy A. Światła zgaszone. Wszędzie
spokój. To wkrótce miało się zmienić.
Milo zadzwonił do wydziału w Beverly Hills, by uprzedzić ich, że sam powiadomi rodzinę;
potem wysiadł i podszedł do domu. Na jego pukanie odpowiedziała tylko cisza. Kiedy nacisnął
dzwonek, zza drzwi rozległy się kroki i kobiecy głos, pytający, kto tam.
– Policja.
Judasz w drzwiach rozjarzył się zapalonym w przedpokoju światłem. Drzwi otworzyły się.
– Policja? – spytała kobieta. – Co się stało?
Miała czterdzieści parę lat, była szczupła, ale szeroka w biodrach, ubrana w welurowy
kostium, z okularami na łańcuszku i boso. Włosy, w kolorze popielatego blondu, ułożyła w
pozornym nieładzie. W świetle lampy nad drzwiami odróżniłem przynajmniej cztery
przenikające się odcienie balejażu. Paznokcie pomalowała srebrnym lakierem. Jej skóra
wyglądała na zmęczoną. Skrzywiła się i zamrugała. Dom za nią był cichy.
Nie było dobrego sposobu, żeby wykonać to, co musiał zrobić Milo. Kobieta oklapła, zaczęła
krzyczeć, szarpać włosy, wyzywać go od wariatów i cholernych kłamców. Potem wytrzeszczyła
Strona 10
oczy i gwałtownie zakryła usta dłonią, a spomiędzy jej palców dobyło się charczenie.
Pierwszy pobiegłem za nią do kuchni, gdzie wymiotowała do zlewu z nierdzewnej stali. Milo
zatrzymał się w drzwiach. Wyglądał żałośnie, ale mimo to nie zapomniał rozejrzeć się po
pomieszczeniu.
Kiedy kobieta konwulsyjnie wymiotowała, stałem za nią, ale jej nie dotykałem. Kiedy
skończyła, podałem jej papierowy ręcznik.
– Dziękuję – powiedziała – to było bardzo...
Usiłowała się uśmiechnąć, a potem zobaczyła we mnie obcego, którym byłem, i zaczęła się
niekontrolowanie trząść.
Kiedy w końcu dotarliśmy do salonu, uparła się, żebyśmy usiedli, chociaż sama stała.
Przycupnęliśmy na skraju niebieskiej, brokatowej kanapy. Pokój był ładnie urządzony.
Patrzyła na nas przekrwionymi oczami. Miała bladą twarz.
– Przynieść panom kawy i ciasta?
– Proszę nie robić sobie kłopotu, pani Quick – powiedział Milo.
– Sheila. – Pospieszyła z powrotem do kuchni. Milo zacisnął i rozprostował dłonie. Bolały
mnie oczy. Patrzyłem na rycinę Picassa przedstawiającą starego gitarzystę, reprodukcję zegara z
wiśniowego drewna, różowe, jedwabne kwiaty w kryształowym wazonie, rodzinne zdjęcia.
Sheila Quick, szczupły, siwowłosy mężczyzna, ciemnowłosa dziewczyna koło dwudziestki i
chłopak z mustanga.
Wróciła z dwoma różnej wielkości kubkami kawy rozpuszczalnej, słoikiem słodzika w
proszku i talerzem ciastek z cukrem. Miała pobielałe wargi.
– Tak mi przykro. Proszę, może po tym zrobi się panom lepiej.
– Proszę pani... – zaczął Milo.
– Sheila. Mój mąż jest w Atlancie.
Strona 11
– W interesach?
– Jeny handluje metalami. Odwiedza złomy, odlewnie i takie tam. – Zaczęła się bawić
włosami. – Proszę, niech się panowie częstują.
Biorąc ciasteczko z talerza, upuściła je i, próbując podnieść je z dywanu, rozgniotła na
okruchy.
– No i proszę, co narobiłam! Załamała ręce i rozpłakała się.
Milo był łagodny, ale naciskał i szybko wpadł w rutynę – on zadawał krótkie pytania, ona
udzielała długich, nieskładnych odpowiedzi. Własny głos wydawał się ją hipnotyzować. Nie
chciałem myśleć o tym, co się będzie działo, kiedy już wyjdziemy.
Gavin był młodszym z jej dwojga dzieci. Dwudziestotrzyletnia córka, Kelly, studiowała
prawo na Uniwersytecie Bostońskim. Chłopak był bardzo spokojny. Żadnych narkotyków,
żadnego podejrzanego towarzystwa. Matka nie umiała powiedzieć, kto mógłby chcieć go
skrzywdzić.
– To bardzo głupie pytanie, detektywie.
– Muszę o to spytać, proszę pani.
– Nie w przypadku Gavina. Nikt nie chciałby go skrzywdzić, on już dość się wycierpiał.
Milo czekał.
– Miał straszny wypadek samochodowy – powiedziała.
– Kiedy to było, proszę pani?
– Niecały rok temu. Ma szczęście, że nie...
Głos uwiązł jej w gardle. Opuściła głowę, kryjąc twarz w dłoniach, zgarbiła się i zadrżała.
Spojrzała na nas dopiero po chwili.
– Gavin był z grupą kolegów ze studiów, kończył właśnie drugi rok na uniwersytecie,
studiował ekonomię. Interesował go biznes. Nie to, czym się zajmuje Jerry, ale rachunkowość,
Strona 12
nieruchomości, duże rzeczy.
– Co się stało?
– Co... a, wypadek? Bezsensowny, zupełnie bezsensowny, ale czy dzieci słuchają? Oni się
tego wypierali, ale jestem pewna, że miał z tym coś wspólnego alkohol.
– Oni?
– Chłopak, który prowadził, i jego firma ubezpieczeniowa. Chcieli ograniczyć swoją
odpowiedzialność. Oczywiście. Dzieciak z Whittier, Gavin znał go ze szkoły. Zginął, więc nie
mogliśmy za bardzo dręczyć jego rodziców, ale zanim firma ubezpieczeniowa zwróciła nam
koszty leczenia Gavina... nie musicie panowie tego wysłuchiwać.
Złapała chusteczkę i otarła oczy.
– Co dokładnie się stało, pani Quick?
– Co się stało? W sześć osób wcisnęli się do głupiej małej toyoty i jechali za szybko Pacific
Coast Highway. Byli na koncercie w Ventura i wracali do Los Angeles. Kierowca, chłopak, który
zginął, Lance Hernandez, wypadł z zakrętu i wbił się prosto w urwisko. On i pasażer z przodu
zginęli na miejscu. Dwaj chłopcy z tyłu, obok Gavina, odnieśli tylko lekkie obrażenia. Gav
siedział wciśnięty między nich. Był najchudszy, więc usiadł pośrodku, bez pasów. Policjanci z
patrolu powiedzieli nam, że miał szczęście, iż był tak mocno ściśnięty, bo dzięki temu nie
poleciał do przodu. Zamiast tego uderzył czołem w tył fotela kierowcy. Miał nadwerężone ramię
i kilka pękniętych kostek w stopach. Najśmieszniejsze, że nie było krwi ani siniaków, tylko mały
guz na czole. Nie wpadł w śpiączkę ani nic takiego, ale powiedzieli nam, że doznał poważnego
wstrząsu mózgu. Przez kilka dni miał kłopoty z pamięcią, zanim zupełnie przejaśniło mu się w
głowie, minęło kilka tygodni. Poza tym, kiedy zniknął guz, nie było po nim nic widać. Ale jestem
jego matką. Wiedziałam, że był inny.
– W jakim sensie inny, pani Quick?
Strona 13
– Spokojniejszy... czy to ważne? Co to ma wspólnego z tym wszystkim?
– Chcemy jak najwięcej o nim wiedzieć, proszę pani.
– Nie rozumiem, po co. Najpierw przychodzicie tu i rozdzieracie mi życie na strzępy, a
potem... Przepraszam, wyżywam się na panach, zamiast się po prostu zabić. – Duży uśmiech. –
Najpierw mój chłopczyk zderza się z fotelem, teraz mówicie mi, że zastrzelił go jakiś wariat...
Gdzie to się stało?
– Przy Mułhołland Drive, na północ od Beverly Glen.
– Aż tam? Nie wiem, co on mógł tam robić. – Spojrzała na nas z odnowionym
sceptycyzmem, jakby miała nadzieję, że co do wszystkiego się pomyliliśmy.
– Siedział w swoim samochodzie z młodą kobietą.
– Z młodą... – Sheila Quick zmięła w dłoni chusteczkę. – Blondynka, z dobrą figurą, ładna?
– Tak, proszę pani.
– Kayla – powiedziała. – O mój Boże, Gavin i Kayla, dlaczego nie powiedzieliście mi, że oni
oboje... teraz muszę powiedzieć Pauli i Stanowi... o Boże, jak ja im...
– Kayla była dziewczyną Gavina?
– Jest... była. Nie wiem, byli ze sobą. – Sheila Quick odłożyła chusteczkę na poduszkę
kanapy i znieruchomiała. Zgnieciony papier zaczął się rozwijać, jakby z własnej woli, a ona na
niego patrzyła.
– Pani Quick? – powiedział Milo.
– Gavin i Kayla schodzili się i rozchodzili – powiedziała. – Znali się z ze szkoły, Beverly
High. Po wypadku, kiedy Gavin... – Potrząsnęła głową. – Nie mogę powiedzieć jej rodzicom,
przepraszam... Powiecie im?
– Oczywiście. Jak Kayla miała na nazwisko i gdzie mieszkają jej rodzice?
– Możecie zadzwonić ode mnie z kuchni. Na pewno nie śpią, przynajmniej Stan. Pracuje w
Strona 14
nocy. Jest muzykiem, komponuje muzykę do reklam i filmów. Bardzo dobrze mu się wiedzie.
Mieszkają we Flats.
– Nazwisko, proszę pani?
– Bartell. Kiedyś Bartelli czy coś takiego, jakoś po włosku. Kayla jest blondynką, ale to
Włoszka. Pewnie z północnych Włoch. Przynajmniej ze strony Stana, nie wiem, jak z Paulą.
Myślicie, że powinnam zadzwonić do męża w Atlancie? Tam jest bardzo późno, a na pewno miał
ciężki dzień.
Milo zadał pani Quick jeszcze kilka pytań; niczego się nie dowiedział. Namówił ją, żeby
napiła się kawy, spytał o rodzinnego lekarza, Barry’ego Silvera, i obudził go. Doktor mieszkał w
Beverly Hills i powiedział, że niedługo się zjawi.
Milo spytał, czy może obejrzeć pokój Gavina, a Sheila Quick zaprowadziła nas po
wyłożonych bordową wykładziną schodach na piętro. Otworzyła drzwi i zapaliła światło. Pokój
był duży, pomalowany na jasnoniebiesko. Cuchnął zgnilizną i niemytym ciałem. Podwójne łóżko
było niezasłane, na podłodze walały się pogniecione ubrania, wszędzie leżały porozrzucane
książki i papiery, brudne talerze i pudełka po jedzeniu na wynos. Widywałem mieszkania
handlarzy narkotyków, w których panował większy porządek po policyjnym nalocie.
– Gavin był kiedyś bardzo porządny – powiedziała Sheila Quick. – Przed wypadkiem.
Próbowałam, dałam sobie spokój. – Wzruszyła ramionami. Wstyd zaczerwienił jej twarz.
Zamknęła drzwi. – Niektórych bitew nie warto staczać. Macie panowie dzieci?
Pokręciliśmy głowami.
– Może macie szczęście.
Nalegała, żebyśmy wyszli przed przyjściem doktora, a kiedy Milo próbował się z nią spierać,
przycisnęła dłoń do skroni i skrzywiła się, jakby sprawiał jej wielki ból.
– Chcę zostać z moimi myślami. Proszę.
Strona 15
– Tak, proszę pani.
Zdobył adres Stana i Pauli Bartell. Ta sama ulica, Camden Drive, ale kwartał osiemsetny,
półtora kilometra na północ, po drugiej stronie dzielnicy przemysłowej.
– We Flats – powtórzyła Sheila Quick. – Mają tam niezły kawał domu.
Kiedy widzi się Beverly Hills na filmach, to prawie zawsze są Flats. Reżyserzy najczęściej
wybierają skąpane w słońcu, wysadzone palmami ulice w rodzaju Foothill czy Beverly, ale jeśli
chodzi o ukazanie pierwotnego kalifornijskiego przepychu, tak naprawdę można wykorzystać
każdą szerszą ulicę między Santa Monica i Sunset. We Flats rozpadające się ruiny zaczynały się
od dwóch milionów zielonych, a wielkie stiukowe potwory osiągały ceny trzy razy wyższe.
Wszyscy turyści ze wschodu zazwyczaj odnoszą w tej okolicy to samo wrażenie: bardzo
czysto, bardzo zielono, bardzo małe działki. Domy, które zdobiłyby wielohektarowe posiadłości
w Greenwich, Scarsdale czy Shaker Heights, tu powciskano w kwadraty o powierzchni dwóch
tysięcy metrów kwadratowych. Nie powstrzymuje to ich mieszkańców od wznoszenia tysiąc
pięćsetmetrowych imitacji posiadłości z Newport, rozpychających się łokciami między
sąsiadami.
Dom Bartellów był jednym z właśnie takich – olbrzymim, płaskim od frontu tortem
weselnym, wznoszącym się za żałośnie małym trawniczkiem, zajętym niemal w całości przez
kolisty podjazd. Całość otaczało białe ogrodzenie ze złotymi zwieńczeniami. Przy elektrycznie
otwieranej bramie wisiała tabliczka firmy ochroniarskiej, informująca, że strażnicy pilnujący
posesji są uzbrojeni. Za płotem widać było podwójne, matowo przeszklone drzwi, podświetlone
zielenią. Nad nimi, w gigantycznym, okrągłym oknie żarzył się rozpalony do białości żyrandol.
Przed domem nie było samochodów; czterodrzwiowy garaż zapewniał dość miejsca, by ustawić
w nim wszystkie zabytkowe auta właścicieli.
Milo wziął głęboki oddech, powiedział: „Do dzieła” i wysiedliśmy. Na Sunset śmigały
Strona 16
samochody, ale North Camden Drive była pusta. Beverly Hills ma słabość do drzew. Wzdłuż
Camden rosły magnolie, które wyglądałyby wspaniale w Karolinie Południowej. Tutaj
skarłowaciały od suszy i smogu, ale kilka kwitło i czułem ich zapach.
Milo wcisnął guzik domofonu.
– Tak? – warknął męski głos.
– Pan Bartell?
– Kto tam?
– Policja.
– W jakiej sprawie?
– Czy moglibyśmy wejść?
– O co chodzi?
Milo zmarszczył brew.
– O pana córkę.
– Moją... Chwila.
Kilka sekund później front domu zalało światło. Zobaczyłem, że po obu stronach drzwi rosły
w donicach drzewka pomarańczowe. Jedno się przekrzywiło. Drzwi otworzyły się i na podjazd
wyszedł wysoki mężczyzna. Zatrzymał się pięć metrów przed nami, osłonił oczy dłonią, zrobił
trzy kroki w naszą stronę, w krąg światła, jak na scenie.
– O co chodzi? – spytał niskim, ochrypłym głosem.
Stan Bartell podszedł bliżej – pięćdziesiąt parę lat, opalenizna rodem z Palm Springs. Był
potężny, z szerokimi barami; miał orli nos, wąskie usta i kanciasty, masywny podbródek.
Woskowo-białe włosy związał z tyłu w kucyk. Na nosie miał okulary w czarnych oprawkach, na
szyi cienki złoty łańcuszek, do tego mieniący się kolorami tęczy jedwabny szlafrok, sięgający do
samej ziemi.
Strona 17
Milo wyciągnął odznakę, ale Bartell nie podszedł ani o krok bliżej.
– Co z moją córką?
– Proszę pana, naprawdę byłoby lepiej, gdybyśmy weszli.
Bartell zdjął okulary i uważnie się nam przyjrzał. Oczy miał osadzone blisko siebie, ciemne,
badające.
– Jesteście z policji Beverly Hills?
– Z Los Angeles.
– To co tu robicie? Sprawdzę was, więc jeśli to jakiś szwindel, zostaliście ostrzeżeni.
Wrócił do domu, zamknął za sobą drzwi.
Czekaliśmy na chodniku. Na południowym skraju kwartału pojawiły się światła samochodu,
potem dobiegły nas basowe łupnięcia i obok przejechał wolno lincoln navigator. Za kierownicą
siedział chłopak, wyglądający na nie więcej niż piętnaście lat, z odwróconą czapką baseballową
na głowie. Z wnętrza samochodu ryczał hip-hop. Lincoln pojechał dalej na Sunset.
Minęło pięć minut bez słowa ani żadnego znaku od Stana Bartella.
– Ile szczegółów poda mu policja Beverly Hills? – spytałem.
– Kto wie?
Zaczekaliśmy jeszcze parę minut. Milo przesunął dłonią po białych prętach ogrodzenia.
Spojrzał na tabliczkę firmy ochroniarskiej. Wiedziałem, o czym myśli – tyle zabezpieczeń, i
wszystko na nic.
Elektryczna brama się rozsunęła. Stan Bartell wyszedł przed dom, stanął na schodach i
pomachał, żebyśmy weszli.
– Na temat tego, co tu robi policja z Los Angeles, wiedzą tylko tyle – powiedział, kiedy
doszliśmy do drzwi – że chodzi o zawiadomienie w sprawie chłopaka, którego zna moja córka.
Pokażcie mi odznakę, tak na wszelki wypadek.
Strona 18
Milo pokazał.
– Zgadza się – powiedział Bartell. – A więc co się stało z Gavinem Quickiem?
– Zna go pan?
– Jak powiedziałem, moja córka go zna. – Bartell wcisnął dłonie do kieszeni szlafroka. – Czy
to zawiadomienie oznacza to, co myślę
– Gavin Quick został zamordowany – powiedział Milo.
– Co ma z tym wspólnego moja córka?
– Z Gavinem znaleziono dziewczynę. Młoda, blondynka...
– Bzdura – przerwał Bartell. – To nie Kayla.
– Gdzie jest Kayla?
– Wyszła. Zadzwonię do niej z komórki. Chodźcie, pokażę wam.
Weszliśmy za nim do środka. Hol miał grubo ponad pięć metrów wysokości, marmurową
posadzkę i był o wiele większy niż salon Quicków. Dom był orgią beżu, oprócz widocznych
wszędzie ametystowo-zielonych szklanych kwiatów. Olbrzymie abstrakcyjne płótna bez ram
pomalowano w te same, niezobowiązujące ziemiste barwy.
Stan Bartell bez słowa przeprowadził nas przez kilka innych olbrzymich pokojów do studia
na tyłach. Drewniana podłoga, sufit wsparty na belkach. Kanapa, dwa składane krzesła, fortepian,
elektryczne organy, syntezatory, miksery, magnetofony, saksofon altowy na stojaku i wspaniała
gitara archtop w otwartym futerale, w której rozpoznałem wartego pięćdziesiąt tysięcy dolarów
d’aquisto.
Na ścianach wisiały oprawione w ramki złote płyty.
Bartell opadł na kanapę, wycelował oskarżycielsko palec w Mila i wyjął z kieszeni telefon.
Wybrał numer, przyłożył telefon do ucha, zaczekał.
Nic.
Strona 19
– To nic nie znaczy – powiedział. A potem jego opalona na brąz twarz zmięła się i zaczął
rozdzierająco szlochać.
Milo i ja staliśmy bezradnie, nie wiedząc, co zrobić.
– Co ten pierdolony mały gnojek jej zrobił? – spytał w końcu Bartell.
– Gavin?
– Mówiłem Kayli, że jest dziwny, żeby trzymała się od niego z daleka. Zwłaszcza po
wypadku, wiecie o tym jebanym wypadku, prawda? Na pewno miał jakieś uszkodzenie mózgu,
mały skur...
– Jego matka...
– Ona? Pieprznięta dziwka.
– Miał pan z nimi problemy?
– To wariatka – powiedział Bartell.
– Co ma pan na myśli?
– Jest po prostu dziwna. Nie wychodzi z domu. Problem polegał na tym, że ich syn łaził za
moim aniołkiem. – Bartell zacisnął olbrzymie dłonie w pięści. Uniósł wzrok w górę i zakołysał
się. – O Jezu, niedobrze, kurwa, jak niedobrze!
W oczach mignęły mu iskierki paniki.
– Moja żona, ona jest w Aspen. Nie jeździ na nartach, ale wyjeżdża tam na lato. Na zakupy,
dla powietrza. Niech to szlag, ona umrze, po prostu zwinie się w kłębek i, kurwa, zwyczajnie
umrze.
Bartell zgiął się wpół, objął kolana i znów się zakołysał.
– Jak to się mogło stać?
– Dlaczego myśli pan, że Gavin Quick mógł coś zrobić Kayli? – spytał Milo.
– Bo był... Był dziwny. Kayla znała go od liceum. Kilka razy ze sobą zrywali, ale on ciągle
Strona 20
wracał, a ona za łatwo go przyjmowała. Mały drań przyłaził, węszył tu, nawet kiedy jej nie było.
Naprzykrzał się mi, jakby podlizywanie się staremu mogło coś pomóc. Pracuję w domu, staram
się coś zrobić, a ten mały skurwiel pieprzy mi coś o muzyce, próbuje ze mną rozmawiać, jakby
miał coś do powiedzenia. Piszę sporo dżingli, gonią mnie terminy, myślicie, że mam ochotę
dyskutować o alternatywnym punku z jakimś pajacem? Siadał, nie chciał wyjść. W końcu
powiedziałem pokojówce, żeby przestała go wpuszczać.
– Obsesyjna osobowość – powiedziałem.
Bartell zwiesił głowę.
– Czy po wypadku zrobił się bardziej natrętny? – spytał Milo.
Bartell podniósł wzrok.
A więc on to zrobił.
– To mało prawdopodobne, panie Bartell. Na miejscu zbrodni nie znaleziono żadnej broni,
więc myślę, że był po prostu ofiarą.
– Co pan mówi? Co pan, do kurwy nędzy...
Odgłos kroków – lekkich kroków – sprawił, że wszyscy trzej się obejrzeliśmy.
W drzwiach stała ładna, młoda dziewczyna w obcisłych dżinsach biodrówkach, lśniących jak
naoliwione, i krótkiej czarnej bluzeczce odsłaniającej płaski, opalony brzuch. W pępku miała
dwa kolczyki, jeden z turkusem. Na ramię zarzuciła czarną, jedwabną torebkę wyszywaną w
kwiaty. Miała zbyt dużo makijażu, haczykowaty nos i zdecydowany podbródek; jej długie, proste
włosy miały kolor świeżego siana. Dekolt bluzki odsłaniał rozcięcie między piersiami, na którym
wisiało duże, złote K na łańcuszku.
Twarz Staną Bartella przybrała odcień plamistego beżu.
– Co, do...
Huknął się dłonią w serce, a potem wyciągnął obie ręce do dziewczyny.