Kay Susan - Upiór (Phantom)
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Kay Susan - Upiór (Phantom) |
Rozszerzenie: |
Kay Susan - Upiór (Phantom) PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Kay Susan - Upiór (Phantom) pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Kay Susan - Upiór (Phantom) Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Kay Susan - Upiór (Phantom) Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Susan Kay
Upiór
Rozdział 1
Madeleine 1831 - 1840
To był poród pośladkowy, tak więc do ostatniej chwili błogosławionej
nieświadomości słyszałam bardzo wyraźnie hałaśliwe zachęty położnej.
- Jeszcze troszeczkę, moja droga... Jeszcze tylko główka... Pani syn już
prawie jest z nami. Ale teraz trzeba bardzo uważać. Proszę robić
dokładnie to, co powiem. Słyszy mnie pani, madame? Dokładnie to, co
powiem.
Skinęłam głową i złapałam głęboki oddech, kurczowo chwytając się
ręcznika, który przywiązano do drewnianego oparcia łóżka za moimi
plecami. Świece rzucały na sufit ogromne cienie; dziwne, skradające się
kształty, które trochę mnie przerażały, mimo że paroksyzmy bólu omal
nie pozbawiły mnie przytomności. W ostatnim, samotnym momencie
przeszywającego cierpienia wydało mi się, że oprócz mnie nie został na
świecie nikt żywy; że będę zamknięta na całą wieczność w ponurym
Strona 2
więzieniu mojego bólu.
Poczułam, jakby coś wydzierało się z mojego wnętrza, rozrywając mnie
przy tym na strzępy, a potem zapanował spokój... Cisza, jakby
wszystkim zabrakło tchu z zaskoczenia. Otworzyłam oczy i zobaczyłam,
że twarz położnej, do tej pory zaróżowiona z wysiłku i emocji, zwolna
traci kolor, a moja pokojówka, Simonette, cofa się od łóżka z ręką
przyciśniętą do ust.
Pamiętam, że myślałam: Z pewnością jest martwe. Ale instynktownie
wyczuwałam, nawet w tamtej chwili niepewności, zanim poznałam
prawdę, że to coś gorszego... o wiele gorszego.
Usiadłam z trudem, opierając się o wilgotną poduszkę. Spojrzałam na
zakrwawione prześcieradła, które leżały pode mną, i zobaczyłam to, co
one widziały.
Nie krzyczałam; żadna z nas nie krzyczała. Nawet, gdy zobaczyłyśmy,
że to coś poruszyło się słabo i zdałyśmy sobie sprawę, że wcale nie było
martwe. Widok tego czegoś leżącego na prześcieradłach był tak
nieprawdopodobny, że nie sposób było wydobyć głosu z gardła.
Patrzyłyśmy więc tylko wszystkie trzy, jakby nasze wspólne, osłupiałe
przerażenie mogło zniszczyć to potworne szkaradzieństwo i odesłać je z
powrotem do królestwa nocnych koszmarów, gdzie z pewnością było
jego miejsce.
Pierwsza otrząsnęła się z szoku położna. Pochyliła się, żeby przeciąć
pępowinę. Jej ręka trzęsła się tak bardzo, że prawie nie była w stanie
Strona 3
utrzymać nożyc.
- Boże, zmiłuj się! - powiedziała pod nosem, żegnając się odruchowo. -
Chryste, zmiłuj się!
Patrzyłam z tępym, obojętnym spokojem, jak zawinęła to stworzenie w
szal i położyła w kołysce, która stała przy łóżku.
- Biegnij po Ojca Mansarta - zwróciła się do Simonette drżącym głosem.
- Powiedz mu, żeby zaraz tu przyszedł.
Simonette szarpnęła drzwi i zbiegła ciemnymi schodami nie oglądając
się w moją stronę. To była ostatnia służąca, która zgodziła się
zamieszkać pod moim dachem. Nigdy później, po tej straszliwej nocy,
jej nie widziałam; nie przyszła nawet po swoje rzeczy, które zostały w
pokoiku na strychu. Gdy wreszcie nadszedł Ojciec Mansart, był sam.
Położna czekała na niego przy drzwiach. Zrobiła wszystko, co było jej
obowiązkiem, a teraz czekała niecierpliwie, aż będzie mogła pójść i
zapomnieć, że kiedykolwiek wzięła udział w czymś, co powinno było
pozostać tylko złym snem. Była na tyle zniecierpliwiona, zauważyłam
obojętnie, że zapomniała nawet o zapłacie.
- A gdzie jest dziewczyna? - zapytała. W jej głosie słychać było
niezadowolenie. - Pokojówka nie przyszła z Ojcem?
Ojciec Mansart zaprzeczył ruchem szpakowatej głowy.
- Ta mała mademoiselle nie chciała mi tutaj towarzyszyć. Była całkiem
ogłupiała ze strachu. Nie udało mi się jej przekonać.
- No cóż... Nie dziwi mnie to - odparła położna ponuro. - Powiedziała
Strona 4
Ojcu, że dziecko to potworek? Nigdy w życiu nie widziałam czegoś
takiego, a widziałam już niejedno, Ojciec wie... Na szczęście nie
wygląda na silne, to chyba łaska Boża...
Słuchałam z niedowierzaniem. Rozmawiali, jakby mnie wcale nie było
w pokoju; jakby ta potworna istota zmieniła mnie w głuchą i niemą
idiotkę bez prawa do ludzkiej godności. Podobnie jak stworzenie w
kołysce, stałam się tematem przepełnionej niesmakiem dyskusji; nie
byłam już dłużej osobą.
Położna owinęła się w szal i podniosła swój kosz.
- Sądzę, że ono umrze. Dzięki Bogu, zwykle umierają. Nie odezwało się,
to dobry znak... Bez wątpienia rano już go nie będzie. Tak czy inaczej, to
już nie moja sprawa - ja swoje zrobiłam. Jeśli więc Ojciec wybaczy,
pójdę sobie. Obiecałam, że spojrzę jeszcze na Madame Lescot. To jej
trzecia ciąża, wie Ojciec...
Głos położnej oddalał się coraz bardziej, aż ucichł, kiedy doszła na
parter. Ojciec Mansart zamknął za nią drzwi, postawił latarnię na
komódce, a mokry płaszcz rozwiesił na krześle.
Miał przyjazną, dojrzałą twarz, ogorzałą od przebywania na powietrzu
przy każdej pogodzie. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Wiedziałam,
że podczas swej długiej posługi kapłańskiej musiał widzieć wiele
potworności, a jednak zobaczyłam, że cofnął się od kołyski pod
wpływem szoku. Jedna jego ręka zacisnęła się na krucyfiksie na szyi,
drugą zaś przeżegnał się nerwowo. Ukląkł i modlił się przez chwilę,
Strona 5
zanim stanął przy moim łóżku.
- Moje drogie dziecko - zwrócił się do mnie ze współczuciem. - Nie
pozwól sobie zwątpić, że nasz Pan czuwa nad tobą. Tragedie, takie jak
ta, wykraczają poza ramy ludzkiego pojmowania. Proszę cię jednak,
pamiętaj, że Bóg nie stwarza niczego bez powodu.
Wzdrygnęłam się.
- Wciąż jeszcze żyje... prawda?
Skinął głową, przygryzając swoją pełną dolną wargę i popatrzył smutno
w stronę kołyski.
- Ojcze - zawahałam się, ze wszystkich sił usiłując zdobyć się na
odwagę, żeby mówić dalej. - Jeśli go nie dotknę... jeśli go nie nakarmię...
Ksiądz potrząsnął głową surowo.
- Nasz Kościół wyraża się jasno o podobnych sprawach, Madeleine. To,
co proponujesz, to morderstwo.
- Ale przecież w tym wypadku byłby to akt miłosierdzia...
- To byłby grzech - uciął. - Grzech śmiertelny! Zaklinam cię, pozbądź się
myśli o podobnej niegodziwości. Twoim obowiązkiem jest zatroszczyć
się o tę ludzką duszę. Musisz karmić to dziecko i dbać o nie, jak
dbałabyś o każde inne.
Odwróciłam twarz do poduszki. Chciałam powiedzieć, że Bóg też może
czasem popełniać błędy, ale nawet na dnie mojej rozpaczy nie mogłam
zdobyć się na odwagę, żeby wygłosić takie bluźnierstwo.
W jaki sposób ta wynaturzona potworność miała być człowiekiem? Był
Strona 6
dla mnie obcy niczym gad - brzydki, odrażający i niechciany. Jakie
prawo miał jakikolwiek ksiądz, by decydować, że coś takiego powinno
żyć? Więc to miała być Boża łaska... Nieskończona mądrość?
Łzy wyczerpania i rozpaczliwego gniewu spływały mi po twarzy, mimo
że z całej siły starałam się skoncentrować na pasiastej tapecie na wprost
mnie. Od trzech miesięcy przedzierałam się przez niekończący labirynt
tragedii, podążając za jedynym światłem - jasną świecą, która płonęła
spokojnie tuż poza moim zasięgiem i która pozwalała mi przetrwać.
Maleńkie, drżące światełko nadziei, które niosła za sobą obietnica
nowego życia.
Teraz to światło zgasło i otoczyła mnie ciemność, bezgraniczna
ciemność podobna do bezdennej studni o gładkich ścianach, którą
spadałam w najgłębszą czeluść piekła. Po raz pierwszy w życiu byłam
naprawdę sama. Nikt nie przybywał, by uwolnić mnie od tego ciężaru.
- Myślę, że mądrze będzie ochrzcić dziecko od razu - powiedział Ojciec
Mansart ponuro. - Czy zechciałabyś podać mi imię?
Patrzyłam, jak ksiądz zwolna chodzi po pokoju; śledziłam wzrokiem
jego wysoki cień w czarnej sutannie. Wziął moją porcelanową miskę do
mycia i poświęcił wodę. Chciałam nazwać syna Charles, po moim
zmarłym mężu, ale teraz to było niemożliwe. Sam pomysł wydał mi się
obrzydliwy.
Imię... Muszę wybrać imię!
Znowu spłynęło na mnie uczucie, że to nie dzieje się naprawdę. Tępe,
Strona 7
bezmyślne odrętwienie zdawało się paraliżować mój mózg. Kiedy już
nie byłam w stanie myśleć o niczym, z rozpaczą w głosie poprosiłam
księdza, żeby nazwał dziecko swoim własnym imieniem. Patrzył na
mnie przez dłuższą chwilę, ale nic nie powiedział, nie zaprotestował, po
czym sięgnął do kołyski.
- Eriku, ja ciebie chrzczę w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego -
powiedział powoli.
Potem pochylił się i położył pomarszczone zawiniątko w moich
ramionach z determinacją, której nie ośmieliłam się sprzeciwić.
- To jest twój syn - powiedział po prostu. - Naucz się kochać go tak, jak
Bóg go kocha.
Zabrał swój płaszcz, latarnię i odwrócił się do wyjścia. Słyszałam, jak
stare schody skrzypią pod jego ciężkimi butami, a drzwi wejściowe
zatrzaskują się za nim.
Zostałam sama z potworem, którego ja i Charles powołaliśmy do życia
naszą miłością.
Nigdy w życiu nie czułam takiego strachu, takiego ostatecznego
poczucia nieszczęścia, jak w pierwszej chwili, gdy trzymałam mojego
syna w ramionach. Zdałam sobie sprawę, że to stworzenie - ta rzecz! -
była całkowicie zależna ode mnie. Jeśli zostawię je, aby zamarzło lub
umarło z głodu, to moja dusza będzie płonąć za to w piekle przez całą
wieczność. Byłam praktykującą katoliczką i bardzo dosłownie
wierzyłam w istnienie ognia piekielnego.
Strona 8
Ze strachem, drżącymi dłońmi, rozchyliłam szal, aby spojrzeć na twarz
dziecka. Widziałam wcześniej deformacje - któż nie widział? - ale nic
podobnego do tego. Cała czaszka była obnażona pod cienką,
półprzezroczystą błoną, groteskowo naznaczoną małymi, pulsującymi,
niebieskimi żyłkami. Wpadnięte, niedobrane oczy, straszliwie
zniekształcone usta i potworna, ziejąca dziura w miejscu, w którym
powinien być nos.
Moje ciało, jak wadliwie działające koło garncarskie, wyrzuciło z siebie
to żałosne stworzenie. Przypominał mi coś martwego od dawna, co
chciałam już tylko zakopać i uciec jak najdalej.
Półprzytomnie, poprzez obrzydzenie i strach, uświadomiłam sobie, że on
mnie obserwuje. Jego niedopasowane oczy, wpatrzone we mnie
intensywnie i ciekawie, były zagadkowo współczujące; zdawało mi się,
że patrzy na mnie z litością, całkiem jakby znał i rozumiał moje
przerażenie. Nigdy nie widziałam takiej przytomności, tak potężnej
świadomości w oczach żadnego nowonarodzonego dziecka. Nagle
zaczęłam odwzajemniać to spojrzenie z ponurą fascynacją, jak ofiara
zahipnotyzowana przez grzechotnika.
A potem on się odezwał!
Brakuje mi słów, by opisać pierwszy dźwięk jego głosu i niezwykłe
wrażenie, jakie we mnie wywołał. Zawsze sądziłam, że płacz noworodka
jest kompletnie bezpłciowy - przenikliwy, irytujący i dziwnie nieładny.
Ale w tym głosie była niezwykła muzyka, która sprawiła, że moje oczy
Strona 9
napełniły się łzami. Muzyka, która uwodziła moje ciało tak, że piersi
bolały mnie z prymitywnego i nieposkromionego pragnienia, by go
przytulić. Nie miałam siły bronić się przed jego instynktownym
błaganiem o przeżycie.
Ale w chwili, gdy jego ciało dotknęło mojego i zapadła cisza, czar
prysnął; opanowała mnie panika i obrzydzenie.
Odepchnęłam go od piersi, jakby był jakimś wstrętnym robakiem
wysysającym moją krew. Odrzuciłam go od siebie nie zastanawiając się,
gdzie upadnie i uciekłam w drugi koniec pokoju. Skuliłam się tam jak
zaszczute zwierzę, z brodą przyciśniętą do kolan i rękami zaciśniętymi
na głowie.
Chciałam umrzeć.
Chciałam, żebyśmy oboje umarli.
Gdyby znowu zapłakał, wiem, że bym go zabiła - najpierw jego, a potem
siebie.
Ale on był cicho.
Może już nie żył...
Coraz mocniej skuliłam się w sobie, kołysząc się w tył i w przód jak
nieszczęsna, oszalała istota w domu dla obłąkanych. Starałam się uciec
od brzemienia, którego nie byłam w stanie udźwignąć.
Moje życie było tak piękne aż do tego lata; zbyt łatwe, zbyt pełne
przyjemności. Nic w tym krótkim czasie, kiedy byłam rozpieszczoną
dziewczynką, nie przygotowało mnie do tragedii, które spadły na mnie,
Strona 10
odkąd poślubiłam Charlesa.
Nic nie przygotowało mnie na Erika!
*
Byłam jedynym dzieckiem dojrzałych, pobłażliwych rodziców; ich małą
księżniczką i pępkiem świata. Mój ojciec był architektem w Rouen;
człowiekiem sukcesu o nieco kapryśnym usposobieniu, kochającym
muzykę i zachwyconym talentem, jaki przejawiałam w tej dziedzinie. Od
wczesnego dzieciństwa zachęcano mnie, żebym śpiewała i popisywała
się moją niezbyt doskonałą grą na skrzypcach i pianinie. Mimo że
Mama, dla dobra mojej duszy, wysłała mnie na naukę do klasztoru sióstr
Urszulanek w Rouen, cele mojego Papy były bardziej przyziemne.
Zorganizował dla mnie lekcje śpiewu, ku zgrozie zakonnic, które
uważały podobną rzecz za rozbudzanie w dziecku próżności. Co tydzień
uciekałam z klasztoru do profesora, który miał za zadanie przygotować
mnie do występu na scenie Opery Paryskiej. Miałam dobry głos, ale
nigdy nie dowiedziałam się, czy mój talent i dyscyplina wewnętrzna
pozwoliłyby mi podbić Paryż. Gdy miałam siedemnaście lat,
towarzyszyłam raz ojcu w spotkaniu z klientem przy Rue de Lecat. Tak
oto poznałam Charlesa i jednocześnie porzuciłam marzenia o karierze
scenicznej.
Charles był piętnaście lat starszy ode mnie i pracował jako mistrz
kamieniarski ciesząc się niekłamanym uznaniem mojego ojca. Ojciec
często mawiał, że to zaszczyt powierzać projekt człowiekowi o tak
Strona 11
głębokim i naturalnym wyczuciu piękna; perfekcjoniście, który nigdy nie
zadawalał się miernym wynikiem. Zwykli klienci, skoncentrowani na
możliwie największych oszczędnościach, przeżywali ciężkie chwile
zarówno z moim ojcem, jak i z Charlesem. Może więc fakt, że tak
doskonale zgadzali się ze sobą na gruncie zawodowym zadecydował, że
ojciec z radością powitał Charlesa jako zięcia, gdy tylko o tym
napomknęłam. Może pamiętał, jak sam, przed laty, będąc młodym
architektem bez zamówień, musiał stawić czoła rodzinie Mamy. A może
był po prostu zdecydowany, tak jak okazywał to przez całe moje usłane
różami dzieciństwo, że nie pozwoli, by cokolwiek zmąciło szczęście
jego jedynaczki. Nawet, jeśli czuł się zawiedziony, że w końcu nie
zostanę prima donną, nic nie powiedział.
Moja Mama zaś była Angielką - ze wszystkimi stereotypowymi cechami,
jakie to słowo w sobie zawiera. Myślę, że wolała widzieć mnie jako
szanowaną mężatkę, mimo iż nie zrobiłam świetnej partii, niż
występującą na jakiejkolwiek scenie w Paryżu.
Charles i ja pojechaliśmy w podróż poślubną do Londynu. Papa pokrył
wszystkie koszta i wyposażył nas w listę cudów architektury, które
“bezwzględnie musieliśmy zobaczyć”. Niestety, nie widzieliśmy zbyt
wiele. Był listopad, najpaskudniejszy miesiąc w Anglii, i przez
większość naszego trzytygodniowego pobytu miasto spowite było gęstą,
żółtą mgłą. Była to idealna wymówka, żeby zostać w naszej przytulnej i
dyskretnej sypialni hotelowej w Kensington i w zachwycie odkrywać
Strona 12
cuda Boskiej architektury.
Ostatniego dnia naszej podróży słońce niemiłosiernie wdarło się do
pokoju przez szparę w zaciągniętych zasłonach. Z poczuciem winy
wygrzebaliśmy się z pościeli. Papa nigdy by nam nie wybaczył,
gdybyśmy nie obejrzeli Hampton Court!
Wczesnym wieczorem powóz odwiózł nas pod drzwi hotelu. Charles
usiłował poradzić sobie z obcą walutą i gburowatym woźnicą, a ja
tymczasem poszłam do recepcji po klucz.
- List do pani - oznajmił mi boy hotelowy, wzięłam więc kopertę i nie
myśląc wiele wsunęłam ją do mufki. Odwróciłam się, gdyż Charles
właśnie wszedł do holu.
Jego widok wciąż jeszcze zapierał mi dech w piersi, tak samo jak owego
pierwszego dnia w Rouen. Był taki wysoki i nieprzyzwoicie wręcz
przystojny. Dostrzegł klucz w mojej dłoni, a jego uśmiech był
odpowiedzią na moją myśl.
Wbiegliśmy szerokimi schodami pokrytymi bogatym dywanem i w
rozpędzie wpadliśmy na dwie starsze damy, które właśnie schodziły z
typowo angielską godnością.
- Ci Francuzi! - powiedziała jedna z nich półgłosem. - Zbereźnicy!
Zresztą, czegóż się można po nich spodziewać?
Charles i ja nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu. Charles
powiedział, że żal mu Anglików, bo wszyscy przypominają zimne i
zasuszone gargulce. Nie mają pojęcia o miłości.
Strona 13
Dwie godziny później, gdy jak zadowolona, leniwa kotka leżałam w
objęciach męża, nagle przypomniałam sobie o liście, który wciąż tkwił w
mojej mufce...
Dopiero po powrocie do Francji zdałam sobie sprawę, że poczęliśmy
nasze pierwsze dziecko w tym samym tygodniu, kiedy oboje moi rodzice
zmarli na cholerę.
*
Nie było wielkiej epidemii.
Stary znajomy ojca zachorował nagle w domu moich rodziców, do
których przyjechał z wizytą z Paryża. Papa nie chciał się zgodzić, żeby
chorego przyjaciela odwieziono do domu i pozostawiono pod opieką
służby i ten spontaniczny gest gościnności sprowadził śmierć na
wszystkich domowników.
Po tej tragedii nie mogłam sobie znaleźć miejsca w Rouen. Miasto
zmieniło się dla mnie w wielkie muzeum architektury; muzeum
poświęcone mojemu beztroskiemu i szczęśliwemu dzieciństwu.
Barokowa kaplica kolegium jezuickiego, plac St. Vivien, elegancka Rue
St. Patrice ze wspaniałymi siedemnasto- i osiemnastowiecznymi domami
ukrytymi za masywnymi bramami... Nie, nie mogłam dłużej mieszkać w
mieście, gdzie każda ulica i historyczny budynek przywoływały
wspomnienia, które sprawiały mi ból.
Minął miesiąc, zanim Charles pozwolił mi przekroczyć próg domu ojca z
obawy przez zarazą. Wiedzieliśmy już wtedy o mojej ciąży, a Charles
Strona 14
reagował na to niezwykłą, absurdalną wprost opiekuńczością. Z
determinacją odsuwał od swojej ukochanej żony i dziecka każde
zagrożenie. Zachowywał się zupełnie tak, jakbym była pierwszą kobietą
na świecie w błogosławionym stanie, a jego niesłychana troskliwość
bawiła mnie i troszeczkę niepokoiła czy, jeśli urodzę dziewczynkę, nie
stanę się o nią zazdrosna.
- Naprawdę, Charles, nie przejmuj się tak. Kobiety codziennie rodzą
dzieci.
- Po prostu chcę, żebyś o siebie dbała - przekonywał mnie. - Nie
chciałbym, żeby przytrafiło ci się coś złego.
Położyłam mu rękę na ramieniu, trochę onieśmielona jego
opiekuńczością. Śmierć mojego ojca rozstroiła go o wiele bardziej, niż
sądziłam. Poczułam się zawstydzona, że przez własny egoizm nie
zauważyłam nawet, że i on bolał w duchu nad stratą dobrego przyjaciela.
- To dziecko jest dla ciebie bardzo ważne, prawda? - spytałam łagodnie.
- Ktoś mógłby pomyśleć, że boisz się, że nie będziemy mieli innych.
Zaśmiał się i zamknął mnie w bezpiecznym schronieniu swoich ramion.
- Oczywiście, będziemy mieli inne dzieci. Ale jest coś szczególnego w
pierworodnym, nie sądzisz, Madeleine? Pierwszy raz stwarzam
człowieka na swój obraz i podobieństwo. To sprawia, że czuję się jak
Bóg.
- Ach, ty! - powiedziałam z czułością. - Jesteś prawdziwym artystą! Papa
zawsze mówił, że powinieneś zajmować się rzeźbą, a nie tylko
Strona 15
budownictwem.
- Myślałem o tym - przyznał. - Poważnie. Kiedy byłem małym
chłopcem.
- Co więc cię powstrzymało? - dopytywałam się ciekawie.
- Myśl, że mógłbym umrzeć w nędzy. - Uśmiechnął się krzywo. - No,
teraz połóż się do łóżka jak grzeczna dziewczynka. Jest już późno i mój
syn pewnie chce spać.
Charles spał, a ja leżałam wyobrażając sobie obraz wyjątkowego
dziecka, który mąż dla mnie wymalował. Oczami duszy widziałam znak
krzyża nakreślony wodą święconą na gładkim, zaokrąglonym czółku
doskonałego niemowlęcia... Pierwszego owocu naszej wielkiej miłości.
Charles obiecał mi doskonałość, a ja wierzyłam mu bez zastrzeżeń. Nie
miałam wątpliwości, żadnych z tych normalnych niepokojów, które
nękają oczekujące matki. W magicznym kręgu naszej miłości i szczęścia
czułam się pewna i spokojna; chroniły mnie podwaliny, którymi nie
mógł wstrząsnąć zwyczajny zły los.
Wszystko to, oczywiście, zostało mi dane... Śliczny,
siedemnastowieczny dom przy Rue St. Patrice i stałe dochody z wielu
rozsądnych inwestycji mojego ojca.
- Jesteś kobietą niezależną finansowo - powiedział mi kiedyś Charles
melancholijnie, a ja wyczułam w jego głosie niepewność. Nie chciał,
żeby ktokolwiek mówił, że poślubił mnie tylko dla pieniędzy. Wtedy
pierwszy raz zdałam sobie sprawę z jego wewnętrznego rozdarcia,
Strona 16
znanego każdemu, kto ożenił się powyżej swego stanu. Nabrałam
przekonania, że powinniśmy wyjechać z Rouen i zacząć życie na nowo
w innym miejscu.
Obeszłam dom ojca, systematycznie katalogując te z pamiątek
rodzinnych, z którymi nie chciałam się rozstawać: biżuterię Mamy,
książki i papiery Papy, małe skrzypki, na których zawodziłam moje
pierwsze, iście potępieńcze, nuty. Cały czas nadchodziły pompatyczne i
nienaturalne listy z kondolencjami, wyrażające żal i szacunek w
wyważonych proporcjach. Aż któregoś dnia otworzyłam list od Marie...
Marie Perrault, towarzyszka mojego męczącego zamknięcia u sióstr, a
potem druhna na moim ślubie. Chyba najbardziej pospolita druhna, jaką
widziałam. Nawet Mama, słysząc o moim wyborze, wzniosła oczy do
nieba. Wydaje mi się, że Marie była najmniej prawdopodobną
kandydatką na moją przyjaciółkę. Jeszcze w klasztorze miałam grono
zagorzałych wielbicielek, które przyjmowały moje sądy za wyrocznię,
naśladowały moja fryzurę i detale sukni. A już na pewno nic nie
wyróżniało Marie z wyglądu. Była niesamowicie wręcz pospolita, o
żółtawej cerze i ściągniętej twarzy pod strzechą niemodnych,
marchewkowo-rudych włosów. Była w niej jakaś nieśmiałość i pokora,
która automatycznie niemal zachęcała wszelkich okolicznych
chuliganów do znęcania się nad nią. Musiała mieć około dziesięciu lat,
kiedy po raz pierwszy wzięłam ją pod opiekuńcze skrzydła. Reszta
moich koleżanek uważała ją za nudną i gdybym tylko pozwoliła, z
Strona 17
pewnością zamieniłyby jej życie w piekło, zgodnie z odwieczną tradycją
szkolnego wyzysku. Ale ja nie pozwalałam. Zgadzałam się, by Marie
podążała za mną jak wierny szczeniak. Innym mówiłam, że była dla
mnie użyteczna - była to prawda, ale nie do końca. Byłam najładniejszą
dziewczynką w klasztorze i z pewnością najbardziej wpływową; moje
słowo stawało się prawem. A Marie pozostała moją przyjaciółką na
długo po tym, kiedy reszta koleżanek wyjechała do domów
rozrzuconych po całej Normandii i przestała pisać.
List, który właśnie otworzyłam, był cały w stylu Marie. Pełen
niezręczności i pogmatwanych sentymentów napisanych prosto z serca,
które jednak powinno się pozostawić niedopowiedziane. Błagała nas,
żebyśmy odwiedzili ją w rodzinnym St.-Martin-de -Boscherville. Kiedy
popchnęłam list przez stół do Charlesa, usłyszałam, że jęknął. Uciszyłam
go jedną miną. Pojechaliśmy do Boscherville pod koniec tygodnia.
Charles wytrzymał dwa dni pełnej atencji gościnności rodziny Perrault,
po czym wymówił się, że pilne sprawy zawodowe wzywają go z
powrotem do Rouen. Jeszcze tego samego popołudnia dowiedziałyśmy
się z Marie, że samotny dom otoczony kamiennym murem stojący na
skraju wsi wystawiony został na sprzedaż.
Obrośnięty bluszczem, rozwalający się, niewygodny w prowadzeniu, sad
i ogród kompletnie zaniedbane przez poprzedniego, starszego wiekiem
właściciela... Zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
- To za daleko od Rouen - narzekał Charles po powrocie.
Strona 18
- Jest piękny - mruknęłam.
- Wymaga wiele pracy.
- Co z tego. Och Charles, tak bardzo chcę mieć ten dom! On jest taki...
taki romantyczny!
Westchnął, a ja zobaczyłam, że słońce rozbłyska na pierwszych siwych
włosach, które pojawiły się w jego czarnej dotąd jak sadza czuprynie.
- No dobrze - powiedział znajomym tonem zrezygnowanej zgody. -
Skoro jest taki romantyczny, to zdaje mi się, że po prostu będziemy
musieli go kupić.
Tak oto przeprowadziliśmy się do sennej wioski Boscherville.
Do maja stary dom był już całkowicie odnowiony i umeblowany zgodnie
z najnowszą paryską modą. Idealny pałacyk oczekujący na przybycie
idealnego małego księcia.
*
Trzeci maja 1831 roku - dzień, którego nigdy nie zapomnę.
Było gorąco, niespodziewanie gorąco, jak na wczesny maj. Leżałam na
kanapie jak wieloryb na plaży; wachlując się i domagając od służącej
wciąż nowych szklanek lemoniady.
Byłam zmęczona i rozdrażniona. Moja dwuletnia spanielka, Sasza,
kręciła się po salonie, co chwila przynosząc mi piłeczkę i z nadzieją
merdając ogonem.
- Jest za gorąco, żeby wyjść do ogrodu - mruknęłam. - Musisz zaczekać,
aż przyjdzie Marie. Och, Sasza, idź stąd wreszcie! Simonette! Simonette!
Strona 19
Simonette pojawiła się w drzwiach poprawiając nerwowo fartuszek.
- Tak, madame?
- Weź tego głupiego psa do ogrodu i nie wpuszczaj do mnie, aż przyjdzie
Mademoiselle Perrault wyprowadzić ją na spacer.
- Dobrze, madame.
Podczas swawolnej pogoni, która potem nastąpiła, moja nowa lampka
spadła ze stolika na podłogę; biały abażur został stłuczony, a nafta
rozlała się na dywan. Mój wrzask wygonił z pokoju zarówno psa, jak i
pokojówkę. Gdy przyszła Marie, nieudolnie próbowałam na czworakach
wytrzeć plamę.
- Jest zniszczony - łkałam ze złości. - Mój śliczny, nowy dywan!
Całkowicie zniszczony!
- Nie jest tak źle - powiedziała Marie z tym swoim irytującym zdrowym
rozsądkiem. - To tylko jedna plama. Jeśli przesuniemy tutaj ten mały
dywanik, nikt nawet nie zauważy.
- Nie chcę w tym miejscu żadnego dywanika! - zawołałam jak dziecko. -
Psuje symetrię całego pokoju. Będę musiała zamówić nowy dywan!
Marie przysiadła na piętach w swojej codziennej, muślinowej sukience i
przypatrywała mi się bacznie.
- To naprawdę niepotrzebne, Madeleine. Na twoim miejscu
zostawiłabym to tak, jak jest. Nikt nie chce mieszkać przez całe życie w
takim wymuskanym domu, a już na pewno nie małe dziecko.
Spojrzałam na nią z wściekłością. Właśnie chciałam jej powiedzieć, że
Strona 20
moje dziecko nawet by nie pomyślało o brykaniu w salonie i rozlewaniu
czegoś na mój piękny dywan, gdy niespodziewanie dziecko pod moim
sercem kopnęło z taką siłą, że na chwilę zabrakło mi tchu.
- Nikt ciebie nie pyta o zdanie, ty mała bestio! - mruknęłam pół zła, pół
rozbawiona, że tak nagle przypomniało mi o swojej obecności.
Marie nie uśmiechnęła się, tak jak oczekiwałam. Odwróciła się i
sprawiała wrażenie bardzo zakłopotanej.
- Nie powinnaś tak mówić, Madeleine. Mama mówi, że to przynosi
nieszczęście, kiedy ktoś mówi złe rzeczy o nienarodzonym.
- Och, nie bądź taką gąską! - odparłam drwiąco. - Ono nie mogło mnie
usłyszeć.
- Nie - potwierdziła niepewnie. - Ale Bóg mógł.
Roześmiałam się w głos, cały mój dobry humor wrócił przez te
niedorzeczne przesądy.
- Bóg ma poważniejsze sprawy, niż podsłuchiwanie wiernych -
zapewniłam żarliwie. - Pomyśl tylko o wszystkich naprawdę złych
ludziach na świecie: mordercach, ladacznicach i rozbójnikach...
Rozmowa zeszła na inne tematy i do czasu, gdy Marie wyszła, całkiem
zapomniałam o złości. Charles na pewno zgodzi się na nowy dywan. “Co
tylko zechcesz, kochanie” mawiał, gdy go o coś prosiłam. “Cokolwiek
cię uszczęśliwi.” Zresztą, chociaż gruba i przemęczona, pewnie pojadę
do Rouen jeszcze przed porodem.
Zrobiło się nieco chłodniej; przez otwarte okna, złożone z małych