Kapla Grzegorz - Podkomisarz Olga Suszczyńska (3) - Bezmiar
Szczegóły |
Tytuł |
Kapla Grzegorz - Podkomisarz Olga Suszczyńska (3) - Bezmiar |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kapla Grzegorz - Podkomisarz Olga Suszczyńska (3) - Bezmiar PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kapla Grzegorz - Podkomisarz Olga Suszczyńska (3) - Bezmiar PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kapla Grzegorz - Podkomisarz Olga Suszczyńska (3) - Bezmiar - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Burda Media Polska Sp. z o.o.
ul. Marynarska 15, 02-674 Warszawa
Dział Handlowy: tel. 22 360 38 41–42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 2519
Tekst © 2019 Grzegorz Kapla
Opracowanie redakcyjne: Katarzyna Wójcik
Projekt graficzny okładki: Krzysztof Rychter
Projekt graficzny makiety, korekta: erte
Redaktor prowadzący: Małgorzata Zemsta
Redaktor techniczny: Mariusz Teler
Zdjęcia na okładce: Clayton Bastiani/Arcangel
Copyright for Polish Edition © 2019 Burda Media Polska Sp. z o.o.
All rights reserved.
ISBN 978-83-8053-637-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach
przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz
wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe –
tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
www.kultowy.pl
www.burdaksiazki.pl
Na zlecenie Woblink
plik przygotowała Katarzyna Rek
Strona 4
SPIS TREŚCI
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Strona 5
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Epilog
Podziękowania
Strona 6
PROLOG
Miasto płonęło w złotym, nierealnym blasku, jaki może dać jedynie niskie
słońce, kiedy rozedrze na moment wielorybie cielska chmur ucierających
sobie drogę poprzez północny niż. Gdyby dało się tam podejść, słyszałaby,
jak tłuką jedna o drugą z beznadziejnym, głuchym westchnieniem żalu.
Samolot złamał się na prawe skrzydło i zobaczyła pod sobą mgłę, która
wypełniała Warszawę po sam horyzont. Tkwiły w niej szczyty najwyższych
budynków, rozpalone teraz lśnieniem wschodu. Pekin, Libeskind, Novotel,
Marriott, Cosmopolitan i dalej, jakby osobno – Spire…
Mój Boże, pomyślała, to miasto nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
W złotej mgle budynki wydały jej się tkwić niczym wieże w bezkresie
Sahary.
Dreamliner wyrównał lot i znowu miała przed oczami ścianę wysokich
chmur północnego frontu. Rozlewały się nad miastem jak obca armia,
uśpiona jeszcze i leniwa, ale kiedy przyjdzie odpowiedni moment, gotowa
rzucić się w dół jak wilki do gardeł.
Westchnęła, sprawdziła po raz kolejny, czy pas jest dobrze ściągnięty,
i poprawiła włosy.
– Ciekawe, jak tam oczy – westchnęła. – Nocne loty nie są zdrowe na
cerę, strasznie wysuszają skórę. Będę musiała coś z tym zrobić jeszcze dziś.
Kobieta w moim wieku musi zwracać uwagę na drobiazgi. Samolot
przyziemił twardo, ale olbrzymi fotel biznes klasy uchronił ją przed
wstrząsem maszyny.
Strona 7
Nie czekała na bagaż. Lubiła luksus posiadania mieszkań w miastach,
w których żyła. Nigdzie nie musiała zabierać walizki. Tłum biegnący
w stronę taśmociągu z bagażami to nie było jej naturalne środowisko.
Skinęła na pracownika lotniska i pokazała mu kartę VIP, a on zapytał, czy
ma ponieść torbę. Wziął ją, jakby to była co najmniej monstrancja, po czym
zeszli schodami do oczekującej przy bocznych drzwiach niemieckiej
limuzyny. Złapała się na tym, że dawno już przestała zwracać uwagę na
marki samochodów. Mimo ciężkiej pracy marketingowców na tylnym
siedzeniu nie miało żadnego znaczenia, czy to audi, czy bmw. Przejechali
może sto metrów, wprost pod szklane drzwi saloniku VIP.
Pokręciła głową i pomyślała, że salonik VIP schodzi na psy. Kiedyś
ludzi w tanich garniturach by tu nie spotkała. Ledwo udało jej się uniknąć
zderzenia z drzwiami od toalety, które z impetem otworzył tęgawy
mężczyzna, którego twarz wydała się jej znajoma. Nigdy nie zapominała
twarzy. Nawet tych z telewizji… Tak, to ten minister z kancelarii
prezydenta, gadający byle co na każdy temat w różnych telewizjach. Szła
korytarzem i mrużyła oczy, bo oglądanie tych potwornych,
wielkoformatowych bohomazów sprawiało jej ból. Znała anegdotę
o autorze, któremu przyjaźń z rodziną państwa Kwaśniewskich przyniosła
artystyczny kontrakt na siedmiocyfrową kwotę z budżetu państwa.
W zamian za to kilkadziesiąt metrów kwadratowych jego twórczości straszy
do dzisiaj gości VIP Line na Okęciu.
– Masz ładną torebkę – powiedział czekający na nią mężczyzna.
– Prawda? Nie pytaj, ile kosztowała. – Pocałowała go w policzek
i pomyślała, że musi mieć jakąś nową kochankę, bo tego zapachu jeszcze
u niego nie czuła. Hm… to był zapach lasu. I to kompletnie do niego nie
pasowało.
– To co, kawa czy jednak szampan? – zapytał.
– Na szampana chyba za wcześnie. – Spojrzała na zegarek w telefonie.
Pokazywał już polski czas.
Strona 8
– A jet lag?
– Przekonałeś mnie.
Na miejscu czekał zwalisty mężczyzna w średnim wieku. Spodobały się
jej jego żylaste, duże dłonie i dwudniowy zarost. Nie, nie taki
wypielęgnowany przez jakiegoś barbera dla zniewieściałych hipsterów.
Miał mocny uścisk dłoni. Kiedy siadali, podniosła dyskretnie dłoń do nosa.
Gość pachniał prawdziwą solą. Nie podał imienia.
Przez chwilę, zanim jeszcze rozsiadła się w fotelu z rzeźbionymi, niemal
rokokowymi poręczami, chciała rzucić jakiś żarcik o podsłuchach. Ale nie,
to by nie było w dobrym tonie. Pod jej długimi palcami drewno zdawało się
delikatnie pulsować i wiedziała, że nie będzie potrafiła powstrzymać się od
tego, żeby poruszać po nich dłonią. Usiadła, splatając nogi tak, jak to
zwykły robić telewizyjne damy z czasów jej młodości. Czas zresztą,
wiedziała o tym doskonale, obszedł się z nią nader łaskawie.
Wykorzystywała to, zmuszając mężczyzn do zakłopotania, ale ze swoim
gospodarzem nigdy nie próbowała żadnych sztuczek. Znał je. Sam ją
wszystkiego nauczył w czasach, kiedy była jeszcze studentką. Ambitną,
dumną, pragnącą świata i zbuntowaną przeciwko temu, że urodziła się po
złej stronie muru. Wytłumaczył jej, że mury czy granice są istotne tylko dla
tych, którzy w nie uwierzą.
– Podoba ci się? – Poprawił okulary w złotej oprawie.
Podniosła pytająco brwi.
– No wnętrze. – Rozłożył palce.
– Spotkaliśmy się tu, żeby porozmawiać o restauracjach? – Wydęła usta.
– Nie sądziłam, że masz jeszcze czas na takie głupstwa.
– Spotkaliśmy się, bo sytuacja robi się skomplikowana – westchnął
i odchylił się w fotelu, tak jakby dopadł go ból pleców i musiał je nagle
wyprostować. – Ale powiedz, że ci się podoba, w końcu jesteśmy u mnie.
– A więc jesteśmy u ciebie? Nigdy bym nie pomyślała, że zostaniesz
restauratorem – uśmiechnęła się czarująco. – Porzuciłeś piękno sztuki dla
Strona 9
kawioru i szampana?
Nie zwrócił jej uwagi, że nie mówił o kawiorze, ale wiedziała, że to
zauważył.
– Dzisiaj restauracja jest świątynią sztuki. Ludzie przestali czytać
poezję, nie potrafią odróżnić metonimii od synekdochy, nie mają satysfakcji
z rozszyfrowania metafory. Słaby pieniądz wypiera mocniejszy, a tandeta
wypiera piękno. Poniekąd to nasza wina. – Skinął na kelnera. – To my
przekonaliśmy masy, że są godne elit, że nie muszą marnować czasu na
czytanie Prousta, bo wystarczy wynająć stylistę, który przebierze ich
w modne ubrania, albo nawet zaprowadzi do krawca, który uszyje im
garnitur na miarę.
Szepnął coś kelnerowi, a ten uniósł brwi. Gospodarz położył mu
uspokajająco rękę na dłoni.
– No i kawę oczywiście też?
– Oj tak! – westchnęła.
– Dla mnie wodę. Wodę bez gazu – uśmiechnął się zwalisty. Siedział
z nieskrępowaną swobodą mężczyzny, który jest pewien swojej siły.
Podobał się jej. Bez dwóch zdań.
– O czym to mówiliśmy? – Z trudem skierowała wzrok na gospodarza.
– O tym, że masy nie wybiorą się do opery, bo to wymaga kompetencji
i nauki, ale jeśli je stać, przyjdą do drogiej restauracji, żeby się wymądrzać
na temat mleka bez laktozy, sushi i kaszotto.
– Dlaczego uważasz, że my to zrobiliśmy? – Bawił ją jego
zaangażowany ton.
– Musieliśmy, bo chcemy, żeby byli głupi. Chcemy, żeby byli
zafascynowani swoją nowoczesnością, otwartością na zdobycze demokracji,
na wolność słowa. Chcemy, żeby walczyli o prawa zwierząt, żeby pragnęli
przyjmować uchodźców i z troską pochylali się nad losem osób niepewnych
swojej seksualności. Trzeba im jeszcze dać „Vogue” po polsku i będą
zachwyceni. A tym drugim trzeba pozwolić na miesięcznice, na ściganie
Strona 10
mafii vatowskich, „odzyskiwanie telewizji”, reformę szkolnictwa
i wstawanie z kolan. I też będą zachwyceni. A czego nie robią zachwyceni
ludzie?
Znała odpowiedź. Wiedziała, dlaczego cywilizowany świat musi dawać
tym biednym głupcom smartfony, darmowy internet, tanie narkotyki,
dochód gwarantowany, mieszkania na kredyt i ułatwiać im zaspokojenie
potrzeb seksualnych dzięki aplikacjom i tabletkom. Jeden procent
najbogatszych posiada dziewięćdziesiąt kilka procent zasobów świata, więc
elity muszą trzymać motłoch z daleka od siebie. Kiedyś biedni przestaną
być konieczni. Zastąpi ich sztuczna inteligencja.
– Zachwyceni ludzie nie zadają zbędnych pytań. – Pochyliła się do
przodu.
Kelner postawił przed nimi srebrny pojemnik z lodem.
– Kawior i szampan – gospodarz się uśmiechnął.
– No a teraz powiedz, po co się spotkaliśmy, chyba nie chodzi o to, że
masz w sejfie jakiś nowy nabytek… obraz uznany za zaginiony od czasów
wojny?
Trafiła.
– Może jakiś El Greco?
– Nie, nie El Greco, próbuj dalej.
Wydawał się nieporuszony, ale zbyt dobrze znała mężczyzn i wiedziała,
że każdy ma jakąś namiętność, na ogół dość prymitywną. On był jednak
wyrafinowanym człowiekiem, nie pozwoliłby sobie na żadną tandetną
słabość do młodości czy szczególnej urody. Obrazy to było jednak coś
nieprzemijającego. Wiedziała, ile wysiłku wkłada w budowanie swej
kolekcji i że kilka dzieł sztuki odzyskał już dla Polski. Tak o tym myślał.
Dla Polski. Oczywiście obecna Polska nie była Polską jego marzeń i nie
zasługiwała na skarb. Polska Platformy też na niego nie zasługiwała. Mali
ludzie lubią małe sprawy, powtarzał. Tamtych miał za cwaniaczków,
a obecnych za oszołomów. Ale nie miał oficjalnego spadkobiercy,
Strona 11
a przecież do grobu tych płócien i desek nie zabierze. Poza tym dzieła sztuki
nie są stworzone do tego, żeby wisieć w sejfie. Rembrandty w Zamku
Królewskim mają osobną salę wystawienniczą. Tylko dwa obrazy w całym
pomieszczeniu. Dwa, które w zupełności wystarczą. Ciekawe, co upolował.
Może Portret młodzieńca Rafaela, najcenniejszy ze wszystkich, a może
Cranacha albo Rembrandta…
– Jak myślisz?
– No przecież nie odgadnę. – Zatrzepotała powiekami. Wiedziała, że
tego nie znosił.
– Spróbuj.
– Rembrandt?
– Zwiastowanie… no powiem ci, że jestem na tropie, ale to raczej
będzie zadanie dla naszego przyjaciela. – Spojrzał w kierunku milczącego
mężczyzny. – I dla kilku jego kolegów z Academi.
– Wolę nazwę Blackwater – powiedział tamten. – Jestem w zasadzie
konserwatystą i nie lubię, kiedy się zmieniają szyldy.
Dowcipny, pomyślała.
– A więc nie Rembrandt… a taką miałam ochotę dotknąć tego obrazu.
– To akwaforta, ze śladami siarkowania, wyjątkowa, bezcenna…
Niewielka rzecz, łatwo ją było zabrać jakiemuś sowieckiemu watażce.
Jestem na tropie, ale sprzedać nie chcą, trzeba będzie więc jakoś ten nasz
depozyt odebrać… wiecie państwo, Rembrandt zdaje się zapomniał, kiedy
wykonywał ryt, że sama odbitka będzie lustrzana, więc tak przygotował ten
materiał, że anioł błogosławi Marii lewą ręką. Czy to nie zachwycające?
Zwróciła uwagę na to „Marii”. Tyle lat w katolickim kraju, a on wciąż
się nie nauczył, że Maryja jest tylko jedna.
– Nie zgadnę – powiedziała tonem, który mówił: przejdźmy do rzeczy.
– To Canaletto. Król Stanisław August ogląda remontowany Zamek
Warszawski po pożarze. Zdaje mi się, że raczej chodzi o pałac
Strona 12
Kazanowskich, który przebudowują na swoje cele bernardynki. W tle
Kolumna Zygmunta i dachy katedry Świętego Jana. Piękna rzecz.
– Aukcja?
– Darkweb. Bardzo kosztowna operacja. Ale przecież to bezcenne
dzieło.
Pili w milczeniu. Kawior był zimny i z blinami oraz śmietaną smakował
jak pocałunek z kimś, kto dopiero co wyszedł z morza.
– Dlaczego się spotkaliśmy? Dlaczego kazałeś mi przylecieć? Czekamy.
– Spojrzała na zwalistego. Nie tknął kawioru. Powiedział, że nie jada
niczego, co pochodzi z morza.
– Rzeczywiście, jest pewien problem… – Gospodarz rozejrzał się za
popielniczką, ale po chwili przypomniał sobie, że obiecał swojej nowej,
młodej narzeczonej, że nie będzie więcej palił.
– Jaki problem?
– Zadają pytania.
– Kto zadaje?
– Ludzie, którzy nie są dość zadowoleni. – Zmarszczył brew, bo nie
używał wulgaryzmów. – Dobra zmiana.
– Jakiego rodzaju pytania?
– Ależ proszę cię, czy ty zupełnie nie czytasz gazet?
– Czytam „Vogue”.
– Ale czasami warto czytać, żeby wiedzieć o tym, co nastąpi.
– Horoskopy? Nigdy – zażartowała, a Andrzej się uśmiechnął. Kiedyś,
przed laty, kiedy byli jeszcze kochankami, robił to bardzo często.
– Szykują komisję, która może zaszkodzić naszym interesom –
powiedział. – Uznaliśmy, że nie możemy sobie pozwolić na to, żeby
ktokolwiek miał ochotę na wspomnienia przed tą komisją.
– Jaką komisję?
– Do spraw reprywatyzacji.
Strona 13
– Ach tak… – spoważniała. – Nadgorliwość dziennikarzy „Wyborczej”
okazała się jednak szkodliwa.
– Mówiłem panu, że trzeba im było wyperswadować te potrzeby –
mruknął zwalisty.
– Uznaliśmy wtedy, że to nam nie posłuży.
– Ale, ale… odbyliście posiedzenie beze mnie? – zapytała Izabela.
– Byliśmy zmuszeni działać, a ty przecież byłaś zajęta.
– Och, to była tylko premiera Così fan tutte pod batutą Davida
Robertsona z Kelli O’Harą w roli Despiny.
– W Metropolitanie?
Pokiwała głową.
– Nie chciałem ci tego odbierać. Dlatego dzisiaj się spotykamy, żeby cię
wtajemniczyć.
Znów pokiwała głową.
Kelner podszedł i dolał im szampana.
– Uznaliśmy, że sytuacja wymaga interwencji. Powołanie komisji
reprywatyzacyjnej nie jest nam na rękę. Próbowaliśmy to oczywiście
zablokować, ale nasze środki perswazji nie były wystarczające.
– Aż tak dużo chcieli?
– Nie w tym rzecz… Ten nowy Sejm, przypadkowi ludzie,
w większości niestety ta zbieranina wdzięczna jest prezesowi za to, że ich
wyrwał z jakichś prowincjonalnych aptek i pokojów nauczycielskich, więc
nie mają dość odwagi, żeby włączyć się do gry świadomie i z korzyścią dla
świata i dla nich. To się oczywiście zmieni, ale jednak chwila minie
i dlatego powołaniu komisji nie mogliśmy zapobiec.
– Mają telewizję, więc urządzą pokazowy proces…
– Urządzą przedstawienie, które zechcą ciągnąć do wyborów.
Przynajmniej samorządowych.
– Mają też do dyspozycji prokuraturę. – Szampan w jej ustach stał się
Strona 14
nagle cierpki.
– Teoretycznie, moja droga, przecież wiesz, że tylko teoretycznie.
Prokuratura mnie nie martwi, bo działa w cieniu, a w cieniu łatwo jest się
pogubić, pomylić, stracić pamięć, zmienić poglądy, a nawet zachorować
i przejść na emeryturę, zabierając ze sobą kilka sekretów. Nie martwi mnie
ani prokuratura, ani sądy. Mamy tam przyjaciół.
– Aparat bezpieczeństwa państwa – wyrecytowała.
Uśmiechnął się. Lubił inteligentne kobiety.
– Ale komisja nas martwi?
– Tak, bo komisja ma działać jawnie. A kamery, rozgłos, setki pytań, to
może być ogromny stres dla niektórych ludzi. Martwi mnie, że na liście
osób wyznaczonych do przesłuchania są takie, które znają nasze nazwiska.
Znają nasze interesy. Mogą nas zmusić do wyjścia z cienia. A tego przecież
nie chcemy. Nie możemy tego uczynić, bo to nasz kraj i mamy obowiązek
o niego dbać. Nie wolno nam dopuścić do tego, żeby w czasie przesłuchań
prezydent miasta albo któryś z jego współpracowników, albo jakiś były czy
obecny poseł lub senator przypomniał sobie o czymkolwiek, co ma związek
z naszą organizacją. Dopóki „Wyborcza” pisała o naszej konkurencji,
pozwalaliśmy im na to. Ale nie możemy pozwolić, aby ktoś wpadł na ślad
naszych interesów. Nie tylko z państwem czy z władzami miast, ale też
interesów z Kościołem. Kościół miał mnóstwo nieruchomości, które
przestały być mu potrzebne. Ale Kościół to często słabi ludzie. Mogą nie
wytrzymać długotrwałego stresu.
– Co ustaliliście?
– Że damy Kościołowi zajęcie. Twój znajomy reżyser kręci, zdaje się,
film o Kościele? O pedałach w sutannach – starannie wycedził słowo
„pedał”, rozkoszując się jego mięsistą niepoprawnością. – Podpowiesz mu
o kilku zapomnianych wątkach z lat osiemdziesiątych. Podsuniesz jakichś
czarnych celebrytów, bo wtedy skandal będzie większy. A kilku naszych
dawnych przyjaciół skłonisz do publicznych wyznań, że byli molestowani
Strona 15
jako ministranci. Nie obchodzi mnie, czy to prawda, ważne, żeby sobie
przypominali, a my roześlemy ich wspomnienia. Poproszę kilku
szanowanych publicystów starszego pokolenia o mocny głos w sprawie
rozliczenia pedofilii w Kościele. Czarni będą mieli zajęcie i nie wystarczy
im czasu na rozważania o legalności naszych wspólnych przedsięwzięć.
Przecież zaczynamy już budować i nie są nam potrzebne pytania o to, jak
weszliśmy w posiadanie nieruchomości w centrum. Kościół to łatwiejsza
część. Trudniejsza jest sprawa komisji.
– Przewodniczący ma się zagubić? – zapytał zwalisty.
– To by nic nie dało. Powołaliby nowego. Staliby się ostrożniejsi. Znam
tę listę nazwisk i to nie są wybitne osobowości. Raczej katalog kandydatur
na przyszłego prezydenta miasta. Wszystkie partie idą wedle podobnego
klucza. Może zresztą będzie tam ktoś z naszych, poczyniliśmy już starania.
– Skoro nie przewodniczący, to kto?
– Ktoś, czyja przygoda sprawiłaby, że świat musiałby się na moment
zatrzymać z przerażenia.
– Jakiego rodzaju przygoda?
– Nasi przyjaciele uznali, że najlepiej, gdyby to była przygoda
ostateczna.
– Czyli kto? – Zwalisty rozluźnił krawat, co nie uszło uwagi Andrzeja.
– Ktoś, kogo tragiczne odejście wywołałby ogólnonarodową dyskusję
o granicach, do jakich doprowadzić mogą polityczne podziały, mowa
nienawiści, wzajemne oskarżenia i podejrzenia. Ktoś, kto pociągnąłby ludzi
do marszów milczenia, narodowej żałoby, kto miałby pogrzeb w katedrze,
państwowe honory i w pierwszej ławce Kaczyńskiego oraz Tuska obok
siebie.
– Prezydent kraju? – zapytała.
– Żałuję, ale nie. Nikt by go nie skojarzył z naszym przekazem.
– A jaki to jest przekaz? – zapytał zwalisty.
Strona 16
– Zapominacie o wszystkim albo będziecie następni. – Gospodarz
oglądał swoje paznokcie, no tak, pora odwiedzić manikiurzystkę.
– A więc ona? – Kobieta uniosła brwi. – Poważnie?
– Jej rola i tak dobiega już końca, nie będzie się starać o reelekcję.
Byłaby to dla niej szansa na wieczną chwałę i miejsce w historii. Miałaby
nawet swoją ulicę. Niewykluczone, że i pomnik.
– Niełatwa sprawa, ona rzadko wychodzi, nigdy sama – powiedział
zwalisty.
– Nie zrozumiał mnie pan. – Gospodarz uniósł brwi w wyrazie
niezadowolenia. – To nie może być w parku, na parkingu czy w jej
gabinecie. Nie chodzi o wariant Papały czy Leppera. Nie chodzi o to, żeby
ludzie się domyślali.
– Chodzi o… spektakl – kobieta znalazła właściwe słowo.
– Mniej więcej. O akt terroru. Tylko terror sprawi, że ludzie się
przelękną i będą milczeć.
– Czyli jak? – Zwalisty wstał i nalał sobie szampana.
– Trzeba, żeby to się stało na jakiejś wielkiej, otwartej imprezie. Żeby
były tam kamery i setki smartfonów. Żeby nasza bohaterka promieniała
i mówiła o rozwoju i przyszłości. Żeby zapowiadała, nie wiem…
fajerwerki, albo przecinała jakąś wstęgę.
– Dokładnie. – Gospodarz był zadowolony. – Chodzi o to, żeby wtedy
ktoś wszedł i strzelił do niej z bliska. I żeby wtedy powiedział do kamer, że
to zemsta na urzędnikach, którzy mu zabrali mieszkanie.
– Po co ma cokolwiek mówić? – Zwalisty nie był przekonany do tego
scenariusza.
– Żeby ci, którzy mieli się przestraszyć, wiedzieli, że to o nich chodzi.
Czy to jest zbyt trudne?
Tamten milczał, po czym powiedział:
– Nie, jeśli się zna jakiegoś wariata, który potrafiłby to zrobić.
Strona 17
– Dlaczego wariata? – zapytała ona.
– Bo nie będzie go można skazać. Pójdzie do psychuszki, a po dwóch
latach wyjdzie, zmieni nazwisko i będzie sobie żył dalej, jak chce –
gospodarz wyręczył zwalistego. – Zna pan kogoś takiego?
Tamten tylko się uśmiechnął.
Kiedy wyszli, pożałowała jednak, że nie jest w Nowym Jorku. Wrony
krążyły po niebie z okropnym krakaniem.
Strona 18
ROZDZIAŁ PIERWSZY
TERAZ
Albo takie wrony. Kręciły się na skrawku trawy, grzebiąc dziobami
w ziemi. Czasami uderzały mocniej, jakby przekonane, że gdzieś tam
pomiędzy grudami, które powoli zaczynały już rozmarzać, znajdzie się jakiś
kawałek życia. Czasami łypały jednym okiem na siebie. Były tak niby
razem, ale jednak osobno. W ogóle nie zwracały uwagi na resztę
wszechświata. Miały w głębokim, smolistym poważaniu plastik
w brzuchach wielorybów, smog, który zakotwiczył gdzieś między Pekinem
i Libeskindem i zamierzał zostać w Warszawie na zawsze. Nie obchodziły
ich konsultacje prezydenta Donalda Trumpa z kanclerz Angelą Merkel na
temat stosunków wolnego świata z prezydentem Rosji ani przemówienie
smoleńskie, ani wynik głosowania nad przedłużeniem mandatu szefa Rady
Europejskiej.
„Tusk 27, Polska 1” – Olga słyszała to od wczoraj we wszystkich
wiadomościach. Ale wron to nie obchodziło. Miały w dupie nawet globalne
ocieplenie.
– Może po pączki wyskoczę, co? – Kosiński kulił się w swojej cienkiej
kurtce. Cierpiał, ale wyglądał w niej szczupło i po męsku. Odkąd wrócił
z urlopu zdrowotnego, nosił czarny, kilkudniowy zarost. Na pozór
niechlujny, ale wytłumaczył jej, jaka to upierdliwość, żeby się w tym
mieście umówić na seans do barbera.
– Popieprzyło cię, dokąd pójdziesz? Przecież na służbie jesteśmy. Masz
uważać na drzwi, to się gap na drzwi.
Strona 19
– No ale do środka wejdę. Będę uważał od środka. W lobby mają te
ciastka.
– Żartujesz? – Na myśl o ciastku poczuła, że tego pragnienia nie będzie
potrafiła już zatrzymać.
– Nie, no nie żartuję, wiem. Wchodzę przez obrotowe drzwi i potem
wiesz: w lewo recepcja, prosto windy, a po prawej, tuż przy wejściu,
przeszklona lada z ciastkami.
– Jaja sobie robisz?
– Nie... no byłem tu kilka dni temu, zapamiętałem. Ciastka i zdaje się
owoce. Więc cały czas mam na oku windy, gdyby go wyprowadzali. Serio.
– Kawa też? – Miękła.
– Nie. Kawa nie.
– Kurwa… idź.
Trzasnął drzwiami. Widziała jego długie nogi w wąskich spodniach.
I czarne, ciężkie, skórzane buty. Stawiał kroki jak wielki ptak.
Przygarbiony. Zmarznięty. Marabut. Jej chłopak. Chłopak, który nie ma
łatwo w robocie, bo darli łacha z tych jego okularów i chudych ramion.
I który o mało nie stracił ręki na służbie, więc nie mogłaby mieć do niego
pretensji, gdyby odszedł. Miałaby żal, ale nie pretensje. Nie powiedziałaby
mu o tym, że żałuje, ale byłoby szkoda. Jej chłopak. Uczyła go, jak być
twardym. No i chyba wiedział. Wrócił. Lubiła go zawsze. A teraz lubiła go
bardzo. I w dodatku potrzebowała.
Każdy potrzebuje kogoś drugiego. Kogoś, komu można powiedzieć
wszystko. O rozstępach na pupie, o tym, jak się przetłuszczają włosy, jak
trudno zacząć biegać po takiej długiej przerwie. O tym, jak się siedzi
w pustym dziecięcym pokoju i myśli, co zrobić z wiadomościami, których
się nie spodziewała. Jak to nie wypadek? Więc jak nie wypadek, to co?
Albo nawet o tym, jak się człowiek czasami boi zasnąć, bo co będzie, jeśli
obudzi się, wisząc głową w dół w worku na głowie? O tym, że nie ma nic
bardziej smutnego w życiu niż myśl, że całe twoje życie intymne, każdą
Strona 20
bliskość, jaką będziesz miała, możesz mieć tylko sama ze sobą.
Nie, no nie powiedziałaby Kosińskiemu żadnej z tych rzeczy, ale
wiedziała, że gdyby przyszło co do czego, to mogłaby go poprosić, żeby ją
przytulił, i on by to zrobił. Nie. Nigdy by go o to nie poprosiła. Ale z ciastka
mogłaby się ucieszyć.
Każdy potrzebuje bliskości. I żeby komuś choćby raz na miesiąc, raz na
dwa miesiące powiedzieć prawdę. I cukru. Ech, cukru i kawy.
Wrony pokłóciły się nagle o skrawek jakiejś szmaty. Jedna odskoczyła
niezdarnie, a druga darła się wniebogłosy, jakby jej mieli wyrwać pióra na
żywca. Olga przypomniała sobie, że kiedyś nad kanałkiem widziała, jak
wrona maltretuje pisklę. Pisklę było już duże, ale wrona była cierpliwa
i przekonana o sile swego uścisku. Olga myślała, że drapieżniki uderzają po
prostu dziobem i po zawodach. Ale nie, wrona wpiła się pazurami w gałąź
wierzby i dusiła pisklę, zaciskając mu dziób na gardle. Pisklę trzepotało
skrzydłami z każdą chwilą mocniej i wydawało się, że się uwolni. Nie. To
była już agonia.
Odpędziła to wspomnienie, bo niewiele brakowało, żeby zaczęła się
rozklejać. Zresztą ptaki nie pamiętają. Tym się różnią od ludzi, że umieją
zapomnieć. Nie potrafią zapamiętać, ile miały piskląt. A jeśli potrafią
nawet, to są w stanie z tym żyć.
Palce marzły jej nawet w rękawiczkach. Powinna włączyć silnik, bo
ford tracił ciepło na tym wietrze. Ale zaraz przylezie portier i powie, że to
nieekologiczne albo co…
Kawy by się napiła. Posiedziałaby sobie przy kominku na grubym
dywanie, który odkurzałaby godzinę, żeby nie było na nim ani jednego
pyłku. I nastawiłaby Marillion. Stare płyty mają w sobie jakąś metafizyczną
władzę nad czasem. Jakby się człowiek stawał młodszy, co nie?
Szczuplejszy, smuklejszy, jakby miał prostsze plecy. I jakby coś w środku
miękło. Siedziałaby tam, przy ogniu, robiłoby się coraz cieplej, a ona
miałaby na sobie biały sweter. Taki z golfem. Miękki, jeszcze nigdy