Kalicka Manuela - Kochaj i tańcz 20 lat wcześniej
Szczegóły |
Tytuł |
Kalicka Manuela - Kochaj i tańcz 20 lat wcześniej |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Kalicka Manuela - Kochaj i tańcz 20 lat wcześniej PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Kalicka Manuela - Kochaj i tańcz 20 lat wcześniej PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Kalicka Manuela - Kochaj i tańcz 20 lat wcześniej - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Kalicka Manuela
Kochaj i tańcz 20 lat wcześniej
Strona 2
Dwóm Dorotkom,
Kabalewskiej i Maj,
Brzeziny Wam życzę...
Strona 3
PROLOG
KWIECIEŃ 2008
Korfu
Promienie słońca sączyły się leniwie przez pnącza wistarii
ocieniające taras. Błękit kwiatów zlewał się z błękitem ścian i
chłodził wnętrze - surowe, lecz piękne w swojej surowości.
Kilka sztuk mebli udających wiejskie, drewniana, starannie
wyszlifowana podłoga, gliniane wazy pełne ostróżek ze-
rwanych na zboczu góry, na której stał bungalow, tworzyły
dom, o jakim w tym bezustannym zgiełku zawsze marzył -
czysty, jasny i prosty.
Jan upijał się niespiesznie, wylegując się w miękkim
trzcinowym fotelu i gapiąc się na morze przez szeroko otwarte
drzwi balkonowe.
Pokój miał ściany w kolorze skorupki ptasiego jajeczka.
Tak. To ten kolor. Pamiętał.
Jak te ptaki się nazywały?
Te od tych lodowo-błękitnych jajeczek?
Miały taki piękny wyblakły niebieski kolor.
Jak skrawek nieba po deszczu.
Strona 4
Właził po drabinie na przygórek nad stajnią, co z dawnych
jeszcze czasów ocalała na podwórku ich kamienicy, i wybierał
je z gniazda.
Jak one się nazywały? Te ptaszki.
Nie wiedział. To też mu uciekło.
Uniósł do ust szklankę z zimnym ouzo, popatrzył na morze w
kolorze akwamaryny, niespokojne, jak zwykle na Korfu o tej
porze roku, i stwierdził, że życie nie ma sensu, choć świat jest
piękny.
Powalająco piękny. Ale nie ma sensu. Życie.
Jego życie nie miało sensu.
Znów dolał sobie porządnie schłodzonej wódki i popatrzył
pod światło na jej mętniejącą biel. Coś musiał z tym zrobić.
Nie z ouzo, ouzo na razie pomoże, choć niewiele go już w tej
butelce.
Ale co dalej... przecież tak być nie może.
Potarł ręką bolące kolano.
Kryzys wieku średniego na Korfu, pomyślał, zawsze to lepiej
niż w Pabianicach...
Strona 5
STYCZEŃ 1983
Warszawa
Nagi i opalony tors mężczyzny połyskiwał w przygaszonym
świetle lamp. Gdy wynurzył się z mroku, Basia przełknęła
ślinę.
Zrobił krok w jej kierunku. Jeden. A potem drugi. Zamarła w
oczekiwaniu i wtedy on nagle wykrzyknął:
- Do diabła! Kto ustawiał ten reflektor?! Nic nie widzę!
Przebudzona z transu rozejrzała się bezradnie. Najwyraźniej
krzyczał do niej...
- Panie Janku, pan się nie denerwuje. - Zza pleców Basi, z
ciemności wynurzył się Rysio Minc, reżyser spektaklu. - Zaraz
poprawimy!
Ryś odwrócił się i wydarł swoim przepitym, z lekka
piszczącym głosem.
- Jacek! Jacek! Co z tym reflektorem, do jasnej anielki?!
- Nic, nic. Już robiem - zakrzyknął głos z góry. Światło
zaczęło omiatać scenę, jakby reflektorem kierował ktoś na
dobrym gazie. Niewykluczone,
Strona 6
że tak właśnie było, bo nagle krąg światła zatrzymał się nie
tam, gdzie powinien, ale na stojącej w rogu sceny Basi, ciągle
hipnotycznie wgapionej w tancerza, na górze zaś rozległ się
jakiś przeraźliwy łomot, jakby coś spadło z wielkim hukiem.
Basia otrząsnęła się, zmrużyła oczy i postąpiła krok do
przodu, chcąc wyjść ze strumienia światła. Zrobiła to w
popłochu, niezgrabnie i wymsknął się jej z rąk plik notatek
zawierających rozpiskę, co, kiedy i gdzie.
Białe spłachetki papieru rozpierzchły się po całej scenie jak
stado gołębi i opadły na wysłużoną, zdeptaną setkami nóg
podłogę.
Tancerz próbujący tuż przed nią kolejne arabeski spojrzał
zdumiony na te papierzyska i jęknął głośno:
- A to co znowu?
Basia wyjąkała przestraszona:
- Przepraszam! - I nachyliła się, by pozbierać świstki.
Nie pomógł jej.
Jakby owładnięty jakąś myślą, zaczął tańczyć pomiędzy
kartkami, ponownie wprawiając je w ruch.
Kręcił piruety, wirował i wykonywał jakieś szalone kroki
taneczne, a papiery unoszone ruchem powietrza tańczyły wraz
z nim.
Oczy błyszczały mu z podniecenia.
Bawiło go to widać i nie zwracał na Basię najmniejszej uwagi,
co w sumie jej odpowiadało, choć
Strona 7
może było troszkę zasmucające. Chciała być niewidoczna, ale
każdą komórką ciała czuła obecność tancerza, pracowicie
podnosząc spod jego nóg rozsypane karteluszki...
Wtem tancerz zrobił grand jeté ponad nią.
Przestraszona podskoczyła, a on zawadził nogą o jej ramię i
wywrócił się jak długi dwa kroki od niej.
Dobrze mu tak! Zuchwalec jeden niewychowany, pomyślała,
ale znów powiedziała głosem wystraszonej myszy:
- Przepraszam...
Ciągle to ostatnio powtarzała. Aż ją mdliło.
Była nieporadna i niezręczna. Czuła to.
Awansowała niespodziewanie kilka dni temu do roli
inspicjentki, po tym, jak jej poprzedniczkę internowano, i jak
się zdawało, był to awans ponad jej siły.
Ciągle coś gubiła, czegoś zapominała i spodziewała się, że
wywalą ją lada moment i żadne słowo „przepraszam" już jej
nie pomoże.
Tancerz usiadł tuż obok i wreszcie na nią popatrzył. Ich
spojrzenia się spotkały i nagle coś się stało, jakieś spięcie w
niebiosach, bo oboje zatonęli wzrokiem w swoich oczach.
Zamarli w bezruchu. On w półcieniu sceny wyglądał niczym
posąg grecki, półnagi i błyszczący. Patrzył na Basię wielkimi
czarnymi oczami, jakby pierwszy raz w życiu zobaczył żywą
kobietę. Ona zaś zatopiona w jego oczach klęczała tuż przed
nim, nie mogąc się ruszyć.
Strona 8
Po prostu - trwała, trzymając w ręku zapomniane kartki.
Nagle znów coś łomotnęło. Może w niebiosach albo tylko na
górze, ale oboje równocześnie drgnęli i zaczęli się podnosić.
Tancerz, jak sprężyna, błyskawicznie stanął i podał jej rękę.
Basia chwyciła dłoń i znów poczuła ten sam prąd, nieomal
elektryczny, który już raz ją dopadł. Jego dłoń prawie parzyła.
Podniosła się z podłogi jak marionetka pociągnięta za
sznurek, trzymając się ręki tancerza niczym koła ratunkowego.
Wpatrzona w niego znów upuściła wszystkie pozbierane już
karteluszki i wcale tego nie zauważyła. Spłynęły jak śnieżna
kaskada do ich stóp, gdzie leżały nieważne i niepotrzebne.
Mocniej chwycił ją za dłoń i przyciągnął do siebie.
Teraz stała tuż przy nim i dotykała go biodrem. Przełknęła
ślinę i poddała mu się. Niczym zahipnotyzowany królik.
Tancerz uniósł jej dłoń i wykonał krok tanga. A potem nagle
zrezygnował, nachylił się nad nią, ciągle stojącą bez ruchu, i
musnął jej usta wargami.
- Jak masz na imię?
- Basia...
- Pójdziesz ze mną?
- Co!?
- Czy pójdziesz ze mną?
- Tak.
- To chodźmy.
Strona 9
- Gdzie...
- Do bufetu.. I poszli...
CZERWIEC 2008
Warszawa
Samolot wylądował o czasie. Jan zerknął na ekran komórki.
Była 12.
„Zabawne, pomyślał. Wtedy wyleciałem o 12, a teraz, proszę,
jestem z powrotem".
Czas.
Czyżby czas zatoczył koło?
Tuż przy wyjściu dla VIP-ów kłębił się tłum reporterów.
Monika, spokojna i opanowana, wyszła pierwsza i przystanęła
z boku, trzymając Lolę za rączkę. Czekała.
Gdy Jan ukazał się w drzwiach, błysnęły flesze. Miał ochotę
się cofnąć, ale tylko uśmiechnął się krzywo i niepewnie.
Był zmieszany. Nie lubił tego. Ale to część zawodu, który
wykonywał. Musiał brać w tym udział. Odwrócił lekko głowę,
spojrzał na stojącą obok niego Monikę i wycedził przez zęby:
- Nie teraz...
Monika natychmiast puściła rączkę Loli i lekko popchnęła ją
w kierunku Jana, który ujął dłoń, pulchniutką i troszkę lepką,
ale tak przyjemnie ciepłą.
Strona 10
Lola nie protestowała, złapała go za pasek i wspięła się na
palce. Popatrzył odruchowo, jak trzyma paluszki, i pomyślał,
że niedługo zatańczy na pointach. Podniósł małą i posadził
sobie na ramieniu, a ona wtuliła się w niego, zerkając spod oka
na tłum reporterów.
Na krótką chwilę zasmucił się. Było to jak błysk, ledwo
uchwycone i zarejestrowane przez mózg.
Coś stracił. Tu i teraz, i kiedyś.
To był moment, ta myśl, bo w tej samej chwili jego uwagę
odwróciła Monika.
Wysunęła się do przodu, zasłoniła Jana i Lolinkę, chrząknęła i
powiedziała:
- Drodzy państwo, przepraszam...
Gwar rozmów i hałas lotniska zagłuszyły jej słowa, więc
przerwała na moment.
Mimo że wypowiedziane niezbyt głośno, zawisły w
powietrzu i powoli dotarły do rozgadanego tłumu żurnalistów i
fotoreporterów, którzy jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, niespiesznie, jedni po drugich, zaczęli się uciszać i
patrzeć na nią wyczekująco.
Zapewne oni też chcieli mieć to spotkanie z głowy i pędzić
dalej do domu czy do pracy, pomyślała Monika i uśmiechnęła
się promiennie uśmiechem, który nic nie znaczy, i dokończyła:
- Przepraszam, ale mieliśmy bardzo długi lot. Pan Kettler
musi odpocząć, więc nie będzie mógł teraz z państwem
porozmawiać, ale zapraszamy na konferencję prasową jutro do
hotelu.
Strona 11
Jak zwykle kilka osób zaprotestowało.
- Czekamy od dwóch godzin.
- Tylko kilka pytań.
Monika ściągnęła okulary, popatrzyła na dziennikarzy z
zagadkowym uśmiechem i znowu zrobiło się cicho. Jej
spojrzenie obiecywało wiele, ona jednak nie dotrzymała tej
obietnicy i powiedziała bardzo spokojnie:
- Jutro, w hotelu... o 15. Zapraszamy. Dziękuję bardzo.
Odwróciła się do Kettlera i oboje, już nie patrząc na nikogo,
powoli odeszli, a za nimi ciągnął tłum rozczarowanych
dziennikarzy.
Tylko niezmordowana Lola była w nastroju do żartów,
przewieszona przez ramię Jana zwisała kompletnie
bezwładnie, zrobiła przeraźliwego zeza i wywaliła swój
różowy języczek prosto do śledzącej ich cierpliwie kamery...
STYCZEŃ 1983
Warszawa
W bufecie było pusto, za ladą stała tylko bufetowa, pani
Gienia, i leżała herbata gruzińska w dużej paczce.
Wzięli do ręki dwie szklanki pełne fusów i ciemnego jak noc,
przynajmniej Walpurgii, płynu i usiedli przy najdalszym
narożnym stoliku.
- Co robisz? - zapytał.
Strona 12
- Wszystko - odparła bez namysłu, patrząc mu w oczy, a on
uśmiechnął się i nagle zrozumiała dwuznaczność swoich słów.
Zaczerwieniła się. Było jej z tym ślicznie i on to zauważył.
- Znaczy, jestem tu inspicjentką - wydukała. - Czyli taką
panienką od wszystkiego... - dodała wyjaśniająco i znów
spłoniła się jak poziomka latem. Gafy to była, niestety, jej
specjalność.
- Aaaa - powiedział inteligentnie. - A jak masz na imię?
- Basia.
- A ja Janek.
- Wiem! - wpadła mu w zdanie.
- Tak? Jan Kettler - przedstawił się bardzo oficjalnie i przez
stolik wyciągnął do niej dłoń.
Podała swoją, mówiąc:
- Basia Brzozowska.
Uśmiechnęli się do siebie równocześnie, jakby nie wiadomo
co się zdarzyło i nie wiadomo co powiedzieli.
W tym momencie do bufetu wpadł Rysio Minc i zakrzyknął:
- Pani Gieniu, kawy!
- Nie ma kawy!
- Jak to nie ma?
- Skończyła się, a nie dowieźli. Chce pan toni z cykoriom?
- Nie chcę. Pani da herbatę - powiedział zrezygnowany. - O!
Tu pan jest, panie Janku. Dobrze. -Usiadł koło nich i popatrzył
na Janka ze strapioną miną. - Mamy problem, panie Janeczku! -
głęboko westchnął.
Strona 13
- Jaki problem?
- Dyrektor programowy chce coś na ludowo, panie Janeczku,
te pana amerykańskie wygibasy chyba nie przejdą, nie biorą
tego...
Basia patrzyła, jak czar pryska. Jan się wściekł.
- Jak nie, to nie. Idę. - Wstał od stolika, zapominając i o Basi, i
o herbacie.
- No, panie Janeczku, pan się nie wygłupia. Jakoś to
obejdziemy. Może pan zatańczy kozaka? To by było coś na
ludowo i wie pan, kozaczok zawsze modny.
- Nie ma mowy. Nie będę tańczył kozaka.
- To może jakiegoś stylizowanego obertasa nam pan odstawi.
No, wie pan. Niby ludowe, a jednak nie.
- Panie Rysiu, pan szuka innego tancerza. Odpadam.
- No to może tango pan zatańczy?
- Tango?
- Tango, no, apaszowskie. Wie pan, lud pracujący...
- Apasz? Ludem pracującym?
- No proletariat, czyż nie?
- Lumpenproletariat raczej...
- Być to może, ale nie musi. - Ryś uśmiechnął się szeroko. -
Nie wgłębiajmy się. To co, zgodzi się pan na apaszowskie?
W tym momencie do bufetu wpadł tłum panienek w
powyciąganych, bajecznie kolorowych swetrach i w
ocieplaczach na nogach. Przekrzykując się, dziewczyny
zaczęły zamawiać herbatę, bo nic innego przecież nie było.
Strona 14
Pan Rysio otaksował wzrokiem girlaski, oblizał machinalnie
grube wargi i znów popatrzył na Janka.
- No, to jak?
- Tango mogę.
- Z panią Krystyną zatańczycie?
- Porozmawiam z nią...
- To załatwione. Wie pan, na spektaklu oficjele będą. Tango
im się spodoba, a te, wie pan, wygibasy do tivi się nadają, a nie
tu. Tam udajemy, żeśmy niby tacy nowocześni. W tivi - dodał
jeszcze wyjaśniająco pan Rysio, puścił frywolnie oko i
usadowił sobie podaną właśnie usłużnie przez panią Genię
szklankę z plujką na wystającym, okrągłym brzuchu
przyobleczonym w gustowny turecki sweterek.
- A co pani tu robi, panno Basiu? - zainteresował się nagle. -
Na pewno potrzebują cię, dziecinko, za kulisami, a ty herbatkę
sobie...
- Przepraszam! - powiedziała Basia i zerwała się jak oparzona,
by pomknąć do pracy, o której przy tym frapującym tancerzu
na śmierć zapomniała.
Ale Janek nie dał jej odejść. Złapał ją za skrawek jej super
hiper spódnicy maksi i przyciągnął do siebie.
Ryś patrzył na to niezbyt zdziwiony, nie takie rzeczy on już
widział. Basia dała się podprowadzić jak na sznurku bliżej
stolika i spojrzała na chłopaka z przekorą i uśmiechem trochę
kpiącym, trochę wabiącym.
- Umówmy się... - zaproponował, patrząc jej w oczy. - Jesteś
jutro wolna? Basiu, o 11? Co ty na to?
Strona 15
Tak _ odparła cała szczęśliwa. - Świetnie. Może w Horteksie?
- Którym?
- Na placu Konstytucji.
- Dobrze. Tylko bądź!
- Okej... Będę... - przyrzekła Basia i wiedziała, że nawet
gdyby wybuchła ta wojna atomowa, co to o niej ciągle w
telewizji mówią, to ona i tak będzie w tym Horteksie.
CZERWIEC 2003
Warszawa
Basia patrzyła na ekran telewizora i wydawało jej się, że śni.
Widziała Jana.
Stał w tłumie ludzi. Wcale się nie zmienił. Zmienił się...
Nie. No, trochę. Posiwiał, ale... To był on. Na pewno on.
Chwyciła pilota i zwiększyła głośność. Spiker mówił:
„Po ponad dwudziestu latach nieobecności w kraju przyleciał
dziś do Polski Jan Kettler. Słynny tancerz, choreograf, trener,
kreator tańca, jak mówią o nim krytycy. Zdobył sławę i uznanie
za granicą, wystąpił w kilkunastu filmach muzycznych. Za
oceanem Jan Kettler to gorące nazwisko... dziś przyjeżdża do
Polski jako trener. European
Strona 16
Show Dance to prestiżowy, międzynarodowy konkurs...
Nagrodą dla zwycięskiej pary jest roczne stypendium na
Broadwayu..."
Jan, jej Jan. Wrócił.
STYCZEŃ 1983
Basia jadła lody. Pełno w nich było rodzynek i bitej śmietany.
Oblizywała łyżeczkę i przymykała oczy z rozkoszy.
A Jan siedział vis-à-vis i po postu się gapił.
Sam zamówił szaszłyk z pieczarek i błyskawicznie go
pochłonął. Cóż to dla niego tych kilka grzybków. Ostatnio z
powodu tych przeklętych kartek na mięso knajpy zaczęły się
wykazywać wprost niewiarygodną kreatywnością.
Dawniej tylko te nudne bryzole i schabowe, a teraz, proszę,
bryzole zniknęły, a w karcie same pieczarki: flaki z pieczarek,
pasztet z pieczarek i szaszłyk z pieczarek.
A na deser lody z rodzynkami, pewnie z pieczarek nie da się
zrobić lodów.
I co by nie mówić, było to dobre. Znaczy lody, bo nie całość
spraw.
Basia miała wyrzuty sumienia, że je lody, zamiast ganiać po
mieście w poszukiwaniu czegoś do kupienia. W sumie
nieważne czego - czegokolwiek. Wszystko było potrzebne, a
ona nie miała
Strona 17
nic. Nawet gumki do majtek. Asia, jej psiapsiółka od
przedszkola, mówiła, że można gumkę dostać na Śniadeckich.
Jak zje lody, to tam zajrzy. W końcu to niedaleko. Ale
właściwie to może nie zajrzy. Może pójdą na spacer? Poszłaby.
Na koniec świata.
Jan patrzył na Basię i myślał: jaka ona śliczna! Ten zadarty
nosek i płowa czuprynka. Lekka nadwaga. Lubił dziewczyny
ciut przy kości, te szkielety z baletu wcale mu się nie podobały.
I jak ona je te lody. Zjadłby ją.
Basia, ta Basia. No, naprawdę...
Basia oblizała z resztek lodów pełne wargi, spojrzała na niego
i zapytała:
- To co teraz?
I to było naprawdę dobre pytanie...
STYCZEŃ 1983
Podłoga lśniła i zdawała się konkurować z lustrami
zawieszonymi na ścianach. W powietrzu unosił się lekki
zapach lakieru do podłóg i Janek, który stał przy drążku i się
rozćwiczał, poważnie myślał, czy te harce w świeżo
odremontowanej sali baletowej nie skończą się dla niego
alergią. Lakiery do podłóg to były prawdziwe zajzajery i czuł,
że oczy już go szczypią.
Była godzina czternasta, wszyscy tancerze pomknęli do
domów po porannych zajęciach, a on z Krysią, jak zwykle,
miał zamiar potrenować drugi raz.
Strona 18
Pierwszą turę zajęć odbywali co dzień nieomal bladym
świtem, bo o szóstej. A czasem nawet i piątej, gdy mieli
rankiem jakieś nagrania.
Stróż, pan Genio, wpuszczał ich do teatru i nawet o nic nie
pytał. Czasem tylko kawę lub herbatę proponował, taki był z
niego porządny chłopina...
Trzask drzwi niczym strzał z pistoletu poderwał Janka ze
skłonu. Do sali, jak wicher, wpadła jego partnerka Krystyna.
- Heja! - rzuciła w przelocie i przycumowała obok, podnosząc
nogę na wysokość głowy i wyginając się do tyłu tak, że stopa
wylądowała jej na karku.
- Co ty tak od razu idziesz na całość? - zdziwił się Janek.
- Nosi mnie. Nie wiesz? Nadpobudliwość ruchowa. Dlatego
wylądowałam w balecie - zaśmiała się.
Nieduża, czarna i gibka, zabrała się do ćwiczeń z
charakterystyczną dla siebie energią.
Czasem Janek zazdrościł Krysi zarówno tej energii, jak i
optymizmu. Jemu nigdy nie było ani wesoło, ani łatwo.
- To co, zatańczymy tango? - zapytał.
- Jasne, skoro płacą i chcą. Albo odwrotnie. Chcą i płacą.
Potrzebujemy z Adamem kupić magnetofon i głośniki, bo stare
szlag trafił, a nasz rubin ma coraz bardziej wściekłe kolory. W
końcu może nam eksplodować - monologowała Krysia,
ćwicząc jednak zapamiętale. - Znów jeden wybuchł na Bródnie
- sapnęła, wyginając się w pałąk. Złapała oddech
Strona 19
i kontynuowała, naciągając nogę, najmocniej jak się da: -
Rubin - dodała, widząc pytający wzrok Janka. - Rubin
wybuchł... A w Peweksie widziałam takie sony cudne. Ale
wiesz, 1500 zielonych, no straszne. Więc sony to raczej nie, ale
może choć coś z Polkoloru uda się kupić, mają francuską
licencję. Kolega Adama ma tam chody, ale to też kosztuje,
więc każda fucha jest dobra - zakończyła, łapiąc oddech.
- No, taka chałtura... - westchnął Janek. On w przeciwieństwie
do Krysi nie miał żadnych potrzeb. Poza potrzebą tańca. Tylko
taniec go kręcił. Więcej nic. - Mnie to nudzi, powiem ci... poza
tym jacyś mają przyjść...
- Janek, ty nie hamletyzuj! Ciesz się, że mamy możliwość
chałturzyć. I to za dobre w końcu pieniądze. A niech
przychodzą. Ja dla ludzi tańczę, a nie dla tych... - tu zmełła w
ustach grube słowo i kontynuowała: - Mam dla ciebie
wiadomość. Ucieszysz się. Teraz pokażemy tego apasza w te-
atrze, na jubileuszu, a później, w lutym, skoczymy sobie na
warsztaty tańca nowoczesnego do Wrocławia. Z Paryża
przyjeżdża Jean Pierre Robineau i będzie uczył. Już nas
kazałam wpisać.
- Robineau!!! Fantastycznie! Tylko sama powiedz, po co
uczyć się moderny, skoro oni nam nie dają tego tańczyć. Ciągle
chcą jakieś bzdety od rzeczy.
- Ale płacą. Płacą!!! Nie łam się. Podobno Gar-liński myśli o
wystawieniu Pietruszki i słyszałam, że dla ciebie szykuje
główną rolę!
Jan aż podskoczył. I na chwilę przestał ćwiczyć.
Strona 20
- Skąd słyszałaś? - nachylił się nad Krysią wygiętą w pałąk
przy drążku.
- Żużu mi powiedział. A ty przecież wiesz, że Żużu z nim...
- A dlaczego ja? A nie Żużu?
- Żużu tańczy Spartakusa. Wszystkiego nie może. Zresztą on
nie ma zmysłu komicznego, a ty masz.
Jan zaczął podskakiwać, udając marionetkę. Kręcił się po sali,
wirował. Krystyna przez chwilę gapiła się na niego, wykonując
swoje monotonne ćwiczenia rozciągające, ale w końcu dała za
wygraną, oderwała się od drążka i przyłączyła do zabawy,
nacisnąwszy przedtem klawisz wielkiego magnetofonu
stojącego w rogu sali. Rozległa się szalona nowoczesna
muzyka i po chwili tańczyli razem coś zupełnie zwariowanego,
taniec marionetek, na którego widok Rysio Minc oniemiałby ze
zgrozy. I te kukiełki miały ochotę na seks. Jedno nachylało się
nad drugim i był w tym taki ładunek erotyzmu, że nagle
zatrzymali się zażenowani.
- No, zawsze nam to tak wychodzi.
- Tak. Widać mamy to we krwi. Ale wiesz, ja i Adam to już
forever.
- Wiem. Poznałem kogoś.
- Dziewczynę?
- Tak. No, co ty?
Krysia zrobiła śmieszny grymas, a Janek szturchnął ją z lekka
po łepetynie i powiedział z rozmarzeniem:
- Ma na imię Basia...