Justin Somper - Wampiraci 05 - Imperium nocy

Szczegóły
Tytuł Justin Somper - Wampiraci 05 - Imperium nocy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Justin Somper - Wampiraci 05 - Imperium nocy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Justin Somper - Wampiraci 05 - Imperium nocy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Justin Somper - Wampiraci 05 - Imperium nocy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 JUSTIN SOMPER IMPERIUM NOCY Przełożyła Edyta Skrobiszewska Strona 2 Dla Sue, Sherri i Scotta dzięki za przyjęcie mnie do załogi! Strona 3 Prolog Trzy dary Zatoka u zachodnich wybrzeży Australii Rok 2512 Connorze, synu, dziedzicu mojego imperium! Oto pierwszy z trzech darów dla uczczenia Twej pierwszej nocy picia krwi. Gdy wskazówki zegara pokażą północ, przyjdź do mojej kajuty. Wówczas wręczę ci pozostałe dary. Twój ojciec krwi, Sidorio Connor stał pod drzwiami kapitańskiej kajuty. Jego dłoń poszukała miecza, bezpiecznie tkwiącego w pochwie. Chłopak zacisnął palce na rękojeści, jak zwykle, gdy był zdenerwowany. Przypominało mu to o chwilach, gdy miał nad sobą pełną kontrolę - kiedy dobywał broni i rzucał się do walki. Gdyby tylko umiał być taki zdecydowany zawsze, nie tylko w ferworze bitwy… Poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny. „Dziwne zjawisko - myślał. - W chwilach stresu adrenalina jest potrzebna, aby człowiek mógł działać, ale zbyt duża jej ilość całkiem go paraliżuje”. Życie chłopca się zmieniło i wiedział, że nie ma już odwrotu. Nie mógł nawet mieć pewności, że nad ranem Grace wciąż będzie wśród żywych. Kiedy widzieli się po raz ostatni, siostra powiedziała mu, że sami kształtują swoje przeznaczenie. Jakże się myliła” - pomyślał Connor z goryczą. Byli niczym muchy złapane w stalową pajęczynę. Złoty zegarek dołączony do listu Sidoria ciążył mu na ręku. Chłopak spojrzał na wskazówki, ledwo widoczne w słabym świetle lamp. Do północy pozostało zaledwie kilka sekund. Nie mógł dłużej zwlekać. Odetchnął głęboko i zastukał w metalowe drzwi. Przez krótką chwilę nic się nie działo. Potem rozległ się głuchy dźwięk odmykanych zasuw. Ciężkie wrota stanęły otworem i Connor wszedł do środka. - Witaj. - Sidorio zamknął drzwi. - Witaj! Miło cię znowu zobaczyć. Widzę, że znalazłeś pierwszy z moich darów. Dobrze na tobie wygląda. - Tak - odparł chłopiec. - Dziękuję, ojcze. Strona 4 - Podejdź bliżej. - Kapitan przywołał go gestem. - Mam tu dla ciebie kolejny prezent. Connor podszedł i ujrzał długą, pomalowaną na niebiesko drewnianą skrzynię ze srebrnym napisem. - To kufer wojenny Kubilaj-chana. - Wampirat pogładził dłonią wieko. - Trzymał go w swoim namiocie polowym. W ten sposób co dzień mógł wybierać, którą bronią będzie walczył. Otrzymałem tę skrzynię w prezencie ślubnym od żony. Sidorio z szacunkiem otworzył i wysunął górną szufladę. Wewnątrz, na jedwabnej wyściółce, leżały różne rodzaje mieczy. Wiele z nich Connor widział po raz pierwszy w życiu. Jakością znacznie przewyższały broń wystawioną w Akademii Piractwa, a nawet dzieła mistrza Yina. - To oręż godny cesarza - powiedział Sidorio. - A co za tym idzie, również cesarskiego syna. - Położył dłoń na ramieniu Connora. - Wybierz sobie jeden miecz, chłopcze. To będzie drugi z moich trzech darów. Connor z zachwytem spoglądał na wypolerowany metal lśniący na tle granatowego jedwabiu. Każde z tych ostrzy miało niepowtarzalny charakter. Wybór był wręcz niemożliwy. - Jeśli żaden z nich ci się nie podoba - oświadczył Sidorio - to otwórz drugą szufladę. Albo trzecią. Nie spiesz się. - Cofnął się o kilka kroków, pozwalając chłopcu podejść bliżej do skrzyni. Connor nie musiał otwierać kolejnych szuflad. W rogu tej wysuniętej dostrzegł miecz, który zdawał się go przyzywać. Broń była skromna, nieefektowna, ale jeden rzut doświadczonego oka pozwolił młodemu piratowi ocenić jej zalety. W głębi serca żywił przekonanie, że tę właśnie klingę wskazałby mu mistrz Yin, wykuwający na Lantao najdoskonalsze miecze. Connor sięgnął do szuflady i ujął broń. Zacisnąwszy palce na rękojeści, wiedział, że dokonał właściwego wyboru. Miecz pasował doskonale, jakby był przedłużeniem ręki. Chłopak wiedział, że jeśli kiedykolwiek użyje tego ostrza w walce, ono go nie zawiedzie. - Czy to ten? - zapytał Sidorio. Connor przytaknął. - Dziękuję, ojcze. Jest niesamowity. - Dobra decyzja. - Wampirat zamknął szufladę. - A teraz usiądźmy. Strona 5 Te słowa nie zabrzmiały groźnie, jednak Connor czuł, że serce wali mu jak oszalałe. Sidorio wskazał chłopcu krzesło naprzeciwko siebie. Connor położył nowy miecz u swoich stóp, stary nadal miał przypasany do boku. Stół był przykryty atłasową kapą obszytą brokatem. Wzrok Connora prześlizgnął się po splotach tkaniny i padł na złotą czarę. Uchwyty naczynia wyobrażały wijące się węże. Sidorio wziął czarę do ręki. - Niegdyś była własnością Cezara - oznajmił z dumą w głosie. Spojrzał na chłopca. - Teraz Cezar obrócił się w proch, a czara należy do mnie. Postawił puchar na stole, tuż obok kryształowej karafki napełnionej po brzegi szkarłatnym płynem. Nie zwlekając, Sidorio odkorkował naczynie, przechylił je nad czarą, a potem znowu starannie zamknął, aby płyn nie zwietrzał. Usiadłszy, kapitan uniósł złoty puchar do ust i opróżnił jednym haustem. Chłopak tymczasem myślał o tym, z jaką łatwością mu to przyszło i że teraz nadeszła jego kolej. Wampirat odstawił czarę i ponownie ją napełnił, po czym podał synowi. Chłopiec widział w rubinowym płynie odbicie swojej bladej twarzy. Sądził, że kiedy podniesie naczynie, dłoń mu zadrży. Nic takiego się jednak nie stało. Odczuwał dziwny spokój. „To dobry znak” - pomyślał. To oznaczało, że był gotów. Poza tym nie pierwszy raz przecież będzie przyjmował krew - po prostu wcześniej nie pił jej tak bezpośrednio. - Synu. - Wargi Sidoria były czerwone od napoju. - Krwi z mojej krwi, dziedzicu mojego wiecznego imperium… Pij. Connor dotknął ustami brzegu czary. Sam nie wiedział, czego się spodziewać, i gdy upił pierwszy łyk, zdziwił się, jakie to było naturalne. Świadom tego, że Sidorio bacznie mu się przygląda, ponownie uniósł naczynie do ust. Wampirat uśmiechnął się, kiedy Connor odstawił wreszcie pustą czarę. „To nie było takie trudne” - myślał chłopiec, zadowolony z siebie. Fala przyjemnego ciepła, promiennej energii wypełniła jego ciało. Czuł się silny, niepokonany. - Dobre? - zapytał Sidorio. - Tak. - Dolać jeszcze? - Dłoń kapitana uniosła już karafkę. - Poproszę. Strona 6 - Dobry chłopak! - Wampirat napełnił czarę. - Tym się podzielimy. Połowa dla mnie i połowa dla ciebie. - Uśmiechając się, wypił spory łyk. Potem podał naczynie synowi. Connor pił i czuł, jak jego siła rośnie; był teraz potężny. Gdyby musiał, mógłby sam pokonać całą plądrującą miasto armię. Nie, nie gdyby musiał - gdyby chciał. - Jeszcze? - spytał Sidorio. Chłopiec przytaknął. Czas płynął i w pewnym momencie Connor zauważył, że kapitan odstawia na stół pustą karafkę. - Opróżniliśmy całą, ale mogę kazać przynieść więcej. - Sidorio spojrzał na chłopca z powagą. - Następnym razem, synu, zapomnimy o tych formalnościach i razem zapolujemy na świeżą krew. Ramię w ramię. Connor zastanawiał się przez chwilę nad tymi słowami. Polowanie… Czy zdołałby się posunąć tak daleko? Cóż, po wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich sześciu tygodni, nie mógł tego wykluczyć. Jak zauważył Sidorio - Connor Tempest już nie istniał. Teraz był Connorem Kwintusem Antoniuszem Sidoriem. Kapitan mówił dalej. - Nadeszła pora, abyś otrzymał trzeci dar. Zapewne zgodzisz się, że najlepsze zostawiłem na koniec. - Zegarek jest fajny, a miecz wyjątkowy… To musi być coś naprawdę ekstra - odparł chłopiec. Sidorio zdjął z szyi jeden z łańcuchów. Connor poczuł się rozczarowany. Biżuteria? Po tym, jak dostał dwa naprawdę wspaniałe prezenty? Zaraz jednak dostrzegł, że na łańcuchu zawieszony jest klucz z wyrytym numerem. Zaintrygowany chłopiec obrócił klucz w dłoni i spojrzał na wampirata. - Co to? - spytał. - Klucz do kajuty trzysta dwadzieścia dziewięć - wyjaśnił Sidorio. - Tam czeka na ciebie mój trzeci dar. Musisz tylko otworzyć drzwi. - Mam iść teraz? - Jeśli chcesz. Pójdę z tobą. Connor skinął głową. - Jasne… ojcze. Strona 7 Po raz kolejny dźwięk tego słowa wywołał na ustach wampirata uśmiech. Obaj wstali od stołu. Connor podniósł z podłogi swoją nową broń. Nie zamierzał ani na chwilę tracić jej z oczu. Była zbyt piękna. Sidorio z dumą prowadził syna przez korytarz. Czekali tam na nich członkowie załogi. Nawet nie próbowali ukryć zainteresowania chłopcem. Connorowi to nie przeszkadzało - nie czuł się ani trochę skrępowany. Nic dziwnego, że tak się w niego wpatrywali. W tym krótkim czasie, jaki spędził w kajucie Sidoria, jego przeznaczenie się dokonało. Został ich przyszłym dowódcą. Był synem kapitana, dziedzicem wiecznego imperium nocy. Sidorio zatrzymał się przed drzwiami na końcu korytarza i wskazał na nie. - Kajuta trzysta dwadzieścia dziewięć - oznajmił. - Twój dar czeka w środku. Connor podszedł do drzwi i umieścił klucz w zamku. - Powinienem cię uprzedzić… - Kapitan przysunął się bliżej. - Jeszcze nie jest całkiem gotowy. - Co masz na myśli? - Chłopiec przekręcił klucz. Zgrzytnęły zasuwy i metalowe drzwi stanęły otworem. Connor wszedł do środka. Tuż za nim próg przestąpił Sidorio. - Proszę - powiedział. - Mój trzeci dar. Jak mówiłem, jeszcze nie całkiem gotowy. Chłopiec nie mógł wydobyć z siebie słowa. To, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie. Czy to jakaś sztuczka? Halucynacja wywołana pierwszym piciem krwi? Nie. To była prawda. Widział ją i czuł. Trzeci dar Sidoria. I ten… ten koszmar miał być najlepszym z jego prezentów dla syna. - Coś ty zrobił? - wykrztusił Connor. - D1 a c z e -g o to zrobiłeś? - Pokręcił głową, a potem jeszcze raz otworzył usta i wydał głośny, przeszywający krzyk. Strona 8 Rozdział 1 Nie trać głowy… Sidorio stał na plaży i tulił w ramionach odciętą głowę swojej małżonki. Lola. Otworzył usta, by wypowiedzieć jej imię, ale teraz, gdy odeszła, było to zbyt bolesne. Wiedział, że ona już nigdy nie spojrzy na niego tymi oczami, które zawsze zdradzały jakieś niecne zamiary. Nigdy się nie uśmiechnie i nie weźmie go za rękę. Nie uniesie jednego ze swych antycznych kielichów wypełnionych najlepszym rocznikiem. Nie napije się z gracją dowodzącą arystokratycznego pochodzenia… Sidorio spojrzał na głowę ukochanej i zdumiał się. Mimo skóry bladej niczym odbicie księżyca na spokojnym morzu jej twarz porażała urodą. Lady Lola Elizabeth Mizerykordia Lockwood Sidorio… Nie minęła nawet godzina, odkąd zostali mężem i żoną, a już została mu odebrana. Okrutnie zabita u stóp ołtarza przez jego własnego syna. W oczach kapitana wezbrały łzy. Było to dla niego nowe odczucie. Słona kropla opadła na policzek Loli. Sidorio pomyślał i nagle, że być może woda ją ożywi, że jego ukochana nie jest tak naprawdę martwa, tylko śpi. Jednak gdzieś w środku wiedział, że odeszła na zawsze. Znowu został sam. Podniósł wzrok i dostrzegł niewielką łódkę sunącą po wodzie. Oddział piratów powracał na statek po wypełnieniu straszliwej misji. Byli już zbyt daleko, by Sidorio mógł rozróżnić sylwetkę kapitan Cheng Li i młodego zabójcy Loli. Ale dobrze zapamiętał twarz tego chłopca. Należała bowiem do jego potomka - krwi z jego krwi… Do jego syna, Connora. - Mój syn… - jęknął z bólem. Skądś dobiegł go dźwięk przypominający westchnienie. Natychmiast spojrzał na głowę żony z nadzieją. Ale był to tylko odgłos fali uderzającej o brzeg. Twarz Loli pozostawała nieruchoma. Sidorio pogłaskał jej blady policzek. Poczuł pod palcami odmienną fakturę skóry - nie był to już ten sam gładki alabaster, do którego przywykł. Popatrzył na tatuaż w kształcie serca wokół lewego oka Loli. To czarne serce, te zamknięte powieki skrywały najcenniejsze z klejnotów. Gorąco pragnął, by żona otworzyła oczy, Strona 9 bodaj na chwilkę. Gdyby tylko mógł je znowu ujrzeć, jeden, jedyny raz… Chociaż nie. To byłoby dla niego za mało. Zawsze pragnąłby więcej. Nawet gdyby mógł cofnąć zegar o godzinę, nawet gdyby nadal mieli przed sobą całą wieczność, jemu by to nie wystarczyło. Z każdą sekundą skóra Loli stawała się coraz bardziej pomarszczona. Teraz, gdy złamano pieczęć jej nieśmiertelności, oszukane lata dopadły ją nareszcie. Widok był okropny. Sidorio przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Byli na plaży, podobnej do tej, na której teraz stał… Lola i dziewczęta z jej załogi drażniły się z nim, ale potem mu wyznała, że był to jedynie sposób na przyciągnięcie jego uwagi. Jak ona to ujęła? Tak wspaniale się wysławiała… - Niełatwo płotce wysłać sygnał do wieloryba. Właśnie tak! Niemal usłyszał jej głos i mimo woli się uśmiechnął. Zastanawiał się, ile czasu minie, nim wszystko zapomni. Kiedy zatrze mu się w pamięci także i tamta chwila? Myślami powrócił do tego wieczoru, gdy wtargnął niezapowiedziany na jej statek, Wagabundę - jednostkę mniejszą od jego potężnego Krwawego Kapitana. Lola szykowała sobie właśnie kąpiel we krwi. Był to element jej sekretnych zabiegów kosmetycznych, dzięki którym pozostawała piękna. Tamtej nocy zaniechała ich jednak - dla Sidoria. Zamiast tego razem pili krew z jej ulubionych antycznych kielichów. Poczęstowała go galaretką… Ten obraz wywołał następny - ich pierwsze wspólne polowanie. Lola zawsze wolała sączyć krew z weneckich pucharów, ale poszła z nim, bo chciała poznać jego zwyczaje. Pragnęła ich doświadczyć. Sidorio starał się jej odwdzięczyć tym samym, chociaż nigdy nie pojął, w czym kielich miałby być lepszy od naczynia, którym jest ludzkie ciało. Noce, kiedy polowali razem niczym dwa wilki, stanowiły jego najradośniejsze wspomnienie. Przywoływanie wspólnych chwil przejmowało go jednak chłodem, powodowało tępy ból głowy. Twarz Loli z każdą minutą stawała się coraz bardziej pomarszczona; jej skóra była tak sucha, że zaczęła się łuszczyć. Rozpadała się na jego oczach. Sidorio poczuł lęk, że głowa jego pięknej żony obróci się w proch, przesypie mu się przez palce i uleci z wiatrem. Zamknął oczy, pragnąc, by okryła go ciemność. Teraz myśli o Loli powodowały ból. Ale nie potrafił ich odepchnąć: to, jak wybierała mu nowe ubrania, na przykład strój ślubny, który miał nadal na sobie, chociaż nie przepadał za wytwornym stylem; wieczór, kiedy pokazała mu, jak trzeba zakręcić kieliszkiem, by uwolnić aromat krwi; ta chwila, ten magiczny moment, kiedy zgodziła się go poślubić… Strona 10 Została jego żoną, tak. Ale co ważniejsze - stała się całym jego światem. A teraz odeszła. Sidorio był samotny, zanim ją poznał, jednak nie aż tak… Ciszę rozdarł jego przejmujący krzyk. Wiatr szeptał mu coś do ucha, jakby dzielił z nim żałobę. Odgłos się powtórzył i Sidorio zaczął się zastanawiać. Nie, to nie wiatr. Aura była bezwietrzna. Usłyszał kolejny dźwięk, już nie tyle szept, ile ciche chrząknięcie. Kusiło go, by uwierzyć, że w Loli nadal tli się iskierka życia. Lękając się zawodu, spojrzał na twarz żony. Nie miał wyboru. Musiał jeszcze raz ją zobaczyć. Jej piękne oblicze i tatuaż czarnego serca. Spojrzał na jej rubinowe usta. Czy to wyobraźnia płatała mu figle, czy naprawdę lekko się rozchyliły? Skóra nie była gładka, ale nie pojawiały się już kolejne zmarszczki. Sidorio pokręcił głową. Takie myśli mogą doprowadzić do obłędu. Nie był pewien, czy już nie oszalał, bo pośród czerni tatuażu nagle błysnęło piękne brązowe oko. Sidorio poczuł, że traci grunt pod nogami. - Nie! - jęknął. - Żadnych sztuczek! Pozwólcie mi ją opłakiwać. Po tych słowach usta Loli rozchyliły się w delikatnym uśmiechu. A potem Sidorio usłyszał jej głos: - Odrobinę się pospieszyłeś z tą żałobą, mój drogi mężu. Wampirat zamarł. - Żadnych sztuczek! - krzyknął. - Kimkolwiek jesteś, ktokolwiek to robi, ma przestać! Muszę pozwolić jej odejść! W oczach Loli zapłonął ogień. - Drogi Sidzie. Na razie donikąd się nie wybieram. Ale jeśli będziesz tak miły i połączysz mnie z moim ciałem, chętnie wrócę z tobą na któryś z naszych statków. To nie był sen ani szaleństwo. To był prawdziwy, szczerozłoty cud! Sidorio nie umiał opanować radości, która go ogarnęła. - Wróciłaś! - wołał. Po policzkach ciekły mu łzy. - Ale jak? Jak to możliwe?! Lola spojrzała na męża. Choć jej twarz była pokryta siateczką zmarszczek, nadal odznaczała się niespotykaną urodą. Strona 11 - Mój najdroższy, naprawdę sądziłeś, że zostawię cię w naszą noc poślubną? Nic z tego! Niełatwo znaleźć takiego mężczyznę jak ty. Sidorio z niedowierzaniem pokręcił głową. Teraz wiedział, że nie uległ złudzeniu. Tylko Lola mogła powiedzieć coś podobnego. - Wróciłaś - powtarzał. - Naprawdę wróciłaś! - Tak - odparła lady Lola Elizabeth Mizerykordia Lockwood Sidorio. - Wróciłam, drogi mężu. Nie traćmy więcej czasu. Zabierz mnie do mojego ciała. Potem będę potrzebowała czegoś bardzo mocnego do picia. - Rozumiem, o co ci chodzi. Sidorio ruszył przez plażę z głową ukochanej małżonki w objęciach. Czując przepełniającą go radość, zaczął biec, aż znalazł się na szczycie klifu, gdzie czekało smukłe, bezwładne ciało Loli. Sidorio przyłożył głowę do rozciętych żył i tętnic, kości i mięśni szyi. Lola ponownie zamknęła oczy. Zmarszczyła brwi, jak gdyby doświadczała przeszywającego bólu. Jej mąż bał się, że to nie zadziała, ale już wkrótce rozcięte tkanki zaczęły się zespalać. Patrzył zafascynowany, jak zakrwawione i posiniaczone ciało wampiratki samoistnie się regeneruje. Złuszczona skóra odpadła z jej twarzy, a zmarszczki się wygładziły. Cera szybko odzyskiwała swój dawny blask i gładkość. Teraz Lola wyglądała nawet młodziej niż przed tym nieszczęsnym zdarzeniem. Przez cały czas jej oczy pozostawały zamknięte. Była spokojna, jakby zażywała relaksującej drzemki. Sidorio ujął twarz żony w obie dłonie. Kruczoczarne włosy Loli wiły się między jego palcami. Ledwie mógł uwierzyć, że ona naprawdę tu jest, że nie uroił sobie jej powrotu. Czuł pod skórą małżonki nowy rodzaj energii. Niewiele wiedział o biologii wampirów, ale wyobrażał sobie ciemne komórki mnożące się w żyłach ukochanej. Kobieta otworzyła oczy. Płonęło w nich niezwykłe światło, które dla Sidoria było nie tylko oznaką jej odrodzonego życia, lecz także zapowiedzią wspaniałej przyszłości. Lola wróciła, stanie u jego boku. Nareszcie mogą rozpocząć wspólną podróż. Kto wie, dokąd razem dotrą? Sidorio poczuł się tak, jakby i w niego wstąpiło nowe życie. Ponownie pomyślał o Connorze. Skoro odzyskał Lolę, czemu nie miałby odzyskać syna? No i oczywiście córki, Grace. Nadeszła pora, by stali się rodziną. Zauważył, że żona mu się przygląda. Nadal spoczywała na miękkiej trawie. Wampirat nachylił się i odgarnął jej z oczu pukiel włosów. Tatuaż był znów wyraźnie widoczny. Strona 12 - Co nas teraz czeka, moje Czarne Serce? Rzęsy Loli zatrzepotały niczym aksamitne skrzydła ćmy.. - Jest chyba taki zwyczaj, że po ślubie małżonek zabiera oblubienicę na miesiąc miodowy… - Miesiąc miodowy? - Sidorio wysilił pamięć. - A tak, rzeczywiście. Dokąd chcesz popłynąć? - Tam, gdzie jest zimno - odparła Lola. - Mam dość tych nieustających upałów. Zabierz mnie w jakieś naprawdę lodowate miejsce. Sidorio uśmiechnął się szeroko. Jego złote kły błysnęły w świetle księżyca. - Czegokolwiek zapragnie twoje czarne serce, moja słodka. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. Lola z wdziękiem podała mężowi dłoń. - A ja dla ciebie - oznajmiła. - Teraz i przez całą wieczność. Strona 13 Rozdział 2 Plażowi piraci Connor Tempest stał spokojnie na pokładzie statku i czekał na znak od Cate „Kord” Morgan. Zerknął w prawo, na Barta Pearce’a, który w odpowiedzi mrugnął do niego porozumiewawczo. Jak zwykle, Connor czerpał siłę z obecności przyjaciela. W ogniu walki - i nie tylko - nie było nikogo, na kim mógłby polegać bardziej niż na Barcie. Po lewej, nieco z przodu, stała nowa kapitan Federacji Pirackiej - Cheng Li. Jej skośne oczy ze skupieniem wpatrywały się w Cate. Pod wieloma względami sytuacja przypominała tę sprzed kilku miesięcy, kiedy to wszyscy czworo służyli na pirackim okręcie Molucca Wrathe’a, noszącym nazwę Diablo. Ale teraz nie znajdowali się już na Diabłu i nie byli podkomendnymi kapitana Wrathe’a. Cała czwórka młodych ludzi w krótkim czasie przebyła długą drogę, która w przypadku Connora okazała się najtrudniejsza i najbardziej pokrętna. Chłopak miał wrażenie, jakby ostatnich kilka miesięcy spędził na jeździe jakąś szaloną kolejką górską. Ale teraz nie chciał myśleć o sobie. Nie było na to czasu. Należało przygotować się do działania. Sprężył ciało niczym jastrząb czyhający na ofiarę i starał się skoncentrować na czekającej ich walce. W pobliżu znajdowali się również jego nowi towarzysze. Connor omiótł spojrzeniem twarze Jacoby’ego Blunta i Jasmine Peacock. Idealna para. Tym właśnie się wydawali, gdy po raz pierwszy spotkał ich w Akademii Piractwa. Byli jednymi z najbardziej utalentowanych i najpopularniejszych studentów ostatniego roku. Przepełniała ich wówczas taka beztroska! Teraz pełnili służbę na Tygrysie pod komendą kapitan Cheng Li. Elitarne szkolenie doskonale przygotowało tych dwoje do pełnienia zawodu pirata, lecz nie do zawirowań, które pojawiły się w ich życiu prywatnym. „Tak - myślał Connor, wodząc wzrokiem po pięknym profilu Jasmine. - Takiego zwrotu akcji nikt z nas nie przewidział”. Cate dała sygnał. Bez cienia wahania Connor, Bart i Jacoby ramię w ramię przeskoczyli burtę. Nim wylądowali na pokładzie drugiej jednostki, walka rozgorzała na dobre. Strona 14 Szczęk krzyżującej się stali bywał niekiedy tak głośny, że niemal nie do zniesienia. Ale teraz ten okropny hałas wydawał się błogosławieństwem, bo zagłuszał zamęt panujący w umyśle chłopca. Tu, w bitewnym ferworze, nie słyszał już bezlitosnych głosów rozlegających się w jego głowie. Tutaj wszystko było proste. On i jego towarzysze mieli zadanie - walczyć i wygrać. A Connor Tempest właśnie je wypełniał. - Tempest, za mną! - krzyknął Jacoby. Connor posłusznie podążył za nim. Jacoby Blunt pełnił funkcję zastępcy kapitana na Tygrysie, uważano go za prawą rękę Cheng Li. Niezależnie od tego, jak pokręcone wydawały się ich stosunki, hierarchia była jasna i Connor musiał jej przestrzegać. Młodzi piraci biegli przez pokład, depcząc po piętach uciekającemu kapitanowi zaatakowanej jednostki oraz pierwszemu oficerowi. Jeśli - a raczej kiedy - ci dwaj się poddadzą, bitwa będzie skończona. Ten statek był mniejszy od Tygrysa czy Diabla, więc Jacoby i Connor musieli poruszać się gęsiego. Nieznajomość terenu ich spowalniała, a przeciwnicy byli młodzi i szybcy. Cate i Cheng powiedziały, że będzie to łatwa misja, ale Connor miał już dosyć doświadczenia, by wiedzieć, że coś takiego po prostu nie istnieje. Sprawy zawsze mogą potoczyć się niepomyślnie. Kiedyś on i reszta załogi kapitana Wrathe’a wpadli w zasadzkę na pokładzie Albatrosa - statku, na który napadli. W rezultacie stracił życie bliski przyjaciel Connora i Barta, Jez. Krew polała się ponownie podczas akcji w Forcie Zachodzącego Słońca, tym razem z winy jak zawsze samolubnego Promyka Wrathe’a, bratanka Molucca. By ocalić życie chłopca, Connor musiał zabić strażnika. Potem został okrzyknięty bohaterem, ale to doświadczenie sprawiło, że zaczął wątpić w swoje pirackie powołanie. Teraz biegł za Jacobym po krętych schodach prowadzących pod pokład. Widzieli i słyszeli uciekających przeciwników, którzy wykrzykiwali przekleństwa i wyzwiska pod adresem atakujących ich piratów. Connora uderzyło nie tyle słownictwo – choć było doprawdy bogate - ile barwa głosów. Wiedział, że tamci są młodzi, ale jak bardzo? Postanowił na razie o tym nie myśleć. Miał inne sprawy do rozważenia. Najważniejszą z nich było pytanie: dokąd zmierzają uciekający? Działania tamtych dwóch przeczyły logice. Uczniowie Akademii Piractwa doskonale wiedzieli, że nie należy uciekać pod pokład. Ale przeciwnicy Connora nie studiowali w Akademii. Byli „plażowymi piratami” - leniwymi dzieciakami, które liczyły na szybkie zdobycie sławy i fortuny. Kilka lat temu mogli wyrosnąć na kapitanów słynnych jak sam Molucco Wrathe. Ale teraz już nie. Sytuacja zmieniła się Strona 15 diametralnie. Federacja tępiła bez litości nieautoryzowane jednostki i samozwańczych kapitanów. Zagrożenie na oceanach było coraz większe i dowództwo nie mogło dłużej patrzeć przez palce na wybryki „plażowych piratów”. Cheng Li i Cate wyraziły się jasno, kiedy przedstawiały towarzyszom cel misji: należy błyskawicznie przejąć statek i aresztować załogę. Jacoby rzucił się w dół po schodach. Connor nadal był pod wrażeniem tego, jak wysportowany jest ten chłopak. Ze swoim giętkim, umięśnionym ciałem Jacoby przypominał bardziej panterę niż człowieka. Connor biegł za nim i nawet do głowy mu nie przyszło, że jest równie zwinny i szybki. - Tędy! - krzyknął Jacoby, gdy towarzysz znalazł się obok niego. Pędzili kolejnym korytarzem w stronę znajdujących się na końcu drzwi. Wrogowie musieli ukryć się w tej kajucie. Nie było stąd innej drogi ucieczki. Connor gestem zatrzymał Jacoby’ego, obawiając się, że mogą wpaść w pułapkę. Młody porucznik zrozumiał go bez słów. Connor pamiętał, że Jasmine nazwała to „synchronizacją”. Wspomniała, że mówił o tym na jednym z wykładów niedawno zamordowany dyrektor Akademii Piractwa, komandor John Kuo. Kuo odszedł, ale jego nauki przetrwały. A to najcenniejsze dziedzictwo, jakie można po sobie pozostawić. Dwaj młodzi piraci rozejrzeli się dokoła, oceniając możliwości. Upewniwszy się, że jest tylko jedna, Jacoby odwrócił się do Connora. Ten skinął głową i obaj znów ruszyli korytarzem. Już po chwili szturmowali drzwi kajuty. Przeciwnicy zabarykadowali wejście, ale na nic się to zdało. Connor i Jacoby wpadli do ciemnego, przestronnego pomieszczenia. Jego środek zajmował długi, ciężki stół otoczony wysokimi krzesłami. Na pierwszy rzut oka ta kajuta nie różniła się od innych, które widywali, lecz wtem dostrzegli setki mieczy różnych rozmiarów i kształtów. Obwieszone bronią ściany sprawiały wrażenie wykonanych z metalu. To była istna zbrojownia. Przeciwnikom na pewno nie zabraknie oręża. Ale gdzie oni się ukryli? Connor spojrzał w górę i na wiszącym tuż nad stołem żelaznym żyrandolu zobaczył niewielką, skuloną postać. Zorientowawszy się, że został zauważony, przeciwnik rozbujał ciężką lampę, by nabrać impetu, a potem skoczył na Connora. W tym samym momencie spod blatu dobiegł ich okrzyk wojenny i drugi pirat zaatakował z siłą pędzącej kuli armatniej. Nie wahając się ani sekundy, Connor wskoczył na stół i spotkał się z przeciwnikiem w pół drogi. Po raz pierwszy zobaczył jego twarz - chłopiec nie mógł mieć więcej niż dziewięć lub Strona 16 dziesięć lat. W innych okolicznościach pogratulowałby małemu ambicji, ale teraz nie było na to czasu. Mały pirat uśmiechnął się złośliwie i dobył miecza. Connor prędko odparował jego cios swoim rapierem. Słyszał, że Jacoby zwarł się z kapitanem wrogiego statku. Chciał sprawdzić, jak radzi sobie towarzysz, ale nie mógł ryzykować spuszczenia choć na moment z oczu swojego przeciwnika. Chłopiec był pełen wigoru i Connor nie wątpił, że gdyby zdobył przewagę, nie miałby dla niego litości. Skupił się na obronie, pozwalając tamtemu atakować. Był pewien, że prędzej czy później przyłapie smarkacza na jakimś błędzie i go pokona. Chłopiec był wątły i nie mógł mierzyć się z nim pod względem siły, ale bez wątpienia wykazywał się też niezwykłą zwinnością. Zadziwiał tym Connora, który mimo swoich czternastu lat, czuł się przy swoim przeciwniku stary i ociężały. Imponowały mu tupet dzieciaka i jego talent. Z łatwością mógł sobie wyobrazić, że ten mały zdobywa w Akademii liczne pochwały, a Cheng Li bierze go pod swoje skrzydła, jak to niedawno uczyniła z Bo Yin. Ale chłopiec nie miał doświadczenia i Connorowi łatwo udało się zagnać go do kąta. Walka była skończona. Profesjonalista z łatwością pokonał plażowego pirata. Podczas pojedynku, mimo różnicy wieku, wydawali się sobie równi. Teraz jednak Connor miał przed sobą tylko wystraszone dziecko. Dziecko, które pluło i obrzucało go wyzwiskami. Uznał, że pora dać małolatowi nauczkę. Wysunął ostrze i dotknął nim twarzy przeciwnika. Ostrożnie przeciągnął czubkiem rapiera po policzku chłopca, obserwując, jak cienka strużka krwi zabarwia bladą skórę. Widział przerażenie w oczach małego i wiedział, że tamten zrozumiał, iż przegrał. Do kogo należy decyzja, czy pokonany zginie, czy będzie żył? I dopiero wtedy Connor pojął, jak bardzo jest wściekły. Wściekły na tych plażowych piratów, włóczących się po morzach i psujących szyki zawodowcom. Wściekły, bo odmówiono mu prawdziwej walki, która czekałaby go w starciu z doświadczonym piratem - walki, której domagały się jego ciało i umysł. Przede wszystkim jednak był wściekły na siebie. Za to, że są rzeczy, nad którymi nie ma kontroli. - To koniec. - Usłyszał słowa Jacoby’ego skierowane do młodego kapitana. On również pokonał swego przeciwnika. Teraz zwrócił się do towarzysza: - Connor, to koniec. Opuść miecz! Głos Jacoby’ego był wyraźny i dźwięczała w nim pewność siebie. Dla niego zadanie zostało wypełnione. Tak postrzegał każdą bitwę, każdą misję, każdy mijający dzień. Rzeczy były czarne lub białe; żadnych szarości. „Dla mnie nic już nigdy nie będzie takie proste” - pomyślał Strona 17 Connor z goryczą. Nie po tym, czego się o sobie dowiedział. Był, kim był, i nic nie mógł na to poradzić. Już na zawsze, na całą wieczność pozostanie Connorem Tempestem, synem wampira. Strona 18 Rozdział 3 Nowożeńcy Morze Czarne, Odessa, Ukraina - Bardzo mi się tu podoba - oświadczyła Lola, odwracając wzrok od Sidoria i patrząc na zamarznięte morze. - Wiedziałam, że wybierzesz idealne miejsce na nasz miesiąc miodowy. Przeraźliwe zimno sprawiało, że uderzające o brzeg fale zamarzały. Magiczna sceneria, można by rzec, spoglądając na delikatną fioletową poświatę księżyca i słuchając odległych odgłosów morza zmieniającego się w lód. Prószący śnieg zaczął przykrywać stół, przy którym siedzieli. Lola spojrzała na męża i chwyciła go za rękę. - Jaki ty jesteś mądry! - powiedziała. Sidorio się uśmiechnął. Na palcach jednej ręki mógł policzyć, ile razy w ciągu jego boleśnie długiej egzystencji nazwano go mądrym. Odwrócił głowę, aby spojrzeć na hotel, z którego okien sączyło się przytłumione światło. W przeszłości ta rokokowa budowla była carskim pałacem i nadal miała w sobie coś królewskiego. Państwo Lockwood-Sidorio stanowili obecnie jego jedynych gości. Wybrali apartament zajmowany niegdyś przez Piotra Wielkiego i jego żonę, carycę Katarzynę. - Co za uroczy zbieg okoliczności - skomentowała Lola, wyrywając klucz recepcjoniście, który pod nieobecność połowy obsługi pełnił również funkcje kierownika restauracji i głównego kelnera. Ze względu na brak gości podczas długich surowych zim w hotelu pozostawał tylko niezbędny personel. Nowożeńcom to nie przeszkadzało. Nie mieli wygórowanych wymagań. Niemłody kelner zmierzający w kierunku niekonwencjonalnej, ale nad wyraz hojnej pary zajmującej stolik na przysypanej śniegiem plaży przyglądał się obojgu. Ubrana w długie futro z soboli kobieta miała na twarzy intrygujący tatuaż, a mężczyzna w wojskowym płaszczu roztaczał aurę osoby, której nieobca jest walka. Strona 19 - Sir. - Kelner odchrząknął. - Muzycy przyjechali. Tak jak pan sobie życzył. - Potem powlókł się przez śnieg w kierunku hotelu. Lola klasnęła z radości. Patrząc z miłością na męża, zawołała: - Muzycy! Brawo! - Wspominałaś, że masz ochotę na koncert. - Sidorio spojrzał jej w oczy. - Czegokolwiek zapragnie moja żona, będzie jej to dane. Lola się uśmiechnęła. - Czegokolwiek zapragnę? Wampirat puścił do niej oko. - Przekonaj się. - Nowy statek - oznajmiła bez namysłu. - Taki jak Tyfon Trofie Wrathe. - Na chwilę umilkła i uśmiechnęła się złowieszczo. - Nie, nie taki jak Tyfon. Chcę Tyfona! Sidorio wyglądał na rozbawionego. - Jej złota dłoń ci nie wystarczy? Lola zrobiła urażoną minę. - Jej odrażający synalek mi ją ukradł. Nieistotne. Spełniła swoje zadanie. - Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, jak złota dłoń ozdobiła jej nietypowy bukiet ślubny. - Dobrze - odparł Sidorio. - Zdobędę dla ciebie jej statek. Coś jeszcze? Co mogę zrobić dla ciebie tej nocy? - Cóż… - zaczęła. - Jestem spragniona. A ty? Sidorio przytaknął z uśmiechem. Potem zagwizdał, wzywając kelnera, który nadal brnął przez śnieg. Słysząc ostry niczym świst bata gwizd klienta, starszy człowiek zatrzymał się i zawrócił. Poruszał się nieznośnie powoli. - Przynieś nam półtoralitrową butelkę waszego najlepszego rocznika - burknął Sidorio. Kelner uniósł pokrytą szronem brew. - Najlepszy rocznik jest bardzo drogi, sir. Szczególnie w półtoralitrowej butelce. Wampirat wzruszył ramionami i wyjął z kieszeni kilka złotych monet. - Nie drażnij mnie rozmową o pieniądzach. Dobrze wiesz, że mam ich wystarczająco dużo, aby kupić cały ten wasz zapuszczony hotelik. Przynieś nam wino. - Zauważył, że Lola przypatruje mu się z podziwem. - Moja żona jest koneserką. Ma bardzo wyrafinowane podniebienie. Strona 20 - Jak pan sobie życzy, sir! - Kelner skinął głową i rozpoczął kolejną mozolną wędrówkę przez zaspy. Lola zsunęła buty i postawiła nagie stopy na zamarzniętej ziemi. To było cudowne uczucie. Po raz kolejny zadrżała z rozkoszy. Pojawili się muzycy, młodzi ludzie opatuleni w płaszcze i szaliki. Na dłoniach mieli rękawiczki bez palców. Powoli wdrapali się na stare metalowe podium dla orkiestry. Bez zbędnych wstępów sięgnęli po instrumenty i zaczęli grad. Melodia była czarująca. Łączyła w sobie niewinność folkowych brzmień z namiętnością tanga. Lola wstała, pozwalając, by jej sobolowe futro zsunęło się na oparcie krzesła. Wyciągnęła rękę. - Zatańcz ze mną, mężu! Sidorio swymi mocnymi palcami ujął jej drobną dłoń. Ruszyli zaśnieżoną plażą w stronę zespołu. Wokalistka - dziewczyna o ciemnych oczach i rzęsach przypominających odnóża pająka - uśmiechnęła się, gdy dziwna para zaczęła tańczyć. Ich styl był niezwykły, ale zdradzał talent. Lola pisnęła z zachwytu, kiedy Sidorio przegiął ją w tył. Odchyliła głowę, ukazując świeże blizny na szyi. Jej czarne włosy dotknęły lodu. Z lubością wpatrywała się w srebrną tarczę księżyca. Po skończonym tańcu Sidorio odprowadził żonę do stolika. Pod ich nieobecność kelner przyniósł butelkę wina i kieliszki. Wszystko pokryła już cienka warstwa szronu. - Ja naleję - rzekła Lola, strącając śnieg z butelki. Unosząc ją do światła, zerknęła na pożółkłą etykietę. Potem obróciła butelkę do góry dnem i wylała jej ciemną, lepką zawartość wprost na biały puch. Sidorio uśmiechnął się szeroko. Muzycy zaczęli nową piosenkę - skrzypce i akordeon akompaniowały wokalistce, która uderzała w tamburyn i przytupywaniem podkreślała coraz żywszy rytm. Po chwili całkowicie poddała się pulsującej melodii. Lady Lockwood Sidorio oddała mężowi pustą butelkę, kołysząc nią lekko. - Lola chce pić - oznajmiła głosem małej dziewczynki. Uśmiechnęła się wesoło i dodała: - Najdroższy, może przyniesiesz mi coś naprawdę gaszącego pragnienie? Skinąwszy głową, wampirat wziął od niej butelkę i ruszył przez zaspy. Lola dostrzegła płonący w jego oczach ogień - znak, że jego również dręczył głód.