Jurak Daniel - Szczury

Szczegóły
Tytuł Jurak Daniel - Szczury
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Jurak Daniel - Szczury PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Jurak Daniel - Szczury PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Jurak Daniel - Szczury - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Daniel Jurak Szczury Dochodziła godzina dziewiąta wieczorem. Przychodził tutaj ostatnio coraz częściej. Otworzył drzwi i wszedł do środka. "The Afterlife", ulubione miejsce ulicznych najemników. Knajpa podzielona była na trzy części: Antechamber, Crypt i Hades. W pierwszej panował tłok. Ludzie siedzieli przy metalowych stolikach, pili, rozmawiali. Ubrani wyzywająco, kolorowe wszczepy włosów, skórzane kurtki, oznaki przynależności do gangów. Johny doskonale wiedział, że z reguły to tylko pozoranci. Cześć z nich to szacowani pracownicy wielkich korporacji, którzy po nocach szukają mocnych wrażeń. Nie czekając dłużej, szybko przecisnął się dalej. Minął też Crypt i wszedł do Hadesu. O tak. Tutaj było już luźniej. Przyciemnione światło nie drażniło oczu. Tutaj lokal ukazywał swoją prawdziwą rolę. Na około pełno było ludzi takiego samego pokroju. Wielcy, ubrani w grube kurtki pancerne lub skórzane płaszcze. W pobliżu zawsze jakaś broń. To samo spojrzenie. Po części odbijała się w nim utrata człowieczeństwa a po części przeszłość. A może to właśnie przez taką przeszłość stawali się bardziej maszynami niż ludźmi. Tak, może to jedno i to samo ... Podszedł do barmana. - Piwo - powiedział. - 18 eurodolców. - odpowiedział barman podając napój. Johny rzucił na kontuar kilka banknotów. Zabrał puszkę i odszedł usiąść przy stoliku. Usadowił się wygodnie. Broń położył na kolanach. Pociągnął większy łyk. Dobrze jest się napić od czasu do czasu. Pochłaniał kolejne porcje z puszki, patrząc w głąb pomieszczenia. Myślał o przeszłości. O tym kim był, i kim jest teraz. Jak musiał zmienić swoje życie, żeby się dostosować. Żeby przetrwać, przeżyć. W drzwiach ukazał się kolejny klient. Na pierwszy rzut oka postawny i dobrze zbudowany. Ubrany w elegancko skrojony i zapewne nietani płaszcz. Pod pachą dostrzegł wypukłość. Ocenił to na Militech Arms Avenger. Pistolet raczej dla profesjonalistów. To go zaciekawiło. A że nie miał nic ciekawszego do robienie to patrzył co "nowy" robił. Tamten podszedł do barmana. Zamienił z nim kilka słów. Po czym odwrócił się w stronę Johniego i ruszył w tym kierunku. Ręka powolnym ruchem znalazła się na broni spoczywającej pod stołem. Drewniany stolik nie zatrzyma pocisków z jego dziewięciomilimetrowego Federated Arms. Lubił swą broń. Prawie nigdy nie zawodziła. Dalej sprawiał wrażenie, iż nic się nie stało. Pił napój drobnymi łyczkami. "Nowy" Podszedł do niego. - Pan Johny B.? - Zależy kto pyta. - odrzekł z ociąganiem. - Nazywam się Henry O'Bahnon. Pracuje dla korporacji Petrochem. - przedstawił się a potem ciągnął dalej - Nasz koncern jest największym producentem ... - Tia, wiem czym się zajmujecie, może przeszedł by pan do rzeczy. - Rzeczywiście, ma pan racje. Nie przyszedłem tutaj opowiadać o moim pracodawcy. Szukamy ludzi.- zawiesił na chwilę głos. - Nie znam się na chemikaliach... - Niech pan nie żartuje - obruszył się O'Bahnon - wie pan o czym mowie. - No dobra, powiedzmy że się domyślam. - Proponuję panu zadanie za cztery tysiączki. - Hmm... - uśmiechnął się - powie pan o co chodzi to ja powiem cenę. - Dobrze. Korporacja nie chce zbędnego rozgłosu, żadnych fajerwerków. - spojrzał pytająco na Johniego. Ten nadal słuchał nie odzywając się. Dlatego też Henry kontynuował dalej - Słyszał pan o "Nożownikach"? Zapytany tylko skinął głową. - Od dwóch tygodni urządzają sobie "zabawy" na przedmieściach, w strefach pilnowanych przez służby naszej korporacji. Napadają na osiedla pracownicze w pobliżu laboratoriów. A na to nasza firma nie może sobie pozwolić. Ustalono, że grupy te prowadzone są przez jednego z byłych pracowników Petrochemu. Zna on sposoby szkolenia naszej ochrony, ich metody działania. Bez niego ta banda łachudrów przestanie nas nachodzić. Oczekujemy się, że w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin ma się, że tak powiem, przenieść na tamten świat. Co pan na to? - Jest jeszcze jedna rzecz o której pan zapomniał. Zleceniodawca popatrzył uważnie na Johniego. Ściszył głos i powiedział: - Tom Ekhardt. JB zmarszczył brwi. Zwrócił się w stronę rozmówcy i takim samym głosem powiedział: - Tom Ekhardt, szef ochrony jednego z waszych głównych oddziałów w Night City. - Były szef ochrony. - poprawił go O'Bahnon - Został zwolniony dwa tygodnie temu. Teraz widziany był właśnie z "Nożownikami". - A czemu nie możecie wysłać tam swoich, korporacyjnych oddziałów specjalnych? Przecież macie jedną z najlepszych służb ochroniarskich. Biznesmen skrzywił się lekko. - Nie jest to takie proste. Ostatnio nasi chłopcy troszkę przesadzili. I teraz musimy pilnować się przed reporterami czekającymi na podobne okazje. Dlatego potrzebujemy kogoś spoza firmy. Więc jak? Zgadza się pan? Johny B. przez chwilę się namyślał. Jeszcze raz spojrzał na O'Bahnona i odpowiedział: - Dziesięć tysięcy. - Przecież - podniósł głos, ale szybko się opanował - to miesięczna pensja dowódcy ochrony w większym oddziale firmy. - Tia... a kogo mam usunąć....Połowa płatna teraz, połowa po skończonej pracy. Poza tym przecież nie będę tego robił sam.- dokończył J.B. - Prawda. No dobrze, połowa teraz, połowa potem. Za godzinę na pana koncie znajdą się pieniądze. Co do skontaktowania się po zadaniu to ... teraz jest - spojrzał na swój zegarek podskórny - godzina dwudziesta druga. Dokładnie za siedemdziesiąt dwie godziny oczekuje pana w tym miejscu. - Jeszcze jedno. Wie pan coś więcej o tym gangu? - Nasz wywiad ustalił, że swoją siedzibę mają około trzydziestu kilometrów za miastem na południe, na starej farmie. Jest ich ponad dwudziestu. Uzbrojeni przeważnie w szpony lub pazury oraz ogólną w broń białą. Pistolety i pistolety maszynowe to u nich rzadkość. Sami w sobie nie stwarzają dużego zagrożenia, natomiast dowodzeni przez Ekhardta stanowią dość poważny problem. To wszystko co wiem. - W porządku. Do zobaczenia za siedemdziesiąt dwie godziny. - zakończył rozmowę Johny. Henry O'Bahnon wstał, skinął głową J.B. i odszedł. Johny chwilę jeszcze posiedział przy stole. Trzeba się skontaktować z chłopakami - pomyślał. Schował pistolet pod skórzany płaszcz. Dokończył puszkę swego piwa i wyszedł z klubu. Minął tłumek zebranych przed wejściem do baru. Poczuł na twarzy chłodny powiew wieczornego wiatru. Nie zdarzało się to często, w dobie takiego poziomu zanieczyszczeń. Skręcił za róg. Podszedł do czarnego Forda Egzekutora, zaparkowanego w zacienionym miejscu. Samochód nie był pierwszej świeżości, ale silnik miał w znakomitym stanie. Nie na darmo wyłożył na tunning te kilka tysiączków. Już parę razy maszyna wyniosła go z opresji. Można nawet rzec, że miał do niego sentyment. Była to jedna z rzeczy która dla Johniego się liczyła. Wsiadł do samochodu, ale nie uruchomił jeszcze silnika. Z płaszcza wyjął telefon komórkowy i wybrał numer. Po chwili usłyszał miły i delikatny, kobiecy głos: - Cześć Johny, miło że dzwonisz. - Witaj Carole - powiedział równie słodko. - Dawno się nie odzywałeś. Czyżbyś mnie unikał słoneczko? - Ależ skądże znowu - odparł szybko - po prostu miałem troszkę pracy i tak jakoś nie było czasu. - Dobrze, dobrze, nie zmyślaj już. - wesoło powiedziała do słuchawki. - Pewnie nie dzwonisz czysto towarzysko? - Masz racje Carole, mam dla ciebie robótkę. - O ciekawa jestem jaką. - Potrzebuje na jutro wieczór smartowanego Armalite 44 z wydłużonym magazynkiem plus kilka magazynków. - No nieźle, wiesz że troszkę cię to stuknie po kieszeni - rzuciła do słuchawki - jakieś tysiąc bucksow. Coś jeszcze? - Nie ma sprawy, do tego kilka magazynków do MPK-11. - Da się załatwić. - Teraz posłuchaj. Skontaktuj się z Małym i Sternem. O północy spotkamy się u Neta. Szykuje się prosta i szybka robótka za rozsądną kasę. - No jeśli chodzi o zielone to dwa razy powtarzać mi nie trzeba - zapewniła ze śmiechem. - To do północy. Cześć. - Trzymaj się Słoneczko Rozłączył się. Jedna sprawa załatwiona, pozostała jeszcze druga. Nagle w szybę coś zastukało. To było lufa Streetmastera, taniego szmelcu z Azji. Usłyszał szorstki głos: - Wypierdalaj z samochodu! Ale to już! Otworzył raptownie drzwi. Zaskoczony napastnik uderzony drzwiami upuścił pistolet na ziemie. JB wyskoczył w jednej chwili z samochodu. Uderzył krótko w szczękę. Głowa napastnika odskoczyła do tyłu. Johny nie czekając uderzył silnie w brzuch. Przeciwnik zgiął się jak scyzoryk. Następnie poprawił jeszcze kolanem, uderzając w nachylona twarz. Tamten upadł na jezdnię. Przyjrzał się nieprzytomnemu. Skórzana kurtka, luźna bluza i dżinsowe spodnie. Był młody i zaniedbany. Kolejny wychowanek ulicy. - Oj szczeniaku, szczeniaku - zamruczał pod nosem. Przeszukał kurtkę leżącego. Nie znalazł nic ciekawego. Zabrał broń. Odsunął ciało na chodnik. - No, nie chcemy przecież, żeby coś cię przejechało, prawda? - powiedział do nieprzytomnego. Wsiadł do samochodu, schował Streetmastera do schowka. Włączył rozrusznik. Motor zaskoczył za pierwszym razem, cichy i równomierny warkot dobiegał spod maski. Ruszył. Wiedział ze musi jeszcze wpaść do Neta. Dobrze znał do niego drogę, niejednokrotnie korzystał z jego usług. Net jeszcze był młodziutki, miał zaledwie piętnaście lat, ale od małego interesował się komputerami. W wieku dziesięciu lat, potrafił już włamać się do szkolnej bazy danych, aby zmienić sobie oceny. Teraz już miał na koncie kilka głośnych włamań. W świecie realnym nie potrafił się porozumieć z rówieśnikami. Był dla nich za bystry. Dlatego coraz bardziej zagłębiał się w sieć. Poznał przez sieć starszego hackera, to on wskazał młodemu kilku sztuczek. Dość szybko jednak Net prześcignął swojego nauczyciela. I po kilku miesiącach nie było dla niego niczym trudnym włamać się do średnio zabezpieczonej fortecy danych. Młody szybko się uczył, aż strach pomyśleć gdzie będzie w stanie się dostać za kilka lat. O ile jakiś program strzegący nie wypali mu mózgu... Tak się zastanawiając Johny jechał ulicami Night City. To miasto dopiero w nocy ożywało. W dzień skwar i skażony wiatr zniechęcały do wychodzenia na dwór. Na ulicach kręcili się ludzie. Pod budynkami siedzieli bezdomni. Prostytutki kręciły się na rogach ulic oferując swoje, w większości sztucznie uformowane, ciała. Kolorowe neony zachęcały do wstąpienia do klubów i barów. W zaułkach przemykali członkowie boostergangów. Co chwila słychać sygnał radiowozów policyjnych spieszących się do wezwania. Strzelaniny, walki gangów to normalność w dzisiejszych czasach. Nad nim przemknęła na sygnale AV-ka Trauma Team. - Pewnie znowu jakaś strzelanina, ci z pogotowia mają ciężką robotę - pomyślał. Po pół godzinie dojechał do opuszczonego laboratorium. Zatrzymał się przed bramą. Spojrzał w kamerę sprytnie zakamuflowaną w szczelinie w murze. Po chwili metalowa brama otworzyła się. Wjechał do środka. Powoli minął zaniedbane garaże i podjechał do drzwi. Wyłączył silnik i wysiadł z samochodu. Drzwi otworzyły się przed nim i wszedł do środka. Zobaczył duże pomieszczenie, przed nim znajdowało się biurko, które kiedyś pełniło rolę recepcji. Teraz było zakurzone, a komputery na nim nie działały. U góry w rogu zobaczył zamontowany karabin wycelowany w drzwi wejściowe. - Hmm... nowy nabytek? - zapytał na głos. - Ano - usłyszał głos Neta, troszkę zniekształcony przez komputery - zamontowany w tym tygodniu. Cześć Johny. Wejdź dalej, już otwieram. Opancerzone drzwi po prawej stronie otworzyły się samoistnie. - Witaj Net, dzięki. Wszedł dalej. Po lewej zobaczył już otwarte drzwi kolejne drzwi pancerne. Droga przez która się tutaj dostał została odgrodzona przez zatrzaśnięte wrota. Szedł do pokoju w którym siedział młody chłopak. Przekroczył próg i zobaczył wymierzone w swoim kierunku dwie lufy. Te już widział wcześniej, To był karabin maszynowy AKR-20 i miotacz ognia Kenshiri Adachi F-253. W ścianie po prawej stronie pojawiły się drzwi. Wkroczył do pomieszczenia. Pod przeciwległą ścianą siedział Net. Jego twarz oświetlał poblask od monitorów ustawionych przed nim. Chłopak wstał i podszedł do Johniego. - Hej, J.B. - Cześć Net - poklepał go po ramieniu. - Jak leci? - Spoko - uśmiechnął się. - Kurde Johny, przedwczoraj już prawie wszedłem do Sacura Corporation - mówił podniecony - Byłem tak blisko, a tu jak nie wyskoczy na mnie HellHound! O mało nie zlałem się w gacie. Mówię Ci Johny byłem tak blisko. - Wiesz czym grozi włamanie do nich - przypomniał. - Wiem, wiem. Spoko, nie dam się tak łatwo. Przecież mnie znasz - uśmiechnął się od ucha do ucha. - No właśnie dlatego to mówię. - Dobra, o co chodzi? - spytał się Net podchodząc do stołu. Wziął kawałek suchej racji żywnościowej i czekał na odpowiedź. - Potrzebuje planów farmy znajdującej się jakieś trzydzieści kilometrów na południe za miastem. Rozplanowanie pomieszczeń, wejścia itp. - Na kiedy? - Na teraz. - Zaraz wejdę. Tylko przygotuje deck i załaduje programy do pamięci. Podszedł do krzesła. Podłączył deck do sieci, załadował do niego JackHammera, Codecrackera, Tarcze, Killera i demona Succubusa a w nim: News, Backup i Invisibility. - Siadaj tutaj. - zwrócił się do Johniego. Wskazał na ekran przed nim. - Tutaj będziesz widział to co ja. JB skinął tylko głową. Net podpiął do złącza interface'u na swoim karku przewody od decku. - No to balangę czas zacząć - powiedział i włączył urządzenie. Świat zawirował. Netrunner poczuł, że ze wszystkich stron otacza go ściana wirtualnej elektryczności, po czym zaczął raptownie opadać w dół z ogromną prędkością. Czuł jakby poruszał się w dół wąskim tunelem. Net przyzwyczajony był do tego wrażenia, ale Johny śledzący akcję na ekranie monitora w ciągu tych kilku setnych sekundy, o mało co nie dostał oczopląsu od całej palety barw szybko migającej na wyświetlaczu. W końcu hacker opadł delikatnie na powierzchnie. Przed nim znajdowała się jego ikona...czarny ninja. Poruszył się w jej kierunku, po chwili stał się z nią jednością. Tak, uwielbiał to uczucie wszechwładności. JB uśmiechnął się lekko na widok ikony na ekranie. Wiedział jak bardzo młody interesuje się dalekim wschodem, prawie tak bardzo jak komputerami. Ale nie miał więcej czasu na przemyślenia, bo ninja popłynął w kierunku błękitnego, obracającego się sześcianu umieszczonego ponad mieniącym się wszelkimi odcieniami niebieskiego napisem NIGHT CITY HALL. Zatrzymał się przed strukturą. Zobaczył jak zza załomu ikony ratusza pojawia się wielki, czarny, metaliczny pies. Jego czerwone, błyszczące oczy omiatały pobliże struktury. To program alarmujący Watchdog. Net uruchamia błyskawicznie myślą menu z którego wybiera Succubusa. W jednej chwili przed nim pojawia się chromowana bogini, która szybko wyrzuca z siebie Invisibility. Zmysłowa kobieta zmienia się w błyszczącą kartę energii i owija się wokół ninji. Teraz powinien być niewidoczny dla psa. Przechodząc obok bestii spojrzał jej głęboko w ślepia. Zobaczył tylko wirtualną nienawiść, wirtualną ale jakże prawdziwą... Podszedł do punktu oznaczającego bramę kodową. Podał hasło. Zawsze się zdumiewał co można kupić od byłych pracowników za dosłownie kilka dolców. Cisza. Podał jeszcze raz cyfry sprawdzając czy w prawidłowej kolejności. Wszystko się zgadzało. - No cóż - pomyślał. - Czas na bardziej przemyślne metody. Aktywował z menu Codecrackera. Z prawej dłoni ninji wytrysnął promień białego światła. Uderzył w bramę kodową ratusza. Po chwili ujrzał jak przemienia się ona w świecącą rozlewającą się mgłę. - No to można teraz poszaleć - mruknął Net. Spojrzał do tyłu, Watchdog dalej penetrował przedpole konstruktu. Uśmiechnął się - Dobry piesek, dobry... Wszedł do środka. Zobaczył pamięć. - Wertuj chłopie, wertuj ... - powiedział do siebie i wyłączył Invisibility, żeby nie przeszkadzał. Nie znalazł nic ciekawego, jakieś dane księgowe. - Chwila - pomyślał. Uruchomił menu a potem program News. Przed nim pojawił się ekran na którym zaczęły się przewijać tysiące ogłoszeń sprzedaży nieruchomości. Jest, znalazł. Zatrzymał proces. "Ogłasza się licytację na nieruchomość B-123-GH-2. Ze względu na brak spadkobierców przetarg odbędzie się dnia 15032019. Cena wywoławcza wynosi 25.000 e$." Otworzył kolejny bank pamięci. Znów jakieś śmieci. Już powoli zaczęło go to drażnić. Zabrał się za trzecią pamięć. Wreszcie trafił na dane dotyczące przetargów na nieruchomości. Teraz wystarczyło tylko znaleźć odpowiednią datę... Kątem oka zobaczył jak w jego stronę pędem biegnie wielki, szary i metaliczny pies-robot. Jego błękitne oczy już wypatrzyły młodego netrunnera. Aktywowanie niewidzialności nie miało najmniejszego sensu. Przed jego oczami pojawiło się menu, błyskawiczne uruchomił Killera. W miejscu menu ukształtował się metaliczny samuraj. Jego czerwone oczy momentalnie namierzyły zagrożenie. Rzucił się do ataku. Szybkie cięcie jarzącą się na pomarańczowo kataną i lewa przednia łapa ogara oddzieliła się od reszty. Drugie cięcie rozcięło bestię na pół. Net odetchnął w momencie, gdy samuraj zniknął po wypełnieniu zadania. Rzucił się do szukania danych o farmie. Po chwili znalazł. Aktywował myślą Succubusa i piękna bogini pojawiła się przed nim. W ręku trzymała błyszczący się cd-rom, przesunęła nim tuż nad planami nieruchomości. Backup zadziałał. Kobieta uśmiechnęła się do netrunnera i znikła. Młody zatarł wszelkie ślady swojego pobytu. Uruchomił ponownie Invisibility. Przemknął obok psa strzegącego. I szybko oddalił od ratusza. Włączył menu, wybrał Wylogowanie. Net otworzył oczy. Siedział już w pokoju. Obok niego stał Johny. Odłączył przewody od swojego interface'u. Dało się jeszcze słyszeć szum wyłączającego się decku. - Dobra robota Net - poklepał po młodego ramieniu Johny. - Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. - Uff, było ciekawie... Poprawili zabezpieczenia w urzędach, musze o tym pamiętać w przyszłości... - Pokaż te plany, które ściągnąłeś. - Jasne. Net wyjął jeden chip z modemu i włożył go do komputera. Przed nimi na monitorze uruchomił się program przeglądający zawartość chipu. Po chwili na ekranie widniał już plan farmy, na którą mieli uderzyć. Johny spojrzawszy na ekran, powiedział: - No ładnie, kilka pokojów... Są obok jakieś inne budynki? Net nacisnął kilka klawiszy i komputer wyświetlił obraz całej działki. - Hmm... jakaś szopa i garaż... - Nie dużo jak na farmę.... - dorzucił młody. - Możesz przełączyć to na widok trójwymiarowy i pokazać ukształtowanie terenu? - Pewnie. - Palce Neta znów zaczęły rytmicznie uderzać w klawiaturę. Po chwili widzieli sposób ukształtowania powierzchni wokół farmy. - O jak ładnie. - uśmiechnął się Johny. - Tutaj do wschodu widać jakieś wzniesienie lub coś takiego... - To jest chyba rodzaj wału, chwila zaraz włączę wysokości. - Net wcisnął cztery klawisze i ekran podzielił się na izohipsy z liczbami wskazującymi wysokości. - Tak chyba lepiej... - Dzięki. Tak to wał... w jakiej to skali?...aha....to będzie jakieś dwieście metrów do najbliższego budynku. To daje nam około dwudziestu sekund na dobiegnięcie od wierzchołka wzniesienia do kolejnej bezpiecznej kryjówki... - Eee pestka - zaśmiał się hacker. - Jasne. Nagle w prawym górnym rogu pojawiło się okienko z obrazem nadawanym przez kamerę przy bramie. Stała tam czarna furgonetka. Po chwili w okienku kierowcy pojawiła się nieogolona twarz i spojrzał bezpośrednio w kierunku kamery. - Otwórz, to Stern - polecił JB. - Oki... Net nacisnął przycisk i brama otworzyła się. Widzieli jeszcze jak furgonetka wjeżdża na dziedziniec. Potem przełączenie na drugą kamerę. Zobaczyli jak samochód parkuje obok Egzekutora Johniego i wysiada z niego trojka ludzi. Po kilku chwilach do pokoju weszło dwóch mężczyzn i kobieta. Johny podszedł do niej. - Witaj Carole. - Cześć Johny. Johny szybko przeniósł wzrok na dwóch pozostałych mężczyzn. Najpierw jego wzrok natrafił na krępego i dobrze umięśnionego mężczyznę. Ciemne krótkie włosy postawione na jeżyka ozdabiał ciemno-bordowy znak błyskawicy znajdujący się po obu stronach głowy. Ubrany był w skórzaną kurtkę, wzmacnianą podwójną warstwą materiału ochronnego. Musiała ona sporo ważyć, ale mężczyzna poruszał się w niej dość zwinnie i pewnie. Johny podszedł do niego i przybił piątkę. - Cześć Stern. - Hej. Potem odwrócił się do ostatniego przybysza. Przed Johnym stał dryblas wyższy od niego o co najmniej półtorej głowy. Przez bluzę jaką miał na sobie dało się zauważyć zarysy dobrze ukształtowanej muskulatury ciała. Też miał na sobie kurtkę skórzaną, bojową. Chyba jedyną w miarę dopasowaną jaką udało mu się zdobyć. Spod kurtki troszkę wystawało uzi, które w rękach takiego olbrzyma wyglądało jak zabawka. JB zadarł głowę i spojrzał w oczy wielkoluda. Dostrzegł tak zwykłą dla niego wesołość. Też się uśmiechnął. Już chciał przybić z nim piątkę ale olbrzym był szybszy. Złapał Johniego w pół, podniósł do góry i przytulił, a właściwie to przygniótł do siebie. JB próbował się wyrwać z tak miłego uścisku, lecz nadaremno. Kiedy już z powrotem stał na ziemi usłyszał śmiech reszty towarzyszy. Johny poprawił płaszcz i spojrzawszy groźnie na śmiejącego się mężczyznę i powiedział: - Mały, żeby mi to było ostatni raz! - Daj spokój ... - starał się udobruchać go Stern - dawno cię nie widział. - Dobra, dobra..... Stanął sobie obok, starając się rozetrzeć bolące żebra. A nowoprzybyli przywitali się po kolei z Netem. Gdyż już powitanie się skończył Johny zwrócił się do hackera: - Pokaż im plany farmy. - To te - rzekł Net pokazując na ekran. - No i co z nimi? - zapytała się Carole. - Naszym zadaniem jest wejść tam i załatwić pewnego faceta. - Na zwykła farmę? A co to za problem? - zdziwił się Stern. - No nie taką zwykłą. Teraz na niej urzęduje gang "Nożowników"... - A to co innego - przerwał mu Stern i uśmiechnął się do siebie - zapowiada się ciekawie... - Tia...jeszcze bardziej się ucieszysz gdy powiem kto to jest. - O, kto? - Tom Ekhardt. - Ten skurwiel!?! Jego za frajer bym sprzątnął! Tylko dla samej przyjemności... - zacietrzewił się Stern. - Uspokój się. - powiedziała spokojnie ale stanowczo Carole. - Daj mu skończyć. - ... Jasne.. łatwo powiedzieć... - ciągle jeżył się Stern - Przecież przez tego skurwiela straciłem żonę...zabiję go przy pierwszej okazji! - Spokój! Jak już mówiłem, jest na tej farmie. Dowodzi gangiem "nożowników" i uderza na osiedla pracownicze Petrochemu, koło ich laboratoriów. Z tego co wiem jest ich około dwudziestu. - To po pięciu na głowę... - wtrąciła Carole. - Ej, a ja to nie idę? - odezwał się Net. - Nie. Ty zostajesz tutaj i będziesz szukał informacji o Ekhardzie. - Zawsze jak coś ciekawego to ja zostaje w domu.... - mruknął do siebie młody - Oj, nie miaucz. Jesteś bardziej przydatny tutaj niż w czasie akcji. - powiedział Johny. Widząc, że netrunner próbował protestować szybko kontynuował przerwaną myśl. - Korporacja chce Ekhardta zlikwidować jak najszybciej, najlepiej w ciągu siedemdziesięciu ośmiu godzin. - Mnie wystarczą dwadzieścia cztery i sukinsyn nie będzie żył - uśmiechnął się na samą myśl o tym Stern. - Jeśli to naprawdę "Nożownicy" to da się zrobić - przytaknęła Carole. - Wiem i myślę, że bez większych problemów - podsumował Johny. - Mam nawet pomysł, jak się na farmę dostać niepostrzeżenie... Wszyscy nachylili się nad ekranem komputera i Johny zaczął wyjaśniać swój plan... Po dwóch godzinach Johny jechał za furgonetką do ich składziku broni. W ciągu dwudziestu minut dojechali do opuszczonych garażów na Hensons Street. Furgonetka jadąca przed nim zgasiła światła i wjechała w uliczkę po prawej stronie. Johny także wyłączył reflektory i skręcił za nimi. Po przejechaniu około pięciuset metrów furgon zatrzymał się. Ford podjechał obok. Mały już mocował się z zamkiem. Po chwili znaleźli się wewnątrz. Johny obejrzał się wokół siebie. Przy ścianach stała cała masa skrzynek, jak się domyślał, wypełnionych wszelkiego rodzaju bronią. Carole podeszła do jednej ze skrzynek. Mały podszedł do niej z łomem. Szybkim ruchem podważył wieko skrzynki i postawił je na podłogę. Carole sięgnęła do środka i wyjęła dwa magazynki do pistoletu maszynowego Johniego. - Ile tego chcesz? - spytała. - Jakiś tuzin. Fixerka odliczyła dwanaście sztuk i zapakowała w torbę. - Co tam jeszcze? - Daj jeszcze z pięć granatów, aha i może mały ładunek wybuchowy. Nie wiadomo, kiedy może się przydać. - Okej. Zapakowałam. - A co z moim zamówieniem? - zapytał Johny. - Wszystko gotowe. - Carole się uśmiechnęła i podeszła do stolika metalowego przymocowanego na przeciwległej ścianie. Z walizeczki wyjęła pistolet. - Masz swojego Armalite 44 z wydłużonym magazynkiem. JB podszedł i wziął od niej broń. Przez chwilę oceniał jej ciężkość. Była dobrze wyważona. Wyjął magazynek i odciągnął zamek. Środek był w idealnym stanie. Załadował magazynek i zarepetował pistolet. Nabój został cichutko wprowadzony do lufy. Sięgnął po końcówkę przewodu wystającego z lewej strony uchwytu. Odsłonił gniazdo interface'u w prawym nadgarstku i podłączył do niego pistolet. Sięgnął ponownie do torby i założył gogle. Włączył pistolet. Automatycznie na goglach zobaczył dwie kreski: pionową i poziomą szukające celu. W ciągu ułamka sekundy zatrzymały się na sylwetce Sterna tworząc krzyżyk celowniczy. No niezła sprawa - pomyślał Johny. Zsunął gogle z twarzy i odłączył broń. - Niezła zabawka - powiedział na głos. - Prawda? Ten to jeden z nowszych modeli... - odpowiedziała Carole. - Masz może do niego jakiś tłumik? - Jasne, zobacz w walizce. - O, teraz jeszcze lepiej - powiedział po chwili Johny przykręcając go. *** Johny prowadził Egzekutora prawie mechanicznie, w głowie wciąż powtarzał różne warianty akcji. Co może pójść źle, gdzie mogą natrafić na jakieś problemy. Reszta ekipy również milczała starając się skoncentrować na czekających ich zadaniach, a by zająć czymś ręce sprawdzali, przygotowana jak zawsze, broń. Po pewnym czasie zbliżyli się do farmy na odległość, którą już trzeba było pokonać pieszo. Samochód zjechał z drogi i zatrzymał się. Od celu oddzielał ich nasyp ziemi, który widzieli wcześniej na schemacie ściągniętym przez Neta. Ruszyli w tamtym kierunku. Gdy dotarli do wału Johny się odezwał: - Stern i Mały, skradacie się do tego budynku po prawej stronie i wkraczacie tylnim wejściem na mój znak. Tylko pamiętajcie, zachowujemy się możliwie długo cicho. Ja z Carole wejdziemy tędy - pokazał na frontowe drzwi - Aha, Stern nie zgrywaj bohatera by dostać Ekhardta. Wszystko jasne? To ruszamy. Obydwaj nisko schyleni przebiegli przez wał i ruszyli w stronę szopy, stanowiącej dla nich osłonę. Lufy broni wycelowane w kierunku farmy gotowe w każdej chwili do otwarcia ognia. Po krótkiej chwili dopadli ściany budynku. Johny dał znak Carole i oboje ruszyli budynku po ich lewej stronie, wyglądającego na garaż. Carole tak cichutko stawiała stopy, iż wydawało mu się, że jego własne kroki dudnią niczym przemarsz stada słoni. Żałował tylko, że to nie ona biegła przodem. Wtedy mógłby nie tylko słuchać jej lekko stąpających nóg ale i... Dotarli do garażu. Dał znak ręką. Stern z towarzyszem trzema dużymi skokami osiągnęli ścianę budynku i ubezpieczając się nawzajem posuwali się w stronę tylniego wejścia. Gdy Johny i Carole stracili ich z oczu, także wyskoczyli za garażu i możliwie najciszej weszli na werandę. Przez zaciągnięte kotary nie było widać wnętrza pomieszczenia. Zaraz, jakie kotary? Na opuszczonej farmie? Dziwne przeczucie zaczęło pulsować Johniemu pod czaszką, wzmagając ostrożność. Carole włączyła skaner cieplny. Odczyty świadczyły, że w domu nie ma nikogo. Czyżby pułapka? Możliwe, jest przecież nadzwyczaj cicho. Nie, przecież nie spodziewają się ataku, a może jednak... - Stern uważajcie, skaner wskazuje że w środku nie ma nikogo. - Przyjąłem. - Wchodzimy. Carole dotknęła klamki u drzwi. Były otwarte. Delikatnie je uchyliła umożliwiając Johniemu spenetrowanie wnętrza pokoju. Przełączył gogle na podczerwień i skoczył w ciemność gotowy do ataku lub obrony. Jednak w pokoju nie było żywej duszy. Meble w nienaruszonym stanie, przykryte białymi narzutami. Tak ma wyglądać melina gangu? Przemknęło mu przez myśl. Po chwili obok niego pojawiła się fixerka i ruszyła w stronę przedpokoju starając się zabezpieczyć wejście. Johny ruszył za nią i korzystając z jej ubezpieczania przywarł do ściany w korytarzu. Nic, żywej duszy. Stern pierwszy wpadł do kuchni i zaraz po jej zlustrowaniu przeskoczył do przejścia. Mały ubezpieczał go z ciężkiego karabinu maszynowego. Sprawdzili wyznaczone dla ich dwójki pokoje i po chwili spotkali się z resztą towarzyszy. - Nożownicy wyjechali na akcję? - Ta, jasne. To nie wygląda jak melina gangu. Tutaj chyba w ogóle nikt nie przebywał od dłuższego czasu. Wszędzie kurz i zapach stęchlizny. - Może nie ta farma? - rzuciła z uśmieszkiem Carole. Johny spiorunował ją wzrokiem. JB połączył się z Netem i przełączył odbiór by wszyscy mogli słyszeć jego rozmowę. - Net, wiesz co się dzieje? Jesteśmy na farmie, jest pusto. - Kurcze, to musi być ta farma. Chociaż poczekajcie. Na pewno to ta - po drugiej stronie na chwilę zapanowała cisza. - Aha, sprawdzałem tego O'Bahnona. Nikt taki nie pracuje w Petrochemie. - No to kurwa pięknie. - Ale komputer dopasował do opisu kilka łepków. Paru odwaliłem, bo to zwykłe szare urzędasy. Natomiast jeden z nich ma dość ciekawą pracę. To jeden z naukowców pracujących w ich laboratoriach. - No i? - rzekł Johny wiedząc, że to jeszcze nie koniec nowin. - No i, no i.. wiecie na jakim kierunku studiował? Genetyka! Po co komu genetyk w fabryce paliw, hę? - Może się zajmuje jakimiś bakteriami, czy coś - niepewnie rzucił Stern. - Dobra, nie ma na co czekać, spadamy stąd. Poobserwujemy farmę z nasypu przez kilka godzin. A jak nadal będzie spokój to znajdziemy pana O'Bahnona, czy jak on tam się naprawdę nazywa i go... Jego wypowiedź przerwał hałas na zewnątrz. Wszyscy dopadli do okien. Na podwórko właśnie wjeżdżały dwie wielkie ciężarówki. Zanim się zatrzymały, zaczęli z nich wyskakiwać żołnierze. - Co jest u licha? - Cholera jasna, robi się nieciekawie... - Przełączcie mnie, proszę. - dotarł ich proszący głos Neta. Johny podłączył go pod swoje gogle. - Zrobione. Musimy się dostać do samochodu. - Proste, tylko jak? - Net możesz coś zrobić? Sami chyba nie damy rady. - Na razie musicie sobie radzić sami. Coś wykombinuje... - Byle szybko! Właśnie wtedy tuż przed oknami przy których siedzieli wyłonił się jeden z żołnierzy. Mały raptownie wstał i łapiąc go za szelki wciągnął do wewnątrz domu. Lecz nie udało się go przewrócić. W czasie gdy był wciągany przez okno zdążył złapać Małego i zaparłszy się nogami rzucił olbrzyma o ścianę. Już sięgał po broń, gdy jego mózg rozprysnął się po pokoju. Kiedy ciało upadło, zobaczyli Sterna stojącego z wycelowanym pistoletem w miejsce gdzie znajdowała się przed chwilą głowa żołnierza. Carole doskoczyła do Małego, który już powoli wstawał trzymając się za głowę. Wtedy padły kolejne strzały. Tym razem z zewnątrz. Kule świstały nad nimi wbijając się w ściany domu, rozbijając dekoracyjną, staromodną zastawę, prując fotele. Johny wystawił rękę z Armalitem. Korzystając ze sprzęgu zobaczył w goglach cele. Krzyż celownika utworzył się na najbliższym z żołnierzy. Pociągnął za spust. Tamten upadł, lecz więcej nie widział. Musiał schować dłoń przed gradem pocisków zasypujących ich lokum. Gdy salwa zmniejszyła swoją siłę Carole wyjęła granaty i odbezpieczywszy je wyrzuciła, po czym padła na podłogę. Bum. Bum. Zdetonowały się w chyba w pobliżu atakujących, bo kanonada na chwilę zupełnie umilkła. Na to czekał Mały, który ponownie założył swój ciężki karabin maszynowy i stanąwszy w oknie mocno pociągnął spust. Seria pocisków wyrzucanych z potworną siła i szybkością naprzemiennie z trzech obracających się luf rozorała koła jednej z ciężarówek i wyeliminowała z walki kilku żołnierzy. *** Tymczasem Net podłączywszy się do wirtualnego planu miasta gorączkowo szukał pomocy dla przyjaciół. Szybko przemykający przed jego oczami cyfrowy obraz okolic nagle znieruchomiał. Ikona czarnego ninji skoczyła w dół dokładnie w tym miejscu. Znalazł się przed wirtualnym odwzorowaniem ogromnego parkingu. Przedarł się szybko przez staromodne ogrodzenie, będące wizualizacją starych i najprostszych zabezpieczeń. Zatrzymał się przed jednym z pojazdów. Wywołał menu i po krótkim szukaniu kodu uruchomił go. Wcisnął gaz do oporu i skierował go w stronę bramy. Czarna i wielka śmieciarka z rykiem mocnych silników przemknęła koło zdumionego stróża na bramie, rozbijając szlaban w drobny mak. Lekko chwiejący się mężczyzna stojący w budce strażniczej spojrzał niepewnie na piersiówkę trzymaną w ręku. Zakręcił ją i schował do kieszeni, mrucząc coś pod nosem o nadmiernych ilościach. Net zdalnie prowadził ciężarówkę lawirując na uliczkach miasta. Dopiero gdy wyjechał na drogę prowadzącą w pobliże farmy, na prostej przyśpieszył starając się wyciągnąć maksymalną moc z silników. Korzystając z wolnej drogi przełączył się do Johniego. - Musicie wytrzymać jeszcze kilka minut! Pomoc już nadciąga. - Dzięki - rzucił JB ostrzeliwując się z okna. - Stern tego z prawej! Lecz jego przyjaciel nie słyszał tych słów. Wśród postaci przemykających z podziurawionej ciężarówki do drugiej zobaczył swego zaciekłego wroga. To był on, Tom Ekhardt! Niestety stąd go nie dopadnie. Psia krew! Strzelił w prawo, gdy jakiś cień przemykał do wejścia. Od tej pory starał się nie spuszczać wzroku z Ekhardta, jednak nie było to proste. Po chwili cel zniknął gdzieś między samochodami. Carole przeładowując broń oparła się plecami o ścianę i mimowolnie spojrzała na korytarz. Nagle jej źrenice powiększyły się granicząc między zdziwieniem a strachem. W ich stronę biegło trzech żołnierzy. - W korytarzu! - krzyknęła i wyładowała pół magazynka w pierwszego z biegnących. Do salwy zaraz przyłączył się Johny strzelając po dwa razy. Dokładnie w po jednym pocisku w każde oko. - Johny? - Co? - odpowiedział na głos Neta - Przepuściłem przez komputer nagraną scenkę jak Małego rzucił o ścianę jeden z żołnierzy. I mam ciekawe wnioski. Ich reakcje są około dwa i pół razy szybsze niż normalnego człowieka! - Dopalacze? - Nie, one tylko w najlepszym przypadku przyśpieszają do dwóch razy. - To co oni są, cyborgi? - Jakby to razem zebrać, genetyk, teraz te nadludzkie możliwości... - Oni se z nas szczury testowe dla swoich robocopów robią? - No na to wychodzi... Dobra, za pół minuty pojawi się u was śmieciarka. Pakujcie się do niej. - Zrobione - po czym dodał - wszyscy słyszeli? Kiwnęli głowami. Net odliczał kolejne sekundy. Nagle przez kordon żołnierzy z głośnym rykiem przebiła się ciężarówka. Zajeżdżając pod werandę i zasłaniając ich przed ostrzałem. Drzwi do kabiny odskoczyły z sykiem stając dla nich otworem. Johny wyskoczył pierwszy. Nagle z prawej strony kątem oka dostrzegł czteroosobowy oddział starający się ominąć strefę ostrzału z domu. Lecz wyskoczywszy z drzwi znalazł się dokładnie na ich linii strzału. Korzystając z chwili zdumienia skoczył do kabiny i wykrzyknął do towarzyszy. - Z prawej strony! Czterech uzbrojonych! Blokują przejście! - Biorę ich na siebie! - wykrzyknął Stern biorąc dwa karabinki maszynowe od zabitych żołnierzy. Stern widział kto dowodził tą czteroosobową grupą, był zdecydowany. - Na mój znak biegniecie. Teraz! - i wybiegł strzelając w stronę grupki Ekhardta. Pierwsze pociski poszarpały twarz Toma niczym tygrysia łapa. Potem Stern już niewiele widział. Czuł tylko jak pociski z ich karabinów przechodzą przez skórzaną kurtkę z kuloodporną warstwą kevlaru i rozrywają jego wnętrzności. Po chwili jednak cały ból minął. Upadł na ziemię. Uśmiechnął się na myśl, że już za chwilę spotka się z Emilią i Markiem, jego ukochaną rodziną... - Stern, niee!! - krzyknęła Carole wpadając do szoferki. Mały korzystając z tego że lufy skierowane były na jego przyjaciela, uruchomił swój ciężki karabin. Strzępy jego przeciwników pokryły spory kawałek placu. Wciągnięty siłą do ciężarówki, zatrzasnął drzwi. - Ruszaj Net, ruszaj! Śmieciarka zawyła silnikiem i okrążywszy budynek starała się wyjechać na drogę. - Dobra przejmuję kierownicę - rzucił Johny. Net posłusznie oddał sterowanie. Po czym rozłączyło go z linii. Carole starała się nie myśleć o Sternie, by wstrzymać cisnące się do oczu łzy. Mały także starał się zająć przeładowywaniem karabinu, by nie mieć przed oczami leżącego ciała swego przyjaciela. Johny w lusterku zobaczył jak z podziurawionej ciężarówki wyjeżdżają uzbrojone quady i włączają się do pościgu. Zjechał z drogi i ustawił się bokiem do nadjeżdżających, osłaniając jednocześnie swojego Forda. Mały ustawił karabin w oknie szoferki i nacisnął spust. Salwa pocisków posłana w kierunku jednego z pojazdów terenowych spowodowała, że ten zmienił się w kulę ognia. - Carole, ustaw zapalnik na 30 sekund i spadamy. Mały chodź już! Johny biegiem puścił się do Egzekutora. Po chwili silnik już chodził, a JB czekał z otwartymi drzwiami na przyjaciół z niepokojem patrząc we wsteczne lusterko. Gdy Carole biegła do niego nagle zza śmieciarki wyłonił się jeden z quadów. Kobieta trafiona w nogi upadła wijąc się z bólu. Johniego na moment zmroziło. Wyskoczył z Armalitem i z dokładnością godną chirurga likwidował załogę terenowca. Pełni zniszczenia dokonał Mały posyłając kolejną porcję pocisków. Johny pędem dopadł do zemdlonej Carole. Chwyciwszy ją na ręce pobiegł do swojego samochodu. Nagle skojarzył, że niemówiący przyjaciel siedzi jeszcze w śmieciarce. Ile to już sekund minęło? 10? 20? - Mały spierdalaj stamtąd, to zaraz wybuchnie! - Gdy wkładał kobietę na tylne siedzenie i zamykał drzwi, silne uderzenie powietrza i gorąca przewróciło go na samochód. Huk prawie rozsadził bębenki. Ciało Małego leżało niedaleko palącej się śmieciarki. Nie miał prawa przeżyć. Cholera! Johny zaciskając zęby ze wzbierającej w nim złości wsiadł do samochodu i wyrzucając żwir spod opon ruszył w stronę miasta. Po chwili znalazł kartę Trauma Team, przełamał ją na pół. Już teraz karetka powietrzna powinna go namierzyć. Gdy wyjechał na drogę spojrzał w lusterko. Na szczęście nikt go nie ścigał. Do oczu cisnęły mu się łzy, szczęki wciąż się zaciskały ze złości i poczucia bezsilności. Stern i Mały nie żyją. Carole wykrwawia się z tyłu nieprzytomna. Niech ja cię dorwę, nich tylko cię dorwę. *** - Panie Price, niech pan nie plecie głupot. Cztery osoby rozbiły naszą grupę uderzeniową? Dwadzieścia egzemplarzy poszło w piach! Wie pan ile to pieniędzy? - mówił mężczyzna na leżaku nad prywatnym basenem. Wystawiający do sztucznego oświetlenia, imitującego słońce, swoje korpulentne ciało. Młoda dziewczyna, zapewne po kilku operacjach upiększających, delikatnie pieściła jego brzuch wystający ponad bokserki. Patrzył on na swego rozmówcę ze złością, częściowo skrywaną. - Ależ Panie Whiterspoon, sam werbowałem tego człowieka, to jeden z najlepszych najemników w całym Night City. To że tylko on przeżył to jest duży sukces. Ale mogliśmy sprawdzić nasze oddziały w walce, a te zabite trzy osoby to całkiem dobry... - Zamknij się pan. Płace wam masę pieniędzy za to żeby byle najemnik rozbijał moje egzemplarze po kilkaset tysięcy za sztukę? - No nie, ale... - Taniej wyjdzie zatrudnić najemników i wyposażyć ich w najlepszą technikę. A może trzeba by zmienić głównego naukowca całego projektu? Może on nie daje sobie rady. - na te słowa Price zbladł. Niewiele brakowało a upodobniłby się do rozwielitki, której skóra jest tak cienka że widać przez nią jej narządy wewnętrzne. - Panie Prezesie, ja ... ja zapewniam, że następne serie będą o wiele lepsze. - No mam taką nadzieję. Bo jeśli nie to - powiedział po czym przejechał palcem po szyi. Price przełknął ślinę zbierającą się w ustach. - Za dwa tygodnie maja być nowe egzemplarze. Aha, macie zlikwidować tego gnojka co przeżył. - Tak, panie Whiterspoon. W ciągu dwudziestu czterech.... - nie dokończył, gdy nagle wybałuszył oczy, starając się zaczerpnąć powietrza. Jednak roztrzaskana tchawica uniemożliwiała to wręcz w sposób mistrzowski. Po chwili walki o łyk powietrza, Price zachwiał się i wpadł do basenu. W momencie strzału momentalnie obok prezesa Petrochemu pojawiło się dwóch ochroniarzy wyłoniwszy się z cienia. Szybko skryli go do domu, chroniąc własnym ciałem. Jedynie krzyk dziewczyny zdawał się trwać w nieskończoność. Jednak Johny tego nie słyszał. Z odległości w jakiej leżał na dachu obserwując taras z basenem nie słyszał już krzyku, a nasłuch kierunkowy wyłączył tuż po strzale. Jednak cię dorwałem. Pomyślał. Wstał, złożył karabin snajperski z luneta w teczkę i zszedł z dachu. Po chwili już siedział w Fordzie Egzekutorze i ruszył w stronę wyjazdu z miasta. By później autostradą pomknąć w góry, do swojego domku. Kupionego pół roku temu, tak na starość, gdy już będzie chciał skończyć z profesją i żyć w spokoju. Tam gdzie ona czekała na niego. Przebaczywszy mu wszystko, byle tylko byli razem.